source
stringlengths 4
21.6k
| target
stringlengths 4
757
|
---|---|
Wiele osób na co dzień korzysta z plików z rozszerzeniem PDF. Czytamy instrukcje obsługi, raporty oraz książki. Lektura tego typu dokumentów na komputerze, smartfonie czy tablecie jest oczywista. Używamy w tym celu specjalnego oprogramowania. Jeśli jednak chcemy przeczytać ulubioną książkę, powinniśmy wybrać czytnik do plików PDF. Jeśli lubimy dużo czytać, wiemy zapewne, jak irytujące jest zabieranie ze sobą stosu książek. Są one ciężkie, zajmują dużo miejsca, krótko mówiąc – nie są praktyczne. Dlatego też powstały elektroniczne odpowiedniki tradycyjnych książek. Wiele tak zwanych e-booków jest zapisywana z rozszerzeniem PDF. Dzięki temu możemy uruchomić taki plik praktycznie na każdym urządzeniu: od smartfona, poprzez tablet, na komputerze kończąc. Dlatego też wiele wydawnictw decyduje się na publikację książek w tym formacie. Jeśli więc czytamy dużo książek w elektronicznych wydaniach, warto wybrać czytnik do plików PDF. Oczywiście zazwyczaj czytniki e-booków potrafią także odczytywać praktycznie wszystkie rodzaje rozszerzeń.
Co to jest plik PDF
PDF, czyli Portable Document Format, jest to format pliku, który opracowała firma Adobe. Ma on już… 25 lat, ponieważ opracowano go dokładnie 15 czerwca 1993. Służy głównie do prezentacji treści. Nie jest to co prawda najlepszy format do e-booków, jednak możemy spotkać naprawdę wiele książek zapisanych właśnie w PDF. Przede wszystkim jego zaletą jest to, że działa na każdej platformie, dlatego jeśli ulubiony tytuł mamy zapisany np. w wirtualnej chmurze, możemy go odczytać na smartfonie, tablecie czy komputerze – niezależnie od zainstalowanego systemu operacyjnego. PDF jest jednak bardzo specyficzny. Przede wszystkim problematyczna jest jego edycja. To dlatego że autorom chodziło o przygotowanie takiego formatu, który będzie wyglądał idealnie w druku. Stąd ograniczenia w edycji. W przypadku zeskanowanych i dodanych do PDF książek możemy się irytować podczas powiększania tekstu. Może się okazać, że jest bardzo nieczytelny, co w przypadku innych formatów, np. ePUB czy MOBI, nie ma miejsca. Pliki PDF mogą być zapisane w formie litego tekstu, jednak często spotykamy także treści z dodatkiem rysunków czy tabelek. Jeszcze gorzej, jeśli trafimy na książkę, która w PDF wylądowała wprost po skanowaniu. Wtedy o komforcie czytania możemy zapomnieć.
Aby w miarę wygodnie odczytywać ten format, musimy kupić odpowiedni czytnik do plików PDF.
Czym powinien cechować się czytnik plików PDF
Wybór odpowiedniego czytnika plików PDF nie powinien sprawić problemów, ponieważ większość producentów tego typu sprzętu dostosowuje swoje produkty tak, by mogły odczytywać jak największą liczbę formatów. Warto jednak zwracać uwagę na te modele, które mają minimum 8-calowy wyświetlacz. Im większy, tym lepszy będzie komfort czytania, ale, niestety, zmniejszy się mobilność takiego urządzenia. Spory rozmiar może przeszkadzać w codziennym transportowaniu czytnika. Jeśli jednak często korzystamy z formatu PDF, musimy zrezygnować z czytników z małym ekranem, by zyskać duży komfort podczas czytania. Większy wyświetlacz oznacza także to, że zmieści się na nim o wiele więcej treści. Nie będziemy więc musieli często klikać, by włączyć kolejną stronę.
Czytnik musi być wyposażony w lupę, która powiększa konkretne miejsce na ekranie. Oczywiście irytujące będzie przewijanie kolejnej części treści, jednak wybierając np. książki w formacie PDF, musimy być na to gotowi. Ważne jest, by urządzenie miało tryb dopasowania szerokości – to znacznie ułatwia lekturę tekstów ze sporą grafiką czy zawierających użytą przez autora dużą czcionkę. Dzięki zastosowaniu tej technologii tekst będzie wyświetlany tak, by był o wiele lepiej widoczny. Czytnik do plików PDF powinien także być wyposażony w funkcję kolumn. Szczególnie gdy czytamy np. gazety. Dzięki temu rozwiązaniu urządzenie rozpoznaje kolumny i dzieli je tak, aby tekst był wyświetlany pojedynczo. Najważniejszą jednak funkcją, jeśli chodzi o czytniki, jest reflow. Technologia rozpoznaje plik PDF, a następnie stara się konwertować grafiki i plik tak, by dopasować je do wyświetlacza naszego czytnika. Dzięki temu otrzymujemy treść, którą w miarę wygodnie będziemy mogli przeczytać. Należy sprawdzić opinie użytkowników o konkretnych czytnikach do plików PDF, wyposażonych w funkcję reflow, ponieważ w niektórych przypadkach może się okazać, że nie działa ona tak, jak powinna. Oczywiście są urządzenia z tą technologią, która inteligentnie odczytuje plik PDF, dzięki czemu staje się on bardzo komfortowy, jeśli chodzi o odczyt. W niektórych przypadkach może być mocno zbliżony do formatów ePub lub mobi.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Polecane czytniki do plików PDF
Dobry czytnik do plików PDF musi przede wszystkim cechować się wspomnianymi wcześniej funkcjami, z naciskiem na dobrze działającą technologię reflow. W takim przypadku możemy szukać czytnika z ekranem o rozdzielczości mniejszej niż 8 cali.
Warto zainteresować się między innymi modelem inkBOOK Prime HD. Jest to model z wyświetlaczem o przekątnej 6 cali. Cechuje się rozdzielczością 1448x1072 pikseli. Ma doświetlany ekran, system Android, który oferuje dostęp do bardzo dużej bazy aplikacji i bardzo duże możliwości personalizacji.
Można również zwrócić uwagę na model ONYX BOOX T76ML. Jest to czytnik e-booków wyposażony w ekran 6,8 cala. Rozdzielczość, z jaką wyświetla obraz, to 1400x1080 pikseli. Model ten pracuje z systemem Android. Oprócz bardzo dużej liczby formatów tekstowych oferuje także obsługę obrazków i plików audio. Możemy także korzystać z Internetu dzięki Wi-Fi. T76ML pozwala także na łączność poprzez Bluetooth.
Bardzo dobrym czytnikiem do plików jest PocketBook InkPad 3. Jest to model wyposażony w ekran 7,8 cala i rozdzielczość 300 DPI (1404x1872 pikseli). Atutem jest jego poręczność – model ten waży 210 gramów. Ekran pozwala na wyświetlanie obrazu w bardzo dobrej jakości. Model ten odtwarza także pliki audio, dlatego możemy za jego pomocą słuchać muzyki bądź odtwarzać audiobooki. Dzięki łączności z siecią internetową możemy przechowywać książki w wirtualnej chmurze. Jeśli chcemy czytać w innym języku, ale nie znamy jakiegoś słowa, pomocny będzie zainstalowany słownik. | Jaki czytnik do plików PDF? |
Nowy mieszkaniec domu to zawsze zmiana. Niezależnie od tego, czy jest to współlokator, partner, przyjaciel, który potrzebuje się gdzieś zatrzymać, rodzic, maleńkie dziecko czy… zwierzę. Każdy ma swoje specyficzne potrzeby i wymaga przygotowania dla niego przestrzeni w mieszkaniu czy domu. O ile dorosła osoba jasno zakomunikuje swoje potrzeby, a szkoły rodzenia, rodzice, znajomi i fora internetowe uświadamiają, jak przygotować dom na pojawienie się dziecka, o tyle znacznie mniej osób zadaje sobie trud, by zapoznać się z potrzebami zwierzęcia, które biorą pod opiekę.
Higiena
Mały kot, który pojawia się w domu, będzie miał całkowicie inne wymagania niż zwierzę dorosłe, zwłaszcza ze schroniska. Przede wszystkim trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że taki zwierzak może być zaniedbany pod względem higienicznym. Fundacje zazwyczaj zabezpieczają podopiecznych przeciwko pasożytom, natomiast schroniska często nie mają na to środków. Najlepiej dla komfortu psychicznego kota zadbać o to, by jego pierwsze skojarzenie z nowym domem nie było złe. Dlatego, jeśli mamy taką możliwość, w drodze ze schroniska od razu odwiedźmy weterynarza, który oceni stan zdrowia pupila. Jeśli schronisko go nie odrobaczyło, lekarz poda środek o szerokim spektrum, osłucha, ewentualnie przytnie pazury, jeśli są zniszczone, a przede wszystkim poda oprysk na pchły i zapisze maść na świerzbowiec w uszach. Dobrze jest wówczas wyznaczyć termin kastracji, jeśli jest to konieczne.
Gdy nie mamy takiej opcji, to musimy uwzględnić, że jeśli zwierzak ma pchły, trzeba będzie wyprać wszystko, z czym się zetknie. Można oczywiście od razu umyć kota szamponem na pchły i dodatkowo zasypać jego sierść suchym szamponem, zaaplikować preparat na pchły i kleszcze na skórę na karku albo założyć obrożę przeciwpchłową. To jednak nie zabezpieczy domu i mocno zestresuje kota, dla którego podróż w transporterze i zmiana miejsca zamieszkania i tak są wielkim przeżyciem – zwłaszcza jeśli jest już starszy. Lepiej to odłożyć na kilka dni później.
Jedzenie
Kot najczęściej potrzebuje kilku godzin na zapoznanie się z domem, w którym będzie mieszkał. Zestresowane zwierzę będzie przerywało to zwiedzanie drzemkami w dziwnych, najczęściej ciasnych miejscach – to naturalne. Już podczas pierwszej wycieczki warto, by mruczek miał wyznaczone miejsce, w którym będzie jadł. Zaraz po wejściu do mieszkania wystawmy miski z wodą i smakołykiem. Karma mokra w puszkach i saszetkach oraz karma sucha dobrej jakości (bez zbóż, z dużą ilością mięsa) przyda się nieco później, chyba że kot od razu zje przysmak i będzie czekał koło miski – wtedy można od razu podać mu mokry posiłek.
box:offerCarousel
Wiele kotów, które przez długi czas cierpiały na brak pokarmu, ma zaburzony cykl odżywiania – nie ma typowego dla tych zwierząt zwyczaju dawkowania sobie karmy, przez co szybko zaczynają tyć. To bardzo niebezpieczne dla kotów, które często cierpią na choroby nerek i cukrzycę. Zainwestujmy zatem w elektroniczny dozownik czy podajnik na karmę, który otwiera się tylko w zaprogramowanych przez nas porach i podaje porcję pokarmu.
Kuweta
To kolejny ważny punkt w pierwszej wycieczce. Kuweta nie może znajdować się w tym samym pomieszczeniu, co miseczki lub legowisko kota. Mimo że my zwykle preferujemy kuwety narożne lub kuwety kryte, to wąsaty towarzysz może mieć całkiem inne zapatrywania. Koty wolą kuwety tylko z jednej strony przylegające do ściany, duże, co najmniej na dwie szerokości wibrysów i otwarte, bo w takich czują się najbezpieczniej i mają zostawioną drogę ucieczki. Jeśli mruczek zaakceptuje kuwetę zakrytą, to dobrze, jeśli jednak będzie ciągle załatwiał swoje potrzeby poza nią, lepiej zdjąć pudło i przesunąć ją bliżej środka pomieszczenia.
box:offerCarousel
Żwirek też może stanowić problem. Koty, które wiele lat żyły na wolności lub w schronisku, mają problemy z zaakceptowaniem silikonowego, zwłaszcza zapachowego żwirku. W takim przypadku lepiej sprawdzi się żwirek drewniany albo bentonitowy, który ma niedrażniące łapek faktury i obojętny dla kota zapach. Żwirek bentonitowy nie może być wyrzucany do toalety, natomiast większość drewnianych żwirków może być utylizowana drogą sanitarną. Do oczyszczania kuwety potrzebna będzie oczywiście łopatka, a do pozbycia się zapachu lepiej użyć jednego z płynów niwelujących brzydkie zapachy – zarówno z kuwety, jak i (jeśli zajdzie taka konieczność) z dywanów, mebli i ubrań. Na Allegro jest niezwykle duży wybór tego typu preparatów.
box:offerCarousel
Zabawki
Nowy mieszkaniec musi mieć miejsce do zabawy i potrzebuje zaspokoić jedną z ważnych potrzeb – drapania. Najlepiej kupić drapak budkę – kot będzie miał się gdzie schronić i spać, a nasze meble nie ucierpią, szczególnie gdy zwabimy zwierzaka kocimiętką. Kot powinien mieć kilka drapaków – pionowych i poziomych. Przynajmniej jeden z pionowych powinien być tak wysoki, by kot, stojąc na tylnych łapkach i wyciągając przednie, komfortowo mógł wbić w niego pazurki – często w ten sposób ostrzą one pazury oraz się przeciągają.
box:offerCarousel
Na początek nie dostarczajmy zwierzakowi zbyt wielu zabawek i zrezygnujmy z lasera do zabawy. Kot często bywa sfrustrowany, bo nigdy nie ma możliwości chwycić w łapki zdobyczy. Dużo lepsze będą zabawki na wędce. Dają możliwość ruchu, zaspokajają ciąg łowiecki i uczą, że nie poluje się na ręce opiekuna – to dla wielu kotów trudna nauka, choć atakując nasze ręce, zwykle jedynie chcą się bawić. Zresztą właściciele doskonale wiedzą, że inaczej mruczki gryzą w zabawie, a inaczej, gdy są przestraszone lub złe. Te zabawowe ugryzienia mogą być rzecz jasna bolesne, bo kot może podrapać do krwi.
Nie zapomnijmy o konieczności zabezpieczenia balkonu. Można kupić gotowe zestawy z siatką albo samą siatkę. Warto zwrócić uwagę, jak kot reaguje na rośliny. Jeśli w nich kopie, trzeba je przenieść w miejsce niedostępne dla jego łapek.
Miejsce do spania kot wybierze sobie sam i zazwyczaj nie będzie to przygotowane przez nas legowisko. Jest jeszcze jedno, czego będzie potrzebował przede wszystkim – będzie to kochający i cierpliwy człowiek. | Wyprawka dla kota ze schroniska – co kupić? |
Pierścionek zaręczynowy jest symbolem miłości dwojga ludzi. Symbolem, który kobieta będzie nosiła na palcu przez całe życie. Dlatego wybór odpowiedniego modelu jest tak ważny. Musimy pamiętać o obrączce, do której powinien pasować. Przyjrzeliśmy się pierścionkom zaręczynowym z klasycznego żółtego złota, które w ostatnim czasie przeżywa drugą młodość. Jaki wybrać, by ten najważniejszy dzień w życiu zakończył się w pełni szczęśliwie? Próba złota – co to takiego?
Trzycyfrowa liczba nabita we wnętrzu pierścionka to tzw. próba złota, czyli wskaźnik określający ile złota jest w złocie. Czyste złoto, jakie spotkamy w przyrodzie, zawsze ma żółty kolor. Kiedyś było wyznacznikiem luksusu i bogactwa. W ostatnich latach kobiety zrezygnowały z kupowania biżuterii z żółtego złota na rzecz białego (odbarwionego) złota. Powód? Skojarzenia z babciną modą. Jednak w ostatnich latach tradycyjne, żółte złoto znów wraca do łask. Tym samym coraz częściej panowie sięgają po pierścionki zaręczynowe z żółtego złota.
Wartości prób złota
próba 999 zawiera 99,9% czystego złota
próba 960 zawiera 96,0% czystego złota
próba 750 zawiera 75,0% czystego złota
próba 585 zawiera 58,5% czystego złota
próba 500 zawiera 50,0% czystego złota
próba 375 zawiera 37,5% czystego złota
próba 333 zawiera 33,3% czystego złota
Złoto i brylant – oto klasyka zaręczyn
Jednym z najbardziej popularnych wzorów pierścionka zaręczynowego są te udekorowane jednym małym brylantem. Uniwersalny kształt z kryształem umiejscowionym centralnie, na kobiecej dłoni będzie wyglądał bardzo subtelnie. Szczególnie na drobnej i delikatnej dłoni przyszłej panny młodej. Tego typu pierścionki zaręczynowe kupimy już od 200 złotych. Co ważne, są wygodne w noszeniu na co dzień. Nie mają wystających elementów, które mogłyby zawadzać, np. o rękawiczki. Jednak w przypadku kobiet o nieco większych gabarytach taki model może zgubić się na dłoni. W ich przypadku warto pomyśleć o większych i bardziej zdobionych modelach. Dobrze będzie prezentował się, np. wzór nieskończoności. Odwrócona ósemka, ozdobiona kilkoma brylantami przyciągnie wzrok. Takie pierścionki kupimy za ok. 800-900 złotych.
Złote pierścionki z zachwycającym szmaragdem
Doskonałym wyborem na zaręczyny są pierścionki ze szmaragdem. Legendy mówią, że cementuje miłość, dlatego nazywany go kamieniem szczęśliwej miłości. Intensywna zieleń, jaka od niego bije, bardzo dobrze pasuje do kobiet o rudych lub blond włosach, które mają jasną lub brzoskwiniową cerę. Pierścionki zaręczynowe udekorowane szmaragdem kupimy już za niecałe 200 złotych. Jednak, jeśli chcemy, by szmaragd naprawdę rzucał się w oczy, do tego, by był udekorowany diamentami, przygotujmy się na wydatek rzędu 1,5-2 tysięcy złotych.
Złoty pierścionek z cyrkonią
Jeśli wychodzimy z założenia, że miłości nie można przeliczyć na wartość pierścionka zaręczynowego, zamiast szmaragdu, brylantu czy rubinu, postawmy na cyrkonię. To syntetyczny kamień, który doskonale imituje diament. Ale poza ceną (znacznie niższą), od diamentu różni go też wytrzymałość. W przypadku cyrkonii jest dużo gorsza. Mimo to, pierścionki zaręczynowe z cyrkonią cieszą się ogromną popularnością. Okazały pierścionek z cyrkonią kupimy za 150 złotych, najtańszy za niecałe 100 złotych.
Klasyczny wzór na wagę złota
Panowie, którzy mają problem z wyborem odpowiedniego pierścionka zaręczynowego ze złota powinni postawić na klasykę. Ona zawsze się sprawdzi i będzie pasowała do każdego stylu ubioru. Klasyczne pierścionki ze złota łączą ze sobą estetykę, minimalizm i funkcjonalność. Mogą stać się dodatkiem do urody przyszłej panny młodej. Klasyczna forma dobrze prezentuje się w połączeniu z delikatnością pereł. Takie zestawienie dodaje elegancji i szyku. Zazwyczaj perła znajduje się w centralnej części pierścionka, zaś po bokach dodatkowo ozdabia ją rząd cyrkonii czy brylantów. W zależności od wykorzystanych surowców, za pierścionki ze złota i perły zapłacimy od ponad 200 złotych, do ponad 25 tysięcy złotych! | Pierścionki zaręczynowe z żółtego złota. Jaki wybrać? |
Jeśli szukacie gry prostej i przyjemnej, w którą można zagrać z dorosłym kolegą albo z własnym dzieckiem, to „Wilki i owce” prawdopodobnie przypadną wam do gustu. Oczywiście porównanie do „Carcassonne” jest niemal oczywiste, ale w tej ostatniej grze nie będziecie mieli możliwości porozmawiać o samopoczuciu owieczek. Humor pomaga, ale to nie wszystko
Kiedy przejmujemy nowe stado, warto policzyć owieczki, żeby wiedzieć, z czym mamy do czynienia. Kiedy więc zajrzymy do pudełka, to znajdziemy tam:
109 żetonów (większość z nich dwustronnych),
materiałowy woreczek,
instrukcję.
Niewiele, prawda? A ile zabawy.
„Wilki i owce” to gra kafelkowa przeznaczona dla 2-4 graczy. Wcielamy się w tam w hodowców kolorowych owiec. Na początku kolor każdego z graczy pozostaje tajemnicą. Dzięki temu możemy najpierw zagonić na łąkę jakieś większe stado. Zanim pasterze się ujawnią (lub przeciwnicy się domyślą), kto jakim kolorem dysponuje.
Na początku każdy z graczy otrzymuje określoną liczbę kafelków. Na środku stołu umieszczamy element zawierający rynek (centralny element) wioski, a pozostałe wrzucamy do woreczka. Pasterze w określonej kolejności dokładają swoje fragmenty w taki sposób, by krawędzie pasowały do kafelków już położonych na stole. Faza ruchu kończy się dociągnięciem dodatkowych żetonów z woreczka. Ich liczba zależy od tego, iloma krawędziami połączyliście swój żeton z istniejącym już na planszy zestawem. Każdy gracz może więc na koniec swojej tury dobrać od jednego do czterech nowych fragmentów.
Polityka na pastwisku...
Zanim gracze ujawnią swoje kolory, wszyscy działają troszeczkę „po omacku”. Wiemy, co chcemy osiągnąć, ale wiemy też, że jeśli ujawnimy się za szybko, to przeciwnik prawie na pewno zacznie nas zaraz blokować. Przez kilka kolejek powiększamy więc pastwiska i stwarzamy kolejne szanse dla siebie i dla pozostałych. Cała sztuka polega na tym, żeby zbudować zamknięte pastwisko z możliwie największą liczbą owieczek w swoim kolorze. Jeśli przeciwnik zorientuje się na tym etapie, który kolor faworyzujemy, może wcześniej zamykać nasze pastwiska albo podrzucać nam do lasu wilka. Obecność tego szkodnika sprawia, że nie możemy uznać punktów za to terytorium. Jeśli jednak dysponujemy kafelkiem z postacią myśliwego, to zagrożenie ze strony wilka możemy zneutralizować.
W momencie, kiedy się ujawnimy, przychodzi czas na zmianę taktyki. Nasze działania powinny zmienić się na bardziej zdecydowane – może nawet ofensywne. Oczywiście w takim zakresie, na jaki pozwoli nam szczęście w losowaniu kafelków.
Pastwisko na bok – chodźmy na ryby
W nowej odsłonie gra jest uzupełniona o dodatek „Grube ryby”. Dzięki niemu możemy rozwinąć nasze hodowlane skrzydła również o zwierzęta pływające. Kafelki z jeziorem bez problemu łączą się z podstawą. Ryby jednak są w jednym kolorze, a kontrolę nad nimi przejmujemy, gdy przyłączymy jezioro do swojego pastwiska.
Również w tym wypadku mamy do czynienia z czynnikami, które mogą zniweczyć cały plan. Kiedy na jeziorze pojawi się rybak, automatycznie musimy uznać, że wyłowi nam wszystkie ryby i obejdziemy się smakiem. Możemy jednak temu zaradzić poprzez wystawienie kafelka ze strażą rybacką.
Gra kończy się, gdy żaden z graczy nie chce lub nie może wystawić następnego kafelka. Czasem możemy stwierdzić, że nasz kolejny ruch nie przyniesie nam już korzyści ani nie zaszkodzi przeciwnikom. W takiej sytuacji rezygnacja z dalszego ruchu może nam przynieść kilka punktów premii. Możemy przystąpić do inwentaryzacji naszego stadka.
Setka kafelków
Największym zastrzeżeniem w przypadku takich gier jest najczęściej powtarzalność. Po kilkunastu rozgrywkach można odnieść wrażenie, że stosujemy ciągle podobne taktyki, a losowość doboru kafelków wcale nie pomaga nam zmienić tego stanu rzeczy. Muszę przyznać, że mam jednak nieco inne wrażenia. Przede wszystkim „Wilki i owce” są grą familijną, która pozwala przyjemnie spędzić trochę czasu i być może wypełnić czas między rozgrywkami w „coś poważniejszego”.
Gra już została uzupełniona o dodatek – poprzednie wydanie nie obejmowało stawów i ryb. Ale zwiększanie liczby kafelków niekoniecznie musi wpłynąć na zwiększenie atrakcyjności gry i różnorodności rozgrywek. Zaś wprowadzanie nowych elementów chyba nie bardzo ma sens. To po prostu gra kafelkowa.
Ma ona jeszcze jedną przyjemną cechę. Możecie niezwykle łatwo spakować całość w woreczek i zabrać ze sobą na wycieczkę. Jedyne, czego będziecie potem potrzebować, to kawałek płaskiej powierzchni.
I wreszcie – kiedy ostatnio mieliście okazję stworzyć stado własnych owieczek i kupić staw za ok. 40 zł?
Zdjęcie pudełka: www.granna.pl | „Wilki i owce” – recenzja gry |
Urządzenia w tym przedziale cenowym oferują już pełne wyposażenie – standardem jest łączność bezprzewodowa Wi-Fi, a czasem też Bluetooth. Trafimy również na propozycje łączące funkcje odtwarzacza sieciowego i innego urządzenia. Denon DNP-730AE
Odtwarzacz sieciowy Denona wyposażono w łącze Wi-Fi, umożliwiające bezpośrednią komunikację bezprzewodową. Obsługuje on protokół DLNA 1.5, co umożliwia odtwarzanie muzyki z niemal dowolnego urządzenia. Nie zabrakło wsparcia dla usługi Spotify Connect. Użytkownicy urządzeń Apple docenią też wsparcie dla standardu AirPlay, umożliwiającego odtwarzanie muzyki z komputerów Mac i urządzeń przenośnych z nadgryzionym jabłkiem. W środku Denona pracuje 32-bitowy przetwornik o próbkowaniu 192 kHz produkcji Burr Brown. Producent obiecuje – dzięki redukcji zjawiska jittera – czystą i precyzyjną reprodukcję dźwięku. Muzykę z Denona odtworzymy również bezpośrednio z nośników pamięci – wystarczy je podłączyć do gniazda USB umieszczonego na froncie urządzenia. DNP-730AE odtworzy oczywiście pliki MP3, WMA i AAC. Poradzi sobie z formatami bezstratnymi, w tym ALAC, AIFF, WAV i FLAC HD (24/192). Co więcej, odtworzy również pliki w formacie DSD. Wspomniane gniazdo USB jest oczywiście kompatybilne z urządzeniami Apple. Informacje o pracy urządzenia zobaczymy na 3-liniowym, sporym wyświetlaczu OLED. Aplikacja mobilna Hi-Fi Denon Remote App umożliwia kontrolowanie pracy odtwarzacza z poziomu urządzeń mobilnych Apple i z systemem Android. Co ciekawe, w ten sposób możemy też sterować poprzez odtwarzacz sieciowy niektórymi wzmacniaczami i odtwarzaczami CD Denona. Za wysoką jakość brzmienia DNP-730AE ma odpowiadać, oprócz wspomnianego przetwornika, również symetryczny układ obwodów i wybór wysokiej jakości podzespołów. Denon został ponadto wyposażony w obsługę radia internetowego. Do dyspozycji mamy klasyczne gniazdo Ethernet, które umożliwia podłączenie urządzenia bezpośrednio do rutera oraz cyfrowe wyjście optyczne. Denon dostępny jest w kolorze czarnym lub srebrnym.
Marantz NA6005
Odtwarzacz Marantza również wyposażono w łączność bezprzewodową Wi-Fi. W tańszych odtwarzaczach taka opcja często wymaga dokupienia dodatkowego modułu. Nie mogło zabraknąć obsługi standardu DLNA 1.5, AirPlay oraz usługi Spotify Connect. Za przetwarzanie cyfrowo-analogowe odpowiada procesor firmy CS, pracujący w jakości 24-bitowej i próbkowaniu 192 kHz. Poradzi on sobie między innymi z plikami FLAC HD i DSD. Wyższą jakość dźwięku ma zapewnić zastosowanie wielu dyskretnych modułów HDMA i HDAM-SA2, typowych dla tego producenta, w wielu układach urządzenia – w tym analogowym stopniu wyjściowym i wzmacniaczu słuchawkowym. No właśnie – Marantz może pochwalić się wyjściem słuchawkowym z analogowym potencjometrem. Jest też łączność Bluetooth oraz dedykowana aplikacja mobilna Marantz Hi-Fi Remote App, pracująca pod kontrolą urządzeń mobilnych z iOS i Androidem. Na froncie urządzenia, oprócz wspomnianego gniazda słuchawkowego, znajdziemy też port USB do obsługi pamięci masowych i urządzeń Apple. ,Marantz chwali się audiofilską konstrukcją – podstawa urządzenia jest dwuwarstwowa wykorzystano pojedyncze płyty drukowane zamiast jednej. Zastosowano też wysokiej klasy kondensatory i rezystory. Rzecz jasna, Marantz NA6005obsłuży radia internetowe i podłączymy go do rutera również za pomocą kabla Ehternet.
Onkyo C-N7050
To sieciowy odtwarzacz CD, czyli urządzenie łączące w sobie dwie funkcje. Pod obudową Onkyo pracuje 32-bitowy przetwornik Burr-Brown o próbkowaniu 192 kHz. Nic dziwnego, że odtwarzacz poradzi sobie z plikami FLAC wysokiej rozdzielczości i DSD. Wbudowany odtwarzacz CD może być pocieszeniem za brak łączności bezprzewodowej Wi-Fi. Onkyo podłączymy do rutera tylko za pomocą kabla Ethernet. Za to mamy do dyspozycji aż dwa gniazda USB – jedno zlokalizowane z przodu, a drugie z tyłu odtwarzacza. To pierwsze obsłuży, rzecz jasna, urządzenia przenośne Apple. Filtr VLSC ma zapewnić eliminację zakłóceń cyfrowych i przez to – czysty i przejrzysty dźwięk. Jest też radio internetowe vTuner. Łączność bezprzewodowa działa w standardzie DLNA – producent nic nie wspomina o wsparciu dla standardu AirPlay.
Pioneer N-50
Odtwarzacz sieciowy Pioneera wyróżnia się kolorowym wyświetlaczem, umieszczonym na froncie urządzenia. Ten ostatni wykonano ze szczotkowanego aluminium. Sam wyświetlacz umożliwia wyświetlanie nie tylko podstawowych informacji o odtwarzanym utworze, ale też okładki płyty. Pod maską Pioneera pracuje 32-bitowy przetwornik o próbkowaniu 192 kHz. Zapewnia on możliwość odtwarzania między innymi plików w formacie FLAC HD.N-50 wyróżnia się możliwością pracy jako DAC – wyposażono go w gniazdo USB, umożliwiające podłączenie komputera. Sygnał doprowadzimy też za pomocą wejść cyfrowych, optycznego i koaksjalnego. Zabrakło za to łączności bezprzewodowej Wi-Fi czy Bluetooth. Urządzenie połączymy z siecią za pomocą złącza Ethernet. Jeśli koniecznie chcemy mieć Wi-Fi, możemy dokupić moduł AS-WL300, jest też odpowiedni moduł do Bluetooth. Przednie gniazdo USB gwarantuje oczywiście kompatybilność z urządzeniami mobilnymi Apple. Producent zapewnia, że obudowa ma sztywną podstawę, zegar taktujący działa precyzyjnie, a z kolei sekcje zasilania przetworników są odizolowane. Nie zabrakło aplikacji mobilnej do sterowania odtwarzaczem z urządzeń mobilnych Apple i pracujących pod kontrolą systemu Android. | Odtwarzacze sieciowe do 2000 zł – przegląd modeli |
Wymiana oleju na nowy pozwoli znacznie wydłużyć żywotność silnika motocykla. Przed zakupem jednak zapoznajmy się z etykietą, która zawiera wiele przydatnych informacji. Olej silnikowy to w samochodach i motocyklach najważniejszy płyn eksploatacyjny. Bez niego silnik nie jest w stanie poprawnie pracować. Niedostatek oleju bardzo szybko może doprowadzić do poważnych usterek. Silnik motocykla zatrze się i odmówi współpracy. Możliwość spełnienia takiego scenariusza wynika z głównego zadania olejów silnikowych, czyli zapewnienia odpowiednich warunków pracy dla ciernych elementów silnika. Są one bowiem wykonane z metalu i nieustanie pracują względem siebie. Olej gwarantuje dobre smarowanie poszczególnych części jednostki napędowej oraz zmniejsza ich tarcie. Warto wspomnieć też o funkcji chłodzącej tej cieczy. Olej silnikowy pochłania część ciepła powstającego w trakcie pracy, dzięki czemu działa na niego jak wewnętrzna klimatyzacja. Z biegiem czasu olej traci jednak właściwości smarujące i się zużywa. Bardzo ważna jest więc kontrola jego stanu, a także systematyczna wymiana, która znacznie obniży ryzyko wystąpienia kosztownych awarii.
Olej samochodowy a motocyklowy – na czym polega różnica?
Wielu kierowców często zastanawia się, na czym polega różnica między olejami samochodowymi i motocyklowymi. Czy w ogóle istnieje. No właśnie, czy wlanie silnika motocyklowego przy okazji wymiany płynu w samochodzie będzie złym pomysłem? Odpowiedź na to pytanie brzmi: TAK! Chociaż butelki wyglądem na pierwszy rzut oka niewiele się różnią, to różnica w składzie oleju jest znaczna. Oleje samochodowy i motocyklowy odpowiadają m.in. za smarowanie silnika, chłodzenie czy czyszczenie z osadów. Jednak olej motocyklowy w wielu czterosuwowych silnikach zapewnia również smarowanie skrzyni biegów, a konkretnie jej kół zębatych. Kolejnym zadaniem tego płynu w jednośladzie jest zapewnienie odpowiednich warunków do pracy mokrego sprzęgła. Olej samochodowy nie jest w stanie zapewnić dobrego smarowania tym elementom. Smar samochodowy bardzo szybko może doprowadzić do nadmiernego poślizgu sprzęgła. Nieco inaczej sytuacja przedstawia się w dwusuwach, które jednak nie są zbyt popularne wśród motocyklistów.
JASO
To jedna z norm, której oznaczenie znajduje się na butelce oleju motocyklowego. Wyznacza je japońska organizacja badająca, jak dany olej współpracuje z konkretnym silnikiem. Wyróżnia się normy JASO MA oraz MB.
Norma JASO dotyczy większości motocykli. Olej z takim oznaczeniem nadaje się praktycznie do każdego motocykla z tzw. mokrym sprzęgłem, gdzie olej odpowiada za smarowanie silnika, skrzyni biegów i sprzęgła. Możemy tutaj wyróżnić normy JASO MA-1 oraz MA-2, który jest przeznaczony do mocno obciążonych silników – jest to najwyższej klasy olej silnikowy.
Norma MB obowiązuje motocykle, które posiadają osobny obieg smarowania dla tzw. suchego sprzęgła. Taka sytuacja ma miejsce np. w czterosuwowych skuterach.
Klasyfikacja SAE
Klasyfikacja SAE z kolei odnosi się do lepkości oleju. Najprościej mówiąc, lepkość to zdolność oleju do przepływu w układzie w danej temperaturze. Każdy producent podczas produkcji określa lepkość, która zapewni najlepsze warunki do pracy silnika. Im większa, tym większe obciążenie może wytrzymać silnik, jednak im większa lepkość, tym większe obciążenie dla pompy oleju, która może mieć problem z jego przepompowaniem. Klasyfikacja SAE określa lepkość oleju za pomocą kodu np. 10W30. Litera W znajdująca się pomiędzy cyframi to skrót od „winter”, czyli z języka angielskiego zima. Odnosi się ona do poprzedzającej ją cyfry tzw. parametru zimowego. Im liczba ta jest mniejsza, tym silnik będzie miał łatwiejszy rozruch w niskich temperaturach, a pompa w takich warunkach łatwiejszą pracę. Liczbę po literze W możemy określić jako parametr letni. Im wyższa jego wartość, tym bardziej optymalna praca w wysokich temperaturach. Oleje o wysokiej lepkości tworzą lepszą ochronę dla ciernych elementów silnika, jednak mogą znacznie pogorszyć wydajność pompy, a tym samym zmniejszyć ilość doprowadzonego oleju do poszczególnych części.
Obecna klasyfikacja SAE określa następujące klasy olejów: 0W, 5W, 10W, 15W, 20W, 25W. Jeśli chodzi o parametr letni, są to liczby: 8, 12, 16, 20, 30, 40, 50, 60.
Klasyfikacja jakościowa
Na etykiecie oleju motocyklowego można spotkać się również z literą „S”. W olejach samochodowych występuje też litera „C”, która jednak odnosi się do diesli. Jak można się domyślać, „S” oznacza silnik benzynowy, czyli jednostkę wyposażoną w zapłon iskrowy. Takim oznaczeniem posługuje się API (American Petroleum Institute), która określa jakość oleju. „S” zawsze występuje w towarzystwie innej litery, przy czym „A” oznacza najniższą jakość płynu (im dalej od A, tym jest ona większa). Większość producentów motocykli określa minimalną jakość oleju bezpieczną dla silnika jako SG. W tym przypadku również należy przestrzegać zaleceń producenta ewentualnie wybrać olej wyższej klasy.
Klasyfikacja ta została opracowana głównie na potrzeby silników samochodowych, dlatego należy zwracać większą uwagę na normę JASO.
Olej to najważniejszy płyn eksploatacyjny każdego motocykla. Jego wymiana na czas pozwala znacznie wydłużyć żywotność silnika. Przed zakupem trzeba jednak sprawdzić, jakie normy powinny był stosowane w odniesieniu do naszego jednośladu. | Olej silnikowy do motocykla – co oznaczają symbole na etykiecie |
Ćwiczenia prowadzone w domowym zaciszu stają się w ostatnim czasie niezwykle popularne. Coraz chętniej uciekamy z zatłoczonych siłowni, by w spokoju i z dala od innych hartować zarówno swoje ciało, jak i umysł. Dobranie odpowiedniego zestawu ćwiczeń jest elementem kluczowym, decydującym o tym, czy uda nam się osiągnąć zamierzony cel. W dzisiejszym artykule omówimy sobie dwa niezwykle popularne rodzaje treningu, które ze względu na pewne podobieństwa, przez wiele osób są po dziś dzień mylone. Zapraszam na porównanie ćwiczeń callanetics oraz pilates. Ćwiczenia ogólnorozwojowe
Zarówno callanetics, jak i pilates należą do grupy ćwiczeń pozwalających rozwinąć wszystkie partie ciała i wpływających tym samym na ogólny rozwój naszego organizmu. Dodatkowo określa się je mianem treningu psychofizycznego, czyli takiego, który pozwala osiągnąć szczupłą sylwetkę oraz równocześnie odprężyć umysł. W przypadku obu metod rozciągamy mięśnie i uelastyczniamy całe nasze ciało, dzięki czemu jesteśmy w stanie bardziej efektywnie wykorzystywać siłę podczas wykonywania ćwiczeń.
W efekcie uzyskujemy zdrowe, silne i odporne na kontuzje ciało, którego główną podporę stanowi zdrowy kręgosłup oraz twarde mięśnie. Nie jesteśmy zastani, nie mamy nadmiernie rozbudowanej tkanki mięśniowej ani problemów z gibkością i każdego dnia budzimy się w naprawdę dobrej formie. Przy tym poprawiamy również kondycję, dzięki czemu wszelkie codzienne zmagania znosimy z łatwością.
Czym jest pilates?
Można by powiedzieć, że pilates jest po prostu zestawem ćwiczeń poprawiających ogólną kondycję organizmu. Stwierdzenie to jednak nie opisuje w pełni wszystkich zalet płynących z jego stosowania – pilates jest bowiem tak naprawdę swego rodzaju ideologią, mającą tworzyć więź pomiędzy naszym ciałem i duchem. Oczywiście daleko mu pod tym względem do treningu jogi, jednak ma w sobie pewien jej zalążek. Jest również o wiele młodszy – liczy sobie dopiero nieco ponad 100 lat. Pilates na początku XX wieku wymyślił Niemiec Joseph Pilates – ćwiczenia miały według niego służyć ogólnemu wzmocnieniu i rozciągnięciu mięśni, przy równoczesnym zachowaniu stabilności emocjonalnej. Dziś pilates jest praktykowany w praktycznie każdym kraju świata, a dla wielu osób stał się sposobem na życie. W polskich siłowniach możemy spotkać się z wieloma ofertami treningów grupowych, na które mimo wszystko warto wybrać się chociaż raz, by poznać ogólną charakterystykę tych ćwiczeń jeszcze przed rozpoczęciem treningu w warunkach domowych.
Czym jest callanetics?
Podobnie jak pilates, callanetics można zaliczyć do ćwiczeń ogólnorozwojowych. Jednak w tym przypadku największą uwagę przykładamy do wyrzeźbienia mięśni, a nie ich rozrostu. Ten program ćwiczeniowy został opracowany stosunkowo niedawno, bo pod koniec ubiegłego stulecia przez Callan Pinckney – instruktorkę fitnessu, która zmagała się z problemami związanymi z kręgosłupem. Opracowała więc zestaw ćwiczeń, który pozwala wyrzeźbić praktycznie całe ciało bez zbędnego obciążania stawów i kości.
Większość ćwiczeń stosowanych w callanetics opiera się na wymuszonym, „sztucznym” napinaniu i rozluźnianiu mięśni, połączonym z ich naturalną pracą podczas przyjmowania postaw wymagających ciągłego utrzymywania równowagi. Podobnie jak w przypadku pilatesu, przed rozpoczęciem treningu w warunkach domowych powinniśmy oswoić się z programem poprzez udział w zajęciach grupowych lub – w ostateczności – dzięki instrukcjom znalezionym w Internecie. W innym przypadku, ze względu na intensywność ćwiczeń, możemy niepotrzebnie nabawić się bolesnej kontuzji.
Ćwiczenia na odchudzanie
Nie oszukujmy się, większość osób decydujących się na codzienne ćwiczenia robi to z myślą o zrzuceniu kilku zbędnych kilogramów. Jak callanetics i pilates sprawdzają się w roli reduktorów tkanki tłuszczowej?
Ze względu na to, że callanetics angażuje określone, mniejsze partie mięśni, a ćwiczenia wchodzące w skład treningu są nastawione na ich rzeźbienie, a nie wzmocnienie, znacznie lepiej sprawdzi się on wtedy, gdy chcemy zrzucić kilka zbędnych kilogramów. Callanetics pozostawia nam również dowolność w kwestii wyboru trenowanej partii mięśni, przez co możemy skupić się tylko na tych częściach ciała, które najbardziej chcielibyśmy odchudzić.
Pilates z kolei jest treningiem, podczas którego angażujemy duże partie mięśni i robimy to znacznie intensywniej, przez co ulegają one wzmocnieniu i rozrastają się. Dotyczy to w szczególności mięśni ramion. Osoby o topornej sylwetce powinny więc z góry odpuścić sobie trening pilatesu i skupić się na ćwiczeniu callanetics. Oczywiście trenując pilates również możemy schudnąć, jednak przemiana nie będzie tak spektakularna, ponieważ zredukowany tłuszcz zastąpią powiększone mięśnie, a co za tym idzie, nasza waga również nie powędruje znacząco w dół.
Jak sami widzicie, pilates i callanetics różnią się przede wszystkim osiąganymi podczas ich trenowania efektami. Marząc o smukłej sylwetce, powinniśmy decydować się na trening callanetics, natomiast by rozbudować partie mięśni, lepiej wybierać pilates. Jednak w obu przypadkach poprawimy znacząco kondycję oraz nasze codzienne samopoczucie. | Callanetics kontra pilates – czym się różnią? |
O ile do książek elektronicznych chyba wszyscy się już przyzwyczailiśmy, przynajmniej na tyle, żeby nie kwestionować zasadności ich istnienia, o tyle audiobooki wciąż budzą kontrowersje. Wiele osób uważa, że książką może być tylko coś, co można przeczytać – forma przeznaczona do słuchania budzi w nich opór. Warto jednak pokonać uprzedzenia i dać audiobookom szansę, zwłaszcza jeśli czeka nas wielogodzinna podróż. Jeśli nie próbowaliście dotąd słuchać w podróży, polecam sięgnięcie po książki z wartką akcją, niezbyt skomplikowane i z niewielką liczbą postaci. Świetnie sprawdzają się tu książki przeznaczone dla młodzieży, pozbawione długich opisów. W przypadku rodzinnej podróży samochodem będą idealnym wyborem, ale warto po nie sięgnąć także wtedy, gdy jedziemy gdzieś sami.
Audiobooki dla młodzieży
Świetną książką do słuchania jest słynna trylogia Suzanne Collins „Igrzyska śmierci”. Historia Katniss, która – by ocalić młodszą siostrę – zgłasza się dobrowolnie do straszliwej gry, której uczestnicy muszą zabijać się nawzajem, a zwycięzca może być tylko jeden, jest napisana prostym, ale nie najgorszym językiem i bardzo ładnie przeczytana przez Annę Dereszowską. Oprócz wartkiej akcji i rozterek miłosnych dostajemy sporo ciekawych tematów do dyskusji, jako że książka Collins jest też komentarzem do kultury, w której wszystko jest na pokaz, a media stanowią potężną siłę.Bardzo przyjemnie słucha się także „Opowieści z Narnii” C. S. Lewisa . Proponuję jednak nie upierać się przy słuchaniu w porządku chronologicznym – na rodzinną podróż samochodem znakomite będzie „Srebrne krzesło”, czyli czwarta część cyklu. Stanowi ona zamkniętą całość i można jej słuchać, nie znając poprzednich części. Dlaczego warto sięgnąć właśnie po to nagranie? Między innymi dlatego, że jeden z bohaterów, niejaki Błotosmętek, ma szczególną umiejętność narzekania i dopatrywania się złych stron każdej sytuacji. Jeśli więc ktoś z pasażerów, zwłaszcza tych kilkuletnich, zacznie marudzić i dopytywać się, czy jeszcze daleko (który rodzic nie dostaje drgawek, słysząc to pytanie?), łatwo można obrócić to w żart, nawiązując do marudzenia Błotosmętka. W dodatku „Srebrne krzesło” ma wyjątkowo spójną fabułę, pozbawioną właściwie wątków pobocznych. Jest w tej książce tajemnica, jest sporo humoru, szczypta magii i piękne przesłanie.
Superprodukcje
Bardziej zaawansowani słuchacze, którzy wiedzą już, że potrafią się skupić podczas słuchania audiobooka, a także ci, których nudzi jeden lektor, mogą sięgnąć po nagrania, które są czymś więcej niż prostym przeczytaniem książki. To prawdziwe superprodukcje, w których bierze udział wielu aktorów. Zadbano nawet o tło muzyczne. Najsłynniejszą jest chyba „Narrenturm” Andrzeja Sapkowskiego. W jej nagraniu wzięło udział ponad stu aktorów, a całość wyreżyserował Janusz Kukuła, twórca wielu znakomitych produkcji Teatru Polskiego Radia. To barwna opowieść o wojnach husyckich, ze świetnymi bohaterami i doskonałymi opisami, które sprawdzają się nawet podczas słuchania.
Komiksy w wersji audio
Kolejną słynną superprodukcją audio jest adaptacja komiksu. Sam pomysł może dziwić – jak bowiem oddać w audiobooku coś, co jest przecież w równym stopniu przeznaczone do oglądania, co do słuchania? W dodatku nie mówimy o pierwszym lepszym komiksie – produkcja, którą chcę wam polecić, to adaptacja kultowego Thorgala! „Thorgal – Zdradzona czarodziejka” oraz „Thorgal – Prawie raj” to jednak prawdziwa gratka dla miłośników tej serii. Produkcja świetnie oddała niespokojny i tajemniczy klimat komiksów, zaś w miejsce warstwy wizualnej pojawiło się doskonałe tło dźwiękowe. Warto sprawdzić!
Kryminały
Powieści kryminalne wydają się wprost stworzone do przenoszenia ich na wersję audio. Zastanawianie się, kto zabił i dlaczego, sprawi, że łatwo będzie nam skupić uwagę na słuchaniu, choć trzeba uważać na książki, w których autor podsuwa drobne tropy. Jeśli rozproszymy się choć przez moment, możemy potem nie do końca rozumieć dalsze wydarzenia. Polecam więc takie kryminały, których autorzy potrafią wprawdzie podsuwać czytelnikowi błędne tropy, ale raczej nie robią tego za pomocą półsłówek. Zresztą to prawdziwi mistrzowie gatunku! Świetnie w wersji audio prezentują się książki Zygmunta Miłoszewskiego – polecam zwłaszcza „Bezcennego”, jako że nie jest to część żadnego cyklu, zaś akcja toczy się naprawdę wartko. Doskonale słucha się książek Katarzyny Bondy, okrzykniętej mianem królowej polskiego kryminału. W jej przypadku warto sięgnąć przede wszystkim po „Pochłaniacza”, bardzo dobrze przeczytanego przez Agatę Kuleszę. Kiedy zaś przekonacie się już, że audiobooki są doskonałym urozmaiceniem podróży, z pewnością odkryjecie dla siebie wiele innych tytułów. Rynek ten rozwija się prężnie i naprawdę jest w czym wybierać. Szerokiej drogi! | Umil sobie czas w podróży – najciekawsze audiobooki do słuchania w samochodzie i samolocie |
Chyba każdy kraj i każdy naród ma w swojej historii jakiś rozdział, do którego pisarze wracają szczególnie chętnie ze względu na to, że są to okresy równie kolorowe, co kontrowersyjne. W przypadku Stanów Zjednoczonych bez wątpienia będzie to czas walk o zniesienie niewolnictwa. James McBride napisał książkę, która wywołała spore poruszenie nie tylko ze względu na nawiązania do tego okresu, ale także z powodu – dość bezpośredniej – formy narracji i obserwacji. Koszmar redaktora
Wolę powiedzieć o tym już na samym początku. Mam takie małe podejrzenie, że podczas prac nad polską wersją „Ptaka dobrego Boga” tłumacz i redakcja/korekta zapałali do siebie szczerą miłością albo równie szczerą nienawiścią. Którekolwiek z tych dwóch uczuć by się pojawiło, bez wątpienia będzie następstwem genialnej, choć miejscami wymagającej, stylizacji tekstu. Jest ona niejako wymuszona faktem, że narratorem całej powieści jest kilkunastoletni, niezbyt rozgarnięty czarnoskóry chłopak biegający – dla własnego dobra i przez zbieg okoliczności – w sukience razem z bandą-armią Johna Browna. Trzeba dodać, że cała stylizacja jest rozciągnięta również na wszystkie postaci książki – właśnie ze względu na osobę opowiadającego. Dzięki takiemu rozwiązaniu czytelnik doświadcza kilku naprawdę mocnych wrażeń i zdecydowanie poświęca książce odrobinę więcej uwagi.
Forrest... Sawyer
Niemniej „Ptak dobrego Boga” to przede wszystkim mocna historia niezwykle burzliwego okresu w historii Stanów Zjednoczonych, a poniekąd również w historii człowieka. Chodzi o walkę z niewolnictwem i handlem ludźmi. Temat ten – kiedy już jest poruszany – zazwyczaj otoczony jest dużą porcją poważnych rozważań, amerykańskiego patosu i wzniosłych oraz szczegółowo sformułowanych myśli i postulatów. McBride zdecydował się jednak na nieco inne rozwiązanie, a kluczem do niego było umieszczenie akcji w południowych stanach USA. Dzięki temu mógł między innymi rozwinąć – nomen omen – skrzydła w zastosowaniu wspomnianej stylizacji, która niejednemu czytelnikowi może przywieść na myśl Tomka Sawyera albo Forresta Gumpa. Nie chodzi jednak o to, by naigrywać się z inteligencji czy raczej sprawności umysłowej mieszkańców niektórych rejonów USA, ale o pewną prostotę obserwacji wydarzeń bez względu na ich rangę. W ten sam sposób skomentowane będą tu najnowsze zbiory bawełny, powieszenie bandyty, wybuch rewolucji czy śmierć kogoś bliskiego. Owszem... jest tu pierwiastek komizmu, ale nie powinien on przesłaniać ważniejszych aspektów historii.
Jestem człowiekiem i nic, co absurdalne, nie jest mi obce.
Autor dostarcza jeszcze kilku powodów do uśmiechu – tym razem z bardziej standardowych przyczyn. Wydaje się piętnować również ludzką skłonność do podejmowania bezsensownych i nieprzemyślanych poczynań – nawet jeśli mają one służyć szczytnym celom. Dobrym przykładem jest tu banda (czy może armia) Johna Browna, która pod kilkoma względami przypomina mi Srebrną Ordę z Cohenem Barbarzyńcą na czele (uniwersum Świata Dysku Terry’ego Pratchetta). W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z garstką ludzi, którzy w nietuzinkowy sposób podchodzą do idei zmieniania świata. Na korzyść Cohena i jego ludzi przemawia jednak lepsze przygotowanie do walki. John Brown natomiast dość często sprowadza bandyckie zaczepki do rangi poczynań wyzwoleńczych. Jeśli jednak dłużej się zastanowić, to przecież „kropla drąży skałę”. McBride napisał bardzo dobrą książkę – zabawną, ale przede wszystkim mocną. Być może nie uda się jej przeczytać za jednym podejściem, ale „Ptak dobrego Boga” na pewno nie pozwoli czytelnikowi o sobie zapomnieć. Sami możecie się przekonać już za ok. 28 zł – bo za tyle możecie kupić tę książkę na Allegro.
Źródło okładki: www.czarne.com.pl | „Ptak dobrego boga” James McBride – recenzja |
Kremy BB z roku na rok cieszą się coraz większą popularnością wśród kobiet. Produkty te są idealne dla osób, które preferują naturalny wygląd oraz niewidoczny makijaż twarzy. Poza tym sprawdzają się doskonale wiosną i latem, gdyż mają lekką konsystencję, nie przyczyniają się do powstania efektu maski na twarzy. Jaki krem typu BB będzie odpowiedni dla ciebie? Charakterystyka kremów BB
Można powiedzieć, że kremy typu BB to produkty 2 w 1. Stanowią one połączenie kosmetyku nawilżającego z podkładem. Za ich pomocą maskujemy drobne niedoskonałości skóry, takie jak nierównomierny bądź szary koloryt cery. Obecne w ich składzie substancje nawilżające zapewniają skórze odpowiedni poziom nawodnienia przez cały dzień, dzięki czemu jest ona miękka i gładka w dotyku. Komu w szczególności są polecane kremy typu BB?
Z całą pewnością kosmetyk ten powinien znaleźć się w kosmetyczce zabieganej kobiety, gdyż to nie tylko produkt do makijażu, ale i kosmetyk pielęgnacyjny. Dzięki niemu można zaoszczędzić czas, szykując się rano do wyjścia. Poza tym krem BB sprawdzi się w przypadku kobiet, które chcą w subtelny sposób poprawić wygląd cery.
Warto pamiętać o tym, że krem typu BB cechuje się słabymi właściwościami kryjącymi. W związku z tym może nie być odpowiedni dla osób o cerze mocno unaczynionej, na powierzchni której jest widoczne silne zaczerwienienie.
Który krem BB będzie odpowiedni dla ciebie?
Przed zakupem kremu BB określ swój rodzaj cery. Na rynku istnieją bowiem wersje tego kosmetyku zarówno dla cery suchej, jak i mieszanej oraz tłustej. Jeżeli wybierzesz nieodpowiedni do typu skóry, to niestety może on nie spełnić twoich oczekiwań, nawet wtedy, gdy polecała ci go najlepsza przyjaciółka.
Bio-Essence Platinum BB Cream – kosmetyk ten zawiera filtry ochronne o współczynniku SPF równym 25, dzięki czemu zapewnia ochronę skóry przed niekorzystnym działaniem promieniowania słonecznego. Ponadto w jego skład wchodzi platyna, która opóźnia procesy starzenia skóry poprzez neutralizację wolnych rodników. Krem ten będzie odpowiedni dla kobiet po 30. roku życia, które obserwują na skórze widoczne objawy starzenia. Za tubę tego kosmetyku o pojemności 30 g zapłacisz około 120 zł.
Rimmel BB – jeżeli twoja cera jest mieszana bądź tłusta, to produkt ten będzie dla ciebie odpowiedni. Ma on działanie matujące, dzięki czemu neutralizuje nieestetyczny połysk skóry wynikający z nagromadzenia na jej powierzchni nadmiaru łoju skórnego. Poza tym zalicza się go do produktów typu oil-free, które są niekomedogenne i nie przyczyniają się do zatykania porów, a tym samym powstawania zaskórników. Za tubę tego podkładu o pojemności około 15 ml zapłacisz mniej więcej 8 zł.
Garnier BB krem – sięgnij po ten podkład wtedy, gdy dokucza ci nadwrażliwość skóry. Ma działanie łagodzące, kojące, a także przyczynia się do redukcji zaczerwienienia skóry. Za opakowanie tego kosmetyku o pojemności 25 ml zapłacisz około 25 zł.
Ziaja BB, aktywny krem na niedoskonałości – z całą pewnością przypadnie ci do gustu, jeżeli walczysz z nadmierną suchością cery. Zawarte w jego składzie masło kakaowe natłuszcza skórę, a kwas hialuronowy skutecznie ją nawilża. Opakowanie tego kremu o pojemności 50 ml kosztuje jedynie 9 zł.
Odpowiednio dobrany do skóry krem typu BB umożliwi ci maskowanie drobnych niedoskonałości skóry w stosunkowo krótkim czasie. Poza tym produkt ten będzie dodatkowo pielęgnować twoją cerę. Warto znaleźć w kosmetyczce miejsce na krem BB. | Wybierz krem koloryzujący dla siebie, czyli przegląd kremów BB |
Coraz chłodniejsze wieczory i nieubłaganie zbliżająca się jesień zmuszają do zakupu lekkiej, kurtki. Dobrym wyborem na ten przejściowy okres będzie praktyczna wiatrówka. Jakie wzory i modele są najmodniejsze w tym sezonie? Końcówka lata i pierwsze dni jesieni to czas, kiedy z kurtką nie powinniśmy się już rozstawać. Często dni są jeszcze bardzo ciepłe i słoneczne, jednak podczas porannej drogi do szkoły lub przedszkola czy wieczornej zabawy na świeżym powietrzu temperatury są nieprzyjemnie niskie i wieje chłodny wiatr. Dlatego idealnym rozwiązaniem będzie lekka kurtka, którą można zwinąć i bez problemu wsunąć do kieszeni plecaka. Wiatrówki zwykle uszyte są z cienkiego ortalionu i mają cienką podszewkę, stójkę, a niekiedy kaptur. Dzianinowe ściągacze rękawów nie pozwalają, by chłodne powietrze dostało się pod okrycie, a w bocznych kieszeniach można schować ręce przed wiatrem. Wszystkie te cechy w połączeniu z najmodniejszymi wzorami i nadrukami czynią wiatrówkę prawdziwym must have wczesnojesiennej garderoby chłopięcej.
Najmodniejsze bombery
Od kilku sezonów najpopularniejszymi modelami nie tylko wiatrówek, ale wszelkich kurtek są bombery, których pierwowzory nosili kilkadziesiąt lat temu amerykańscy lotnicy. Teraz szturmem zdobyły wybiegi, a ich odświeżone wersje nieprzerwanie królują w modzie ulicznej. Świetnie wykorzystują wszystkie zalety oryginału – są wygodne i nie krępują ruchów, mają chroniące przed chłodem ściągacze na rękawach, kołnierzu i najbardziej charakterystyczny – na dole. Taka kurtka jest niezwykle praktyczna, może być noszona na koszulkę, bluzę lub sweter i stanowić podstawę niezliczonych stylizacji. Jednak zdecydowanie najlepiej prezentuje się w zestawieniu z poprzecieranymi jeansami i modnymi trampkami.
Na chłodne i deszczowe dni
Już sama nazwa wiatrówki daje nam do zrozumienia, że to okrycie ochroni naszą pociechę przed nieprzyjemnymi podmuchami wiatru. Jednak w zimne i deszczowe dni koniecznie powinniśmy wybrać model z dodatkowymi funkcjami. Najlepsza będzie oczywiście wersja z wygodnym, ściąganym kapturem (idealnie, gdy będzie odpinany) i wysoką stójką zamiast niskiego kołnierza ze ściągaczem. Warto, żeby tkanina, z której uszyto kurtkę, była nie tylko wiatroodporna, ale także przeciwdeszczowa, ale trzeba pamiętać, że to ochrona krótkotrwała. Wiatrówka z ortalionu nie zastąpi w pełni klasycznego sztormiaka czy specjalnie zabezpieczonej wodoodpornej kurtki.
Z designerskimi nadrukami
Wiatrówka powinna przyciągać wzrok nie tylko ciekawym krojem, ale również intensywnymi kolorami czy modnymi nadrukami. Dzięki temu będzie podstawowym elementem stylizacji, podkreślającym styl i charakter osoby, która ją nosi. W sklepach znajdziemy najmodniejsze w tym sezonie nadruki fullprint (grafika na każdym fragmencie materiału, z którego uszyto ubranie). Do najpopularniejszych należą m.in. nieco przerażające czaszki czy nawiązujące do wojskowych klimatów moro.
Młodsi chłopcy z pewnością będą zachwyceni kurtkami z wizerunkami ulubionych bohaterów. Bezsprzecznie królują Iron Man, Hulk, Kapitan Ameryka i reszta ich towarzyszy z serii Avengers oraz wyposażony w pajęcze supermoce Spiderman. Najmłodszym spodobają się wesołe i rozbrykane Minionki, których roześmiane buzie rozświetlą nawet najbardziej szary i pochmurny dzień.
Wybierając wiatrówkę dla chłopca, kierujmy się nie tylko względami praktycznymi, ale wybierzmy model, który podkreśli charakter i zainteresowania naszej pociechy. Bez względu na to, czy marzy o przemierzaniu kilometrów za sterami myśliwca, jest miłośnikiem graffiti czy zagorzałym fanem komiksów, w ofercie wiatrówek z pewnością znajdzie dla siebie coś interesującego. | Najmodniejsze wiatrówki dla chłopca |
Bardzo wielu producentów wypuściło do sprzedaży smartfony, które można teraz kupić za mniej niż 1200 zł. Przyjrzeliśmy się wydanym w ostatnim czasie ośmiu modelom, których zakup warto rozważyć. Huawei P20 Lite
Procesor: 8-rdzeniowy HiSilicon Kirin 659 (4 x 2,36 GHz i 4 x 1,7 GHz);
Pamięć: 64 GB pamięci na dane oraz 4 GB RAM;
Ekran: 5,84”, 2280 na 1080 pikseli;
Moduły łączności: 4G (LTE), Wi-Fi, Bluetooth;
Aparaty: 16/2 Mpix (tył) oraz 16 Mpix (przód);
Ciekawe funkcje i dodatki: wersja Dual SIM, slot na karty microSD, czytnik linii papilarnych, port USB-C;
System: Android 8.0 Oreo.
box:offerCarousel
Jedną z lepszych propozycji z tego segmentu cenowego jest telefon chińskiej firmy. Huawei P20 Lite ma spory, wydłużony w pionie ekran oraz podwójny główny aparat. W obudowie nie zabrakło też portu USB-C, a akumulator wspiera szybkie ładowanie.
