source
stringlengths 4
21.6k
| target
stringlengths 4
757
|
---|---|
O runmageddonie mówi się, że to bieg z piekła rodem. Zawodnicy, którzy podejmują wyzwanie, muszą pokonać trasę usianą niebotycznie trudnymi przeszkodami. Aktywność tego rodzaju nie ogranicza się do typowej rywalizacji – to przede wszystkim solidna lekcja współpracy i współdziałania, bez których nie ma szans na sukces. Jeśli masz ochotę spróbować swoich sił – wiosna i lato to idealny moment na przygodę z runmageddonem. Czołganie w błocie czy pokonywanie mokradeł przyniesie przyjemne ochłodzenie w skwarne popołudnia i na pewno nie skończy się przeziębieniem.
Runmageddon – bieg dla amatorów mocnych wrażeń
Runmageddon zalicza się do zawodów biegowych. Uczestnicy muszą nie tylko w jak najkrótszym czasie pokonać wyznaczoną trasę, ale i przeszkody – ulokowane tak, że nie sposób ich ominąć. Jeśli lubisz niełatwe zadania, które polegają np. na „pełzaniu” po rozmokłej ziemi, brodzeniu po pas w zimnej wodzie, wspinaniu się po stromych ścianach i linach zawieszonych nad taflą jeziora, pokonywaniu sztucznych mgieł, dymu i zapór – runmageddon dostarczy ci niezapomnianych emocji. Organizatorzy runmageddonu doskonale zdają sobie sprawę, że zawodnicy oczekują od nich czegoś więcej: to miłośnicy silnych wrażeń i adrenaliny, którym nie wystarczają spokojne i odrobinę nudne biegi uliczne. Tutaj nie ma miejsca na monotonię – zagospodarowana jest każda minuta zawodów, nieustannie coś się dzieje, pojawiają się niespodziewane zapory, które wymagają dużych umiejętności i wytrzymałości. Bardzo często konkurencje organizuje się w trudnych warunkach górskich, np. w półdzikich Bieszczadach, gdzie uczestnicy zostają sam na sam z otaczającą ich przyrodą i przygotowanymi zasiekami, zdani na własne siły i pomoc towarzyszy.Jednak amatorzy runmageddonu szukają nie tylko ekstremalnych wrażeń i okazji do zaprezentowania swoich możliwości – to również, a może przede wszystkim sposób na fantastyczną rozrywkę, oderwanie się od problemów codzienności. Oczywiście, tło stanowi sportowa rywalizacja na zasadach fair play – wygrywa ten, kto okaże się „najtwardszy”, najwytrzymalszy – po prostu niepokonany. Runmageddon to idealna propozycja dla wszystkich, którzy chcą przełamać rutynę i stawiają na oryginalną aktywność fizyczną. Biegi z przeszkodami zdobywają coraz większą popularność – wzbudzają żywe zainteresowanie zarówno mężczyzn, jak i kobiet, niezależnie od stanowiska, rodzaju wykonywanej pracy czy pełnionych funkcji.
Buty do zadań specjalnych
Jeśli masz ochotę sprawdzić się w wyczerpujących konkurencjach, a w pokonywaniu kolejnych przeszkód dopatrujesz się świetnej zabawy, zacznij od skompletowania specjalistycznego stroju. To jedna z tych aktywności, gdzie ubranie nabiera szczególnego znaczenia. Od spodni, butów może zależeć nie tylko zwycięstwo, ale nawet samo ukończenie biegu. Amatorzy, którzy nie zaplanują starannie ekwipunku i garderoby, narażają się na kontuzje, mocne otarcia skóry, przemoknięcie i przemarznięcie. Trwałe obuwie to podstawa. Jeżeli masz w domu solidne buty sportowe, których używasz do biegania – zastanów się, czy ich ze sobą nie zabrać. Muszą jednak mieć dobre wzmocnienia, gwarantować odpowiednią wentylację i amortyzację. Przygody, które oferuje runmageddon, wymagają też dość grubych, niezniszczonych podeszw. Jeśli możesz sobie pozwolić na nowe buty – wybierz modele do biegów terenowych. Postaw na obuwie lżejsze, w którym noga wolniej się męczy, z dobrą amortyzacją, przyczepnością, wykonane z tkanin, które szybko schną. Wytrzymała cholewa musi zapewniać stopie stabilność w każdych okolicznościach.
Odzież, dzięki której przetrwasz
Runmageddon oznacza przeciskanie się pod drutami kolczastymi i między nieoszlifowanymi deskami – dlatego twoja odzież nie może luźno powiewać. Wszystkie elementy stroju powinny ściśle przywierać do ciała, co nie znaczy, że mają być obcisłe. W arcytrudnych warunkach sprawdzi się garderoba z materiałów termicznych, które wykazują wysoką elastyczność i niejako automatycznie dopasowują się do sylwetki. Powinieneś kupić sobie odpowiednie spodnie, które przetrwają start w runmageddonie. Nawet jeśli będziesz biegał w niemiłosiernie upalny dzień, zrezygnuj z krótkich spodenek, które nie ochronią kolan (np. podczas czołgania). Możesz zdecydować się na legginsy (co najmniej sięgające za kolana), uszyte z tkanin technicznych, które doskonale odprowadzają wilgoć.Na tkaninę należy zwrócić uwagę także w czasie wyboru koszulki. Kieruj się podobnymi zasadami, jak podczas kupna spodni. Egzamin zdadzą wyspecjalizowane materiały „oddychające” i odparowujące pot. Raczej unikaj tkanin naturalnych, jak np. bawełna, która łatwo wchłania wodę i wywołuje dyskomfort u zawodnika. Warto zaopatrzyć się w rękawiczki (w wersji letniej), które zapobiegają otarciu dłoni i poprawiają przyczepność w czasie wspinaczki. Przyda się chusta bandamka, która zabezpieczy głowę przed słońcem i sportowe skarpetki z tkanin technicznych, które nie zatrzymują wody.Kiedy skompletujesz „wyprawkę” – czas na przygodę. Gotowy? | Runmageddon – nowy pomysł na aktywność |
Kto z nas nie marzy o długim i zdrowym życiu? Przy każdej okazji życzymy sobie 100 lat, ale czy długowieczność jest na wyciągnięcie ręki? Okazuje się, że zdrowa dieta może okazać się receptą na długie życie. Co jeść, żeby dożyć setki? Zdrowe serce na talerzu
Wysokie ciśnienie oraz podwyższony poziom cholesterolu to najczęstsze przyczyny chorób układu krążenia, na które każdego roku umierają miliony ludzi na całym świecie. Odpowiedzialność za choroby serca ponosimy sami – posiłki obfite w tłuszcz, cukier i sól, stres, brak aktywności fizycznej osłabiają układ krążenia. Rozwiązaniem problemów z sercem może być odpowiednia dieta.
Jeśli chcemy wzmocnić najważniejszy organ, powinniśmy zwrócić uwagę na to, co trafia na nasz talerz. Gotowe dania i fast foody powinniśmy zastąpić posiłkami przygotowywanymi z nieprzetworzonych produktów. Głównymi składnikami diety dla serca powinny być warzywa i owoce, które zawierają cenne witaminy, minerały oraz przeciwutleniacze. Są przy tym niskokaloryczne, co pozwala utrzymać prawidłową masę ciała.
W jadłospisie nie może też zabraknąć produktów z pełnego ziarna.
Jeśli chcemy przedłużyć życie, powinniśmy zaprzyjaźnić się z płatkami owsianymi, kaszą gryczaną, amarantusem i komosą ryżową. Przed chorobami układu krążenia chronią nas zdrowe kwasy tłuszczowe zawarte m.in. w orzechach. Warto więc codziennie zjeść garść migdałów, nerkowców, orzechów laskowych i włoskich, by cieszyć się długim życiem. Poza tym możemy bez wyrzutów sumienia ulec słodkiej pokusie i jeść czekoladę na zdrowie. Badania wykazały, że znajdujące się w niej polifenole obniżają ciśnienie krwi i zapobiegają chorobom serca.
Dieta dla mózgu
Średnia długość życia wciąż się wydłuża, ale osoby w podeszłym wieku muszą się mierzyć z wieloma chorobami utrudniającymi codzienne funkcjonowanie. Wraz z wiekiem pojawiają się problemy z pamięcią oraz orientacją w terenie. Jeśli chcemy żyć długo, a przy tym zachować jasność umysłu, powinniśmy już teraz jeść jak najwięcej produktów dobrych dla mózgu. Wśród nich najważniejsze są ryby, które stanowią źródło kwasów omega-3. Składnik ten chroni zarówno serce, jak i mózg, dlatego powinien być częścią naszej codziennej diety. Kwasy omega-3 znajdują się również w oliwie z oliwek, siemieniu lnianym oraz nasionach chia.
Dieta dla mózgu powinna uwzględniać również produkty bogate w antyoksydanty, które niszczą wolne rodniki odpowiedzialne za starzenie. Należy jeść jak najwięcej borówek (i innych owoców leśnych), czerwonych warzyw i owoców (zawierających likopen) oraz zielonych warzyw (bogatych w kwas foliowy). Okazuje się, że zbawienny wpływ na sprawność umysłową ma... kofeina. Badania wykazały, że regularne picie kawy obniża ryzyko wystąpienia demencji oraz choroby Alzheimera w późniejszym życiu. Możemy więc bez obaw cieszyć się smakiem naszej ulubionej małej czarnej.
Mocne kości na całe życie
Osteoporoza to częste schorzenie wśród seniorów. Aby go uniknąć, w naszym menu muszą się znaleźć produkty bogate w wapń, które chronią przed utratą masy kostnej. Najwięcej tego minerału znajduje się w mleku i nabiale, a także w tofu oraz niektórych warzywach (takich jak brokuły czy szpinak). Dla prawidłowego przyswajania wapnia niezbędna jest witamina D. Niestety, większość z nas cierpi na jej niedobór. Cenna substancja syntezowana jest przez organizm na skutek ekspozycji na promienie słoneczne. W naszej strefie klimatycznej cierpimy na brak słońca, dlatego powinniśmy korzystać z ciepłych promieni, kiedy tylko możemy i w ten sposób wspomagać produkcję witaminy D.
Superfoods przeciwko starzeniu
W menu długowieczności warto również uwzględnić specjalne produkty spożywcze, tzw. superfoods. Ich nazwa to zasługa ponadprzeciętnej ilości dobrych dla zdrowia substancji i niezwykłych właściwości. Wśród najbardziej znanych są jagody goji. Małe, czerwone owoce uważane są za jeden z najsilniejszych produktów o działaniu przeciwstarzeniowym. To zasługa bogactwa antyoksydantów, które chronią komórki przed szkodliwymi substancjami. Składniki zawarte w jagodach goji przyspieszają odnowę komórkową, zabezpieczają wzrok, likwidują stany zapalne i chronią skórę przed niszczącym działaniem słońca.
Na liście superfoods, które wydłużają życie, znajdują się też nasiona konopi, herbata matcha, korzeń maca, surowe kakao oraz kurkuma. Każdy z nas na pewno znajdzie wśród nich smakołyki, które pozytywnie wpłyną na stan zdrowia i kondycję organizmu. | Dieta długowieczności. Co jeść, by żyć dłużej? |
Jeden dzień, doba, 24 godziny. Czy to wystarczająco dużo czasu, by się zakochać i odmienić swoje życie? Tylko od nas zależy to, jak wykorzystamy ten dzień. O tym jest właśnie najnowsza powieść Gayle Forman. Czytelnikom, którzy jeszcze nie zetknęli się z twórczością Forman, wyjaśniamy, że to amerykańska dziennikarka i autorka wielu poczytnych książek, m.in. bestsellera Zostań, jeśli kochasz. Brzmi znajomo? Powieści Gayle Forman cieszą się popularnością na całym świecie, a w Polsce jej twórczość wydaje Nasza Księgarnia. Najnowszy tytuł autorki – Ten jeden dzieńto romantyczna i wciągająca opowieść o miłości, podróży i niezwykłych przypadkach losu.
Większość książek Gayle Forman to literatura młodzieżowa, jednak z uwagi na uniwersalne problemy, wyjątkowe poczucie humoru i wciągającą fabułę, po Ten jeden dzień z powodzeniem mogą sięgnąć również starsi czytelnicy.
Tym, którzy poprzez tytuł Ten jeden dzień po raz pierwszy spotkają się z twórczością Gayle Forman, warto wyjaśnić, że jej poprzednia powieść Zostań, jeśli kochaszbyła bardzo głośna, a nawet na jej podstawie powstał film. Na podobny sukces szansę ma najnowsza książka autorki – wystarczy zapoznać się z opisem fabuły, by przekonać się, że do tej pozycji naprawdę warto zajrzeć!