Samsung Galaxy A6 Plus (2018)
Procesor: 8-rdzeniowy Qualcomm Snapdragon 450 (8 x 1,8 GHz);
Pamięć: 64 lub 32 GB pamięci na dane oraz 4 lub 3 GB RAM;
Ekran: 6”, 2220 na 1080 pikseli;
Moduły łączności: 4G (LTE), Wi-Fi, Bluetooth;
Aparaty: 16/5 Mpix (tył) oraz 24 Mpix (przód);
Ciekawe funkcje i dodatki: wersja Dual SIM, slot na karty microSD, czytnik linii papilarnych;
System: Android 8.0 Oreo.
box:offerCarousel
Bardzo dobry telefon za niewielkie pieniądze oferuje również Samsung. Model oznaczony Galaxy A6 Plus z 2018 roku ma spory, 6-calowy wyświetlacz o proporcjach 18,5:9. Na uwagę zasługują oba aparaty fotograficzne robiące zdjęcia w bardzo wysokiej rozdzielczości. Jeśli budżet na to pozwoli, warto zdecydować się na wariant z 4 GB RAM.
Honor 7X
Procesor: 8-rdzeniowy HiSilicon Kirin 659 (4 x 2,36 GHz i 4 x 1,7, GHz);
Pamięć: 64 lub 32 GB pamięci na dane oraz 4 lub 3 GB RAM;
Ekran: 5,93”, 2160 na 1080 pikseli;
Moduły łączności: 4G (LTE), Wi-Fi, Bluetooth;
Aparaty: 16/2 Mpix (tył) oraz 8 Mpix (przód);
Ciekawe funkcje i dodatki: Dual SIM, slot na karty microSD, czytnik linii papilarnych;
System: Android 8.0 Oreo.
box:offerCarousel
Całkiem niezły i niedrogi telefon pojawił się też w ofercie marki Honor. Model Honor 7X o niemal 6-calowym ekranie i bardzo charakterystycznym wyglądzie trafił do sprzedaży pod koniec minionego roku, ale ma porządne jak na tę cenę parametry. Dostał też aktualizację do nowej wersji systemu Android.
Xiaomi Mi Max 3
Procesor: 8-rdzeniowy Qualcomm Snapdragon 636 (8 x 1,8 GHz);
Pamięć: 64 lub 128 GB pamięci na dane oraz x lub x GB RAM;
Ekran: 6,9”, 2160 na 1080 pikseli;
Moduły łączności: 4G (LTE), Wi-Fi, Bluetooth;
Aparaty: 12/5 Mpix (tył) oraz 8 Mpix (przód);
Ciekawe funkcje i dodatki: wersja Dual SIM, slot na karty microSD, czytnik linii papilarnych;
System: Android 8.0 Oreo.
box:offerCarousel
Pod względem gabarytów to istne monstrum, ale dzięki temu multimedia na jego 6,9-calowym ekranie wyglądają wprost fenomenalnie. Xiaomi Mi Max 3 to urządzenie wydane kilka miesięcy temu, które ucieszy osoby szukające telefonu o sporej pojemności. Występuje w wersji ze 128 GB pamięci na system i dane. Ma też bardzo pojemny akumulator wspierający szybkie ładowanie.
Nokia 6.1
Procesor: 8-rdzeniowy Qualcomm Snapdragon 630 (8 x 2,2 GHz);
Pamięć: 64 lub 32 GB pamięci na dane oraz 4 lub 3 GB RAM;
Ekran: 5,5”, 1920 na 1080 pikseli;
Moduły łączności: 4G (LTE), Wi-Fi, Bluetooth;
Aparaty: 16 Mpix (tył) oraz 8 Mpix (przód);
Ciekawe funkcje i dodatki: Dual SIM, slot na karty microSD, czytnik linii papilarnych, port USB-C;
System: Android 8.1 Oreo.
box:offerCarousel
Tegoroczny telefon Nokii z nieco wyższej półki to również bardzo rozsądna propozycja. Na uwagę zasługuje aparat fotograficzny z optyką Zeissa oraz port USB-C wspierający szybkie ładowanie. Nokia 6.1 jest przy tym bardzo elegancko wykończona.
Motorola Moto Z2 Play
Procesor: 8-rdzeniowy Qualcomm Snapdragon 626 (8 x 2,2 GHz);
Pamięć: 64 lub 32 GB pamięci na dane oraz 4 lub 3 GB RAM;
Ekran: 5,5”, 1920 na 1080 pikseli;
Moduły łączności: 4G (LTE), Wi-Fi, Bluetooth;
Aparaty: 12 Mpix (tył) oraz 5 Mpix (przód);
Ciekawe funkcje i dodatki: wersja Dual SIM, slot na karty microSD, czytnik linii papilarnych, port USB-C, obsługa modułów;
System: Android 7.1.1 Nougat.
box:offerCarousel
Kolejny smartfon w zestawieniu z ekranem o przekątnej 5,5-cala to urządzenie marki Motorola. Telefon debiutował w 2017, dzięki czemu dzisiaj można go nabyć za mniej niż 1200 zł. Jest jednym z niewielu smartfonów, które obsługują w porcie USB-C standard przesyłu danych USB 3.0. Motorola Moto Z2 Play obsługuje dodatkowe moduły, które mogą zwiększyć jego możliwości.
HTC U Ultra
Procesor: 4-rdzeniowy Qualcomm Snapdragon 821 (2 x 2,15 GHz i 2 x 1,6 GHz);
Pamięć: 128 lub 64 GB pamięci na dane oraz 4 GB RAM;
Ekran: 5,7”, 2560 na 1440 pikseli;
Moduły łączności: 4G (LTE), Wi-Fi, Bluetooth;
Aparaty: 12 Mpix (tył) oraz 16 Mpix (przód);
Ciekawe funkcje i dodatki: Dual SIM, slot na karty microSD, czytnik linii papilarnych, port USB-C, szafirowe szkło w wersji ze 128 GB pamięci, dodatkowy ekran (2”, 1040 na 160 pikseli);
System: Android 8.0 Oreo.
box:offerCarousel
Ciekawą propozycją w tej półce cenowej jest również wydany w 2017 roku topowy telefon marki HTC. HTC U Ultra ma świetne podzespoły i otrzymał aktualizację do nowej wersji systemu. Zdecydowanie warto poszukać modelu ze 128 GB pamięci wewnętrznej, ponieważ jego wyświetlacz chroni szafirowe szkło. W wersji z 64 GB pamięci zastosowano szkło Gorilla Glass 5. Jego cechą szczególną jest dodatkowy wyświetlacz nad ekranem na dodatkowe powiadomienia.
iPhone 6s
Procesor: 2-rdzeniowy Apple A9 (2 x 1,8 GHz);
Pamięć: 32 GB lub 128 GB pamięci na dane oraz 2 GB RAM;
Ekran: 4,7”, 1334 na 750 pikseli;
Moduły łączności: 4G (LTE), Wi-Fi, Bluetooth;
Aparaty: 12 Mpix (tył) oraz 5 Mpix (przód);
Ciekawe funkcje i dodatki: czytnik linii papilarnych;
System: iOS 11.
box:offerCarousel
W tym przedziale cenowym można znaleźć również sprzęt marki Apple. Co prawda iPhone 6s ma już trzy lata, a pod względem suchej specyfikacji nie wyróżnia się na tle konkurencji z Androidem, ale dzięki systemowi iOS oraz optymalizacji oprogramowania jest świetnym uzupełnieniem dla komputera Mac. | Smartfon do 1200 zł – III kwartał 2018 |
Budowa domu wymaga podjęcia wielu decyzji dotyczących sposobu i stylu wykończenia wnętrz i elewacji. Wszystkie elementy muszą być nie tylko piękne, ale i funkcjonalne. W trakcie kreowania wyglądu zewnętrznego budynku przywiązujemy wagę do odpowiedniego skomponowania kolorów, deseni i materiałów. Co wybrać, aby elewacja przyciągała wzrok przechodniów i stanowiła praktyczne rozwiązanie? Elewacja domu z wykorzystaniem drewna
Do wykończenia elewacji możemy zastosować tradycyjny materiał, jakim jest drewno, które montuje się miejscowo (wokół okien lub tylko na poziomie piętra). Niektórzy inwestorzy pozostawiają je w naturalnym kolorze, inni malują na nieoczywisty odcień (na przykład na czarno, który w połączeniu z białym tynkiem strukturalnym tworzy zgrany duet). Ten materiał sprawdzi się w przypadku budynków utrzymanych w surowym stylu, na przykład industrialnym, chociaż drewno pokryte białą farbą jest charakterystyczne dla domów budowanych w Skandynawii.
Warto pamiętać o zabezpieczeniu drewna przed działaniem warunków atmosferycznych (z wyjątkiem modrzewia, który można pozostawić niezaimpregnowany). Gatunek drewna charakteryzujący się wysoką trwałością to dąb (droższy wariant), świerk i sosna (wariant tańszy), z kolei najbardziej odporne na wilgoć są drzewa egzotyczne. Alternatywą dla naturalnego drewna wymagającego pielęgnacji i regularnej konserwacji są drewnopodobne profile elewacyjne z odtworzonymi słojami, sękami i pęknięciami. Drewnianą elewację montuje się na wpust, w jodełkę lub na przylgę.
Elewacja domu z wykorzystaniem kamienia
Popularnym materiałem służącym do dekorowania elewacji domu jest kamień – jeden z najstarszych i cenionych materiałów wykończeniowych, który cieszy się zainteresowaniem inwestorów w Polsce i krajach śródziemnomorskich. Kamień sprawdzi się w domach usytuowanych na wsi, gdyż współgra z krajobrazem, w którym dominują zielone lasy i łąki. Jest to materiał trwały, niewymagający szczególnych zabiegów pielęgnacyjnych.
Ekonomiczną alternatywą dla kamienia naturalnego jest kamień dekoracyjny, który mimo niższej ceny nie traci na jakości – jest odporny na uszkodzenia mechaniczne, wilgoć i zmiany temperatury. Ponadto jest lżejszy i twardszy. Wybierać można spośród kamienia dekoracyjnego wyprodukowanego na bazie cementu lub gipsu. Zróżnicowane kolory, kształty i desenie gwarantują zaspokojenie potrzeb i preferencji każdego klienta. Przed zakupem tego materiału warto zwrócić uwagę na stopień nasiąkliwości.
Elewacja domu z wykorzystaniem cegły
Cegła w odcieniach czerwieni, pomarańczy i bieli to popularny element dekoracyjny powierzchni pionowych w kuchni i salonie. Sprawdzi się również jako materiał wykończeniowy ścian zewnętrznych budynku. Możemy ją wykorzystać do pokrycia fragmentu powierzchni przy drzwiach wejściowych lub elementów wysuniętych z bryły budynku, na przykład wykuszu. Cegłę stosuje się także do wykończenia detalu w strefie parteru i w miejscach podatnych na zabrudzenia (takich jak cokół, komin i schody). Można ją łączyć z elementami drewnianymi, betonem i tynkiem strukturalnym. Wybór jest duży: dostępne są cegły o powierzchni gładkiej, ryflowanej i stylizowanej na wyroby pracy ludzkich rąk.
Elewacja domu z wykorzystaniem betonu architektonicznego
Beton architektoniczny nie występuje wyłącznie w odcieniach szarości, dzięki czemu decyzja o jego zakupie wiąże się z szeregiem możliwości dekoracyjnych.Paleta barw jest szeroka – beton dostępny jest w następujących wariantach kolorystycznych: czerwonym, niebieskim, grafitowym, a nawet zielonym. Płyty elewacyjne z dekoracyjnego betonu architektonicznego mają postać prostopadłościanów o niezbyt dużej grubości. Wymiar zależy od preferencji klienta, podobnie jest w przypadku chropowatości – może mieć fakturę typową dla betonu lub wypolerowaną.
Elewacja domu stanowi jego wizytówkę. W związku z tym przed dokonaniem wyboru materiałów warto wziąć pod uwagę otoczenie budynku i wnętrz, aby stworzyć spójną całość. | Dekoracyjna elewacja domu – co wybrać? |
Posiłek na spacer to dla wielu rodziców wyzwanie. Jak go przygotować i co wybrać, aby zajmował niewiele miejsca, był od razu gotowy do spożycia, a przy tym zdrowy i pożywny? Wybierając się z pociechą na spacer czy plac zabaw, oprócz napoju zawsze warto zabrać ze sobą choćby małą przekąskę. Podczas szaleństw na świeżym powietrzu, zabawy na plaży czy spaceru po lesie apetyt się zaostrza i mały odkrywca na pewno zgłodnieje, zanim wrócimy do domu. Warto mieć w pogotowiu smaczną, energetyczną i łatwą do podania w terenie przekąskę, która szybko i skutecznie zaspokoi pierwszy głód i pozwoli dziecku na dalszą zabawę. Musimy pamiętać, aby była ona elementem zbilansowanej diety malucha, nie zawierała cukru i dostarczała niezbędnych witamin i składników odżywczych.
Dla najmłodszych
Dla niemowlaków, które nie mają jeszcze ząbków i są dopiero na początku rozszerzania diety, najlepszym posiłkiem będzie słoiczek z gotowymi musami owocowymi. Używane do ich produkcji owoce pochodzą w dużej mierze z ekologicznych upraw, są przygotowywane z zachowaniem najwyższej staranności. Ich skład jest bezpieczny również dla alergików, ponieważ nie zawierają glutenu, jaj, mleka ani cukru. Deserek nie wymaga podgrzewania i doskonale smakuje w temperaturze pokojowej. Należy jedynie pamiętać o zabraniu ze sobą łyżeczki.
Drugą prostą, smaczną i łatwą do przechowywania przekąską są chrupki – kukurydziane, jaglane, gryczane. Poza właściwościami odżywczymi mają tę zaletę, że możemy je dać dziecku do rączki, dzięki czemu uczy się samodzielnego jedzenia. Dodatkowo podczas gryzienia chrupki delikatnie masują dziąsła, co przynosi ulgę podczas ząbkowania. Dla dziecka, które lubi słodkie, owocowe smaki, nadają się wafelki ryżowe z sokami owocowymi – jabłkowym, malinowym czy jagodowym. Swój pyszny smak zawdzięczają tylko naturalnym składnikom, nie zawierają glutenu, cukru, konserwantów i barwników.
Owocowo
Późną wiosną i latem, kiedy mamy dostęp do wielu świeżych warzyw i owoców, warto podawać je dzieciom również jako przekąskę. Obrana i pokrojona w słupki marchewka, paseczki kolorowej papryki i kulki z arbuza zaserwowane w kolorowych pojemnikach skuszą nawet najbardziej opornego niejadka. Doskonałym posiłkiem podczas wędrówki, spaceru lub wycieczki rowerowej są musy owocowe zamknięte w foliowych tubkach. Miękkie opakowanie sprawia, że są lekkie i zajmują niewiele miejsca. Mają specjalny ustnik, więc starsze dziecko samodzielnie zje taki deser, wyciskając go z opakowania wprost do buzi, bez brudzenia się i używania dodatkowych akcesoriów.
Zimą surowe owoce warto zastąpić suszonymi – śliwkami, bananami czy figami. Jeśli mamy w domu miłośnika chrupek lub chipsów, warto podsunąć mu w ramach przekąski nasiona i pestki, np. dyni lub słonecznika.
Zdrowe słodycze
Wiele dzieci nie potrafi zrezygnować ze słodyczy i właśnie je uznają za prawdziwy deser czy smakowitą przekąskę. Dla małego łakomczucha zabierzmy ze sobą zdrowe batoniki, które mają w składzie suszone owoce i zboża z upraw ekologicznych. W odróżnieniu od zwykłych słodyczy, do ich produkcji nie używa się konserwantów, sztucznych barwników i cukru krystalicznego. Fantastycznie sprawdzą się również ciasteczkapszenne lub orkiszowe, a także sezamki. Miłośnik słodkości na pewno będzie uradowany, jeśli od czasu do czasu do jego brzuszka powędrują żelki, najlepiej bez żelatyny i z naturalnym sokiem owocowym.
Kupując łakocie dla dziecka, wybierajmy przeznaczone dla najmłodszych. Ich skład i proces produkcji są pod ścisłą kontrolą i możemy być pewni, że nawet podając słodycze, dostarczamy naszym pociechom odpowiednich składników odżywczych.
Przygotowując i pakując przekąskę przed wyjściem, warto poza powyższymi wskazówkami wziąć pod uwagę temperaturę panującą na zewnątrz. Od tego zależy, czy małe co nieco naszej pociechy przetrwa spacer w całości i będzie gotowe do zjedzenia, kiedy zajdzie taka potrzeba. Należy też używać odpowiednich pojemników, gdyż nawet najpyszniejsza przekąska w formie mało apetyczniej, zdeformowanej papki źle wygląda, a dziecko nie będzie miało ochoty jej zjeść. | Ekoprzekąski do zabrania na spacer |
Moje prywatne guilty plesures to nieodmienne od lat czytanie i nieustanna sympatia do książek Jonathana Carrolla. Jakkolwiek po latach odbieram jego pisarstwo zupełnie inaczej niż naście lat temu, to jednak nadal śledzę jego konto na Facebooku, z zapartym tchem wyczekuję nowych tytułów, tropię kolejne spotkania w Polsce. Nie inaczej było w przypadku zapowiadanej od jakiegoś czasu „Kolacji dla wrony”, której podobnie nie mogłam się doczekać. Zamówiłam, zapłaciłam, wyczekiwałam odbioru. I wówczas przyszedł ten dzień, dorwałam się do paczki czym prędzej i przeżyłam zawód. Krótkie teksty. Niemalże anegdoty. A potem znowu dałam się wciągnąć w świat Jonathana Carrolla.
Grawitacja i flirt
Każdy człowiek nosi swoją historię. Jest ona niezwykła, ponieważ każdy z nas ma swoją własną niezwykłość. Opowiadanie tych historii to czasami długie godziny spędzane razem, wpis na portalu społecznościowym, niekiedy po prostu współistnienie z drugą osobą. Czytając „Kolację z wroną”, czytelnik ma jedyną w swoim rodzaju okazję, by wejść w świat pisarza i posłuchać jego historii, ale także historii innych ludzi.
Każdy z kolejnych wpisów intryguje oryginalnym tytułem, opowiada jakąś zabawną anegdotę, mówi o fragmencie z życia Carrolla, spotkaniu z kimś znajomym albo jest ogólną obserwacją ludzi i ich przyzwyczajeń. Jeden po drugim rozbawiają, wprawiają w zadumę, przypominają dziecięce zachwyty zatracone przez pragmatyzm dorosłości, ogółem, stanowią kolejny łakomy kąsek w twórczości autora „Krainy Chichów”.
Przemienić bestię w piękność
Niektóre relacje międzyludzkie, jak pisze Carroll, przypominają budowle z klocków Lego: wkrótce zaczyna brakować wyobraźni do wykorzystania otrzymanego budulca. Można by rzecz, że wpisy w „Kolacji dla wrony” to właśnie kolejne klocuszki w skomplikowanej budowli, o której można by prozaiczne powiedzieć: życie.
To miniatury ludzkich losów: rozstania i powroty zakochanych ludzi, zawiedzione nadzieje i poetyckie opisy trudnych emocji. Wspomnienia z lat dorastania i pierwszych ważnych decyzji. Fragmenty notatnika i wstępy do najważniejszych powieści. To miniopowieść o wszystkim, co istotne. O tym, co tracimy, wchodząc w dorosłość, i jak możemy to odzyskać. Swobodne refleksje o ludzkiej emocjonalności i kruchości relacji.
Cały ten Carroll
Śledząc kolejne utwory autora, czytając jego wpisy na Facebooku, łatwo się zorientować, że większość jego twórczości to niejednoznaczna proza oscylująca pomiędzy fantastyką a metafizyką, a wreszcie poszukiwaniem sensu jako takiego. W „Kolacji dla wrony” otrzymujemy esencję z Jonathana Carrolla. To zarówno mała niezwykłość w zwykłej prozie codzienności, jak i ważne przemyślenia, które mogą każdego zagubionego czytelnika przywrócić na właściwy tor.
Ten tomik miniopowiadań to mały przewodnik po magii Carrolla. Pokazuje, jak można w zwykłej rutynowej czynności czy spotkaniu odkryć coś baśniowego. Albo samemu stać się kimś nieprzeciętnym. Nieodmiennie, nawet gdy to trochę wstydliwe, polecam czytanie Carrolla. Ot, taka niewinna, być może nieco infantylna przyjemność w świecie pełnym pragmatyzmu. Jednakże któż nigdy nie miał ochoty zajrzeć do króliczej nory?
Książka jest dostępna na Allegro w wersji elektronicznej w formatach EPUB i MOBI, dzięki czemu można szybko ją zdobyć i wgrać na swój czytnik.
Źródło okładki: www.rebis.com.pl | „Kolacja dla wrony” Jonathan Carroll – recenzja |
Gdy kompletujemy szkolną wyprawkę, najmłodsi zwykle sami chcą wybierać akcesoria. Często wybór pada na tornistry piórniki czy zeszyty z bohaterami z bajek. Mali miłośnicy Furbiego również znajdą coś dla siebie! Czym jest Furby?
box:offerCarousel
Furby to futrzana zabawka elektroniczna. Została wprowadzona na rynek w 1998 r. i od tego czasu jest niezwykle popularna wśród najmłodszych. W czym tkwi jej fenomen? Furby zachwycają swoimi umiejętnościami i mnóstwem funkcji. Wyglądem przypominają małą sówkę i występują w wielu wariantach kolorystycznych. Są niezwykle miłymi stworkami interaktywnymi. Mówią w swoim własnym języku zwanym furbish, jednak potrafią nauczyć się także kilku słówek w języku angielskim i je powtarzać. Reagują na dźwięk, dotyk, głaskanie, a także obecność innych Furbych!
Szkolny przyjaciel
Urok pluszowych przyjaciół jest niewątpliwy, dlatego dzieci je pokochały i niemal każde marzy, by mieć własne futrzane zwierzątko. I jak to zwykle bywa, gdy najmłodsi polubią jakąś postać, nie chcą się z nią rozstawać. Zazwyczaj jednak w szkołach niechętnie patrzy się na przynoszenie przez uczniów własnych zabawek, a na pewno nie wolno ich używać podczas lekcji. Jak więc zabrać furbiego do szkoły? Producenci wyszli naprzeciw potrzebom dzieci, tworząc coraz to nowe produkty z jego podobizną. Futrzana sówka znalazła swoje miejsce m. in. na tornistrach, piórnikach, zeszytach, przyborach plastycznych, a nawet ubrankach.
Akcesoria z Furbym
Tornistry – Furby na plecakach i tornistrach znajdzie się zarówno w wydaniu dla dziewczynek, jak i chłopców. Rozmiary plecaków dostosujmy do wieku – kupimy mały plecaczek dla przedszkolaka lub większy, z usztywnieniem, dla starszaka. Wybierając plecak, zwróćmy uwagę na jakość materiałów, z jakich został wykonany, oraz na atesty – dla bezpieczeństwa pleców dziecka.
box:offerCarousel
Piórnik – wybierając piórnik z podobizną furbiego, dzieciaki mają pewność, że przez cały czas będą obserwowane przez sympatycznego przyjaciela. Może to być pomocne, zwłaszcza podczas pierwszych dni w szkole. Warto wybrać piórnik z wyposażeniem, ponieważ ułatwia to kompletowanie całej wyprawki i wszystkie potrzebne akcesoria są zawsze pod ręką. Na rynku są także piórniki w formie tuby czy saszetki, zapinane na zamek błyskawiczny.
box:offerCarousel
Worki na buty – przydatne zwłaszcza w przedszkolu i podczas edukacji wczesnoszkolnej. Czemu nie przechowywać szkolnych kapci w worku z Furbym? Pluszowy przyjaciel z pewnością chętnie przypilnuje własności malucha.
box:offerCarousel
Akcesoria papiernicze – w handlu jest cała gama zeszytów, teczek czy notesów z podobizną futrzanej sówki. Furby na okładkach często zadaje uczniom pytania w języku furbish i przyjmuje śmieszne pozycje. Nie brakuje także kredek, flamastrów czy piór z ulubionym futrzakiem.
box:offerCarousel
Torebki– młode damy chętnie pochwalą się koleżankom torebką z podobizną pluszowego przyjaciela. Torebki znajdziemy w wielu rozmiarach. Jeśli wybierzemy np. listonoszkę, dziewczynki będą ją zabierać do szkoły zamiast plecaka i zmieszczą w niej najprzydatniejsze gadżety.
box:offerCarousel
Bidony i śniadaniówki – Fubry chce towarzyszyć najmłodszym także przy jedzeniu. Do szkoły dzieciaki noszą często śniadaniówki czy bidony. Na rynku znajdziemy śliczne zestawy śniadaniowe z podobizną małej sympatycznej sówki.
box:offerCarousel
Koszulki z nadrukowanym Furbym mogą z powodzeniem posłużyć na wuefie, ale także na co dzień do szkoły.
box:offerCarousel
Ciekawą opcją jest również zakup całego zestawu, który zawiera plecak, piórnik, worek na buty, torbę czy bidon. Maluch jest wtedy wyposażony we wszystkie możliwe szkolne gadżety z podobizną Furbiego i przyjaciel może towarzyszyć mu na każdym kroku.
Jeśli wasze dziecko darzy miłością swojego Furbiego, warto skompletować mu wyprawkę z jego podobizną. Dzięki niej pewniej poczuje się w szkole. | Furby – najlepszy szkolny przyjaciel |
Czy można przetrwać stratę miłości i dać sobie radę w wielkim mieście, jakim jest Nowy Jork? Czy można w ogóle żyć dalej, gdy wszystko, co najważniejsze dla człowieka, przepadło? Można? Pewnie tak. Pytanie, czy człowiek znajdzie w sobie wystarczająco dużo motywacji, by chcieć. Życie zafundowało Lou Clark dwa trudne przejścia. Pierwsze sprawiło, że zamknęła się na życie, drugie pomogło jej się na nowo na nie otworzyć. Dlatego właśnie Lou otwiera się na największą przygodę swojego życia: Nowy Jork.
Życie po życiu
„Moje serce w dwóch światach” jest trzecim tomem opowiadającym o losach nietuzinkowej dziewczyny, którą pokochał cały świat. Ekranizacja pierwszej części „Zanim się pojawiłeś” (recenzja tutaj) zapewniła powieści duże zainteresowanie i popularność, a kolejne tomy dowodzą, że dla czytelników Lou Clark stała się postacią z krwi i kości, o której chcą wiedzieć jak najwięcej.
Od śmierci Willa minęło już trochę czasu, Lou nie tylko przeżyła dużo nowych i ciekawych doświadczeń, ale także poznała Sama, w którym zakochała się z wzajemnością. Jednakże podążanie ścieżkami, jakie wyznaczył Lou Will, wydaje się dziewczynie równie naturalne jak oddychanie. Mimo uczuć do swojego chłopaka nadal nieświadomie szuka Willa w zasadzie wszędzie i we wszystkim. I wszystkich. I mimo ciężaru pewnych decyzji zostawia Sama w Londynie i wyjeżdża zdobywać Nowy Jork.
Śladami Willa
Lou wkracza do Nowego Jorku pełna obaw, ale i fascynacji wielkim miastem. Rozpoczyna pracę jako asystentka ekscentrycznej kobiety i szybko zostaje wprowadzona w świat jej problemów i dziwactw. Również jednak w świat wielkich przyjęć, bogatych ludzi, drogich ubrań i niezręcznych sytuacji. Jednak ani te utrudnienia, ani mały klaustrofobiczny pokój nie wpływają na decyzję dziewczyny. Postanawia zgodnie z obietnicą daną Willowi w pełni przyjąć całe doświadczenie związane z Wielkim Jabłkiem.
I wówczas na jej drodze staje chłopak, który wygląda jak Will. Ma podobny głos do Willa. Który przyciąga uwagę Lou samą obecnością i udowadnia, że nigdy nie przestała tęsknić za Willem. I w ten sposób Lou zaczyna jeszcze mocniej odczuwać, jak bardzo jej serce jest rozdarte między dwoma światami. Między Londynem a Nowym Jorkiem, między Samem i ciągłą obecnością Willa w jej sercu. Jakich wyborów dokona Lou?
Na zakręcie
„Moje serce w dwóch światach” to przede wszystkim opowieść o życiowych zakrętach i nabywaniu umiejętności do podejmowania trudnych decyzji. I ponoszeniu konsekwencji tych decyzji, nawet jeśli przynosi to smutek i samotność. To także historia o uczeniu się samej siebie, poznawaniu samej siebie i nabieraniu zaufania do własnych, być może czasami dziwnych, ale jednak oryginalnych pomysłów na siebie.
Oczywiście nie jest to tak dobra i tak niesztampowa książka jak „Zanim się pojawiłeś”, jak również wielu czytelników niewątpliwie odkryje sporo klisz z innych znanych nowojorskich powieści, tym niemniej jest to nadal świetny materiał na wakacyjną lekturę, przy której będzie można się uśmiechnąć, zdziwić, wzruszyć i zwyczajnie miło spędzić czas.
Źródło okładki: wydawnictwoznak.pl | „Moje serce w dwóch światach” Jojo Moyes – recenzja |
W życiu każdego gracza zdarza się taki moment, że dysk konsoli się zapełnia. Jeśli grasz często i dużo, to pamięć po pewnym czasie wyczerpują zainstalowane gry, sterowniki od gier odtwarzanych na płytach oraz save. Decydując się na zakup dysku o większej pojemności, sprawdź czy jest on kompatybilny z twoją wersją Play Station lub xBoxa oraz odpowiednio go zamontuj. Każdy, kto chodź raz rozkręcał komputer lub montował dodatkową kość ram-u, równie dobrze poradzi sobie z zainstalowaniem nowej pamięci w konsoli. Wystarczy kilka wskazówek, a wszystko się na pewno uda. Co kupić?
Montując dodatkową pamięć możesz zdecydować się na zakup samej pamięci dostosowanej do konsoli. Podłączenie dysku jest możliwe, jednak może być on niestabilny po takim montażu. Dlatego warto dokupić także kieszeń, która będzie wzmocnieniem do pamięci. Sanki, bo tak zwykle nazywana jest rama do dysku, często dostępne są w zestawie i takie najlepiej kupić, by uniknąć nieporozumień z niedostosowanym rozmiarem jednego i drugiego sprzętu. W sprzedaży PS 3dostępne są z trzema rozmiarami dysku twardego, tj. 120 GB, 250 GB, 320 GB. W zależności od tego jak szybko zapełniasz pamięć możesz wymienić stary dysk na 250 GB, 500 GB lub największy dostępny na rynku rozmiar 1 TB.
Dyski przeznaczone do konsol są 2,5 calowe, czyli takie same jak w laptopach. Różnią się jednak ilością obrotów. Zastanawiając się nad tym, jaki model kupić, warto sprawdzić, które dyski są przeznaczone do jakich typów konsol i wybrać największą pamięć w najlepszej cenie. Dysk 1TB(1000GB) 2,5" 2,5 SATA 5400RPM 8MB jest zgodny ze wszystkimi technicznymi parametrami konsol PS3. Niezależnie, jaki masz model (w ramach PS3), będzi on pasował. W zestawie dostępny jest uchwyt do mocowania dysku twardego o rozmiarze 2,5 cala. Taki zakup jest bardziej opłacalny, gdyż rama to koszt od 20 zł, a pamięć o tym rozmiarze to ok. 200 zł. W zestawie za obie rzeczy płacisz jedynie 200 zł. Firm produkujących pamięci do konsol Sony nie jest zbyt dużo a rynku, jednak lepiej kierować się parametrami dysku, a nie producentem.
Parametry dysku
Jeszcze nie tak dawno wiele konsol nie potrzebowało dysku twardego. Wystarczyło włączyć grę i można było z niej korzystać, teraz większość modeli ma wbudowane dyski, które są niezbędne do zapisywania stanu gry, aktualizacji, czy całych gier. Bardzo ważne miejsce na rynku gier odgrywa dzisiaj dystrybucja cyfrowa czyli pobieranie gier tylko i wyłącznie przez sieć, tzw. gry "bez pudełka". Wtedy gra zajmuje 2 lub trzy razy więcej miejsca, niż gdy instalujemy ją z dysku. Pojemności takich gier może sięgać od 1 GB do nawet 50 GB. Oczywiście gry w przypadku generacji PS3 i ZBOX360 zajmowały mniej miejsca. Jeśli zaś chodzi o PS4 i XBOX ONE to już to 20-50 GB zajętego miejsca!
W takich sytuacjach na dysku o pojemności 500 GB można zainstalować tylko 10 gier. Przed dokonaniem zakupu, poza pojemnością dysku, warto także sprawdzić ilość pamięci operacyjnej oraz obrotów. Koniecznie musi to też być dysk SATA. Konsola posiada wbudowaną pamięć operacyjną podzieloną na dwie kości, tj. pamięć graficzną i operacyjną. Natomiast standardowe obroty to 5400 RPM. Dyski o obrotach 7200 RPM są dużo droższe, te o pojemności połowę mniejszej, niż opisywana wcześniej Toshiba, kupisz za 190 zł. Ich ogromną zaletą jest szybsza praca, ale sporym minusem przegrzewanie się, dlatego5400 RPM będzie rozwiązaniem idealnym. Dysk twardy przeznaczony dla konsoli Xbox 360 o pojemności 500 GB kupisz już za niecałe 200 zł. W przeciwieństwie do PS, Xbox posiada dysk wmontowany w tzw. koszyczek, w którym po wyjęciu starego dysku, trzeba umieścić nowy.
Przed montażem
Zanim zamontujesz nowy dysk koniecznie zgraj wszystkie zapisane na starym urządzeniu dane. Można wykorzystać do tego pendrive lub przenośny dysk zewnętrzny. Jeśli obawiasz się, że wymieniając dysk stracisz gwarancję i zapisane na nim wszystkie osiągnięcia, to niepotrzebnie. Etapy gier można przerzucić na nowy dysk, a jego wymiana nie łamie gwarancja, dlatego nawet po wymianie dysku na większy, możesz ubiegać się o naprawę konsoli w ramach przysługującej gwarancji. Cały proces może potrwać kilka godzin, dlatego warto wcześniej zacząć zgrywać dane, by nie denerwować się w zależności od czasu kopiowania danych.
Wymieniamy na lepszy model
Sama wymiana nie jest skomplikowana. Konieczny będzie śrubokręt krzyżakowy do zamocowania stelaża dysku. Samo zdjęcie obudowy nie wymaga śrubokrętu, trzeba odpowiednio nacisnąć plastik, tak, by zdjąć prawy bok (patrząc z góry na PS3). Ma ona specjalne zaczepy, które jeśli popchniemy do tyły, same wyskoczą z zawiasów. Zanim zaczniesz otwierać konsolę, koniecznie odłącz ją od zasilania i odczep od niej wszystkie łącza.
W zestawie dysku z sankami są także śrubki, którymi przymontujesz dysk do tacki. Dysk trzeba wsunąć w zawiasy stelaża i skręcić przed zainstalowaniem w konsoli. Wyjęcie starego dysku nie jest trudne. Może być on przykręcony śrubką w innym kolorze lub posiadać zabezpieczenie, które trzeba odsunąć, by wyjąć dysk (rodzaj haczyka). Mając wolny slot wsuwamy dysk i przykręcamy go śrubą, a następnie domykamy obudową. Po ponownym podłączeniu, dysk zostanie wykryty, a na ekranie telewizora pojawią się wszystkie niezbędne instrukcje. Trzeba je przejść krok po kroku, no i można gać! | Dysk do konsoli – zakup i montaż |
Jedna z większych przyjemności, jakich można doznać podczas lektury książki, wynika z tego, jak autor posługuje się językiem. Czasem wystarczy mały niuans, by czytelnik poczuł ogromną frajdę z lektury lub równie wielką niechęć do niej. W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z autorem, który językiem posługuje się zawodowo – w obydwu tego słowa znaczeniach. Odpowiednie dać słowu słowo
Ta książka wymaga skupienia. W ogólnym przekonaniu uważa się, że tłumaczenia znaczenia wyrazów nie powinno się dokonywać przy użyciu ich samych. Może to bowiem spowodować niepotrzebne zamieszanie. Od każdej zasady są jednak wyjątki, a jeden z takich wyjątków nosi nazwisko Bralczyk. Pan profesor w najprostszy i niemal konwersacyjny sposób zapisuje akapit po akapicie, w każdym z nich używając powtórzeń. Wielokrotnie... Przy okazji możemy nacieszyć się niezwykłą wieloznacznością polskich wyrazów. Profesor Bralczyk czerpie z niej garściami i sprawia mu to radość, czemu daje – oczywiście – wyraz. Książka ma bardzo przejrzysty układ rozdziałów – każdy następny rozdział oznacza następne słowo. Autor zamieszcza na początku każdego z nich małe wprowadzenie, które bardzo często odnosi się do osobistych wspomnień profesora. Mogą one dotyczyć jego kariery naukowej i napisanych prac albo po prostu kilku prywatnych myśli, które „od zawsze” towarzyszyły danym wyrazom. Potem rozpoczyna się wyjaśnianie znaczenia i użycia każdego z terminów. Za każdym razem otrzymujemy definicję w charakterystycznym Bralczykowym i gawędziarskim stylu. W stylu tak rozpoznawalnym, że czytając po cichu, słyszy się w uszach głos pana profesora.
Słownik osobisty
Autor jest doskonale rozpoznawanym językoznawcą. Niejeden z czytelników kojarzy go również z programów telewizyjnych, w których rozjaśniał zawiłości naszej mowy. Tym razem wiadomości gramatyczne ograniczone są do minimum. Profesor skupił się raczej na możliwych użyciach poszczególnych słów. Efekt (być może) poboczny jest taki, że i czytelnik może wzbogacić swoje słownictwo.
Książka „Mój język prywatny” jest ucztą dla oczu i uszu (o ile czyta się na głos), ale trzeba powiedzieć, że smakuje ona zdecydowanie lepiej, gdy czytelnik interesuje się językiem polskim. Odradzałbym też czytanie tej pozycji jednym ciągiem. Rozdziały ułożone są – niczym w słowniku – w kolejności alfabetycznej. Zdecydowanie większą frajdę sprawi wam czytanie na wyrywki – być może nawet składając jakieś proste zdania. Stosując takie rozwiązanie, możemy wprawdzie „narazić” się na czytanie tego samego rozdziału kilka razy, ale tak naprawdę nie jest to specjalnie męczące. Jakkolwiek trzeba dodać, że odrobina oddechu pomiędzy poszczególnymi częściami również pozytywnie dołoży się do ogólnego odbioru książki.
Na koniec jeszcze jedna nieoczekiwanie zaskakująca obserwacja. Mało... po zakończonej lekturze zauważyłem, że chciałbym jeszcze czytać. Ale nic nie poradzę. To nie mój język prywatny, tylko pana profesora. I pozostaje się cieszyć, że mogłem poznać go choć w takim stopniu. Jeśli sami też chcielibyście zaspokoić swoją ciekawość, to możecie to zrobić już za ok. 25 PLN.
Źródło okładki: www.iskry.com.pl | „Mój język prywatny” Jerzy Bralczyk – recenzja |
Jajka sadzone na szpinaku z czerwoną cebulą to z pewnością jedno z tych dań, które nigdy się nie nudzą. To połączenie doskonale sprawdzi się nie tylko na śniadanie, ale również jako dodatek do obiadu. Składniki:
400 g szpinaku
1 posiekany ząbek czosnku
oliwa
sól
pieprz
4 jajka
1 posiekana cebula czerwona
Krok po kroku:
Na dużej patelni rozgrzewamy oliwę i podsmażamy czosnek. Następnie dodajemy szpinak i delikatnie go solimy. Teraz wbijamy jajka i przykrywamy patelnię. Gdy jajka się zetną, przekładamy je na talerze i posypujemy cebulą.
Sprawdź inne przepisy na naszym kanale YouTube oraz na allegro.pl/kuchnia. | Jajka sadzone na szpinaku z czerwoną cebulą |
Potężne maszyny rolnicze często bywają obiektem zainteresowania małych pasjonatów motoryzacji. Skomplikowane funkcje, dopracowany i czasem nieco groźny wygląd pociąga i sprawia, że niejeden maluch marzy o posiadaniu takiego pojazdu w swojej kolekcji. Przeczytaj o najciekawszych zabawkowych maszynach w ofercie Allegro. Chyba każdy mały chłopiec marzył, aby poprowadzić wielką ciężarówkę, traktor lub inny budzący respekt pojazd. W dzisiejszych gospodarstwach maszyny takie używane są powszechnie i na szeroką skalę, jednak obserwacja ich działania wciąż fascynuje. Również oferta miniaturowych wersji jest ogromna i jeśli mamy w domu ich małego miłośnika, możemy zasilić jego park maszynowy zabawkową wersją pługa, traktora lub cysterny.
W garażu kolekcjonera
Każdy mały miłośnik motoryzacji ma mniejszą lub większą kolekcję miniaturowych pojazdów. Jej urozmaiceniem może być poszerzenie zbiorów o interesujące maszyny rolnicze i terenowo-budowlane. Najpopularniejszą jest oczywiście traktor, oferowany w rozmaitych wersjach. Najprostsze, wykonane z mocnego, wytrzymałego plastiku i z tzw. napędem na sznurek (do ciągnięcia przez dziecko) są przeznaczone dla maluchów rozpoczynających swoją przygodę z chodzeniem. Propozycje dla starszych to odwzorowania profesjonalnych maszyn z zachowaniem najdrobniejszych szczegółów (pługi, cysterny), drewniane zabawki, które wytrzymają nawet najaktywniejszą zabawę i każde warunki atmosferyczne, a dla małych konstruktorów pojazdy do samodzielnego złożenia. Do większości modeli możemy również dokupić przyczepę, która rozbuduje pojazd i zainspiruje do nowych zabaw związanych z transportowaniem rozmaitych przedmiotów.
Maszyny zdalnie sterowane
Tym, którzy chcieliby przetestować działanie maszyny rolniczej w terenie, z pewnością spodoba się oferta pojazdów zdalnie sterowanych. Fantastycznie wykonane traktory nie tylko pięknie i realistycznie się prezentują, ale także mają rozmaite funkcje. Możemy wybrać pojazd w zestawie z cysterną lub ze zagrabiarką. Większość maszyn ma terenowe opony gumowe i amortyzatory, które umożliwiają jazdę po naprawdę trudnym podłożu. W komplecie otrzymujemy pilota do zdalnego sterowania, który wprawia pojazd w ruch: do przodu, wstecz oraz w lewo i prawo. Dodatkowo możliwe jest sterowanie ruchomą łyżką traktora koparki, otwieranie przyczepy czy przekręcanie cysterny. Taka maszyna to nie tylko świetna zabawa, ale również doskonała lekcja refleksu i koordynacji dla przyszłego kierowcy.
Do samodzielnej jazdy
Marzenia maluchów, które jak najszybciej chciałyby samodzielnie usiąść za kierownicą potężnego i wzbudzającego respekt pojazdu, spełnimy, wyposażając je w maszyny, którymi mogą się przemieszczać. Dla najmłodszych (od około 1,5 roku) świetnie nadaje się traktor na pedały. Dzięki czterem szeroko rozstawionym kołom jest znacznie stabilniejszy od klasycznego rowerka. Może służyć zarówno do jazdy po ogrodzie lub placu zabaw, jak i na dłuższe spacery. Po dokupieniu przyczepki nasza pociecha będzie mogła również transportować nim zabawki czy swoje ogrodnicze narzędzia. Starsze dzieci (od trzeciego roku życia) mogą już usiąść za kierownicą pojazdu z akumulatorem, do którego uruchomienia potrzebne jest jedynie naciśnięcie pedału gazu. Mamy do wyboru traktor wyposażony w koparkę, spychacz czy buldożer. Oprócz różnic w wyglądzie większość modeli ma jednak takie same funkcje: silnik elektryczny pozwalający po naładowaniu na mniej więcej godzinę nieprzerwanej zabawy, światła LED, klakson i możliwość odtwarzania typowych dla takich maszyn dźwięków oraz zaczep do przyczepki.
Poszerzanie kolekcji pojazdów to jeden ze sposobów wspierania motoryzacyjnych zainteresowań dziecka. Poza zakupem nowych, coraz bardziej skomplikowanych modeli i wspólną zabawą warto umożliwić mu również oglądanie prawdziwych maszyn na własne oczy. Z pewnością będzie to równie ogromna atrakcja, która zainspiruje do nowych zabaw i rozwijania swojej pasji. | Park maszynowy małego farmera |
Rozgrzewająca i smaczna zupa cebulowa na wywarze mięsnym świetnie sprawdzi się jako danie na chłodniejsze dni. To klasyczna zupa kuchni francuskiej, która coraz częściej gości także na polskich stołach. Poniższy przepis ułatwi wprowadzenie jej do domowego menu. Składniki:
2,5 l wywaru wołowego
5 posiekanych cebul
5 łyżek oleju
1 liść laurowy
1 ziele angielskie
200 ml wina białego
kilka gałązek tymianku
sól, pieprz
Krok po kroku:
Na oleju przesmażamy cebulę. Gdy się przyrumieni, dodajemy wino, tymianek, ziele angielskiei liść laurowy. Czekamy aż wino odparuje. Teraz dolewamy wywar i gotujemy zupę przez minimum godzinę. Doprawiamy do smaku.
Sprawdź inne przepisy na naszym kanale YouTube oraz na allegro.pl/kuchnia. | Zupa cebulowa |
Grzebiąc w pamiątkach po dziadkach lub młodości swoich rodziców, z pewnością zdarzyło ci się trafić na stary analogowy aparat. Kto wie, może udało ci się znaleźć do niego akcesoria? Takim mógł być obiektyw manualny, który przygotowany w odpowiedni sposób działał jak współczesne programy graficzne. Ale czy można łączyć takie obiektywy ze współczesnym aparatami fotograficznymi? Stary obiektyw z lustrzanką – to działa?
Oczywiście, że tak. Fotografowie starają się tak osiągać ciekawsze efekty niższym kosztem. Starsze obiektywy manualne są znacznie tańsze od tych dedykowanych dla aparatów cyfrowych, a wykonują równie świetną robotę. Ustawiasz większość parametrów manualnie, co daje większe pole do eksperymentów. Do tego samo doświadczenie z pracy jest o wiele lepsze.
Kilka słów o obiektywach
Na rynku obiektywów jest wielu graczy: Canon, Nikon, Pentax i inni. Każdy ma własny system mocowania, określany mianem bagnetu. W większości przypadków zasady działania i konstrukcji są takie same – czasem wprowadza się drobne modyfikacje. Do tej grupy należą bagnety F od Nikona i bagnety K od Pentaxa. Rozwiązanie Nikona jest praktycznie takie same od dnia swoje premiery – 1959 roku. Nawet po wprowadzeniu autofocusu. Dzięki tej decyzji możesz dziś łączyć każdy obiektyw i body producenta, a nawet mieszać je z innymi aparatami (np. Kodak, Fujifilm). Analogiczna sytuacja jest w Pentaxach. Ideą bagnetów K jest pełna kompatybilność, bez względu na wersje produktów. Mocowanie zyskało taką popularność, że patent zastosowały inne marki: Chinon, Porst, Ricoh i Zenit.
Po przeciwległej stronie znalazł się Canon z mocowaniem EF. To przyjęty standard we wszystkich obiektywach producenta. Twórcy chcieli przenieść funkcje mechaniczne do korpusu, żeby kontakt między obiektywem a aparatem przebiegał tylko przez elektronikę.
Każdy z systemów ma swoje mocne strony. Mając skromny budżet, postaw jednak na elastyczne rozwiązanie. Produkty Pentaxa i Nikona prezentują świetną jakość, a wybór obiektywów masz ogromny. Z pewnością wybierzesz coś dla siebie.
Po co konwerter?
Konwerter podciąga parametry twojego obiektywu. Te z ogromnym zoomem lub szerokim kątem widzenia są bardzo drogie, a równie imponujące efekty osiągniesz niższym kosztem właśnie dzięki konwerterowi.
Do wyboru masz dwa typy: szerokokątny oraz telekonwerter. Jeśli zależy ci na szerokim polu widzenia (tzw. efekcie rybiego oka), konwerter szerokokątny to najlepszy wybór. Twój aparat uchwyci więcej elementów na jednym zdjęciu. Telekonwertery z kolei działają dokładnie na odwrót. Świetnie sprawdzają się przy dużych przybliżeniach, kiedy chcesz uchwycić drobny element większego obrazu. W zależności od paramentów przybliżenie będzie znacznie większe niż przy standardowym obiektywie.
Dobra rada. Określ na początku, w jaki sposób chcesz rozszerzyć możliwości swojego obiektywu. Ilość kombinacji jest praktycznie nieograniczona, ale to nic w porównaniu z efektami, jakie możesz dzięki nim osiągnąć. A przy tym przednia zabawa gwarantowana. | Wykorzystanie obiektywów analogowych w fotografii cyfrowej |
Nikon D610 to jeden z najtańszych aparatów cyfrowych z pełnoklatkową matrycą. Czy jednak warto wydać na niego ponad 6000 zł? Zresztą 6000 zł kosztuje sam korpus, do tego dochodzi jeszcze koszt obiektywów, a więc wydatek kolejnych kilku tysięcy złotych. Patrząc na te kwoty, można by pomyśleć, że opisywany Nikon to narzędzie dla profesjonalistów, tymczasem… wcale tak nie jest. Jak nadmieniłem powyżej, to budżetowa pełna klatka, będąca kompromisem pomiędzy modelami z matrycą APS-C (np. D7100), a „full-frame’ami” z prawdziwego zdarzenia, jak kosztujący majątek D4s. W niniejszym teście postaram się odpowiedzieć na pytanie: czy warto zainteresować się kompromisowymi modelami, takimi jak D610, czy może lepiej dopłacić lub też kupić np. D7100 i zestaw dobrych obiektywów?Pudełko jest standardowe, wizualnie prezentuje się przeciętnie i skrywa:
zaślepkę na bagnet,
niewielką ładowarkę sieciową,
pasek na szyję (lepszej jakości niż ten, dodawany do tańszych lustrzanek Nikona),
kabel USB,
płytę z oprogramowaniem ViewNX umożliwiającym podstawową edycję RAW-ów,
plastikową ochronę ekranu,
zaślepki lampy błyskowej oraz wizjera,
instrukcję obsługi.
Obsługa po staremu
Obudowa sprzętu jest typowa jak na wykonanie japońskiego producenta: w całości czarna, z czerwonym akcentem pod spustem migawki. D610, w zestawieniu z innymi amatorskimi lustrzankami (np. tańszymi Canonami czy Soniaczami, a także Nikonami o 4-cyfrowym oznaczeniu np. D5300), jest większy i cięższy. Jeszcze bardziej zaskoczone będą osoby na co dzień obcujące z tzw. bezlusterkowcami, bo te, w porównaniu z D610, są bardzo lekkie oraz wyposażone w skromną liczbę przycisków.
Opisywany Nikon oferuje wygodny chwyt, jest też na tyle wysoki, aby na obudowie zmieściły się wszystkie palce. D610 zaopatrzono w sporą liczbę przycisków, większą niż tę, która jest zazwyczaj spotykana w produktach konkurencyjnych marek. Problemów z „przesiadką” nie będą miały osoby, do tej pory korzystające z innych modeli Nikona – układ elementów jest bardzo podobny.
Większą część tylnej ścianki zajmuje ekran 3,2”, nad którym umieszczono wizjer optyczny oraz (po lewej stronie) cały szereg przycisków odpowiedzialnych np. za zmianę ISO, balansu bieli czy jakości wykonywanych zdjęć. Natomiast na prawo od wyświetlacza ulokowano ośmiokierunkowy krzyżak (poruszanie się po menu oraz wybór punktu ostrości) z przełącznikiem blokady wybranego punktu AF, włącznik trybu LiveView i przycisk blokady automatycznej ekspozycji/autofocusu.
Na górnej krawędzi znajduje się podświetlany wyświetlacz pokazujący najważniejsze ustawienia, a obok niego spust migawki połączony z włącznikiem oraz przyciski odpowiedzialne za korektę ekspozycji, wybór obszaru do pomiaru światła oraz nagrywanie wideo. Jak na pełnowymiarową lustrzankę przystało, nie zabrakło też wbudowanej lampy błyskowej oraz złącza gorącej stopki do podłączenia zewnętrznych urządzeń błyskowych. Lewą stronę górnej ścianki zajmuje pokrętło wyboru trybu pracy.
Z przodu, oprócz mocowania bagnetu, umieszczono dwa przyciski funkcyjne oraz przełącznik autofocusu, potrzebny w przypadku korzystania ze starszych obiektywów niewyposażonych we wbudowany silnik AF. Znalazło się również miejsce na przyciski odpowiedzialne za otwieranie lampy błyskowej oraz włączanie tzw. „bracketingu”, lampkę doświetlającą autofocus (o sporej mocy), odbiornik podczerwieni pilota oraz mikrofon.
Prawą krawędź zarezerwowano dla dwóch slotów na karty SD, a lewą dla wejścia mikrofonowego oraz wyjść: słuchawkowego, USB, HDMI.
Trzymając D610 po raz pierwszy, można czuć się przytłoczonym ilością przycisków czy pokręteł, ale po kilku dniach przyzwyczajenia docenia się łatwy dostęp do najważniejszych funkcji. Jak dla mnie, zastosowany przez Nikona sposób zmiany ustawień, choć czasem wymagający użycia lewej ręki, jest i tak lepszy, niż forowane przez Canona rozwiązanie grupujące wiele funkcji wokół małych przycisków na górnej ściance.
Jakość wykonania, jak na cenę przystało, jest bardzo dobra. D610 oferuje uszczelnianą obudowę, która w wybranych miejscach pokryta jest chropowatą powierzchnią, aby aparat nie ślizgał się w dłoniach. Całość sprawia bardzo dobre wrażenie – wszelkie elementy są dobrze spasowane, zaś klapki zamykają się z odpowiednim klikiem.
Sama konstrukcja mogłaby być jednak bardziej ergonomiczna, bo wystająca część przeznaczona pod palce prawej ręki jest zbyt kanciasta i trochę za mała, co powoduje, że ciężar aparatu opiera się w dużej części na środkowym palcu. Przy mniejszych czy lżejszych aparatach uchwyt nie ma aż tak wielkiego znaczenia, ale w tym przypadku, po podpięciu ciężkiego obiektywu oraz lampy błyskowej, dłonie będą szybko się męczyć.
Wyświetlacz o przekątnej 3,2 cala oraz rozdzielczości 921 tysięcy punktów sprawuje się dobrze, choć kolory są mniej nasycone, niż w ekranach stosowanych przez Canona. Co ważne, posiada on opcję automatycznej regulacji jasności, która przydaje się na co dzień. Wyświetlacz umożliwia poprawną ocenę naświetlenia fotografii, ma natomiast jedną wadę – niektóre zdjęcia w pomniejszeniu wyglądają na nieostre, ale po powiększeniu podglądu efekt ten (na szczęście) znika.
Menu D610 jest mocno rozbudowane – można zmienić nawet głośność i tonację dźwięku potwierdzającego ostrość. Aby sprawnie nawigować po całym szeregu opcji, trzeba nabrać trochę wprawy, w czym pomaga wysoka czytelność oraz intuicyjne nazewnictwo oraz poprawne tłumaczenie. Co więcej, najczęściej używane opcje można dodać do zakładki Moje menu.
Clou, czyli zdjęcia
Na początek należy zaznaczyć, że o jakości zdjęć w przypadku aparatów z wymienną optyką w dużej mierze decyduje obiektyw (do testów z D610 otrzymałem zmiennoogniskowy model 24–85 mm f/3.5–4.5 G ED VR). Korpus jest ważny odnośnie szybkości i pewności ostrzenia, a także fizycznego rozmiaru matrycy. Poniżej przykładowe zdjęcia wykonane testowanym zestawem.
Fot. 1, Fot. 2, Fot. 3
W D610 na minus niestety zaliczyć trzeba mechanizm autofocusu. Jest on „zapożyczony” z lustrzanek tej firmy wyposażonych w mniejszą matrycę APS-C. O ile jednak tam sprawuje się dobrze, to na pełnej klatce wybór punktu ostrzenia (mimo 39 dostępnych pól) jest ograniczony jedynie do centrum kadru. Ponadto, widać też dysproporcję pomiędzy jakością ostrzenia w centrum kadru, a na jego bokach, gdzie autofocus potrafi się zgubić. Nie oznacza to, że korzystanie z opisywanego Nikona jest uciążliwe czy nieprzyjemne – przy codziennym fotografowaniu trudno zauważyć wspomniany mankament. Osoby używające innych aparatów japońskiej firmy zauważą też, że silnik zwany „śrubokrętem” (służący do ustawiania ostrości w starszych obiektywach Nikona) działa bardzo sprawnie, lepiej niż np. w D90 czy D7000 – różnica w stosunku do obiektywów z wbudowanym silnikiem autofocusu jest znikoma.
Nikonowi należą się natomiast duże brawa za matrycę – spory sensor (36 x 24 mm), mieszczący 24 Mpix zapewnia świetną jakość obrazka, oczywiście o ile za matrycą podąży również odpowiedni obiektyw. Dynamika tonalna jest ogromna i w większości przypadków wystarczy zrobić jedno zdjęcie, a następnie odpowiednio wywołać RAW-a.
Nie ma co bać się o szumy w zakresie ISO 100–800. Zresztą, nawet przy ISO 3200 poziom szumów jest akceptowalny, zwłaszcza w przypadku zdjęć do Internetu, a nie wydruków. Na dobrą sprawę nie warto korzystać jedynie z ISO 6400.
Dobrze sprawuje się też wizjer, który pokrywa prawie 100% kadru. Rzeczywiście, widać w nim bardzo dużo i w porównaniu z tańszymi lustrzankami, nawet ręczne ustawianie ostrości nie stanowi problemu. Pod obrazem z lustra pokazywanych jest wiele informacji, co niestety niekorzystnie wpływa na ich wielkość – podstawowe dane, jak czas migawki czy przysłona, mogłyby być prezentowane przy użyciu większej czcionki.
Kilka słów o obiektywie 24-85 mm f/3.5-4.5
Nikon D610 zdolny jest wykonać 6 zdjęć na sekundę, bufor pomieści zaś 15 RAW-ów, po czym prędkość zmniejszy się zależnie od wydajności karty pamięci. Podczas testów z SanDiskiem Extreme 45 MB/s praca była sprawna, a podgląd zdjęć bezproblemowy.
Jak wspomniałem, do testu otrzymałem obiektyw AF–S 24–85 f/3.5–4.5 G ED VR, a więc dość uniwersalny model. Zaawansowani miłośnicy fotografii od razu zauważą mocne winietowanie w całym zakresie ogniskowych, które zmniejsza się wraz z przymykaniem przysłony – przy f/8 efekt jest bardzo przystępny, choć nie idealny. Problemem opisywanego obiektywu jest również dystorsja – przy 24 mm automatyczna korekta obiektywu w postprodukcji ma co robić. Aberracja chromatyczna jest na przyzwoitym poziomie i łatwo zlikwidować ją jednym kliknięciem w programie graficznym.
Recenzowany obiektyw 24–85 nie jest zły, zwłaszcza, że za niewielkie pieniądze potrafi pokryć pełnoklatkową matrycę. W drugiej połowie zakresu ogniskowych można uzyskać miłą dla oka płytką głębię ostrości, nie będzie więc problemu ze zrobieniem efektownego portretu. Autofocus działa pewnie (nieostre zdjęcia zdarzają się raz na kilkadziesiąt przypadków), a do tego dość prężnie, dzięki czemu robienie zdjęć szybko poruszającym się obiektom nie stanowi kłopotu.
Obiektyw 24–85 jest też lekki, co stanowi atut w przypadku zabierania aparatu na dłuższe podróże. Minimalna odległość ostrzenia to 38 cm. Wykonane zdjęcia cechują się bardzo dobrą ostrością w centrum kadru. Ta ostatnia jest oczywiście gorsza przy krawędziach, ale ponownie biorąc pod uwagę cenę oraz uniwersalność opisywanego „szkła” – nie ma co narzekać. Nie zawsze poprawnie działała stabilizacja, gdyż czasami przy wystarczająco krótkim czasie naświetlania zdjęcia i tak były poruszone, co nie zdarzało się przy… wyłączonym mechanizmie stabilizacji.
Tryb filmowania jest dość rozbudowany, a parametry techniczne są niczego sobie – D610 potrafi nagrywać filmy w rozdzielczości Full HD (1920 x 1080 pix) przy 30 klatkach na sekundę, zaś kiedy zmniejszymy rozdzielczość do HD (1366 x 768), liczba klatek wzrasta do 60. Na ekranie można podglądać natężenie nagrywanego dźwięku oraz zmieniać czułość mikrofonu, niemożliwa jest za to zmiana wartości przysłony w trybie LiveView – aby dokonać tej czynności, konieczne jest opuszczenie wspomnianego trybu. Za superlatywy Nikona należy uznać ponadto wejście mikrofonowe oraz wyjście słuchawkowe, ponieważ z pewnością ułatwiają filmowanie. Dla niektórych osób wadą może być natomiast brak modułów GPS czy Wi-Fi.
Podsumowanie
Nikon D610 to bardzo dobry aparat dla osób szukających obrazu o świetnej jakości oraz pełnoklatkowej matrycy. Trzeba jednak pamiętać, że aparat tej klasy rozwija skrzydła dopiero w połączeniu z odpowiednimi obiektywami, które niemało kosztują, zatem, aby skompletować wszechstronny zestaw wraz z recenzowanym korpusem, najlepiej byłoby przygotować dodatkowe kilkanaście tysięcy na optykę. Jeśli to pozostaje poza możliwościami finansowymi, lepiej zainteresować się tańszym korpusem z matrycą APS-C (np. Nikon D7100), a resztę gotówki zainwestować w dobre szkła. | Nikon D610, czyli pełna klatka dla oszczędnych |
Flatbread to inaczej polski podpłomyk. Zapiekany z gruszką, serem pleśniowym i orzechami tworzy kremowy i jednocześnie ostry smak przełamany słodyczą owocu i chrupkością orzechów. Składniki:
Ciasto na pizzę
3 dojrzałe gruszki
200 g sera pleśniowego, np. lazur
100 g orzechów włoskich
50 g miodu
pieprz
Krok po kroku:
Ciasto cienko rozwałkowujemy. Nakładamy na placki cienko pokrojoną gruszkę i kruszymy ser. Zapiekamy w 200 stopniach przez 15 minut. Przed podaniem skrapiamy miodem i obsypujemy orzechami.
Sprawdź inne przepisy na naszym kanale YouTube oraz na allegro.pl/kuchnia. | Flatbread z gruszką, serem pleśniowym i orzechami |
Zanim maluszek rozpocznie zabawę klockami, piłkami i innymi gadżetami, na pewno zainteresują go grzechotki i kostki edukacyjne. Te ostatnie, choć wyglądają niepozornie, nie tylko bawią, ale także wspomagają rozwój niemowlaka. Możemy kupić zarówno te mniejsze i lżejsze, jak i większe na baterie. Każda kostka stymuluje szkraba, pozwala mu odkrywać nowe kształty czy materiały. Nie tylko uczy, ale przede wszystkim bawi. Zalety kostek edukacyjnych
Każda ze ścianek kostki edukacyjnej jest inna – różnią się one kolorami, rodzajem materiału, a niektóre nawet szeleszczą. Może to być plastikowe lusterko, duże, wypukłe guziki albo guzik, po wciśnięciu którego kostka wydaje dźwięk. Korzyści dla niemowlaka, płynące z zabawy kostką edukacyjną, jest wiele. Rozwija sensorykę, stymuluje zmysły, uczy rozróżniania kolorów i dźwięków. Bardziej zaawansowane kostki dla maluchów mogą być także sorterem, który uczy logicznego myślenia.
W zależności od wieku dziecka, do wyboru mamy kostki pluszowe, przeznaczone dla niemowląt od 3. miesiąca, plastikowe – dla niemowląt powyżej 6. lub 9. Miesiąca, oraz drewniane – dla dzieci rocznych i starszych. Kostki edukacyjne to aktywna zabawa, podczas której maluszek uczy się chwytania i stymuluje paluszki.
Polecane modele
Smily Play – cena ok. 65 zł
Kostka ta świetnie sprawdzi się zarówno dla półrocznych maluszków, jak i starszych dzieci. Jedna ze ścianek jest książeczką, inna – obrotowymi walcami, jeszcze inna – migającymi przyciskami z obrazkami. Pomysłowa jest ścianka przypominająca tarczę telefoniczną w starych aparatach. Obracając nią, dzieci mogą poćwiczyć paluszki.
Emily – cena ok. 75 zł
Przeznaczona jest dla dzieci od 18. miesiąca życia. Ścianki są interaktywne, kolorowe i bez wątpienia przyciągają uwagę. Kostka sprawdzi się zarówno dla chłopca, jak i dziewczynki. Ma kształt trapezu, a górna ścianka jest podłożem dla przeplatanki. Kostka Emily zapewni aktywną, edukacyjną zabawę.
Fisher Price – cena ok. 60 zł
Zestaw trzech kostek to dobry pomysł na prezent. Każda ma inny kolor i wypukłą główkę. Po wciśnięciu główki każda kostka porusza jedną ze ścianek: niebieska – wałeczkiem, czerwona –kuleczkami, żółta – tarczą podobną do telefonicznej. Kostki można ustawiać na sobie w dowolnej kolejności.
Tiny Love – cena ok. 60 zł
Sprawdzi się dla niemowląt już od 3. miesiąca życia.Kostka Tiny Love nie jest na baterie, nie jest ciężka, a jej mięciutkie, pluszowe wykonanie nie uderzy i nie zadrapie malucha podczas zabawy. Kostka pobudza wyobraźnię i rozwija motorykę. Można ją otworzyć, a w środku znajdziemy mniejszą kostkę, którą można wyjąć do zabawy.
Smiki – cena ok. 80 zł
Kostki Smiki cieszą się dużą popularnością, a modeli tej firmy znajdziemy kilka. Jedne są przeznaczone dla maluszków od 3. miesiąca życia. Są wykonane z miękkiego materiału, nie mają ostrych krawędzi. Każda ze ścianek ma naszyte zwierzątko-maskotkę lub odstającą, pluszową kartkę. Dla starszych niemowlaków kostki Smiki proponują zabawę z sorterem, przeplatanką, plastikowym lusterkiem czy przesuwanymi guziczkami.
Eichorn – cena ok. 95 zł
To prawdziwa frajda dla małych geniuszy. Kostka jest bardzo pomysłowa i stymuluje rozwój dziecka. Na ściankach znajdziemy sorter, liczydło, przeplatankę, tarczę zegara, drewniane kostki do przesuwania. Kostka jest przeznaczona dla dzieci powyżej 1. roku życia. Kostka jest drewniana, dzięki czemu jest stabilna i posłuży przez długi czas. | Kostki edukacyjne do 100 zł |
„Niebezpieczna wyprawa” to dość nietypowa gra. Jest skierowana głównie do młodszych odbiorców, ale opiera się na sztuce blefu. Do tego znajdziemy tu bardzo egzotyczną scenerię i trójwymiarowe elementy. A cała historia kręci się wokół przeprawy przez most. Proste i przyjemne
O grze „Niebezpieczna wyprawa” tak naprawdę ciężko jest pisać długo, bo to naprawdę prosta, a mimo to bardzo przyjemna gra blefu, w której oszukiwanie jest na porządku turowym. Aby wykonać ruch, należy skutecznie wprowadzić w błąd swoich współgraczy. Oczywiście niektórzy gracze chcieliby przejść tę grę w sposób bezpieczny, jednak kostka i losowość skutecznie się temu przeciwstawiają.
W dość niewielkim pudełku znajdziemy:
wypraskę z wyobrażeniami krokodyli,
dwustronną planszę (którą należy położyć na wyprasce – tym samym tworząc most nad przepaścią),
28 drewnianych pionków – w czterech kolorach,
drewnianą kostkę z wartościami 1, 2, 3, 4, X, X.
I to właśnie tej kostce zawdzięczamy największą przyjemność z gry. Na pierwszy rzut oka mamy tu do czynienia z najzwyklejszym wyścigiem – kto pierwszy przeprowadzi swoje pionki na drugą stronę mostu. Ale to tylko pozory. Sam ruch składa się z dwóch faz. W pierwszej gracz rzuca kostką w taki sposób, by nikt z pozostałych nie zauważył, co wypadło na jej ściankach. Następnie, nie ujawniając prawdziwego wyniku, gracz musi „zadeklarować”, ile pól może się przesunąć. Do dyspozycji ma przedział od jednego do czterech pól. W tym momencie każdy z graczy może powiedzieć „sprawdzam”. Jeśli tak się stanie, rzucający ma obowiązek odsłonić kostkę. Jeśli jego deklaracja jest zgodna z wynikiem, gracz ma prawo zrzucić pionek sprawdzającego w dół przepaści – na pożarcie krokodylom. Jeśli jednak rzucający został złapany na kłamstwie – to jego pionek poszybuje w swoją ostatnią drogę jako przekąska. Po rozwiązaniu tego dylematu kostkę przejmuje następny gracz.
A dlaczego nie można przejść przez tę grę w sposób bezpieczny? Bo kostka ma te dwie ścianki ze znakiem X. Zmuszają one graczy do skłamania, ponieważ nie podają żadnej konkretnej wartości. Choćby dlatego warto ćwiczyć blef również przy innych okazjach, by ten X nie był zbyt dużym zaskoczeniem.
Jak trudne może być przejście przez most?
Każdy z graczy ma do dyspozycji siedem pionków. Zwycięży ten, kto jako pierwszy przeprowadzi na drugą stronę trzech śmiałków. Nic prostszego, prawda? Pozory! Praktyka wskazuje, że nawet przy spokojnej grze adrenalina bierze górę i gdy tylko pozostali gracze dostrzegą ryzyko, że ktoś za bardzo zbliża się do zwycięstwa, rozpoczynają sprawdzanie każdego rzutu. Czasem sami „blefują” w taki sposób, by sprowokować wygrywającego do sprawdzenia, a tym samym do zaryzykowania utraty pionka. Dopiero wtedy okazuje się, że zapas siedmiu śmiałków wcale nie jest aż taki wielki. A rozgrywka staje się jeszcze bardziej zażarta, gdy większość graczy straci piątego gracza. Nie mogą oni wtedy wygrać, ale mogą porządnie utrudnić życie tym, którzy jeszcze mają szansę na zwycięstwo.
Zatem odpowiedź na to pytanie musiałaby brzmieć: „Proste – tak, łatwe – nie”.
Czas trwania, ilość graczy i wiek
Wydawca sugeruje, że rozgrywka może trwać ok. 30 minut.„Niebezpieczna wyprawa” jest grą szybką, ale nie błyskawiczną, więc prawdopodobnie powinniście zarezerwować sobie na nią przynajmniej dwa kwadranse. Graczy musi być przynajmniej dwóch, a ich maksymalna ilość to czterech. Tylko nieznacznie wpływa to na długość pojedynczej gry, bo sprawdzać może tylko jedna osoba naraz, a pozostałe elementy rozgrywki raczej nie wymagają czasu do namysłu, więc nie ma też powodu do opóźnień. Wydawca minimalny wiek graczy ustalił na 8 lat, ale nie jest tajemnicą, że młodsi zawodnicy wcale nie są gorsi w „blefowaniu”.
Pionki są dosyć topornie wykonane, choć nie wpływa to na utrzymanie klimatu w grze. Plansza (podparta tylko na brzegach) również może się wydawać podatna na zniszczenie, ale tu pomoże zwykła ostrożność. Ale jest jeszcze coś, co studzi entuzjazm w przypadku tej gry. Chodzi mianowicie o zagrożenie płynące ze zbyt częstego grania. Niestety – zupełnie szczerze muszę to przyznać, że gra niespecjalnie broni się w przypadku wielokrotnych rozgrywek. Mimo pierwotnych zachwytów gracze mogą się jednak znużyć i sprawdzać każdy rzut, co może doprowadzić do szybkiego końca bez wyłaniania zwycięzcy. Mogą również powstrzymać się od sprawdzania, a wtedy gra faktycznie zmieni się w najzwyklejszy wyścig.
Jeśli jednak będziecie wykorzystywać tę grę jako przerywnik pomiędzy innymi – dużo droższymi – grami, to „Niebezpieczna wyprawa” sprawdzi się doskonale. Grę można dostać już za ok. 40 zł.
Zdjęcie pudełka: www.foxgames.pl | „Niebezpieczna wyprawa” – recenzja gry |
Gdy przedszkolakowi znudzi się już kolorowanie lub malowanie, warto zaproponować mu zabawę w stemplowanie. Dostarcza mnóstwo frajdy i kreatywnej rozrywki. Modne stemplowanie
Stempelki dawniej robiło się samodzielnie. Wystarczył ziemniak, pomoc osoby dorosłej, która wycięła wzór, trochę farby i… gotowe. Kartka w kilka minut zapełniała się kolorowymi wzorami. Dzisiaj rodzice mogą kupić swojemu dziecku stempelki fabrycznie przygotowane dla najmłodszych. Ich wybór jest naprawdę duży. Ceny nie są za wysokie, bo zestaw pieczątek można nabyć już za niecałe 20 zł.
Najpopularniejsze są stempelki z różnymi wzorami zwierząt, m.in.: myszką, kotkiem, żabką, misiem czy owieczką. Stempelek ma tusz, więc znika konieczność zakupu dodatkowego atramentu. Zabawka tego rodzaju pobudza kreatywność dziecka i rozwija jego wyobraźnię, a ciekawa forma zachęca do prac plastycznych.
Nieco droższe są stempelki drewniane, np. te z kolekcji Goki (25 zł za zestaw 8 stempli i czterokolorowego tuszu). Przedstawiają przyjaźnie wyglądające zwierzęta rodem z afrykańskiej dżungli. Producent umieścił je w ozdobnym słoiku, który nie tylko efektowanie wygląda, ale też pozwala na utrzymanie porządku
Ciekawą ofertę stempli prezentuje marka Melissa & Doug. Dziewczynkom poleca zestaw pieczątek, za pomocą którego wyczarować można kwiatowy ogród, chłopcy zaś z pewnością ucieszą się z kolekcji stempli z wizerunkami dinozaurów. W drewnianym pudełku znajduje się zestaw 5 kolorowych kredek, podwójna poduszeczka z dwukolorowym tuszem, 9 pieczątek i podstawka ułatwiająca stemplowanie. Koszt zestawu to niecałe 50 zł.
Kupując stempelki, warto wybierać takie zestawy, które mają zmywalny tusz. Zaoszczędzi to kłopotów ze spieraniem plam, a dziecko będzie mogło bez ryzyka bawić się w najlepsze. Sprawdzajmy też, czy produkt został przebadany dermatologicznie i nie zawiera toksycznych substancji, które mogą wywołać podrażnienie.
Stempelki ułatwiające naukę
Stempelki warto wykorzystywać również do celów edukacyjnych. Starszym dzieciom poleca się zatem pieczątki z literkami. Za zestaw tego rodzaju zapłacić trzeba 20 zł (produkt marki Dromader). Zawiera on pieczątki z literkami oraz specjalne uchwyty, na których układa się poszczególne słowa. Następny krok to zamoczenie ich w tuszu i przyłożenie do kartki. Świetna zabawa gwarantowana. Co ważne, układanie poszczególnych liter w słowa lub zwroty wymaga od dziecka cierpliwości i zaangażowania. Taka zabawa wspiera proces uczenia się liter i pomaga w zapamiętywaniu słów (stempelki warto wykorzystać do nauki języka obcego).
Do czego przydadzą się stempelki?
Stempelki to nie tylko zabawka, z której korzystać mogą dzieci w czasie prac plastycznych. Są one też bardzo praktyczne. Z ich pomocą można oznaczyć książki lub kolorowanki, zwłaszcza jeśli maluch zdecyduje się pożyczyć je komuś na dłużej. Bardzo popularne są pieczątki motywujące (do kupienia na Allegro za niecałe 30 zł). Korzystają z nich nauczyciele w przedszkolach i szkołach, ale także rodzice. To nieoceniona pomoc dydaktyczna, która pozwoli na zobrazowanie wysiłków dziecka w nabywaniu nowych umiejętności. Motywuje ponadto najmłodszych do działania.
Zabawa w pocztę, a może przygotowanie laurki dla mamy lub babci? Stempelki sprawdzą się idealnie. Plastyczne zabawy dzięki nim staną się ciekawsze i jeszcze bardziej inspirujące. To doskonały przepis na udaną i kreatywną rozrywkę w domu i poza nim. | Stempelki – plastyczna zabawka dla przedszkolaka |
A jeśli do ćwiczeń siłowych wcale nie jest potrzebna siłownia? Z takiego założenia wychodzi kalistenika, czyli metoda ćwiczeń wykorzystująca masę ciała zamiast kosztownych hantli i atlasów. Kalistenika ma długą i bogatą historię; podobno jej korzenie sięgają starożytnych czasów. Jeszcze w XIX wieku ćwiczenia masą ciała cieszyły się popularnością, lecz w ostatnich kilkudziesięciu latach stopniowo popadały w zapomnienie ze względu na zdobywające coraz większą klientelę siłownie. Nie oznacza to, że treningi, podczas których niepotrzebne są przyrządy do ćwiczeń, przestały być skuteczne. Przeciwnie, mogą one dawać bardzo przyzwoite efekty – pod warunkiem, że wiesz, jaka jest funkcja poszczególnych ćwiczeń.
Kalistenika – główne ćwiczenia
Teoretycznie ilość ćwiczeń możliwych do wykonania z wykorzystaniem masy własnego ciała jest nieskończona; możesz wprowadzać drobne zmiany do sposobu ich wykonywania, tworząc niezliczone warianty o zróżnicowanym stopniu trudności. Wyróżnia się jednak sześć głównych ćwiczeń, pozwalających wzmocnić kluczowe partie mięśni. Są to: pompki, przysiady, mostki, dźwignięcia nóg, podciągnięcia na drążku, a także – dla bardziej zaawansowanych – pompki wykonywane podczas stania na rękach. Istnieją jeszcze inne typy ćwiczeń, lecz jeśli dopiero zaczynasz trenować, nawet ten podstawowy zestaw może okazać się zbyt wymagający. Poszczególne ćwiczenia służą trenowaniu klatki piersiowej, bicepsów i tricepsów; mięśni brzucha, pleców, nóg i pośladków; mięśni kręgosłupa, a także obręczy barkowej. Podobnie jak w przypadku treningów na siłowni, w kalistenice nie należy skupiać się tylko na jednej partii ciała, lecz trenować każdą z nich naprzemiennie, w ramach kolejnych sesji. Pomiędzy intensywnymi treningami należy zapewnić organizmowi przynajmniej dzień wypoczynku. Warto zadbać także o właściwą dietę.
Warianty ćwiczeń siłowych
Początkujący mogą zadowolić się ćwiczeniami w ich podstawowej formie, jednak osoby bardziej zaawansowane, które już zwiększą siłę i wyrobią sobie wytrzymałość na zmęczenie, mogą zacząć eksperymentować z trudniejszymi wariantami. Przykładowo, zwykłe pompki możesz zastąpić pompkami na jednej ręce, z klaśnięciem lub na nadgarstkach. Istnieją też warianty lżejsze, przeznaczone dla osób, dla których nawet ćwiczenia w podstawowej formie są zbyt wymagające. Należą do nich m.in. pompki damskie czy unoszenie kolan w zwisie na drążku, które zastępuje podciągnięcia. Nie wiesz, od czego zacząć? Na stronach poświęconych fitnessowi znajdują się setki sugerowanych zestawów ćwiczeń – z pewnością trafisz na plany treningowe dostosowane do aktualnych możliwości twojego organizmu.
Ćwiczenia masą ciała – wady i zalety
Wbrew pozorom, ćwiczenie masą własnego ciała niekoniecznie musi być dla ciebie idealnym rozwiązaniem. Jeśli ćwiczysz samemu, możesz mieć trudności z utrzymaniem motywacji. Samodzielnie tworząc lub wybierając plan ćwiczeń, ryzykujesz podjęcie niewłaściwej decyzji; dlatego przez długi czas nie odczujesz żadnych efektów – oprócz narastającej frustracji. Na siłowni zawsze możesz skorzystać z porady bardziej doświadczonych kolegów, a w niektórych placówkach do dyspozycji pozostaje profesjonalny trener. Nie zniechęcaj się jednak zbyt szybko. Uprawianie kalisteniki niesie ze sobą oczywiste korzyści: to prosty i bardzo przystępny sposób na powrót do formy i poprawienie sylwetki. Nie wymaga przy tym niemal żadnych wydatków; zakupić warto co najwyżej strój sportowy czy drążek do podciągania. Zestawy ćwiczeń można wykonywać wszędzie i o każdej porze, zaś ich różnorodność sprawia, że trudno się nimi znudzić. Być może ostatecznie okaże się, że nie jest to system dla ciebie, ale warto przekonać się o tym w praktyce. | Trenuj ciężarem własnego ciała |
Chłodne i długie wieczory sprzyjają spędzaniu czasu w domowych pieleszach. Twój dom zamienia się w ciepłą oazę, jest wypełniony książkami, a w tle palą się aromatyczne świece z migoczącym płomieniem. Jakie zapachy sprawdzą się w okresie zimowym? Mam dla ciebie 10 propozycji na różne zimowe okazje. Zapachy świąteczne
Grudzień oznacza jedno: święta! A jak święta, to zapach cynamonu, piernika i choinki… Musi być domowo, aromatycznie i magicznie. Poniżej przedstawiam idealne świąteczne zapachy.
Christmas Memories Yankee Candle – to kwintesencja Świąt. Zawiera wyraźną nutę cynamonu i goździków, które dodaje się do pierników. Pachnie sielsko i bardzo intensywnie. Czując zapach świecy, nie możesz się doczekać, kiedy twoje korzenne ciasteczka wylądują na talerzu.
Christmas Magic Yankee Candle – jest mieszanką zapachu świeżej choinki z delikatnymi nutami grzanego wina. Zapach nietuzinkowy, wibrujący. Idealny dla osób, które nie lubią woni cynamonu.
Cozy Cabin Kringle Candle – gdy spojrzysz na etykietę tej świecy, w twojej głowie zacznie pobrzmiewać najbardziej znana świąteczna piosenka. Etykieta przedstawia małą drewnianą chatkę w górach, w tle pali się kominek, a całe pomieszczenie wypełnione jest nutą ciepłego cynamonu.
Mandarin Cranberry Yankee Candle – to jeszcze jedna propozycja dla osób, które nie lubią zapachu cynamonu. Całość jest bardzo owocowa, czuć zapach żurawiny i nieznaczne nuty mandarynki. To soczysty zapach, który dodaje energii w dzień, gdy masz dużo obowiązków.
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
Zapach sylwestrowy
Wyśmienite przywitanie Nowego Roku może odbyć się w domowych pieleszach i wyborowym towarzystwie. Umilić oczekiwanie do północy może pomóc:
Cheers Country Candle, który jest połączeniem woni cytrusów i szampana. Mieszanka pachnie świeżo i intensywnie. Poza tym masz pewność, że rano nie będzie bolała po nim głowa.
Zapach walentynkowy
W okresie zimowym przypadają również Walentynki. Przez niektórych to święto jest znienawidzone, bo zbyt amerykańskie – przecież kochać należy się przez cały rok, a nie tylko w jeden wybrany dzień. Z tym kochaniem to absolutna racja, ale nie jest niczym złym okazanie sobie uczucia właśnie w ten dzień.
Rose All Day Kringle Candle – róża jest zdecydowanie najbardziej kojarzącym się z miłością kwiatem, to idealny zapach na 14 lutego. Mieszanka zamknięta w świecy to aromat płatków róży, różowego wina i słodyczy owoców. Niebanalny zapach na miły wieczór we dwoje.
box:offerCarousel
A co na pozostały czas?
Zima to nie tylko święta i karnawał. To także śnieg, mróz i czerwone policzki. Nie wiem, jak Ty, ale ja w styczniu już nie mam ochoty na świąteczne, korzenne zapachy. Trochę czekam na kwiatowe nuty, które pojawiają się w okolicach marca, ale styczeń i luty nie może obejść się bez zapachu świecy.
Baby It's Cold Outside Country Candle – urzeka swoją nazwą. Nuty drzewa sandałowego powodują, że zapach z jednej strony jest lekko chłodny, męski, a z drugiej rozgrzewa zmarznięte dłonie.
Icy Blue Spruce Yankee Candle – mroźny, leśno-miętowy zapach, który zachęca do szybkiego marszu po parku. Pod butami trzeszczy śnieg, powietrze jest rześkie i mroźne, a Twoje policzki robią się coraz bardziej różowe.
Frosted Mahogany Kringle Candle – jest propozycją w typie męskich perfum. Ma w sobie nuty kwaśnych owoców, które powodują, że stanowi połączenie nietuzinkowe, idealne do eleganckiego wnętrza.
Snow in Love Yankee Candle to zapach na wypadek, gdyby zima znowu spłatała figla i nie dała ani płatka śniegu. Etykieta świecy wygląda przesłodko, a sam zapach jest pudrowy, ciepły oraz pachnie paczulą. Nie dominuje w pomieszczeniu, ale tworzy miłe tło.
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
[box:offerCarousel](
categoryId: "254295"
buyNow: "true"
buyNew: "1"
users: ""
searchPhrase: "Frosted Mahogeny"
sort: "relevance"
limit: 2
)
Kwestie techniczne
Duże i średnie produkty marki Kringle Candle posiadają dwa knoty, dzięki którym świece szybko się rozpalają. Świece marki Yankee Candle posiadają jeden knot, dlatego przy ich używaniu czasem warto wspomóc się illumą, która pomoże im się rozpalić i doda uroku. Do palenia wosków Yankee Candle i Kringle Candle potrzebujesz kominka. Wybierając go, pamiętaj, aby był wystarczająco wysoki.
Zima wcale nie musi być ciemna, zimna i przygnębiająca. Moc światła i zapachu jest ogromna – za ich pomocą możesz wprowadzić do domu cudowną atmosferę i z uśmiechem na twarzy doczekać wiosny. Mam nadzieję, że w Twoim domu nie zabraknie pachnących świec na ten sezon. | Zimowe zapachy do domu – 10 propozycji produktów |
Wielu użytkowników komputerów pamięta myszki z charakterystyczną kulką, która zbierała kurz z biurka i zacinała się z byle powodu. Dziś nowoczesne myszki to bardzo skomplikowane urządzenia opisane wieloma parametrami. Najważniejszym z nich jest DPI. Co to takiego i za co odpowiada? Czym jest DPI?
DPI to parametr określający rozdzielczość myszy. Wartość ta jest wyrażana w plamkach na cal (stąd skrót DPI, czyli dots per inch). W praktyce rozdzielczość oznacza, ile położeń na każdy cal ruchu transmituje urządzenie, czyli jaką odległość pokona na ekranie kursor po przesunięciu myszy o cal (około 2,5 centymetra).
W praktyce im wyższa wartość DPI, tym krótszą drogę musi pokonać mysz, aby przesunąć kursor z punktu A do punktu B. Przykładowo mysz z ustawioną rozdzielczością 800 DPI musi pokonać znacznie dłuższą drogę, by przesunąć kursor w określone miejsce niż w przypadku ustawienia rozdzielczości na poziomie 1600 DPI. Im większy monitor, tym trudniej operować myszką o niskiej rozdzielczości. W skrajnych przypadkach może nawet brakować miejsca na biurku. Po prostu praca z taką rozdzielczością DPI jest bardzo niewygodna i męcząca. Z drugiej strony bardzo wysokie ustawienia DPI mogą doprowadzić do sytuacji, w której trudno będzie wcelować np. w folder lub inny element na ekranie.
Istnieje możliwość programowego spowolnienia lub przyspieszenia kursora myszy, ale skrajne ustawienia mogą doprowadzić do zmniejszenia precyzji myszki – kursor może przesuwać się skokowo, bez płynności i przewidywalności. Co więcej, efekt tzw. akceleracji wstecznej może całkowicie uniemożliwić pracę – kursor przy szybkich ruchach zacznie się gubić, przeskakiwać itp. Takie zjawisko jest również bardzo niepożądane w grach, np. FPS, gdzie szybkość i precyzja są kluczowe.
Jakie DPI do konkretnych zastosowań?
Najlepsza rozdzielczość do pracy biurowej, przeglądania internetu lub korzystania z pakietów biurowych to minimum 800 DPI. Takie ustawienie pozwoli na wygodną pracę i dużą precyzję przy stosunkowo niewielkich ruchach myszy. Osoby, które potrzebują większej szybkości oraz od czasu do czasu grają w mało wymagające gry, wybierają też rozdzielczość 1000–1200 DPI.
Dla graczy, którzy często grają w szybkie gry akcji, gdzie liczy się nie tylko refleks, ale i precyzja, przeznaczono rozdzielczości od 1600 DPI. Sprawdzają się one w bardzo dynamicznych grach typu FPS, choć nadal to propozycja dla okazjonalnych graczy lub takich, którzy grają dla przyjemności samotnie. W przypadku szybkich rozgrywek typu multiplayer liczy się jeszcze większa szybkość i natychmiastowe decyzje. Tu nie ma miejsca na błędy, zacięcia czy niekontrolowane zachowanie myszy – to zazwyczaj grozi wirtualną śmiercią.
Dla profesjonalnych i bardzo wymagających graczy przygotowano myszki, które obsługują rozdzielczość na poziomie 2000 DPI i wyższej. Na turniejach i zawodach każdy, nawet najmniejszy błąd kończy się błyskawiczną eliminacją. Wprawieni zawodnicy bez problemu radzą sobie z DPI na poziomie 3000, a nawet 4000 czy 5600 DPI. Dla normalnego użytkownika, ale i dla wprawionego gracza, tak wysoka rozdzielczość jest niemal nie do opanowania. Wówczas choćby trącenie myszy powoduje kilkukrotne obrócenie się postaci wokół własnej osi.
Przykładem myszek dla graczy z najwyższej półki może być Razer Lancehead o maksymalnej rozdzielczości 16 000 DPI. Na uwagę zasługuje poza tym model Logitech G900 z maksymalną rozdzielczością na poziomie 12 000 DPI. | Za co odpowiada DPI w myszce? |
Balkon w bloku jest przedłużeniem naszego mieszkania. Warto zadbać o to, by był nie tylko estetyczny, ale także funkcjonalny. Oto kilka praktycznych wskazówek, dzięki którym w łatwy sposób kreatywnie zagospodarujesz niewielką przestrzeń. Zanim zaczniemy urządzać balkon, powinniśmy zastanowić się, jaką ma on pełnić funkcję na co dzień. Inaczej aranżuje się zielony kącik, a inaczej miejsce w którym mamy zamiar odpoczywać po pracy. Niezwykle ważna jest przemyślana organizacja przestrzeni w której każdy centymetr ma znaczenie. Kiedy mamy już wizję naszej metamorfozy, zabieramy się do pracy.
Drewniana podłoga
Najprostszym sposobem na zakrycie mało atrakcyjnych kafelków jest położenie gotowej drewnianej podłogi. Najlepiej sprawdzą się do tego płytki (zwane też podestami) i panele. Wybór materiału nie powinien być przypadkowy. Należy pamiętać, że nowa podłoga musi być wytrzymała i odporna na zmiany temperatury, wilgoć i duże nasłonecznienie. Dobrze sprawdzi się modrzew i dąb, a także drewno egzotyczne tj. badi, cumaru bądź ipe. Każdy rodzaj tego typu podłogi należy zabezpieczyć olejem.
Meble balkonowe
Najwygodniejszym rozwiązaniem są meble, które zajmują mało miejsca i nie sprawiają problemu z przechowywaniem ich poza sezonem. Użytkownicy balkonów powinni zainwestować w te sztaplowane (takie, które możemy wkładać jeden w drugi) oraz składane (z łatwością powiesimy je na ścianie). Oferta jest niezwykle bogata, do wyboru mamy stoliki, ławeczki, leżaki ogrodowe, krzesła, lekkie fotele oraz wiele innych. Od nas zależy, czy postawimy na zakup całego kompletu, czy indywidualne skomponowanie zestawu. Meble drewniane wymagają impregnacji, a tym z tworzywa sztucznego wystarczy regularna pielęgnacja środkiem myjącym.
Rośliny na balkon
Okazały kwietnik jest marzeniem wielu mieszkańców bloków. Jednak uprawianie roślin to nie tylko przyjemność, ale także praca. Należy wybierać rośliny, które nie wymagają naszej nieustannej uwagi. By cieszyć się namiastką ogrodu w mieszkaniu, trzeba w planach uwzględnić położenie naszego balkonu. Balkony znajdujące się od południa nagrzewają się najszybciej. W tym wypadku sprawdzą się kwiaty preferujące ciepłe otoczenie. Idealnym rozwiązaniem będą rośliny uprawiane na skalniakach tj. rojniki i smagliczki. Możemy uzupełnić je krzewami jałowców i berberysów oraz roślinami jednorocznymi np. wilcami lub groszkami. Na balkonach zacienionych postawmy na funkie, barwinki, bluszcze i paprocie. Świetnie się sprawdzą także krzewy – trzmieliny, tuje i cyprysiki. Całość uzupełnić można efektownymi fuksjami i konwaliami. Wybierajmy ceramiczne lub drewniane donice o grubych ściankach. Nagrzewają się one wolniej od tych plastikowych, a zimą chronią korzenie przed przemarzaniem. Naczynia, w których hodujemy rośliny powinny być dosyć duże. Ziemia w takich pojemnikach będzie zatrzymywała więcej wody, dzięki czemu będziemy mogli pozwolić sobie na rzadsze podlewanie.
Dodatkowe elementy
Istnieje wiele sposobów na to, by zapewnić sobie prywatność na własnym balkonie. Możemy osłonić balustradę matą (np. z trzciny lub bambusa) albo posadzić tam wysokie lub pnące rośliny. Do tego zadania sprawdzą się winobluszcze i trawy pampasowe. Dobry efekt osiągniemy też, ustawiając na balkonie ściankę z bambusowych tyczek lub drewnianych kratek. Popularnością cieszą się także ekrany z plastiku lub płótna. Chcąc zadbać o niebanalny klimat naszej odświeżonej przestrzeni, powinniśmy wyposażyć ją w dodatki. Ozdobne poduszki położone na krzesłach zapewnią komfort i wygodę. Świetnie sprawdzą się także romantyczne lampiony, latarenki i świece, dzięki którym światło na balkonie będzie miękkie i nastrojowe. Urządzając balkon w bloku, pamiętajmy o umiarze. Zbyt dużo mebli lub donic z kwiatami sprawi, że miejsce będzie wyglądało na zagracone. Jeśli nowa aranżacja będzie dostosowana do naszych potrzeb, spędzanie wolnego czasu na balkonie będzie czystą przyjemnością. | Jak urządzić balkon w bloku? |
Sprzęgło jest podstawowym elementem każdego pojazdu. Gdy dochodzi do jego awarii, dalsza jazda staje się niemożliwa. Jak poradzić sobie z jego wymianą? Czym jest sprzęgło?
Każde auto spalinowe jest wyposażone w skrzynię biegów, której istnienie jest niemożliwe bez sprzęgła. Dlaczego? Sprzęgło jest odpowiedzialne za połączenie skrzyni biegów z wałem napędowym. Jego rola najbardziej jest odczuwalna podczas ruszania. W tym przypadku wał silnika musi mieć określoną prędkość, równoważną na elementy ruchome. Problemem jest fakt, iż wał w tym momencie jest nieruchomy, a więc potrzebny jest element, który zapewni przeniesienie ruchu z jednego na drugi. Tym elementem jest sprzęgło.
Jak jest zbudowane sprzęgło samochodowe?
Sprzęgło w samochodzie jest zbudowane z trzech podstawowych części, są to: tarcza, docisk oraz łożysko. Dodatkowym elementem jest koło zamachowe odpowiedzialne za połączenie układu sprzęgła z silnikiem. Tarcza składa się z okładzin ciernych przymocowanych do siebie za pomocą nitów oraz elementów sprężystych. Mocowanie to ma na celu zmniejszenie „efektu szarpania” podczas ruszania pojazdu.
Okładziny użyte do budowy tarczy charakteryzują się wysoką odpornością na ścieranie i wysoką temperaturę. Materiał wykorzystywany do ich budowy to przede wszystkim włókno węglowe lub szklane. W przypadku sprzęgła przeznaczonego do jazdy wyczynowej tarcza jest zbudowana ze spieków metalowych, które cechują się większą wytrzymałością na przeciążenia. W tarczy znajdziemy tłumik drgań skrętnych odpowiedzialny za ograniczenie drgań przekładanych z silnika na skrzynię biegów. Na środku znajdziemy wyfrezowany otwór, który służy do jej montażu na wałku sprzęgłowym.
Drugim elementem jest docisk odpowiedzialny za dociskanie tarczy do koła zamachowego. Z racji bezpośredniej styczności z tarczą sprzęgła docisk jest zbudowany w taki sposób, aby szybko odprowadzać ciepło. W jego wnętrzu znajdziemy sprężyny płytkowe, które są odpowiedzialne za przysuwanie bądź odsuwanie docisku do tarczy. Docisk jest na stałe przymocowany do koła zamachowego, obraca się wraz z nim.
Ostatnim podstawowym elementem sprzęgła jest łożysko oporowe. Jego główną funkcją jest naciskanie na sprężynę talerzową docisku. Efektem tego jest powstanie niewielkiego luzu, co prowadzi do rozłączenia tarczy dociskowej od tarczy sprzęgłowej. Łożysko znajduje się w środku osi sprzęgła. Mechanizm wyciskowy to również pedał sprzęgła, który jest połączony z widełkami łożyska. W przypadku starszych aut sterowanie najczęściej odbywa się przy pomocy linki sprzęgła, natomiast w przypadku nowszych aut zadanie to przejęła hydraulika.
Objawy zużycia sprzęgła samochodowego
Wiele osób zadaje pytanie, jaka jest żywotność sprzęgła. Odpowiedź jest bardzo trudna, ponieważ dużo zależy od stylu jazdy kierowcy oraz warunków, w jakich jest eksploatowane auto. Jeżeli pojazd jest wykorzystywany głównie w trasie, jego żywotność będzie wydłużona bardziej niż podczas jazdy po mieście. Podstawowym objawem zużytego jest sprzęgła brak reakcji pojazdu na pedał gazu. W wielu przypadkach podczas jazdy zdecydowane dodanie gazu powoduje tylko wzrost obrotów silnika, a nie prędkości. Takie objawy są spowodowane ślizganiem się tarczy sprzęgła.
Bardzo często wraz ze zużyciem sprzęgła jego pedał twardnieje, a zmiana biegów jest coraz trudniejsza. Zużycie tarczy objawia się też nieprzyjemnym zapachem wewnątrz kabiny. Początkowo dzieje się tak tylko podczas znacznego przeciążenia podzespołu, np. podczas podjazdu pod górkę, jednak wraz ze zużyciem zapach pojawiać się będzie także podczas normalnej jazdy.
Czy z wymianą można poczekać?
Zdecydowanie nie. Zużyte sprzęgło prowadzi do znacznego obniżenia bezpieczeństwa jazdy. Jego wymiana należy do zabiegów trudnych, ponieważ niezbędny jest demontaż skrzyni biegów, a nie jesteśmy w stanie dokonać tego w naszym garażu. Pamiętajmy, aby wymienić całość – tarczę, docisk i łożysko, ponieważ największy koszt generuje sama wymiana. W przypadku gdy zdecydujemy się na wymianę tylko tarczy, najprawdopodobniej w niedługim odstępie czasu zmuszeni będziemy zmienić docisk lub łożysko i po raz kolejny ponosić koszt robocizny. | Awaria sprzęgła – jak sobie poradzić? |
Print server to urządzenie, które może znaleźć zastosowanie w biurze i w domu. Dzięki niemu z jedną drukarką będzie mogło połączyć się kilka komputerów. Podpowiadamy, jak wybrać serwer druku i na co zwracać uwagę przy kupnie takiego dodatku. Wiele osób kupuje jedną drukarkę z myślą, by korzystali z niej wszyscy domownicy lub pracownicy w biurze. W przypadku modeli, które nie są bezpośrednio podłączane do domowej lub firmowej sieci, drukowanie z różnych urządzeń wiąże się z koniecznością kopiowania dokumentów z jednej maszyny na drugą, przełączania kabli, korzystania z pendrive’ów lub dysków zewnętrznych itp.
Rozwiązaniem takich problemów może być print server
Print server, nazywany czasem print serwerem lub serwerem druku, to praktyczne rozwiązanie. Urządzenia tego typu nie są zbyt drogie, a mogą przełożyć się na sporą oszczędność czasu i nerwów. Oprócz możliwości wysyłania materiałów do druku w ramach sieci lokalnej dają jeszcze kilka innych możliwości. Print serwer może pozwolić też na kolejkowanie wydruków, co może przydać się w biurze pełnym osób intensywnie korzystających z drukarki. Serwer druku może też formatować dokumenty oraz tworzyć raporty pełne różnych statystyk na podstawie liczby wydrukowanych dokumentów.
Print server jako dedykowane urządzenie
Serwer druku może działać w formie oprogramowania uruchomionego na komputerze, ale można też zakupić urządzenie pełniące taką funkcję. Pełni on wtedy rolę pośrednika. Print server odbiera dane od komputerów w sieci firmowej i domowej i przesyła je dalej do drukarki.Korzystanie z dedykowanego print serverama taką zaletę, że drukarka nie musi być podpięta do żadnego komputera. Nie ma potrzeby włączania takiej maszyny, gdy z drukarki chce skorzystać inna osoba. Drukarka jest widoczna w sieci, a jej konfiguracji można dokonać np. przez przeglądarkę internetową.
Serwer druku – przewodowy i bezprzewodowy
W sprzedaży znajdują się print servery o różnych funkcjach i możliwościach. Podstawowy podział dotyczy tego, w jaki sposób łączą się one z domową lub firmową siecią. Niektóre urządzenia tego typu mogą działać po podłączeniu do bezprzewodowej sieci Wi-Fi, dzięki czemu nie trzeba prowadzić dodatkowego kabla.Inne print serwery wymagają wpięcia kablem do sieci LAN. Port Ethernet powinien być obecny w urządzeniach łączących się z siecią w domu lub w firmie przewodowo, a nie przez Wi-Fi. Użytkownik powinien wybrać odpowiedni model w zależności od potrzeb i dostępnych środków.
Print server – podłączanie i funkcje
Drukarkę można podłączyć do print servera na różne sposoby w zależności od modelu urządzenia i dostępnych portów. W print serverach najczęściej można znaleźć takie złącza jak port USB pozwalający na podłączenie większości drukarek. Zdarza się, że jest w nich też port równoległy. Serwery druku mogą mieć różne funkcje, które determinują cenę urządzenia. Przed wyborem konkretnego modelu trzeba się zastanowić, czy potrzebne będą takie funkcje jak komunikacja dwustronna (wysyłanie informacji zwrotnej z drukarki do komputera) czy obsługa skanowania. Print server może mieć też możliwość drukowania treści z dysku zewnętrznego lub pendrive’a wpiętego do dodatkowego portu USB. Ważne jest, by upewnić się, czytając opis produktu, czy serwer druku będzie kompatybilny z posiadaną drukarką. W razie wątpliwości warto spytać o to sprzedawcę. | Jak wybrać print server? |
Komputer wydaje się dzisiaj narzędziem niezbędnym, także dla dzieci, które dopiero zaczynają swoją przygodę z nauką. Odpowiedni sprzęt w połączeniu z oprogramowaniem może w najmłodszych rozbudzić wyobraźnie i pobudzić je do poznawania świata. Tylko, co to znaczy „odpowiedni laptop dla dziecka”? Zanim jednak zaczniemy rozważać nad technicznymi aspektami laptopa dla dziecka, warto w ogóle zastanowić się, czy nasza pociecha jest już na to gotowa. Według psychologów pierwszy komputer powinno kupować się dziecku w wieku co najmniej 7 lat. Nie jest jednak tak, że kupimy laptopa i na tym nasza rola się kończy. W tym wieku dziecko powinno poznawać możliwości urządzeń, jednak pod czujnym okiem rodziców. Warto o tym pamiętać!
Jaki rozmiar?
Kupując laptop dla dziecka, musimy wziąć pod uwagę, w jakim wieku jest nasza pociecha. Dlaczego? Ponieważ nie ma sensu kupować dużego i ciężkiego modelu z ekranem o przekątnej 15,6 cala, gdyż może on stanowić dla dziecka spory problem. Będzie po prostu za duży i zbyt masywny, by użytkowanie go było dla najmłodszych w pełni komfortowe. Dużo lepszym wyborem, w przypadku kilkuletnich dzieci, będą laptopy a nawet Ultrabooki z ekranem o przekątnej między 12 cali a 13,3 cala. Są sporo mniejsze i przede wszystkim lżejsze, a cały czas pozostają bardzo wygodne. Rozsądna rozdzielczość to 1366 x 768 pikseli. Lepiej nie schodzić poniżej tego poziomu.
Parametry techniczne
Komputer dla dziecka nie musi być niewiarygodnie wydajnym urządzeniem, które pozwoli na uruchamianie najnowszych gier w najwyższych detalach. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jednocześnie nie można celować w najtańsze modele, które nie zapewniają komfortu pracy nawet w podstawowych aplikacjach. Warto wybrać złoty środek – coś niedrogiego, ale jednocześnie na tyle wydajnego, by nie zniechęcić naszej pociechy.
Każdy wie, że sercem komputera jest procesor. To on odpowiada za najważniejsze obliczenia i znacząco wpływa na wydajność urządzenia. Najwydajniejsze na rynku są w tym momencie procesory Intel Core i7 oraz AMD Ryzen 7. Jednak nie ma sensu w nie inwestować w przypadku notebooka dla dziecka, ponieważ i tak nie wykorzysta ich możliwości. Zresztą modele z Ryzenami wciąż są niedostępne na polskim rynku. Właśnie dlatego najbardziej sensownym wyborem, będą laptopy z układami Intel Core i5 lub Core i3. Zapewniają one wystarczającą moc do wszystkiego, co może potrzebować dziecko.
Niezwykle ważna jest również RAM. Wciąż w sprzedaży są komputery z 1 lub 2 GB pamięci, co w żaden sposób nie przystaje do dzisiejszych standardów. Absolutne minimum, które zapewni komfortową pracę to 4 GB pamięci RAM. Inwestowanie w większą ilość nie ma większego sensu. Tyle w zupełności wystarczy. Ale jeśli ktoś chce kupić laptopa z 8 GB RAM, to nic nie stoi na przeszkodzie. Taki model wystarczy na dłużej, więc jest to inwestycja na przyszłość. Nie można też zapominać o karcie graficznej, ale w przypadku młodszych użytkowników sprawdzi się układ zintegrowany w procesorze. W przypadku wyższych wymagań warto zainwestować w karty dedykowane Nvidia lub AMD.
Przykładowe modele
Na polskim rynku wiele jest urządzeń, które doskonale wpisują się w opisane powyżej parametry i wcale nie trzeba wydawać na nie majątku. Już za nieco ponad 1000 zł kupimy np. Lenovo U330. Ciekawą propozycją wydaje się być również Dell Latitude 3350. Z kolei w przypadku nieco większych, ale wciąż dość kompaktowych konstrukcji, warto wziąć pod uwagę Asus R540L.
Pamiętaj, by laptopa dla dziecka nie kupować zbyt wcześnie, a jeśli już zdecydujesz się na taki zakup, to koniecznie kontroluj to, co robi dziecko. Warto, by poznało te pozytywne, pobudzające wyobraźnię i rozwijające umysł aspekty nowych technologii i Internetu. | Laptop dla dziecka – idealny do szkoły i zabawy |
Jeśli masz pod ręką zalegające, kolorowe koszulki, koniecznie czytaj dalej! Możesz zamienić je w coś praktycznego i zrobić z nich dywanik w stylu boho. Wystarczy zaplanować spokojny wieczór i wziąć nożyczki. Zrelaksowanie dostaniesz gratis. To co, zaczynamy? Co będzie potrzebne?
Do zrobienia dywanika w stylu boho będziemy potrzebować:
kolorowych t-shirtów lub kawałków kolorowych dzianin,
igły, mocnej nitki.
Krok 1. Koszulki tniemy na 4-5 centymetrowe paski. Najlepiej wybrać t-shirty o prostym kroju i bez dodatkowych, ozdobnych szwów. Przygotowane paski pociągamy za końce, aż materiał zroluje się i utworzy grubsze „nitki”.
Krok 2. Trzy nitki związujemy ze sobą, około 5 cm od brzegu. Zaczynamy zaplatać warkocz. Staramy się, by splot był równy, dzięki temu uzyskamy odpowiedni efekt.
Krok 3. Powtarzamy co najmniej 15-20 razy. Staramy się, by warkocze były równej długości.
Krok 4. Układamy warkocze obok siebie, dopasowujemy je kolorystycznie. Jeśli efekt nas zadowala, możesz zacząć zszywać warkocze ze sobą. Do pierwszego doszywamy kolejny – staramy się by nitka nie była widoczna po prawej stronie. Rozprasowujemy i nożyczkami wyrównujemy końce.
Dywanik jest już gotowy! Wystarczy, że znajdziesz mu odpowiednie miejsce, które ożywi się dzięki intensywnym barwom. Jeśli wolisz stonowane kolory, możesz wykorzystać szare t-shirty, dzięki temu dywanik zyska zupełnie inny klimat. Możliwości są nieograniczone.
Jeśli szukasz więcej inspiracji, sprawdź gotowe produkty dostępne na Allegro. | Pleciony dywanik w stylu boho – DIY |
Czerwona Kapusta to bogate źródło witamin. Zapeklowanie większej ilości kapusty pozwoli nam oszczędzić czas potrzebny do wykonania domowej przystawki do obiadu. Składniki:
1 kg czerwonej kapusty
300 ml octu winnego
400 ml przegotowanej wody
150 g cukru
1 laska cynamonu
2 gwiazdki anyżu
1 łyżka nasion kolendry
sól
Krok po kroku:
W garnku podgrzewamy wodę z octem, cukrem i przyprawami. Delikatnie ją solimy. Kapustę bardzo drobno siekamy i wkładamy do słoika. Dolewamy ciepłą zalewę i zakręcamy. Trzymamy w chłodnym miejscu. Kapusta nadaje się do jedzenia po okresie dwóch tygodni.
Sprawdź inne przepisy na naszym kanale YouTube oraz na allegro.pl/kuchnia. | Piklowana czerwona kapusta |
Opony to wyposażenie samochodu mające niewątpliwie ogromny wpływ na nasze bezpieczeństwo. Od stanu opon zależy zarówno przyczepność auta do powierzchni, po której się porusza, jak i droga hamowania. Decydując się na kupno nowych opon, warto zwrócić uwagę zarówno na parametry podawane przez producentów, jak i wyniki testów. Gdy dobiega końca sezon zimowy, warto przed zmianą opon na letnie sprawdzić ich stan. Zweryfikować należy przede wszystkim głębokość bieżnika – zgodnie z rozporządzeniem Ministra Infrastruktury minimalna wynosi 1,6 mm. Jak wynika z opinii niezależnych ekspertów w przypadku samochodów zaleca się, aby opony zmienić, gdy bieżnik jest niższy niż 3 mm.
Polskie opony letnie
box:offerCarousel
Polskie fabryki działają w ramach zagranicznych koncernów oponiarskich. Największymi krajowymi producentami są Dębica (Goodyear) oraz Kormoran (Michelin). Dzięki przynależności do gigantów rynku oponiarskiego polskie firmy zyskały możliwość stosowania nowych technologii, które skutecznie wykorzystują podczas produkcji opon. W ten sposób są w stanie zapewnić atrakcyjny stosunek ceny do jakości. W przypadku Dębicy taką propozycją są opony Dębica Passio 2, które w popularnych rozmiarach i o średnicy np. 15’’ kosztują od ok. 150 zł za sztukę. Oznacza to, że komplet możemy nabyć już za 600 zł. Niewiele droższą, ale nadal atrakcyjną propozycją będą opony Dębica Presto, które charakteryzują się lepszą przyczepnością na mokrej nawierzchni i krótszą drogą hamowania niż Passio 2.
box:offerCarousel
W przypadku opon Kormorana popularnym modelem jest Gamma, którego kierunkowa rzeźba bieżnika zapewnia bardzo dobre odprowadzanie wody. Dzięki temu opony dobrze się sprawują na mokrych nawierzchniach. Są nieznacznie droższe od opon Dębicy, np. ceny modeli o średnicy 15’’ zaczynają się od ok. 160 zł za sztukę. Trudno też nie wspomnieć o modelu Kormoran Runpro. Jest tańszy od Gammy, bo komplet możemy nabyć już za mniej niż 600 zł. Porównując jednak parametry, warto zwrócić uwagę, że Runpro charakteryzuje się gorszą przyczepnością na mokrej nawierzchni i bardziej hałasuje niż Gamma.
Zobacz też: Opony letnie na wiosnę 2017 – polscy producenci
Kluczowe parametry opon
Podstawą jest wybór właściwego rozmiaru opon. Producenci samochodów oprócz wskazywania rozmiaru w instrukcji użytkowania zazwyczaj stosują naklejki pod klapką wlewu paliwa lub na słupku przy drzwiach kierowcy, na których podają rozmiar opon możliwy do stosowania dla danego modelu samochodu. Gdy już znajdziemy oponę we właściwym rozmiarze, warto zapoznać się z etykietą na oponie, która informuje o kilku istotnych parametrach. Kupując opony letnie, zwróćmy uwagę na współczynnik przyczepności do mokrej nawierzchni. To element mający bardzo duży wpływ na bezpieczeństwo. Decyduje o zdolności opony do hamowania na mokrej nawierzchni i ma kluczowe znaczenie zwłaszcza w sytuacjach awaryjnych. Stosowana jest w tym wypadku skala od A do F, gdzie A oznacza oponę o najkrótszej drodze hamowania, a F oponę o najdłuższej drodze hamowania. Drugim ważnym parametrem wymienionym na etykiecie opony jest klasa oszczędności paliwa, zwana potocznie klasą oporu toczenia. Stosuje się tutaj zakres od A do G, gdzie A oznacza opony o najwyższej klasie oszczędności, a G opony o najniższej klasie oszczędności. Kolejną cechą, którą możemy odczytać z etykiety, jest poziom hałasu emitowanego przez opony, wyrażony w decybelach. Ten parametr ma wpływ na nasz komfort podczas podróży. Oprócz decybeli na etykiecie znajduje się graficzne przedstawienie poziomu hałasu. Jedna czarna fala oznacza najlepszy wskaźnik głośności. Trzy czarne fale sygnalizują wysoki poziom hałasu.
Wymienione parametry są bardzo istotne, ale oprócz nich, kupując nowe opony, warto zwrócić uwagę także na indeks prędkości, zwany indeksem SI (Speed Index), umieszczany na oponach obok rozmiaru, np. 205/65R16 91T. Opisują go litery alfabetu. W przykładzie litera T oznacza prędkość maksymalną 190 km/godz. Z kolei litera V oznacza indeks prędkości do 240 km/godz. Najwyższy indeks prędkości oznacza litera Y i wynosi on 300 km/godz. Zalecany indeks prędkości w wypadku opon naszego pojazdu podawany jest przez jego producenta. Nie można stosować opon z niższym indeksem prędkości niż te, które on zaleca. | Najtańsze polskie letnie opony – na co zwrócić uwagę |
Problem z poprawną pracą urządzeń pokładowych należy do bardzo nieprzyjemnych awarii, ponieważ to dzięki ich wskazaniom nasza podróż jest bezpieczna. Trudno wyobrazić sobie na przykład brak informacji, z jaką prędkością obecnie się poruszamy lub ile mamy paliwa w baku. Awaria prędkościomierza
Jeżeli wskazania licznika podczas jazdy wynoszą 0 km/h, silnik ma skłonności do gaśnięcia w trakcie wykonywania powolnych manewrów na sprzęgle, a wskazówka obrotomierza faluje, najprawdopodobniej został uszkodzony czujnik VSS.
Czujnik prędkości pojazdu VSS (ang. Vehicle Speed Sensor) jest umiejscowiony przy skrzyni biegów, do której obudowy jest przykręcony. Jego zadaniem jest przetwarzanie określonej liczby impulsów otrzymywanych w zależności od prędkości pojazdu. Są one przekazywane do prędkościomierza.
Co ciekawe, liczba impulsów wytwarzana przez czujnik VSS jest wprost proporcjonalna do prędkości pojazdu. Wymiana czujnika nie należy do skomplikowanych. Koszt jest uzależniony od marki pojazdu, jednak średnia cena wynosi około 200 złotych. Wielu użytkowników decyduje się na wyczyszczenie czujnika. Efekty niestety są krótkotrwałe.
Jeżeli czujnik jest sprawny, pozostaje nam wymiana licznika na nowy. Niestety, nowy licznik nie należy do tanich części. Średni koszt wynosi powyżej 1000 złotych. Na szczęście mamy alternatywę – zakup używanego licznika, których jest sporo na Allegro. Po zakupie warto wymienić wszystkie zamontowane w nim żarówki na nowe. Zabieg ten zabezpieczy nas przed ponownym wyjęciem licznika na długi okres.
Awaria wskaźnika temperatury
Awaria wskaźnika temperatury płynu chłodniczego jest bardzo niebezpieczna i może doprowadzić do poważnych uszkodzeń silnika. W przypadku gdy temperatura jest zbyt niska, czyli silnik nie może się dogrzać, wewnątrz pojazdu jest po prostu chłodno, a olej znajdujący się w jednostce napędowej nie jest w stanie zapewnić odpowiedniego jej smarowania. Jeżeli temperatura w układzie jest zbyt wysoka, uszkodzeniu może ulec uszczelka pod głowicą, której naprawa jest droga.
Jeżeli licznik jest sprawny, a wskazówka temperatury – pomimo przejechania 10 kilometrów – nie zmienia swojej pozycji, najprawdopodobniej uszkodzony jest czujnik temperatury płynu chłodniczego. Jego wymiana jest prosta, a sam czujnik nie zrujnuje naszego portfela. Po wymianie pamiętajmy tylko, aby odpowiednio odpowietrzyć układ.
Awaria wskaźnika poziomu paliwa
Już na samym początku musimy zdawać sobie sprawę, że wskazania poziomu paliwa w naszym pojeździe są poglądowe, a nie idealne, zatem jeżeli nasza wskazówka delikatnie zmienia pozycję, nie należy się tym zbytnio przejmować. Jeżeli zaś wskazówka źle pokazuje wartości, najprawdopodobniej winny jest zacinający się pływak. Jego naprawę lepiej zlecić mechanikowi, ponieważ jest to stosunkowo niewdzięczna praca, wymagająca odpowiedniej wiedzy oraz umiejętności.
Awaria termometru zewnętrznego
Elementem, który jest bardzo pomocny w pojeździe jest termometr pokazujący temperaturę na zewnątrz pojazdu. Niestety, jest to czujnik bardzo awaryjny. Głównym tego powodem jest jego umiejscowienie – najczęściej dolna część przedniego zderzaka. Lokalizacja ta przekłada się na spore ryzyko uszkodzenia – dostająca się woda, piasek, sól. Wymiana uszkodzonego czujnika jest bardzo prosta, sprowadza się do jego wyjęcia i odpięcia kostki.
Starajmy się, aby wszystkie wskaźniki były sprawne, ponieważ ich wskazania są bardzo ważne dla odpowiedniej pracy naszego pojazdu. | Niedziałające zegary w pojeździe – jak rozwiązać problem? |
Jak modnie nosić sukienkę z długim rękawem? Jakie dodatki warto do niej dobrać? Z czym zestawiać kreacje z długim rękawem? Jak modnie nosić ołówkową sukienkę z długim rękawem?
Nie trzeba przypominać, że dopasowana sukienka z dzianiny z długim rękawem to modna baza do casualowych zestawów. Aby jej prosty fason nie wyglądał zbyt monotonnie, potrzebujemy dodatków. Do szarej ołówkowej sukienki włóżmy czarne kryjące rajstopy i zamszowe kozaki na płaskiej podeszwie. Postawmy na biżuterię w odcieniu srebra. Podpowiadamy, że przy takiej kreacji modnie jest podwinąć rękawy. Na wierzch możemy założyć długą kamizelkę.
Odpowiedniego zestawiania wymagają także modne obcisłe kroje. Czarną bandażową sukienkę z golfem i długim rękawem warto uzupełnić czernią i złotem. Dzięki temu taka prosta, a zarazem ciepła sukienka nabierze szyku. W talii dla kontrastu możemy zapiąć złoty pasek. Jako buty sprawdzą się sztyblety lub ciężkie motocyklowe botki. Torebka-worek lub skórzany plecak świetnie uzupełnią czarną bazę.
Dzienne kreacje z długim rękawem – co do nich dobrać?
Luźne sukienki z bawełny o prostej formie z długim rękawem dzięki akcesoriom mogą okazać się stylową bazą na co dzień. Do kremowej sukienki-tuby wybierzmy długi złoty naszyjnik lub duży szal w kratę. Postawmy na botki za kostkę w odcieniu cappuccino. W chłodne dni załóżmy na wierzch wełniany długi kardigan w beżowej tonacji.
Podpowiadamy, że trapezowe sukienki z długim rękawem świetnie prezentują się w stylizacjach minimalistycznych. Do czarnej sukienki typu nietoperz wystarczy dopasować czarne botki na grubym obcasie, zegarek na skórzanym pasku i czarną listonoszkę.
W zestawach do pracy sprawdzą się proste sukienki z podkreśloną talią, zabudowanym dekoltem i długim rękawem. Do prostej oliwkowej sukienki włóżmy ramoneskę i pantofle na obcasie. Do ręki zabieramy czarny kuferek z tłoczeniami krokodylej skóry. W ciepłe dni warto skusić się na taliowaną sukienkę we wzory, podkręcamy ją np. kolorowymi szpilkami.
Sukienki w kwiaty, z czym je łączyć?
Przy komponowaniu zestawów z wzorzystymi sukienkami z długim rękawem kierujemy się w stronę stylu hippie. Sukienki boho ze względu na wzorzystość i fakturę wymagają jedynie subtelnej biżuterii. Cienki złoty łańcuszek czy bransoletka mgiełka zdadzą egzamin. Na nogi wkładamy np. kowbojki lub modne koturny. Zamszowa, motocyklowa kurtka lub futrzana kamizelka uzupełnią całość.
Modne koszulowe sukienki – co do nich założyć?
Przy koszulowych sukienkach z długim rękawem uważamy na akcesoria. Do jeansowej szmizjerki wystarczy dobrać mokasyny lub lordsy, karmelową listonoszkę i złote kolczyki. Koszulową sukienkę ze stójką w pastelowych odcieniach podkreślą białe trampki na grubszej podeszwie. Trapezowe sukienki z kołnierzykiem i długim rękawem uzupełnimy natomiast kobiecymi akcesoriami, takimi jak: buty na wysokim obcasie, mały kuferek do ręki i duże okulary.
Długi rękaw w wersji eleganckiej
W eleganckich stylizacjach warto postawić na kopertowe sukienki z długim rękawem w klasycznych kolorach, takich jak: czerń, czerwień, granat. Obowiązkowo zakładamy modne szpilki z noskiem w czubek. Na wierzch możemy włożyć trencz lub lekki płaszcz o kroju szlafroka. Przy sukienkach z długim rękawem, odsłaniających ramiona, stawiamy na biżuterię ozdabiającą dekolt lub długie kolczyki. Do rozkloszowanych sukienek z bufiastymi rękawami dodajemy długie kozaki i pierścionki. | Sukienki z długim rękawem – z czym je nosić? |
Równe odrosty, widoczne zwłaszcza na przedziałkach, skutecznie zepsują nawet najbardziej wyszukaną stylizację. Można się ich pozbyć, nakładając na nie farbę, sprytnie je maskując lub stosując nowy sposób koloryzacji, zwany shadow roots. Chcesz wyglądać atrakcyjnie? Postaw na ciekawą alternatywę dla odrostów. Nieatrakcyjnie wyglądające odrosty pojawiają się bardzo szybko po koloryzacji i skutecznie potrafią zepsuć humor. Choć są naturalnym zjawiskiem, mogą być uciążliwe, szczególnie w przypadku włosów farbowanych na platynowy blond i rudy. Wyglądają wówczas niedbale, zwłaszcza jeśli tworzą silny kontrast. Aby się ich pozbyć, trzeba je nieco okiełznać, by rosły pod kontrolą i stworzyły wyjątkowy efekt. Instagram, fashionistki i celebrytki jak Katy Perry czy Selena Gomez znalazły na nie sposób i niemal oszalały na punkcie pomysłowego triku, którym okazało się shadow roots.
Na czym polega shadow roots
Shadow roots to koloryzacja odrostów polegająca na ich płynnym i nierównym połączeniu z resztą włosów. Wygląda szczególnie ciekawie razem z dobrze znanym balejażem. Dzięki niej ciemne odcienie przy skórze wyglądają naturalnie, a odrostów długo nie widać. W efekcie kolejna wizyta u fryzjera odwleka się w czasie nawet o kilka miesięcy, włosy zyskują piękne, świetliste kosmyki, a rysy twarzy nabierają wyrazistości i młodzieńczego wyglądu.