Poukładane życie Allyson…
Historia zaczyna się zupełnie zwyczajnie: życie nastolatki Allyson jest bardzo przewidywalne. Króluje w nim porządek, wszystko jest poukładane i dokładnie zaplanowane. To sumienna uczennica – nie w głowie jej imprezy i szalone wypady. Dlatego w nagrodę za świetne oceny rodzice fundują dziewczynie oraz jej przyjaciółce Melanie wakacje w Europie.
Ponieważ Allyson to osoba, która ma całe swoje życie pod kontrolą, nawet jej wakacyjny wyjazd jest zaplanowany w najmniejszych detalach. Wszystko idzie zgodnie z planem. Wydaje się, że nic jej nie może zaskoczyć, ale… to tylko pozory!
…staje na głowie!
Ten wyjazd będzie miał ogromny wpływ na dalsze losy Allyson. Jeden dzień zmieni jej życie o 180 stopni! Wszystko za sprawą poznanego nieoczekiwanie podczas wakacji atrakcyjnego młodego mężczyzny. Willem ma przed sobą karierę aktorską i jest zupełnie inny od Allyson. Wolny, spontaniczny, żyjący według dewizy carpe diem. Między młodymi zaiskrzy, więc Willem namawia dziewczynę na wspólną wyprawę do Paryża. Nieoczekiwanie dla samej siebie Allyson słucha podszeptów serca i zgadza się na szaloną propozycję Willema. Zaczyna się ekscytująca historia. Jeden dzień odmieni życie i będzie początkiem nowego. Allyson przeistacza się w Lulu, odważną i otwartą na życie, świadomą siebie kobietą. I wtedy podejmuje szaloną decyzję: wraz z nowo poznanym chłopakiem jedzie na jeden dzień do Paryża. Nie spodziewa się, jak bardzo te godziny będą w stanie zmienić jej całe życie…
Odnaleźć siebie i przekroczyć granice
Ten jeden dzień to piękna pozycja o podróży, o przygodzie, ale także o miłości, rozstaniu i ciągłych poszukiwaniach szczęścia... Książka wciąga czytelnika od pierwszych stron: jest to opowieść pełna pasji, życia, emocji.
Poza intrygującą fabułą, przepięknymi opisami europejskich miast Ten jeden dzień niesie też wartości i porusza ważne aspekty życia. Wiele dowiadujemy się o odkrywaniu siebie i przekraczaniu granic oraz o przyjaźni: autorka pokazuje czytelnikom, jak ważne jest mieć przyjaciół, którym można zaufać. Jednak dostajemy też lekcję, że nawet jeśli przyjaźnimy się z kimś niemal od piaskownicy, to nie oznacza to, że tak będzie już zawsze. Każdy z nas się zmienia, a przyjaźń w miarę upływu czasu ewoluuje albo umiera…
Książka o miłości i przyjaźni
Wielki plus należy się autorce za doskonale nakreślonych bohaterów: myśli i odczucia Allyson nadają jej cech realistycznych oraz sprawiają, że niejedna młoda kobieta odnajdzie siebie w tej postaci. Wyrazisty jest nawet Willem, choć przedstawiany tylko we wzmiankach oraz przez pryzmat przemyśleń Allyson. To tajemnicza postać: niewiele o nim wiemy – podobnie jak Allyson w momencie, gdy decydowała się na szalony dzień w Paryżu. W tej książce nie ma „mdłych” postaci – wszystkie są charakterystyczne. Autorka wykreowała wielu różnorodnych bohaterów, którzy mieli na Allyson mniejszy lub większy wpływ.
Ten jeden dzień to naprawdę mądra książka o miłości i przyjaźni, a przy tym napisana bardzo swobodnie – to pozycja wprost idealna na wakacje! Forman zachęca do zastanowienia się nad swoimi wyborami i pokazuje, że to my reżyserujemy spektakl, w którym gramy, czyli szczęście zależy od nas samych. A często to właśnie my sami, podobnie jak Allyson, ograniczamy się w jego zdobywaniu…
To nie tylko opowieść o tym, jak jeden dzień może odmienić nasze spojrzenie na życie. To też zachęta, żeby korzystać z każdej chwili, jaką mamy. Tak piękne chwile mogą się już nie powtórzyć, więc warto wyciągać z nich wszystko, co najlepsze.
Ten jeden dzień to niezwykle emocjonalna historia o miłości i odwadze, jaką jest czerpanie z życia pełnymi garściami. Opowieść o jednym dniu, który odmienia życie i jest początkiem nowego. Ta piękna romantyczna historia kończy się bardzo zaskakująco i pozostawia w czytelniku niedosyt. Tak duży, że od razu ma się ochotę przeczytać kolejną część. Na szczęście będzie to możliwe już we wrześniu, kiedy ukażą się dalsze losy Allyson vel Lulu opisane w książce Ten jeden rok.
Źródło okładki: http://nk.com.pl | Gayle Forman – Ten jeden dzień |
Po sezonie jesienno-zimowym trawnik w naszym ogrodzie wymaga rewitalizacji. Radzimy, jakie prace pielęgnacyjne należy wykonać, aby zachwycał soczystym kolorem i zdrowym wyglądem! Oczyszczanie
Rewitalizację trawnika rozpoczynamy od oczyszczenia go. Oznacza to nie tylko usunięcie zeschniętych liści oraz gałązek, ale także zerwanie powstającego na powierzchni filcu. Jest to nieprzepuszczająca powietrza, słońca ani wody gruba warstwa splątanych pędów, która dodatkowo sprzyja rozwojowi grzybów. W większości przypadków do usunięcia zanieczyszczeń wystarczą nam ostre grabie, ale w przypadku zaniedbanych trawników konieczne może okazać się zastosowanie wertykulatora. Jest to praktyczne narzędzie ogrodnicze wyposażone w ostre noże, które służą do nacinania darni (na 2–3 cm głębokości), a tym samym umożliwiają doprowadzenie do korzeni niezbędnych składników odżywczych.
Wertykulator NAC SCE180Y. Urządzenie elektryczne wyposażone w pionowe noże, które nacinają warstwę filcu oraz podłoża, dzięki czemu gleba staje się napowietrzona i rozluźniona, a trawa znacznie lepiej się rozkrzewia. Ten model nadaje się zarówno do wertykulowania, jak i napowietrzania. Ma czterostopniową regulację głębokości cięcia oraz kosz na odpady o pojemności 40 l. Moc: 1800 W. Szerokość robocza: 36 cm. Prędkość obrotowa: 3600 obr./min. Cena: od 628 zł.
box:offerCarousel
Odchwaszczanie
Właściciele ogrodów marzący o gładkim, jednolitym kolorystycznie trawniku muszą się rozprawić z rosnącymi w trawie chwastami. Możemy je usunąć ręcznie, wykorzystując niewielkie narzędzia (np. łopatkę z ostrym czubkiem albo nóż), jednak jest to rozwiązanie sprawdzające się w przypadku małych trawniczków lub pojedynczych chwastów. Jeżeli zachwaszczenie jest znaczne, konieczne może się okazać wykorzystanie preparatów znanych jako herbicydy. Warto jednak wybrać środki o działaniu selektywnym, które działają na jeden gatunek roślin i nie zniszczą posadzonych przez nas krzewów czy kwiatów.
Chwastox Trio. Środek chwastobójczy w formie płynu do sporządzania roztworu wodnego. Przeznaczony do stosowania nalistnego. Najskuteczniej zwalcza chwasty znajdujące się we wczesnych fazach rozwojowych. Działanie preparatu wzmacnia wysoka temperatura i ciepłe powietrze. Dawkowanie: 4 ml preparatu / 1 l wody / 20 m² terenu. Cena: od 9,99 zł/20 ml.
box:offerCarousel
Napowietrzanie
Aeracja, czyli napowietrzanie, ma na celu doprowadzenie powietrza do głębszych warstw ziemi. Zabieg ten wykonujemy za pomocą ostro zakończonych wideł lub aeratorem. Tuż po napowietrzaniu możemy zabrać się za piaskowanie polegające na podsypywaniu trawnika drobnym piaskiem, który wypełnia otwory powstające podczas nakłuwania gleby. Poprawia to jej strukturę i przepuszczalność, a ponadto ułatwia wodzie oraz składnikom odżywczym przenikanie do korzeni.
Dosiewanie
Po okresie zimowym w niektórych częściach ogrodu trawa może rosnąć słabo lub wcale. Takie miejsca należy przekopać, podsypać nową ziemią, a następnie obsiać ziarnami lub obłożyć trawą z rolki. W obydwu przypadkach powinniśmy wybrać ten sam gatunek murawy, który posadziliśmy w całym ogrodzie, aby zachować jednolitą kolorystykę. Alternatywą są mieszanki regenerujące, które poza nasionami traw szybko kiełkujących zawierają również granulowany nawóz.
Przycinanie
Pierwsze koszenie wiosennego trawnika wykonujemy dopiero wtedy, gdy trawa osiągnie 8–10 cm wysokości. Częstotliwość oraz wysokość koszenia zależy oczywiście od tempa wzrostu trawy oraz pogody, jednak zwykle robimy to raz w tygodniu, skracając źdźbła o nie więcej niż ⅓ ich długości. Zbyt mocne przycinanie trawy sprzyja rozwojowi mchu. W okresie upałów trawnika nie przycinamy, ponieważ będzie szybciej wysychał, a nawet może całkowicie zeschnąć. Systematyczne przycinanie trawnika pozwala na utrzymanie go w odpowiedniej kondycji, sprzyja rozkrzewianiu się roślin i poprawia kolorystykę trawy.
Nawożenie
Wiosenne nawożenie trawnika jest bardzo ważne, ponieważ zapewnia trawie składniki odżywcze niezbędne do prawidłowego wzrostu po zimowym „uśpieniu”. Najlepszy w tym wypadku będzie granulowany nawóz mineralny przeznaczony do trawnika, który zawiera wszystkie niezbędne pierwiastki. W sklepach znajdziemy również specjalne nawozy wiosenne bogate w azot, który działa stymulująco na wrastające źdźbła. W składzie powinien się znaleźć również fosfor oraz potas. Nawóz rozsypujemy na całej powierzchni trawnika, który następnie obficie podlewamy, aby na powierzchni nie gromadziły się substancje chemiczne. Nawóz możemy rozprowadzać ręcznie lub za pomocą odpowiednich narzędzi.
Nawóz Siarkopol. Nawóz wiosenno-letni w formie granulatu przeznaczony do różnorodnych odmian traw. Wzmacnia trawnik, sprzyja rozkrzewianiu, zapewnia substancje niezbędne do prawidłowego wzrostu, zapobiega rozprzestrzenianiu się mchu. Ponadto zwiększa odporność trawy na choroby oraz przymrozki. Dostępny w opakowaniach 5, 10 oraz 25 kg. Cena: od 12,50 zł.
box:offerCarousel
Podlewanie
Młoda trawa – zarówno wysiewana, jak i kładziona z rolek – jest wrażliwa na wysoką temperaturę, a więc podatna na przesuszanie. Trawnik musimy zatem regularnie podlewać, najlepiej wcześnie rano lub późnym popołudniem. Jeżeli chcemy mieć pewność, że trawnik otrzyma odpowiednią ilość wody, możemy zainstalować system automatycznego nawadniania ze zraszaczami. Będą się uruchamiać o określonej porze, a dodatkowo dzięki rozproszonemu strumieniowi pozwolą wodzie wnikać powoli do głębokich warstw gleby.
Zraszacz Rain Bird 5004. Zraszacz obrotowy wynurzalny, przeznaczony zarówno do ogrodów przydomowych, jak i na tereny rekreacyjnye. Model średniego zasięgu o promieniu od 7,6 m do 15,2 m. Technologia Rain Curtain zapewnia idealne rozprowadzanie wody, a system Debris Sentry zabezpiecza wnętrze urządzenia przed zabrudzeniem. Dysze zraszacza są bardzo łatwe w montażu, a regulacja sektora nie wymaga specjalistycznych narzędzi. Cena: od 34,50 zł.
box:offerCarousel
Piękny trawnik to marzenie niemal każdego właściciela ogrodu. Wbrew pozorom dbanie o to, by prezentował się doskonale, nie jest szczególnie trudne ani czasochłonne. Sprawdź, jak go prawidłowo pielęgnować!
) | 7 wiosennych prac pielęgnacyjnych przy trawniku |
Czym jest głód? Czy ci, którzy na co dzień żyją w świecie konsumpcjonizmu, są w stanie wyobrazić sobie stan permanentnego niedożywienia? „Głód” to wstrząsający, doskonale napisany reportaż, który rozlicza się ze światem wielkich korporacji, ale także odkrywa prawdę o ludzkości. Głód to jeden z największych problemów świata. W obliczu wszechobecnego konsumpcjonizmu często nie wyobrażamy sobie, że co dziewiąty mieszkaniec Ziemi nie ma co jeść, a miliony cierpią z powodu braku jedzenia. Reportaż argentyńskiego dziennikarza Martína Caparrósa to niezwykle poruszający portret świata, w którym część mieszkańców żyje w dobrobycie i luksusie, a druga część nie ma co włożyć do ust. „Głód” to wstrząsająca, wciskająca wręcz w ziemię książka, która zmienia spojrzenie na świat i zmusza do refleksji. Lektura ujawnia to, o czym większość nie wie albo nie chce wiedzieć.
Głodujący świat
795 milionów ludzi to niewyobrażalna liczba. To także liczba osób, które codziennie cierpią z powodu głodu. Każdego roku miliony dzieci i dorosłych umierają z wycieńczenia, niedożywienia, totalnego głodu. Wydaje się to niewyobrażalne – przecież żyjemy w świecie dobrobytu, nowoczesnych technologii, nadprodukcji. Jak to zatem możliwe, że co dziewiąty człowiek na świecie jest głodny? Aby znaleźć odpowiedzi na te pytania, Martín Caparrós wyruszył w niezwykłą podróż po całym globie, skupiając się zwłaszcza na sytuacji ludzi w krajach rozwijających się, ale nie tylko. Jego śledztwo prowadzi między innymi do Nigeru, Bangladeszu, Indii, Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Chin, ale także Hiszpanii. Co wynika z jego podróży i obserwacji?
Co napędza światowy głód?
Martín Caparrós przedstawia w swoim reportażu sytuację ludzi głodujących, skupia się na tych elementach świata, które w dalszym ciągu przyczyniają się do pogłębiających się różnic w dostępie do żywności. W brutalny i bezpretensjonalny sposób obnaża mechanizmy finansowe, wielkie korporacje, ale także politykę – jednocześnie czyni to w prawdziwie dziennikarski, rzetelny sposób. Jednak „Głód” to nie tylko suche fakty. To także refleksja i próba zrozumienia odwiecznych mechanizmów kształtujących świat i kulturę.
Głód jako podstawa rozwoju ludzkości
„Głód” opisuje wpływ niedostatku jedzenia na rozwój człowieka, na proces tworzenia cywilizacji. Jedzenie, a raczej jego niedobór, leży bowiem u podstaw ewolucji człowieka – podążanie za pożywieniem pomogło w tworzeniu rzeczywistości, którą znamy z historii. Reportaż Caparrósa to zatem książka, która porusza emocje, wyrywa czytelnika ze strefy komfortu, pokazuje mu nową perspektywę, ale także zmusza do refleksji i do spojrzenia na historię rozwoju ludzkości. To doskonała pozycja, która nie jest łatwa w odbiorze, ale której warto poświęcić chwilę, aby w pełni ją zrozumieć. Książka dostępna jest także jako e-book (formaty EPUB i MOBI) za ok. 37 zł.
Źródło okładki: www.wydawnictwoliterackie.pl | „Głód” Martín Caparrós – recenzja |
TP-LINK TL-PB10400 to ogniwo o słusznej pojemności 10400 mAh. Pozwala na naładowanie dwóch urządzeń jednocześnie, w tym nawet tabletu. Bateria zewnętrzna to idealny sprzęt dla osób, które irytuje krótko „trzymająca” bateria w smartfonie. Zawartość opakowania
Po otwarciu pudełka trochę się rozczarowałem. W środku znalazłem akumulator, kabel USB, etui w postaci szarego woreczka i dokumentację. Niestety zabrakło w nim przejściówek do innych złączy niż microUSB. Jeżeli ktoś będzie chciał podładować, np: iPhone’a 4, 5S czy iPada, będzie musiał dokupić odpowiednią końcówkę. To samo tyczy się urządzeń z gniazdem miniUSB. Takie adaptery to koszt paru złotych, jednak uważam, że powinny znaleźć się w zestawie z TP-LINK TL-PB10400.
Jakość wykonania i funkcjonalność
Na co dzień użytkuję Power Bank o pojemności 5400 mAh. Stąd w pierwszej chwili zaskoczyła mnie waga urządzenia marki TP-LINK. TL-PB10400 waży 241 g. Nie jest to idealny sprzęt na dłuższe piesze wędrówki, podczas których liczy się każdy gram w plecaku. Jednak, przy tej pojemności ogniwa, nie będziemy musieli się martwić w środku lasu, czy starczy nam baterii, np. w nawigacji GPS.
Prosta bryła Power Banku o wymiarach 88,8 × 44,3 × 44,3 mm prezentuje się gustownie. Obudowa wykonana z poliwęglanu sprawia wrażenie solidnej, choć łatwo zbiera zarysowania. Port microUSB, służący do ładowania baterii, znalazł się na bocznej ścianie urządzenia. Duża pojemność baterii to oczywiście jej plus, jednak należy pamiętać o tym, że potrzeba sporo czasu, aby ją naładować. Zestaw nie obejmuje ładowarki, dlatego też warto posłużyć się tą od telefonu lub tabletu. Oczywiście można ładować poprzez port USB w laptopie, ale przy natężeniu 0,5 A potrwa to aż ok. 25 h. Najkorzystniej jest uzupełniać ogniwo TL-PB10400 w energię przy pomocy ładowarki 5V/2A (takie parametry posiada np. oryginalna ładowarka Samsunga Galaxy Note 3), zajmuje to wtedy 7 h (przy 5V/1A – 10 h). Toteż najlepiej pozostawić na noc akumulator podpięty do prądu.
Na górnej krawędzi znajdują się dwa porty USB o różnym natężeniu – 1 A i 2 A. Tym samym da się ładować dwa urządzenia jednocześnie. Jeżeli jednym z nich będzie tablet, to należy podpiąć go do 2 A złącza. Niższe natężenie może być za małe dla większości tabletów. Tak samo powinno się postąpić ze smartfonem, jeśli chcemy, aby szybciej się naładował. Obok portów ulokowano diodę LED, pełniącą rolę latarki, do jej włączenia służy przycisk umiejscowiony tuż obok. Znajdziemy tam także cztery diody, informujące o poziomie naładowania ogniwa. I to tyle. Obsługa Power Banku ogranicza się tylko do podpięcia kabla.
Testując pojemność TP-LINK TL-PB10400, naładowałem trzykrotnie (wyłączonego) LG G2 (pojemność baterii wynosi 3000 mAh) oraz jednokrotnie Samsunga Galaxy Note PRO 12.2 (9500 mAh).
Podsumowanie
Przy wyborze baterii zewnętrznej trzeba przede wszystkim kierować się jej pojemnością. TP-LINK TL-PB10400 należy do tych bardziej pojemnych Power Banków. W pełni naładowany pozwoli trzykrotnie zaopatrzyć w energię ogniwa większości topowych smartfonów. Produkt został solidnie wykonany, a jego obsługa jest banalnie prosta. Jedyne, co mógłbym zarzucić TL-PB10400, to łatwo rysująca się obudowa oraz brak w zestawie przejściówek do innych złączy niż microUSB. Cena akumulatora jest dość rozsądna w stosunku do jego pojemności i wynosi ok. 130 złotych. | TP-LINK TL-PB10400 – test baterii zewnętrznej o sporej pojemności |
Wielkanoc to bardzo radosne święta, które wymagają stosownej oprawy. Dlatego wielkanocny kinderbal powinien być przygotowany tak, by dzieci wspominały go przez dwanaście kolejnych miesięcy. Już pierwsze minuty dziecięcego baliku decydują, czy zabawa będzie udana. Dlatego warto ją rozpocząć mocnym akcentem, który podkreśli charakter spotkania i zachęci do wspólnej zabawy. W stworzeniu takiej atmosfery pomoże nam kilka gadżetów.
Zajęcze uszka
Kinderbal nie obejdzie się bez stosownego nakrycia głowy. A że jest to bal wielkanocny, więc główki dzieciaków powinny ozdabiać stosowne zajęcze lub królicze uszka. Wybór mamy dosyć duży. Za parę złotych możemy kupić efektowne papierowe maseczki z uszkami na gumce lub nieco droższe, wykonane z elastycznego plastiku czy materiałów tekstylnych.
* Różowy króliczek. Maska zakrywająca całą twarz. Wykonana z różowego filcu z elastyczną gumką do mocowania na głowie, ma duże otwory na oczy. Cena: 6,95 zł.
Inną opcją są tanie opaski na głowę wykonane z papieru, krepiny, tektury i różnych innych materiałów. Pluszowe opaski z uszami dla dziewczynek kupimy już za 4,49 zł. Niektóre ozdobione są różowymi serduszkami, inne świecą w ciemnościach.
* Opaska Marco Str. Biało-różowa.Wykonana z pluszu. Po włączeniu świecą jej uszy (trzy programy oświetlenia). Cena: 7,95 zł.
Chłopcom bardziej spodoba się stonowana kolorystyka, przypominająca sierść żywego zwierzaka.
* Króliczek.Zestaw składający się z opaski, muchy i ogonka. Opaska obszyta materiałem lub futerkiem pasuje na każdą głowę. Mocowany na gumkę ogonek można formować w różne kształty. Muszka jest również mocowana na gumkę. Cena: 14,90 zł.
Można też wybrać czapki z uszami– ich ceny rozpoczynają się od ok. 10 zł, ale efektowne i trwalsze kosztują ok. 20 zł.
Jak podać słodycze?
Dzieci lubią otrzymywać prezenciki, dlatego uwielbiają wielkanocne poszukiwanie paczuszki zostawionej dla nich przez zajączka. W czasie naszego kinderbalu słodycze mogą otrzymać zaraz po wejściu do pokoju lub do ogródka (to zależy, gdzie będzie się odbywało wielkanocne przyjęcie) lub łakocie mogą czekać na dzieci fantazyjnie ustawione na stole. Słodycze warto zapakować w bajecznie kolorowe ozdobne pudełka na słodycze i podpisać imieniem małego gościa. Choć dziecko nie zobaczy zajączka na własne oczy, będzie szczęśliwe, że zapamiętał jego imię.
Słodycze można też podać na nakryciach stołowych ze świątecznymi motywami. Liczące osiem sztuk opakowanie papierowych talerzy w wiosennymi kwiatami lub wesołymi króliczkami kupimy za niecałe 5 zł. Jeśli wolimy skorzystać z wyposażenia domowego, smakołyki podajmy na talerzach utrzymanych w wesołych wiosennych kolorach (żółtych, zielonych) i ozdóbmy je drewnianymi lub plastikowymi pikerami z zajączkiem, kurczaczkiem czy pisanką. Stół dodatkowo udekorujemy wielkanocnymi serwetkami, których paczka zawierająca 20 sztuk kosztuje ok. 4 zł.
* Stojak na babeczki. Trzypiętrowy, na babeczki, muffinki i inne ciasteczka. Wykonany z bardzo grubej tektury, do samodzielnego złożenia. Średnice talerzy: 30 cm, 25 cm, 20 cm. Cena 17, 90 zł.
Ozdabiamy miejsce zabawy
Niezależnie od tego, czy zabawa będzie się odbywała w pomieszczeniu, czy na podwórku, na pewno możemy wykorzystać wykonane ze sznurka i papieru wielkanocne girlandy. Świetnie będą się też prezentowały zawieszane na lampie czy gałęziach świderki. Bardzo ładne są lampiony za ok. 25 zł nawiązujące kształtem i kolorystyką do pisanek. Zawsze sprawdzają się nadmuchiwane balony wyglądające jak wielkie wielkanocne jajka w cenie 5,89 zł za pięć sztuk.
Możliwości aranżacji miejsca, w którym dzieci będą się bawiły, jest wiele. Trzeba jednak pamiętać, że girlandy, talerzyki i czapeczki nie załatwią wszystkiego. Ważna jest zabawa, nad której przebiegiem musimy czuwać. Zwłaszcza jeśli zaprosimy dzieci do tradycyjnego śmigusa-dyngusa. | Organizujemy wielkanocne przyjęcie dla dzieci |
CISS, czyli system stałego zasilania atramentem powinien zainteresować wszystkich użytkowników drukarek atramentowych. Montaż dodatkowego urządzenia uzupełniającego tusz w dedykowanym kartridżu pozwala na znaczne obniżenie kosztów eksploatacji drukarki i zwiększenie jej wydajności. Systemy stałego zasilania atramentem nazywane w skrócie CISS (od ang. Continuous Ink Supply System) to bardzo przydatne urządzenia dla każdego posiadacza drukarki wykorzystującej tusz. Takie systemy można zaliczyć do alternatywnych materiałów eksploatacyjnych wielokrotnego użytku do drukarek. Stosowane są głównie w celu obniżenia kosztów.
Do określenia tego typu urządzeń używa się też czasem innych określeń, takich jak stałe zasilanie tuszem, system ciągłego podawania tuszu oraz system ciągłego podawania atramentu. Z CISS skorzystać mogą nie tylko użytkownicy prywatni, ale też placówki oświatowe, firmy działające w sektorze poligrafii oraz inne podmioty, których działalność wymaga drukowania.