Nowy sposób na odrosty
Naturalnie wyglądające, cieniowane odrosty były hitem już kilka sezonów temu. Teraz, aby zadziwić, możesz nanieść na nie inne kolory.Fashionistki decydują się na odcienie błękitu, fioletu, burgunda bądź różu, także w wersji metalicznej. Kolory te efektownie przenikają między kosmykami, tworząc niezwykły, rozświetlający efekt. Jednocześnie włosy nabierają blasku i wyglądają na gęstsze. Zwróć uwagę na twój odcień skóry, który powinien współgrać z wybranymi kolorami.
box:offerCarousel
box:offerCarousel
Domowa koloryzacja
Aby pozbyć się nieciekawie wyglądających odrostów, najlepiej udać się do fryzjera, Jednak równie dobrze koloryzację możesz wykonać sama, zwłaszcza że większość kosmetyków znika już po pierwszym myciu włosów szamponem. Nie musisz się więc martwić, że efekt cię nie zadowoli. Wystarczy, że zaopatrzysz się w potrzebne produkty, a twoje włosy znów będą znakomicie wyglądały. Wypróbuj przeznaczone do tego rodzaju zabiegów kosmetyki – spreje, odżywki koloryzujące, żele – a na pewno nie będziesz zawiedziona.
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
Efekt naturalny
Aby uzyskać jak najbardziej naturalny efekt, możesz zastosować sprej na odrosty, który zawiera pigmenty. Choć jego zadaniem jest szybkie i tymczasowe pokrycie nasady włosów, doskonale sprawdzi się też przy koloryzacji typu shadow roots. Dla otrzymania pożądanego efektu użyj farby w kolorze odrostów (pod warunkiem, że nie są siwe!) i delikatnie przeciągnij ją na pofarbowane włosy. Dla uzyskania wyraźniejszego efektu i oryginalnych refleksów przeczesz włosy grubym grzebieniem i domaluj kilka pasemek. Osiągniesz naturalny wygląd i łagodne przejścia różnych ocieni ( L'Oreal Hair Touch up, L’ Oreal Magic Retouch, Joico Tint Shot).
box:offerCarousel
Kolorowe szaleństwo
Jeśli należysz do osób odważnych, możesz postawić na intensywne kolory – niebieski, różowy, zielony czy złoty, które wpasowują się w aktualne trendy. Spryskaj włosy farbą w spreju (Stargazer, Orkide) lub nałóż na nie kolorowy żel (Stargazer, Artego). Kosmetyki te szybko zasychają i łatwo pozwalają uzyskać pożądane rezultaty. Niektóre z nich świecą pod wpływem promieni UV i stworzą niezwykły efekt podczas wieczornej zabawy. Pewnym pomysłem na koloryzację i jednocześnie zadbanie o kondycję włosów jest koloryzująca odżywka. Doskonale włosy nawilży, wygładzi, a fantazyjny kolor przetrwa do 6–8 mycia głowy (Venita, Artego, Kemon Yocond).
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
Jeśli zależy ci na zmianie koloru odrostów, która przetrwa nieco dłużej, możesz się zdecydować na użycie tonera koloryzującego. Nie dość, że odżywi włosy, wyrówna ich kolor od nasady, to dodatkowo nada im pożądany odcień (Funky Color, Venita).
Do niedawna rozwiązaniem problemu nieestetycznie wyglądających odrostów była koloryzacja ombre, w której odcień włosów przechodzi od ciemnej nasady przy głowie do jasnych końcówek. Ten rodzaj nakładania farby schodzi obecnie na drugi plan. Prawdziwe fashionistki wiedzą, że aby wyglądać atrakcyjnie, należy zastosować zabieg shadow roots, pozwalający uzyskać efekt naturalny albo fantazyjne kolory. | Shadow roots – alternatywa dla odrostów |
Redmi 6 to przystępny cenowo średniak Xiaomi z wyświetlaczem 5,45 cala w proporcjach 18:9, ośmiordzeniowym układem MediaTek Helio P22, wspieranym przez 4 GB RAM-u i 64 GB pamięci. Smartfon posiada także podwójny aparat i funkcję dual SIM. Czy jest to świetna opcja dla oszczędnych użytkowników? Specyfikacja Xiaomi Redmi 6
wyświetlacz: 5,45 cala, IPS, proporcje ekranu 18:9, HD+ (720 x 1440 pikseli)
chipset: MediaTek MT6762 Helio P22 (8x 2,0 GHz, rdzenie Cortex-A53)
grafika: PowerVR GE8320
RAM: 4 GB
pamięć: 64 GB + czytnik kart microSD (do 256 GB)
format karty SIM: nano (dual SIM)
łączność: LTE, Wi-Fi 802.11n, Wi-Fi Direct, Bluetooth 4.2 LE, LDAC, GPS z A-GPS, GLONASS, Beidou
system operacyjny: Android 8.1 Oreo (nakładka MIUI 10)
aparat główny: 12 Mpix (f/2.2, autofocus z detekcją fazy) + 5 Mpix (f/2.2, czujnik głębi), dioda LED, nagrywanie wideo w rozdzielczości 1080p/30 fps
aparat przedni: 5 Mpix, nagrywanie wideo w rozdzielczości 1080p/30 fps
funkcje: czytnik linii papilarnych, skaner twarzy, radio FM
czujniki: akcelerometr, zbliżeniowy, światła, kompas
bateria: 3000 mAh
wymiary: 147,5 x 71,5 x 8,3 mm
masa: 146 g
Konstrukcja
Redmi 6 prezentuje się podobnie jak wiele smartfonów Xiaomi, co znaczy, że mocno przypomina poprzednika. Okazuje się, że obudowa nowości nie jest aluminiowa, została wykonana z tworzyw sztucznych, jednak trudno to zauważyć na pierwszy rzut oka. Ogólna jakość wykonania i użytych materiałów nie budzi zastrzeżeń.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Na froncie widać przeszklony wyświetlacz o przekątnej 5,45 cala (proporcje 18:9), z zaokrąglonymi rogami. Ekran otaczają dość szerokie ramki, a wokół niego biegnie także wąska, czarna lamówka. Pod wyświetlaczem nie ma przycisków (nawigacja jest ekranowa), a nad nim można dojrzeć: przedni aparat, czujniki, głośnik rozmów oraz białą diodę powiadomień.
Włącznik oraz regulacja głośności trafiły na prawą stronę, a na lewej są dwa czytniki kart. Pierwszy z nich przyjmie nośniki microSD oraz SIM w formacie nano, a drugi dodatkową kartę nanoSIM. Na dolnej krawędzi znajduje się tylko gniazdo microUSB z mikrofonem, a na górnej znalazły się wyjście słuchawkowe oraz dodatkowy mikrofon.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Spód ma zagięte krawędzie, jest obły i gładki w dotyku. W lewym górnym rogu lekko odstaje podwójny aparat, obok którego widać pojedynczą diodę doświetlającą. Poniżej ulokowano wklęsły i okrągły czytnik palca. Na samym dole pokrywy znajduje się także głośnik multimedialny.
Ergonomia i użytkowanie
Dzięki ekranowi w nowych proporcjach Redmi 6 ma poręczne wymiary – to jeden z mniejszych smartfonów tego typu. Obudowa z tworzyw sztucznych sprawdza się dobrze – jest przyjemna w dotyku, nie ślizga się i nie brudzi, chociaż może zbierać rysy. Ekran minimalizuje widoczność smug, nie rzucają się one w oczy nawet po intensywnym korzystaniu. Podoba mi się także masa – 146 g nie daje się we znaki podczas wielogodzinnego korzystania czy długich rozmów telefonicznych.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Przyciski na boku wyraźnie odstają i łatwo na nie trafić. Ich klik jest dość twardy i cichy, ale nadal precyzyjny. Z przycisków korzysta się jednak rzadko, a to za sprawą obecności skutecznego czytnika linii papilarnych, który działa szybko i bez pomyłek. Nadal daje się wyczuć pewne opóźnienie, które jednak nie irytuje. Redmi 6 posiada także szybki skaner twarzy, do jego zadziałania wymagane jest otwarcie oczu, ale niestety po zmroku skaner nie spełnia swojego zadania.
Ogólne możliwości Redmi 6 są podstawowe, ale nadal satysfakcjonują. Nie uświadczymy portu USB typu C, nie można liczyć na wodoodporność lub szybkie ładowanie, Bluetooth 5.0 czy też port podczerwieni. Podoba mi się jednak funkcja dual SIM z niezależnym czytnikiem kart pamięci, co jest rzadko spotykane nawet w smartfonach z wyższej półki cenowej. Szkoda, że zabrakło żyroskopu, ale Redmi 6 posiada za to kompas. Dobrze, że jest także dioda powiadomień, choć niestety świeci ona dosyć niewyraźnym światłem.
Głośnik multimedialny budzi wątpliwości. Jest monofoniczny i znalazł się z tyłu. Nie ma obok niego żadnego wytłoczenia, więc gdy smartfon leży, dźwięk siłą rzeczy jest przytłumiony. Dzwonki nadal słychać, ale lepiej byłoby, gdyby głośnik znajdował się na dolnej krawędzi. Brzmienie to nic specjalnego – jest donośne, ale niezbyt czyste. Także wibracja mogłaby być mocniejsza – daje dobre potwierdzenie podczas pisania na ekranowej klawiaturze, lecz w kieszeni trudno ją wyczuć.
W trakcie obsługi smartfon nie nagrzewa się – obudowa pozostaje komfortowa w dotyku.
Wyświetlacz
Zastosowano niezły ekran IPS w rozdzielczości HD+ (720 x 1440 pikseli), co przekłada się na dobrą ostrość (295 ppi) – czcionki są wyraźne, a grafiki prezentują się dobrze. Jasność ekranu jest wystarczająca – wyświetlacz będzie czytelny nawet w słoneczny dzień. Dobrze wypada także jasność minimalna, więc smartfon nie oślepia po zmroku, a czujnik światła sprawnie reguluje podświetlenie. Kolory są przyzwoite, dość blade, ale nadal przyjemne dla oka. Biel wydaje się lekko ochłodzona, ale można ją wyregulować. Czerń jest, niestety, wyraźnie spłycona, więc kontrast nie zachwyca. Praca interfejsu dotykowego, który obsługuje 10-punktowy multi-touch, nie budzi żadnych wątpliwości.
System operacyjny i wydajność
Redmi 6 działa pod kontrolą Androida 8.1 Oreo z najnowszą nakładką MIUI 10. Jak zwykle w modelach Xiaomi nie ma szuflady aplikacji, a górna belka skrywa duży suwak podświetlenia i szereg skrótów. Tym razem lewy ekran zajmują narzędzia producenta, skróty, notatki, kalendarz i wyszukiwarka. Menu ustawień zostało logicznie posegregowane, a można w nim skalibrować ekran, wybrać motyw systemu oraz skonfigurować nawigację (przyciski i sprawnie działające gesty pełnoekranowe). Nie zabrakło też możliwości rozwijania belki na dole ekranu, ikonek powiadomień oraz procentowego wskaźnika akumulatora. W pamięci są jedynie dodatkowe aplikacje producenta.
Sercem Redmi 6 jest ośmiordzeniowy procesor MediaTek Helio P22, stanowiący duży krok naprzód względem układu Qualcomm Snapdragona 450 z Redmi 5. W testowanej wersji smartfon posiada 4 GB RAM-u i 64 GB pamięci wbudowanej (281 MB/s odczytu i 214 MB/s zapisu). Jak na niedrogie urządzenie wydajność jest niezła – system działa sprawnie, animacje są płynne i nie zdarzają się przycięcia. W pamięci trzymane jest sporo aplikacji, chociaż te większe są szybko przeładowywane. Jedynie uruchamianie, pobieranie i instalowanie aplikacji wymaga cierpliwości, zwłaszcza jeśli zawierają one dużo grafik. W trakcie testów byłem zadowolony z działania Redmi 6. Niezłe są także wyniki benchmarków: 77423 punkty w AnTuTu 7.1.0 oraz 827 punktów z testu single-core i 3729 punktów z multi-core w Geekbench 4. Wydajność graficzna to natomiast 417 punktów 3DMark Sling Shot Extreme w teście Open GL ES 3.1. Redmi 6 nie obsługuje testu Vulkan.
Bateria
Akumulator o pojemności 3000 mAh oferuje bardzo dobry czas pracy. Z aktywnym Wi-Fi uzyskiwałem nawet 8 godzin działania na włączonym ekranie, a gdy w grę wchodziło także LTE, osiągałem 5–6 godzin. Bardzo dobrze wypada także czas czuwania, więc gdy będziemy korzystać z urządzenia rzadziej, akumulator pozwoli nawet na 2–3 dni działania. Zawodzi jedynie ładowanie – pełny cykl trwa aż 3 godziny.
Multimedia – gry, aparat, audio
Wydajność graficzna jest przyzwoita, więc bez problemu można pograć nawet w bardziej wymagające gry, o ile nie przesadzi się z ustawieniami grafiki. PUBG Mobile działał dobrze na niskich ustawieniach graficznych, zdarzały się tylko minimalne przycięcia, które nie miały wpływu na wynik starć.
Aplikacja aparatu posiada intuicyjny interfejs. Z prawej strony są typowe wyzwalacze oraz lista trybów zmieniana gestami, w tym: krótkie wideo, wideo, zdjęcie, portret, kwadrat, panorama i ręczny. Ten ostatni pozwala skonfigurować balans bieli, ostrość, migawkę (1/1000–1/2 s) oraz ISO (100–3200). Z lewej strony są podręczne skróty, w tym HDR, filtry i konfiguracja lampy. Jakość zdjęć jest dobra – ujęcia są ostre, dość szczegółowe i bez rozmyć na skrajach kadru. Kolory są całkiem naturalne, chociaż niezbyt wyraziste. Balans bieli spełnia swoje zadanie, a i ekspozycja radzi sobie nieźle. Problem w tym, że wyostrzanie jest bardzo mocne – kontury są sztucznie wzmocnione, co mocno rzuca się w oczy nawet bez korzystania z zooma. W gorszych warunkach świetlnych występują problemy z ostrością, a ziarnistość jest wzmocniona. Tryb portretowy przyzwoicie radzi sobie z rozmyciem tła, co jest zasługą dodatkowego aparatu z czujnikiem głębi. Dobre wrażenie robią też szczegółowe i ostre selfie. Wideo w Full HD 30 kl./s jest również mocno wyostrzone, przez co wygląda sztucznie. Brakuje stabilizacji, a jakość nagrywanego dźwięku jest przeciętna. Przykładowe zdjęcia dostępne poniżej.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Xiaomi Redmi 6 zadowoli melomana. Muzyka brzmi rozrywkowo i klarownie w wysokich tonach, ma też niezły bas. Scena dźwiękowa jest przyzwoitych rozmiarów. Brakuje co prawda obsługi kodeków aptX, więc jeśli wolimy słuchawki bezprzewodowe, najlepiej by obsługiwały one kodek LDAC, który jest wspierany przez smartfona.
Łączność i jakość rozmów
Zakres łączności jest podstawowy. LTE nie miało problemów z zasięgiem, ale uzyskiwało tylko do 25 Mb/s pobierania. Jednozakresowe Wi-Fi pozwalało jedynie na 40 Mb/s pobierania. GPS działał sprawnie i obsługiwał satelity GLONASS oraz Beidou. Jakość rozmów była bez zarzutu.
Podsumowanie
Xiaomi Redmi 6 to smartfon, który ma się czym pochwalić. Jego zalety to między innymi: komfortowa obsługa, niezły ekran, wydajny akumulator oraz dobra ogólna wydajność. Nie zawodzi czytnik palca, a skaner twarzy może okazać się przydatny. Aparaty radzą sobie nieźle i chociaż nie są pozbawione wad, to w dobrych warunkach świetlnych jakość fotografii nie zawodzi. Można też docenić funkcjonalny system operacyjny, dużo RAM-u i pamięci, a także funkcję dual SIM z oddzielnym czytnikiem kart.
Szkoda, że obudowa nie jest aluminiowa, a ekran nie ma wyższego kontrastu. Niestety głośnik został umieszczony z tyłu, więc gdy smartfon leży, jest on zasłonięty. Nadal nie można liczyć na szybkie ładowanie, nowoczesne gniazdo USB typu C, a łączność jest tylko podstawowa. Aparaty są niezłe, chociaż przy ich używaniu daje się we znaki przesadne wyostrzanie, także w nagraniach wideo.
Całościowo Xiaomi Redmi 6 to jednak i tak dobry smartfon, który może dokopać droższej konkurencji. Jego zakup jest bardziej opłacalny od np. Samsunga Galaxy A6, LG Q7 lub Huaweia Y6 Prime 2018. Urządzenie kosztuje około 600–750 zł, w zależności od wersji. To dobra oferta, ale chiński producent, jak zwykle, konkuruje... sam ze sobą. Zamiast droższej wersji Redmi 6 z 4 GB RAM-u lepiej dopłacić do aluminiowego Redmi Note 5 z procesorem Snapdragon 636, który w ogólnym rozrachunku wypada znacznie lepiej. | Test smartfona Xiaomi Redmi 6 – nowy hit z niskiej półki cenowej? |
Z jednej strony komfortowe warunki, możliwość zmiany ustawień, ale mniejsza efektywność. Z drugiej – mocniejsza praca mięśni, stawów i ścięgien, połączona ze zmaganiem się z warunkami atmosferycznymi. O tym, czym różni się bieganie po bieżni mechanicznej od truchtu w terenie i dlaczego warto uzupełniać oba „style”, przeczytacie w poniższym artykule. Prędkość
To kluczowy wskaźnik decydujący o tempie biegu. Przekłada się na końcowy wynik i decyduje o spalonych kaloriach. Warunki panujące we wnętrzach klubów fitness (brak wiatru, a tym samym oporu powietrza, mniejsza praca nóg przy kroku biegowym) sprawiają, że łatwiej uzyskać wysoką prędkość na bieżni.
Nie napiszę, że pobiegniemy szybciej, gdyż elektronika i sprzęty magnetyczne mają prędkościowe limity. Znajdziemy bieżnie, gdzie ostatnim poziomem jest 14, ale też 18 czy 20 km/h, gdzie nachylenie sięga 16%. Najwyższe wartości są niedostępne dla bieżni magnetycznych. W terenie, zwłaszcza w sprzyjających warunkach, bariera prędkości nie istnieje. Nachylenie zależy natomiast od ukształtowania trasy biegowej.
Napęd
Bieganie po bieżni to bieganie po przesuwającym się kawałku materiału, siłą mięśni, ale przy pomocy rolki. Większy wysiłek wykonujemy na sprzętach „magnetycznych”, napędzanych wyłącznie siłą naszych nóg. Sporym minusem tego typu urządzeń jest szybka zużywalność części, ponadto regulujące opór magnesy hałasują bardziej niż bieżnie na prąd.
Odwracając sprawę napędu – na „elektryczne bieganie” pozwalamy sobie najczęściej w ramach karnetu, ewentualnie sami dopatrujemy zużycie energii w zaciszu swoich czterech ścian. W otwartych przestrzeniach sprawa jest prosta, tutaj wszystko zależy tylko od naszych mięśni.
Podsumowując oba akapity, porównanie prędkości uzyskiwanych na siłowni i na powietrzu zwyczajnie mija się z celem. Przy częstym bieganiu na bieżni warto też wzmocnić siłę mięśni dwugłowych.
Zmiany tempa
Biegaczom w otwartym terenie nie pomaga cyferblat dostępny na bieżniach. O sprzęt pomiarowy, który weryfikuje nasze międzyczasy, tętno i inne wskaźniki, musimy zadbać już sami. Z racji tego, że w wersji outdoor krok biegowy kosztuje więcej wysiłku (wpływ wiatru, mocniej pracują stawy i mięśnie, ponieważ w terenie powierzchnia nie przesuwa się do tyłu na wzór rolki), dostosowanie tempa wymaga szczególnej kontroli.
Na bieżni nie stykamy się z oporem powietrza, a całym „dowodzeniem” cyfrowym zajmuje się komputer, dlatego kontrola tempa biegów interwałowych jest tu o wiele prostsza. Śmiałkowie, którzy nie chcą czekać na rozpędzenie się maszyny, nieraz ustawiają wyższe prędkości (stojąc obok) i „wskakują” gdy maszyna jest już ustawiona. Uwaga, to wariant tylko dla zaawansowanych.
Stopień zaawansowania
Twierdzi się, że więcej możliwości na start daje bieganie po bieżni. Wielość prędkości i kątów nachylenia, możliwość podpięcia słuchawek, miejsce na wodę – brzmi wręcz znakomicie. W salach fitness o wiele częściej widzimy ludzi biegających po prostu wolno lub wykonujących przyspieszenia do 15 km/h. Niemniej stopień zaawansowania nie ma tu specjalnego znaczenia. Na bieżni trenują najlepsi lekkoatleci świata, a to znaczy, że ten sprzęt przydaje się również zawodowcom. Podobnie przy bieganiu na zewnątrz – przy braku przeciwwskazań uprawiać go mogą wszyscy. Na adekwatnym, dostosowanym do swoich możliwości poziomie.
Rozgrzewka
Wątek ściśle powiązany z poprzednim, dotyczącym stopnia zaawansowania. Trening w przestrzeni otwartej wielokrotnie zaczyna się swobodnym truchtem, po którym następuje coraz szybsze rozciąganie, odcinki z wymachami, skłonami, skippami, kręceniem bioder itp.
Podobne przygotowanie zaleca się przy treningu na bieżni, z tym że z racji zamkniętej przestrzeni rezygnujemy z szybszych pociągnięć. Moim zdaniem zdecydowany plus trzeba przyznać treningowi w parkach, na podwórkach, stadionach. Po takiej rozgrzewce szanse na złapanie urazu (wyjąwszy mechaniczne, np. trafienie na wyrwę, kamień, błoto, leśną ściółkę) są zdecydowanie mniejsze.
Bieżnia: magnetyczna czy elektryczna?
Różnice dostrzegamy i w samych bieżniach. Sprzęty magnetyczne są tańsze, dostępne w cenie 400–600 zł. Najczęściej z podstawowym wyposażeniem pomiarowym (czas, kalorie, prędkość, dystans, puls), wąską konstrukcją. Magnetyczny system oporu, taki jak w orbitreku, nie wymaga zasilania, ale przez tarcie szybciej zużywają się jego ogniwa. Do tego hałasuje, a więc sąsiedzi nie będą zachwyceni. Nie bez przyczyny środowisko biegowe poleca dwu- i trzykrotnie droższe sprzęty elektryczne. Patrzmy na wszelkie cechy, tj. regulację kąta nachylenia, uchwyty (dla preferujących marsz i początkujących z tego typu wysiłkiem).
Podsumowanie
Jak widać, oba rodzaje biegania różnią się we wszystkich aspektach. Po uwzględnieniu wielu czynników (praca, obowiązki domowe, minimalne ryzyko złapania urazu) bieganie po bieżni wydaje się świetnym sposobem na aktywne spędzenie czasu. Jednocześnie trzeba podkreślić, że nie da tyle frajdy i pozytywnych wrażeń, co klasyczna jego odmiana – w terenie. | Po bieżni i w terenie – charakterystyka biegu |
Nic tak nie doda potrawom aromatu i smaku, jak samodzielnie wyhodowany lubczyk, pietruszka, rozmaryn czy melisa. Warto więc wprowadzić ziołowy ogródek do domu i postawić na świeże, aromatyczne zioła. Wyeksponowane w stylowych doniczkach będą ozdobą każdego wiosennego i letniego tarasu czy balkonu. Obecnie coraz więcej osób decyduje się na hodowanie ziół w domowym zaciszu, zwłaszcza że uprawa ich jest prosta i nie wymaga dużej wiedzy. Wystarczy minimalna pielęgnacja i solidne doniczki. Ceramiczne, betonowe (20–30 zł), drewniane (3–200 zł) lub w wersji supernowoczesnej, ze stali nierdzewnej (40–85 zł). Aby prezentowały się najlepiej, warto dopasować je do stylu domu, by stworzyć kompozycję pasującą do reszty otoczenia.
Jaką doniczkę wybrać?
Nie zaleca się pozostawiania ziół w doniczkach plastikowych, w których zostały zakupione. Jaką doniczkę wybrać? Plastikowe pojemniki sprawdzą się w przypadku ziół wymagających większej wilgotności podłoża, jak melisa, estragon czy mięta. Zioła preferujące bardziej suche gleby, jak tymianek i majeranek, lepiej będą rosły w doniczkach ceramicznych. Odmiany o długich pędach, jak tymianek i cząber, najlepiej umieścić w doniczkach wiszących (20–180 zł) o różnych kształtach, w tym wielopoziomowych, pozwalających na stworzenie małego wiszącego ogródka. Pojemniki powinny mieć na dnie lub w ściankach bocznych otwór pozwalający na odpływ nadmiaru wody.
Doniczki samonawadniające
Ponieważ zioła wymagają odpowiedniego podlewania, należy im dostarczyć odpowiednią ilość wody. W tym celu warto się zaopatrzyć w doniczkę samonawadniającą. Jej główną zaletą jest system stale nawadniający, zwalniający z obowiązku regularnego podlewania, co jest cenne zwłaszcza w czasie dłuższej nieobecności w domu. Wystarczy co kilka dni uzupełnić wodę w podstawce, a grube sznurki z włókna szklanego doprowadzą ją do korzeni. Co ważne, nie ma możliwości przelania roślin, gdyż „wąsy” pobiorą tylko tyle wody, ile potrzeba. Ciekawie prezentują się dostępne w wielu kolorach doniczki z tworzywa sztucznego (40–315 zł).
Pomysłowe osłonki
Jeśli ziół nie zamierzamy przesadzać lub doniczka, w której rosną, nie jest wystarczająco efektowna, możemy ją włożyć do ozdobnej osłonki. Dostępne w wielu kolorach, wykonane z tworzywa sztucznego, często z ażurową dekoracją, będą ciekawą ozdobą każdego tarasu czy balkonu. Jeśli zależy nam na pomysłowym rozwiązaniu, możemy roślinki równie dobrze umieścić w oryginalnej osłonce w kształcie konewki czy małego wiaderka, idealnie pasujących do domów w stylu retro (8–10 zł). Do balkonów utrzymanych w dawnych klimatach doskonale pasują też osłonki ozdobione w stylu shabby chic (18–35 zł).
Jak dbać o domową uprawę?
Aby zioła rosły okazale, należy je podlewać i nawozić. To podstawowe zabiegi, bez których raczej nie możemy liczyć na udaną uprawę. Zwykle podlewamy je raz dziennie, ale w upalne i słoneczne dni nawet dwukrotnie. Trzeba jednak pamiętać, by z podlewaniem nie przesadzić. Natomiast substancje odżywcze najlepiej uzupełnić płynnymi nawozami organicznym. Oczywiście wymagania ziół zależą od ich gatunku. Rośliny pochodzące z terenów śródziemnomorskich, ubogich w składniki pokarmowe (tymianek, lawenda, rozmaryn), nie wymagają nawożenia. Wręcz przeciwnie, jego nadmiar może spowodować, że utracą cenny aromat.
Planując własną uprawę ziół na balkonie czy tarasie, należy umieszczać doniczki w miejscach słabiej nasłonecznionych. Warto też dokupić specjalne nożyczki do ziół (10–70 zł), które umożliwiają ich cięcie bezpośrednio do dań. Wyposażeni w odpowiedni sprzęt możemy wyhodować zioła i cieszyć się smakiem pysznych i aromatycznych potraw.
Zobacz także naszą Strefę Ogrodową - Zioła do ogrodu, na balkon i taras. | Doniczki ziołówki na balkon i taras |
Męski dress code może sprawiać kłopoty niejednemu dżentelmenowi. W końcu trendy się zmieniają, a klasyczna elegancja również ewoluuje. Wełniany krawat i muszka są idealnym uzupełnieniem nieformalnego stroju. Czy sprawdzą się również wieczorem? O tym piszemy poniżej. Ze wsi do miasta
Wełniane krawaty pierwsi nosili angielscy dżentelmeni – jako uzupełnienie sportowego stroju. Zyskały popularność również dlatego, że delikatny, jedwabny krawat nie do każdego ubrania pasuje, a ponadto nie zawsze korzystnie wygląda w dziennym świetle. Tam, gdzie nie sprawdza się krawat jedwabny, wełniany zazwyczaj pasuje jak ulał. Doskonale uzupełnia garnitury z tweedu lub flaneli. Grubość krawata musi korespondować z gramaturą tkaniny, z której została uszyta marynarka. Nie chodzi o krawiecką precyzję, a o ogólne wrażenie. Delikatny jedwab wygląda po prostu źle w towarzystwie grubej wełnianej marynarki. Wracając do historii: choć modę na noszenie wełnianego krawata zapoczątkowali Brytyjczycy, podchwycili ją Włosi i uczynili go symbolem własnego stylu. Anglicy zakładali wełniane krawaty tylko na wsi, a we Włoszech zaczęto nosić je również w mieście. W sezonie jesienno-zimowym są tam o wiele popularniejsze od jedwabnych. Doskonale współgrają z wełnianymi marynarkami i swetrami, które Włosi uwielbiają. Są oni również wielkimi fanami nieformalnej elegancji, a wełniany krawat doskonale się wpisuje w ten styl.
Chorwaccy kupcy i ich wpływ na modę
A co z muchą? Pierwsze informacje o niej pochodzą z XVII wieku. W czasie wojen pruskich nosili je chorwaccy kupcy. Nowinkę podchwycili Francuzi i nazwali ją cravate, od słowa Croate – Chorwat w języku francuskim. Na początku mucha służyła do utrzymania w ryzach koszuli, jednak z czasem stała się obowiązkowym elementem wizytowego stroju. Noszono ją w zestawach typu white tie (biała z frakiem), black tie (czarna ze smokingiem) oraz brytyjskiego morning dress. Obecnie muchę nosimy głównie jako dodatek wieczorowy, ale również dzienny. Wełniane muchy zakłada się głównie do casualowych stylizacji na co dzień.
Wełniany krawat i mucha wieczorem – tak czy nie?
Wróćmy jednak do naszego podstawowego zagadnienia. Czy wełniana mucha i krawat pasują do wieczorowej stylizacji? Niezbyt, choć należy sprecyzować, o jaki wieczorowy strój chodzi. W przypadku oficjalnego wyjścia np. na firmową imprezę, do opery czy elegancką kolację, wełniany krawat lub wełniana mucha odpadają. Będą źle wyglądać z eleganckim, wieczorowym garniturem. Nie pasują również do rzeczy z cienkich materiałów, takich jak koszule lniane lub z cienkiej popeliny, marynarki z lekkiej wełny i lnu. W przypadku mniej formalnego, wieczorowego wyjścia – a w związku z tym i stroju – wełniane dodatki są dopuszczalne. Najlepiej pasują do garniturów flanelowych, sportowych marynarek z takich tkanin jak tweed, flanela i kaszmir. Nadają się również do nieformalnych koszul oraz swetrów. Wełniany krawat lub mucha będą dobre tam, gdzie dodatki z jedwabiu są zbyt eleganckie.
W skrócie
Do wieczorowych i eleganckich stylizacji nie pasuje zatem ani mucha, ani krawat z wełny. Jeśli jednak wieczorem czeka cię mniej formalna okazja, np. randka, kino lub spotkanie towarzyskie, wełniany krawat i mucha będą jak najbardziej odpowiednie. Dodatki przede wszystkim muszą pasować do reszty stroju. Wełniany krawat nie pasuje do eleganckiego, wieczorowego garnituru, tak samo jak jedwabny krawat do marynarki sportowej lub kardiganu. Najważniejsze jest, byś dostosował całość stylizacji do miejsca i okazji, a wybór dodatków to będzie już bułka z masłem. | Wełniana muszka i krawat – czy to dobry dodatek do wieczorowego stroju? |
Na co dzień nosisz garnitur i każdego roku obawiasz się, że twoje buty ucierpią w kontakcie ze śniegiem i błotem? Podpowiadamy więc, jakie modele sprawdzą się jesienią i zimą w eleganckich stylizacjach biznesowych i wizytowych. Moda przemija, styl jest wieczny – mawiał Yves Saint Laurent. Maksyma ta, jak żadna inna, doskonale pasuje do butów – niezależnie od tego, czy będą to ekskluzywne, drogie modele, czy zwykła, tańsza para, powinny być solidne i najlepsze, na jakie akurat cię stać. Dlaczego? Bo zawsze świadczyć będą o twoim guście. Zwłaszcza te, które wkładasz do garnituru. Jesienią należy wybierać je jeszcze bardziej rozważnie – wilgoć, deszcz i błoto mogą stać się przyczyną nie tyko zniszczenia butów, ale i niezbyt dobrego wyglądu, zwłaszcza wtedy, gdy bardzo go potrzebujesz. Przyjrzyjmy się więc kilku modelom i odpowiedzmy sobie na parę pytań o styl.
Angielska klasyka? Zawsze w cenie!
box:offerCarousel
Buty o brytyjskim rodowodzie należą do najsolidniejszych i jednocześnie najbardziej klasycznych. Chłody, deszcze i wymagająca angielska pogoda sprawiły, że produkowane tam oxfordy również i dziś uznawane są za najlepsze buty dla pracujących mężczyzn – mają solidną konstrukcję i szyte są z dobrej skóry. Czarne oxfordy wybieraj do ciemnych garniturów, do jaśniejszych zaś wkładaj brązowe. Obie wersje doskonale się nadają na biznesowe spotkania, konferencje czy służbowe wyjazdy.
Co zrobisz, gdy spadnie śnieg?
box:offerCarousel
Konserwatywni doradcy modowi i styliści uważają, że do garnituru pasują jedynie klasyczne półbuty odsłaniające skarpety. I nawet srogie zimy i kilkucentymetrowa warstwa śniegu nie skłonią ich do zmiany zdania. Jeśli poruszasz się autem i unikasz kontaktu z mokrym, zabłoconym chodnikiem, bez obaw możesz nosić półbuty. W przeciwnym razie do garnituru włóż gustowne buty z wysokimi cholewkami. Jest kilka modeli, które mają – podobnie jak klasyczne, krótkie półbuty – wąskie podeszwy i zamknięty przyszwy. Najelegantsze będą czarne, ale brązowe trzewiki oksfordy również są piękne i stylowe. Trzewiki z otwartymi przyszwami (czyli takimi, w których górne cholewki nakładane są na wierzchy dolnej części) są oczywiście nieco mniej eleganckie, istnieje jednak duża szansa, że przy mocno ujemnych temperaturach to drobne niedociągnięcie będzie ci przez stylistów wybaczone.
Swobodnie
box:offerCarousel
Jeśli możesz do pracy ubierać się swobodnie, rezygnując z niewygodnych spodni, obcisłych marynarek i krawatów, to możesz wybierać buty z dużo szerszej i barwniejszej oferty, niż uniwersalna klasyka w angielskim wydaniu. Pewien model butów z wysokimi cholewkami to idealne i stylowe rozwiązanie na chłodną jesień i mroźną zimę – mowa o brogsach. Pasują zarówno do eleganckich garniturów, jak i do dżinsów, sztruksów, chinosów czy spodni „pożyczonych” od garnituru. Wysokie brogsy mogą być mniej lub bardziej eleganckie, w zależności od grubości podeszew – im wyższe, tym buty mniej oficjalne.
Sztyblety i suwaki
box:offerCarousel
Czy sztyblety, futerko i boczne suwaki są eleganckie? Odpowiedź na to pytanie wywołuje w świecie męskich doradców modowych spore kontrowersje. Sztyblety to botki ze ściągaczami – najczęściej w postaci szerokich, grubych gum – po obu bokach. Często są zamszowe, ale istnieją też modele ze skóry licowanej. Te ostatnie, zdaniem mężczyzn lubiących elegancję smart casual, będą dobrym uzupełnieniem lekko sportowego garnituru, np. w kratkę lub uszytego z grubej tkaniny. Ale czy nadają się do klasycznego, czarnego lub granatowego, wizytowym? Nie! Jak ognia unikaj też modeli z suwakiem umieszczonym po wewnętrznej stronie cholewki – to rozwiązanie, mające ułatwiać wkładanie dłuższych butów, ma niewiele wspólnego z klasyczną elegancją i dobrym stylem. Odradzamy również buty ocieplane wewnątrz futerkiem – taka warstwa zazwyczaj wymusza szersze podeszwy, które nie wyglądają zgrabnie z eleganckimi spodniami. Nogi w ocieplanym obuwiu szybciej się pocą, a buty nieprzyjemnie pachną. Za to bez obaw możesz je wkładać do zestawu dżinsy + marynarka.
Kiedy NIE NOSIĆ wysokich cholewek do garnituru?
Są okazje, na które po prostu nie wypada wkładać butów z zimowymi wersjami cholewek. Chodzi o śluby, eleganckie gale i wieczorowe przyjęcia. Nie wkładaj ich także wtedy, gdy nosisz frak, smoking lub czarny garnitur wieczorowy z delikatnej tkaniny.
Czystość to podstawa
Pamiętaj, że dobra skóra nie powinna szybko przemiękać. Polska pogoda to jednak wyzwanie nawet dla najsolidniej wykonanych par, także z długimi cholewkami. Aby pozostały w dobrej kondycji jak najdłużej, warto je zabezpieczyć np. preparatami impregnującymi. Środek czyszczący lub konserwujący dobieraj do rodzaju skóry, z której uszyto cholewki twoich butów. | Buty do garnituru, które wytrzymają jesienny deszcz |
Chyba każdy ma w swojej rodzinie zapalonych, komputerowych graczy, którzy sporą część czasu spędzają przed monitorem. Nie da się ukryć, że świetnym pomysłem na świąteczny prezent dla takiej osoby jest gra komputerowa, która wzbogaci jej kolekcję. Jaki tytuł wybrać spośród dziesiątek dostępnych na rynku? Wiedźmin 3: Dziki Gon
Ta gra robi furorę nie tylko w przypadku konsoli, ale także komputerów PC. Wiedźmin 3: Dziki Gon to action RPG, w którym wcielamy się w postać Geralta, czyli tytułowego wiedźmina. Świat jest wzorowany na twórczości literackiej Andrzeja Sapkowskiego.
Pamiętajmy jednak, że próżno tu szukać wiernego odzwierciedlenia fabuły książkowej. Świat jest otwarty i naprawdę przeogromny. Gracz może się udać w praktycznie dowolnym kierunku.
Do dyspozycji mamy szereg broni oraz wiernego konia – Płotkę, na którym przemierzamy uniwersum Wiedźmina 3. Tym co urzeka w tej pozycji jest nie tylko doskonała grafika, ale przede wszystkim fenomenalna fabuła, w której dialogi potrafią rozśmieszyć do rozpuku. Cena pecetowej wersji waha się w granicach 30–40 zł.
Euro Truck Simulator 2
Ten tytuł to gratka dla wszystkich wielbicieli jazdy ciężarówką. Wcielamy się w na pozór trywialną rolę – kierowcy ciężarówki, który jest jednocześnie właścicielem firmy przewożącej ładunki. Cała frajda polega na wożeniu przeróżnych towarów pomiędzy miastami. Jak przystało na porządny symulator, mamy do dyspozycji wiele europejskich państw z wieloma miastami do objechania.
Pieniądze, które zarabiamy dzięki naszej jeździe, możemy wydać na nowe ciężarówki oraz ulepszenia. Warto dodać, że gra cechuje się naprawdę dobrą oprawą graficzną i świetnie dopracowaną fizyką jazdy. Co z ceną? Ta kształtuje się w granicach 50 zł.
FIFA 16
Jak sama nazwa wskazuje, FIFA 16 to symulator piłki nożnej. W nowej odsłonie tej serii do dyspozycji dostaliśmy nawet kobiece drużyny piłkarskie. Tytuł może i nie powala swoim realizmem, jednak jest idealną propozycją na prezent dla wszystkich tych, którzy kochają piłkę nożną. Na uwagę zasługuje m.in. bogactwo dostępnych drużyn piłkarskich, a także dobra grafika oraz możliwość gry przez dwóch graczy na jednej konsoli. Cena FIFA 16 nie jest niestety niska i wynosi ok. 150 zł.
Fallout 4
A może osoba, którą chcemy obdarować na święta, uwielbia postapokaliptyczne gry RPG? W takim przypadku doskonałą propozycją będzie Fallout 4, będący następcą tej popularnej serii. W grze wcielamy się w postać, która przeżywszy wojnę nuklearną w schronie, wychodzi w końcu na powierzchnię, aby stawić czoła rzeczywistości i po prostu przeżyć.
Do dyspozycji mamy duży, otwarty świat, po którym można się swobodnie przemieszczać i całą masę różnorodnych misji. Warto dodać, że w Fallout 4 możemy nie tylko zwiedzać świat, ale także go kreować, budując np. osady, w których zamieszkają przybysze. Grafika i dialogi nie są niestety tak powalające, jak te z Wiedźmina 3, jednak mimo wszystko tytuł zasługuje na uwagę. Cena gry to ok. 170 zł.
StarCraft II: Legacy of the Void
Na platformę PC znajdziemy też sporo gier strategicznych, wśród których jest absolutna nowość – RTS o tytule StarCraft II: Legacy of the Void. W porównaniu do poprzednich odsłon tej gry, mamy tu o wiele ładniejszą grafikę i dźwięk, a także sporo nowinek, jeśli chodzi o fabułę w trybie dla pojedynczego gracza.
Główny nacisk położono tu jednak na rasę Protossów, która w tej odsłonie Starcraft zamiast na walkę nacisk kładzie na dyplomację. Gra to oczywiście rasowa strategia czasu rzeczywistego, w której oprócz trybu dla pojedynczego gracza przyjdzie się nam zmierzyć z innymi ludźmi w trybie dla wielu graczy. Koszt zakupu StarCraft II wyniesie ok. 150 zł.
Star Wars: Battlefront
Gwiezdnych Wojen nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Jest to seria kultowych filmów science-fiction, w której Imperium oraz Rebelianci walczą o kontrolę nad galaktyką. W tym tytule przyjdzie nam zwiedzić miejsca i wykorzystać bronie oraz pojazdy, które niejednokrotnie mogliśmy obserwować w filmie Gwiezdne Wojny w reżyserii Georga Lucasa.
Star Wars: Battlefront to klasyczna sieciowa strzelanka, w której nawet kilkudziesięciu graczy może walczyć ze sobą, eksterminując siebie nawzajem. Niestety, Star Wars: Battlefront nie należy do pozycji tanich i kosztuje ok. 130 zł. | Jakie gry pod choinkę na PC? |
Wszyscy piszą o tym, jak przyspieszyć metabolizm, by działał na wysokich obrotach. A czy zdajemy sobie sprawę z tego, co go spowalnia? Jakich produktów i zachowań musimy unikać, aby nasz organizm mógł bez przeszkód działać? Dieta w nieskończoność
Podobno kobieta jest albo na diecie, albo na niej była, albo na niej będzie. Jeśli to stwierdzenie dotyczy też ciebie, to znaczy, że twój metabolizm niedługo bardzo zwolni, co objawi się między innymi brakiem rezultatów jeśli chodzi o spadek wagi. Im bardziej będziesz ograniczać kalorie, tym gorzej. Organizm bowiem przejdzie w tryb oszczędzania i magazynowania, a nie spalania. To sprawi, że waga będzie stać w miejscu.
Aby nie dopuścić do takiej sytuacji, należy zrobić badania lekarskie i sprawdzić, czy problemy nie wynikają z chorób, a następnie udać się do specjalisty, które dobierze odpowiednią dietę i po jej zakończeniu pomoże z niej wyjść. To bardzo ważne, ponieważ absolutnie nie można powrócić do starych nawyków.
Dieta jednoskładnikowa (monodieta)
Chyba każda z nas choć raz próbowała diety cud z kolorowych pism. Truskawkowa, grejpfrutowa czy kapuściana – pozwalały szybko stracić kilogramy i wydawały się bardzo zdrowe. A jednak... Dla organizmu ich stosowanie to prawdziwy szok, który – owszem – na początku będzie skutkował spadkiem kilogramów, ale w późniejszym etapie przyniesie więcej strat niż korzyści. Metabolizm zwalnia, ponieważ – podobnie jak w przypadku bycia ciągle na diecie – organizm po prostu zaczyna oszczędzać i odkładać zapasy na tzw. czarną godzinę.
Za mało węglowodanów
Może się to wydać dziwne, ale zbyt mała ilość tego makroskładnika w diecie prowadzi do zwolnienia metabolizmu. Jest to powiązane z poziomem leptyny i zmniejszeniem aktywności tarczycy. Dieta niskokaloryczna, która zakłada mocne ograniczenie węglowodanów, jest odpowiednia dla osób, które mają dużo tkanki tłuszczowej i są średnio aktywne. W przypadku osób szczupłych i bardzo aktywnych ograniczenie cukru może doprowadzić do spowolnienia metabolizmu. Dlatego nie rezygnujmy całkowicie z tego składnika. Oczywiście zamiast cukrów rafinowanych, przetworzonych, lepiej postawić na węglowodany złożone.
Za mało białka
Zdarza się tak, że podczas odchudzania z diety wyrzucamy mięso, nabiał i jajka. Jemy warzywa, kasze i owoce, które niestety nie dostarczają takiej ilości białka. Tymczasem to właśnie białko podczas trawienia wymaga od organizmu największego nakładu energetycznego. Jeśli wyeliminujemy je zupełnie z diety, to spadnie termogeneza i metabolizm będzie zwalniał. Dodatkowo może dojść do katabolizmu mięśni spowodowanego tym, że organizm zacznie szukać innych źródeł białek. Jeżeli z jakichś powodów musimy wyeliminować produkty bogate w białko z jadłospisu, należy zastąpić je np. białkowymi odżywkami.
Zbyt mało wody
Woda w naszym organizmie pełni wiele bardzo ważnych funkcji. Ma także wpływ na tempo naszego metabolizmu. Jeśli pijemy jej zbyt mało, to doprowadzamy do tego, że przebiega on wolniej. W ciągu dnia powinniśmy wypijać przynajmniej 1,5 litra wody. Ta ilość musi być większa, gdy pijemy sporo kawy, coli czy sięgamy po piwo, ponieważ mają one właściwości odwadniające.
Produkty, które spowalniają nasz metabolizm
Niektóre produkty mogą doprowadzić do spowolnienia metabolizmu, szczególnie jeśli spożywamy je często. Należą do nich:
1) Białe pieczywo – a dokładniej biała mąka, która jest pozbawiona wszystkiego, co dobre. W trakcie jej produkcji usuwane są włókna, błonnik i przeciwutleniacze. Nie wymaga ona dużego nakładu energetycznego podczas trawienia, co w rezultacie prowadzi do spadku tempa metabolizmu.
2) Owoce (np. jabłka) – niestety, współcześnie do ich uprawy stosuje się różne opryski. Naukowcy zauważyli związek pomiędzy wykorzystywanymi w sadach środkami grzybobójczymi a wzrostem poziomu tkanki tłuszczowej u myszy. Nie oznacza to, że mamy zrezygnować z owoców czy warzyw. Musimy tylko pamiętać o dokładnym ich umyciu przed spożyciem i w miarę możliwości o wybieraniu takich, które pochodzą od ekologicznych dostawców.
3) Syrop kukurydziany – ten wątpliwy przysmak znajdziemy w całej gamie produktów, nawet tam, gdzie byśmy się go nie spodziewali. Odpowiada on nie tylko za spowolnienie metabolizmu, ale i za zwiększone ryzyko chorób serca, cukrzycę czy udar. | Co może spowalniać twój metabolizm? |
Wielu z nas błędnie myśli, że do prawidłowej pielęgnacji jamy ustnej wystarczy tylko szczoteczka do zębów i pasta. Tymczasem ten zestaw nie jest w stanie uchronić nas przed powstawaniem kamienia nazębnego i próchnicy. Pomimo tego, że czujesz, iż twoje zęby są czyste, nie towarzyszy ci nieświeży oddech, a dziąsła nie krwawią, to taki stan nie gwarantuje, że z zębami i dziąsłami nie dzieje się nic złego. Warto poznać odpowiednie kroki do prawidłowego zadbania o higienę jamy ustnej i wiedzieć, na co zwrócić uwagę przy kupnie akcesoriów i środków czystości.
Szczoteczka do zębów
I tu stajemy przed pierwszym wyborem. Możemy kupić szczoteczkę manualną, która będzie wymagała od nas ruchu ręką lub szczoteczkę elektryczną, którą praktycznie trzeba tylko trzymać na zębach, a wykona za nas całą pracę. Oczywiście szczoteczka manualna jest tańsza, ale też częściej należy ją wymieniać. Możemy kupić trzy jej rodzaje: miękką, średnią i twardą, a to, na jaki rodzaj się zdecydujemy, zależy od tego, jak wrażliwe są nasze zęby i w jakim stanie są nasze dziąsła. Jeżeli są podatne na krwawienie, wybierzmy raczej szczoteczkę miękką. Najbardziej uniwersalnym wyborem, który jest odpowiedni dla większości z nas, jest szczoteczka średniej twardości.
Jeśli zdecydujemy się na szczoteczkę elektryczną, warto pamiętać o kilku zasadach w trakcie jej stosowania. Przede wszystkim kupno takiej szczoteczki nie oznacza, że możemy myć zęby rzadziej. Zęby należy szczotkować co najmniej 2 razy dziennie, stosując odpowiednią ilość pasty do zębów. Przy stosowaniu szczoteczki elektrycznej warto pamiętać o regularnym wymienianiu główki szczoteczki oraz jej ładowaniu lub wymianie zużytych baterii. Warto wybrać ten rodzaj szczoteczki, ponieważ umyje zęby znacznie dokładniej i usunie znacznie więcej kamienia z naszych zębów niż szczoteczka manualna.
box:offerCarousel
Pasta do zębów
Oprócz tego, że pasty do zębów czyszczą, wybielają i odświeżają nasze zęby i jamę ustną, to mogą także łagodzić podrażnienia i problemy z zębami. Podstawowymi składnikami każdej pasty są związki, które powodują jej pienienie się oraz te, które ścierają kamień nazębny i osad powstały ze spożywanych przez nas posiłków. W składzie pasty warto też poszukać substancji, które zahamują mineralizację naszej płytki nazębnej. Pamiętajmy, że nie każda pasta musi w swoim składzie zawierać fluor. Zamiast niego możemy znaleźć ksylitol. Hamuje on rozwój bakterii i przywraca odpowiednie pH w jamie ustnej.
Wiele osób ma problem z wrażliwymi zębami i odsłoniętymi szyjkami zębowymi. Takie dolegliwości zawsze powodują ból, który może wystąpić po zjedzeniu gorącej, zimnej lub słodkiej potrawy. Jeżeli towarzyszy nam taki problem, wybierzmy pastę, która przeznaczona jest dla zębów wrażliwych, a na której opakowaniu znajdziemy napis sensitive.
box:offerCarousel)
Płyn do płukania jamy ustnej
Po szczotkowaniu warto wypłukać jamę ustną specjalnie do tego przystosowanym płynem. Ochroni on nasze zęby przed próchnicą i przedłuży świeży oddech. Płyny do płukania jamy ustnej możemy dostać w każdej aptece i drogerii. Na wielu z nich znajduje się informacja o zastosowaniu. Znajdziemy płyny, które wspomagają wybielanie zębów, usuwają nieprzyjemny oddech, nie pozwalają na osadzanie się kamienia nazębnego i wspomagają leczenie paradontozy. Cena za 500 ml płynu do płukania waha się między 10 a 30 zł, a skutki jego stosowania zobaczymy tylko przy regularnym płukaniu ust.
box:offerCarousel
Nici dentystyczne
Dowiedziono, że 90% Polaków ma problemy z próchnicą zębów, a tylko niewielki odsetek stosuje do codziennej pielęgnacji zębów nici dentystyczne. To właśnie one są w stanie usunąć z przestrzeni międzyzębowych te resztki pożywienia i kamienia nazębnego, które są niedostępne dla szczoteczki do zębów. Badania dowiodły, że z pomocą nici dentystycznej możemy przedłużyć nasze życie nawet o 5 lat. Dlaczego? Usuwanie zanieczyszczeń z zębów skutkuje usunięciem bakterii, które odpowiadają za choroby układu krążenia. Niestety, nie ma recepty na wybór najlepszej nici. Aby wybrać idealną nić dla naszych zębów, należy spróbować wielu dostępnych na rynku i sprawdzić, która najlepiej się u nas sprawdzi.
Czyste, białe i piękne zęby to nasza wizytówka.
I choć wielu nie ocenia ludzi po wyglądzie, to uśmiech i zęby rzucają się w oczy jako pierwsze przy poznaniu nowej osoby. Często to właśnie na podstawie ich wyglądu możemy ocenić, czy dana osoba jest zadbana i odpowiednio pielęgnuje jamę ustną. Nie warto jej zaniedbywać, bo w przyszłości z pewnością doprowadzi to do powstania kolejnych, o wiele poważniejszych problemów z zębami. | Jak zadbać o higienę jamy ustnej? |
Mówi się, że oczy to zwierciadło naszej duszy. Nic dziwnego – nie tylko przekazują najważniejsze emocje, ale też odkrywają stan naszego organizmu. To właśnie po oczach najlepiej widać, czy jesteś zmęczony, senny, chory lub wypoczęty i zdrowy. Opuchlizna, cienie po oczami i zmarszczki to nie tylko wynik złej diety i niezdrowych nawyków. To również informacja o niewłaściwej pielęgnacji oczu i skóry dookoła nich. Nie sprzyjają im także wysoka temperatura, promienie słoneczne, suche powietrze, klimatyzacja, a to wszystko przecież czeka na nas wraz z nadejściem lata. To okres, kiedy powinniśmy zwrócić uwagę na oczy i otoczyć je szczególną opieką. Zadbać o nie nie tylko od wewnątrz, ale również pomóc im za pomocą działań pielęgnacyjnych. Latem postaw na odżywienie, nawilżenie i chłodzenie. To pozwoli ci cieszyć się pięknym spojrzeniem.
Żel pod oczy ze świetlikiem lekarskim Floslek
Żele i kremy z tym składnikiem stosowały już nasze prababcie. To preparat, który możesz nakładać zarówno pod oczy, jak i na powieki. Wszystko dzięki temu, że jest stworzony z ziołowych, naturalnych składników. Żel pod oczy ze świetlikiem lekarskim Floslek działa jak łagodzący kompres – usuwa zmęczenie, poranną opuchliznę, ból, łzawienie, a także podrażnienia spowodowane słońcem, kurzem, zanieczyszczeniami powietrza czy niewłaściwym makijażem. Mogą go stosować osoby noszące soczewki.
Płyn micelarny Tołpa
Jednym z podstawowych kroków w pielęgnacji oczu jest prawidłowy demakijaż. Kosmetyki, których używamy do tego celu, powinny być delikatne. Najlepiej, żeby zawierały naturalne, natłuszczające składniki, gdyż te, w których składzie znajdziemy np. alkohol, będą podrażniać i wysuszać cienką skórę wokół oczu. Płyn micelarny Tołpa jest delikatny i ma fizjologiczne pH. Wykazuje działanie łagodzące i regenerujące. Jego skład został przebadany w Klinice Dermatologii, Wenerologii i Alergologii Uniwersytetu Medycznego.Zapewnia skórze komfort, a co najważniejsze – doskonale usuwa nawet wodoodporny makijaż.
Hydrożelowe płatki pod oczy Marion
Wiele osób (nie tylko kobiet) twierdzi, że po pierwszym wypróbowaniu tego kosmetyku nie wyobraża już sobie pielęgnacji bez niego. Hydrożelowe płatki pod oczy Marion dają natychmiastowy efekt wypoczętego spojrzenia. Chłodzą i zmniejszają opuchliznę. Dzięki zawartości kolagenu i kwasu hialuronowego ujędrniają skórę i zapobiegają powstawaniu zmarszczek. Ekstrakt z ogórka odświeża, co w szczególności przyniesie ulgę podczas upalnych dni.
Krem ochronny do opalania Vichy SPF 50+
Skóra twarzy wymaga szczególnej pielęgnacji, a jeszcze większej uwagi trzeba poświęcić cienkiej i delikatnej skórze wokół oczu. Latem jest ona narażona na promieniowanie słoneczne, a to jest jedną z głównych przyczyn powstawania zmarszczek. Słońce sprawia, że nasze oczy stają się zmęczone i opuchnięte. To dlatego potrzebują solidnej ochrony. Krem ochronny do opalania Vichy SPF 50+ w letnie słoneczne dni to podstawa. Kosmetyki do opalania tej firmy są nie tylko wyjątkowo skuteczne, ale też aksamitne i nie pozostawiają tłustego filmu na skórze.
Maska chłodząca na oczy
Przyda się o każdej porze dnia i nocy, kiedy poczujesz, że twoje oczy są zmęczone lub napuchnięte. Wystarczy włożyć ją na kilka minut do zamrażalnika lub lodówki, położyć na oczy i odprężyć się. Maska chłodząca na oczy pozwala odzyskać piękny, promienny wygląd nawet po nieprzespanej nocy oraz pozbyć się bólów głowy i napięcia. | Zadbaj o oczy latem. Te produkty trzymaj zawsze w kosmetyczce |
Polacy lubią symulatory wszelakiego rodzaju. Dostrzegło to rodzime studio Techland, prezentując graczom symulator życia na farmie. Czy “Pure Farming 2018” dobrze odzwierciedla pracę farmera? “Pure Farming 2018” to produkcja Ice Flames, niezależnego studia deweloperskiego współpracującego z firmą Techland. Gra została wydana w połowie marca tego roku zarówno na PC-ty, jak i konsole Sony PlayStation 4 oraz Microsoft Xbox One.
Wcielamy się w rolę farmera - gra ekonomiczna
Zadanie gracza w “Pure Farming 2018” jest proste - przejmujemy gospodarstwo rolne. Musimy nie tylko o nie dbać, ale także zająć się jego rozwojem. Trzeba więc siać, zbierać plony, które następnie będziemy sprzedawać. Liczba maszyn, które będziemy wykorzystywać do tego celu jest bardzo duża.
“Pure Farming 2018” to symulator farmy z krwi i kości
Studio zadbało o każdy szczegół. Mamy więc do dyspozycji bardzo dużo różnych odmian roślin. Co ciekawe gracz może zdecydować, w jakiej części świata chce rozpocząć przygodę z rolnictwem. I tak w Japonii będziemy sadzić drzewka wiśniowe i zajmować się uprawą ryżu. Natomiast we Włoszech uprawiać będziemy winogrono oraz doglądać drzew oliwnych. Z kolei w Kolumbii naszym zadaniem będzie produkcja kawy oraz zarządzanie konopiami przemysłowymi. Jest też główna i największa mapa, czyli amerykańska Montana. Dzięki DLC możemy także zdobyć mapę Niemiec, która najbardziej jest zbliżona do naszych rodzimych upraw.
Do naszej dyspozycji przekazano ponad 70 licencjonowanych maszyn. Nowością jest rozwój postaci. Dzięki temu będziemy mogli pochwalić się większymi plonami oraz szybkością uprawy ziemi. Jako że jest to prawdziwy symulator, gracz nie może zapomnieć o stosowaniu na swoich polach nawozów. Problemem w uprawie może być zmiana pogody.
Rzuceni na głęboką wodę – zaczynamy kampanię
Gracz, który zaczyna przygodę z “Pure Farming 2018” ma trudne zadanie do wykonania. Nasz bohater dowiaduje się, że nikt nie chce przejąć po dziadku gospodarstwa rolnego. Wcale nie powinno to nikogo dziwić, ponieważ farma jest zadłużona na 275 tysięcy euro. Suma nie jest mała, ale zmysł ekonomiczny, trochę szczęścia i w kilka sezonów uda się nam wyjść na plus. Dla nowicjuszy przewidziano samouczek, który pokazuje, jak prowadzić maszyny i zajmować się gospodarstwem. To wszystko umieszczone jest na tablecie, który będzie nam towarzyszył przez cały czas. Uwierzcie, że kampania nie jest łatwa do wykonania. Co prawda dostajemy co jakiś czas zadania poboczne, pozwalające na zmniejszenie długu, jednak jak to w życiu bywa, aby zdobyć pieniądze, musimy trochę zainwestować. W przypadku misji pobocznych jest to zakup paliwa czy specjalnej maszyny. Niestety nie zawsze jest kolorowo. Po wykonaniu ciężkiej pracy może się okazać, że maszyna się zepsuła co wiąże się z wydaniem zarobionej gotówki na jej naprawę.
Inne tryby rozgrywki
Możemy wybrać inne tryby rozgrywki, jeśli kampania główna nie przypadnie nam do gustu. Pierwszy z nich to tryb swobodny. Wybieramy interesującą nas mapę, ustawiamy liczbę pieniędzy, które będziemy mieli na start i gramy, tak jak chcemy. Możemy więc siać, orać, sadzić, hodować zarówno kury, króliki, jak i krowy. W poprzednich grach, w których zajmowaliśmy się uprawą roli mogliśmy zatrudniać pracowników. Tak też jest w tym przypadku. W “Pure Farming 2018” dodano gadżet w postaci drona. Pomaga on w szybkim dotarciu na interesujące nas pole, które będziemy mogli kupić. Uważam, że akurat ten element powinien zostać pominięty, ponieważ psuje on realizm gry, na który tak mocno stawiają autorzy. Całe szczęście, że dron jest dość drogi, dlatego też zakup gadżetu będzie możliwy dopiero jak zarobimy trochę pieniędzy.
Producent zdecydował się także na tryb wyzwań. W tym przypadku, jak sama nazwa mówi, musimy na wybranym polu wykonać powierzone nam zadania. Mamy na to określony czas. Tryb wyzwań polecam graczom, którzy już znają się na uprawie roli, ponieważ nie należy on do najłatwiejszych.
Podsumowanie
Pure Farming 2018 to udana gra, która potrafi wciągnąć fanów rolnictwa na długie godziny. Mnogość opcji, map, wyboru upraw czy maszyn sprawiają, że z pewnością nie będziecie nudzili się podczas rozgrywki. Wszystko jest przygotowane tak, aby “Pure Farming 2018” było prawdziwym symulatorem pracy na roli.
Gra dostępna na platformy: PC, PlayStation 4 oraz Xbox One.
Wymagania minimalne:
* Procesor: Intel Core i5 2.3 GHz,
* Pamięć: 4 GB RAM,
* Karta graficzna: 2 GB GeForce GTX 560 lub lepsza,
* Dysk: 12 GB HDD,
* System operacyjny: Windows 7/8/10 64-bit
Wymagania rekomendowane:
* Procesor:Intel Core i7 3.0 GHz,
* Pamięć: 8 GB RAM,
* Karta graficzna: 4 GB GeForce GTX 970 lub lepsza,
* Dysk: 12 GB HDD,
* System operacyjny: Windows 8/10 64-bit | Grabie w dłoń! Oto polski symulator farmy: "Pure Farming 2018" |
Życie wielkich reżyserów zawsze wzbudzało duże zainteresowanie. Biografie artystów to fascynujące lektury, pod warunkiem, że są rzetelnie przygotowane i doskonale napisane. Książka o życiu ulubionego twórcy to znakomity powód do odświeżenia jego twórczości, spojrzenia na niektóre dzieła w inny sposób czy zgłębienie tajników ich powstania. Opowiadanie o wielkim człowieku, o człowieku pełnym pasji nie jest łatwe, ale niektórzy opracowali do perfekcji tworzenie wciągających retrospekcji znakomitych życiorysów. Autorom poniżej przedstawionych tytułów udało się to znakomicie.