Jak działa system stałego zasilania atramentem?
System ciągłego podawania tuszu wbrew pozorom nie jest skomplikowaną konstrukcją. Jego najważniejszym elementem jest specjalny kartridż, który zastępuje jednorazowy wkład dostarczany przez producenta. Kartridż łączy się za pomocą silikonowych rurek z zewnętrznym pojemnikiem na tusz, który należy umieścić obok drukarki.
Cała konstrukcja jest hermetyczna, z wyłączeniem komory stabilizacji ciśnienia. Zapewnia podawanie tuszu do głowicy pod stałym ciśnieniem - niezależnie od tego, ile tuszu znajduje się w zbiorniku. Umożliwia też uzupełnianie tuszu bez konieczności przerywania procesu drukowania. Pozwala to nie przerywać drukowania nawet bardzo obszernych materiałów, ale CISS stosuje się głównie w celu redukcji kosztów pojedynczego wydruku.
Zalety wykorzystania CISS
Dzięki zastosowaniu CISS w drukarce koszt wydruku jednej kartki może spaść nawet kilkudziesięciokrotnie, co umożliwia tanie drukowanie. Wynika to z braku konieczności kupowania za każdym razem całego plastikowego kartridża, a jedyny koszt to sam tusz, który jest znacznie tańszy niż jednorazowe wkłady producenta. CISS może też wydłużyć żywotność drukarki ze względu na brak konieczności wymiany wkładów i czyszczenia głowicy. Zmniejsza się też ryzyko jej zapowietrzenia.
Do innych zalet systemów stałego zasilania atramentem można zaliczyć:
możliwość uzupełnienia wyłącznie tuszu w danym kolorze, bez konieczności wyrzucania wkładu, w którym skończył się tylko jeden kolor;
wysoką, stałą jakość wydruku, która nie powinna różnić się od fabrycznej (pod warunkiem zastosowania dobrej klasy atramentu);
przyjazność środowisku, bo nie wyrzuca się za do śmieci plastikowych pojemników, z w których została reszta tuszu.
Czy system ciągłego podawania atramentu ma wady?
Samo wykorzystanie systemu stałego zasilania atramentem nie ma co prawda negatywnego wpływu na drukarkę, ale urządzenie można uszkodzić poprzez dobranie atramentu o niskiej jakości. Wybierając system ciągłego podawania atramentu należy zwrócić uwagę na jego kompatybilność z drukarką. Nowsze partie produkcyjne tego samego modelu mogą mieć nieco zmienioną konstrukcję.
Wśród wad CISS można wymienić:
konieczność wygospodarowania dodatkowego miejsca obok drukarki;
problemy z transportem urządzenia (trzeba zakorkować pojemnik na tusze, ponieważ podniesienie otwartego pojemnika może skutkować wylaniem się atramentu w drukarce);
nieco trudniejszą konserwację całego systemu.
Wykorzystanie urządzenia z kategorii CISS ma znacznie więcej zalet niż wad, a sama instalacja nie jest trudna i można ją wykonać samodzielnie. W zależności od posiadanej drukarki trwa to od kwadransa do godziny. Firmą produkującą systemy stałego zasilania atramentem, na której urządzenia warto zwrócić uwagę jest np. Inksystem. | System stałego zasilania atramentem – tanie drukowanie |
Bestseller, jak łatwo rzecz przetłumaczyć z języka angielskiego, to coś, co sprzedaje się najlepiej. W przypadku literatury nie zawsze idzie to w parze z jakością, ponieważ na wyniki sprzedaży mają duży wpływ różne czynniki, od marketingowych poczynając, na reakcji czytelników kończąc. W przypadku hiszpańskich bestsellerów ostatnich lat można niejednokrotnie mówić o takiej właśnie dysproporcji jakości do ilości sprzedaży. „Krawcowa z Madrytu” – Maria Dueñas
Już pierwszy z brzegu bestseller zdumiewa słabością fabuły, która jednak nie przekładała się na ilość sprzedaży. Mowa o „Krawcowej z Madrytu” Marii Dueñas – powieści , która podbiła serca wielu czytelniczek i dokonała podboju na listach sprzedaży. Być może ma to związek z całkiem ciekawie oddanym tłem historycznym Hiszpanii z okresu u progu II Wojny Światowej, być może zaważył wątek miłosny fabuły. Nie da się jednak ukryć, że powieść osiągnęła duży sukces. Na tyle duży, że doczekała się w Polsce wznowienia po zaledwie trzech latach od pierwszego wydania, co niewątpliwie podkreśla z jak dużym zainteresowaniem się spotkała.
„Olvido znaczy zapomnienie” – Maria Dueñas
Kolejna powieść Marii Dueñas potwierdza tę regułę, przyjmując podobną pozycję na listach bestsellerów, co jej poprzedniczka.„Olvido znaczy zapomnienie” to kolejna historia o niczym, z bohaterką po przejściach – porzuconą mężatką. Emocje, które książka wzbudza wśród czytelniczek sprawiają, że powieść zajmuje wysokie miejsca na listach sprzedaży.
„Cień Wiatru” – Carlos Ruiz Zafón
Równie dużą popularnością cieszą się powieści Carlosa Ruiz Zafóna, a jego „Cień Wiatru” zyskuje coraz szersze grono fanów. Opowieść o cmentarzu książek nasączona odrobiną tajemnicy oraz opisem uliczek Barcelony i złożonymi relacjami między ojcem i synem, wydaje się być odpowiedzią na zapotrzebowania czytelników. Książka wywołuje skrajne opinie: dla jednych to powieść życia, dla innych, w tym niżej podpisanej, to powieść składająca się ze zdań wydmuszek, pleonazmów, które z jakiegoś powodu są traktowane jako przejaw mądrości autora.
Zobacz także inne książki Carlosa ruiza Zafóna.
„Szmaragdowa tablica” – Carla Montero
Ponownie do Madrytu przenosi swoich czytelników następny bestseller z nurtu literatury iberyjskiej, czyli „Szmaragdowa tablica”Carli Montero. Powieść utrzymywała się w pierwszej dziesiątce sprzedaży przez długie tygodnie, a czytelnicy nie raz chwalili jej walory. Fabuła poprowadzona jest dwutorowo w różnych okresach historycznych. Miała zadatki na wciągającą lekturę, w której motywem wiodącym jest historia miłosna. Siła promocji tej książki sprawiła, że wielu czytelników wymagających czegoś więcej od fabuły niż infantylnej bohaterki nadużywającej wulgaryzmów zaznało smaku rozczarowania.
Przeczytaj pełną recenzję książki Carli Montero „Szmaragdowa tablica”.
„Katedra w Barcelonie” – Ildefonso Falcones
Kolejnym fenomenem na liście najlepiej sprzedających się powieści hiszpańskich jest „Katedra w Barcelonie” Ildefonso Falconesa. Bezsprzecznie należy pochwalić historyczne tło oddane w powieści z dużą starannością szczegółu i dokładnością faktów. Nie można jednak przeoczyć infantylności fabuły czy cudownych zbiegów okoliczności w życiu głównego bohatera. Książka należy do najchętniej kupowanych powieści autora, często otrzymuje wysokie noty na portalach czytelniczych, niemniej trudno powiedzieć o niej, że jest wybitna. Na pewno jest to dobre czytadło na plażowe leniuchowanie.
„Cierpliwy snajper” – Arturo Pérez-Reverte
Szczęśliwie nie zawsze jest tak, że bestseller to tylko słabe romansidło bądź powieść wydmuszka. Dowodzi tego ilość sprzedawanych egzemplarzy powieści Artura Péreza-Revertego, który nie tylko sprawnie operuje piórem, ale ma coś więcej do powiedzenia niż same oczywistości. „Cierpliwy snajper” to przykład na to, że określenie bestseller może łączyć się z dobrą jakością.Oryginalna tematyka ulicznego artyzmu i sprawne pióro to jej największe atuty. Autorowi chwali się również umiejętność stworzenia świetnej fabuły bez zbędnych ozdobników. To prawdziwa jakość idąca w parze z ceną.
„Przygoda fryzjera damskiego” – Eduardo Mendoza
Podobnie pocieszająca jest obecność na takich listach książek Eduarda Mendozy. Daleka jestem od oceniania tego pisarza jako wybitnego, ale trzeba przyznać, że potrafi pisać inteligentnie i dowcipnie. Najpopularniejsza powieść tego pisarza to oczywiście„Przygoda fryzjera damskiego”, co nie powinno dziwić, bo właśnie w tej części cyklu absurdalny humor skrzy się na każdej stronie powieści. Pozytywne jest w niej to, że niezależnie od oceny fabuły świetnie poprawia nastrój.
Zobacz także inne książki Eduarda Mendozy.
„2666” – Roberto Bolaño
Nazywane powieścią totalną i oryginalnie zatytułowane „2666” Roberta Bolaño to kolejny przykład dobrej prozy. Powieść o tyle wyjątkowa, że tworzona u progu śmierci ze świadomością jej bliskości. Ilość ważnych tematów jakie poruszył autor, ilość miejsc akcji oraz przestrzeni i czasu, w których rozgrywają się wydarzenia, jest ogromna i wzbogaca całość. Autor cofa się do czasów I Wojny Światowej, by przejść płynnie do początków XXI wieku. Porusza się po wielu krajach i sięga po różne motywy. Bogactwo powieści porusza czytelników na całym świecie i nie zraża mimo obfitości stron.
„Wyznaję” – Jaume Cabré
Niewątpliwym zwycięzcą list bestsellerów jest Jaume Cabré, którego„Wyznaję” pobiło wszelkie możliwe rekordy. Powieść nadal triumfuje na listach sprzedaży – nie bez powodu. Zgrabne zabiegi narracyjne, intrygujące dialogi, które wymagają uważności czytelnika i wreszcie wątek związany z Holocaustem, stanowią zaledwie kilka z wielu jej zalet. Samo tytułowe wyznanie jest najpiękniejszym wyznaniem miłosnym pozbawionym elementów patosu, zbędnego dramatyzowania i niepotrzebnych uniesień. Jest szczerością na temat miłości i życia.
Przeczytaj pełną recenzję książki Jaume Cabré „Wyznaję”.
„Miasto i psy” – Mario Vargas Llosa
Mario Vargas Llosa także należy do pisarzy określanych mianem bestsellerowych. Trudno odmówić wybitności jego „Miastu i psom”, co jest o tyle zaskakujące, że to debiut oryginalnie wydany w 1963 roku. W Polsce powieść cieszy się tak dużą popularnością, że nie tylko miała kilka wznowień, ale znalazła się również na liście najważniejszych powieści XX wieku Biblioteki Gazety Wyborczej. Dodatkową reklamę niewątpliwie przysporzyła powieści atmosfera skandalu, ponieważ Llosa opisujący szkolę kadetów, którą zarządzano autorytatywnie, naraził się na gniew armii. Żołnierze w akcie protestu spalili tysiące egzemplarzy książki, co tylko spotęgowało ciekawość czytelników.
Przeczytaj pełną recenzję książki Maria Vargasa Llosy „Miasto i psy”.
Jak można zauważyć, różnorodność jakości bestsellerowych powieści może zdumiewać. Od zwykłego czytadła do arcydzieła, któremu nie jest straszne to, że od pierwszej publikacji minęło ponad pięćdziesiąt lat. Zawsze warto przekonać się na własnej skórze i sprawdzić, która powieść zostawi znak w naszej pamięci.
Przeczytaj również: Pięć najlepszych książek do samodzielnej nauki języka hiszpańskiego | 10 hiszpańskich bestsellerów ostatnich lat |
Smoothie jagodowe to idealny napój na letnie orzeźwienie. Koktajl ten jest prosty i szybki w przygotowaniu, z pewnością zachwyci swoim smaku niejednego wielbiciela jagód. Składniki:
2 banany
400 ml mleka
100 g jagód lub borówki amerykańskiej
sok z ½ cytryny
2 łyżki miodu
Krok po kroku:
Banany obieramy, kroimy drobno i wkładamy do blendera. Dodajemy jagody mleko i miksujemy dokładnie. Dosmaczamy miodem i sokiem z cytryny.
Sprawdź inne przepisy na naszym kanale YouTube oraz na allegro.pl/kuchnia. | Smoothie jagodowe |
Spalacze to klasa odżywek o największym wachlarzu intensywności działania, z jaką możemy się spotkać. Rozstrzał między delikatnym i silnym składem możemy porównać jedynie do suplementów przedtreningowych. Zresztą obie dziedziny mają ze sobą wiele wspólnego. Delikatny spalacz tłuszczu - dlaczego?