„Woody Allen. Portret mistrza” – Tom Shone
box:offerCarousel
To książka w której artysta został opowiedziany w bardzo interesujący i przemyślany sposób - swoimi filmami. Portret ten jest wykonany z niesamowitą dbałością o detale i jest wybitny pod względem graficznym. Jest tu ponad 250 fotografii, wśród których m.in. są niepublikowane dotąd zdjęcia z planów filmowych, unikalne kadry oraz materiały archiwalne. Oprócz zdjęć i opisów wszystkich filmów Allena, można także przeczytać eseje o artyście, jego całym dorobku, miłościach oraz aktorach, z którymi lubi pracować. Tekst jest wkomponowany w sposób naturalny i stanowi idealne dopełnienie całości. „Woody Allen. Portret mistrza” jest pozycją, do której chętnie się powraca, choćby po to, aby przypomnieć sobie jakiś film lub zweryfikować słowa autora z osobistymi odczuciami dotyczącymi danego obrazu.
„George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia” – Brian Jay Jones
box:offerCarousel
Okładka książki nie powinna decydować o ocenie jej zawartości, ale w przypadku tej konkretnej warto poświęcić chwilę. To zdjęcie z planu „Nowej Nadziei” - jest na nim młody George Lucas, obok niego stoi C3PO a w tle widać dom Skywalkerów. Okładka jest zapowiedzią reszty znajdujących się wewnątrz znakomitych zdjęć dokumentujących życie reżysera. Dzięki nim można zobaczyć jak zmieniał się na przestrzeni lat, z kim się spotykał, w jakich wydarzeniach uczestniczył. „George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia” to książka stworzona w bardzo przemyślany i rzetelny sposób. Tytuły poszczególnych rozdziałów były inspirowane starą Trylogią Star Wars. „Nadzieja” zawiera informacje na temat młodości Lucasa, mówi o jego relacjach z najbliższymi i przemyśleniach dotyczących dorosłego życia oraz pierwszych etiudach filmowych, które warto przy okazji czytania książki obejrzeć na Youtube ponieważ są tam legalnie dostępne. Od rozdziału nazwanego „Imperium” rozpoczynają się opisy tego, jak wyglądało tworzenie „Gwiezdnych Wojen” od kulis: historie powstawania poszczególnych części, konflikty, przyjaźnie i wpadki z planu filmowego.
W książce znajduje się bardzo dużo wypowiedzi osób związanych z Lucasem prywatnie i zawodowo m. in. Francisa Forda Coppoli czy Stevena Spielberga. „George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia” to książka przede wszystkim dla fanów Gwiezdnej Sagi, ale nawet osoba nie fascynująca się Star Wars z pewnością doceni tę pozycję.
„David Lynch Rozmowy” – Richard A. Barney
box:offerCarousel
Ponad 11 lat temu David Lynch zapowiedział, że nie nakręci już żadnego pełnometrażowego filmu – i słowa dotrzymał. Jednak ostatnio jest o nim znów głośno ponieważ po 25-letniej przerwie powrócił do reżyserowania, jako współtwórca swojego najpopularniejszego serialu „Miasteczko Twin Peaks” Lynch to artysta kontrowersyjny i bardzo ceniony. Richard A. Barney w swojej książce zebrał wywiady z reżyserem z lat 1997–2008. To bardzo rzetelnie skomponowany portret. Są to rozmowy, z których można dowiedzieć się m.in. jak wyglądało dzieciństwo Lynch’a, poznać jego przyzwyczajenia i niecodzienne zainteresowania. Książka w doskonały sposób przedstawia artystę, który daje się poznać jako praktykujący medytację transcendentalną pasjonat życia.
„Lars von Trier. Życie, filmy, fobie geniusza” – Nils Thorsen
box:offerCarousel
Lars von Trier uznawany jest za najbardziej kontrowersyjnego twórcę europejskiego kina. Jego sposób tworzenia filmów zaskakuje, reżyser nie boi się korzystać z nowatorskich rozwiązań, ani poruszać w sposób bardzo realistyczny i dobitny najtrudniejszych tematów. Von Trier - człowiek wzbudza bardzo silne uczucia. Dał się już poznać jako dziwak, manipulant, prowokator, egocentryk i antysemita (po tym jak oznajmił, że rozumie Hitlera).
Mimo że napisano o nim wiele książek, żadna z nich nie ukazuje duńskiego reżysera tak wielowymiarowo i skrupulatnie jak biografia stworzona przez Nilsa Thorsena. Spędził on z von Trierem wiele lat na rozmowach, z których powstał obraz człowieka skrępowanego przez liczne fobie i obsesje, mężczyzny mającego problemy z kobietami i cierpiącego z powodu nerwicy natręctw. Jednak nie można być do końca pewnym, czy pokazany tu von Trier jest prawdziwy, czy jest to artystyczna kreacja. Reżyser znany jest ze swojej skłonności do chłodnej kalkulacji i przekłamywania rzeczywistości – i w tym tkwi jego siła. Czytając książkę Thorsena, poznaje się dzieciństwo, życie i problemy artysty, ale również niejako towarzyszy w powstawaniu dzieł, takich jak „Królestwo”, „Europa”, czy „Przełamując fale”. „Lars von Trier Życie, filmy, fobie geniusza” to zdecydowanie pozycja obowiązkowa dla fanów reżysera i osób zafascynowanych jego twórczością.
„Wajda. Kronika wypadków filmowych” – Bartosz Michalak
box:offerCarousel
„Wajda. Kronika wypadków filmowych” nie jest książką-laurką przygotowaną naprędce od razu po śmierci artysty. Była tworzona dużo wcześniej i została ukończona w 2016 roku. Nie sposób opisać życia Andrzeja Wajdy, nie tworząc jednocześnie kroniki polskiej kinematografii i galerii wielkich nazwisk. Bartosz Michalik jest autorem, który w pełen klasy i dobrego smaku sposób przedstawił życie największego polskiego reżysera, bez ingerencji w prywatność, bez plotek, bez niepotwierdzonych informacji. Są za to anegdoty z planów filmowych, ciekawostki dotyczące technicznej strony kina, zgrabnie wkomponowane w całość wypowiedzi aktorów, przyjaciół i znajomych Wajdy. Jest to chronologicznie ułożona całość, która finalnie daje obraz człowieka wielkiego, kapitana okrętu, który był pasjonatem tego, co robił. Wszystko to znakomicie dopełniają umieszczone w książce notatki, rysunki i fragmenty listów – będące własnością prywatną reżysera.
„Wajda. Kronika wypadków filmowych” to książka dla wielbicieli wielkiego reżysera oraz miłośników kina polskiego. | 5 biografii znanych reżyserów |
Po nieco ponad 2,5 roku powracają piloci razem ze swoimi Tytanami. Po raz kolejny możemy wcielić się w jednego z nich, zarówno na arenach dla wielu graczy, jak i w kampanii dla jednej osoby. Ale czy premiera w tym samym czasie, co „Battlefield 1” i „Call of Duty: Infinite Warfare”, to na pewno dobra decyzja? Titanfall 2 zadebiutowało 28 października 2016 roku. Mniej więcej 2,5 roku po premierze pierwszej części. To oznacza, że musi rywalizować o uwagę i zainteresowanie graczy z tak znanymi i chętnie kupowanymi markami, jak Battlefield oraz Call of Duty. Czy ma szansę wyjść z tego pojedynku z tarczą, a nie na tarczy?
Rozgrywka
Najważniejsza zmiana w Titanfall 2 to dodanie trybu fabularnego dla jednego gracza. Jakaś kampania pojawiła się już w pierwszej odsłonie, ale szkoda o niej w ogóle pisać. Dopiero druga część gry przyniosła to, na co najprawdopodobniej czekali fani. Możemy wcielić się w pilota Tytana, który ma konkretne zadania do wykonania. Historia jest ciekawa i zrealizowana w iście hollywoodzkim stylu. Jest bardzo efektownie, ale przede wszystkim interesująco. Nie jest to może światowy majstersztyk na miarę Wiedźmina 3 lub Mass Effect, ale na pewno tryb fabularny należy umieścić po stronie plusów, a nie minusów. Tak naprawdę najwięcej zarzutów można wysnuć w kierunku sztucznej inteligencji przeciwników sterowanych przez komputer. Niestety nie można powiedzieć, aby oponenci byli geniuszami. Potrafią zachować się irracjonalnie i po prostu głupio. W sumie przejście kampanii jednemu graczowi zajmuje około 6-8 godzin. To niezły wynik jak na strzelankę, która przecież skupia się na trybie wieloosobowym.
To właśnie tryb wieloosobowy jest w Titanfall 2 najważniejszy. Twórcy gry wsłuchali się w głosy graczy i dodali kilka elementów, których brakowało w pierwszej odsłonie. Generalnie można powiedzieć, że Titanfall 2 jest dokładnie tym, co sugeruje tytuł – lepszą, większą i przyjemniejszą wersją gry, którą poznaliśmy 2,5 roku temu. W trybie wieloosobowym mamy do wyboru kilka wariantów rozgrywki. Są tak standardowe, jak kontrola punktów, deathmatch, capture the flag, ale nie brakuje też bardziej wymyślnych, jak np. ten bez Tytanów, a tylko z samymi pilotami. Niejeden znajdzie coś dla siebie, ale na pewno nie warto zamykać się na konkretne tryby, jednocześnie zaniedbując pozostałe. Każdy daje sporo radości.
Wiele zmieniło się w przypadku samych Tytanów. O ile w pierwszej części były to prawdziwe maszyny zniszczenia, z którymi trudno było się mierzyć, tak teraz są niezwykle potężne, ale możliwe do pokonania. Roboty nie regenerują w tej odsłonie swojego życia, jak to ma miejsce w przypadku pilotów. Każde trafienie zabiera punkty HP i można je odzyskać między innymi poprzez kradzież baterii innego Tytana i włożenie do naszego robota. Ale to już musi za nas zrobić kolega z drużyny, który tym samym narazi się na spore niebezpieczeństwo. Taka odwaga może jednak się opłacić i przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Właśnie takie możliwości sprawiają, że Titanfall 2 daje tak dużo frajdy z gry.
W Titanfall 2 mamy do wyboru 6 rodzajów Tytanów. Każdy z nich porusza się i walczy w nieco inny sposób. Wciąż mamy możliwość ich personalizowania i zmieniania, ale podstawy pozostają takie same. Jednocześnie wszystkie mają swoje wady i zalety. Wprawny przeciwnik może doskonale wiedzieć, jak poradzić sobie z danym Tytanem. Ale to tylko zwiększa atrakcyjność gry. W ogóle taktyka w Titanfall 2 jest niezwykle ważna i bez niej trudno o zwycięstwo. W skrócie – nie jest łatwo, ale dzięki temu jest ciekawiej.
Oprawa audiowizualna
Titanfall 2 nie jest piękna. Jest bardzo ładna, ale na pewno nie wygra nagrody dla najlepszej grafiki w 2016 roku. Nie jest to jednak minus. Twórcy musieli pójść na jakiś kompromis. Zbyt dobra oprawa graficzna to za wysokie wymagania techniczne, a to z kolei mniejsza liczba potencjalnych graczy. A przecież gra musi się sprzedać. Poza tym nie można zapominać, że to przecież tytuł, w którym najważniejszą rolę odgrywa tryb dla wielu graczy. W takiej sytuacji produkcja musi działać możliwie najbardziej płynnie.
Pod względem dźwiękowym jest dobrze, ale też nie rewelacyjnie. O ile dźwięki stoją na bardzo wysokim poziomie, o tyle dubbing mógłby być nieco lepszy. Ale to problem większości gier, które są dubbingowane na język polski. Poza kilkoma perełkami podkładanie głosów pod postacie z gier jest w naszym kraju na średnim poziomie. To trochę dziwne, bo z drugiej strony dubbing do bajek to absolutne mistrzostwo świata.
Podsumowanie
Titanfall 2 jest lepszy, większy, ładniejszy i ciekawszy od swojego poprzednika. Twórcy wzięli sprawdzony model i ulepszyli go o elementy, których brakowało w pierwszej części. Dzięki temu gra jest bardzo przyjemna i może bawić przez wiele miesięcy, szczególnie jeśli będziemy grali ze znajomymi. I nawet premiera w tym samym czasie, co strzelankowych hitów – Battlefield 1 oraz Call of Duty: Infinite Warfare – nie sprawi, że Titanfall 2 miałoby się czegoś wstydzić. Jak najbardziej wytrzymuje konkurencję z tymi słynniejszymi seriami, a pod niektórymi względami jest od nich nawet lepsza. | „Titanfall 2” – recenzja gry |
Małe szkodniki potrafią skutecznie uprzykrzyć nam życie. Owady uporczywie bzyczą i dotkliwie żądlą, a gryzonie kradną żywność, niszczą meble i zanieczyszczają mieszkanie odchodami. Podpowiadamy, jak szybko, ale przede wszystkim skutecznie pozbyć się nieproszonych gości. Pułapki na gryzonie
Działanie pułapek na myszy i szczury jest stosunkowo proste. W odpowiednim miejscu umieszczamy smakołyk, a zwabione jego zapachem zwierzę zostaje schwytane i uwięzione. Najpopularniejsze pułapki na gryzonie to modele wyposażone w mechanizmy zatrzaskowe, które uśmiercają szkodnika. Uznawane są jednak za niehumanitarne, dlatego często rezygnuje się z nich na rzecz pułapek żywochwytnych wielokrotnego użytku, które umożliwiają złapanie gryzonia bez wyrządzania mu krzywdy, a następnie wyniesienie go np. do lasu albo na pole. Spotykane są również pułapki klejowe, czyli niewielkie kartoniki pokryte lepką substancją o nęcącym zapachu, który przyciąga i unieruchamia zwierzę. Jeżeli będziemy je sprawdzać regularnie, złapanego gryzonia możemy uwolnić i wypuścić, w przeciwnym razie umrze on z braku pożywienia.
box:offerCarousel
Żywołapka Trixie. Pułapka na myszy wyposażona w specjalny mechanizm zapadkowy, który uruchamia się w momencie dostania się gryzonia do środka i uniemożliwia mu wydostanie się na zewnątrz. Pułapka jest wyposażona w otwory wentylacyjne i w 100% bezpieczna. Okienko rewizyjne pozwala na kontrolowanie wnętrza. Cena: od 11,90 zł.
box:offerCarousel
Pułapka Biogród. Żywołapka narożna przeznaczona do humanitarnego łapania myszy. Schwytane zwierzę można bezpieczne wypuścić na otwartym terenie bez konieczności dotykania go. Automatyczny mechanizm zapadkowy działa bez ingerencji człowieka, a przezroczyste wieczko pozwala na kontrolowanie zawartości pułapki. Cena: od 16 zł.
Pułapki na owady
Dzielimy je na dwie kategorie: pułapki na owady chodzące i latające. Najpopularniejsza jest klasyczna taśma lepowa wykorzystywana przede wszystkim do łapania much, a także dyskretna pułapka klejowa na pluskwy, prusaki oraz karaluchy. Wiele pułapek ma dodatkowo właściwości wabiące, dzięki czemu wyłapują owady zdecydowanie skuteczniej, a także wkłady z trutką, która uśmierca nieproszonych gości. Niezwykle skuteczne są zaawansowane pułapki elektryczne, np. lampy owadobójcze emitujące światło UV, które przyciąga komary, ćmy i inne insekty, a następnie zabija je przez zassanie do specjalnego pojemnika lub porażenie prądem. Praktyczne i niedrogie są również ręczne łapki elektryczne. A miłośnicy zieleni mogą rozważyć zakup… roślin owadożernych, np. rosiczki, dzbanecznika albo muchołówki.
box:offerCarousel
Pułapka Bros. Kompaktowa pułapka przeznaczona do wyłapywania muszek owocówek. Wypełniona jest aromatycznym płynem o owocowym zapachu, który skutecznie przyciąga owady. Płyn należy wymieniać co 2–3 tygodnie lub w momencie wypełnienia się pułapki dużą liczbą muszek. Cena: od 4,73 zł.
box:offerCarousel
Lampa owadobójcza CCJGE. Wkładana bezpośrednio do kontaktu. Emituje światło, które przyciąga owady, a następnie zabija je impulsem elektrycznym. Urządzenie działa bez chemii, dzięki czemu jest w pełni bezpieczne dla środowiska, zwierząt oraz domowników. Lampka wykonana została z materiałów odpornych na uszkodzenia i łatwych do czyszczenia. Przeznaczona jest do stosowania wewnątrz pomieszczeń. Cena: od 4,99 zł.
A może coś innego?
Osoby, które nie chcą zabijać ani łapać szkodników, mogą skorzystać z odstraszaczy. Te niezwykle proste urządzenia – zasilane za pomocą baterii lub bezpośrednio z gniazdka elektrycznego – emitują fale ultradźwiękowe, które działają odpychająco na myszy, szczury, kuny, a nawet owady. Są bardzo skuteczne, a przy tym nietoksyczne, czyli bezpieczne dla dzieci oraz zwierząt domowych, bezzapachowe, kompaktowe i przystępne cenowo. Niektóre modele mają również lampy błyskowe, które dodatkowo zniechęcają szkodniki.
box:offerCarousel
Odstraszacz Viano Quattro. Urządzenie przeznaczone do odstraszania myszy, szczurów, kun oraz innych gryzoni zasilane bezpośrednio z sieci elektrycznej. Ma cztery głośniki emitujące modulowane fale ultradźwiękowe oraz cztery diody błyskowe LED. Odstraszacz zabezpiecza teren o powierzchni ok. 1000 m². Cena: od 96 zł.
Owady oraz gryzonie to prawdziwe utrapienie. Na szczęście dzięki praktycznym pułapkom możemy szybko i skutecznie pozbyć się niepożądanych gości z naszych domów oraz mieszkań. | Pułapki na insekty i gryzonie. 5 najskuteczniejszych modeli |
Problemy obecności karaluchów w domach były nie tylko zmartwieniami ludzi w XIX wieku. Ciężko sobie wyobrazić, ale ten problem obecny jest nawet dziś, w czasach tak dużej świadomości i nastawiania na higienę życia. Co zrobić w przypadku, gdy w naszym domu pojawią się karaluchy? Bez obaw, przedstawiamy kilka skutecznych metod, jak walczyć z insektami i raz na zawsze wyeliminować je ze swojego domu. Karaluchy są szkodnikami wszystkożernymi, niebezpiecznymi nosicielami wielu chorób, takich jak gruźlica czy tyfus. Żerują w nocy, osiedlają się tam, gdzie mogą znaleźć resztki jedzenia, słodycze, ciepło, wilgoć i niestety szybko uodparniają się na środki, którymi próbuje się je zwalczyć. Walka z karaluchami nie może skończyć się na jednej interwencji – tu potrzeba systematycznych, kilkutygodniowych działań, aby na zawsze pozbyć się szkodników. Ważne, aby regularnie sprzątać mieszkanie, naprawić system wodociągowy i nie dopuścić do przecieków oraz nieszczelności w mieszkaniu. Czasem i tak nie da się powstrzymać ataku insektów. Wtedy z pomocą przychodzą środki chemiczne, które definitywnie pozwolą rozprawić się pasożytami.
Pasta
To jedno z kilku dostępnych na rynku rozwiązań w walce z karaluchami i prusakami. Miejsca, w których najczęściej gromadzą się insekty należy posmarować specjalną pastą – np. progi w drzwiach, ciemne szafki, przestrzenie pod lodówką czy brzegi kratek wentylacyjnych. Stosując ten preparat, trzeba pamiętać o jego szkodliwym działaniu, dlatego warto wcześniej ograniczyć dostęp dzieciom i zwierzętom do posmarowanych przestrzeni. Preparat trzeba stosować regularnie przez 3-4 tygodnie, ponieważ jednorazowa akcja nie wyeliminuje szkodników, a nawet jeśli zrobi to, to jedynie tymczasowo.
Lep
To pułapka klejowa posiadająca mieszankę specjalnego granulatu, dzięki któremu wabi owady. Środek nie zawiera szkodliwych substancji, dlatego jest bezpieczny dla dzieci i zwierząt. Pułapka działa nawet do 8 tygodni. Najlepiej ustawić ją w miejscach, w których gromadzą się insekty. Odradza się wystawiania pułapek w miejscach łatwo dostępnych dla zwierząt i dzieci, ponieważ w trakcie zabawy może grozić to przylepieniu się pułapki do ubrania bądź sierści.
Żel w strzykawce
Aby szybko pozbyć się insektów, należy wycisnąć ze strzykawki kilka kropel żelu w miejscu, w którym najczęściej przebywają karaluchy. Preparat zawiera dodatki smakowe, które wabią owady. Robaki po zjedzeniu preparatu powoli umierają. Zanim jednak to się stanie, przenoszą środek na inne osobniki w swoich kryjówkach, co umożliwia szybsze pozbycie się gromad. Trzeba pamiętać o tym, że aby żel zaczął działać, należy stosować środek przez cztery tygodnie – to da pewność, że problem nie wróci.
Kwas borowy i cukier
To połączenie substancji, które pozwoli pozbyć się karaluchów raz na zawsze. Wystarczy wymieszać ze sobą kwas borowy i cukier w równych proporcjach i posypać miejsca, w których osiedlają się robaki. Kwas borowy to składnik wieku środków owadobójczych i dostępny jest w postaci proszku. Zaletą tej metody są jej niegroźne właściwości. Mieszanina jest bezpieczna dla dzieci i zwierząt i nie zagraża zdrowiu.
Elektromagnetyczny odstraszacz karaluchów
To urządzenie najnowszej generacji, które pozwala wyeliminować karaluchy z twojego mieszkania. Odstraszacz wytwarza pole elektromagnetyczne w obszarze, w którym stoi i uśmierca insekty w polu działania. Zasada funkcjonowania jest dość prosta – wystarczy włączyć urządzenie do kontaktu, a po chwili zaczyna ono emitować fale, które wywołują u robaków poczucie zagrożenia. Zielona i czerwona dioda świadczy o poprawnej pracy sprzętu. Urządzenie działa na obszarze nawet 80 m2. Jest bezpieczne dla dzieci i zwierząt. | Jak zwalczyć karaluchy w mieszkaniu? |
Długa jazda samochodem z maluchem jest dla niejednego rodzica solidnym utrapieniem. Co zrobić, aby podróż przebiegła pomyślnie i przyjemnie? Podróżowanie z dzieckiem ̶ przyjemność czy koszmar?
Dziecko jest bez wątpienia jedną z największych radości, jaka może przydarzyć się w życiu młodych rodziców. Jednak poza ogromnym szczęściem i niezwykle przyjemnymi sytuacjami związanymi z wychowywaniem dzieci zdarzają się również takie, które z pewnością nie wywołują uśmiechu na twarzach.
Zwykle jedną z nich jest podróżowanie z dzieckiem. Jeśli samo zwiedzanie czy odkrywanie ciekawych obszarów z reguły nie stanowią problemów ̶ tym bardziej w czasach, gdy coraz więcej miejsc dostosowanych jest do potrzeb matek z dziećmi ̶ to kwestia samych przejazdów samochodem w dalszym ciągu może przyprawiać o ból głowy. Szczególnie w momencie, gdy dziecko cierpi z powodu objawów choroby lokomocyjnej.
Czy sen jest dobrym rozwiązaniem?
Dawniej często stosowano różnego rodzaju środki, których zadaniem było ułatwienie podróży z dzieckiem. W praktyce natomiast ograniczały się one przede wszystkim do tego, by maluch w czasie jazdy zasnął. O ile sam sen jest jak najbardziej zdrowy, o tyle środki farmakologicznie go wymuszające ̶ już mniej. Jeśli zatem twoje dziecko zaśnie w trasie samoczynnie, nie powinieneś go budzić. A auto jest doskonałym miejscem do dziecięcej drzemki ̶ lekkie kołysanie spowodowane ruchem pojazdu oraz szum silnika potrafią znużyć nawet wielu dorosłych.
Choroba lokomocyjna ̶ czego się wystrzegać?
Jeżeli wiesz, że twojemu dziecku zdarzają się nieprzyjemne przygody podczas podróży, warto dostosować się do kilku rad, które pomogą zminimalizować ryzyko wystąpienia choroby lokomocyjnej:
gdy zauważysz w lusterku, że dziecko zaczyna czuć się słabo lub niedobrze, przerwij podróż i pozwól mu odetchnąć świeżym powietrzem;
przed rozpoczęciem podróży nie podawaj dziecku żadnych posiłków (a szczególnie ciężkostrawnych);
sadzaj dziecko zawsze przodem do kierunku jazdy;
staraj się prowadzić auto spokojnie i płynnie, bez nadmiernego huśtania oraz szybkiego pokonywania ostrych zakrętów;
w miarę możliwości próbuj dziecko czymś zająć, odwracając uwagę od samej podróży.
Przenośne odtwarzacze
W ostatnich latach niemal wszystkie przedmioty i gadżety produkowane są w wersjach kompaktowych lub mobilnych. Trend ten nie ominął także odtwarzaczy DVD i Blu-ray. To doskonała wiadomość dla rodziców, którzy mogą wykorzystać tego rodzaju produkty w trakcie podróży. Prosty montaż i obsługa sprawiają, że często już kilkuletnie dzieci są w stanie włączyć swoją ulubioną bajkę. I choć w życiu codziennym nie zachęca się do zbyt długiego oglądania telewizji, krótki czas w trasie z pewnością dziecku nie zaszkodzi, a jedynie pomoże szczęśliwie dotrwać do jej końca.
Wygodny i dopasowany fotelik
Choć to element kluczowy, w perspektywie długiego wyjazdu często bywa niedoceniany. Dzieje się tak dlatego, że na co dzień służy przede wszystkim do pokonywania krótkich odcinków z domu do przedszkola lub sklepu. W ciągu tych kilku lub kilkunastu minut dziecko nie zdąży się ani znudzić, ani specjalnie odczuć ewentualnych niewygód. Długa podróż natomiast potrafi dać w kość również dorosłym, zatem długotrwałe przebywanie w niekomfortowym i nieodpowiednio dobranymfoteliku może doprowadzić malucha nawet do płaczu. Nie można pominąć tu także względów bezpieczeństwa, które związane są z tym zagadnieniem.
Czytanie i audiobooki
Chyba nie ma na świecie dziecka, które nie lubiłoby bajek ̶ również tych czytanych bądź opowiadanych przez rodziców. Być może wydaje się to nieco archaiczną metodą, jednak jest ona niezwykle skuteczna i często bez reszty pochłania uwagę dzieci. Co więcej, to doskonały sposób na rozwój wyobraźni twojej pociechy oraz wzmocnienie waszych relacji.
Co jednak zrobić, gdy jesteś sam i nie masz możliwości czytania dziecku w czasie jazdy? Wystarczy zaopatrzyć się wcześniej w audiobooka dla dzieci, którego następnie możesz w dowolnej chwili uruchomić w swoim radiu samochodowym. Wybór pozycji jest tak duży, że bez problemu, dosłownie w moment znajdziesz zachęcający tytuł.
Podróż z dzieckiem nie musi być problemem!
Bez względu na wiek twojej pociechy w zasadzie każdą trasę możesz uczynić przyjemną i komfortową. Wszystko zależy od twojego przygotowania. Nie bez znaczenia pozostaje także znajomość własnego malucha, jego zainteresowań i pasji, dzięki czemu staranniej będziesz mógł dopasować zestaw rozrywek dostępnych w czasie jazdy. | Dziecko w aucie ̶ bez snu i nudy! |
W dzisiejszym artykule przedstawiamy kilka ciekawych modeli parowarów, które kupimy za rozsądne pieniądze. Zanim jednak przejdziemy do części merytorycznej, najpierw o tym, jakie korzyści, przede wszystkim dla naszego zdrowia, daje gotowanie na parze. Utrata wartości odżywczych – jak to się dzieje?
Część z nas zapewne wie, że gotowanie wszelkich potraw w wodzie bądź też smażenie czy pieczenie ich z dodatkiem tłuszczu pozbawia produkty wartości odżywczych. Mówią o tym dietetycy, krytycy kulinarni czy chociażby co któraś sławna blogerka modowo-kulinarna. Jak jednak przebiega ów proces wyjaławiania produktów spożywczych z ich zdrowotnych wartości? Pod wpływem wysokiej temperatury wody witaminy i białka zarówno w warzywach, jak i wszelkiego rodzaju mięsach zaczynają dosłownie rozpadać się, przez co uwalniane są do wody, w której się gotują. W ten sposób większość wartości odżywczych zostaje w garnku, a nie na talerzu. Zwłaszcza, że wodę, w której przyrządzaliśmy nasze potrawy, zazwyczaj wylewamy po przyrządzeniu posiłku.
Gotowanie w parowarze – zalety
Dzięki gotowaniu na parze zyskujemy przede wszystkim to, że potrawy zachowują wszelkie wartości odżywcze. Nie jest to jednak jedyna zaleta. Potrawy przyrządzone w parowarzesą bowiem o wiele lepsze – nie tracą walorów smakowych, a przy tym są bardziej chrupiące, ponieważ nie nasiąkają wodą jak w przypadku tradycyjnego gotowania. Dzięki temu, że do potraw nie musimy dodawać tłuszczu, stają się one także lekkostrawne i dużo mniej kaloryczne, co pozytywnie wpływa na naszą figurę. Ponadto gotowanie w tego typu urządzeniu nie wymaga również dodawania soli, przez co w naszym organizmie nie gromadzi się woda. Parowar można więc z powodzeniem polecić osobom mającym problem z utrzymaniem prawidłowej wagi.
Modułowość parowaru (kilka osobnych komór) pozwala też na przyrządzenie całego, wieloskładnikowego obiadu w kilkadziesiąt minut, praktycznie bez naszego udziału. Wkładamy wszystkie produkty do urządzenia, włączamy je, po czym możemy zająć się innymi czynnościami, by po określonym czasie mieć gotowy posiłek. Pozwala to nam zaoszczędzić sporo cennego czasu.
Polecane modele
Clatronic 3235. To trzypoziomowe, najtańsze w tym zestawieniu urządzenie. Jego zakup to wydatek zaledwie około 80 złotych. Zostało ono wyposażone w duży, 1,6-litrowy zbiornik na wodę, 60-minutowy timer oraz cztery pojemniki do gotowania, w tym jeden przeznaczony do ryżu. Urządzenie jest banalne w obsłudze i łatwe w czyszczeniu dzięki możliwości rozłożenia go na części. Przy tym jest ono niezwykle kompaktowe za sprawą niewielkich rozmiarów i niskiej wagi. Producent obiecuje aż 36 miesięcy gwarancji na ten produkt, co pozwala nam spać spokojnie, pomimo niezbyt estetycznego i dokładnego wykończenia oraz niezbyt szlachetnych materiałów użytych do produkcji.
Tefal VC1401. To z kolei parowar dwupoziomowy, ale oferujący aż 6 litrów przestrzeni do gotowania. Jego cena waha się w granicach 120 złotych. Wyposażono go w timer, funkcję automatycznego wyłączania czy chociażby specjalny pojemnik pozwalający gotować produkty sypkie, takie jak ryż czy kasza. W oczy rzuca się przede wszystkim ładny design – to urządzenie, którego nie trzeba chować do szafki po każdym gotowaniu – może ono stać na wierzchu i być zawsze gotowe do użycia, a przy okazji doda naszej kuchni odrobinę elegancji. Moc 980 W pozwoli bardzo szybko podgrzać nawet dużą ilość wody, a 24 miesiące gwarancji sprawią, że przy relatywnie niskiej cenie zakup w każdym wypadku okaże się udany.
Russel Hobbs 19270. To równie dobra propozycja co parowar od firmy Tefal, a może nawet lepsza ze względu na większą ilość wewnętrznej przestrzeni urządzenia. To także świetne rozwiązanie dla osób mających większą rodzinę lub gotujących często dla przyjaciół. W tym eleganckim urządzeniu, kosztującym zaledwie około 130 złotych, znajdziemy aż 9 litrów przestrzeni użytkowej, 3 pojemniki do gotowania, funkcję automatycznego wyłączenia czy 60-minutowy timer. Funkcje są więc w tych urządzeniach bardzo podobne, jednak warto w tym konkretnym wypadku dopłacić trochę (zwłaszcza w porównaniu do modelu firmy Clatronic), by zyskać przepięknie wyglądające i, co najważniejsze, dobrze wykonane urządzenie.
Amica PT 3011. To parowar z nieco wyższej półki, oferujący dużo szerszy zestaw funkcji. Przede wszystkim urządzenie to wyposażono w elektroniczny wyświetlacz LCD umożliwiający łatwe sterowanie. 6 automatycznych programów zadba o to, by potrawy były zawsze idealnie ugotowane, a 90-minutowy timer pozwoli na ugotowanie praktycznie każdego produktu, bez konieczności jego wstępnego rozdrabniania. Ciekawym rozwiązaniem, którego nie znajdziemy w przedstawionych powyżej parowarach, jest aromatyzer umożliwiający nadanie potrawom delikatnego, ulubionego zapachu, na przykład ziół. PT 3011 wyposażono w aż 3 moduły do gotowania oraz miskę na produkty sypkie. Poza tym znajdziemy w nim 1,1-litrową miskę na wodę, która w zupełności powinna wystarczyć do ugotowania całego obiadu. Jeśli jednak nie wystarczy, wodę można zawsze dolać w trakcie gotowania dzięki zewnętrznemu wlewowi.
Zachęcamy do korzystania z parowaru przy okazji gotowania codziennych posiłków. Jak widać, są one nie tylko zdrowsze, ale też łatwiejsze i szybsze w przyrządzeniu. Jeśli na co dzień korzystamy z kuchenki elektrycznej, koszt zakupu dobrej klasy parowaru zwróci się nam dosłownie po kilku miesiącach. | Parowar do 200 złotych – polecane modele |
Urządzenia, dzięki którym zrobisz idealny popcorn, lody, a nawet watę cukrową. Jeśli największą atrakcją dla Twojego dziecka jest wizyta w McDonald's, każdy film obejrzany w kinie musi poprzedzić zakup popcornu, a bez dużych lodów-świderków nie wchodzicie do ZOO – wiedz, że jest jeszcze nadzieja. Można dać dziecku coś pysznego, a przy tym zachować kontrolę nad wartościami odżywczymi, których taki posiłek dostarcza. Hot-dog z budki czy kukurydza z automatu są pełne niezdrowej soli, cukru, konserwantów i wypełniaczy. Domowy fast food może być jednak zdrowszy niż tradycyjny obiad czy kanapka. Istnieją proste w użyciu, niedrogie sprzęty małego AGD o przyjemnym designie, dzięki którym wspólne przyrządzenie ulubionych smakołyków będzie frajdą, a ich pałaszowanie przez dziecko nie spędzi wam snu z powiek. Oto urządzenia do przyrządzania domowych fast foodów.
Domowy fast food jest zdrowszy
Przyrządzone własnoręcznie lody, hamburgery, a nawet wata cukrowa, to zdrowsze rozwiązanie niż jedzenie na mieście, szczególnie w przydrożnych budkach. Dlaczego? Bo mamy kontrolę nad składnikami potrawy i sposobem jej przygotowania. Popcorn domowy można przyrządzić bez tłuszczu i z minimalną ilością soli. Hot-doga podać w zdrowszej bułce i z dodatkiem parówki z dużą zawartością mięsa (jego ilość w parówkach jest naprawdę bardzo różna – od 30-50 proc. w klasycznych wieprzowych lub drobiowych, w tym nawet tych dla dzieci, do aż 80-90 proc. w parówkach z szynki czy piersi kurczaka), a polać go domowym sosem pomidorowym bez konserwantów i aromatów. Lody przygotujemy na prawdziwej śmietanie i jajach, albo podamy mrożony jogurt. A watę cukrową można zrobić z brązowego cukru, nie dodając zbędnych sztucznych barwników (albo dodać tych naturalnych). Dzięki przejęciu kontroli nad składem i sposobem przygotowania, sprawisz, że jedzenie typu fast food może być częścią zdrowej diety i stanowić pełnowartościowy posiłek dla dziecka, pełen białka, witamin i zdrowych tłuszczów (nieutwardzanych), za to pozbawiony wzmacniaczy smaku, konserwantów i wypełniaczy.
Gotowanie to zabawa
Kolejną zaletą przygotowywania domowego fast foodu jest frajda z samego gotowania. Dla dzieci wspólne robienie hot-dogów czy kręcenie waty cukrowej to ogromna frajda i przygoda. Zwłaszcza, gdy do tej pory takie jedzenie można było tylko zamówić na mieście (przez co potrawy wydawały się wyjątkowe i lepsze w smaku, niż były w rzeczywistości). Różne rodzaje jedzenia typu fast food mają ten wspólny mianownik, że są szybkie i proste w przygotowaniu. A zatem dzieci mogą się aktywnie włączyć w gotowanie i cieszyć się efektem własnej pracy. To dobry sposób na spędzenie czasu wspólnie na co dzień i dodatkowa atrakcja na dziecięcych przyjęciach.
Co można zrobić w domu?
box:video
Oto najpopularniejsze potrawy typu fast food, które można przygotować w domu z pomocą specjalnie do tego celu przystosowanych urządzeń małego AGD.
Popcorn
Domową prażoną kukurydzę można przygotować na wiele sposobów i co prawda nie trzeba do tego żadnych specjalistycznych sprzętów (wystarczy garnek, ziarna kukurydzy i trochę oleju), ale jeśli popcorn ma wyglądać jak ten z budki, potrzebny będzie specjalny automat. Popcorn maker, bo tak zwykle nazywa się to urządzenie, pracuje dokładnie w ten sam sposób, co profesjonalny sprzęt z kina, jest tylko o wiele od niego mniejszy i ma mniejszą moc. Jego największą zaletą (poza efektem strzelającego popcornu, który wpada wprost do miski) jest fakt, że można na nim (a nawet trzeba!) smażyć popcorn bez użycia tłuszczu. Dzięki temu z „zapychacza” kukurydza staje się pełnowartościową, pełną błonnika i roślinnego białka, przekąską dla dzieci i dorosłych.
Kto produkuje? Maszynki do popcornu mają w ofercie głównie mniej znani producenci: First, Unold, Clatronic.
Ile to kosztuje? 55-130 złotych (na Allegro).
Ważne parametry: system cyrkulacji powietrza, moc przynajmniej 900 W.
Lody
Domowe lody na śmietanie albo mrożony jogurt w dowolnie wybranym smaku to pyszne
i zdrowe desery bogate w wapń i białko, które z pomocą maszyny do lodów można przygotować już w ok. 45 minut. Dzięki specjalnej, mrożonej wcześniej obrotowej misie, masa jest ochładzana równomiernie i nie tworzy się grudek (to zdarza się przy próbach robienia lodów bez maszyny), a lody są gotowe do spożycia zaraz po wymieszaniu. Warto sprawić przyjemność dzieciom i stworzyć bajeczne, niedostępne na straganach smaki, np. piernikowy (wkruszyć kilka ciastek i dodać cynamonu), smak Nutelli (wystarczą dwie łyżki kremu na misę lodów), borówkowy, porzeczkowy, sernikowy (z dodatkiem mascarpone i limonki). Ogranicza nas tylko wyobraźnia i... pojemność misy do przygotowywania lodów.
Kto produkuje? Najlepsze domowe lodziarki produkuje włoska marka Ariete. Występują w seriach dziecięcych (z postaciami z bajek), a także klasycznych oraz w wersji „2w1”, czyli będącej połączeniem maszynki do lodów i jogurtownicy. Ponadto: Kenwood, DeLonghi.
Ile to kosztuje? 150-300 złotych.
Ważne parametry: wielkość misy (dobrze, by mieściła litr lodów), moc najlepiej minimum 7-10 W.
Donuts i cupcakes
O ile gofrownica to w wielu domach sprzęt podstawowego użytku, maszynki do pieczenia małych pączków z dziurką i miękkich ciasteczek wciąż nie są jeszcze zbyt popularne. A przecież to najszybszy sposób na słodki wypiek własnego przepisu. Bez sztucznych spulchniaczy i aromatów, których pełno w sklepowych pączkach.
Kto produkuje? Russel Hobs, Ariete, Silvercrest, Clatronic.
Ile to kosztuje? 50-150 złotych.
Ważne parametry: zmienne pokrywy (w jednej maszynce można robić pączki lub ciastka), szybkość nagrzewania, moc przyjemniej 700 W.
Hot-dogi
Dlaczego te z automatu są lepsze niż z piekarnika? Bo zachowują tak lubianą przez dzieci miękkość i temperaturę bułki i parówki, a do tego są tak proste w użyciu, że dzieci mogą zrobić je same (jak wiadomo obsługa piekarnika jest i trudniejsza, i bardziej niebezpieczna). Większość urządzeń do hot-dogów jest dość uniwersalna – podgrzewa nie tylko parówki, ale także kiełbaski typowo śniadaniowe (winierki, frankfuterki), w niektórych modelach komory do podgrzewania wędlin można łatwo przekształcić w jajowary. Maszynka do hot-dogów jest zatem także świetnym pomocnikiem przy przygotowywaniu rodzinnych śniadań.
Kto produkuje? Ariete, Orava, Clatronic (urządzenie typu „2w1” – do przyrządzania hot-dogów i jajowar)
Ile to kosztuje? 65-170 złotych.
Ważne parametry: liczba bułek i parówek podgrzewanych jednocześnie, moc co najmniej 350 W (ale optymalnie ok. 700).
Wata cukrowa
Mechanizm działania tego urządzenia jest bajecznie prosty. Zaskakujące więc, że maszyny do domowej produkcji waty cukrowej pojawiły się niedawno. To świetny pomysł na prezent dla rodziny z dziećmi. Domowa wata cukrowa będzie atrakcją na urodzinach, nocowaniu, dziecięcych Andrzejkach i wielu innych imprezach. To także miła odskocznia od tradycyjnych domowych słodyczy. Co prawda znajduje się w niej tylko cukier, za to bez żadnych sztucznych dodatków, spulchniaczy i konserwantów. Efektowna wata, którą dziecko może ukręcić samodzielnie? Czy może być coś lepszego?
Kto produkuje? Carniva, Clatronic, Ariete.
Ile to kosztuje? 70-200 złotych.
Ważne parametry: wielkość misy (im większa, tym większą watę mamy szansę ukręcić), moc, akcesoria (niektóre modele mają pakiet patyczków w zestawie).
Nie tylko dla dzieci
Choć fast foodowe dania i sprzedawane na ulicy słodycze zdobywają amatorów głównie wśród dzieci, także wielu dorosłych może z przyjemnością kosztować domowych dań jak z barów szybkiej obsługi. Takie desery, jak domowe lody czy wata cukrowa przenoszą nas w świat własnego dzieciństwa.
Niektóre z prezentowanych urządzeń są alternatywą dla zabieganych dorosłych (studentów, mam pracujących itd.), np. urządzenie do hot-dogów sprawdzi się jako domowy podgrzewacz śniadaniowy, o wiele zdrowszy przecież niż mikrofalówka i szybszy niż piekarnik. Jogurtownice, urządzenia do lodów czy maszynki do przyrządzania popcornu bez tłuszczu to z kolei propozycja dla odchudzających się, tęskniących za smakiem deserów czy zakazanych przekąsek. Przede wszystkim zaś takie urządzenia pozwalają na traktowanie gotowania jak zabawy. Kolorowe, designerskie opakowania czynią z tych sprzętów ozdobę kuchni, a szybkość i łatwość przygotowania potraw nie nastręczą problemów nawet tym, którzy o gotowaniu nie mają pojęcia. Wreszcie, przystępne ceny urządzeń sprawiają, że zabawy z jedzeniem nie będą szkodliwe dla stanu konta. Co więcej – przygotowując potrawy w domu, oszczędzamy. | Domowy fast food |
Obudowa komputerowa to bardzo często niedoceniany element, do którego nie przywiązujemy większej wagi podczas zakupu. Tymczasem to właśnie od niej zależą możliwości rozbudowy komputera o dodatkowe dyski, napędy czy karty rozszerzeń. Konstrukcja obudowy wpływa także na wydajność chłodzenia podzespołów, głównie dzięki ergonomicznym systemom ułożenia kabli i opcjonalnym wentylatorom. Sprawdźmy, co oferują niedrogie modele kompatybilne z płytami głównymi ATX, micro-ATX i mini-ITX. SilentiumPC Brutus S20 Pure Black
SilentiumPC Brutus S20 Pure Black to kompaktowa obudowa wykonana w standardzie micro-ATX. Mimo niewielkich rozmiarów w jej wnętrzu można zamontować wydajną kartę graficzną o maksymalnej długości 305 mm. Ponadto do dyspozycji mamy dwie zewnętrzne zatoki w rozmiarze 5,25” i 3,5” oraz trzy wewnętrzne: 1 x 3,5”/2,5” i 2 x 2,5”.
Na ściankach bocznych producent zastosował przetłoczenia, które – oprócz walorów estetycznych – pozwalają na zainstalowanie większego i bardziej wydajnego chłodzenia procesora. Z tyłu znajdziemy wentylator w rozmiarze 80 mm, natomiast z przodu jest miejsce na opcjonalny cooler 120 mm. Dodatkowe atuty tego modelu to system aranżacji okablowania, filtr przeciwkurzowy, gniazda do podłączenia słuchawek i mikrofonu oraz trzy porty USB, z czego jeden jest w standardzie 3.0. SilentiumPC Brutus S20 Pure Black kupimy na Allegro już od 59 zł.
Logic A35
Logic A35to obudowa w standardzie ATX, która przyciąga uwagę nowoczesnym i minimalistycznym wzornictwem i wysoką jakością wykonania. Na przednim panelu znajdziemy dwa miejsca montażowe w rozmiarze 5,25”, gniazda do podłączenia słuchawek i mikrofonu oraz dwa porty USB (1 x 2.0 i 1 x 3.0).
We wnętrzu producent przewidział siedem miejsc na karty rozszerzeń, trzy zatoki 3,5” oraz dwie w rozmiarze 2,5”. Wydajne chłodzenie będzie możliwe dzięki trzem opcjonalnym wentylatorom, które zamontujemy na przedniej, tylnej i bocznej ściance. Obudowa posiada fabryczny uchwyt na kłódkę, co pozwoli na zabezpieczenie zainstalowanych w niej podzespołów. Model Logic A35 dostępny jest na Allegro od 85 zł.
Modecom Mini Cool
Obudowa Modecom Mini Cool to kolejny dowód na to, że producenci coraz większą wagę przywiązują do tego, aby ich produkty wpisywały się w obowiązującą stylistykę sprzętu elektronicznego. Wysokiej jakości lśniący panel przedni i podświetlane logo wyróżniają ten model na tle konkurencji i świetnie komponują się z nowoczesnym wnętrzem. Mimo standardu micro-ATX oraz niewielkich rozmiarów mamy tutaj do czynienia z ciekawymi rozwiązaniami i niespotykaną funkcjonalnością.
Zasilacz i zatoka na napęd optyczny znajdują się na dole obudowy, natomiast cała reszta – na górze. Taka organizacja przestrzeni pozwala wygospodarować więcej miejsca i ułatwia cyrkulację powietrza. W obudowie możemy zainstalować trzy wentylatory: przedni 120 mm, tylny 80 mm oraz boczny 120 mm. Przyciski i wszystkie porty (w tym USB 3.0) zostały umieszczone na górze przedniego panelu, co pozytywnie wpływa na komfort użytkowania. Zakup obudowy Modecom Mini Cool wiąże się z wydatkiem co najmniej 85 zł.
Tracer K2
W tym zestawieniu nie może również zabraknąć obudowy dedykowanej fanom gier komputerowych. Ze względu na oryginalne wzornictwo są one zazwyczaj droższe od tych standardowych, jednak założony budżet pozwoli na zakup jednego z kilku modeli. Jest nim Tracer K2, dostępny na Allegro już od 89 zł. Jak przystało na reprezentanta segmentu gier komputerowych, przedni panel charakteryzuje się agresywną stylistyką, którą dodatkowo podkreśla podświetlany na czerwono wentylator.
Jeśli chodzi o układ wewnętrzny, mamy do dyspozycji cztery zatoki 5,25” (trzy z nich są zewnętrzne), sześć zatok w rozmiarze 3,5” oraz siedem slotów na karty rozszerzeń. Obudowa została wyposażona w filtry przeciwkurzowe i miejsca montażowe dla trzech opcjonalnych wentylatorów. Podobnie jak w przypadku innych modeli, na przednim panelu znajdziemy gniazda audio i dwa porty USB w standardzie 2.0 i 3.0.
Logic A10
Logic A10 to jedna z tańszych propozycji w tym zestawieniu. Na Allegro jej ceny zaczynają się już od 67 zł. Jest to klasyczna obudowa ATX, która wyglądem nawiązuje do standardowych modeli sprzed kilku, a nawet kilkunastu lat. Mimo to do jej wyglądu, a tym bardziej jakości wykonania, nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Na przednim panelu znajdziemy przyciski power i reset, złącza audio i dwa porty USB 2.0.
Jeśli zależy nam na porcie USB 3.0, możemy wybrać nieco droższą wersję tej obudowy, która na Allegro kosztuje 73 zł. Do dyspozycji mamy jedną zewnętrzną zatokę 5,25”, cztery w rozmiarze 3,5” oraz siedem slotów na karty rozszerzeń. Na tylnej ściance producent przewidział możliwość montażu wentylatora o średnicy 80 mm.
Znaczenie obudowy w konfiguracji komputera staje się coraz większe. Oczekujemy od niej nie tylko bazy do zbudowania komputera stacjonarnego, ale też pełnej funkcjonalności, praktycznych rozwiązań i ciekawego designu. Okazuje się, że nawet modele za kilkadziesiąt złotych potrafią spełnić wszystkie te wymagania. | Kupujemy obudowę komputerową do 100 zł |
T15 to rozbudowana klawiatura od marki Delux, oferującej akcesoria dla graczy w przystępnych cenach. Jej konstrukcja jest wąskoprofilowa, ma rozbudowany układ klawiszy, funkcje multimedialne, a także nietuzinkowe chłodzenie dłoni. Czy warto wydać na nią około 160 zł? Specyfikacja Delux T15
klawiatura przewodowa
niebieskie podświetlenie klawiszy
HUB USB (2 porty USB typu A)
10 dodatkowych przycisków G
125 klawiszy
21 przycisków specjalnych
blokada WinKey
skróty multimedialne
dwa gniazda na wentylator
długość przewodu: 1,8 m
wymiary: 456 x 300 x 35 mm
Wyposażenie
Duże pudełko z grubego kartonu skrywa klawiaturę zabezpieczoną nakładkami z pianki. W zestawie są dodatkowe, czarne kapturki na klawisze W, A, S i D oraz strzałki, można je nałożyć zamiast czerwonych kapturków zamontowanych na klawiaturze – do zmiany służy dostępne w zestawie, specjalne narzędzie. Jednak uwagę najbardziej zwraca wentylatorek z wtykiem, o średnicy 3,5 cm – można go podpiąć pod urządzenie w dwóch miejscach. Producent nie zapomniał też o instrukcji obsługi (w języku polskim i angielskim) oraz płycie CD ze sterownikami. Niestety trzeba z niej skorzystać, gdyż w Internecie trudno znaleźć odpowiednie oprogramowanie.
Wygląd
Wizualnie T15 to klawiatura multimedialna poszerzona o funkcje gamingowe. W oczy rzuca się futurystyczny kształt oraz czerwone wstawki eksponujące niektóre klawisze. To duży, oferujący wiele możliwości sprzęt. Postawiono przede wszystkim na tworzywa sztuczne, są one głównie matowe, ale miejscami widać wstawki o wysokim połysku. Zastosowane materiały przypominają metal. Obudowa jest czarno-szara, skręcona została za pomocą wyraźnie widocznych śrub imbusowych. Przednia krawędź jest wydłużona, ma łukowaty kształt, dzięki czemu pełni funkcję podpórki pod nadgarstki.
Układ klawiszy oparty został o QWERTY US, mamy więc długi lewy Shift, ale już duży i pionowy Enter. Klawisze to wysokoprofilowe kapturki o standardowym, klasycznym kształcie. Wyjątkiem jest pierwszy rząd przycisków, który został zaoblony (podobnie jak w modelu Delux K9500), a także spłaszczone i bardziej pękate strzałki. Większość klawiszy oraz oznaczenie modelu nad blokiem numerycznym jest podświetlona na niebiesko. Tym razem nie ma dodatkowego klawisza funkcyjnego, znajdziemy za to dwa przyciski Windows. Trzeba pamiętać, że za funkcje specjalne odpowiadają dodatkowe przyciski.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Z lewej strony jest aż 10 klawiszy dodatkowych: od G1 do G10, ułożone zostały w trzech blokach. Da się je dowolnie zdefiniować. Nad rzędem funkcyjnym, z lewej strony są przyciski profilów i trybów makr, a obok nich widać metaliczny klawisz regulacji podświetlenia (dwustopniowego) oraz gniazdo na wentylator z gumową zaślepką. Po prawej stronie są czerwone diody Caps Lock, Win Lock oraz Num Lock. Metaliczny przycisk włącza tryb blokowania klawisza specjalnego Windows. Po przeciwnej stronie widać drugie gniazdo wentylatora.
Pośrodku tylnej krawędzi jest panel sterowania multimediami, wyposażono go we wcięcie, które przypomina rączkę. Składa się on z czterech przycisków kontroli utworów i rolki regulacji głośności. Przewód wychodzi tuż obok, lekko z prawej strony panelu. Kabel nie ma oplotu i mierzy aż 180 cm. T15 nie posiada dodatkowego okablowania, a mimo to wyposażono ją w dwa porty USB, po jednym z lewej i prawej strony tylnej krawędzi.
Klawiatura stoi na czterech gumowych nóżkach, ma także solidne, rozkładane podpórki, ale nie zostały one ogumowane, jak w modelu K9500.
Wykonanie klawiatury jest dobre. Zastosowane tworzywa są mocne i odpowiednio spasowane. Ładnie prezentują się nadruki, są równo podświetlone. Design nie każdemu przypadnie do gustu, trzeba też mieć sporo miejsca, aby wygodnie ułożyć klawiaturę. Czerwień średnio komponuje się z niebieskim podświetleniem, ale na szczęście można wymienić kapturki strzałek i klawiszy W, A, S i D na czarne, jednak przyciski funkcyjne G muszą zostać czerwone.
Oprogramowanie
Program do obsługi klawiatury ma średniej jakości interfejs, udziwniony kształt okna i tylko podstawowe opcje. Pozwala wybrać odpowiedni profil i ustawić funkcje klawiszy. Działa stabilnie i daje możliwość podstawowej konfiguracji sprzętu.
W praktyce
Same klawisze spisują się bardzo dobrze, podobnie jak w tańszym modelu K9500. Mają optymalną twardość, precyzyjny skok (nawet spacja, którą można wcisnąć w każdym miejscu), są sprężyste, szybko odskakują i cicho pracują (przy maksymalnym wciśnięciu nie słychać stukania). Dno przełącznika jest miękkie, wyraźnie stłumione, przypomina trochę te zastosowane w mechanicznym Logitechu G410, a pamiętajmy, że Delux T15 to jednak klawiatura membranowa. Kapturki klawiszy są wklęsłe, matowe i lekko szorstkie w dotyku, nie ma obawy, że palce będą się na nich ślizgać.
Dobrze sprawdza się zaokrąglona spacja i pozostałe klawisze pierwszego rzędu. Krawędzie nie odstają, a przycisków nie wciska się przez przypadek. Nieźle spisuje się podpórka, jest dosyć krótka, opiera się o nią tylko dłonie, ale nadgarstki i tak nie cierpią.
Klawiatura stoi dosyć stabilnie, ale może się lekko przesuwać, gdyż nie jest zbyt ciężka. Szkoda, że nie ogumowano nóżek – gdy są złożone, konstrukcja trzyma się blatu dużo pewniej, ale wtedy klawisze dalszych rzędów są trochę za nisko.
Przyciski dodatkowe G1–G10 znajdują się dosyć blisko bloku klawiszy, początkowo mogą się mylić z klawiszem Crtl, ale z czasem nie powinno być już tego problemu. Klawisze specjalne przydają się nie tylko do makr w grach, ale także w trakcie pracy przy komputerze – można nadać im odpowiednią funkcję, np. zmiany wirtualnych pulpitów Windowsa 10.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Wentylator montowany na klawiaturze stanowi bardzo nietypowy dodatek, podobne rozwiązanie stosował Thermaltake. Łatwo się wpina, można go również obracać. Przyda się w upalne dni podczas intensywnych sesji grania – może chłodzić lewą dłoń, kontrolującą klawisze W, A, S i D, albo prawą, umieszczoną na strzałkach. Wentylatorek lekko bzyczy, ale nie powinien przeszkadzać w trakcie rozgrywki. Strumień chłodnego powietrza jest wyraźnie wyczuwalny.
Korzystałem z klawiatury w grach: Counter-Strike: Global Offensive, GTA V, Wiedźmin 3, a także Rise of The Tomb Raider. Nie czułem zmęczenia dłoni, rozgrywka była satysfakcjonująca, a klawisze nie blokowały się. Nie jest to poziom klawiatur mechanicznych, ale obsługa jest i tak komfortowa. Trzeba mieć na uwadze, że to nie klawiatura do wieloprzyciskowych kombinacji – pozwala na jednoczesne wciśnięcie czterech klawiszy, bez liczenia Ctrl lub Shift. Taka ilość wystarczy do większości gier, ale dla wymagających graczy może to być za mało. Ghosting może dawać się we znaki.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Klawisze multimedialne bardzo dobrze spisywały się podczas słuchania muzyki. Rolka regulacji głośności obraca się precyzyjnie, ma wyraźnie wyczuwalne skoki.
Podsumowanie
Delux T15 to funkcjonalny, sensownie wyceniony produkt. Design może nie zachwyca, ale jakość wykonania i ergonomia jest dobra, a możliwości spore. Przyciski spisują się jak należy, klawiatura ma dużo funkcji dodatkowych, w tym oryginalny system chłodzenia dłoni – dołączony wentylatorek może okazać się niezwykle praktyczny. Z T15 korzystało mi się przyjemnie. Narzekać mogę głównie na brak ogumowanych nóżek.
Jeśli wentylator oraz wiele dodatkowych klawiszy nie jest potrzebny, to K9500 będzie równie dobrym wyborem.
Zalety: dobre wykonanie; dużo klawiszy dodatkowych; rolka regulacji głośności; dwa porty USB; długi przewód; praktyczny system chłodzenia; dobre wyposażenie (wymienne kapturki).
Wady: ograniczone oprogramowanie; nieogumowane nóżki; wizualnie nie dla każdego; problemy z dostępnością oprogramowania w Internecie. | Test klawiatury Delux T15 – gamingowa klawiatura z wentylatorem |
Moda na thrillery ma się świetnie. Zalewają nasz rynek kryminalne fale amerykańskie czy skandynawskie, a i wśród polskich książek tego gatunku można znaleźć prawdziwe perełki. Niełatwo w tym zalewie nowości wybrać te, które znacząco wyróżniają się na tle reszty. Najlepsze thrillery to takie, w których napięcie nie opada ani na sekundę, a rozwiązanie zagadki zdumiewa nawet najbardziej zagorzałych wielbicieli literackich zbrodni.
U progu katastrofy
„Blackout” Marca Elsberga to historia niepokojąca, przerażająca, zawierająca w sobie wizję jeżącą włosy na głowie. Co, jeśli któregoś dnia faktycznie kolejne kraje Europy będą tracić dostęp do prądu? Co, jeśli świat ogarnie ciemność? Czy ludzkość gotowa jest na katastrofę takiej skali? Thriller Elsberga pokazuje, jak ład zmienia się w chaos, a ludzie w zwierzęta.
Zabójcza miłość do literatury
Czytelnik, który zabija swojego ulubionego pisarza? Brzmi zdumiewająco, ale tak właśnie stało się w thrillerze „Znalezione nie kradzione” Stephena Kinga. Morderca trafił za kratki, ale trzydzieści pięć lat więzienia nie sprawiło, że stał się on przykładnym obywatelem. By odzyskać ukryte przed laty przedmioty skradzione pisarzowi (m.in. niewydaną powieść), gotów jest zabić nawet dziecko.Również Pierre Lemaitre, mistrz wyprowadzania czytelników w pole i tworzenia fabuł niepozwalających spokojnie zasnąć, sięga po literackie motywy. Co mogą one mieć wspólnego z psychopatycznym mordercą, który dokonuje bestialskich morderstw, starannie planując każdy szczegół swych zbrodni, wyjaśnia w swej najnowszej książce „Koronkowa robota”.
Nie tylko w miastach jest niebezpiecznie
Do takich wniosków nietrudno dojść, sięgając po twórczość rodzimych pisarzy. W „Okularniku” Katarzyny Bondy nawet wesele kończy się znalezieniem trupa, a jak szybko się okaże, pobliskie lasy kryją niejedne zwłoki. Polsko-białoruskie antagonizmy przybierają na sile, a profilerka Sasza Załuska próbuje zgłębić lokalne tajemnice i rozwikłać sprawę morderstwa.Tymczasem na południu kraju wcale nie jest bezpieczniej. W Tatrach trupa znajdują bohaterowie „Ekspozycji” Remigiusza Mroza, co staje się początkiem niebezpiecznego, dynamicznego śledztwa, które śladami psychopatycznego mordercy poprowadzi bohaterów do sąsiadów ze wschodu Europy. Całość kończy się odgrzebaniem historii sprzed lat. Historii polskiej, bolesnej, pełnej wciąż niezasklepionych ran.W Tatrach ma swój początek inna mrożąca krew w żyłach historia. Małgorzata i Michał Kuźmińscy w thrillerze „Śleboda” także sięgną do mrocznych kart historii. Zmasakrowane zwłoki górala są jak zły omen. Zwiastują kolejne kłopoty i niełatwe śledztwo.
Fenomenalny debiut i doskonały powrót
Takiego debiutu, jakim zaskoczył czytelników Joakim Zander, można życzyć każdemu raczkującemu pisarzowi. Nawet tych, którzy nie przepadają za thrillerami szpiegowskimi, „Pływak” wciągnie bez reszty. Ta książka zaskakuje, intryguje, dostarcza rozrywki i emocji. To opowieść o ludziach, którzy przypadkowo wplątali się w międzynarodową aferę, a ich życie zmieniło się w piekło pościgów i ucieczek.
Debiuty są trudne, ale i powroty niełatwe. Zwłaszcza gdy ma się za sobą wiele udanych książek, a czytelnicy, świadomi ich poziomu, nie zadowolą się byle czym. Jeffery Deaver nie tylko powraca z thrillerem tak mrocznym, mocnym i zaskakującym, jakiego po nim oczekujemy, ale także nawiązuje do początku swego najlepszego cyklu z agentem Lincolnem. „Kolekcjoner skór” potwierdza klasę tego pisarza i powoduje apetyt na więcej literatury spod znaku zbrodni.
Zobacz także inne książki Jeffery'ego Deavera.
Rok 2015 to zdecydowanie świetny rok dla miłośników thrillerów. To tylko krótka lista świetnych tegorocznych premier. Nietrudno ją wydłużyć, jeśli przyjrzeć się temu, co niedawno pojawiło się w polskich księgarniach. | 8 najlepszych thrillerów 2015 roku |
Jeśli marzy nam się piękny, w pełni zadbany trawnik, musimy w okresie od wczesnej wiosny do końca października systematycznie go kosić. Zabieg ten sprawi, że nasza trawa będzie estetyczna, gęsta i zdrowa. Tylko co zrobić, jeśli nasze drzewa nie są zabezpieczone przed koszeniem? Podpowiadamy, jak je ochronić i czego należy użyć do tego celu. Drzewa to wspaniały element krajobrazu. Są niezbędne dla zdrowego i właściwego funkcjonowania, ale jeśli nie będą odpowiednio zabezpieczone, mogą nam sprawiać pewien kłopot w trakcie koszenia trawy. Nieosłonięte spotęgują powstanie uszkodzeń mechanicznych wynikających często z dużej ilości zakamarków, braku umiejętności manewrowania pomiędzy nimi albo też nie do końca sprawnej kosiarki. Poniżej wskazówki, które warto wziąć pod uwagę.
Jak często należy kosić trawę?
Okres wiosenny wymaga od nas częstego koszenia. Przyjmuje się, że należy wykonywać ten zabieg raz w tygodniu. Jeśli zaobserwujemy, że wysokość trawy przekroczyła o kilka centymetrów poziom optymalnej wysokości naszego trawnika, jest to dla nas sygnał, że musimy się nim odpowiednio zająć. Oczywiście najważniejsza jest tutaj systematyczność i regularność. Warto także pamiętać, że trawnik pod drzewami nie wymaga tak częstego koszenia niż ten rosnący w bardziej nasłonecznionym terenie.
Na jaką wysokość kosić trawę?
Pamiętajmy, że bardzo ważne jest to, aby nasza kosiarka była dostosowana do koszonego obszaru. Uznaje się, że kosząc trawę, powinniśmy ją skrócić o ⅓ aktualnej wysokości. Dzięki temu nie utraci zbyt dużo masy zielonej, która z kolei jest niezbędna do jej prawidłowego rozwoju. Warto pamiętać, że trawniki w miejscach cienistych muszą być strzyżone o 2 centymetry wyżej niż te rosnące w optymalnych warunkach. Tak jak zbyt wysokie cięcie nie jest dobrym pomysłem, tak i niskie. Cięcie poniżej 30 mm jest nawet niebezpieczne dla użytkowania, ponieważ do urządzenia tnącego może dostać się żwir lub kamień. Dodatkowo niskie koszenie zmniejsza witalność, odporność i trwałość trawy.
Jak osłaniać drzewa?
Do ochrony pojedynczych drzew przed ich uszkodzeniem zaleca się różnego rodzaju osłonki. Przeznaczone dla drzew młodych nie tylko chronią, ale także stabilizują je zaraz po posadzeniu. Na rynku dostępnych jest wiele rodzajów, począwszy od klasycznych, prostych, a zakończywszy na osłonach ozdobnych, nawiązujących do dawnych wzorów.
Kolejnym rozwiązaniem zabezpieczającym drzewa będzie okrycie go słomianą lub wiklinową matą, słomianym chochołem lub grubą tekturą falistą. Warte polecenia są także siatki na drzewa i ich plastikowe odpowiedniki, które dają znacznie większą ochronę. Kolejną alternatywą zabezpieczającą jest specjalna, również plastikowa tuba.
Innym, tańszym, choć mniej atrakcyjnym sposobem jest budowanie krawężników wokół pnia drzewa. Krawężniki muszą wznosić się na około 15-20 cm nad poziom otaczającej nawierzchni. Trzeba jednak dbać, aby nie poranić korzeni podczas układania krawężników.
Ostatnim sposobem jest utworzenie specjalnego dołka wokół drzew w taki sposób, aby korzenie nie były potrącane przez kosiarkę. Niestety bardzo często tak się dzieje, zwłaszcza w przypadku, kiedy trawa dochodzi bezpośrednio do pnia. Dlatego też warto rozważyć tę kwestię, gdyż pełni ona dwie funkcje. Nie tylko zapewnia odstęp od kosiarki, ale także chroni korzenie.
Koszenie trawy wydaje się być łatwą czynnością, jednak jeśli chcemy, żeby nasz trawnik pięknie się prezentował, a drzewa nie ulegały uszkodzeniom, powinniśmy pamiętać o wyżej wymienionych zasadach. Jak widać, istnieje wiele skutecznych rozwiązań, które pomogą nam chronić nasze drzewa. Wystarczy jedynie wybrać sposób odpowiedni dla nas samych. | Jak chronić drzewa przy koszeniu trawy? |
Przytulanka to najlepszy przyjaciel twojego maluszka – dobrze o tym wiesz. A jeśli może stanowić przy tym integralny element wystroju twojego mieszkania? Poznaj szmaciane lalki w stylu skandynawskim. Ze swoją ukochaną przytulanką twój szkrab robi wiele rzeczy – bawi się nią, przytula, zasypia, obejmując ją. Ważne więc, by była bezpieczna, trwała i łatwa do wyczyszczenia – a przy tym miła w dotyku. Wiadomo – swojemu dziecku chcesz zapewnić wszystko, co najlepsze – a jednym z najlepszych wyborów będzie szmaciana lalka w stylu skandynawskim. Dlaczego? Czytaj dalej.
Skandynawia w twoim domu
Lalki w stylu skandynawskim – podobnie jak sam styl skandynawski – cechuje prostota formy, elegancja i minimalizm. Utrzymane są w stonowanych kolorach, których zadaniem jest koić, a nie pobudzać. Często są to rozbielone szarości, beże i pastele połączone z wyrazistszymi, choć również spokojnymi kolorami – zgaszoną czerwienią, zielenią czy granatem. Inspirowane Skandynawią zabawki szyte są (często ręcznie) z bawełny lub lnu i wypełnione silikonem. Szmaciane postaci posiadają zwykle nieproporcjonalnie długie nogi i ręce, które są jedną z cech typowych dla zabawek w tym stylu. Cechą charakterystyczną jest także szycie z jak najmniejszej ilości kawałków materiałów, starannie dobranych deseniami – nie są to lalki bogato zdobione, z doszywanymi elementami, jak guziki czy cekiny, które dziecko w czasie zabawy może połknąć.
Ostatnio popularność zdobywają zabawki oryginalne, jedyne w swoim rodzaju – a lalki skandynawskie doskonale się w ten styl wpisują.
Dla małego miłośnika zwierząt…
Częstym modelem lalek szmacianek w stylu skandynawskim są zwierzęta. Wybierz dla swojego malucha przytulankę kotka, np. w tiulowej spódniczce baletnicy lub w muszce na szyi, albo myszkę. Do wyboru masz większe i mniejsze modele, w cenie 65–150 zł. Jeśli twój maluch ma już 3 lata, podaruj mu minimyszkę (albo króliczka lub kotka) w pudełku – twój szkrab z pewnością pokocha ją od pierwszego wejrzenia. Ta piękna, nieduża myszka w ozdobnym pudełku – które wygląda jak pudełko na zapałki – będzie towarzyszyć twojemu dziecku podczas codziennych zabaw i pomoże ukołysać je do snu. Wykonana jest z miękkich materiałów najwyższej jakości.
Bardzo popularne są również króliki w stylu skandynawskim – znajdziesz je w różnych wariantach: w spodniach w paski, spódniczce, a nawet w sukni ślubnej lub garniturze. Ten ostatni model możesz też podarować parze młodej jako upominek na weselu – po zdjęciu mniejszych elementów, np. wianka, posłuży im jako zabawka dla dziecka. Większe warianty – królika olbrzyma – które mogą mieć wysokość metra lub więcej, dzięki bardzo długim rękom i nogom możesz wiązać, zawieszać – albo po prostu pozwolić, by twoje dziecko zasypiało wtulone w swojego nowego przyjaciela.
Dostępne są także inne zwierzaki – renifery, pingwiny, misie, jelonek, a nawet flamingi.
… albo wielbiciela oryginalnych postaci
Twórcy lalek w stylu skandynawskim proponują też nieco inny rodzaj zabawek – lalki w innym kształcie, choć także proste i naturalne, o krótszych nogach i rękach. Podobnie jak ich zwierzęce odpowiedniki wykonane są z bardzo miękkich materiałów i także mogą służyć do zabawy, dekoracji pokoju lub jako poduszka, tyle że przybierają kształt postaci, który zdecydowanie wyróżnia je na tle innych lalek. Znajdziesz wśród nich m.in. skrzaty, wróżki i aniołki, w cenie 100–160 zł.
Lalki szmacianki w stylu skandynawskim są nieprzesiąknięte tandetą, naturalne, urzekają swą prostotą. Można je prać, nie posiadają niebezpiecznych elementów. Łatwo się je chwyta i przyjemnie do nich tuli. Podbijają serca nie tylko swoich małych właścicieli, ale także dorosłych. Mogą stanowić świetne uzupełnienie wystroju twojego salonu albo pokoju dziecięcego, jednocześnie stanowiąc bezpieczną zabawkę, którą twoje dziecko szczerze pokocha. | Lalki szmacianki w stylu skandynawskim |
Powieść Romy J. Fiszer to opowieść o trzech pokoleniach kobiet, które łączy niezwykła więź. To także opowieść o ogromnej sile miłości, przyjaźni i wzajemnej pomocy. A także o tym, że każda rodzina skrywa swoje tajemnice. Anna, główna bohaterka powieści Romy J. Fiszer, jest przekonana, że jej życie jest poukładane i nic nie jest w stanie zaburzyć jej spokoju, a tym bardziej jej zaskoczyć. Ma córkę Kasię i wnuczkę Elizę, z którymi jest bardzo blisko – ta relacja sprawia, że nie potrzebuje do szczęścia niczego więcej. Jednak pewnego dnia Anna znajduje tajemnicze stare listy. Z ich treści wynika, że nie jest biologiczną córką swoich rodziców. Anna czuje, że jej życie wywraca się do góry nogami – jest zaskoczona rodzinną tajemnicą, ale także podekscytowana i pełna pytań. Postanawia wyjaśnić dawno skrywane rodzinne sekrety i odkryć swoją rodzinną historię. W tym celu wyrusza na Kaszuby.
Siła rodziny i miłość kobiet
Anna jest silnie związana ze swoimi córką i wnuczką, postanawia zatem zabrać je na poszukiwania odpowiedzi dotyczących jej pochodzenia. Trzy pokolenia kobiet wyruszają na Kaszuby tropem informacji znalezionych w listach. Na miejscu poszukują odpowiedzi, ale także powoli odkrywają siłę wzajemnej miłości i niezwykłej więzi, która je łączy. Powieść Romy J. Fiszer to niezwykle ciepła opowieść, poruszająca i otwierająca czytelnika na emocje, których mógłby się nie spodziewać. To pozytywna i pogodna historia, która mimo skrywanych głęboko rodzinnych sekretów sprawia, że czytelnik skłania się do refleksji i znajduje w sobie chęć otwarcia się na innych. „Kilka godzin do szczęścia” pełne jest skrajnych emocji, od łez wzruszenia do śmiechu, jednak proporcje pomiędzy nimi są bardzo dobrze wyważone i sprawiają, że książkę przyjemnie się czyta. Kolejne wydarzenia są logiczne i nie odnosi się wrażenia, że dzieje się zbyt wiele. Akcja powoli idzie do przodu, skupiając się na trójce bohaterek i ich wzajemnych relacjach.
Piękny portret Kaszub
„Kilka godzin do szczęścia” oprócz poruszającej i wciągającej historii Anny, Kasi i Elizy to także opowieść o niezwykłych krajobrazach i pięknych widokach. Autorka w subtelny sposób wplata w bieg wydarzeń opisy cudownej przyrody i zachwyca się kaszubskim niebem. Zresztą, przyciągające otoczenie, cudowne widoki i niezwykła kaszubska przyroda jest jednym z ważniejszych elementów całej historii. Opowieść Romy J. Fiszer bardzo wciąga i sprawia, że czytelnik nie może się doczekać kolejnych przygód bohaterek. Pierwszy tom pozostawia niedosyt i otwarte pytania – czy trójka kobiet odnajdzie swoje szczęście na pięknych Kaszubach?
Źródło okładki: www.hitsalonik.pl | „Kilka godzin do szczęścia” Roma J. Fiszer – recenzja |
Mówi się, że zmęczony kierowca jest na drodze równie niebezpieczny, co ten pijany. Jest w tym wiele prawdy. Czasem wystarczy przymknięcie oczu na sekundę, żeby doszło do tragedii. Dlatego tak ważne jest, żeby dbać o swoją kondycję, nie dopuścić do sytuacji, w której zmęczenie opanuje nas do tego stopnia, że stracimy kontrolę nad pojazdem. Jest kilka sposobów, żeby uniknąć takich niebezpiecznych momentów. Oto 5 wskazówek, które pomogą ci być zawsze wypoczętym i skoncentrowanym na drodze kierowcą. 1. Wyjedź wcześniej
Jeżeli jedziesz w dłuższą trasę, zawsze wyruszaj wcześniej. Nigdy nie wiesz, co może się przytrafić na drodze, ale też musisz zakładać, że dopadnie cię zmęczenie i będziesz potrzebować chwili, żeby doprowadzić się do stanu „używalności”. Jazda, szczególnie na długich prostych i drogach szybkiego ruchu, może być bardzo monotonna, a to wywołuje efekt senności. W czas jazdy wlicz więc czas na krótkie postoje, przerwę na kawę i rozprostowanie kości. Nie będziesz miał takiej presji, że musisz gdzieś być i absolutnie nie masz czasu, żeby na chwilę się zatrzymać i odpocząć. Zawsze lepiej jechać odrobinę dłużej niż nie dojechać wcale.
2. Wyśpij się
Nic ci nie pomoże, jeżeli zarwiesz noc przed wyjazdem. Ani hektolitry kawy, ani żadne inne metody nie sprawią, że sen o tobie zapomni. Organizm potrzebuje odpoczynku, więc jeżeli nie dostanie od ciebie odpowiedniej jego dawki, z pewnością szybko da ci o tym znać. Noc przed wyjazdem spędź więc na śnie. Im więcej dostarczysz go swojemu ciału, tym dłużej będzie potem działać na pełnych obrotach. Optymalna ilość to 8 godzin. Jeżeli wyjeżdżasz o świcie, połóż się wcześniej.
3. W towarzystwie raźniej
Dobrym sposobem na odepchnięcie od siebie zmęczenia jest zabranie ze sobą towarzysza podróży. Rozmowa pozwala nie myśleć o tym, że najchętniej przyłożylibyśmy głowę do poduszki. Upewnij się jednak, że pasażer wie, jakie jest jego zadanie. Dobrze, jeżeli znajdziesz osobę którą lubisz, z którą nie kończą ci się tematy po 10 minutach rozmowy. Ciągłe podtrzymywanie rozmowy wprowadzi twój mózg w stan wzmożonej koncentracji, zwłaszcza, że jednocześnie wciąż skupiasz się na drodze. Dzięki temu nie zaniedbasz ani rozmowy, ani jazdy samochodem.
4. Muzyka dobra na wszystko
Jeżeli nie możesz ze sobą nikogo zabrać, włącz radio samochodowe. Najlepiej, jeżeli słuchać będziesz ulubionych płyt, do których możesz podśpiewywać, lub radiostacji, na której znasz dużą ilość utworów. Chodzi o to, żeby muzyka była energiczna, rozbudzała, a jednocześnie, podobnie jak rozmowa, pozwalała skupić uwagę na czymś oprócz drogi. Nie pozwalaj mózgowi na relaks, zwłaszcza jeżeli zaczynasz czuć zmęczenie. Pozwolenie sobie na chwilę odprężenia może okazać się zgubne. Słuchaj więc czegoś, od czego będzie chciało ci się tańczyć i śpiewać. Bo przecież chyba nikt nie zasypia śpiewając, prawda?
5. Drzemka na lekarstwo
Jeżeli wyraźnie czujesz zmęczenie, nie ryzykuj! Jak najszybciej zjedź na stację benzynową lub przydrożny parking. Nie czekaj, aż powieki zaczną ci opadać. Wtedy może już być za późno. Jak najszybciej zjedź z drogi i pozwól sobie na krótką drzemkę. Nawet dwadzieścia minut może postawić cię na nogi, dodać energii, która pomoże ci dotrzeć do celu. Pamiętaj, żeby zamknąć samochód od środka zanim pójdziesz spać. Niestety, miejsca postojowe nadal często odwiedzane są przez osoby o nieczystych intencjach. A przecież nie chcesz się obudzić tylko z połową bagażu.Te pięć prostych trików sprawi, że za kierownicą zachowasz zawsze trzeźwość umysłu. Nie pozwól nigdy, żeby to zmęczenie przejęło nad tobą władzę. Przede wszystkim pamiętaj, żeby mierzyć siły na zamiary. Nigdy nie przeceniaj swoich możliwości. Zakładaj, że wytrzymasz bez snu mniej niż ci się wydaje. Nie wierz też w magiczne działanie kawy, coli lub napojów energetycznych. Działają krótko, a każdy organizm, szczególnie ten zmęczony, może reagować na nie inaczej. Nic nie sprawi, że będziesz wypoczęty lepiej niż sen. | 5 wskazówek jak być wypoczętym za kierownicą latem |
Zabawki wykonane z drewna wracają do łask. Choć dziecięce, drewniane drobiazgi na chwilę straciły na popularności, to jednak nie pozwoliły wyprzeć się z dziecięcych pokojów na dobre. Trudno znaleźć dzisiaj choćby jeden pokój smyka, w którym nie byłoby żadnej zabawki z drewna. Tryumfy święcą szczególnie drewniane mebelki dla lalek, z pomocą których dziewczynki bawią się w odgrywanie ról. Drewniany domek gotowy czy wykonany samodzielnie?
Dziewczynka na pewno będzie zachwycona, kiedy dostanie gotowy zestaw, składający się z drewnianego domku, kolorowych mebelków i kilku niewielkich lalek obsadzonych w rolach mieszkańców. Świetnym pomysłem na podarunek urodzinowy czy prezent wręczony bez okazji są drewniane mebelki, z pomocą których twoja pociecha urządzi swój wymarzony domek dla lalek. Drewniany domek dla lalek może przygotować tata posiadający duże pokłady zdolności manualnych. Ukochanym lalkom albo figurkom zwierzątek będzie się też świetnie mieszkało w domku stworzonym z niewysokiego regału, tak aby dziewczynka mogła wygodnie bawić się nawet na wysokości poddasza. Wystarczy jeszcze zadbać o kilka szczegółów, takich jak kwiatki w doniczkach czy firanki i wyposażyć podmiejską willę w drewniane mebelki do domku dla lalek. Najlepiej wybrać mebelki tego samego producenta i w podobnej kolorystyce. Taki zestaw da najpiękniejszy efekt, a twoja córka nie będzie mogła oderwać się od zabawy.
Wybieramy drewniane mebelki dla lalek
Zanim wybierzesz mebelki z drewna, pomyśl, ile pomieszczeń znajdzie się w domku dla lalek. Liczba wnętrz jest niezwykle ważna. Z taką wiedzą łatwiej będzie ci podjąć decyzję, z których mebelków powinnaś zrezygnować. Duża kuchnia pomieści np. zestawy do kuchni i do jadalni, a jeśli i kuchnia, i pokój dzienny są małe, zrezygnuj ze stołu do przyjmowania gości – im wyższe piętra i mniej mebli w poszczególnych pokojach, tym pociesze będzie łatwiej się bawić.
Jakie zestawy drewnianych mebelków dla lalek warto wybrać?
Drewniane puzzle 3Dw barwie naturalnej albo wielokolorowe to prawdziwa gratka dla entuzjastki układania puzzli. Dziewczynka, bawiąc się domkiem dla lalek, którego wyposażenie samodzielnie złożyła, będzie miała ogromną satysfakcję ze swojej kreatywnej pracy. Koszt zakupu trójwymiarowych puzzli jest dość niewielki – najtańsze komplety mebelków, które pozwolą na wyposażenie niewielkiego domku, to około 25 zł. Wyposażenie domku można uzupełnić także o zestaw z kominkiem i zegarem z kukułką albo o fortepian, który można nie tylko samodzielnie złożyć, ale i pomalować.
Kolorowe mebelki od Goki, które wykonano z najwyższą starannością, zachwycą chyba wszystkie dziewczynki. Wybierając zestawy od znanego producenta drewnianych zabawek, możesz urządzić domek dla lalek w typowym stylu albo zaaranżować prawdziwy zamek. Goki oferuje m.in. komplet mebelków do sypialni, w którym znajdziesz łoże z baldachimem i cudną toaletkę. Uroczych drobiazgów nie brakuje też w komplecie mebelków do nowoczesnego pokoju dziecięcego – wzrok przykuwają niewielkie zabawki dla lalek i konik na biegunach. Z oferty niemieckiego producenta możesz wybrać także drewniane mebelki do salonu, kuchni czy łazienki. Zwróć również uwagę na komplety z wyposażeniem pomieszczeń.Koszt zakupu mebelków do jednego wnętrza wynosi około 70 zł.
Drewniane mebelki od Bigjigs często sprzedawane są w większych kompletach, które pozwolą od razu na zaaranżowanie większości pomieszczeń w domku dla lalek. W zestawie znajdziesz mebelki i akcesoria do pokoju dziennego, do kuchni, łazienki i sypialni. Jeżeli chcesz sprawić pociesze jeszcze większą radość, zastanów się na zakupem wyposażenia ogrodu. Drewniana zjeżdżalnia, basen i leżak to marzenie nie tylko lokatorów takiego domku, ale na pewno także twojej córki. Cena zestawu mebli i kompletu do ogrodu waha się w granicach 110-125 zł.
Niemiecki Hape oferuje nie mniej kolorowemebelki wykonane z drewna, którymi twoja pociecha z łatwością wypełni domek dla swoich ulubionych lalek. Zestawy zaprojektowano z dbałością o najdrobniejszy szczegół – w pokoju dziecięcym wypatrzysz matę edukacyjną dla niemowlaka, w siłowni na wysportowane lalki czekają wielobarwne ciężarki, a pokój dzienny zdobią nowoczesna lampa podłogowa i okazała roślina. Wspomniane elementy wyposażenia i mebelki do innych wnętrz możesz kupić za 50-60 zł.
Drewniane mebelki i urocze domki dla lalek to marzenie wielu kilkuletnich dziewczynek. Warto sprezentować pociesze w pełni zaaranżowany domek z drewna albo całą rodziną zbudować podmiejską willę dla lalek i zapełnić ją pięknymi mebelkami z drewna. Udanej zabawy. | Drewniane mebelki dla lalek – przegląd |
Nowoczesna kuchnia to nie tylko meble i sprzęt, ale także praktyczne dodatki, które dodają jej uroku i podkreślają styl pomieszczenia. Wśród nich bez wątpienia wyróżniają się chlebaki, zachwycające wyglądem i funkcjonalnością. Żeby chlebak spełniał swoją podstawową funkcję i przechowywał pieczywo tak, aby jak najdłużej zachowało świeżość, warto sprawdzić, który model wybrać. Na co zwrócić uwagę przed zakupem?
Szukając chlebaka do swojej kuchni, określ jego wielkość. Najczęściej spotykane są chlebaki prostokątne, zdarzają się także modele kwadratowe, a nawet owalne. Te ostatnie są zwykle większe od standardowych, dlatego dobrze jest zmierzyć wcześniej miejsce. Ważna jest odpowiednia cyrkulacja powietrza. Dzięki niej pieczywo zachowa świeżość na dłużej i zminimalizujesz ryzyko rozwijania się pleśni. Wiele chlebaków ma specjalne otwory (tzw. wywietrzniki) z tyłu lub z boku. Wybierając chlebak, upewnij się, że jest on na tyle szczelny, aby chronił przed wilgocią i na tyle przewiewny, aby umożliwił dostęp powietrza.
Rodzaje chlebaków
Najbardziej kultowy i najchętniej wybierany jest chlebak drewniany. Jego cena waha się od 39 do 79 zł. Wyróżnia go przede wszystkim materiał. Drewniane chlebaki najlepiej wchłaniają wilgoć, dzięki czemu najdłużej zapewniają świeżość pieczywa i chronią je przed rozwojem pleśni. Tradycyjne chlebaki to podstawa i pokrywa otwierana do góry. Jeśli jednak szukasz bardziej nowoczesnego chlebaka drewnianego, postaw na ten z wysuwaną drewnianą deską do krojenia (ok. 65 zł).
Obecnie najmodniejsze są chlebaki ceramiczne. Idealnie pasują one do nowoczesnych kuchni z lakierowanymi frontami. Ich zaletą jest wytrzymałość i łatwość w utrzymaniu czystości. Ceramika utrzymuje niezmienną temperaturę, więc pieczywo pozostaje świeże. Chlebaki ceramiczne dostaniemy już od 59 zł.
Popularne są także chlebaki bambusowe. Ich cechy są podobne, jak w przypadku chlebaków drewnianych. Są one nieco droższe, bo kosztują od 149 zł wzwyż. Jeśli więc szukamy tańszego modelu, możemy wybrać prostokątny chlebak ceramiczny lub metalowy, którego górna podnoszona pokrywa jest wykonana z bambusa i może służyć za deskę do krojenia (ok. 80 zł).
Często spotykane są także wspomniane wcześniej chlebaki metalowe – matowe lub z połyskiem (ok. 55 zł). Mają nowoczesny wygląd, są wytrzymałe i pasują do większości stylów. Ich minusem jest często słaba cyrkulacja powietrza. Oznacza to, że nie należy trzymać ich blisko źródła ciepła lub wilgoci (kuchenki, piekarnika czy kranu), bo łatwo o parę wodną na metalowych ściankach, która może powodować namnażanie się pleśni. Chlebaki metalowe są proponowane do dużych, przewiewnych kuchni, jak również dla osób, które kupują pieczywo mniej, ale częściej.
Modne chlebaki do 99 zł
Wśród najmodniejszych w ostatnim czasie chlebaków znajdują się chlebaki w stylu vintage. Najchętniej wybierane są te w kolorze białym lub w delikatnych, jasnych pastelach, z napisem Bread umieszczonym na przedniej ściance. Ciekawie prezentują się także stylowe chlebaki w kształcie kopuły. Idealnie wpasują się w nowoczesny wystrój kuchni i dostępne są w wielu modnych kolorach, m.in. białym, czerwonym i czarnym. Kupimy je już od 59 do 79 zł. | Kultowe chlebaki do 99 zł |
Zrzucenie zbędnych kilogramów to nie lada wyczyn zwłaszcza, gdy skończyliśmy już 30 lat. Wtedy bowiem, zarówno w przypadku kobiet jak i mężczyzn, metabolizm drastycznie zwalnia, a treningi czy dieta przestają przynosić pożądane rezultaty. I choć wydawać by się mogło, że większe natężenie ćwiczeń bądź rygor w kwestii jedzenia okaże się w tym przypadku kluczem do sukcesu, niestety nie jest to potwierdzającą się regułą. Dlatego właśnie, mając już za sobą trzecią dekadę życia, warto pomyśleć o wspomaganiu się suplementami diety, czyli w pełni naturalnymi środkami, ułatwiającymi spalanie tkanki tłuszczowej. Czy i jak działają? Oraz czy ich stosowanie jest bezpieczne dla zdrowia? Tego dowiecie się z dzisiejszego poradnika. Zapraszam na przegląd suplementów diety ułatwiających odchudzanie.
Prawda czy mit?
Przeglądając fora internetowe można natknąć się na ogromną liczbę opinii o wszelkiego rodzaju suplementach diety. Niektóre z nich przemawiają na korzyść stosowania tego typu wspomagaczy, inne zdecydowanie odradzają ich zakup. Jak to więc jest ze skutecznością działania suplementów?
Większość suplementów diety rzeczywiście działa tak, jak powinna, a więc ułatwia odchudzanie, podobnie jak odpowiednia porcja witamin wpływa na poprawę kondycji naszego organizmu. W przypadku chęci zrzucenia kilku zbędnych kilogramów – marząc o szczupłej sylwetce, powinniśmy skupić się na konkretnych i, co istotne zalecanych przez naszego dietetyka suplementach. Jedynie odpowiednio dobrany zestaw suplementów, w połączeniu z indywidualną dietą da nam 100% gwarancję działania.
Mamy już więc pierwszy czynnik negatywnych opinii, czyli dobieranie suplementów na własną rękę, bez choćby jednej konsultacji ze specjalistą. Przyjrzyjmy się drugiej o wiele gorszej, a mianowicie polskiemu prawu, które nie reguluje w pełni rynku suplementów. Oczywiście, bada się ich skład i sprawdza czy są bezpieczne dla zdrowia, jednak w przeciwieństwie do klasycznych leków, suplementy nie muszą „działać”, a więc przynosić rezultatów. W związku z tym, co jakiś czas możemy natknąć się na nieuczciwe praktyki i sprzedawanie „cudownych wspomagaczy odchudzania”, które są po prostu kompleksem kilku witamin.
Suplementy, które naprawdę działają
Skoro wiemy już czego się ustrzec, oraz od czego zacząć dietę opartą na suplementach, przyjrzyjmy się najpopularniejszym rodzajom reduktorów tkanki tłuszczowej oraz specyfikom pozwalającym szybko stracić kilka centymetrów i wyjaśnijmy sobie, kto i kiedy powinien z nich korzystać.
Suplementy zawierające L-Karnitynę – to jeden z najczęściej stosowanych środków wspomagających odchudzanie. L-Karnityna to składnik występujący naturalnie w naszym organizmie odpowiedzialny za prawidłowe przeprowadzanie procesu spalania tłuszczu. Jej źródłem jest przede wszystkim czerwone mięso. Ciało dorosłego człowieka dysponuje około 25 gramami L-Karnityny, choć jest w stanie wykorzystać znacznie więcej. Dlatego też suplementy ją zawierające są bezpieczne dla zdrowia i jak najbardziej wskazane. Niestety, samo przyjmowanie L-Karnityny nic nie da, musi być ono połączone z odpowiednią dietą bogatą w tłuszcze oraz intensywnym treningiem. Warto zaznaczyć, że po jej spożyciu będziemy się zdecydowanie mocniej pocić – należy się na to przygotować.
Suplementy zawierające błonnik. Błonnik pokarmowy jest przede wszystkim niezwykle istotny dla prawidłowego funkcjonowania jelit, ale pomaga również w pozbyciu się z organizmu wielu toksyn. Rolę suplementów opartych o działanie błonnika można by sprowadzić więc przede wszystkim do kuracji oczyszczającej. Istnieją jednak suplementy w formie naturalnie zmielonych zbóż i otrębów, których działanie jest znacznie przydatniejsze – po rozrobieniu z wodą stanowią one niezwykle syty, niskokaloryczny posiłek. Dlatego też sprawdzą się przede wszystkim wśród osób mających problem z zapanowaniem nad głodem i ciągłym podjadaniem. Błonnik jest w 100% naturalny i możemy przyjąć nawet do 50g dziennie bez obaw o efekty uboczne. Należy przy tym pić dużo wody w ciągu dnia.
Suplementy regulujące zawartość wody w organizmie. To swego rodzaju nowość, która pojawiła się na rynku kilka lat temu. Suplementy tego typu mają za zadanie odprowadzić z organizmu nadmiar wody, przez co szybko wyglądamy szczuplej, a tłuszcze wolniej wiążą się w naszym ciele. Jak wiadomo, woda jest głównym składnikiem tkanki tłuszczowej. Tego typu regulację powinniśmy stosować zdecydowanie po wykonaniu badań u dietetyka. Może okazać się bowiem, że za naszą nadwagę odpowiada niedobór wody, a nie jej nadmiar.
Suplementy o nieudowodnionym działaniu
Dwa najczęściej przewijające się w spotach reklamowych składniki „odchudzające” suplementów diety to zielona herbata oraz guarana. Warto zaznaczyć w tym poradniku, że na chwilę obecną nie istnieją udowodnione, naukowe potwierdzenia tej teorii. Zielona herbata ma przede wszystkim właściwości oczyszczające organizm z toksyn i w aspekcie kulturowym jest chętnie stosowana przez Japończyków. Jej popularność na rynku suplementów wzięła się więc prawdopodobnie z powiązania faktu picia zielonej herbaty z nienaganną wręcz sylwetką wielu Azjatów. Prawda jest jednak taka, że zielona herbata przyspiesza spalanie tłuszczu tak samo, jak czysta woda, czyli prawie wcale. Niemniej warto ją pić, by oczyścić organizm z toksyn.
Guaranę z kolei można by wręcz uznać za idealny przykład działania na zasadzie placebo. Zawiera ona stosunkowo niewiele „odchudzającej” kofeiny – w tej roli podobnie spisuje się zwykła kawa. A kofeina sama w sobie, poza tym, że chwilowo pobudza, nie wpływa znacząco na odchudzanie. Preparaty zawierające guaranę powinny więc raczej stosować osoby, które mają problemy z niedoborem magnezu – w przeciwieństwie do kawy, kofeina zawarta w guaranie nie powoduje znacznej jego utraty. Podsumowując, warto korzystać z porad dietetyka oraz ze sprawdzonych, naturalnych suplementów diety. I wcale nie musicie przyjmować ich w postaci tabletek – znajdziecie je również w odpowiednio przygotowanych posiłkach. Powodzenia! | Odchudzanie po 30 – tce. Przegląd suplementów diety |
Torebka to nieodłączny element dobrze skomponowanej, kompletnej stylizacji. Chyba żadna kobieta nie zdecyduje się na wyjście bez podręcznego niezbędnika zawierającego najpotrzebniejsze drobiazgi. Co roku projektanci prezentują trendy obowiązujące w nadchodzących sezonach. Również i tej wiosny mamy w czym wybierać. W nadchodzącym sezonie wiosennym widzimy kilka stylów przewodnich i w ich ramach wiele przeplatających się między sobą trendów. Pozwala to mieć pewność, że zarówno osoby ceniące klasykę, jak i nieszablonowe indywidualistki znajdą coś dla siebie. A przecież nic tak nie poprawia humoru jak nowa torebka.
Powrót do lat 70.
Inspiracje latami 70. widać we wszystkich aspektach mody na sezon wiosenno-letni – od ubrań, gdzie znów królują dzwony, po dodatki. I tak jednym z najmocniejszych trendów są wszechobecne frędzle. Torebki przyozdobione czasem nawet absurdalnie długimi paskami skóry lub rzemyka są absolutnym hitem. Takie akcesorium może wyglądać zarówno bardzo elegancko, kiedy zgrabna kopertówka uwieńczona jest sznurkowymi lub łańcuszkowymi frędzlami, jak i bardzo rockowo, dodając pazura całej stylizacji.
Innym hitem zaczerpniętym z tendencji obecnych na ulicach w latach 70. są torebki-worki. Czyli modele z okrągłym dnem, trzymane na pasku przewleczonym przez brzegi. To niesamowicie wygodny fason, który pozwoli na komfortowe trzymanie w ręku lub zarzucenie na ramię. Widzimy je w eleganckich, skórzanych wydaniach wykończonych łańcuszkiem, a także w płóciennych propozycjach przypominających styl marynarski.
Styl hippie to również motywy florystyczne, które w obecnym sezonie widoczne są bardzo wyraźnie. Teraz wybieramy mocne, multikolorowe kwiatowe wzory, najlepiej obecne również na innych częściach stylizacji. Nie stawiajmy na zachowawcze drobne akcenty, wręcz przeciwnie – warto mieć w swojej szafie kwiecistą torebkę, która ożywi i rozświetli całość.
Torebki z wężowej skóry
Wężowa skóra zdecydowanie dominowała jako materiał na torebki w pokazach zwiastujących trendy nadchodzącej wiosny. Pojawiała się zarówno w naturalnej wersji, jak i sztucznych nadruków na tkaninach. Zwracały uwagę również zastosowane wzory pokrywające pytony i anakondy w zupełnie szalonych kolorach. Mocny róż oraz zieleń były niesamowitym połączeniem, które jeszcze utwierdzało w przekonaniu o zaletach color *blockingu. Trend możemy wykorzystać w popularnych shopperach*, workach, kuferkach i kopertówkach. Dobrze, jeśli oprócz modnego wzoru materiał będzie miał również wypukłą fakturę.
Torebka inaczej
Na salony wkradła się wygoda i praktyczność rozwiązań. Teraz nierzadko zastępujemy klasyczne torebki plecakami. Nie są to jednak zwykłe modele, a bardzo stylowe propozycje starannie przygotowane przez projektantów. Do wyboru mamy te z wężowej skóry, opcje z ciekawymi nadrukami oraz zupełnie ozdobne, gustowne sztuki przypominające torebki.
Innym sposobem na odejście od tradycji i wpuszczenie nieco sportowego komfortu są tzw. nerki. Nosimy je zarówno przy pasku, jak i przewieszone przez ramię. Im ciekawszy design, tym lepiej. Możemy je wybierać nawet w zastępstwie kopertówek na wieczorne wyjścia. Projektanci dają duże pole do modowych eksperymentów dla indywidualistek.
Torebka to nadal bardzo ważny element całej kreacji, co sezon zmieniają się tylko przewodnie trendy, które warto znać, aby być na czasie. Niektóre propozycje projektantów na wiosnę 2015 są zupełnie szalone, a inne przypadną do gustu nawet konserwatystkom. | Najmodniejsze torebki na wiosnę 2015 |
Czy smartfon lub tablet muszą służyć wyłącznie do gier? Niekoniecznie. Z tego poradnika dowiecie się, które aplikacje pozwolą wykorzystywać urządzenie mobilne do ułatwienia i uprzyjemnienia codziennych, uczniowskich obowiązków. 1. Plan lekcji może być smart – myTable
Jak się okazuje, elektroniczny plan lekcji może w niektórych sytuacjach okazać się lepszy od swojego papierowego odpowiednika. Przede wszystkim pozwoli wyciszyć telefon, co uchroni uczennicę/ucznia przed srogim wzrokiem nauczycielki.
W ustawieniach aplikacji użytkownik jest w stanie zdefiniować czas trwania zajęć (do wyboru są predefiniowane okresy od 15 do 120 minut), przerwy (nieaktywne albo 5 minut do 25 minut). Możemy także uaktywnić wibracje w chwili, kiedy zaczynają się i kończą zajęcia. Autor programu przewidział też opcję wprowadzenia rotacyjnego planu zajęć – da się skonfigurować trzy różne wersje tygodnia.
2. Inteligentny skaner w kieszeni – CamScanner – Phone PDF Creator
Szybkie skanowanie dużej ilości tekstu, tabelki, wykresu lub interesującego zdjęcia to czynność, która nie raz ułatwi i przyspieszy pracę nad tworzeniem referatu w zaciszu szkolnej biblioteki. Z tego też powodu, warto na liście aplikacji zaznaczyć CamScanner – Phone PDF Creator, jaka uczyni z każdego smartfona czy tabletu prawdziwie profesjonalny skaner. Dlaczego? Dzięki wbudowanym w program algorytmom, po wykonaniu zdjęcia jest ono automatycznie kadrowane, a perspektywa zmieniana na „widok z lotu ptaka”, co znacząco podnosi komfort pracy z tekstem/obrazkiem. Na każdym z etapów obróbki grafiki możemy ręcznie nanieść poprawki na proponowane przekształcenia, co pozwala „wychwycić” ewentualne błędy CamScannera. W razie potrzeby obrócimy obraz, zapiszemy go w skali szarości bądź w trybie czarno-białym.
Co więcej, program obsługuje tryb seryjny, w którym skanujemy kilka stron naraz, co z pewnością przyda się każdemu, kto powiela artykuł z magazynu albo rozdział książki. Użytkownik ma również wpływ na orientację wykonywanych skanów (pionowo, poziomo lub automatycznie). Dla ułatwienia możemy też włączyć specjalną siatkę, jaka zapewni nam zeskanowanie danego tekstu bądź obrazka pod właściwym kątem. Twórcy programu nie zapomnieli nawet o funkcji rozpoznawania tekstu na zdjęciach – OCR. Niestety, wtyczka nie obsługuje języka polskiego, zatem przyda się jedynie przy pracy z zagranicznymi tekstami.
Na zakończenie, owoc naszych działań – plik PDF – wyślemy w postaci załącznika na określony adres e-mail, udostępnimy w jednym z dysków w chmurze, przekażemy w wiadomości SMS czy też wydrukujemy wprost z naszego smartfona.
3. Zanotuj, zsynchronizuj, zdaj – Evernote i Catch Notes
Pismo ręczne często utożsamiane jest z „ostatnim bastionem humanizmu” i przeciwstawiane bezdusznej cyfryzacji. Tymczasem nic nie stoi na przeszkodzie, aby notować ręcznie na tablecie bądź smartfonie, zwłaszcza, jeśli fabrycznie wyposażono go w specjalny rysik. To zadanie ułatwiają liczne aplikacje do kategoryzowania i łatwego udostępniania zbiorów naszych notatek.
Jednymi z najpopularniejszych są Evernote i Google Keep. Ta pierwsza pozwoli, poza notowaniem, przeszukiwać tekst na zdjęciach oraz segregować notatki według znaczników. Z kolei dzięki Google Keep zamienimy notatki głosowe na pisane oraz oznaczymy notatki kolorami, by móc je szybko i sprawnie organizować.
4. Zaplanuj swoje życie – Remember the Milk i Any Do
Oddać książki do biblioteki, powtórzyć materiał przed sprawdzianem z chemii, napisać esej z języka polskiego, a do tego pamiętać o urodzinach mamy – w życiu przeciętnego polskiego ucznia/uczennicy dzieje się całkiem sporo i z tego powodu, warto wykorzystać smartfona lub tablet do zaplanowania sobie dnia, tygodnia, a nawet całego semestru.
Z pomocą przychodzi całe mnóstwo mobilnych programów. Na wyróżnienie zasługują w mojej ocenie dwa: Remember the Milk oraz Any Do. Ten pierwszy jest dostępny na platformy: iOS, Android orazBlackBerry. Poza tym, możemy liczyć również na wersję na przeglądarkę internetową. Remember The Milk jest zsynchronizowany z Gmailem, Kalendarzem Google oraz z programem Microsoft Outlook. Największą zaletą aplikacji jest to, że listą zadań do wykonania będziemy zarządzać skądkolwiek, po czym jest ona synchronizowana z wersjami na innych urządzeniach. Ponadto, dużym atutem jest to, że nasze zadania damy radę udostępniać innym użytkownikom, co wydaje się szczególnie przydatne przy projektach zespołowych. Nawet brak dostępu do sieci nie jest w stanie pokrzyżować nam szyków, możemy bowiem zarządzać zadaniami w trybie offline.
Any Do to z kolei jedna z najciekawszych, pod względem wizualnym, aplikacji do zarządzania zadaniami. Znajdziemy zarówno wersje na Androida, jak i na iOS-a. Oprócz tego, dostępna jest także specjalna wtyczka do przeglądarki Chrome, jak i wersja dla pozostałych przeglądarek. Aplikacja pozwala zdefiniować obowiązki, jakie mamy do wykonania w ściśle określonych terminach, np. w konkretnym dniu lub w niezdefiniowanym czasie. Mało tego, aplikacja o wybranej przez nas porze dyskretnie przypomni nam o konieczności dodania nowych zadań, dzięki czemu nic nie powinno umknąć naszej uwadze.
5. Jaka ocena na koniec semestru? – Dziennik Ocen
Dwie piątki, trzy czwórki i trójka z plusem. Co z tego „wychodzi”? Takie dylematy na koniec semestru i roku szkolnego miewa niejeden uczeń i uczennica. I w tym przypadku z pomocą przychodzi smartfon lub tablet, zwalniający z potrzeby każdorazowego obliczania średniej ocen. Aplikacja Dziennik Ocen wykona to za nas (do wyboru mamy średnią arytmetyczną i ważoną). Znajdziemy w niej dwa tryby działania: dla uczniów oraz studentów.
6. Słownik na wyciągnięcie ręki – Wielojęzyczny słownik polski
Mogłoby się wydawać, że w erze dużej popularności usługi Google Translate, aplikacje słownikowe innych firm tracą rację bytu. Okazuje się, że niezupełnie. Przykładem takiego programu jest Wielojęzyczny słownik polski, którego największą zaletą jest działanie bez aktywnego połączenia internetowego. Dzięki temu zaoszczędzimy transfer danych komórkowych w chwili, kiedy znajdujemy się poza zasięgiem sieci Wi-Fi.
Poza tym, program może się pochwalić imponującą bazą obsługiwanych języków. Od tych najczęściej używanych jak: angielski, francuski, niemiecki czy włoski, przez bardziej egzotyczne, jak arabski, po esperanto i interlingua. Dzięki słownikowi przetłumaczymy dowolne polskie słowo na wybrany język i odwrotnie.
Chociaż powyższe aplikacje nie zwolnią z obowiązku uczenia się, to z pewnością uproszczą i uprzyjemnią wiele codziennych, uczniowskich zadań. Wszystkie znajdziemy w oficjalnych sklepach z aplikacjami – Google Play (Android) i App Store (iOS). | Aplikacje dla ucznia |
Polecamy pożywną i rozgrzewającą zupę z boczniaków na bulionie z bobem. To nie tylko smaczny, ale przede wszystkim zdrowy posiłek. Zapoznajcie się z przepisem poniżej! Składniki:
200 g boczniaków
70 g ugotowanego obranego bobu
1,5 litra wywaru wołowego
1 łyżeczka majeranku
½ łyżeczki imbiru w proszku
½ łyżeczki czosnku granulowanego
½ łyżeczki chili w proszku
1 łyżka masła
Krok po kroku:
Masło rozgrzewamy w garnku, po czym dodajemy imbir, czosnek i chili. Dodajemy pokrojone grzyby i dusimy chwilę. Dolewamy bulion i dodajemy majeranek. Gotujemy 30 minut. Pod koniec doprawiamy solą i pieprzem.
Sprawdź inne przepisy na naszym kanale YouTube oraz na allegro.pl/kuchnia. | Zupa z boczniaków na bulionie z bobem |
Twoje dziecko na co dzień preferuje sportowe zestawy? Oversize’owe bluzy z kapturem i przetarte jeansy to jego ulubione elementy garderoby? Zdarzają się jednak okazje, kiedy koszula i mucha są koniecznością. Poniżej kilka propozycji dla chłopca, które sprawdzą się podczas specjalnych uroczystości. Kiedy małymi krokami zbliża się jakaś uroczystość, warto zastanowić się nad odpowiednim strojem. Zwłaszcza jeśli jest to specjalna okazja, wtedy nasz mały dżentelmen powinien prezentować się nienagannie. Są pewne elementy garderoby, które w takiej sytuacji okażą się niezbędne. Podpowiadamy, co ze sobą łączyć, aby uzyskać zamierzony efekt.
Mucha
box:imagePins
box:pin
box:pin
box:pin
box:pin
Propozycja, która z pewnością podbije serce małego dżentelmena, to zestaw z czarną muchą w roli głównej. Zwłaszcza jeśli będzie w towarzystwie eleganckiej koszuli w błękitnym kolorze. Do tego koniecznie należy dobrać spodnie o klasycznym kroju. Nie muszą być garniturowe, wręcz przeciwnie – chinosy sprawdzą się idealnie, ale pod warunkiem, że będą dopasowane kolorystycznie do pozostałych części garderoby. Dlatego najlepszym rozwiązaniem będzie model w czarnym kolorze.
Jak na specjalną okazję przystało, ten zestaw musi być dopełniony marynarką – najlepiej klasyczną i w stonowanym odcieniu. Może być czarna, brązowa lub błękitna. Każdy wariant sprawdzi się w przypadku powyższej stylizacji.
Kamizelka
box:imagePins
box:pin
box:pin
box:pin
Kolejny zestaw dla małego dżentelmena opiera się na połączeniu koszuli z kamizelką. Klasyczny, biały model koszuli to jeden z tych uniwersalnych elementów odzieży, który każdy chłopiec powinien mieć w swojej szafie. Jeśli szykujecie się na specjalną okazję, to najlepiej, jeśli kamizelka będzie w stonowanym odcieniu. Granat w tym przypadku okaże się strzałem w dziesiątkę. Wraz z bielą stworzą wyjątkowy duet.
Zastanawiasz się nad odpowiednimi spodniami? Z pewnością muszą być wykonane z dobrej jakości materiału, o prostym fasonie i bez zbędnych ozdób. Granatowe chinosy z powodzeniem wpiszą się w ten klimat.
Masz w domu małego dżentelmena? A może po prostu nie masz pomysłu na elegancką stylizację dla chłopca, który nie pała entuzjazmem do eleganckich zestawów? Niezależnie od powodu, powyższe propozycje pokażą Ci, jak niewiele potrzeba, aby stworzyć strój godny prawdziwego młodego mężczyzny. | Strój małego dżentelmena – pomysły na stylizacje dla chłopca |
Nie ma chyba w Polsce osoby, która nie kojarzyłaby książek o przygodach Pana Samochodzika. Rodzice pamiętają je z dzieciństwa, a potem przekazują kolejnym pokoleniom, bo mimo upływu lat ta seria aż tak bardzo się nie starzeje, wciąż może się podobać. Pan Tomasz i jego wehikuł
Lekturę można zaczynać od dowolnego tomu, ale prędzej czy później każdy sięga po pierwszy, czyli po „Wyspę złoczyńców”. Przecież wszyscy są ciekawi tego, jak to się stało, że niewyróżniający się niczym mężczyzna (w tym tomie przedstawiany jako dziennikarz, a nie historyk – jak później) zyskał sławę jako poszukiwacz skarbów i spec od rozwiązywania wszelkich zagadek historycznych. To także właśnie w tym tomie dowiemy się, jakie jest źródło jego przydomku i jak właściwie ten dziwny wehikuł, budzący najpierw śmiech, a potem autentyczny podziw, znalazł się w jego rękach. Od razu warto wspomnieć, że pewne pomysły chyba dopiero potem przerodziły się w serię, którą ta dobrze pamiętamy, a sama „Wyspa złoczyńców” pisana była raczej jako odrębna powieść – chwilami mroczny kryminał, a nie przygodówka dla młodzieży, jak często myślimy o cyklu.
box:offerCarousel
Historycy kontra złodzieje
Co prawda pojawiają się bohaterowie z kolejnych tomów, dzięki którym Nienacki wprowadzi do książek sporo humoru (grupka harcerzy), ale tu ich rola nie będzie aż tak bardzo rozbudowana. Śledztwo prowadzi Pan Tomasz, który wykorzystując swój urlop, udaje się w okolice Ciechocinka i próbuje odkryć, ile prawdy jest w plotkach o ukrytych tam skarbach z czasów wojny. W okolicach żywa jest pamięć nie tylko o historycznych zbiorach dziedzica Dunina, ale i o łupach bandy, która grasowała w pobliżu tuż po wojnie, co dość skutecznie wpływa na to, że wokół sprawy kręci się więcej osób, zainteresowanych szybkim wzbogaceniem się. Trzeba ich uprzedzić i zadbać, by to, co ma wartość historyczną, mogło trafić do muzeów, a nie za granicę.
Przygody nie trzeba szukać, ona zjawia się sama
Nienacki w „Wyspie złoczyńców”, podobnie jak w innych książkach o Panu Samochodziku, umiejętnie łączy ze sobą niezłe tempo wydarzeń, ciekawe opisy miejsc i ich historii oraz masę ciekawostek – w czasach gdy nikt nie myślał o komputerach, kiedy aby zgłębić jakiś temat, trzeba było biec do biblioteki i grzebać w encyklopediach czy innych źródłach, lektura takich książek rozbudzała ciekawość oraz mobilizowała do poszukiwań. Takie zagadnienia jak choćby bursztynowa komnata, tajemnice bunkrów z czasów drugiej wojny światowej, podstawy badań antropologicznych i rekonstrukcji czaszki czy specyfika pracy na wykopaliskach archeologicznych sprawiały, że młodym czytelnikom natychmiast uruchamiały się wyobraźnia i pragnienie, by zostać takim poszukiwaczem tajemnic.
Nawet po ponad 50 latach te książki wciąż sprawiają frajdę. Co prawda starszy czytelnik będzie tam dostrzegał dużo więcej przemyconych elementów chwalących dawny ustrój i PRL-owski porządek, ale to, co najważniejsze, czyli połączenie sensacji, przygody i kryminału z ciekawym tłem, nadal pozostaje bardzo smakowite. Podobnie jak wciąż podobać się może kreacja głównego bohatera: niby safanduły, który nie bardzo potrafi się zachować, ale gdy przychodzi chwila prawdy, okazuje się, że umie pokonać swoją inteligencją oraz sprytem nawet największych osiłków. Tak jak jego śmieszny wehikuł kryje pod maską silnik ferrari, on pod maską nudziarza chowa wspaniałą osobowość.
Źródło okładki: libernovus.pl | „Pan Samochodzik i wyspa złoczyńców” Zbigniew Nienacki – recenzja |
Muffinki, ciasteczka, batoniki, pączki, ciasta. Wszystkie słodkości mają w tradycyjnym wydaniu jedną cechę wspólną – zawierają biały cukier. Co jednak, jeśli chcemy z niego zrezygnować? Czy musimy pożegnać się również z jedzeniem domowych słodyczy? Oczywiście, że nie. Wystarczy do pieczenia zastosować zdrowy zamiennik białego cukru. Dlaczego należy wyeliminować z diety cukier?
Światowa Organizacja Zdrowia to właśnie ten składnik diety obarcza winą za epidemię otyłości. Dzieci spożywające duże ilości białego, słodkiego proszku szybciej tyją, są bardziej narażone na choroby metaboliczne i nowotwory. Cukier sprzyja też powstawaniu próchnicy, dlatego jego spożycie powinni wyeliminować nie tylko najmłodsi. Jego nadmiar szkodzi również dorosłym. Szczególnie tym, którzy są podatni na infekcje.
Co zamiast cukru?
Na rynku dostępnych jest wiele produktów, które z powodzeniem mogą zastąpić cukier. Nie tylko podczas słodzenia herbaty, ale również przy przygotowywaniu słodkich wypieków w domu. Jednym z nich jest stewia. W naturze występuje jako roślina jednoroczna, o zielonych liściach. Na rynku spożywczym dostępnych jest kilka wersji tego naturalnego słodzika: proszek, puder, suszone i mielone liście.
Do przygotowania wypieków najlepszy będzie proszek. Słodząc ciasto stewią, należy bardzo uważać, by nie przesadzić. Według niektórych badań słodzik ten jest prawie sto razy słodszy od cukru. Do zrobienia pysznego biszkoptu potrzeba nie więcej niż łyżeczkę stewii. Cena stewii waha się w zależności od pojemności pudełeczka, w jakim się znajduje oraz wersji. Za 150 gram słodzika w formie proszku zapłacimy 11,90 zł.
Innym zastępnikiem cukru i jego zdrowszą wersją jest syrop klonowy. Ten kanadyjski smakołyk stosunkowo niedawno pojawił się na półkach polskich sklepów. To nie tylko naturalny słodzik, ale także lek, który wspiera pracę wątroby, działa antynowotworowo i przeciwbakteryjnie. Zawiera cynk, witaminę B2, wapń oraz dużą ilość antyutleniaczy. Nadaje się do wypieków i ciast na zimno.
Syrop ma gęstą, lejącą konsystencję, dlatego jeśli zdecydujemy się na jego użycie do słodkich wypieków, warto wziąć pod uwagę, że potrzebna będzie większa ilość mąki oraz proszku do pieczenia, by ciasto wyrosło. Syrop klonowy nie jest tanim słodzikiem, ale zdecydowanie warto w niego zainwestować. 250 mililitrów pysznego gęstego syropu kupimy za 17 zł.
Do przygotowania pysznych pierniczków, zamiast białego cukru, można zastosować miód. Ten naturalny słodzik prosto z pasieki również ma wiele właściwości prozdrowotnych. Zawiera liczne witaminy i minerały. Sprawia, że ciasta lub ciasteczka szybciej twardnieją i robią się kruche. Ceny miodu zależą głównie od tego, z jakich roślin został zrobiony. Najtańszy jest miód wielokwiatowy – litr kosztuje 35 zł, a najdroższy – wrzosowy. Tu za litrowy słoik zapłacimy nawet 50 zł.
Owoce, które zastąpią cukier
Najpopularniejszym owocem, który może pełnić rolę cukru jest banan. Aby wykonać pyszne, słodkie muffinki bez cukru, wystarczy rozgnieść miąższ dwóch bananów, dodać do nich mąkę i jajko. Warto jednak wziąć pod uwagę, że miąższ banana jest gęsty i lepki, dlatego przy wyrabianiu ciasteczek trzeba dodać więcej mąki.
Dość ciekawy smak dają ciastom i ciasteczkom daktyle. Te bardzo słodkie owoce doskonale nadają się do wypieków. Aby przygotować ciasto z daktylami zamiast cukru, najpierw trzeba owoce namoczyć. W tym celu zalewamy je wrzątkiem i zostawiamy na kilkanaście minut. Po tym czasie wyjmujemy je z wody i kroimy w małe kawałeczki. I teraz najważniejsza część – znowu zalewamy daktyle odrobiną ciepłej wody i blendujemy. Tak przygotowaną masę daktylową wlewamy do pojemnika, wsypujemy mąkę i inne składniki ciasta. Przy zakupie daktyli warto sprawdzić, czy owoce nie są konserwowane dwutlenkiem siarki. Ich cena to około 5 zł za opakowanie o wadze 200 gram.
Eksperymentowanie z zamiennikami cukru trzeba potraktować jako zabawę w kuchni. Nie zawsze bowiem ciasto na bazie bananów wyrośnie tak duże i pulchne, jak to z cukrem. Może również wydawać się za mało słodkie. Warto jednak poszukiwać nowych kulinarnych horyzontów, dzięki którym będziemy mogli jeść odrobinę zdrowiej. | Produkty, których można użyć do pieczenia zamiast cukru |
Mars, Wikingowie i Zombie – najczęściej pojawiające się tematy w grach planszowych w ostatnim czasie. Każdy z nich doczekał się lepszych i gorszych implementacji. Jeśli mówimy o Czerwonej Planecie – najgłośniejszymi tytułami zeszłego roku byli „Pierwsi Marsjanie” Ignacego Trzewiczka oraz właśnie „Terraformacja Marsa” wydana przez Rebel. Ta ostatnia doczekała się kilku dodruków, a ostatni opatrzony jest logiem Gry Roku. W czym tkwi sekret tak dużego sukcesu?
Zajrzyjmy do pudełka
Na pierwszy rzut oka widać, że sukces „Terraformacji Marsa” nie tkwi w wymyślnych, świetnych grafikach. Obrazki na pudełku są dość surowe, a w środku wcale nie dzieje się więcej. Znajdziemy tam planszę główną, 5 planszy graczy, 233 karty, 400 znaczników i 80 kafelków. Wszystko to bez specjalnie zaprojektowanej wypraski, co zmusza do zastosowania dodatkowych woreczków strunowych czy pudełek na karty/żetony. Biorąc pod uwagę ogromny sukces tego tytułu, można by oczekiwać więcej. Należy zwrócić również uwagę, że często nawet nowe kostki mogą mieć pościerane rogi, co nie ucieszy estetów. „Terraformacja” przeznaczona jest dla 1–5 osób, w wieku od 12 lat, a rozgrywka zajmuje ok. 90–120 minut.
Mechanika to podstawa
Patrząc na powyższy opis zawartości (a tak krytyczne uwagi pojawiają się w wielu recenzjach), można by przypuszczać, że gra raczej odbije się od rynku bez specjalnego sukcesu. „TM” pokazuje jednak, że tak jak diabeł tkwi w szczegółach, tak rewelacyjny odbiór tego tytułu tkwi w mechanice. Gracze wcielają się we właścicieli korporacji, które zaczynają przekształcać Czerwoną Planetę w miejsce bardziej zdatne do życia.
Rywalizują przy tym o wyłączność i jak najlepszą realizację. W tym celu będą stawiać nowe budynki, zakładać miasta i tereny zielone czy eksplorować nieznane przestrzenie w celu pozyskania surowców lub innych grantów. Pamiętajcie jednak, że nie jest to gra przygodowa, ale należy do przedstawicieli gatunku euro – czyli gier nastawionych na optymalizację rozwiązań i tworzenie połączeń, które na koniec gry przełożą się na jak największą liczbę punktów. Zazwyczaj gry tego rodzaju są dość ciężkie w odbiorze, a wytłumaczenie ich zasad zajmuje dużo czasu. W „Terraformacji” działa kilka mechanik, które w połączeniu ze sobą sprawiają, że gra się bardzo płynnie, działania wydają się bardzo logiczne i intuicyjne, a do tego można rozpocząć grę nawet nie znając w pełni wszystkich zasad – oznaczenia na kartach są bardzo czytelne.
Ponadto gracze muszą stworzyć swój dobrze działający silniczek, który co turę będzie generował im odpowiednie zasoby. Jednym słowem – mechanika działa bardzo płynnie, jest łatwa do opanowania, co nie znaczy, że banalna. Nadal do zwycięstwa potrzebny jest wysoki poziom zaangażowania, stworzenia strategii, jej skrupulatnego wykonania i umiejętność dostosowania się do bieżącej, nagłej sytuacji. Nic więc dziwnego, że gra została tak ciepło przyjęta przez graczy na całym świecie i doczekała się już wydania kilku dodatków.
W Internecie można znaleźć również wpisy osób, które szukały najbardziej optymalnego rozwiązania podczas zagrywania kart i dochodziły w tym do perfekcji. „Terraformację Marsa” można kupić na Allegro za ok. 120 zł. | „Terraformacja Marsa” – recenzja gry |
Najlepszą reklamą dla tej pozycji powinno być nazwisko autora. Po nim nie można się spodziewać niczego, co nie byłoby na swój sposób wyjątkowe. To samo nazwisko powinno też dość jasno tłumaczyć, dla kogo jest przeznaczona ta książka. Bo jednak nie jest ona dla wszystkich. Bad Seed
Wytłumaczę to od razu – Nick Cave jest zbyt charakterystyczny i zbyt spójny, by móc go z czystym sumieniem polecić każdemu. Owszem – jeśli czytelnik jeszcze nie spotkał się z twórczością muzyka, to książka „Pieśń torby na pawia” może być dla niego całkiem ciekawym przeżyciem. Dość powiedzieć, że już sam tytuł mówi co nieco o charakterze autora.
Nie piszę tego, by kogokolwiek zniechęcić. Wręcz przeciwnie. To jest książka, która pozwoli wielbicielom muzyka zbliżyć się odrobinę do zrozumienia jego procesów twórczych i inspiracji. Pierwotny zamysł na tę krótką opowieść wziął się z chęci walki z blokadą i brakiem pomysłów na następny materiał. Cave zapisywał swoje myśli i spostrzeżenia podczas podróży z koncertu na koncert. Przemieszczał się głównie samolotami, a to już w prostej linii doprowadziło do wyboru materiału, na którym zamieszczał swoje obserwacje. Przy okazji nie odpuścił sobie szansy na stworzenie krótkiej charakterystyki i oceny toreb oferowanych przez poszczególne linie lotnicze.