Dlaczego zatem większość osób powinna wybrać delikatny reduktor tłuszczu? Otóż wraz z rosnącą potęgą działania rosną skutki uboczne. Niestety tak to już bywa w świecie biochemii i farmakologii. Nie istnieją naprawdę skuteczne substancje, niewywołujące działań niepożądanych. Tak samo jest ze składnikami suplementów mających zwiększać efektywność spalania tkanki tłuszczowej. Niestety ich najskuteczniejsze odmiany to silne stymulanty, przy których kofeina wydaje się niewinnym barankiem.
box:offerCarousel
Biochemiczna skuteczność w spalaniu tłuszczu to tylko jeden aspekt działania spalaczy. Dwie równie ważne dziedziny to efekt placebo i rezultat motywacyjny – mobilizujący do regularnego treningu i trzymania diety. Te dwa skutki stosowania reduktora tłuszczu zależą w 100 proc. od naszej psychiki, a nie od składu zakupionego produktu, więc lepiej kupić coś delikatnego, żeby uniknąć skutków ubocznych bardzo mocnych odżywek, których nie brakuje na rynku. Oto co nas może spotkać:
Duże pobudzenie i bolesne "zejście". Im potężniejsza odżywka, tym większe dawki i mocniejsze stymulanty. Samo pobudzenie potrafi być przyjemne i efektywne, ale po nim musi nastąpić energetyczny dołek, kiedy receptory adrenergiczne przestają być pobudzane, a wtedy czeka nas senność i spadek nastroju.
Tachyfilaksja to zjawisko utraty wrażliwości na daną substancję. Aby osiągnąć ten sam efekt farmakologiczny, trzeba stale zwiększać dawkę. Dotyczy to większości stymulantów i występuje tym szybciej, im potężniejszą substancję stosujemy.
Problemy ze strony nadmiernego pobudzenia receptorów adrenergicznych. Na ten skutek uboczny będą narzekać w szczególności osoby wrażliwe na działanie stymulantów. Są przecież ludzie, którym po jednej kawie drżą ręce i mocno przyspiesza puls, a co dopiero po synefrynie czy DMAA.
Problem odstawienia. Wraz z wielką mocą suplementu i adaptacją organizmu do jego działania rośnie prawdopodobieństwo, że boleśnie odczujemy moment, gdy dany suplement nam się skończy.
Delikatny spalacz nie jest pobudzającą bombą, co zabezpiecza przed wymienionymi problemami. Spełnia za to doskonale dwie pozostałe role, które często w większym stopniu decydują o sukcesie niż sama skuteczność farmakologiczna zawartych w nim substancji. Jest to przede wszystkim funkcja motywacyjna, czyli "idę trenować, bo biorę spalacz"; "nie zjem ciastka, bo biorę spalacz"; "jem zdrowo i do tego mam spalacz". Mówimy i robimy to wszystko, żeby wzmocnić jego działanie. Nawet potężny suplement sam przecież tłuszczu z nas nie zrzuca, a jedynie pomaga w tym procesie.
Drugim czynnikiem wpływającym na skuteczność wszystkich suplementów, a w szczególności tych o lekkim działaniu, jest efekt placebo. Niestety niedoceniany, a niesamowicie skuteczny. Wiara czyni cuda, a potężna wiara we właściwe działanie stosowanych produktów to absolutna podstawa, choćby to była witamina C.
Co powinien zawierać delikatny reduktor tłuszczu?
Przyjrzyjmy się substancjom, które powinien zawierać delikatny spalacz, aby jego działanie było subtelne, ale skuteczne. Swój suplement ułatwiający spalanie tłuszczu tworzymy, komponując w całość kilka z przedstawionych składników, lub wybieramy produkt oparty na ich bazie. Rynek oferuje bardzo wiele odżywek przeznaczonych do pomocy przy redukcji tkanki tłuszczowej, zawierających zestaw dwóch lub trzech spośród przedstawionych substancji.
L-karnityna
To organiczny związek chemiczny, naturalnie produkowany w organizmie z aminokwasów (lizyny i metioniny). Syntetyzowana jest przede wszystkim w wątrobie i nerkach, a jej podstawowa rola to transport kwasów tłuszczowych z cytoplazmy do mitochondrium. Najefektywniejsze są dawki w granicach 1–2 gramy, w okresie poprzedzającym aktywność fizyczną.
box:offerCarousel
Wyciąg z zielonej herbaty
Wiele badań potwierdziło przydatność substancji zawartych w wyciągu z zielonej herbaty w okresie redukcji tkanki tłuszczowej. Zawarte w nim są silne polifenole (katechiny, flawonole, fenolokwasy) oraz metyloksantyny (kofeina, teofilina, teobromina). Katechiny, z EGCG na czele, spowalniają rozkład adrenaliny, dzięki czemu działają adrenomimetycznie. Wszystko to jest okraszone szerokim spektrum działań zdrowotnych. Zwyczajowe dawki mieszczą się w zakresie 200–500 mg. Tak jak w większości suplementów i tutaj nie należy przekraczać zalecanej dawki.
box:offerCarousel
HCA
Kwas hydroksycytrynowy możemy znaleźć w wyciągu z owocu rośliny Garcinia cambogia. HCA utrudnia odkładanie się tłuszczu i zmniejsza apetyt. Reguluje trawienie i metabolizm cukru we krwi oraz pozytywnie wpływa na profil lipidowy. Suplementy zawierają przeważnie od 200 do 500 mg wyciągu z rośliny Garcinia cambogia.
box:offerCarousel
Piperyna
To pochodna piperydyny, którą znajdziemy w wyciągu z pieprzu czarnego. Ma wiele działań zdrowotnych. Pomaga wchłaniać niektóre witaminy i mikroelementy oraz zwiększa efektywność procesu trawienia. Jej głównym działaniem, w odniesieniu do procesu redukcji tkanki tłuszczowej, jest blokowanie powstawania nowych komórek magazynujących trójglicerydy dzięki zaburzeniu działania genów za to odpowiedzialnych. Zawartość piperyny w spalaczach wynosi 5 lub 10 mg.
box:offerCarousel
Resweratrol
Ten polifenol zawarty w czerwonym winie znany jest od wielu lat ze swoich właściwości przeciwutleniających, antymiażdżycowych i antynowotworowych. Od pewnego czasu jednak coraz głośniej mówi się o jego przydatności w procesie odchudzania. Przede wszystkim odnosi się to do właściwości przyspieszających metabolizm spoczynkowy. Suplementy zawierają 20–50 mg resweratrolu.
box:offerCarousel
CLA to sprzężony kwas linolowy, który w niewielkim stężeniu możemy znaleźć w wołowinie i tłuszczu mlecznym. Jego główną rolą jest blokowanie enzymu odpowiedzialnego za transport kwasów tłuszczowych do wnętrza adipocytów. CLA ponadto poprawia profil lipidowy i dba o odpowiedni poziom glukozy we krwi. Skuteczne dawki oscylują w zakresie 500–1000 mg.
box:offerCarousel
Kofeina
Najpopularniejsza substancja psychoaktywna na świecie. Warunkowo może być to jedyny stymulant zawarty w delikatnym spalaczu i to w dawce absolutnie nieprzekraczającej 200 mg. | Dlaczego warto wybrać delikatny spalacz tłuszczu i jak to zrobić? |
Tekstylia są nieodłącznym elementem wystroju pomieszczeń, które często stanowią o oryginalności całego wnętrza. W wielu przypadkach możemy wykonać je sami – dzięki różnym pomysłom DIY stworzymy niepowtarzalny, autorski klimat. Oprócz zasłon i poduszek, warto zrobić swój własny dywan. Naprawdę, to nie jest trudne! Wystarczy wybrać kolor przewodni i zarezerwować sobie trochę czasu. Gotowi? Zaczynamy! Co będzie potrzebne?
Do zrobienia plecionego dywanu będziemy potrzebować jednej rzeczy:
włóczki spaghetti z dzianiny t-shirt (ilość zależy od tego, jaki wymiar ma mieć dywan). Możesz użyć kilku kolorów włóczki (osobiście pomieszałam odcienie czerni i granatu).
Krok 1. Zaczynamy od zrobienia niewielkiej pętelki na początku nici.
Krok 2. Robimy pierwsze oczka: przeciągamy nitkę przez pierwszą pętelkę i zatrzymujemy nową pętelkę na palcach – powinna być takiej wielkości, by zmieścić w niej kciuk i palec wskazujący.
Znów łapiemy nitkę i przeciągamy ją przez pętelkę – powstało drugie oczko. Robimy pięć oczek.
Krok 3. Po zrobieniu 5 oczek, zamykamy koło: przeciągamy nitkę przez pierwsze zrobione przez nas oczko.
Krok 4. Kolejne oczko robimy, łapiąc nitkę przez oczko z pierwszego rzędu. Później przeciągamy nitkę przez powstałą pętelkę, i tym samym tworzymy jedno oczko. Następne łączymy z oczkiem z pierwszego rzędu, później jedno „dodatkowe” oczko.
box:offerCarousel
Krok 5. Przez pierwsze 6-8 rzędów dodajemy 1 oczko (z każdym rzędem ilość oczek jest podwojona). Gdy czujemy, że dywanik zaczyna się nam skręcać – dodajemy jeszcze jedno oczko (względem poprzedniego rzędu).
Krok 6. Gdy osiągniemy odpowiednią wielkość, kończymy – wystarczy odciąć nitkę, przeciągnąć przez ostatnie oczko. Końcówkę zszywamy i zabezpieczamy dywanik przed pruciem.
Nasz dywan jest gotowy! Tym samym sposobem możemy „upleść” okrągłe podkładki pod talerze czy kubki, a także koszyki na drobiazgi. Nawet jeśli opis wydaje się skomplikowany, gdy weźmiesz nitkę w ręce, po kilku rzędach przekonasz się, jak proste i relaksujące jest to zajęcie.
Jeśli nie masz czasu na samodzielne wykonanie dywanika lub chcesz zobaczyć więcej inspiracji – sprawdź gotowe produkty dostępne na Allegro. | Pleciony dywan – DIY |
Samochody z wizerunkiem Dusty’ego z bajki Auta, lalki wiernie oddające postać Anny z Krainy Lodu, ubrania z Minionkami, pluszaki przedstawiające Batmana i Supermana – zalewa nas fala reklamowa z popularnych bajek i filmów. Jak się w tym wszystkim odnaleźć? Czy naprawdę musimy małemu dziecku kupować klocki, misie, książeczki, resoraki, lalki, mebelki i inne akcesoria, które są sygnowane modnymi w danym czasie produkcjami? Oczywiście, że nie. Znalezienie porządnych zastępników wymaga jednak czasu i jest dość skomplikowane. Dzieci pod presją?
Zabawki z postaciami z bajek są modne. Reklamy atakujące ze wszystkich środków przekazu skutecznie wpływają na zainteresowania najmłodszych. Bywa, że ograniczają kreatywność dzieci. Dzieje się tak, ponieważ kilkulatek często nawet nie musi się zastanawiać, jaką zabawkę chciałby mieć – podpowie mu to reklama. Nie zastanawia się także, z czego mógłby sam ją zrobić. Pedagodzy od lat alarmują o coraz mniejszym stopniu umiejętności manualnych dzieci. Zastanawiają się też, co zrobić, by ten trend odmienić.
Jest wyjście z tej sytuacji – klocki
Plastikowe lub drewniane, sensoryczne albo magnetyczne – klocki stały się przebojem setki lat temu i nim pozostały. Dla kilkulatka doskonałe będą klocki Wader. Produkowane w Polsce, zwykłe plastikowe klocki z elementami przyrody. Tradycyjne, kolorowe i w odpowiedniej dla dwu- czy trzylatka wielkości. Dobrze się łączą i nie wypadają z dłoni, a to ważne. Jak się nimi bawić?
Rezolutny dwulatek zbuduje z klocków Wader wieżę. Jeśli dorosły mu w tym pomoże, wieża będzie całkiem wysoka. Można też pobawić się w garaż, dom, sklep. Klocki uczą kreatywności i logicznego myślenia, dlatego dajmy dziecku pobawić się samodzielnie. Może segregować kolory, kształty, liczyć drzewka, robić domino. Możliwości są nieograniczone i nie potrzeba do tego wizerunku bohatera z bajki.
Manipulacja mniejszymi klockami to wstęp do nauki pisania. Mała dłoń trenuje precyzyjne i skrupulatne ruchy, co później przełoży się na umiejętność prawidłowego trzymania długopisu w ręce.
Filcowe owoce
Nauka matematyki i przyrody nigdy nie była prostsza. Wystarczy, że kupisz lub uszyjesz owoce i warzywa z filcu. W zestawie są zazwyczaj: jabłko, banan, gruszka, kiść winogron, kukurydza, cytryna. Dwulatek może uczyć się ich nazw, wskazywać na ich kolor, wielkość, liczbę. Z trzylatkiem możemy pobawić się w sklep. To doskonały wstęp do nauki matematyki. Dziewczynki będą z kolei zadowolone z dań uszytych z filcu. Przebojem jest smażone jajko oraz udko kurczaka.