Po czym poznać, że Nick Cave jest w formie?
Ta książka jest całkiem dobrą odpowiedzią na to pytanie. Poczucie przygnębienia czy wręcz zdołowania, które zazwyczaj kojarzymy ze spadkiem własnej wydajności i motywacji, w przypadku tego muzyka stało się praktycznie znakiem firmowym. Nawet kiedy śpiewa o miłości, to uczucie mrowienia w brzuchu, które można zauważyć, wynika raczej z tembru jego głosu i wzbudzonego niepokoju niż z fruwających tam motylków. Nie chodzi tutaj o tematy, które autor porusza, bo są one czasem wręcz boleśnie zwyczajne. Może nawet codzienne. Chodzi o to, w jaki sposób o nich pisze, jak ujawnia swoje obserwacje i jak komentuje to, co zauważył.
Nick Cave przekonuje czytelnika, że książka powstała z potrzeby odblokowania i uruchomienia procesów twórczych. Nie napisał nowej piosenki już od jakiegoś czasu i być może to mógłby być dobry sposób na przełamanie się. Autor dużo wspomina i wydaje się przejawiać troskę, że nie jest już w stanie pisać tak jak kiedyś. Jednocześnie przekonuje się, że przecież nie jest to prawdą, bo zapiski na samolotowych torebkach idą mu całkiem nieźle, a ich nastrój nie odbiega od twórczości muzycznej. Mimo tej typowej cave’owskiej atmosfery trafiają się tu również fragmenty niemal komiczne i anegdotyczne. W słowach muzyka nabierają one szczególnej jasności i wyrazu. I tak powstała kronika z tournée po Ameryce Północnej z 2014 roku.
Nick Cave należy do bardzo zręcznych twórców – szczególnie w warstwie językowej. Warto więc docenić także pracę tłumacza – profesora Tadeusza Sławka. To jemu możemy zawdzięczać tak doskonałe odwzorowanie myśli autora.
Jest to bez wątpienia książka, którą docenia się w szczególnych okolicznościach i nastroju, ale jeśli chcecie się z nią zapoznać, to zacznijcie od przeszukania Allegro. Możecie ją tam znaleźć już za ok. 22 złote.
Źródło okładki: www.biuroliterackie.pl | „Pieśń torby na pawia” Nick Cave – recenzja |
Większość telefonów komórkowych z wyższej półki ma ogromne ekrany. Jest na szczęście kilka modeli dla osób, które szukają smartfona o wyświetlaczu z przekątną długości do 5 cali. Warte uwagi telefony o ekranie o przekątnej krótszej niż 5 cali można znaleźć w ofercie praktycznie każdego producenta. Co prawda zwykle modele z tej najwyższej półki jakościowej i cenowej mają też znacznie większe wyświetlacze, ale można wybrać bardzo dobre smartfony o bardziej kompaktowych gabarytach.
Apple iPhone 6 – 4,7 cala
Najnowszy telefon w ofercie firmy Apple jest wyraźnie większy od poprzednika, który miał 4-calowy ekran. W iPhonie 6 producent zdecydował się na 4,7-calowy panel. Wyświetlacz ma nietypową rozdzielczość 1334 na 750 punktów, co daje zagęszczenie pikseli na poziomie 326 ppi – tyle samo, co w iPhonie 5s.
Apple sprzedaje jednak od zeszłego roku jeszcze jedno urządzenie z najwyższej półki, jakim jest iPhone 6 Plus. Ten phablet firmy z Cupertino jest droższy od iPhone’a 6, ale oferuje w zamian optyczną stabilizację obrazu w aparacie, aż 5,5-calowy ekran oraz dłuższy czas pracy na jednym ładowaniu. Użytkownicy, wybierając bardziej poręcznego iPhone’a 6, muszą pogodzić się z kompromisami.
Sony Xperia Z3 Compact – 4,6 cala
Bardzo ciekawy smartfon trafił do oferty japońskiego producenta. We wrześniu 2014 roku na targach IFA 2014 w Berlinie Sony pokazało dwa nowe telefony nazwane Xperia Z3 oraz Xperia Z3 Compact. Ten drugi model pod względem specyfikacji nie różni się praktycznie wcale od topowego telefonu w ofercie, a jest od niego wyraźnie tańszy. Mniejsza wersja sztandarowego smartfona Sony cechuje się 4,6-calowym ekranem o rozdzielczości 1280 na 720 punktów (319 ppi).
Oprócz tego od dużego modelu odróżnia ją mniejsza ilość pamięci operacyjnej, bo producent zdecydował się na zastosowanie 2 GB zamiast 3 GB RAM. W praktyce nie jest to jednak problemem. Xperia Z3 Compact wyróżnia się też ponadprzeciętnym czasem pracy na akumulatorze. Pomimo mniej pojemnego ogniwa niż w Xperii Z3 oba urządzenia wytrzymują zbliżony czas na jednym ładowaniu.
Samsung Galaxy Alpha – 4,7 cala
Jednym z ciekawszych urządzeń w ofercie koreańskiej firmy jest Galaxy Alpha. To urządzenie, które, patrząc na specyfikację, wygląda na bezpośredniego konkurenta iPhone’a 6 od Apple. Samsung zaprezentował jednak swój telefon nieco wcześniej niż firma z Cupertino.
Samsung Galaxy Alpha wyróżnia bardzo dobre wykonanie i obudowa zawierająca metalowe elementy. Pod względem designu przypomina phablety z rodziny Galaxy Note. Producent zdecydował się na wyświetlacz o przekątnej 4,7-cala i rozdzielczości 1280 na 720 punktów (312 ppi).
LG G2 mini – 4,7 cala
Jednym z ciekawszych modeli z nieco niższej półki cenowej jest wydany w pierwszej połowie 2014 roku smartfon LG G2 Mini. Nie imponuje on co prawda rozdzielczością wynoszącą 960 na 540 pikseli (234 ppi), ale urządzenie ma bardzo przyzwoity stosunek ceny do jakości i cieszy się olbrzymią popularnością wśród polskich klientów.
Nokia Lumia 735 – 4,7 cala
Wśród smartfonów z systemem Windows Phone również można znaleźć ciekawe modele z ekranami o przekątnej poniżej pięciu cali. Jedną z ciekawszych propozycji ze średniej półki cenowej jest Nokia Lumia 735. Producent zdecydował się wyposażyć ją w 4,7-calowy ekran o rozdzielczości 1280 na 720 pikseli (312 ppi). Urządzenie ma wszelkie niezbędne podzespoły, a specyfikacja jest wystarczająca do płynnego działania systemu operacyjnego od Microsoftu.
W ofercie firm takich jak Apple, Sony, Samsung, LG i Nokia można znaleźć bardzo dobre smartfony o ekranach o przekątnej poniżej 5 cali. Wybór konkretnego modelu zależy w głównej mierze od preferencji użytkownika dotyczących podzespołów, wydajności oraz – przede wszystkim – oprogramowania. Użytkownik w pierwszej kolejności powinien odpowiedzieć sobie na pytanie, jakiego systemu operacyjnego potrzebuje. | Smartfony z ekranem do 5 cali – polecane modele |
Okna to jedno z podstawowych elementów wyposażenia domu. Pełnią funkcję doświetlającą pomieszczenia, ale również są ważne w dekoracji wnętrz. Spójną całość tworzą z odpowiednio dobranymi przesłonami. Każdy kształt i rodzaj okna wymaga specjalnie dostosowanej aranżacji. W sprzedaży znaleźć można wiele wariantów żaluzji, rolet i zasłon, które sprawdzą się w każdych warunkach. Jak wybrać, aby efekt był zarówno funkcjonalny, jak i atrakcyjny wizualnie?
Okna klasyczne z parapetem
W wielu domach jedynym rodzajem okien są klasyczne, dwu- lub jednoskrzydłowe modele z parapetami. Są bardzo praktyczne: zapewniają dużą podaż światła słonecznego i umożliwiają ustawienie roślin lub dekoracji na podokienniku. W takim przypadku najpopularniejszym oraz bardzo przyjaznym w odbiorze wyborem jest duet składający się z firan i zasłon. Firany doskonale rozpraszają światło oraz gwarantują dozę prywatności w ciągu dnia i nocy. Zasłony zaś sprawdzą się świetnie, kiedy nasłonecznienie jest zbyt intensywne lub niepotrzebne, np. rankiem, szczególnie w pomieszczeniach po południowej stronie domu.
Inną opcją, która z pewnością znajdzie zwolenników, są rolety okienne. Klasyczne wyglądają bardzo minimalistycznie i nie wpływają znacząco na wystrój pomieszczenia. W ciągu dnia zwinięte nie rzucają się w oczy, co przypadnie do gustu fanom maksymalnie odsłoniętych okien. Modne ostatnio rolety typu dzień-noc to z kolei elegancki sposób na urozmaicenie widoku okna również za dnia. Prezentują się świetnie zarówno wewnątrz, jak i od zewnętrznej strony domu. W wielu mieszkaniach można również spotkać połączenie rolet oraz firan i zasłon. Tutaj te ostatnie pełnią typowo ozdobną funkcję.
Okna tarasowe
Okna, które sięgają od podłogi aż do samego sufitu, to świetny sposób na wpuszczenie maksymalnej dawki światła słonecznego do wnętrza oraz na zagwarantowanie sobie spektakularnego widoku. Są chętnie wykorzystywane w pomieszczeniach przylegających do tarasów i ogrodów. Takie duże połacie szkła to jednak istotny problem, jeśli przychodzi do ich zasłonięcia. Bardzo dobrym pomysłem są w tym przypadku zasłony panelowe. Gładka, pozbawiona fałd powierzchnia nie zakłóca płaszczyzny okna, a zależnie od potrzeb można je przesuwać w oddzielnych sekcjach.
Małe okna łazienkowe
W pomieszczeniach, takich jak łazienka lub niektóre kuchnie, częstym widokiem są małe lub wąskie okna o niestandardowych wymiarach. Ponadto warunki panujące we wnętrzach, ze względu na ich wykorzystanie, są specyficzne. Przesłony okienne powinny wyróżniać się odpornością na zabrudzenia, wilgoć oraz umożliwiać zasłonięcie widoku na to, co dzieje się w środku, bez blokowania dostępu światła. Wiele osób wybiera w takich przypadkach żaluzje wykonane z trwałego drewna, metalu lub tworzywa sztucznego. Warto jednak zdawać sobie sprawę z trudności wyczyszczenia ich poszczególnych elementów. Pomysłowym rozwiązaniem jest więc folia matująca, naklejana bezpośrednio na szybę.
Okna dachowe na poddaszach
Poddasza mają swój niepowtarzalny klimat, jednak ich urządzenie przysparza czasem problemów. Okna dachowe mogą być przyczyną nadmiernego nagrzewania wnętrz latem lub ich wychładzania zimą, dlatego tak ważne jest rozsądne działanie. W takich przypadkach niemal zawsze montuje się rolety przygotowane na wymiar, których brzegi biegną w szynach. Dzięki temu nie ma obawy o opadanie materiału. Warto pamiętać, aby tkanina miała właściwości termoizolacyjne, które pomogą w niwelowaniu wpływu warunków zewnętrznych na atmosferę w środku.
Dobra aranżacja okna to jeden z ważnych elementów wystroju wnętrza, ale również czynnik wpływający na jakość życia. Na szczęście wielu producentów oferuje gotowe rozwiązania potrzebne do osiągnięcia celu lub jest otwartych na indywidualne projekty i zamówienia. | Różne kształty i rodzaje okien – jakie zasłony i rolety? |
Power bank to dzisiaj niemal obowiązkowe wyposażenie każdego posiadacza smartfona, który pracuje w terenie lub lubi podróżować. Bez dodatkowego źródła zasilania telefony komórkowe nie zawsze są w stanie wytrzymać cały dzień pracy. Ale ważna jest też prędkość ładowania. Power bank to dzisiaj niemal obowiązkowe wyposażenie każdego posiadacza smartfona, który pracuje w terenie lub lubi podróżować. Bez dodatkowego źródła zasilania telefony komórkowe nie zawsze są w stanie wytrzymać cały dzień pracy. Ale ważna jest też prędkość ładowania.
Dzisiaj nasze wymagania względem powerbanków znacząco wzrosły. Jeszcze kilka lat temu niemal każde źródło dodatkowej energii traktowaliśmy niczym zbawienie dla smartfona lub tabletu. Dzisiaj nie tylko zwracamy uwagę na trwałość i pojemność ogniw, ale też na funkcję szybkiego ładowania – Quick Charge. Na szczęście w sprzedaży pojawia się coraz więcej urządzeń tego typu, więc wybór mamy szeroki.
ADATA A10050QC
Bardzo ciekawy power bank z funkcją szybkiego ładowania znajdziemy w ofercie polskiej firmy ADATA. Model A10050QC ma pojemność aż 10050 mAh, co spokojnie wystarczy aż do trzykrotnego naładowania nawet flagowego smartfona z pojemnym akumulatorem. Napięcie nominalne wynosi 5 V, a prąd wyjściowy to 1,5, 2 lub 3 A. Urządzenie wyposażone jest we wszystkie najważniejsze złącza USB: standardowe USB typu A, USB typu C oraz micro USB. Dzięki temu naładujemy praktycznie każdy smartfon na rynku. Producent udziela na model ADATA A10050QV 12-miesięcznej gwarancji. Cena to około 130–150 zł.
Xiaomi 20000 mAh V2
W zestawieniu nie mogło zabraknąć power banku firmy Xiaomi, której produkty są bardzo popularne nad Wisłą. Nie ma czemu się dziwić, w rozsądnej cenie oferują bardzo dobrą jakość i trwałość. Nie inaczej jest z modelem 20000 mAh V2. Już sama nazwa mówi o tym, jak dużą pojemność ma powerbank. Wystarczy to do kilkukrotnego naładowania smartfona. Model ten ma dwa złącza USB, dzięki czemu można ładować dwa urządzenia jednocześnie. Power bank Xiaomi ma wymiary 135,5× 67,6×23,9 mm i waży 330 gramów. Kosztuje około 140–150 zł.
Devia KingKong 10000
Kolejnym power bankiem z funkcją szybkiego ładowania jest Devia KingKong 10000. Obsługuje on technologię Qualcomm Quick Charge 3.0, z której korzysta większość dzisiejszych smartfonów. Wyposażony jest w dwa złącza USB: tradycyjne 2,4 A/5 V oraz drugie do szybszego ładowania dzięki QC 3.0. Pojemność 10000 mAh powinna wystarczyć większości użytkowników. Power bank ma wymiary 138×68×15 mm i waży zaledwie 247 gramów. Trzeba za niego zapłacić mniej więcej 90–100 zł.
box:offerCarousel
Intenso Q10000
Intenso Q10000, jak sama nazwa wskazuje, ma ogniwa o łącznej pojemności 10000 mAh. Oczywiście trzeba liczyć się z pewnymi stratami w trakcie ładowania, ale i tak powinno to wystarczy na mniej więcej trzykrotne naładowanie smartfona. Prąd wyjściowy w tym power banku wynosi 3,1 A. Intenso Q10000 wyróżnia się prostym, eleganckim designem oraz dwoma złączami USB do ładowania dwóch sprzętów jednocześnie. Jak na swoje możliwości power bank jest też bardzo tani. Uszczupli nasz budżet o zaledwie 75–85 zł, co jest bardzo rozsądną ceną.
box:offerCarousel
Green Cell 30000 mAh
Dla bardzo wymagających użytkowników powstał power bank Green Cell o pojemności aż 30000 mAh. To jedno z najbardziej pojemnych urządzeń na rynku. Zapewnia spory zapas energii oraz aż trzy złącza USB do ładowania kilku sprzętów jednocześnie. Power bank wyposażony jest w liczne zabezpieczenia ora wytrzymałą obudowę. Spore możliwości trzeba okupić dużym ubytkiem na koncie, ponieważ Green Cell 30000 mAh kosztuje aż 200–300 zł.
Dzięki power bankom z funkcją szybkiego ładowania w naszych smartfonach lub tabletach poziom naładowania akumulatora dużo szybciej dobije do poziomu 100 procent. To bardzo przydatne, szczególnie w trakcie wyjazdów. | Polecane power banki z funkcją szybkiego ładowania |
Masz wrażenie, że światła w twoim samochodzie świecą gorzej, niż powinny? Nie doświetlają drogi, czujesz, jakby zamiast halogenów były w nich świeczki? Tak się zdarza, ale na szczęście można temu dość łatwo zaradzić. Dlaczego światła zaczynają gorzej świecić? Przyczyn tego stanu rzeczy może być sporo. Światła, jak każdy element samochodu, starzeją się i z czasem ich wydajność spada. Zauważmy jednak, że one same składają się z różnych części.
Żarówki
Teoretycznie powinny przez cały czas swojej pracy świecić tak samo. W praktyce żarówki samochodowe potrafią stracić nieco blasku. Przyczyną tego stanu rzeczy są głównie zabrudzenia, które pojawiają się na ich powierzchni. Mogą być to drobiny lakieru z obudowy, kurz i brud, który dostaje się przez nieszczelną obudowę czy wilgoć. Pamiętajmy, że żarówek halogenowych nie wolno dotykać gołą ręką, bo na szkle pozostaje tłuszcz z palców. Nawet taka minimalna ilość powoduje szybsze zużycie żarówki. Używajmy więc do tego rękawiczek lub chwytajmy za obudowę. Do samego wyjmowania żarówki czasem potrzebne są podstawowe narzędzia – śrubokręt lub niewielki klucz. Jeśli już mamy ją w dłoni, przyjrzyjmy się jej powierzchni. Jeśli jest brudna, wymieńmy ją. W reflektorach głównych spotykamy typy H1, H2, H4, H7, H9, H11, H15, HB3 i HB4, w halogenach – H3, H4, H11, H15. Warto sobie gdzieś zanotować (w książce pojazdu, telefonie), jakie mamy żarówki, żeby w razie awarii nie biec z wymontowaną do sklepu i dopasowywać. Warto też mieć jedną lub dwie z zapasie.
Można również zamontować lepsze żarówki. Modele renomowanych producentów nie są dużo droższe od „ekonomicznych”. Pewnym wyjściem z sytuacji może być też wymiana żarówek na nowe o nieco innej barwie światła, byle pochodziły od znanej firmy. Philips X-treme Vision czy Bosch Xenon Silver mają delikatne niebieskie zabarwienie, jednak emitują również więcej światła, co owo zabarwienie kompensuje. Podobne rozwiązania znajdziemy też u innych producentów – Osram wypuścił na rynek modele Night Breaker i Cool Blue, Tungsram produkuje Megalight, a Hella Blue Light. Owszem, dają one nieco więcej światła, ale ich wadą jest dość wysoka cena połączona z niską trwałością. Po prostu szybciej się niszczą.
Pamiętajmy też, żeby nie montować żarówek udających ksenony. Lampy ksenonowe to cały układ, który musi być wyposażony w odpowiednie lampy wyładowcze, reflektory soczewkowe, system poziomowania i spryskiwacze reflektorów. Pseudoksenony oślepiają innych kierowców, potrafią też zabrudzić wnętrze reflektora swoim niebieskim barwnikiem, a także zniszczyć odbłyśnik i reflektor – często nie mają koniecznego filtru UV.
Regeneracja reflektora
Przyczyną słabego świecenia reflektorów może być też zmatowienie ich zewnętrznej powierzchni. Jeśli jest porowata, porysowana, możemy się pokusić o jej odnowienie. Kluczem do sukcesu jest kupienie odpowiedniego zestawu do odnawiania reflektorów. To kosztuje kilkadziesiąt złotych, a więc sporo mniej, niż nowy reflektor. Podczas odnawiania należy ściśle trzymać się instrukcji na opakowaniu, ponieważ ten proces polega na polerowaniu – łatwo więc coś sknocić i potem żałować.
Kolejny problem ze słabymi światłami może być związany z brudnym odbłyśnikiem. To w skrócie wewnętrzna powierzchnia reflektora, pokryta lustrzaną powłoką. Niestety, jej samodzielne naprawienie raczej nie wchodzi w grę, trzeba się z tym udać do profesjonalistów, którzy będą w stanie zregenerować powierzchnię lub położyć nową. Nie będzie to specjalnie tanie, ale i tak mniej obciąży budżet, niż nowy reflektor.
Napięcie
Światła mogą działać gorzej, jeśli nie dostają odpowiedniej porcji prądu. Jak to sprawdzić? Potrzebujemy miernika napięcia – wybierzmy oczywiście taki, który pokazuje jego wartość, a nie to, czy prąd płynie czy nie. Napięcie na akumulatorze mierzone na klemach powinno być nie mniejsze niż 12,5 V. Po uruchomieniu silnika powinno mieścić się w granicach od 13,8 V (przy włączonych światłach) do 14,4V. Jeśli jest niższe – wina słabego światła leży prawdopodobnie po stronie układu elektrycznego. Możemy albo wymienić akumulator (jeśli jest zużyty, większość obecnie montowanych baterii ma specjalny wskaźnik, tzw. zielone oczko), albo zwrócić się o pomoc do elektryka. | Słabe światła – co robić? |
Na rynku możemy znaleźć wiele poradników dotyczących wykorzystania światła błyskowego. Sama często korzystam z jednego z nich, jestem jednak wielką fanką stosowania światła naturalnego w fotografii portretowej. Dlaczego? Oto kilka argumentów! Czasem nie ma czasu na rozstawienie lamp, nie każdy też potrafi zrobić to dobrze. Na zrozumienie energii błysku kilku lamp, parametrów ekspozycji oraz miejsca i modelki potrzeba wprawy. Światło zastane ma swój niepowtarzalny klimat, jak je zatem dobrze wykorzystać?
Właściwości światła naturalnego
Światło naturalne jest wysokiej jakości z wielu powodów – przede wszystkim ma duże źródło (najbliższa Ziemi gwiazda), które jest na tyle oddalone, że daje równomierne, mocne oświetlenie. Duże źródło światła można tak zmodyfikować, że będzie malutkie, mocne rozproszyć tak, że będzie delikatne – w drugą stronę byłoby już bardzo trudno.
Ceną za darmowe korzystanie z oświetlenia naturalnego jest na pewno mniejszy wpływ fotografa na jego moc i rozmieszczenie niż podczas pracy w studiu.
Światło na twarzy
Jeśli zdjęcia robisz w samo południe, postaraj się znaleźć jakąś alejkę, w której będzie odrobina cienia, gdzie będziesz mógł ustawić swoją modelkę czy modela. Spójrz na twarz, by przyjrzeć się, jak rozkłada się światło. Staraj się, aby cała twarz była w cieniu, a jedynie włosy czy kawałek odzieży były delikatnie zarysowane przez promienie słońca. Używaj do fotografii portretowej jasnych obiektywów, które umożliwiają rozmycie tła, np. 50mm, f/1.4 . Daje to ciekawy efekt i niejednokrotnie oryginalną fakturę.
Przyjaciółka blenda
Z blendą można zdziałać cuda. Potrafi pomóc nam kontrolować światło nawet w trudnych warunkach. Najwygodniej mieć ze sobą zestaw blend. Każdy jej rozmiar ma swoje zastosowanie, które znacznie ułatwia praca. Duże 180 x 120, 120 x 90 służą najczęściej jako materiał dyfuzyjny do zdjęć przy oknie. Mniejsze 60 x 90 idealnie doświetlą większą część postaci, natomiast mniejsza trójkątna 60 x 60 używana jest głównie do portretów. Im mniejsza blenda, tym bardziej poręczna, można poradzić sobie z nią nawet samodzielnie.
Ważne, żeby pamiętać o jeszcze jednej zasadzie. Jeśli chcesz odbić twarde światło, użyj białej powierzchni, przy bardziej miękkim – srebrnej. Złota powierzchnia mocno ociepla światło, dlatego jej zazwyczaj używa się najrzadziej.
Pory dnia potrafią wpłynąć na klimat zdjęcia. W południe szukaj cienia, natomiast w późniejszych godzinach możesz użyć słońca jako światła kontrowego, które zarysuje sylwetkę. Do tego możesz wykorzystać blendę i efekt będzie zaskakujący.
Światło naturalne w pomieszczeniu
Światło naturalne możemy doskonale wykorzystać nie tylko w plenerze, ale również w domu, w pokojach, w których mamy okna.
Ponieważ światło wpada do środka przez okno (zazwyczaj), z natury jest już kierunkowe, można też łatwo zidentyfikować jego źródło. Warto pamiętać o zasadzie, że im bliżej okna ustawimy modela, tym bardziej kontrastowe rezultaty osiągniemy. Aby uzyskać miękkie oświetlenie i mniej kontrastowe cienie, tym model powinien stać dalej od okna. Możemy również do zmiękczenia światła wpadającego przez okno wykorzystać firankę, która w tym przypadku zadziała jak softbox. Oczywiście warto poeksperymentować z ustawieniem modela względem okna. Nie zapominajmy, że ilość światła w pomieszczeniu będzie mniejsza niż na zewnątrz, więc niezbędne będą dłuższe czasy ekspozycji lub wyższe czułości.
Dobrze jest rozejrzeć się za pomieszczeniem, które ma białe ściany i białe lub jasne podłogi, z oknami – najlepiej wysokimi – w narożnikach. Dlaczego? Otóż jeśli uda ci się odnaleźć takie miejsce, będzie to oznaczało, że jesteś w raju świetlnym. W ten właśnie sposób projektuje się profesjonalne studia dzienne. Sporo ich można znaleźć w Nowym Jorku lub Los Angeles, zaaranżowane w loftach, wynajmowane na pojedyncze dni (można je obejrzeć w Internecie, wpisując w wyszukiwarce „daylight studio”). Studia te są szczególnie pożądane, ponieważ ich wnętrza działają jak wielkie blendy odbijające światło w kierunku modela. Jednak u nas coraz częściej buduje się domy czy mieszkania z dużymi oknami i jeśli mamy tylko taką możliwość, dobrze z tego skorzystać.
Mam nadzieję, że wymienione wyżej argumenty przekonują o potędze światła naturalnego w fotografii portretowej. Warto z niego korzystać, uczyć się kontrolować i przede wszystkim – inspirować się nim w naszych fotograficznych przygodach! | Potęga światła naturalnego w fotografii portretowej |
DremelVersatip 2000 to wyjątkowe narzędzie zasilane butanem, dzięki czemu doskonale nadaje się do prac, przy których wymagana jest wysoka temperatura. Można nim wykonywać takie operacje jak: cięcie na gorąco, precyzyjne usuwanie lakieru na gorąco, przepalanie, wypalanie, kurczenie, wypalanie w drewnie.
Versatip 2000 jest także doskonałą lutownicą, która nie wymaga dostępu do prądu, dzięki czemu można wykorzystać ją praktycznie w każdych warunkach.
Budowa Dremel Versatip 2000
DremelVersatip jest małym, kompaktowym urządzeniem do tego bardzo lekkim.
W ręce bez problemu utrzyma go osoba o bardzo drobnych dłoniach, a nawet dziecko.
Ma długość 21 cm. W najszerszym miejscu mierzy 4 cm, a średnica aluminiowego zbiornika na butan wynosi jedynie 2,5 cm.
Przednią część narzędzia zajmuje długi na cztery centymetry metalowy palnik. Górny fragment zakryty jest osłoną zapobiegającą ewentualnemu poparzeniu. Natomiast w jego przedniej części umieszczono gwint, na który nakręca się dedykowane akcesoria, stanowiące o jego wszechstronnej użyteczności.
Za palnikiem znajduje się wygodny plastikowy uchwyt ze zintegrowanym stojakiem. Na uchwycie umieszczono dźwignię odpalającą płomień. Poniżej natomiast mieści się suwak odpowiadający za blokadę oraz suwak odpowiedzialny za zwiększanie i zmniejszanie temperatury.
Na samym tyle Versatip 2000, znajduje się srebrny pojemnik na propan, w całości wykonany z aluminium. Na jego końcu umieszczono mosiężny zawór do ładowania gazu. Naładowany gazem - Versatip waży zaledwie 100 gram.
Akcesoria
Wraz z narzędziem otrzymujemy komplet użytecznych akcesoriów.
Sześć wkręcanych przystawek, na które składają się:
spłaszczona dysza do wydmuchiwania ciepłego powietrza służąca do topienia i nadawania kształtów,
nóż z możliwością wypalania w drewnie i innych miękkich materiałach,
większy nóż do cięcia na gorąco,
precyzyjna szpiczasta końcówka do lutowania,
mała końcówka do obkurczania materiałów,
końcówka do usuwania farby,
praktyczny pojemnik z cyną do lutowania,
gąbka do lutowania wraz z metalowym pudełkiem,
dwa metalowe klucze to precyzyjnego przykręcania akcesoriów,
plastikowa osłona zabezpieczająca na końcówkę urządzenia.
Narzędzie wraz ze wszystkimi akcesoriami znajduje się w estetycznym metalowym pudełku o wymiarach 28 x 17,5 x 4,5 cm, służącym do magazynowania oraz transportu.
Użytkowanie Dremel Versatip 2000
Rozpoczęcie użytkowania narzędzia wiąże się z koniecznością napełnienia pojemnika butanem. Obywa się to w sposób łatwy i intuicyjny. Wystarczy umieścić urządzenie w pionie, zaworem skierowanym w dół. Następnie od spodu przystawić pojemnik z butanem. Ważne by końcówki były kompatybilne. Napełnienie pojemnika gazem trwa kilkadziesiąt sekund. Fakt napełniania się zbiornika gazem możemy rozpoznać po tym, że znacznie obniża się jego temperatura. Po chwili urządzenie jest gotowe do użytku.
Po odbezpieczeniu środkowego suwaka z pozycji LOCK należy odbezpieczyć dźwignię i pociągnąć ją w dół. Czynność ta bardzo przypomina odpalanie zapalniczki. Po włączeniu suwak przesuwamy z powrotem na miejsce z oznaczeniem LOCK (zabezpieczone), a następnie regulujemy natężenie ciepła suwakiem z oznaczeniem +/-. W tym momencie po rozgrzaniu jednej z wybranych i wcześniej założonych końcówek można przystąpić do użytkowania narzędzia.
Wrażenia z użytkowania Dremel Versatip 2000
Urządzenie już od pierwszych chwil styczności, wydaje się bardzo intuicyjne. Rozmieszczenie suwaków i startera jest bardzo logiczne i wygodne w użytkowaniu.
Podczas dłuższej pracy z rozgrzanym urządzeniem bardzo przydaje się metalowa osłona termiczna, która rzeczywiście skutecznie chroni dłonie przed oparzeniem.
Praca Versatipem z wykorzystaniem akcesoryjnych końcówek jest bardzo wygodna i przyjemna.
Dzięki jego niskiej wadze każda czynność wykonywana jest z należytą precyzją. Pracę z nim można porównać od pisania nieco grubszym długopisem.
Wypalanie w miękkich materiałach dokładnych wzorów czy lutowanie to czysta przyjemność, jeśli robi się to właśnie Dremelem Versatip 2000.
Na pierwszy rzut oka może wydawać się zupełnie niepotrzebnym urządzeniem, jednak w chwili, gdy już go mamy okazuje się, że nagle znajduje się dla niego sporo zadań.
Wielką zaletą jest jego naprawdę atrakcyjna cena, przy czym urządzenie to zostało wykonane nad wyraz solidnie z bardzo dobrych materiałów. Warto posiadać go jako uzupełnienie warsztatu majsterkowicza, a nawet do bardziej profesjonalnych zastosowań. | Dremel Versatip 2000 – test |
Jeżeli lubimy majsterkować przy samochodzie czy motocyklu, wszelkie narzędzia i elementy niezbędne do wykonania małych prac remontowych nie mogą być porozkładane w różnych miejscach garażu, ale – odpowiednio uporządkowane – powinny znajdować się w specjalnych skrzynkach, organizerach i na półeczkach. To znacznie ułatwia i uprzyjemnia pracę. Jak zorganizować domowy warsztat?
Przystępując do porządków w naszym garażu, musimy zastanowić się, jakich półek, skrzynek i organizerów będziemy potrzebowali. W garażu znajdują się zazwyczaj nie tylko wszystkie mało przydatne przedmioty wyniesione z domu, ale również rzeczy drobne, czyli gwoździe, śruby, uszczelki, a poza tym wszelkiego rodzaju narzędzia i klucze w różnych rozmiarach, elektronarzędzia i wreszcie chemikalia – przeróżne płyny, pasty, środki konserwujące. Pracę w przydomowym warsztacie majsterkowicza powinniśmy rozpocząć od właściwego zorganizowania stanowiska i uporządkowania wszelkich znajdujących się tam przedmiotów. Najlepiej sprawdzi się metalowy regał, który możemy sami zainstalować, a następnie ustawić na nim skrzynki narzędziowe. Dodatkowo na regale powinny znaleźć się kuwety, w których można przechowywać mniejsze narzędzia ręczne, jak również inne niezbędne materiały, takie jak śruby, gwoździe czy wkręty. W niewykorzystanych kątach można powiesić lub postawić różnego rodzaju wieszaki.
Ważna ścianka narzędziowa
Przestrzeń powinna być zorganizowana w sposób klarowny i ułatwiający utrzymanie porządku, co uprzyjemni i ułatwi nam wszelkie prace. Wyposażeniem i zapanowaniem nad porządkiem w warsztacie zajmuje się wiele profesjonalnych firm, które oferują nam pomocne sprzęty. Ścianka narzędziowa lub tzw. tablica to jedne z bardziej praktycznych i funkcjonalnych akcesoriów pomagających zachować ład i porządek w warsztacie czy garażu. Są to metalowe lub plastikowe perforowane tablice mocowane do ściany. Dzięki licznym uchwytom, których układ możemy aranżować sami, pozwalają na przejrzyste rozmieszczenie rozmaitych narzędzi i zapewniają do nich bardzo łatwy dostęp. Odpowiednio zagospodarowane ścianki narzędziowe wyglądają bardzo estetycznie i są elementem dekoracyjnym garażu. Występują w najprzeróżniejszych rozmiarach i mogą posiadać wymyślne uchwyty, nawet na najbardziej oryginalne narzędzia. Najtańsze ścianki narzędziowe możemy kupić już za około 50 zł, jednak warto pokusić się o nieco droższe i bardziej solidne wersje.
Skrzynka narzędziowa
Majsterkowicze najczęściej używają różnego rodzaju skrzynek narzędziowych. Na rynku jest ich ogromny wybór. Są z tworzyw sztucznych – lekkie i tanie oraz z metalu – cięższe i droższe. Skrzynki narzędziowe różnią się wielkością i formą, co również ma wpływ na ich cenę. Taka skrzynka powinna być dobrze zorganizowana, posiadać kilka segmentów na mniejsze i większe narzędzia, wyjmowaną przegrodę oraz małe pojemniki i szufladki na drobne śruby i nakrętki. Można również kupić bardzo pojemną skrzynkę narzędziową na kółkach, w której znajdzie się miejsce na wiertarkę, wkrętarkę, ale również np. na piłkę do metalu, drewna, pilniki oraz całe mnóstwo materiałów metalowych. Przy bardziej profesjonalnym podejściu do majsterkowania warto zainteresować się wózkami warsztatowymi. To swoistego rodzaju szafka na kółkach podzielona na mniejsze i większe szuflady.
Wózki warsztatowe wykonane są z blachy i potrafią pomieścić naprawdę sporo narzędzi. Ich ceny są jednak stosunkowo wysokie w porównaniu do ścianek i skrzynek. Najważniejsze jest jednak uporządkowanie najdrobniejszych elementów w garażu, czyli śrub i nakrętek. Bardzo praktycznym narzędziem do przechowywania drobnych, metalowych elementów są miski magnetyczne, które rozwiązują problem gubiących się nakrętek i śrub. Jeżeli mamy do dyspozycji dużo miejsca, warto zastanowić się nad specjalnym stołem warsztatowym, który jest wyposażony w liczne szuflady i przegrody. Pozwoli nam to na segregowanie narzędzi.
Ważne jest przyuczenie wszystkich współużytkowników, by czyścili narzędzia i odkładali je na miejsce po skończonej pracy. Organizując warsztat, należy pamiętać o bezpieczeństwie. Niebezpieczne środki chemiczne czy elektronarzędzia powinny być umieszczone wysoko na półkach, by nie kusiły dzieci. Warto również dbać o czystość i porządek oraz o odpowiednie oświetlenie, zwłaszcza miejsc, w których pracujemy. Można również pomyśleć o specjalnej odzieży ochronnej, która pozwoli nam poczuć się swobodnie. Rękawice, fartuchy, okulary ochronne itp. rzeczy powinny mieć swoje miejsce, najlepiej, by były umieszczone w przewiewnym miejscu. W kątach pomieszczenia rozstawiamy wieszaki i stojaki na opony, rower czy przedmioty zbędne w domu. | Zorganizowane narzędzia przyspieszą każdą pracę |
W Polsce, pomimo że od kilku lat liczba skradzionych samochodów regularnie spada, problem kradzieży aut istnieje, i to na niemałą skalę. W 2017 roku w naszym kraju skradziono łącznie 10 240 aut, a rok wcześniej 1405 więcej Jak zatem uchronić samochód przed amatorami cudzej własności? Oprócz fabrycznych zabezpieczeń warto zastosować dodatkowe, które zamontujemy sami lub u niezależnego specjalisty. Jakie są skuteczne i stosunkowo niedrogie zabezpieczenia antykradzieżowe samochodu?
Lokalizator GPS
Ten rodzaj zabezpieczenia z roku na rok staje się coraz bardziej popularny. Lokalizator działa na takiej samej zasadzie, co inne urządzenia GPS, np. nawigacja. Pozycja wyznaczana jest za pomocą sygnału odbieranego z satelity. Większość lokalizatorów wymaga także stosowania karty sim. Służy ona do przekazywania wszystkich informacji oraz wysyłania smsem różnych komunikatów. Ważne jest, aby wybrać lokalizator, który współpracuje ze wszystkimi operatorami komórkowymi.
Lokalizator GPS koniecznie musi posiadać dedykowaną aplikację do sprawdzania w czasie rzeczywistym pozycji samochodu.
Zaawansowane urządzenia oprócz pokazywania pozycji auta oferują szereg innych funkcji. Po podłączeniu ich do komputera samochodu otrzymamy informację o ilości przejechanych kilometrów, spalaniu oraz prędkości. Niestety złodziej bardzo często wpina się w gniazdo diagnostyczne i łatwiej jest mu wykryć taki lokalizator.
Kolejną ważną cechą jest rodzaj zasilania. Są lokalizatory pracujące na swoim zasilaniu, czyli po prostu na baterii oraz zasilane z instalacji samochodu. Niektóre urządzenia mają ciekawą funkcję, pozwalającą zaprogramować przestrzeń, w której samochód może się poruszać. Jeżeli auto znajdzie się poza wyznaczonym terenem, otrzymamy powiadomienie o takim zdarzeniu.
Dostępne na rynku mamy dwa rozwiązania, jeżeli chodzi o lokalizatory GPS –abonamentowy i bezabonamentowy. Pierwszy z nich wymaga kupienia urządzenia oraz dodatkowo comiesięcznej opłaty. Otrzymujemy za to bardziej rozbudowaną i stabilniejszą aplikację do śledzenia pojazdu. Niestety w dłuższej perspektywie rozwiązanie to może okazać się zbyt kosztowne. Druga opcja jest zdecydowanie tańsza. Wymaga jedynie zakupu samego lokalizatora. W jego cenie udostępniana jest nam aplikacja do śledzenia samochodu. Nie polecam zakupu urządzenia chińskiego, ponieważ możemy mieć problem z dostępem do programu lokalizacyjnego. Wielu producentów udostępnia aplikację tylko przez pierwsze 12 miesięcy, po tym czasie każe za nią płacić.
Bardzo popularnym i polecanym lokalizatorem GPS bezabonamentowym jest GPS4YOU X2 lub X3.
Blokada zapłonu
Bardzo dobrym zabezpieczeniem samochodu przed kradzieżą jest odcięcie zasilania zapłonu. Jest to rozwiązanie proste w działaniu, skuteczne i tanie. Możemy kupić gotowy moduł, który montujemy w samochodzie. Blokada ta rozłącza jeden z obwodów elektrycznych, uniemożliwiając uruchomienie auta. Przy tym zabezpieczeniu bardzo ważne jest sprytne ukrycie modułu oraz przycisku do odblokowania. Im większa w tej kwestii inwencja twórcza, tym trudniej będzie znaleźć blokadę złodziejowi. Obecnie dostępne blokady dają pod tym względem duże możliwości. Do dezaktywacji blokady dostajemy w zestawie dedykowany mikrowyłącznik lub pilot. Jednakże, aby jeszcze bardziej skomplikować zadanie złodziejowi, możemy użyć istniejącego przycisku, np. od ogrzewania tylnej szyby. Praktycznie wszystkie tego typu blokady aktywują się same ok. 20-30 sekund po zgaszeniu silnika. Niektóre także posiadają tryb serwisowy. Można je czasowo dezaktywować, np. kiedy oddajemy samochód do naprawy i nie chcemy ujawniać zabezpieczenia. Takim modułem możemy odciąć zasilanie nie tylko zapłonu, ale także pompy paliwa lub innego układu zasilania.
Etui na kluczyk Keyless
Od kilku lat coraz więcej producentów samochodów wyposaża je w dostęp bezkluczykowy Keyless. Jest to niezaprzeczalnie bardzo wygodne rozwiązanie. Nie musimy naciskać pilota przy odryglowaniu drzwi czy wkładać kluczyka w stacyjkę. Wystarczy, że kluczyk będziemy mieć przy sobie, w kieszeni lub torebce. Niestety dostęp bezkluczykowy ma jedną ogromną wadę. Bardzo łatwo ukraść samochód z tym systemem. Kluczyk emituje na odległość kilku metrów sygnał, który w łatwy sposób złodziej może przechwycić. Następnie otwiera i zapala samochód bez najmniejszej ingerencji w cokolwiek. Zabezpieczeniem przed tym jest zakup specjalnego etui na kluczyk Keyless. Futerał taki działa jak klatka Faradaya, blokując sygnał a tym samym uniemożliwia jego przechwycenie.
Bardzo ciężko znaleźć zabezpieczenie, które zagwarantuję nam ochronę samochodu. Natomiast na pewno warto zainwestować trochę pieniędzy w jedno lub dwa różne typy zabezpieczeń, tak aby jak najbardziej utrudnić złodziejowi zadanie. Jeżeli nie uda mu się dostać do środka w przeciągu kilku minut, jest szansa, że zrezygnuje z kradzieży. | Zabezpieczenia antykradzieżowe warte zainteresowania |
„Rancho” jest grą, w której możemy poczuć się niczym prawdziwy farmer i zabrać się za hodowanie zwierząt przy akompaniamencie barwnej i wesołej grafiki. Co ciekawe, jest to kontynuacja planszówki „Superfarmer”, która zyskała rzesze fanów na całym świecie. Kupowanie ziemi, hodowanie zwierząt, powiększanie stada i pomnażanie swoich zysków. Jednym słowem: czeka nas pracowity dzień na ranczu. Czy będzie to godny ciąg dalszy wcześniejszego tytułu? Zawartość i przygotowanie do gry
W średniej wielkości pudełku znajdziemy planszę, która jest po prostu fenomenalna. Grafika na niej jest bardzo kolorowa i stworzona z lekką nutką humoru, więc świat od razu robi się przyjemniejszy. Z boku planszy umieszczono przeliczniki zwierząt, dzięki czemu gracze będą mogli płynniej działać podczas rozgrywki. Poza tym w pudełku znajdziemy trochę żetonów zwierząt: 60 królików, 18 owiec, 12 krów, 6 koni, 3 małe i 3 duże psy. Dwie sztuki dwunastościennych kości (niebieską i różową), klasyczną żółtą kość, figurki psów oraz malutkie kolorowe kółka do zaznaczania swojej własności.
Gra jest przeznaczona dla od 2 do 6 graczy w wieku przynajmniej 7 lat. Na początku kładziemy planszę na środku stołu. Obok umieszczamy właściwą liczbę żetonów i figurek zwierząt, które zależą od liczby graczy. Każdy z uczestników bierze wszystkie małe znaczniki w jednym kolorze i zajmuje zagrodę w tym samym kolorze (rozkład kolorystyczny i zajmowanie odpowiednich zagród jest zależne od liczby graczy). Dodatkowo wszyscy kładą w niej 1 owcę i 1 królika. Gotowi? Można zaczynać zabawę…
Przebieg rozgrywki
Rozgrywka toczy się przez kilka rund, a każda z nich składa się z dwóch faz. W pierwszej fazie możemy się skupić na wymianie zwierząt lub kupnie pastwiska. W wymianie zwierząt pomoże ściąga widoczna na planszy. Wszystko zależy od naszego planu działania i zapotrzebowania na konkretną trzodę. Możemy wymienić np. 1 owcę na 6 królików lub krowę na 2 owce. Warto też pomyśleć nad zakupem psa, który będzie bronił nasze stado przed atakiem drapieżnika. Kolejną ważną czynnością jest zdobycie pastwiska. W końcu nie upchniemy wszystkich zwierząt w szafie. W tym przypadku też następuje handel wymienny, bo pastwiska nabywamy za zwierzęta.
Jak już posiadamy stado na wypasie, to możemy przejść do rozmnażania. W drugiej fazie wykorzystujemy kolorowe kości. Gracz rzuca różową i niebieską kością, a potem rozmnaża zwierzęta, jeśli posiada w swej zagrodzie te gatunki, które wskazały kości. Każda para istot daje jedno nowe danego typu. Jednak rzut kośćmi może też nieść małe zagrożenie. W sytuacji, gdy wyrzucimy lisa lub wilka, to wpłyną one na wszystkich graczy. Do ataku drapieżników bierzemy żółtą kostkę i nią rzucamy. W zależności od cyfry na kości na takich samych polach będą grasować drapieżniki. Lis będzie zjadał króliki, a wilk pozostałe zwierzęta. Gra kończy się w momencie, gdy jeden z graczy ma na planszy co najmniej 1 królika, owcę, krowę i konia. Wtedy ten uczestnik, który jako pierwszy zdobył pełne stado, wygrywa.
Podsumowanie
„Rancho” jest grą typowo rodzinną, która zintegruje młodszych i starszych graczy. Zasady są bardzo proste, a ściąga widoczna na planszy pomaga dzieciakom w przeliczaniu. „Rancho” jest tytułem lekkim, ale zarazem strategicznym. Przed graczami decyzje dotyczące kupowania, handlowania i rozmieszczania zwierząt na pastwiskach oraz w zagrodach. Gra ma kolorową i bajkową grafikę, a jakość wykonania jest na bardzo dobrym poziomie. | „Rancho” – recenzja gry |
Zbieranie grzybów to zwykle domena dorosłych. Pobudka wcześnie rano, długi spacer po lesie i zmęczenie skutecznie odstraszają dzieci. Tymczasem przecież szukanie grzybów może być niezłą zabawą. Szczególnie jeśli wcześniej zagramy w grę planszową, która na tym polega. Gier planszowych ze słowem „grzybobranie” w tytule jest wiele. Dokonując wyboru, warto wziąć pod uwagę wiek dzieci, dla których ma być przeznaczona. Oczywiście zdarza się, że planszówka jest oceniona niejako na wyrost i w zabawkę przeznaczoną dla pięciolatków może zagrać – po odpowiednim zmodyfikowaniu fabuły – nawet trzylatek, jednak należy pamiętać, że w takim przypadku nie wykorzystamy wszystkich opcji rozgrywki. Z drugiej strony planszówka starczy na dłużej, a zabawy będzie więcej. Na rozpoczęcie sezonu grzybowego 2017 wybraliśmy 5 gier, które przygotują dziecko do zbierania grzybów. Nie tylko wprowadzą je w świat lasu, ale będą także dobrą zabawą.
Trefl – Grzybobranie w Zielonym Gaju
box:offerCarousel
To klasyczna wersja grzybobrania w dawnym wydaniu. Uczestnicy rozgrywki zabierają ze sobą koszyczki i wyruszają ku leśnej przygodzie. Mają za zadanie znaleźć mnóstwo jadalnych grzybów. Wygra ten, kto będzie ich miał najwięcej. Po drodze na graczy czekają tymczasem leśne przygody. Można spotkać groźnego dzika lub pobawić się z zającem. Można też spłoszyć stado saren lub przypadkowo wysypać grzyby z koszyczka. Ogromną zaletą gry jest przestrzenna plansza, pięknie ilustrowana, oraz trójwymiarowe grzybki. Cena Grzybobrania w Zielonym Gaju to ok. 30 zł.
Granna – Grzybobranie w Zaczarowanym Lesie
box:offerCarousel
Na pierwszy rzut oka gra jest podobna do tej marki Trefl. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej, okaże się, że zasady się różnią. Podobne jest tylko to, że musimy uzbierać jak najwięcej grzybów. Cała reszta jest odmienna. Choć, podobnie jak w Treflu, w grze przeszkadzają zwierzęta, te z Grzybobrania w Zaczarowanym Lesie możemy na planszy umieszczać sami i to w dowolnym miejscu. Taki zabieg sprawia, że za każdym razem rozgrywki będą się różnić. Dość osobliwym elementem gry jest czarownica, która tylko czeka, by pokrzyżować plany śmiałków, którzy weszli w las po grzyby. Ma ona nawet swój domek. Cena gry to ok. 45 zł.
Alexander – Grzybobranie 2w1
box:offerCarousel
Producent gier planszowych Alexander również ma w swojej ofercie planszówkę na temat zbierania grzybów. To klasyczna wersja gry. Na planszy stawiamy grzybki jadalne i trujące. Wyruszamy na wycieczkę, podczas której musimy uzbierać maksymalną ilość grzybów jadalnych. Co ciekawe, w zestawie z grą Grzybobranie dostaniemy także inną planszówkę. Do wyboru mamy albo Rajd samochodowy, albo W sadzie. Cena kompletu to ok. 17 zł.
Adamigo – Grzybobranie
box:offerCarousel
20 grzybków, 4 koszyki, 4 pionki oraz sztywna lakierowana plansza – to zestaw firmy Adamigo. Gra jest estetyczna i atrakcyjna wizualnie. To klasyczna rozgrywka polegająca na zbieraniu grzybów w lesie. Na leśnej drodze czyhają oczywiście różne niebezpieczeństwa i pojawiają się przeszkody. Wygrywa ten, kto pierwszy dotrze z koszykiem pełnym leśnych skarbów do mety. Cena planszówki Adamigo to ok. 25 zł.
Beniamin – Grzybobranie
To gra nieco odmienna od pozostałych, choć zasady pozostają te same – trzeba uzbierać jak najwięcej grzybów. Odróżnia ją od reszty przede wszystkim edukacyjne podejście do grzybów. Nie ma tutaj mało charakterystycznych figurek, lecz są okrągłe obrazki 3D. Każdy z nich został dokładnie podpisany gatunkową nazwą. Grzyby jadalne oznaczone są na zielono, a niejadalne – na czerwono. Do Grzybobrania od marki Beniamin dołączono: spis zasad, dyplomy dla zwycięzców oraz odznaki wskazujące, które miejsce zajęli uczestnicy rozgrywki. W opakowaniu jest też notes na notatki. Całość kosztuje ok. 25 zł. | 5 gier na rozpoczęcie sezonu grzybowego |
Kiedy decydujemy się na zakup nowego parasola, musimy podjąć decyzję nie tylko co do wzoru i koloru, ale także sposobu składania i rozkładania. Wybierać możemy między automatycznymi i ręcznymi lub skorzystać częściowo z obu opcji. Podpowiadamy, czym się różnią i na co warto zwrócić uwagę. Parasol to artykuł zdecydowanie niezastąpiony. Możemy próbować ochronić się przed deszczem obszernym przeciwdeszczowym płaszczem, kapeluszem z wielkim rondem czy turystyczną kurtką. Jednak prędzej czy później sami odkryjemy, że poruszanie się bez niego w jesienne i wiosenne dni jest udręką nie do zniesienia. Zamiast testowania tego na własnej skórze, lepiej od razu wyposażyć się w parasol odpowiednio dobrany do naszego stylu, garderoby i potrzeb, aby żaden, nawet największy deszcz nie był w stanie nas zaskoczyć i zatrzymać w domu.
Jak dawniej
Tradycyjna wersja parasola wymaga od użytkownika samodzielnego rozkładania i składania czaszy. To tak zwane parasole ręczne, wyposażone w umieszczony w stelażu suwak, który przesuwamy, by wprawić w ruch całą konstrukcję. Początkowo były to wyłącznie długie parasole w formie laski, składające się z jednej, nieruchomej części. Z czasem zaczęto tworzyć także wersje, które można z łatwością złożyć do mniejszego, mieszczącego się nawet w torebce rozmiaru. Niewątpliwą zaletą takich urządzeń jest prostota działania, większa niezawodność dzięki brakowi jakichkolwiek guzików. Kupując parasol z odpowiednio mocnym i solidnie wykonanym mechanizmem, będziemy się cieszyć z jego użytkowania przez długi czas. Minusem w nieodpowiednio wykonanych wersjach bywa zacinający się suwak. Może on również słabiej funkcjonować, gdy nie będzie odpowiednio nasmarowany. Dlatego taki parasol to akcesorium dla cierpliwych i dbających o szczegóły osób, którym zależy na posiadaniu klasycznego, stylowego i zawsze modnego dodatku.
Magiczny przycisk
Parasole automatyczne są zwykle wyposażone w umieszczony w rączce przycisk, po którego naciśnięciu w mgnieniu oka czasza się rozkłada lub całkowicie zwija. Jest to niewątpliwą zaletą w chwili, gdy deszcz zastaje nas podczas powrotu z zakupów, ręce mamy zajęte wypchanymi siatkami i aby nie zmoknąć, musimy jak najszybciej otworzyć parasol jedną ręką. Kiedy już dojdziemy do samochodu, w podobny sposób możemy go błyskawicznie złożyć. Wśród wielu oferowanych na rynku parasoli tego typu warto wybierać produkty sprawdzonych producentów. Wykonany z trwałych i wysokiej jakości materiałów powinien zapewnić nam kilka sezonów bezproblemowego użytkowania.
Pół na pół
Gdy decyzja o wyborze jednego z powyższych rozwiązań wydaje nam się trudna, warto pójść na kompromis i wybrać model, w którym zastosowano obydwie konstrukcje. Mechanizm umieszczony w parasolu półautomatycznym sprawia, że po naciśnięciu przycisku czasza się otwiera. Jednak aby ją złożyć, musimy ściągnąć stelaż, zupełnie jak w parasolu ręcznym. Właśnie takie modele spotykamy najczęściej w sklepach. Swoją popularność zawdzięczają niewielkim rozmiarom po złożeniu oraz wygodniejszemu niż w parasolach ręcznych systemowi rozkładania. Często ich wadą bywa dość niska trwałość, którą w pewnym stopniu rekompensują ceny, rozpoczynające się już od kilkunastu złotych za sztukę.
Decyzję, który mechanizm wybrać, każdy musi podjąć samodzielnie. Jest to całkowicie zależne od naszych preferencji, potrzeb, częstości i długości użytkowania parasola, a także tego, czy bardziej zależy nam na elegancji i klasycznym wyglądzie, czy na wygodzie i możliwości złożenia parasola w małą paczuszkę, mieszczącą się w podręcznej torbie. | Damski parasol – manualny czy automatyczny? |
W dzisiejszych czasach ludzie stają się coraz bardziej świadomi tego, co jedzą. Zdrowe posiłki opanowały nie tylko media społecznościowe, ale coraz częściej trafiają również do naszych domów. Jakie zdrowe trendy kulinarne są najpopularniejsze w 2017 roku? Matcha – japoński dar
Matcha, czyli najzdrowsza zielona herbata, to prawdziwy trend 2017 roku! Jest to sproszkowana zielona herbata, bogata w substancje chemiczne z grupy polifenoli. Ma ona działanie przeciwnowotworowe i może sprzyjać odchudzaniu. Filiżanka tej herbaty zawiera od 24 do 39 mg kofeiny, co powoduje ożywienie naszego organizmu.
Herbata ta wymaga specjalnych akcesoriów do jej przygotowania. Używając bambusowej łyżeczki, zwanej chashaku, wsypujemy porcję herbaty do podgrzanej miseczki (chawan). Następnie należy zalać proszek wodą w temperaturze ok. 70°C i roztrzepać go bambusową miotełką, zwaną chasen.
Matcha to nieodłączny element japońskiej ceremonii herbacianej. Herbata ta nie tylko wspomoże naszą koncentrację, ale także oczyści organizm z toksyn.
box:offerCarousel
Makaron sojowy
Uwielbiasz dania z dodatkiem makaronu, ale jednocześnie chcesz odżywiać się zdrowiej? Mamy alternatywy dla białego makaronu! Zdrowym zamiennikiem będzie nie tylko brązowy makaron, ale także makaron z fasoli mung, znany jako makaron sojowy. 150 g tego makaronu zawiera jedynie ok. 130 kalorii!
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest to makaron przeznaczony wyłącznie do kuchni orientalnej, ale nic bardziej mylnego. Z jego pomocą możemy przygotować niskokaloryczne wersje niemal wszystkich makaronowych dań! Co ciekawe, w Azji makaron sojowy ze względu na skład jest uznawany za… warzywo!
Przygotowanie makaronu sojowego jest szybkie i dziecinnie proste – to jego ogromna zaleta. Należy zalać go wrzątkiem, dzięki temu staje się on śliski i przezroczysty. Następnie musimy chwilę odczekać, aby makaron zwiększył swoją objętość i… gotowe!
box:offerCarousel
Nasiona chia
box:offerCarousel
Szałwia hiszpańska, czyli nasiona chia, to popularny dodatek do posiłków. Zawiera duże ilości kwasów omega-3 i omega-6 oraz wiele składników odżywczych, m.in. błonnik, magnez, żelazo i witaminy C, A, E, B1, B3. Dzięki nim możemy uzupełnić swoją dietę bez stosowania żadnych suplementów.
Nasiona chia świetnie sprawdzą się jako dodatek do puddingów, koktajli i sałatek owocowych. Aby wydobyć z nich cenne minerały, należy je namoczyć lub zmielić. Namoczone pęcznieją i zwiększają swoją objętość nawet dziesięciokrotnie, zapewniając nam tym samym sytość.
Bezglutenowa mąka teff
Teff to inaczej miłka abisyńska, czyli bezglutenowe zboże. Wprowadzenie mąki tego typu do naszego codziennego jadłospisu pomoże nie tylko przy problemach trawiennych, ale także dostarczy nam wielu składników odżywczych. Mąka teff świetnie sprawdzi się w dietach niskotłuszczowych oraz w dietach wegańskich i wegetariańskich.
Ogromną zaletą tej mąki jest to, że miłka abisyńska jest odporna na jełczenie tłuszczów, co znaczy, że można ją przechowywać bardzo długo, bez obaw, że się zepsuje. Zamiast sięgać po zwykłą mąkę, warto wypróbować jej zdrowy zamiennik!
box:offerCarousel
box:offerCarousel
Woda kokosowa
Z pewnością każdy słyszał o tym magicznym napoju – woda kokosowa to prawdziwy hit dla fanów zdrowej żywności. Na jej punkcie oszalały gwiazdy, m.in. Madonna, która wykupiła firmę produkującą wodę kokosową.
Napój ten pozyskuje się z młodych, zielonych owoców palmy. Jest bogata nie tylko w wapń, magnez czy potas, ale również w witaminy z grupy B oraz witaminę C. Co ciekawe, pomaga ona również zwalczyć grypę! Jej spożycie jest szczególnie polecane osobom wykonującym wszelkiego rodzaju aktywności fizyczne, bowiem woda kokosowa to naturalny izotonik.
Dieta jest kluczowym elementem naszego codziennego życia, warto więc mieć świadomość tego, co jemy. Dzięki temu będziemy nie tylko czuć się lepiej, ale być może stracimy też kilka zbędnych kilogramów! | Zdrowe trendy kulinarne 2017 |
Własny basen ogrodowy to świetny sposób na relaks oraz ochłodę w letnie dni. Pompy oraz filtry, to akcesoria niezbędne do utrzymania czystości wody. Filtrują oraz usuwają zanieczyszczenia, dzięki czemu możemy cieszyć się komfortowymi i bezpiecznymi warunkami kąpieli. Pompy
Wybierając osprzęt do swojego basenu pamiętajmy, aby zwrócić uwagę na parametry pompy. Wydajność podana jest zwykle w litrach na godzinę pracy, razem z prędkością przepływu wody przez urządzenie. Musimy więc określić pojemność naszego kąpieliska, a co za tym idzie, czas potrzebny do całkowitego przefiltrowania zbiornika. Zwykle im większy basen, tym wydajniejszej pompy potrzebujemy. Warto pamiętać, że optymalnie jest przefiltrować wodę dwa - trzy razy na dobę. Dobrze, jeśli urządzenie posiada pre-filtr, który zatrzymuje największe zanieczyszczenia. Chroni to wirniki przed uszkodzeniem przez włosy lub inne stałe cząstki.
Należy pamiętać, że pompa wymaga podłączenia do prądu, dlatego przed kąpielą upewnij się, że jest wyłączona albo że posiada odpowiednie zabezpieczenia.
Filtry basenowe
Filtry basenowe są łatwe w instalacji oraz utrzymaniu, nie są skomplikowane w obsłudze, a wymiana wkładów również nie jest trudna. Woda prowadzona jest ze zbiornika do pompy, gdzie za sprawą filtra jest oczyszczana, następnie z powrotem trafia do basenu. W ciągu doby całkowita objętość powinna być przefiltrowana od dwóch do trzech razy. Do ogrodowego basenu trafia wiele zanieczyszczeń jak np. włosy, martwy naskórek, liście, piasek. Bez odpowiedniej filtracji woda szybko staje się mętna i brudna. Mogą pojawić się także glony.
Na rynku dostępne są pompy wyposażone w filtry papierowe (wkład czyści się kilkakrotnie, gdy ulegnie zanieczyszczeniu, po czym wymienia na nowy) i piaskowe. Znajduje się w nich pokład piasku kwarcowego filtrującego przepływającą przez niego wodę. Często wyposażone są również w łapacz większych elementów dla lepszego efektu pracy. Filtry te zbudowane są zwykle z poliestru, stali nierdzewnej bądź polietylenu. Wybierając filtr, zwróćmy uwagę na stosunek jakości do wytrzymałosci materiału oraz do ceny. Filtr oczyszczamy pod strumieniem ciepłej wody, zanieczyszczenia spłukując do kanalizacji.
Filtry kartuszowe
Filtry nabojowe lub kartuszowe zajmują mało miejsca, stosowane w szczególności w małych basenach. Wysoka wydajność pozwala uzyskać bardzo klarowną wodę. Zanieczyszczenia z nich można usuwać na bieżąco, cyrkulacja wody nie opiera się na płukaniu wstecznym. Wkłady pierzemy w pralce w temperaturze 60 stopni.
Na co jeszcze zwrócić uwagę
Warto zapoznać się również z materiałem z którego wykonana jest pompa. Te wykonane z tworzyw sztucznych są bardzo odporne na czynniki atmosferyczne oraz działania chemiczne.
Niektóre filtry wyposażone są w podajnik chemii basenowej np. chloru, który uchroni twój basen przed bakteriami i glonami. Dostępne są też modele filtrujące i jednocześnie podgrzewające wodę. Jest to na pewno rozwiązanie oszczędzające czas oczekiwania na akceptowalną temperaturę kąpieli.
Jeśli kupujesz oddzielnie basen oraz pompę filtrującą ustal, czy będą one kompatybilne – sprawdź średnicę przyłączy oraz ich mocowanie.
Basen ogrodowy to nie lada atrakcja podczas spotkań z przyjaciółmi oraz świetny sposób na skłonienie dzieci do aktywnego wypoczynku. Warto więc zainteresować się odpowiednim osprzętem, który sprawi, że woda będzie czysta i klarowna oraz przede wszystkim bezpieczna.
Zobacz również: Top pięć basenów rozporowych | Pompa i filtr w ogrodowym basenie – jak je wybrać? |
Kupujemy wyszczuplającą bieliznę. Na co zwrócić uwagę przed kupnem? Wizualnie zmniejszyć obwód talii, zrzucić optycznie nawet 10 kilogramów czy podkreślić jędrność piersi i podciągnąć pośladki? Bielizna wyszczuplająca potrafi czynić cuda. Współczesne kobiety już dawno przekonały się do takiego rodzaju odzieży i chętnie korzystają z niej na co dzień.
Jak prawidłowo dobrać wyszczuplającą bieliznę do sylwetki? Na jakie szczegóły warto zwrócić szczególną uwagę? W jaki sposób uzyskać pożądany efekt? Oto 7 rzeczy, o których warto wiedzieć przed zakupem bielizny wyszczuplającej.
1. Bielizna wyszczuplająca – działanie
Dieta i zdrowy tryb życia to oczywiście najpewniejsze sposoby zachowania idealnej sylwetki. Jeśli jednak zależy wam na natychmiastowych efektach, wybór odpowiedniej bielizny wyszczuplającej (inaczej korygującej) jest strzałem w dziesiątkę. Jest funkcjonalna, wygodna i potrafi formować ciało tak, by wszystkie wasze wymiary nas zadowoliły, a mięśnie wyglądały sprężyście. Warto pamiętać, że istnieje bardzo wiele różnych modeli bielizny korygującej. Wybór należy uzależnić przede wszystkim od naszej figury.
2. Wymiary
Warto zmierzyć obwód bioder dla majtek, obwód pasa w przypadku gorsetów oraz obwód biustu w przypadku body-gorsetów czy biustonoszy. Nigdy nie należy kupować mniejszych rozmiarów. Bielizna korygująca jest zawsze bardzo obcisła, więc w mniejszej rozmiarówce będziecie się czuć najzwyczajniej niekomfortowo.
3. Typ sylwetki
Istnieją 4 podstawowe typy damskiej sylwetki, które mają skrócone nazewnictwo: A, O, H, X. Ten ostatni model to typ wysportowanej smukłej figury z wyraźnie zaznaczonymi biodrami. A i O z kolei to typ sylwetki z wąskimi ramionami, małym biustem i okrągłymi udami. H tymczasem to najczęściej figura o słabo zarysowanej talii, z chudymi ramionami i płaskimi pośladkami.
4. Fason
Złota zasada głosi – należy wybierać taką rozmiarówkę bielizny korygującej, jaką wybieramy na co dzień w przypadku zwykłej bielizny. Na rynku istnieje wiele uniwersalnych body, które potrafią podciągnąć całą sylwetkę. Jednak według specjalistów najlepiej wybierać każdy element z osobna w zależności od partii ciała, którą chcemy ulepszyć. Np. dla sylwetki gruszki najlepiej będą nadawać się biustonosze push-up. Tymczasem w przypadku sylwetki typu klepsydra należy wybrać np. modelującą halkę z wysokim stanem, która podciągnie partię pasa.
5. Materiał
Bielizna korygująca najczęściej składa się z mieszanki syntetycznych i naturalnych materiałów, które zapewniają komfort użytkowania. Najczęściej jest to połączenie gumy, wiskozy, poliestru i elastanu.
6. Popularne modele
Z każdym rokiem producenci zaskakują coraz nowszymi modelami korygującej bielizny. Do najpopularniejszych należą szorty, halki, wyszczuplające legginsy, majtki, pasy czy elastyczne gorsety full body.
7. Dodatkowe aspekty
Mimo sprężystości materiałów warto zbadać, czy zakładane przez nas modele są niewidoczne pod wierzchnim ubraniem. Nie ma nic bardziej komicznego niż obciskające majtki wystające spod pięknej sukienki czy spodni. Zatem ważną rzeczą jest rozmiar i model. Istotną rolę odgrywa także kolor. Korygujące modele są najczęściej czarne, szare, cieliste lub z połyskującymi wzorami.
Wybór odpowiedniej bielizny wyszczuplającej zależy przede wszystkim od partii ciała, którą chcemy podkreślić. Należy zwrócić uwagę na rozmiar (nigdy za mały) i kolor. Materiał również odgrywa istotną rolę. Tkanina powinna mieć co najmniej 40% naturalnych składników. Udanych zakupów!
Zobacz również: Bielizna ślubna w rozmiarze XL | Bielizna wyszczuplająca – 7 rzeczy, o których warto wiedzieć przed zakupem! |
Filtry w naszych samochodach mają różne przeznaczenie. Każdy z nich jest jednak równie ważny. Jedne dbają o kondycję silnika, jak filtr powietrza, oleju czy paliwa. Inne mają pieczę nad jakością spalin i dzięki temu nad naszym środowiskiem. Do tej kategorii należą wszelkiego rodzaju filtry cząstek stałych. Ostatnią kategorią są filtry kabinowe, które utrzymują klimatyzację „na chodzie”. Filtry podstawowe
Mimo że każdy z filtrów jest ważny dla naszego auta, zacznę od tych najbardziej podstawowych, w które wyposażony jest praktycznie każdy samochód, czyli od filtra oleju, powietrza oraz paliwa. Wszystkie powinny być wymieniane według zalecanych przez producentów interwałów. Jednak gdy nie jesteśmy pewni, co ile kilometrów wymieniać filtry, najlepiej robić to co roku. Jeżeli jednak nie jeździmy dużo, to najbardziej typową wartością powinien być przedział co piętnaście tysięcy kilometrów.
FILTR POWIETRZA
box:offerCarousel
Najłatwiejszą „robotą” przy samochodzie jest w większości przypadków wymiana filtra powietrza. Wystarczy tylko kupić filtr odpowiedni do naszego auta (sprawdzić rocznik, rodzaj silnika i numer części) i zlokalizować go pod maską. Przeważnie jest zamontowany w plastikowej obudowie i do jego wyjęcia wystarczy śrubokręt. Filtry te w dużej mierze są prostokątne i płaskie, rzadziej okrągłe. Filtry powietrza to z reguły wydatek nie większy niż 50 złotych, nawet w przypadku renomowanych produktów takich firm, jak Bosch, Filtron czy Knecht. Warto też poszukać filtra oryginalnego, produkowanego bądź rekomendowanego przez markę naszego auta. Nie warto go zaniedbywać, ponieważ jego zadaniem jest dostarczanie czystego i świeżego powietrza do silnika. Zawsze powinien być w dobrej kondycji.
FILTR OLEJU
box:offerCarousel
Przy wymianie filtra powietrza powinniśmy zastanowić się nad wymianą oleju w silniku. Razem z nim tradycyjnie wymienia się filtr oleju, który często znajduje się w dolnej części silnika. Ma przeważnie kształt blaszanego cylindra wielkości kubka i szary, biały, niebieski bądź czarny kolor. Do jego wymiany potrzebny będzie kanał lub podniesienie auta. Filtr ten również należy do tańszych, rzadko kiedy jego cena przekracza 30–40 złotych. Możemy liczyć także na markowe zamienniki wymienionych wcześniej marek lub elementy oryginalne, rekomendowane przez producenta. Pamiętajmy o tym, że po odkręceniu filtra zużyty olej zacznie wyciekać. Należy go zebrać do pojemników i zutylizować. Pod żadnym pozorem nie wylewajmy oleju i nie wrzucajmy go do śmietników, ponieważ jest zanieczyszczony i nie nadaje się do recyklingu.
FILTR PALIWA
box:offerCarousel
Filtr paliwa to często zapominany element przy interwałach okresowych wymian. Jest to bardzo ważny filtr, szczególnie w starszych autach oraz w tych, które mają motor wysokoprężny. Filtr dba o jakość i czystość paliwa, która niekiedy pozostawia wiele do życzenia. Źle przefiltrowane paliwo może spowodować poważne uszkodzenia systemu wtryskowego i zapowietrzenie układu. Dobrze byłoby, gdybyśmy zmieniali filtr paliwa przed okresem zimowym, ponieważ wtedy wzrasta ilość zanieczyszczeń. Jeżeli nasz filtr jest umieszczony w dobrze widocznym i łatwo dostępnym miejscu, możemy pokusić się o własnoręczną wymianę. Wygląda on podobnie do filtra oleju, jednak odchodzą od niego dwa przewody paliwowe. Niektóre modele aut mają filtr wymieniany w całości, inne stosują wkłady. Jak w poprzednich przypadkach, warto rozważyć zakup filtrów wymienionych wyżej renomowanych marek lub oryginałów producenta. Różnica cenowa w tych przypadkach jest znikoma.
Podczas wymiany zaciskamy przewody i zmieniamy filtr zgodnie z przepływem paliwa. W niektórych autach filtr może znajdować się w zbiorniku lub trudno dostępnym miejscu. Wtedy nie obędziemy się bez fachowej pomocy mechanika. Gdy filtr zostanie już poprawnie zamontowany, należy odpowiednio zachować się przed odpaleniem motoru. Gdy nasze auto to diesel, nie powinno być problemu. Starsze diesle posiadają specjalną pompkę w okolicach filtra lub bezpośrednio w nim, którą należy odpowietrzyć układ. Nowsze robią to samoczynnie. Natomiast jednostki benzynowe potrzebują kilkukrotnego uruchomienia samego zapłonu, żeby napełnić pompę paliwa od nowa.
DPF, FAP – filtr cząstek stałych
Wraz ze wzrostem popularności jednostek wysokoprężnych zaczęto próbować ograniczać ich emisję spalin i spalanie. Najpierw poprzez zmniejszanie pojemności i dodawanie turbosprężarek i kompresorów. Później, od około 2000 roku, zaczęto wprowadzać na masowy rynek tak zwane filtry cząstek stałych do silników diesla. Od niedawna filtr ten jest standardowym wyposażeniem każdego samochodu z motorem zasilanym ropą. Oczywiście, silniki diesla są teraz lepsze, bardziej dynamiczne i oszczędne niż ich poprzednicy sprzed dziesięciu czy dwudziestu lat. Niestety, ucierpiała na tym ich legendarna trwałość.
Do tego stanu rzeczy przyczynił się właśnie filtr DPF lub FAP. Jest to metalowa puszka zamontowana za katalizatorem, która ma za zadanie oczyszczać spaliny. Jego pojemność jest ograniczona i po pewnym czasie zaczyna się on zapychać sadzą. Producenci aut wpadli więc na pomysł, by to użytkownik „wypalał” co kilka tysięcy kilometrów nadmiar sadzy podczas specjalnie zaprogramowanych i monitorowanych przez auto jazd z daną prędkością i często na wysokich obrotach silnika. Jednaj nie zawsze możemy sprostać temu zadaniu. Na przykład gdy komputer zasygnalizuje chęć wypalenia filtra, a stoimy w długim korku lub nie mamy czasu na dodatkową jazdę. Doprowadza to do zapchania filtra i jego uszkodzenia.
Jak sobie z tym poradzić? Są dwa sposoby. Jeden rekomendowany oficjalnie to wymiana filtra na nowy i dalsza radość z jazdy dynamicznym i bezpiecznym dla środowiska autem. Wymiana ta nie należy jednak do łatwych procesów i bez pomocy warsztatu raczej się nie obejdzie. Warto jednak wyposażyć się w dany filtr wcześniej. Jest to wydatek nawet od kilkuset do kilku tysięcy złotych, dlatego użytkownicy starszych, zmęczonych jednostek często decydują się na usunięcie filtra. Nie jest to zalecane, ponadto również kosztuje około półtora tysiąca złotych wzwyż.
Atmosfera we wnętrzu, czyli filtry kabinowe
Gdy po uruchomieniu nawiewu bądź klimatyzacji czujemy charakterystyczny zapach zgnilizny, a sam system nawiewów działa niewydajnie i słabo, najczęściej świadczy to o zapchaniu lub przegniciu filtra kabinowego lub osuszacza. Obydwa filtry pracują nad jakością powietrza wewnątrz kabiny.
FILTR KABINOWY
box:offerCarousel
Filtr kabinowy (przeciwpyłkowy)przeważnie można znaleźć w podszybiu pod plastikowym maskowaniem lub gdzieś od wnętrza schowka na rękawiczki. Jeżeli wiemy mniej więcej, gdzie znajduje się filtr, możemy w łatwy sposób wymienić go samodzielnie. Nie potrzeba do tego specjalnych narzędzi ani wielkich umiejętności. Filtr ten to przeważnie nieduża prostokątna „mata”, której cena waha się w zależności od modelu od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych. Najpopularniejsze są filtry oryginalne (kupowane chętnie ze względu na i tak niską cenę) lub ich popularne zamienniki renomowanych firm, wśród których prym wiodą Filtron, Knecht i Bosch.
OSUSZACZ
box:offerCarousel
Podobnym filtrem jest osuszacz. Znajduje się on zawsze w autach z klimatyzacją i ma za zadanie dbać o czystość czynnika chłodzącego. Odprowadza również od niego zbędną wilgoć, która może po dłuższym czasie powodować korozję i osłabienie działania klimatyzacji lub nawet pęknięcie w układzie podczas mrozów. Osuszacz znajdziemy przeważnie w układzie klimatyzacji pomiędzy skraplaczem a parownikiem. Jego wymiana zalecana jest przynajmniej raz na trzy lata. Jest to moim zdaniem jedna z „robót”, które powinniśmy powierzyć fachowcom, ponieważ wiąże się ona z odessaniem czynnika chłodzącego, co może przysporzyć kłopotów laikowi.
Jak widać, wymiany filtrów w silniku nie należą do trudnych i kosztownych. Wydanie na filtry równowartości stu kilkunastu złotych rocznie jest lepszym rozwiązaniem niż jazda bez wymiany i późniejsze poważne naprawy. Dlatego nigdy nie starajmy się tego przeciągać. Nie wystarczy pamiętać tylko o filtrach znajdujących się pod maską, takich jak filtr oleju czy powietrza. Równie ważne dla naszego zdrowia, środowiska i samopoczucia są filtry kabinowe i cząstek stałych. Monitorujmy więc ich stan i nie oszczędzajmy na ich serwisowaniu. | Filtry w samochodzie – które wymienisz samodzielnie? |
Mając do dyspozycji dobrej klasy sprzęt fotograficzny, w który zainwestowaliśmy sporą sumę pieniędzy, często nie zastanawiamy się nad wyborem takich drobnostek jak karta pamięci. Wbrew pozorom ten drobny element może poprawić lub pogorszyć ergonomię pracy, a nawet zadecydować o bezpieczeństwie zapisanych danych. Wybór dobrej karty pamięci nie jest przesadnie skomplikowany, jednak szczególnie jako początkujący fotografowie możemy odnieść przeciwne wrażenie. Główne parametry, na które powinniśmy zwrócić uwagę, to rodzaj karty, pojemność oraz prędkość. Oczywiście istnieją także karty do zadań specjalnych, na przykład specjalne modele dla podróżników, ale są to sprawy zdecydowanie drugorzędne. Zatem jaka powinna być idealna karta?
Rodzaje kart pamięci
Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że wybór typu karty może być sporym wyzwaniem z uwagi na ich dużą liczbę. Tak naprawdę zdecydowana większość cyfrowych aparatów fotograficznych używa kart SD/SDHC/SDXC. Niektóre bardziej zaawansowane lustrzanki obsługują dodatkowo bardziej profesjonalne karty CF. Jak widać, w praktyce wybór zawęża się zaledwie do dwóch typów. Oczywiście na rynku dostępne są jeszcze takie karty jak xD stosowane głównie w aparatach Olympus i Fujifilm czy MemoryStick dla Sony, ale są one zdecydowanie poza głównym nurtem.
Karty Secure Digital (SD/SDHC/SDXC)
Jest obecnie najpopularniejszą kartą pamięci. Skrót SD dotyczy kart wolniejszych i z mniejszą pojemnością. Są to najbardziej podstawowe karty. Wszystkie wyposażone są w 9 wyprowadzeń oraz przełącznik zabezpieczający dane (lock). Karty SD mają pojemności od jedynie 8 MB do 2 GB. Wszystkie większe pojemności są określane mianem kart SDHC. Obecnie standardem kart SD są te oznaczane symbolem SDXC, których pojemność może wynosić nawet 2 TB. Każdy z nas słyszał również o karcie miniSD, która ma podobne parametry do pozostałych, ale różni się, biorąc pod uwagę znacznie mniejszy rozmiar.
box:offerCarousel
Karty CF (Compact Flash)
Compact Flash jest najdłużej dostępną kartą na rynku, używana w aparatach cyfrowych i kamerach. Chociaż jej wygląd może niektórych zmylić, jest wykorzystywana głównie do profesjonalnych zastosowań. Te karty są znacznie szybsze, a ich pojemność jest większa niż kart SD – mieści się w zakresie od 2 GB do 128 GB, a prędkość transmisji danych może wynieść nawet 133 MB/s. Ze względu na swoją budowę i rozmiar karta jest bardziej odporna na uszkodzenie, a może nawet zgubienie.
Pojemność karty pamięci
Kupując kartę pamięci, powinniśmy wybrać tę z największą pojemnością mieszącą się w założonym budżecie. Warunkiem jest wybieranie jedynie spośród dobrych i znanych producentów takich jak SanDisk, Samsung, Kingston, Toshiba, Transcend. Duża pojemność karty jest ważna, szczególnie jeśli zapisujemy zdjęcia w RAW lub kręcimy filmy w formacie Full HD. Takie pliki wymagają często wielokrotnie więcej miejsca niż na przykład jpg. Najczęściej kupowaną kartą jest ta o pojemności 16 GB. Jest to dobry kompromis, ponieważ jej cena nie jest zbyt wygórowana, a pojemność już zupełnie przyzwoita.
Prędkość karty pamięci
Jest to drugi parametr, który należy wziąć pod uwagę przy zakupie karty. Dla lustrzanek minimalna prędkość karty powinna wynosić 32 Mb/s. Co to w ogóle oznacza? Prędkość karty określa to, jak szybko będziemy kopiowali zdjęcia na twardy dysk komputera oraz jak szybko aparat będzie zapisywał je na karcie. Prędkość zapisu i odczytu danej karty pamięci nie musi być taka sama. Często karty mają większe możliwości odczytu niż zapisu. W przypadku kart firmy Sandisk z serii Extreme Pro i Extreme wartości te są niemal takie same. Dzięki temu karty pracują równo nawet przy dużym obciążeniu strumienia danych. Seria Ultra jest polecana do prostych lustrzanek i aparatów kompaktowych, ponieważ zapis jest o połowę niższy niż odczyt.
To, co ważne
Zawsze jednak zakup powinniśmy poprzedzić sprawdzeniem w instrukcji obsługi naszego aparatu, jakie formaty kart pamięci obsługuje. Następnie warto przy wyborze kierować się pojemnością (wyrażoną raczej w GB niż MB), prędkością, renomą producenta, a dopiero na końcu ceną. Polecam zaopatrzenie się w więcej niż jedną sztukę. W tym wypadku więcej znaczy… lepiej. Każdy, kto choć raz stracił materiał z powodu kiepskiej karty pamięci lub zbyt małej pojemności, wie, o czym mówię. | Karty pamięci do aparatów – na co zwrócić uwagę podczas zakupu? |
Książki dla dzieci i młodzieży z gatunku fantasy, to doskonała lektura również dla dorosłych. Po ogromnym sukcesie serii o Harrym Potterze świat ogarnęło szaleństwo magii. Na rynku zaczęło pojawiać się coraz więcej tytułów o czarodziejach, duchach, niesamowitych stworach i mrocznych tajemnicach. Tego rodzaju literatura pobudza dziecięcą wyobraźnię i co najważniejsze – zachęca do czytania. Poniżej znajduje się pięć tytułów, po które warto sięgnąć szczególnie, gdy jest się fanem sympatycznego czarodzieja z Hogwartu. Znalazły się tutaj książki o czarownicach, legendach, zagadkach oraz przede wszystkim niezwykle odważnych dziewczętach i chłopcach.
„Książę mgły” - Carlos Ruiz Zafon
Carlos Ruiz Zafon tworzy książki, które cieszą się dużą popularnością. Autor słynnego „Cienia wiatru” postanowił tworzyć również dla młodzieży. „Książę mgły” to jego debiut w tym gatunku. Bohater tej powieści to 13-letni Max, którego życie zmienia się radykalnie w trakcie wakacji. Pochłania go tajemnicza legenda, w której nie brakuje mrocznej magii, miłości i niesamowitych postaci. Perypetie młodzieńca momentami są tak zawiłe i straszne, że mogłyby przerazić nawet dorosłego czytelnika.
„Zemsta czarownicy” - Joseph Delaney
„Zemsta czarownicy” to seria powieści, po którą mogą już sięgać nawet 9-latki. Joseph Denaley stworzył sagę o genialnie skonstruowanej, wartkiej fabule, która przepełniona jest fantastyką, czarami, duchami, czarownicami, dziwacznymi stworami i tajemnicami. Główny bohater – Thomas Ward - uczy się jak walczyć z mrocznymi kreaturami. Przy okazji pobierania nauk u miejscowego stracharza wpada w liczne tarapaty. „Zemsta czarownicy” to książka napisana w sposób niezwykle barwny i dynamiczny, która doczekała się również wersji kinowej.
„Pani Noc” - Cassandra Clare
„Pani Noc” jest książką przeznaczoną dla młodzieży (od 15. roku życia) ze względu na mocno rozbudowany wątek miłosny i kryminalny. Powieść Cassandry Clare to historia Emmy, nastoletniej dziewczy o nadprzyrodzonych zdolnościach, która jest Nocnym łowcą. Misją Nocnych łowców jest ochrona ludzi przed demonami. Emmie przyświeca jeden cel: pomszczenie śmierci rodziców. Wraz z wiernym przyjacielem, z którym na zawsze została połączona magiczną przysięgą, przeżywa wiele mrożących krew w żyłach przygód i próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczych morderstw.
„Sabriel” - Garth Nix
Powieść Garth Nix to brawurowe połączenie magii i miłości. Wyróżnia się doskonale skonstruowaną i zaskakującą fabułą. Tytułowa bohaterka jest uczennicą szkoły z internatem dla dziewcząt, z pozoru nie wyróżnia się wśród swoich rówieśniczek. Jednak w momencie, gdy jej ojciec (znany mag i przywoływacz duchów, czyli nekromanta) znika w niewyjaśnionych okolicznościach, Sabriel wyrusza śladem tajemniczych run by rozwikłać zagadkę. „Sabriel” to znakomita książka pełna magii, historii o odwadze i miłości. W 2001 roku została nagrodzona Aurealis Awards 2001 Best Fantasy.
# „Strażnicy. Szkatułka i ważka” - Ted Sanders
„Szkatułka i ważka” to pozycja dla młodszych czytelników. Ted Sanders tworzy niesamowity świat magii, który jest pełen zagadek i problemów skłaniających do myślenia. Główny bohater powieści – Horacy F. Andrews - pewnego dnia wchodzi do Domu Odpowiedzi. W momencie przekroczenia jego progu, życie chłopca nabiera innego wymiaru. Odkrywa on świat inny od tego, który zna, świat w którym magiczny przedmiot staje się jego przyjacielem, świat, który uczy go, że nawet z pozoru błahe wybory mogą decydować o czyimś życiu. „Szkatułka i ważka” to pierwsza część fascynujących przygód Horacego, których kontynuacja znajduje się tomie drugim „Strażnicy. Harfa i winorośl kruków”. | 5 książek nie gorszych niż "Harry Potter" |
Poprzednie zestawienie dotyczyło słuchawek bezprzewodowych do 550 zł. Wśród nich znajdują się już interesujące pozycje, ale głównie wśród modeli nausznych. Jakie zatem wybrać słuchawki Bluetooth z wysokiej półki? Czy warto wydać więcej niż 550 zł?
Wszystko zależy od naszych potrzeb. Owszem, bardzo dobre słuchawki Bluetooth można kupić taniej, ale często nie dorównują kablowej konkurencji. Nierzadko też okazuje się, że brzmią dużo lepiej, kiedy są podłączone kablem z zestawu. Jeśli jednak chcemy, by jakość dźwięku była wyższa, a słuchawki bardziej wszechstronne – warto dopłacić. Droższe słuchawki Bluetooth to wyższa funkcjonalność, lepsza ergonomia i brzmienie. Obsługa kodeka aptX to w wyższej półce standard, ale należy pamiętać, że musi go także wpierać smartfon. Tańsze są konstrukcje nauszne, wokółuszne kosztują więcej. Są też trochę większe, ale zdecydowanie wygodniejsze. Sprawdzą się lepiej również w domowych warunkach, z komputerem lub tabletem. Wokółuszne kopułki to także lepszy dźwięk – małżowina uszna ma bowiem duży wpływ na postrzeganie przestrzeni brzmienia, tak zwanej sceny dźwiękowej.
Które wybrać?
Jabra Revo Wireless (około 700 zł)
Bluetooth 3.0, NFC, wbudowany efekt DSP
Obsługa rozmów, aplikacja na smartfona
Czas pracy do 12 h, czas czuwania do 240 h
Niewielkie słuchawki nauszne o wzmacnianej konstrukcji. Producent zapewnia odporność na brud, zgniatanie i skręcanie. Design jest prosty, ale wpadający w oko – do wyboru jest kilka wersji kolorystycznych. Słuchawki są zamknięte, więc można liczyć na lepsze tłumienie hałasu. Mają także system składania: kopułki łamią się do pałąka i składają jedna na drugą, a w zestawie jest pokrowiec. Ich najsilniejszą stroną jest jednak trwałość – to sprzęt dla aktywnych, który ma wytrzymać trudniejsze warunki. Brzmienie i funkcjonalność przeszło na dalszy plan, ale dalej jest nieźle – słuchawki mają czujnik zbliżeniowy parowania oraz dedykowaną aplikację. Brzmienie ma lekko podkreślony bas, ale dźwięk jest nadal uniwersalny.
SONY MDR-XB950BTB (około 750 zł)
Bluetooth 3.0 z aptX, NFC, efekt DSP
Obsługa rozmów, regulowana ilość basu
Czas pracy i rozmów do 20 h, czas czuwania do 200 h
Efektownie wyglądający model słuchawek wokółusznych. Są zamknięte, wyposażone w wygodne nauszniki. Interfejs jest rozbudowany. Pozwalają na wygodne sterowanie rozmowami i muzyką – w tym przewijanie i zmianę utworów – za pomocą suwaków na krawędzi kopułek. Na wykonanie nie można narzekać. Jeśli chodzi o brzmienie, to propozycja dla fanów efektownego grania: bas jest bardzo mocny, a średnica wycofana, więc słuchawki brzmią sztucznie. Najlepsze do nowych i dynamicznych brzmień. Ilość basu można dodatkowo wzmocnić – wtedy słuchawki prawie zawibrują na głowie. Osiągają bardzo konkretne i głębokie, niskie tony. Zaskakujące jak na słuchawki Bluetooth.
Samsung Level Over-Ear (około 800 zł)
Bluetooth 3.0 z aptX, NFC, aktywne tłumienie hałasu (ANC)
Obsługa rozmów, dotykowy panel
Czas pracy do 30 h (15 h z ANC), czas czuwania do 200 h
Samsung wszedł z impetem na rynek słuchawek, prezentując od razu kilka modeli z wyższej półki. Over Ear to zamknięte słuchawki wokółuszne o efektownym wyglądzie. Można liczyć na komfortową obsługę, bardzo dobre wykonanie i sporo gadżetów. Słuchawki wyposażone zostały w funkcję aktywnego tłumienia hałasu, a pokrywka jednej kopułki to dotykowy panel sterowania, który obsługuje się gestami, niczym w zdecydowanie droższych Parrot Zik. Słuchawki równie dobrze radzą sobie przewodowo. Na kablu umieszczono klasyczny, trójprzyciskowy pilot. Brzmienie jest bardzo dobre, bas został lekko podkreślony, ale nie jest sztuczny; dźwięk jest czysty i jasny, przestrzenny.
JBL Synchros S400BT (około 840 zł)
Bluetooth 3.0 z aptX, NFC, efekt DSP
Obsługa rozmów, dotykowy panel
Czas pracy do 15 h, czas rozmów do 20 h
Zamknięte słuchawki wokółuszne o futurystycznym designie. Dominuje metal i mocne tworzywa sztuczne. Słuchawki wyposażone są także w nauszniki wypełnione pianką z efektem pamięciowym – dostosowują się do kształtu uszu i twarzy. Są dodatkowo składane, a jedna kopułka to panel dotykowy, otoczony pierścieniową diodą – efektownie reaguje na gesty, na przykład zmianę utworów. Brzmienie ma mocny bas, jest bardzo efektowne, sztuczne – wrażenie robi duża przestrzeń. Nie spodoba się raczej fanom naturalnego dźwięku. Słuchawki lepiej poradzą sobie z nowszymi gatunkami. Synchros S400BT to także dobry czas pracy na akumulatorze.
Harman Kardon BT (około 850 zł)
Bluetooth 2.1+EDR, aptX
Obsługa rozmów, wymienny pałąk
Czas pracy do 15 h
Audiofilskie słuchawki o ekstrawaganckim, ale intrygującym wyglądzie. Kopułki są duże i prostokątne. Tak samo, jak nałożone na nie nauszniki. Harman Kardon BT to wokółuszne słuchawki i zamknięta konstrukcja. Są wygodne, a w zestawie mają nietypowe akcesorium – wymienny pałąk. Pozwala dostosować rozmiar, bo głowa opiera się o skórzaną opaskę. Słuchawki oferują brzmienie bardzo wysokiej jakości, zrównoważone i uniwersalne – żadne pasmo nie dominuje. To propozycja do ambitniejszych i dobrze zrealizowanych brzmień – nie zapomniano o średnicy. Dźwięk może nie spodobać się fanom efektowności, cięższych gatunków. Nie jest to też propozycja dla aktywnych.
SONY MDR-1RBT (około 900 zł)
Bluetooth 3.0, NFC, efekt DSP
Obsługa rozmów
Czas pracy do 30 h
Bardziej klasyczna pozycja od Sony, bezprzewodowa wersja popularnych słuchawek MDR-1. To zamknięte słuchawki wokółuszne – mają świetnie poduszkowe nauszniki i są wygodne, mimo że większe. Konstrukcja jest mocna, wygląda bardzo dobrze. To tworzywa sztuczne, ale solidne, ładnie obrobione, z których część imituje metal. Brzmienie jest bardzo dobre, mimo braku obsługi kodeka aptX (wprowadzono w nowej wersji). Słuchawki mają lekko podkreślony bas, brzmią dosyć nowocześnie, ale nie przesadzono – sprawdzą się w wielu gatunkach; są przystępne i wciągające. Dużym plusem jest długi czas pracy na baterii.
AKG K845BT (około 1100 zł)
Bluetooth 3.0 z aptX, NFC
Obsługa rozmów, duże przetworniki (50 mm)
Czas pracy do 8 h
Najdroższe w zestawieniu, solidna pozycja od austriackiego AKG. K845BT to bezprzewodowa wersja rewelacyjnych K545. Słuchawki mają konstrukcję wokółuszną, zamkniętą. Wykonane zostały z tworzyw i stali, a nauszniki wypełnia miękka pianka. Design jest znany ze starszych produktów, ale nie stracił na atrakcyjności – jest minimalistyczny i kuszący. Duże wrażenie robi szeroki pałąk i zimny metal na szczycie, skontrastowany z matową czernią. Brzmieniowo to najwyższa półka: dźwięk jest czysty, szczegółowy i precyzyjny, bardzo dobrze odseparowany i przestrzenny. Sprawdzi się w wielu gatunkach. Pozwoli zarówno na delektowanie się muzyką, jak i na odtwarzanie gatunków rozrywkowe. Wysoka jakość dźwięku jest niestety oferowana kosztem czasu pracy na baterii, który wynosi tylko osiem godzin. Przewodowo sprawdzają się jednak również bardzo dobrze.
Podsumowanie
Wybór nie jest prosty, ale w zestawieniu znajdą coś dla siebie zarówno fani mocnego basu, jak i audiofile, sportowcy czy gadżeciarze. Wprawdzie trudno pogodzić dobre brzmienie, wygodę, trwałość i funkcjonalność, ale niektóre modele są tego blisko. Oczywiście im drożej, tym lepsze brzmienie, ale produkty z niższej półki również nie mają się czego wstydzić. | Polecane słuchawki Bluetooth do 1200 zł |
Młodzi kierowcy bardzo często porywają się na zakup samochodów bez większej wiedzy na ich temat. Na co i na jakie modele zwracać uwagę, by wyjątkowa okazja nie okazała się wielką wpadką? Kupno pierwszego samochodu wcale nie jest łatwe. Rynek samochodów używanych jest tak wielki, że nawet doświadczony kierowca ma dylemat, na który model się zdecydować i nie dać się nabrać. Podczas zakupu trzeba zachować czujność. Bardzo łatwo natknąć się na nieuczciwego sprzedawcę, a później borykać się z usterkami w samochodzie, których usunięcie pochłonie sporo pieniędzy. Odradzam też zakup modeli z dużymi silnikami. Nie ma co ukrywać – robią wrażenie, lecz są drogie w utrzymaniu, a ich naprawa też nie należy do tanich. Więcej kosztuje ubezpieczenie, którego wartość w dużej mierze zależy od pojemności silnika.
To może się przydać
Kupując pierwszy samochód, warto zwrócić uwagę na kilka istotnych elementów, które ułatwią nam życie.
* Na początek trzeba się zastanowić, jaką trasę będziemy pokonywać. Jeśli głównie będzie prowadziła po mieście, zdecydowanie lepszym wyborem będzie silnik benzynowy. Warto rozważyć zakup auta zasilanego LPG, co pozwala nieco obniżyć koszty paliwa.
* Samochód powinien też zapewniać bezpieczeństwo. Mile widziane są poduszki powietrzne w jak największej liczbie, system ABS zapobiegający blokowaniu się kół czy kontrola trakcji.
* Bardzo pomocnym gadżetem ułatwiającym manewrowanie po zatłoczonych parkingach są czujniki cofania. Jeśli dany egzemplarz nie posiada ich, nic straconego! Bez problemu można je zamontować za ok. 200 zł.
* Komfort znacznie poprawią też wspomaganie kierownicy, elektryczne lusterka czy klimatyzacja.
* Jeśli jeszcze nie do końca czujesz się pewnie za kółkiem, dobrze jeśli zza kierownicy widać drogę przed maską, a tył samochodu kończy się tuż za tylną szybą. Lepszym wyborem w takiej sytuacji będzie mniejszy hatchback, którym łatwiej manewrować. Nie oznacza to jednak, że zakup pojemnego kombi czy sedana będzie nieodpowiedni, wszystko zależy bowiem od preferencji.
Polecane modele do 15 tys. zł
Mini Cooper
box:offerCarousel
Jeśli samochód ma się wyróżniać na drodze ciekawym wyglądem, Mini w pełni spełnia to kryterium. Cooper pierwszej generacji był produkowany w latach 2001–2006. W 2004 roku przeszedł mały face lifting. W przypadku silników nie ma zbyt dużego wyboru. Mini I był produkowany jedynie z benzynową jednostką 1.6 o różnych mocach. Najciekawszą propozycją jest auto z silnikiem o mocy 116 KM, który w cyklu mieszanym spala 7–8 litrów paliwa. Całkiem dobrze radzi sobie z rozpędzeniem Coopera i pozwala na dosyć dynamiczne jak na tę moc wyprzedzanie na trasie. Mini był produkowany jak trzydrzwiowy hatchback i dwudrzwiowy kabriolet.
Opel Astra H
box:offerCarousel
Cieszący się dużą popularnością model Opla produkowany od 2004 aż do 2014 r. Dwa lata po rozpoczęciu produkcji Astrę poddano małemu face liftingowi. Samochód ten może pochwalić się ciekawą sylwetką, ale też dosyć przestronnym wnętrzem. Produkowano go jako 3- lub 5-drzwiowy hatchback bądź kombi. Od 2005 r. można kupić trzydrzwiową wersję GTC o nieco bardziej sportowej sylwetce. Pod maską można znaleźć zarówno motory benzynowe, jak i silnik Diesla. Najciekawszym „benzyniakiem” wydaje się 1.6 Twinsport o mocy 105 KM, który spala ok. 7 litrów benzyny. Dla fanów diesli polecamy jednostkę 1.9 CDTI spalającą 6–7 litrów oleju napędowego.
Ford Fiesta MK7
box:offerCarousel
To dobra propozycja samochodu dla młodego kierowcy. Ten model jest produkowany od 2008r. jako 3- lub 5-drzwiowy hatchback i wciąż cieszy się dużą popularnością. Fiesta mimo niewielkich wymiarów zaskakuje dosyć przestronnym wnętrzem. Wybierając silnik benzynowy, najciekawiej wypada 1.4 Duratec o mocy 96 KM, który bez problemu wystarcza na jazdę miejską. Decydując się na diesla, do wyboru mamy 68-konny 1.4 i 95 1.6 TDCi. Jeśli nie zależy nam na mocy, lepszym wyborem wydaje się słabsza jednostka, która nie ma filtra cząstek stałych. „Benzyniak” spala ok. 8 litrów, natomiast w przypadku obu diesli spalanie nie powinno przekroczyć 5–6 litrów ropy.
Peugeot 207cc
box:offerCarousel
To oferta dla osób lubiących wyróżnić się z tłumu. 207cc to 4-osobowy kabriolet z elektrycznie rozkładanym sztywnym dachem. Produkowany od 2007 r. jest dostępny z benzynowymi silnikami 1.6, z czego najsłabszy VTi ma 120 KM i spala ok. 8 litrów paliwa. To właśnie tę jednostkę polecam niedoświadczonym kierowcom. W tym przedziale cenowym możemy wybrać również 109-konnego diesla 1.6 HDi, który spala ok. 5 litrów. Przy zakupie 207cc warto zwrócić uwagę na działanie składanego dachu. Bardzo często w powypadkowych egzemplarzach nie do końca dopasowuje się do pozostałej części karoserii.
Toyota Celica
box:offerCarousel
Nie może tu zabraknąć samochodu dla osób szukających alternatywy dla nieco nudniejszych aut miejskich. Modelem o sportowej sylwetce, który z pewnością wyróżni się na ulicy, jest Celica. W cenie do 15 tys. zł można znaleźć model VII generacji produkowany w latach 1999–2006. Celica, jak przystało na samochód sportowy, jest dostępny jedynie w wersji trzydrzwiowej. Pod maską Toyoty występują trzy rodzaje silników o pojemności 1.8 – wersje 143-, 182- i 192-konne. Spalanie najsłabszego wynosi ok. 9 litrów, natomiast pozostałych –10–15 litrów. Młodym kierowcom odradzam kupowanie najmocniejszych wersji, które potrafią szybko rozpędzić ten samochód. Na początek przygody z motoryzacją wystarczy 143-konny silnik, który też zapewnia niezłą frajdę z jazdy.
Pierwszy samochód na zawsze pozostaje w pamięci. Żeby wspomnienia były miłe, warto wybrać sprawdzony model, który nie odmówi posłuszeństwa po przejechaniu kilkuset kilometrów. Jeśli nie zbyt dobrze znamy się na motoryzacji, warto poprosić o pomoc mechanika, który za niewielką opłatą oceni stan auta, które zamierzamy kupić.
) | Pierwszy samochód - polecane modele do 15 tysięcy |
Odśnieżanie czy skrobanie lodu z szyb psuje radość wywoływaną śnieżną i mroźną zimą. Jazda w takich warunkach też nie należy do przyjemności. Na szczęście jest 5 trików, dzięki którym jazda w tym najtrudniejszej dla kierowców sezonie nie jest uciążliwa. Zima cieszy, gdy siedzimy w fotelu przed ciepłym kominkiem lub oddajemy się przyjemnościom uprawiania zimowych sportów. Na ogół jednak dorośli, a przede wszystkim kierowcy niemający garażu, za nią nie przepadają. Poza szybszym wstawaniem z ciepłego łóżka w celu oczyszczenia samochodu minusem zimy są dodatkowe wydatki. Jeśli posiadamy nowszy model samochodu, nie musimy przejmować się niczym poza zmianą opon na zimowe. W gorszej sytuacji są posiadacze kilkunastoletnich samochodów, które zimą radzą sobie nieco gorzej. Podczas mrozów często zawodzi akumulator, a czasem również silnik. Gdy już uda nam się uruchomić auto, bardzo często jazda zimą jest niekomfortowa ze względu na parujące szyby czy problemy z wjazdem pod górkę. Co robić, aby zima nie kojarzyła się kierowcom z wieczną udręką? Oto 5 niezawodnych trików.
1. Czyste szyby to podstawa
box:offerCarousel
Podróż samochodem z pewnością zyska, gdy szyby w aucie będą czyste. Brudna szyba nie tylko pogarsza komfort jazdy, ale także zmniejsza bezpieczeństwo na drodze. Pogorszenie widoczności jest zauważalne szczególnie wieczorem, kiedy od szyby odbijają się światła pojazdów jadących z naprzeciwka. Ważne, by utrzymać czystość szyb zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz pojazdu. W tym celu warto wyposażyć się w dobrej jakości zimowy płyn do spryskiwaczy. Pamiętajmy jednak, aby nie oszczędzać na nim. Głównym zadaniem płynów zimowych jest niezamarzanie. Tanie płyny nie zamarzają w zbiorniczku. Jeśli jednak uda się rozpylić je na szybie, bardzo często uzyskamy efekt odwrotny do oczekiwanego. Wysokiej jakości płyny do spryskiwaczy korzystnie wpływają też na pióra wycieraczek. Dzięki zawartej w nich glicerynie konserwują elementy gumowe.
2. Reflektory
box:offerCarousel
To dość często pomijany element. Brudne, matowe znacznie pogarszają widoczność, w konsekwencji mogą doprowadzić do tragedii. Wiele osób skarżących się na słabe oświetlenie w pojeździe zapomina ich przetarciu. Podczas jazdy zimą, gdy na drogach znajduje się śnieg lub błoto pośniegowe, warto co jakiś czas zatrzymać się i dokładnie przetrzeć lampy. Dla uzyskania jeszcze lepszych efektów trzeba zastosować pastę do polerowania reflektorów.
Przykładem takiego produktu jest Lamp Doctor firmy K2, dostępna w cenie ok. 10 zł. Doskonale nadaje się do ręcznego polerowania lamp – usuwa z ich powierzchni lekkie rysy oraz przebarwienia. Przed jej zastosowaniem należy dokładnie umyć lampy.
3. Filtr kabinowy
Wymiany filtra kabinowego powinniśmy dokonać co najmniej raz w roku lub po przejechaniu 15 tys. km. Jego głównym zadaniem jest pochłanianie z powietrza wszelkich zanieczyszczeń, które mogłyby przedostać się do kabiny pojazdu. Z biegiem czasu filtr ten naturalnie się zapycha, co zmniejsza wydajność dmuchawy nawet do 70%. Sprawny filtr kabinowy zapewnia więc szybsze nagrzewanie się kabiny pojazdu w zimie, a także ułatwia odparowywanie szyb.
4. Wymiana dywaników
box:offerCarousel
To kolejna zmiana, która zimą może poprawić komfort jazdy. Wiele samochodów jest wyposażonych w dywaniki welurowe, które wyglądają estetyczniej niż gumowe. Zimą jednak, kiedy śnieg dostaje się do środka, nie spełniają swojego zadania. Bardzo szybko przemakają i utrzymują wilgoć, która sprzyja parowaniu szyb, a także prowadzi do korozji podłogi. W okresie zimowym warto wyposażyć się w komplet gumowych wycieraczek, które pomogą rozwiązać ten problem.
5. Opaski antypoślizgowe
To rozwiązanie szczególnie dla osób podróżujących zimą po terenach górzystych. Opaski antypoślizgowe znacznie zwiększają przyczepność kół, dzięki czemu poruszanie się samochodem w ciężkich warunkach jest łatwiejsze. Opaski te można porównać do klasycznych łańcuchów, używanych głównie przez kierowców samochodów ciężarowych. W odróżnieniu od nich charakteryzują się one jednak szybkim i łatwym montażem.
Zastosowanie 5 opisanych trików pozwoli zwiększyć komfort jazdy zimą. Stosując opaski antypoślizgowe czy dobrej klasy płyn do spryskiwaczy, podnosimy również poziom bezpieczeństwa na drodze. | 5 trików, które sprawią, że zimowa jazda będzie przyjemniejsza |
Myślisz, że o nowościach kosmetycznych i trikach makijażystów wiesz wszystko? Zatem na pewno słyszałaś o drapingu – prawdziwym hicie wśród gwiazd i ludzi z bajecznego świata mody. Dzięki drapingowi wykonturujesz twarz w sposób, który idealnie sprawdzi się zimą. Wraz ze styczniem przyszły do nas mrozy. Co się z tym wiąże? Na pewno większość z nas na mróz i zimny wiatr reaguje zaróżowionymi policzkami. Co ciekawe, taka rumiana twarz jest niezwykle pożądana, głównie dlatego że kojarzy się z młodością, świeżością i witalnością. Kobiety uwielbiają nakładać róż na policzki – to doskonały sposób, aby w kilka sekund odjąć sobie kilka lat, a także zniwelować oznaki zmęczenia lub niewyspania. Róż rozświetla i dodaje uroku – a dzięki drapingowi może również znakomicie wykonturować twarz i pomóc nam podkreślić nasze rysy.
Czym jest draping?
Draping to nic innego, jak uwielbiane przez makijażystów gwiazd konturowanie. Zmiana polega na tym, że zamiast bronzera używamy różu do policzków. Wynika z tego, że zimą nie powinnyśmy nadużywać bronzera, ponieważ, o ile nie byłyśmy na wakacjach w ciepłych krajach, gdzie złapałyśmy słoneczną opaleniznę, może on wyglądać trochę ryzykownie. Zdecydowanie bezpieczniejszym rozwiązaniem jest postawienie na naturalne, zimowe kolory – a cóż bardziej kojarzy się z zimą niż rumieńce na twarzy?
Konturowanie różem, czyli draping, to niezwykle prosta metoda – wystarczy rozprowadzić kosmetyk na policzkach, w miejscach, które najbardziej wystają, gdy się uśmiechamy. Róż możemy nakładać za pomocą pędzelka, gąbeczki, a także palców, o ile używamy kosmetyku w kremie. Pamiętajmy, że w tej metodzie chodzi o naturalność – dlatego nie należy przesadzić z ilością produktu.
A jak dobrać odcień do naszej karnacji? Im bledsza i chłodniejsza, tym chłodniejszy powinien być róż. W przypadku cery porcelanowej sprawdzą się zimne, wyraziste odcienie. Jeśli natomiast mamy karnację cieplejszą, możemy postawić na kosmetyki z odrobioną pomarańczy.
Polecane róże do drapingu
Jak wybrać odpowiedni róż? Najlepiej zacząć od wyboru formy, w jakiej ma być kosmetyk. W ofercie znajdziemy róże prasowane, czyli w kamieniu, w postaci kulek, w sztyfcie, a także róże w płynie, które nakładamy palcami lub gąbeczką.
Róże w kamieniu – najpopularniejszymi różami są te od marki Bourjois. Są to róże wypiekane, zamknięte w całych, okrągłych pudełeczkach z lusterkiem. Zapewniają intensywność i trwałość, jak również niezwykle szeroką gamę kolorystyczną. To klasyka w najlepszym wydaniu. Innym ciekawym kosmetykiem jest mineralny róż Mary Kay. Wyróżnia się przyjaznym dla cery składem, a także bogatą paletą kolorystyczną, dzięki czemu każdy znajdzie coś dla siebie.
Róże perełki – róże w formie drobnych kulek najczęściej są mocno rozświetlające, dzięki czemu są doskonałym kosmetykiem do drapingu – działają na zasadzie 2w1, pozwalają na ożywienie i wykonturowanie twarzy. Ciekawe produkty znajdziemy w ofercie marki Avon – możemy wybierać spośród róży rozświetlających, brązujących, a nawet wyrównujących koloryt.
Róże w sztyfcie – sztyft to kolejna forma różu, która ułatwi nam wykonanie drapingu. Kosmetyk działa na zasadzie miękkiej kredki – wystarczy go wysunąć i rozprowadzić na twarzy. Następnie możemy wyrównać go palcami lub gąbeczką, aby idealnie stopił się z cerą. Polecany jest róż w sztyfcie IsaDora Twist-up Blush, który możemy zabrać ze sobą wszędzie i nie martwić się o ewentualne poprawki w trakcie dnia.
Gdy wykonujemy draping, nie musimy ograniczać się jedynie do policzków. Różem warto również musnąć usta i powieki – dzięki temu ocieplimy twarz i nadamy jej świeżej barwy. Konturowanie różem to doskonała metoda, która sprawdzi się u każdej z nas, niezależnie od karnacji i wieku – draping sprawia, że natychmiast wyglądamy młodziej i radośniej, a jednocześnie naturalnie. | Draping – nowa metoda konturowania twarzy |
Seria „Warcraft” nadal cieszy się w olbrzymią popularnością. Premiery kolejnego dodatku do gry i filmu opartego na motywach serii zachęciły wydawcę do wprowadzenia do sprzedaży nowych tytułów. W uniwersum „World of Warcraft” osadzono dziesiątki różnych książek. Nie wszystkie wydano w Polsce, ale w ostatnim roku do sprzedaży trafiły cztery powieści. Dwie z nich są bezpośrednio powiązane z filmem. Pierwsza przybliża czytelnikom dobrze znaną postać z gry, a kolejna to reedycja jednej z pierwszych powieści z cyklu.
„Warcraft: Durotan” Christie Golden
Książka Christie Golden zatytułowana „Warcraft: Durotan” to prequel do filmu „Warcraft”. Opowiedziano w nim raz jeszcze historię wojny mieszkańców świata Azeroth z Hordą orków, którzy przybyli z odległego świata za pośrednictwem magicznego portalu. Fabuła kinowego „Warcrafta” nieco różni się od tej przedstawionej w grach.
„Warcraft: Durotan” opowiada po raz kolejny historię legendarnego wodza klanu Mroźnego Wilka, uwzględniając zmiany poczynione podczas adaptowania historii z gry na potrzeby filmu. Autorka w swojej książce przedstawia wydarzenia, które doprowadziły do powstania Hordy i przeprawienia się spaczonych orków przez Mroczny Portal.
Książka pokazuje okres dorastania Durotana od jego najmłodszych lat, poprzez objęcie władzy w klanie. Christie Golden opisuje początki jego przyjaźni z Orgrimem oraz związku z Draką. Czytelnik dowiaduje się, jaka była geneza klanu Mroźnego Wilka, jakim tradycjom hołdowali jego członkowie i w jaki sposób czcili swoich przodków.
„Warcraft: Początek” Christie Golden
„Warcraft: Początek” to adaptacja książkowa filmu „Warcraft”, który ponownie opowiada historię najazdu orków na Azeroth. Fabuła filmu różni się kilkoma szczegółami od historii opowiedzianej w grze, a książka dość wiernie opisuje wydarzenia przedstawione na ekranie.
Powieść, podobnie jak film, opowiada o dwóch stających naprzeciwko siebie grupach istot. Autorka opisuje losy orków pod wodzą Gul'dana, którzy przeprawili się przez Mroczny Portal, by zaatakować świat nazywany Azeroth. W kolejnych rozdziałach zaś opisuje ludzi, którzy bronią swojego świata przed inwazją.
„World of Warcraft: Illidan” William King
Trzecia książka na liście nie jest oparta o fabułę nowego filmu. Bazuje na historii opowiadanej w grach wideo z serii „Warcraft”. Głównym bohaterem jest Illidan, który przedstawiany był w serii firmy Blizzard jako złoczyńca. Książka „World of Warcraft: Illidan” pokazuje jego motywacje z nieco innej strony.
Illidan po dziesięciu tysiącleciach ucieka z niewoli i sprzymierza się z demonicznym władcą, którego tak naprawdę chce pokonać. Mimo to jego pobratymcy traktują go jak najgorszego zdrajcę. Aby zyskać więcej mocy, po kawałku sprzedaje swoją duszę i zaczyna szkolić łowców demonów, którzy za jego przykładem poświęcają się walce z wrogiem.
„World of Warcraft: Narodziny hordy”, Christie Golden
Niedawno w Polsce reedycję miała jedna z pierwszych książek, której akcja rozgrywa się w uniwersum „World of Warcraft”. Jej autorką, podobnie jak nowelizacji i prequela do kinowego filmu „Warcraft”, jest Christie Golden. W swojej książce „World of Warcraft: Narodziny hordy” przedstawia historię Durotana zgodną z kanonem ustalonym przez gry wideo.
„Narodziny hordy” opowiadają o końcu świata orków przed ich przejściem przez portal do Azeroth. Christie Golden przedstawia kulisy wydarzeń, które doprowadziły do spaczenia orków i powstania Hordy łączącej różne klany pod wodzą czarnoksiężnika Gul'dana. Pomiędzy rozdziałami znalazły się zapiski syna Durotana, który wspomina historię swojego ojca.
Podsumowanie
W Polsce wydano już kilka książek „World of Warcraft”. Bazują one na grze z gatunku MMO, której historia sięga ubiegłego dziesięciolecia.Studio Blizzard zapoczątkowało swoją serię ponad dwie dekady temu i do dzisiaj ma ona wielu oddanych fanów.
Mimo że minęło tyle czasu, książki, których akcja rozgrywa się w uniwersum „World of Warcraft” nadal cieszą się powodzeniem wśród fanów gry. W rozbudzeniu zainteresowania odbiorców pomogła też niedawna premiera filmu „Warcraft” i wydanie nowego dodatku do „World of Warcraft” o podtytule „Legion”. | Książki „World of Warcraft”, które warto przeczytać |
Amortyzatory odgrywają w autach bardzo ważną rolę. To one w głównej mierze odpowiadają za komfort jazdy i tłumienie wszelkich nierówności na drodze. Większość samochodów wyposażona jest w modele standardowe, ale coraz częściej nowe modele mają amortyzatory aktywne. Czym się one wyróżniają? Podstawowym zadaniem amortyzatora jest tłumienie drgań, które powstają w czasie jazdy po nierównościach. Ze względu na środek tłumiący dzielimy je na olejowe i gazowe. Gdyby nie amortyzatory, podróż autem przypominałaby rejs kołyszącą się łódką. Sprawne amortyzatory zapewniają również bezpieczeństwo, utrzymując dobrą przyczepność kół, a dokładniej opon do nawierzchni, a to z kolei powoduje skrócenie drogi hamowania. Amortyzatory wpływają również na właściwe działanie systemu ABS. Powyższe przykłady pokazują, jak istotną rolę odgrywają te elementy pojazdu.
Sposób działania amortyzatorów aktywnych
Amortyzatory aktywne mogą dostosować swoją pracę warunków, które aktualnie panują na drodze. Błyskawicznie dobierają odpowiednią siłę tłumienia do rodzaju nawierzchni oraz sposobu, w jaki kierowca prowadzi pojazd. Zapewniają jeszcze większe bezpieczeństwo oraz komfort jazdy niż tradycyjne amortyzatory, a dodatkowo pozwalają na typowo sportową jazdę. Zasada ich działania wiąże się z wykorzystaniem odpowiednich i nie lada skomplikowanych czujników. Regulują pneumatyczne układy, dzięki czemu eliminują drgania pochodzące z podwozia.
Jak było, a jak jest teraz?
Na samym początku technologię aktywnych amortyzatorów opierano na pracy siłowników hydraulicznych. Rozwiązania te stosowane były w samochodach sportowych, między innymi w bolidach F1, gdzie każde koło regulowane było oddzielnie. Najbardziej znanym producentem i konstruktorem zawieszenia aktywnego jest dziś znana na całym świecie marka Citroen. Najnowszym modelem wykorzystującym tę technologię jest Citroen C5. Kolejnym, nieco mniej znanym producentem zawieszenia aktywnego jest Mercedes-Benz, który stosuje je w modelu CL. Projektanci z tej firmy zastosowali siłownik hydrauliczny w kolumnie prowadzącej. Jego podstawowym zadaniem jest wspomaganie pracy zawieszenia. Podobnym osiągnięciem może się pochwalić Opel w modelu Astra IV. Tu z kolei amortyzatory oparte są na elektronicznym systemie tłumienia drgań CDC od firmy Sachs. Ten system przeznaczony jest głównie do mocno eksploatowanych pojazdów średniej klasy i naszpikowany wieloma czujnikami, które badają przemieszczenia zarówno osi tylnej, jak i przedniej, obciążenie pojazdu oraz jego reakcje podczas przyśpieszania, hamowania i pokonywania zakrętów. System CDC to niezwykle inteligentny sprzęt – oblicza siłę tłumienia co 5 ms i odpowiednio dobiera ją do warunków panujących na jezdni.
Nie jest idealnie
Podstawowym problemem, który stwarzają aktywne amortyzatory, jest duży pobór mocy. Jako układy bardzo skomplikowane i wyposażone w wiele czujników potrzebują jej do działania bardzo wiele. Kolejnym problemem jest oczywiście ich koszt, dlatego nie wszystkie nowe auta posiadają tę funkcję, zwłaszcza jeżeli ich głównym atutem ma być niska cena i niezła jakość. Właśnie kwestie finansowe póki co uniemożliwiają wprowadzenie aktywnego zawieszenia do masowej produkcji.
Aktualnie z aktywnych amortyzatorów korzystają posiadacze samochodów klasy premium bądź wcześniej wspomnianych citroenów oraz opli. Pozostaje mieć nadzieję, że producenci znajdą sposób na „tańsze wersje” aktywnych amortyzatorów. Oby tylko nie kosztem ich jakości. Aktywne amortyzatory to naprawdę duży postęp w dziedzinie motoryzacji, którego efektem jest wzrost bezpieczeństwa i komfortu jazdy. | Czym są aktywne amortyzatory? |
Obecnie prawie wszystkie samochody są wyposażone w elektryczne szyby. Ich największym plusem jest wygoda, ponieważ jednym przyciskiem możemy opuścić lub podnieść szybę. Jednak co zrobić, kiedy elektryczny mechanizm odmówi posłuszeństwa? Problem z elektryką
Na początku dokładnie sprawdźmy bezpieczniki. Skrzynka z nimi w większości przypadków znajduje się między zegarami a pedałami. Po zdjęciu zaślepki, na jej odwrocie znajdziemy dokładny opis, który bezpiecznik odpowiedzialny jest za dany element. Kiedy bezpiecznik sterujący opuszczaniem i podnoszeniem szyb został zlokalizowany, musimy go wyjąć i sprawdzić, czy jest sprawny. Najlepszym sposobem na to jest użycie chwytaka, który w wielu pojazdach znajduje się na odwrocie klapki skrzynki bezpieczników. Jeśli go nie znajdziemy, możemy wyjąć bezpiecznik palcami.
Bardzo często dochodzi do nadtopienia plastikowej obudowy bezpiecznika. Diagnoza bezpiecznika jest bardzo prosta – widoczne będzie przerwanie wewnątrz obudowy. W takim przypadku zmuszeni jesteśmy wymienić element na nowy. Pamiętajmy, aby bezpiecznik zawsze miał taką samą wartość, ponieważ zastosowanie innej może spowodować zwarcie, a nawet zapalenie się pojazdu.
Jeżeli bezpiecznik nie jest uszkodzony, przejdźmy do diagnozy przycisku odpowiedzialnego za obsługę okna. Podczas jego demontażu bądźmy ostrożni, ponieważ jego szarpanie może doprowadzić do uszkodzenia zaczepów, dzięki którym przełącznik jest zamontowany. Gdy udało nam się go wymontować, możemy przystąpić do diagnozy.
Najłatwiejszym sposobem będzie użycie multimetra z funkcją „bzyczka”, który w momencie przepływu prądu przez dany układ zaczyna wydawać charakterystyczny dźwięk – bzyczenie. Końcówki multimetra podłączamy do styków przełącznika i naciskamy. Jeżeli występuje bzyczenie, możemy mieć pewność, że przycisk jest sprawny. W przypadku, gdy bzyczenia nie ma, musimy wymienić element na nowy. Na szczęście nie należy on do drogich części.
Awaria mechanizmu szyb
Jeżeli poprzednie prace nie doprowadziły nas do zlokalizowania problemu, zmuszeni jesteśmy zdemontować boczki drzwi. Zabieg ten nie należy do łatwych i wymaga delikatności oraz precyzji. Boczki drzwi przeważnie zamontowane są za pomocą wielu plastikowych zaczepów, które są szczególnie podatne na łamanie.
Jeżeli demontaż udał się bez większych problemów, na początek odłączmy kostkę dochodzącą do mechanizmu podnoszenia szyb. Następnie za pomocą multimetra lub woltomierza, przykładając końcówki urządzenia pomiarowego do kostki, sprawdźmy zasilanie do niej dochodzące. Pomiaru dokonujemy, gdy przycisk odpowiedzialny za podnoszenie i opuszczanie szyb jest wduszony. Jeżeli odczytana wartość wynosi około 12 V, możemy uznać, że zasilanie jest doprowadzane.
W takim wypadku pozostała nam wymiana mechanizmu odpowiedzialnego za podnoszenie i opuszczanie szyb. Niestety, nie należy to do czynności najłatwiejszych. W przypadku auta o nadwoziu coupe – bez ramek szyb, po wymianie układu musimy odpowiednio wyregulować szybę, aby szczelnie przylegała do uszczelek. W przeciwnym razie oprócz świstu wiatru do środka pojazdu może dostać się woda.
Cena nowego mechanizmu podnoszenia szyb – w zależności od marki i modelu pojazdu – wynosi około 80–200 złotych. Na rynku znajdziemy również wiele używanych części z gwarancją sprzedawcy. Takimi produktami warto się zainteresować, ponieważ ich cena jest zdecydowanie niższa. | Niedziałająca szyba w pojeździe – gdzie szukać problemu? |
Subsets and Splits
No saved queries yet
Save your SQL queries to embed, download, and access them later. Queries will appear here once saved.