Kolejka drewniana
To coś dla miłośników pociągów i podróży. Kolejka zawsze budzi zainteresowanie. Dla młodszych dzieci dobra będzie kolejka drewniana na składanych torach w postaci deseczek. Lokomotywa i wagoniki mogą być przyczepiane na magnez lub na haczyk – to nie ma znaczenia. Ważne jest, że dziecko samo będzie mogło wprawić kolejkę w ruch. A jeśli tory będą miały wzniesienia, radość nie będzie miała końca. Utarło się, że kolejka to zabawka tylko dla chłopców. To jednak nie jest prawda. Dziewczynki równie dobrze mogą się nią bawić, wystarczy je tylko odpowiednio zainteresować.
Zabawki dla dzieci nie muszą być sygnowane bajkami. Te neutralne są zazwyczaj bardziej edukacyjne i wymagają większego skupienia oraz inicjatywy. Poza tym chronią portfel rodzica przed zbyt częstymi wydatkami. | Zabawki "bezmarkowe" - dlaczego warto je wybrać? |
Wybierając smartfona z niższej półki cenowej, zawsze trzeba pogodzić się z pewnymi kompromisami. Na szczęście na polskim rynku można znaleźć kilka budżetowych modeli telefonów komórkowych, które będą dobrym świątecznym prezentem dla mniej wymagającego użytkownika. Minęły już czasy, gdy na smartfon trzeba było wydać przynajmniej kilka tysięcy złotych. Teraz można znaleźć naprawdę ciekawe i funkcjonalne modele w cenie niższej nawet o rząd wielkości. Nie są to oczywiście urządzenia wykonane z najlepszych możliwych materiałów, w których wykorzystano podzespoły z najwyższej półki.
Zapewnią one jednak łączność z Internetem, komfortowy dostęp do najpotrzebniejszych aplikacji oraz przynajmniej przyzwoitą jakość zdjęć wykonanych głównym aparatem. Prezentujemy cztery modele telefonów komórkowych, które wyróżniają się na tle konkurencji nie tylko niską ceną, ale też specyfikacją i jakością wykonania.
Krüger&Matz Mist
Jedną z propozycji smartfona z niższej półki, który będzie dobrym wyborem na świąteczny prezent, jest tegoroczny telefon z portfolio Krüger&Matz o nazwie Mist. Urządzenie to cechuje się 4,3-calowym wyświetlaczem typu IPS o rozdzielczości 960 na 540 pikseli. Podobnie jak inne modele od polskiej firmy sprzedawany jest w wersji Dual SIM, dzięki czemu można korzystać w nim z kart od dwóch operatorów jednocześnie.
Atutem Krüger&Matz Mist jest aparat 8 Mpix, który wykonuje dobrej jakości zdjęcia w porównaniu do konkurencji o podobnej cenie. Na uwagę zasługuje dość długi czas pracy na baterii oraz wygląd sugerujący, że mamy do czynienia z telefonem z wyższej półki cenowej. Czterordzeniowy procesor marki Qualcomm taktowany zegarem 1,2 GHz zapewnia przyzwoitą wydajność do codziennych zadań oraz grania w mniej wymagające gry.
Motorola Moto E
Bardzo dobrym wyborem jest też najtańszy telefon w ofercie Motoroli o nazwie Moto E. Podobnie jak inne smartfony z tego segmentu wyposażony został w 4,3-calowy ekran o rozdzielczości 960 na 540 pikseli. Urządzenie napędza procesor Qualcomm Snapdragon 200, a za zdjęcia odpowiada aparat o rozdzielczości 5 Mpix, ale w urządzeniu zabrakło przedniej kamery do wideorozmów.
Największym atutem Motoroli Moto E jest system operacyjny pozbawiony zbędnych dodatków. Producent zapowiedział już aktualizację Androida do wersji 5.0 Lollipop, o której mogą pomarzyć posiadacze niemal wszystkich innych urządzeń z niskiej i średniej półki cenowej.
Samsung Galaxy Core Plus
Koreański Samsung jest obecnie największym producentem smartfonów na świecie. W ofercie firmy znajduje się kilkadziesiąt modeli telefonów, które różnią się wyglądem, parametrami oraz oczywiście ceną. Wśród urządzeń z niższej półki warto przyjrzeć się modelowi o nazwie Galaxy Core Plus.
Urządzenie to wyposażono w ekran o przekątnej długości 4,3 cala i rozdzielczości 800 na 480 pikseli. W miarę płynną pracę zapewnia dwurdzeniowy procesor Qualcomma 1,2 GHz, a za zdjęcia odpowiada aparat 5 Mpix. Nie jest to co prawda najnowszy smartfon w ofercie koreańskiego producenta, ale zapewnia on przyzwoite parametry za niewygórowaną cenę.
Nokia Lumia 520
Nie dla każdego użytkownika dobrym wyborem będzie telefon z systemem Google Android. Na szczęście wśród smartfonów z niższej półki cenowej można znaleźć też ciekawy model z oprogramowaniem Microsoftu. Jest nim Nokia Lumia 520 działająca pod kontrolą systemu Windows Phone 8.1.
Urządzenie wyróżnia się płynnym działaniem systemu mimo niewygórowanych parametrów, w tym 1 GHz dwurdzeniowego procesora. Sprzęt wyposażony został w 5 Mpix aparat fotograficzny i występuje w pięciu wersjach kolorystycznych.
Podsumowanie
W ofercie producentów sprzedających swoje produkty w Polsce można wbrew pozorom znaleźć naprawdę ciekawe modele telefonów komórkowych z niższej półki cenowej. Warto rozglądać się za starszymi urządzeniami, które miały premierę w zeszłym roku i debiutowały w nieco wyższej cenie, niż są dostępne teraz. | Wybieramy smartfona na prezent: polecane modele z niższej półki |
Od kilku sezonów do absolutnych hitów w modzie należy stylizacja monochromatyczna. Jak powinny ją komponować panie noszące ubrania w większym rozmiarze? Monochromatyczne stylizacje są świetne dla kobiet, które noszą odzież w większym rozmiarze, bo optycznie wyszczuplają. Efektu tego nie da się osiągnąć w pełni, zestawiając ze sobą mocno kontrastujące elementy, np. ciemny dół z jasną górą. W ten sposób bowiem dzielimy sylwetkę na dwie części, co skutkuje jej optycznym skróceniem i poszerzeniem. Natomiast zestawienia jednokolorowe sprawiają, że widzimy całość, a nie zwracamy uwagi na poszczególne elementy. Jeśli cała sylweta jest dość masywna, przygotowując stylizację opartą na jednym kolorze trzeba się wystrzegać „efektu kloca”. Należy więc zestawiać ze sobą różne materiały, fasony, odcienie danego koloru i uzupełniać to odpowiednimi dodatkami.
Czerni mówimy dość!
W garderobie pań puszystych przeważnie króluje czerń, potem długo, długo nic i na końcu próbują się przebić inne kolory. Wszystko to z powodu przekonania, że czarny wyszczupla. I choć jest w tym dużo prawdy, czas sobie uświadomić, że tę funkcję spełniają również inne kolory. Dlatego nie ma powodu, by panie o okrąglejszych kształtach ubierały się jak wieczne wdowy. Jeśli bardzo lubisz czerń, zestawiaj ją z innymi kolorami, a tworząc monochromatyczny total look, postaw na modne w tym sezonie odcienie niebieskiego, różu, zieleni, szarości oraz nieśmiertelne pastele.
Świat w kolorze blue
Turkus, granat, zgaszony błękit, klasyczny ocień denimu, w przypadku koloru niebieskiego mamy naprawdę duże pole do popisu, gdyż bez względu na typ urody, każda kobieta znajdzie swoją barwę. Nasza propozycja to mocno casualowy look, którego bazą będą jeansy, a chyba każda pani ma je w szafie. I tu pierwsza uwaga – jeśli mimo większego rozmiaru masz zgrabne nogi, sięgnij po bardzo modne jeansy rurki z dziurami. Jeśli jednak nogi nie są twoim atutem, zrezygnuj z nich, zwłaszcza że w tym sezonie dużo lepszym wyborem będą jeansy proste lub mom jeans z podwyższonym stanem. Do jeansów włóż szyfonową, zwiewną bluzkę w odcieniu blue o kroju nietoperza lub o bardzo modnym fasonie asymetrycznym, która zamaskuje masywne uda i fadki. Na stopy włóż niebieskie mokasyny na koturnie, do ręki weź dużą shopperkę. Całości dopełni dłuższa kurtka, np. bomberka, lub kardigan typu waterfall. Ważne, by okrycie wierzchnie miało długość przed kolana, ale zakrywało uda.
box:offerCarousel)
Zrób się na szaro!
Czy wiedziałaś, że szary jest kolorem najbardziej uniwersalnym i pod tym względem wyprzedza nawet biel, a w dodatku wyszczupla optycznie jak czerń, nie odbierając jednak sylwetce lekkości? Nasza propozycja świetnie nada się na wieczorne wyjście. Szara kopertowa sukienka doskonale układa się na ciele. Dzięki dekoltowi w literę V podkreśla biust, który często jest mocną stroną tęższych pań. Pasek pod biustem zaznacza talię, o czym najczęściej zapominają, a prosty krój wysmukla sylwetkę, zakrywając równocześnie fałdki, brzuszek i biodra. Do tego narzutka typu nietoperz z dłuższym tyłem i odsłoniętym przodem, czółenka na klockach (nigdy na cienkie szpilki) i stylizacja prawie gotowa. Całość uzupełnij biżuterią – srebrnymi kolczykami XXL i delikatnym srebrnym zegarkiem, nie zapomnij również o torebce – szarym kuferku średniej wielkości.
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
Co z beżem?
Kobiety o pełniejszych kształtach często słyszą również, że beż pogrubia i eksponuje niedoskonałości. Tymczasem szczególnie wiosną będzie strzałem w dziesiątkę. Beżowy total look nie tylko doda stylizacji świeżości, ale równocześnie świetnie zgra się z nieopaloną skórą, dzięki czemu będziesz wyglądać szczuplej. Nasza propozycja do pracy to beżowe cygaretki, zwiewna oversizowa bluzka w odcieniu nude i prosta beżowa marynarka. Całość uzupełnij czółenkami nude i torebką w tym odcieniu. Do takiej stylizacji idealnie będzie pasowała złota biżuteria – delikatny długi łańcuszek i zegarek ze złotą kopertą i beżowym paskiem.
Komponując monochromatyczny look, nie bój się kolorów, unikaj jedynie barw neonowych, które rzeczywiście podkreślają masywność figury. Pamiętaj również o złotej zasadzie – możesz wyglądać kobieco i stylowo nawet z nadwagą pod warunkiem, że będziesz nosić ubrania w odpowiednim rozmiarze i takie, które podkreślą twoje atrybuty i ukryją mankamenty. | Monochromatyczny look w wersji plus size |
Smartfony LG z linii L cieszą się sporą popularnością wśród konsumentów. L3 II E430 jest jednym z najmniejszych i najtańszych telefonów z tej rodziny. Jak sprawdza się w codziennym użytkowaniu? Zapraszam do zapoznania się z testem. Pierwsze wrażenia
LG L3 II to bardzo drobny smartfon. Przyznam się, że już odzwyczaiłem się od ekranów mniejszych niż 4 cale. Telefon pewnie leży w dłoni i nie ma żadnych problemów z jego obsługą. Urządzenie, jak na swoje wymiary, jest dość grube oraz ciężkie. Fakt ten spowodowany jest pojemną baterią, dlatego niewątpliwie należy zaliczyć go do zalet.
Design drugiej generacji L3 prezentuje się stylowo. Na niewielkiej przestrzeni producentowi udało się zawrzeć to, co najważniejsze w smartfonie, a do tego zrobić to ze smakiem. Na froncie uwagę zwraca dioda sygnalizacyjna, która została wkomponowana wokół fizycznego przycisku pod ekranem. Tym samym jest wyraźna i wywiązuje się ze swojej roli. W zależności czy telefon się ładuje, czy oczekuje na SMS, dioda przybiera różne barwy.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Z tyłu obudowy znalazło się miejsce na „oczko” kamery oraz logo producenta. Pokrywa wykonana z połyskującego plastiku jest podatna na zarysowania.
Ekran
Ekran, jednym słowem, jest skromny. Wyświetlacz o przekątnej 3,2 cala i rozdzielczość 240 x 320, daje małe zagęszczenie pikseli na poziomie 125 PPI. Na pocieszenie zostają żywe kolory, dobre kąty widzenia oraz maksymalne podświetlenie, które pozwala na pracę w słoneczny dzień. Złego słowa nie mogę powiedzieć o responsywności warstwy dotykowej.
Na tak małym wyświetlaczu mniej wygodnie pisało mi się SMS-y oraz korzystało z wbudowanej przeglądarki internetowej.
Audio
Głośnik zamontowany w L3 II niczym nie ustępuje tym, jakie znajdziemy w droższych modelach. Został umieszczony z przodu, dzięki czemu jest dobrze słyszalny. Jakość brzmienia stoi na przyzwoitym poziomie. Niestety firma LG nie zdecydowała się zamieścić w pudełku zestawu słuchawkowego. Ze względu na małe wymiary smartfon świetnie sprawdzi się w zastępstwie mp3.
Bateria
Pojemność akumulatora to mocny punkt LG L3 II. Rzadko się zdarza, aby w tak małym modelu producent decydował się na baterię 1540 mAh. Przekłada się to oczywiście na długość działania smartfona. Od momentu pełnego naładowania baterii, przy normalnym użytkowaniu (kilkudziesięciu minutach rozmów, około 50 SMS-ach oraz paru minutach korzystania z zasobów internetowych przez Wi-Fi) smartfon wytrzymał nieco ponad trzy dni. Uważam to za bardzo dobry rezultat.
Kamera
Aparatem fotograficznym wbudowanym w L3 II wykonamy średniej jakości zdjęcia. Wychodzą mało wyraziście. Możliwości kamery o rozdzielczości 3,15 Mpix nie są zbyt duże. Możemy zapomnieć o korzystaniu z niej przy słabym oświetleniu.
Ciekawą opcją jest „Cheese Shutter”, czyli możliwość zrobienia zdjęcia przez wypowiedzenie komendy głosowej np. słowa LG .
Interfejs i oprogramowanie
Smartfon pracuje pod kontrolą systemu operacyjnego Android, w wersji 4.1.2 (Jelly Bean). Podczas testów system przez cały czas funkcjonował stabilnie. LG instaluje swoje oprogramowanie, w którego skład wchodzi m.in. Quick Memo. Aplikacja jest prostym notatnikiem, dzięki któremu możemy zapisywać najważniejsze rzeczy na ekranie. Pamiętajmy jednak, że na wyświetlaczu o przekątnej 3,2 cala, Quick Memo jest mniej użyteczne niż na większych ekranach.
Podsumowanie
Smartfony z serii L od LG zrobiły na mnie pozytywne wrażenie już rok temu. Ich druga generacja prezentuje się jeszcze lepiej. L3 II jest najmniejszy z całej rodziny. Jego wzornictwo przypadło mi do gustu. Mimo niewielkich rozmiarów, sprawia wrażenie telefonu biznesowego. Dioda wokół fizycznego przycisku dodaje mu elegancji i wyróżnia na tle innych, małych smartfonów.
LG L3 II nie jest demonem prędkości i wcale takim nie miał być. Jednordzeniowy procesor oraz 512 MB RAM są wystarczające do tego, aby system płynnie pracował, a to chyba jest najważniejsze dla mniej wymagających użytkowników. Wyświetlacz jest czytelny, ma nasycone barwy oraz dobre kąty widzenia. Niestety, przez niską rozdzielczość jesteśmy w stanie dostrzec piksele. Gruba obudowa smartfona skrywa akumulator o pojemności 1540 mAh. Przekłada się to na długi czas pracy urządzenia.
Największą zaletą LG Swift L3 II jest niska cena. Za smartfon przyjdzie nam zapłacić niecałe 250 złotych. Uważam to za bardzo uczciwą kwotę, jak za sprzęt tej klasy. | Test LG Swift L3 II E430 – małe jest piękne |
Lato już niemal w pełni, co dla zapalonych miłośników koszykówki oznacza jedno: wyjście z ciasnych sal na otwarte boiska. Nawierzchnie takich boisk – asfalt, beton czy tartan – są najczęściej twarde i niezbyt przyjazne piłkom. Jak wybrać odpowiednią piłkę dla siebie? Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie, gdzie będziemy grać. Piłki przeznaczone na nawierzchnie twarde, takie jak beton czy asfalt, są zaprojektowane inaczej niż piłki do gry halowej. W większości przypadków piłka kupiona do gry na halę nie będzie sprawdzała się na zewnątrz. Poza miejscem gry ważną kwestią jest oczywiście nasz budżet.
Piłki outdoor
Są to piłki z definicji przeznaczone do grania na twardych nawierzchniach boisk otwartych. Najczęściej wykorzystywanym do ich produkcji materiałem jest guma. Musi być ona przede wszystkim sprężysta oraz powinna mieć podwyższoną wytrzymałość. Wybierając piłkę na twardą nawierzchnię warto zwrócić uwagę na grubość gumy. Większa grubość oznacza wyższą wytrzymałość, która na pewno będzie dla nas korzystna, podobnie jak charakteryzująca ją lepsza przyczepność do dłoni.
Kolejną ważną cechą piłki jest jej chropowatość – im większa, tym lepiej. Zwykle koszt zakupu piłki będzie się wahać od 60 do 150 zł. Tanie piłki z supermarketu to niestety zazwyczaj strata pieniędzy; szybko się niszczą, a ich jakość pozostawia wiele do życzenia.
Jedną z serii przeznaczonych do grania outdoor jest Spalding STREET. Jej producent jest dobrze znany wśród koszykarzy. Piłka ta jest porządnie wykonana i dobrze trzyma się ręki w każdych warunkach atmosferycznych. Wykonano ją z gumy syntetycznej/kompozytowej o podwyższonej wytrzymałości. Jest to bardzo częsty wybór przy zakupie piłek do streetballa.
Innym dobrym, choć odrobinę droższym od propozycji wyżej, przykładem piłki na asfalt lub beton jest Spalding TF-150. Jest to kolejna piłka wykonana z gumy, którą zaprojektowano tak, aby przy dobrej wytrzymałości zapewnić wysoką jakość gry.
Jak wcześniej wspomniano, piłki przeznaczone na twarde nawierzchnie zwykle wykonane są z gumy. Od każdej reguły są jednak wyjątki, a producenci starają prześcigać się w pomysłach i rozwiązaniach technologicznych. Przykładowo, firma Molten wypuściła niedawno model G07. Mimo iż jest on odpowiedni do gry na zewnątrz, został wykonany ze skóry, czyli materiału typowego dla piłek do gry halowej. Skóra użyta do wyprodukowania tej piłki jest bardzo zbita i twarda, co pozwala osiągnąć potrzebną wytrzymałość powierzchni. Różni się ona oczywiście od typowej skóry używanej na piłki indoor, stanowi jednak bardzo dobrą alternatywę dla osób nielubiących piłek o gumowym wykończeniu.
Piłki indoor/outdoor
Piłki tego rodzaju są dobrym wyborem dla osób, które nie mają funduszy na zakup paru piłek, w zależności od sezonu bądź nawierzchni. Piłkami indoor/outdoor można grać zarówno na hali, jak i na świeżym powietrzu. Materiałem służącym do wykonania takiej piłki jest zwykle skóra kompozytowa, dobrze wypośrodkowana pod względem zdatności do użycia w każdych warunkach.
Budowa takiej piłki, tak jak komfort gry, jest bardzo podobna do budowy piłki indoor. Największą różnicą jest jednak skład skóry. Jest on specjalnie tak dobrany, aby zapewnić piłce jak najdłuższą żywotność. Ponadto, piłki indoor/outdoor są najlepszym wyborem na nawierzchnie orlików, takie jak tartan, ponieważ nie będzie się tam zbyt szybko ścierać.
Dobrym przykładem piłki indoor/outdoor jest Spalding TF-250. Jest to najtańszy model tego producenta wykonany ze skóry kompozytowej i dobry kandydat na pierwszą skórzaną piłkę w naszym arsenale. Będzie dobrym kompromisem w przypadku, kiedy przechodzimy z gry piłkami gumowymi na modele skórzane.
Następny jest Spalding Neverflat Indoor/Outdoor. To zdecydowanie najdroższa ze wszystkich pozycji ze względu na wyjątkową i opatentowaną technologię NitroFlate. Specjalny korpus i wentyl sprawiają, że piłka trzyma powietrze do 10 razy dłużej niż standardowa. Zastosowano w niej również zagłębione kanaliki mające polepszyć charakterystykę gry.
To nie piłka czyni zawodnika, lecz trening i zaangażowanie. Jednak posiadając piłkę odpowiednio przystosowaną do naszych potrzeb gra się o wiele przyjemniej, a treningi są bardziej efektywne. Przy dużej ilości dostępnych na rynku marek i modeli nawet najwybredniejszy gracz znajdzie coś dla siebie. | Piłki koszykarskie na asfalt: nie do zdarcia |
Podróż samochodem, autokarem czy samolotem potrafi być naprawdę męcząca. Nawet w nowoczesnych pojazdach rzadko kiedy możemy spersonalizować kształt fotela, by dawał równe podparcie całemu ciału. Najczęściej cierpi w tej sytuacji odcinek szyjny naszego kręgosłupa – to on przejmuje rolę jedynej podpory, gdy mięśnie karku przechodzą w stan spoczynku. Jak się przed tym chronić? Rozwiązaniem okazuje się odpowiednio dobrany zagłówek. Zalety zdrowotne
Nasze ciało nie zostało przystosowane do długiego przebywania w pozycji siedzącej. Znacznie bliższe jest mu chodzenie, a więc pozycja stojąca lub też odpoczynek na leżąco. Niestety. w pojazdach komunikacyjnych. to właśnie pozycja siedząca jest jedyną właściwą – bezpieczną w razie wypadku – przez co nadmiernie obciążamy kręgosłup. Skorzystanie z zagłówka znacząco poprawia komfort podróży oraz sprawia, że (mimo podparcia) do lekkiej pracy zmuszone są nasze mięśnie, które automatycznie odciążają odcinek szyjny i lędźwiowy.
Przy wyborze zagłówka nie ma jednak żartów. Podczas częstych i długich podróży staje się on elementem wpływającym kształt naszego kręgosłupa. Właśnie dlatego powinniśmy wybierać wyłącznie takie zagłówki, które zostały odpowiednio zaprojektowane i spełniają wszelkie niezbędne kryteria.
Wybór zagłówka
Podczas wyboru zagłówka podróżnego powinniśmy przede wszystkim zwrócić uwagę na to, czy jest on odpowiednio przystosowany. Większość zagłówków ma uniwersalne rozmiary, dlatego każdy znajdzie odpowiednią wielkość. Dobrze dobrany zagłówek daje podparcie naszej głowie, dzięki czemu nie możemy odchylić jej do tyłu – blokuje się między potylicą a barkami.
Kolejny ważny element to twardość zagłówka – powinniśmy dobierać ją przede wszystkim pod kątem wieku. W przypadku osób młodych zagłówek nie może być zbyt miękki, ponieważ nie utrzyma kręgosłupa w odpowiedniej pozycji, co przy częstych podróżach może wpłynąć na jego deformację. W przypadku osób starszych najlepiej wybierać zagłówki miękkie – dają one ogromny komfort podróży, odciążając kręgosłup i nie uciskając zbytnio szyi.
Najważniejszy jest komfort
Określenie „komfort podróży z jednej strony może oznaczać wygodę podróżowania, z drugiej może być po prostu podróżowaniem bezstresowym. To zagadnienie wpisuje się idealnie w temat wyboru zagłówka. Ten może bowiem pełnić rolę gadżetu, który wpływa na luksus podróży, a nawet na komfort psychiczny, zwłaszcza podczas długich godzin spędzonych w fotelu.
Aby uzyskać upragniony komfort, musimy uwzględnić wszystkie opcje. Dla przykładu, osoby podróżujące samolotami – gdzie każdy centymetr sześcienny bagażu ma znaczenie – powinny skorzystać z zagłówków dmuchanych, które są zdecydowanie łatwiejsze w transporcie. Nie zapewniają one może takiej wygody jak zagłówki pikowane, jednak możemy bez obaw zabrać je ze sobą na pokład, bez obaw powiększenia bagażu i generowania dodatkowych kosztów.
Podróżne poduszki ortopedyczne
W dzisiejszych czasach wiele osób cierpi na schorzenia kręgosłupa, co spowodowane jest siedzącym trybem życia lub pracy. Do tego nasz układ ruchowy nie jest przystosowany. Dla osób z dolegliwościami nawet krótka podróż może okazać się męcząca. W związku z tym powinny one korzystać ze specjalistycznych zagłówków lub poduszek ortopedycznych.
Podróżna poduszka ortopedyczna znacząco różni się od tradycyjnego zagłówka. Zapewnia ona przede wszystkim dużo lepsze podparcie dla kręgosłupa – w szczególności odcinka szyjnego – sprawiając, że nacisk, jaki wywiera na niego nasze ciało, jest dużo mniejszy. Ma to szczególne znaczenie w przypadku osób, które cierpią z powodu ucisku pomiędzy poszczególnymi kręgami kręgosłupa, czyli tak zwanej przepukliny. Zagłówek ortopedyczny pozwala rozluźnić mięśnie, dając nam tym samym ogromną ulgę.
Sprzęt ortopedyczny, wpływa na kształtowanie poszczególnych części układu ruchowego, dlatego nie powinniśmy kupować produktów słabej jakości. Mogą one okazać się nieskuteczne lub, co gorsza, wyrządzić więcej szkód niż pożytku. Powinniśmy zdecydować się na zakup zagłówków renomowanych firm, które posiadają odpowiednie atesty i są polecane przez lekarzy. Większość z nich zakupimy na aukcjach internetowych w dużo lepszej cenie niż w sklepach stacjonarnych.
Mnogość wzorów i kolorów
Zagłówki są przeznaczone nie tylko dla osób starszych lub chorych – potrafią znacznie poprawić komfort podróży każdemu, dziecku czy osobie w średnim wieku. Niestety wciąż bywają postrzegane w kategoriach produktu dla osób niesprawnych, dlatego producenci oferują coraz to ciekawszy design.
To rozwiązanie ma pozytywne skutki także dla konsumentów. Dzięki rywalizacji rynkowej, producenci oferują serie produktów przystosowanych dla konkretnych odbiorców, ulepszone, ładniejsze modele. Możemy np. zakupić zagłówek dziecięcy, który od klasycznego różnić się będzie nie tylko rozmiarami, ale i wyglądem (barwą, dodatkami czy wzorami). Znacząco wpływa to również na użyteczność – możemy lepiej zadbać o wygodę podróży naszej pociechy i jej samopoczucie. Kolorowy zagłówek może bowiem pełnić także rolę zabawki. Bez obaw możemy sprezentować go z okazji urodzin czy imienin – na pewno sprawi dziecku wiele radości i pozwoli zadbać o zdrowy kręgosłup na całe życie. | Wybieramy poduszki podróżne – zagłówki dla całej rodziny |
Bez różu zawartość naszych kosmetyczek byłaby niekompletna. Dzięki niemu nasza cera w jednej chwili staje się świeża i promienna, dlatego właśnie kochamy go tak bardzo! Kochamy jego różowy kolor, rozświetlające drobinki brokatu, a nawet opakowanie, które często jest słodsze niż nasze ulubione pralinki. Przede wszystkim jednak kochamy efekt niewinnego i kuszącego rumieńca, któremu żaden chłopak się nie oprze! Perfekcyjnie dobrany róż podkreśla i modeluje rysy twarzy oraz wydobywa prawdziwy urok naszego śmiechu. Podkład oraz puder stanowią doskonałą bazę – tuszują wszelkie niedoskonałości i wyrównują koloryt skóry, jednak dopiero harmonijne połączenie pudru z różem do policzków sprawia, że wyglądamy pięknie.
Jak wybrać idealny kolor różu do twarzy?
Róż do policzków jest jednym z najlepszych produktów do make-upu, ponieważ dzięki niemu zyskujemy naturalne piękno i zdrowszy wygląd cery. Warunek jest tylko jeden – musimy dobrać odpowiedni kolor do typu naszej urody oraz kształtu twarzy.
Głównym zadaniem różu jest nadanie skórze zdrowego blasku. W przypadku cery naturalnie pięknej i brzoskwiniowej można swobodnie korzystać z różowych odcieni rozświetlacza. Cera śniada, oliwkowa idealnie prezentuje się w towarzystwie koloru czerwonego oraz odcieni pomarańczy. Jasna, porcelanowa skóra stworzona jest do każdego rodzaju różu, jednak wyjątkowo pięknie prezentuje się w barwach koralowych.
Często jednak mamy wątpliwości, który róż będzie najlepszy. Sprawdzonym trikiem jest zestawienie rozświetlającego produktu z kolorem naszych ust: im lepiej będą ze sobą współgrały, tym atrakcyjniej będziemy wyglądały. Natura jest w końcu najlepszym doradcą.
Rodzaje różów do policzków
Poza kolorem niezmiernie istotna jest konsystencja wybranego kosmetyku. Producenci, wychodząc naprzeciw potrzebom konsumentek, oferują całą gamę produktów – róże w kamieniu, w proszku, żelu, kremie oraz sztyfcie. Wszystkie mają swoje zalety i stworzone są z myślą o różnorodnych potrzebach skóry.
Jeśli mamy do czynienia ze skórą skłonną do przesuszania się, najlepszym wyborem będzie rozświetlacz w kremie, żelu lub płynie, który dodatkowo ożywi nasz wygląd. Kremowe róże można perfekcyjnie rozprowadzić palcami lub gąbką do makijażu, nie tworząc przy tym efektu „maski”.
Sypki róż przeznaczony jest do cery normalnej i tłustej. Sproszkowany produkt delikatnie matuje skórę, dodając jej jednocześnie świetlistości i blasku. Co ważne, długo utrzymuje się na skórze, co sprawia, że jest najczęściej wybieranym przez kobiety produktem.
Doskonałym rozwiązaniem dla dziewczyn, które nie używają podkładu do twarzy, będzie kryjący róż w sztyfcie. Łatwo się rozprowadza, dlatego tego typu produkt warto zawsze mieć pod ręką.
Pędzel do różu
Oprócz wyboru odpowiedniego odcienia różu niezwykle ważny jest dobór właściwego pędzla do rozprowadzania produktu. Gęste pędzle ze skośnie ściętym włosiem są wręcz idealne do nakładania różu, ponieważ ułożenie włosia gwarantuje równomierne rozprowadzenie rozświetlających cząsteczek. Osobiście polecam pędzle z naturalnego włosia, chociaż te syntetyczne również doskonale się sprawdzą.
Technika nakładania różu
Róż nakładajmy z uśmiechem, w ten sposób dokładnie wyznaczymy odpowiednie miejsce na piękny rumieniec. Pędzel należy poprowadzić od szczytu kości policzkowych w kierunku ucha. Umiejętnie nałożony róż pomoże nam wymodelować kształt twarzy bez ingerencji chirurga plastycznego. Okrągłą twarz można wyszczuplić, stosując ciemniejsze odcienie różu. Wąską natomiast wizualnie rozszerzymy, nakładając jasny rozświetlacz w centralnym punkcie policzków.
Typowe błędy
Niestety, bardzo łatwo zamiast pięknego i świeżego wyglądu możemy osiągnąć efekt groteskowy i śmieszny. Najczęściej popełnianym błędem jest nadmierne stosowanie różu, szczególnie jesienią i zimą, kiedy mroźne powietrze samo dostarcza koloru naszym policzkom. Drugim błędem jest dobór zbyt intensywnych kolorów, które wyglądają sztucznie – zupełnie jak na policzkach matrioszek. Trzecim błędem jest stosowanie tego samego produktu o różnych porach roku i dnia. W dzień nasz makijaż powinien być lekki i promienny, natomiast na wieczór możemy pozwolić sobie na nieco mocniejszy efekt.
Top 10 różów do policzków
Bourjois – wypiekany w bardzo wysokiej temperaturze róż w różnych odcieniach pasteli. Piękne rozświetlenie gwarantują kolory „Ambre D’or” czy „Rose Pompon”.
Clinique – wyjątkowo poręczne i łatwe w aplikacji balsamy w sztyfcie „Chubby Stick”, dostępne w interesujących i żywych kolorach.
E.L.F. – róże wysokiej jakości i w przystępnej cenie.
Max Factor – „Creme Puff Blush”, idealny do stosowania na sucho oraz na mokro jako cień do powiek.
L’Oréal – dwie wspaniałe kolekcje: pierwsza to róże w kamieniu z serii „Le Blush”, druga to „Blush Minerals”. Są to naturalne rozświetlające sypkie róże, które nie tylko czynią skórę promienną, ale także ją chronią.
Maybelline – „Color Show Blush’em!”, zestaw dwóch świetlistych odcieni, idealnie odświeża wygląd skóry.
Rimmel – kremowe róże „Stay Blush“, które idealnie stapiają się z naszą skórą.
Hearts Blusher – wyjątkowo słodkie opakowanie i piękne połączenie trzech współgrających ze sobą odcieni różu.
Sleek – „Sleek Blush by 3” to paleta trzech różów, która pozwala na perfekcyjne wymodelowanie kształtu twarzy.
Astor – marka oferuje ciekawą gamę produktów, seria „Skin Match” wspaniale współgra z kolorem naszej skóry. | Top 10 różów do twarzy |
Giętarka to profesjonalna maszyna, której zadaniem jest trwała zmiana kształtu cienkich płatów blachy przez obróbkę mechaniczną. Wykorzystuje się ją m.in. do produkcji parapetów, segmentów dachów, elementów szybów wentylacyjnych oraz okapów. Przedstawiamy najciekawsze modele giętarek do blachy. Profesjonalne narzędzie
Gięcie to popularny proces stosowany w przemyśle produkcyjnym, polegający na zmianie kształtu różnych rodzajów blachy (m.in. ocynkowanej, miedzianej, aluminiowej, stalowej) przy jednoczesnym zachowaniu jej rozmiaru oraz grubości. Blachę gnie się jednak nie tylkow celu uzyskania określonej formy, ale również po to, aby zwiększyć wytrzymałość i gęstość materiału, wprowadzić kosmetyczne poprawki lub wyeliminować ostre krawędzie. W większości przypadków gięcie przeprowadza się na zimno, jednak niektóre urządzenia umożliwiają pracę na gorąco. Wybór najefektywniejszej metody zależy przede wszystkim od tego, jaki kształt, rozmiar, promień, krzywiznę oraz kąt zagięcia planujemy uzyskać. Na rynku jest wiele profesjonalnych giętarek do blachy, które ułatwią nam pracę.
Giętarki dobrej jakości
Zaginarka dekarska ZG-2000/0,7. Urządzenie o szerokości roboczej 2140 mm. Maksymalna grubość zaginanej blachy: 0,7 mm. Prześwit między belkami: 85–100 mm, szerokość belki zaginającej: 15 mm. Urządzenie o wadze 200 kg z odkręcanymi nogami, które znacznie ułatwiają transport maszyny. W wyposażeniu standardowym znajduje się m.in. zakładany z tyłu stelaż podtrzymujący blachę (zdejmowany), śruba rzymska do regulowania docisku belki, przymiary do cięcia, kątomierz, siłownik gazowy oraz frezowany kapinos w korpusie belki dociskowej, umożliwiający zaginanie blachy pod kątem 155°. Wszystkie elementy zaginarki wykonywane są na frezarce bądź wypalarce CNC, a następnie malowane podwójną warstwą farby w profesjonalnej lakierni. Cena: 2583 zł.
Zaginarka dekarska 2.Model mobilny, wykonany z profili zamkniętych, umożliwiający wygodne gięcie oraz cięcie blachy. Wyposażony w nożyce krążkowe wykonane ze stali narzędziowej N6. W komplecie dodatkowo: stół tylny pozwalający na oparcie blachy, zderzaki przednie skonstruowane tak, aby wygodnie ustawiać arkusze do cięcia z zachowaniem wysokiej powtarzalności oraz listwę opadową, zabezpieczającą odcięte elementy przed spadaniem. Zaginarka ma także kątomierz oraz system regulacji docisku, dostosowujący siłę dociskową do długości blachy. Możliwość dokupienia noży tnących. Waga maszyny: 115 kg, wymiary: 2350 mm × 1230 mm × 600 mm. Szerokość robocza: 2150 mm. Kolor czarno-czerwony. Maksymalna grubość cięcia: blacha stalowa – 1,10 mm, aluminiowa – 1,2 mm, nierdzewna – 0,7 mm, miedziana – 1 mm. Cena: 1650 zł.
Segmentowa giętarka do blachy Cormak.Maszyna o sztywnej i wytrzymałej konstrukcji stalowej. Długie dźwignie robocze z przeciwciężarem, umożliwiające przenoszenie dużej siły. Szczęki segmentowe na górnej oraz dolnej krawędzi, wykonane z wysokogatunkowej stali, pozwalają na ustawianie indywidualnych parametrów zaginania. Docisk mimośrodowy ułatwiający przytrzymywanie blachy. Szerokość robocza: 2040 mm, maksymalna grubość blachy: 2,5 mm, kąt zaginania: 0°–135°. Segmenty: 2 mm × 7,5 mm; 2 mm × 10,3 mm; 3 mm × 12,7 mm; 3 mm × 15,3 mm; 3 mm × 20,2 mm. Wymiary maszyny: 2500 mm × 770 mm × 1100 mm. Waga: 1295 kg. Urządzenie ma wszystkie niezbędne atesty bezpieczeństwa i produkowane jest przez polską firmę zapewniającą profesjonalny serwis pogwarancyjny. Cena: 14 900 zł. | Giętarka do blachy. Przegląd modeli profesjonalnych |
Jedni ubolewają, inni zacierają ręce, ale fakty są takie, że na współczesnym ślubie wolno więcej. Zwłaszcza pannom młodym, bo to przecież właśnie ich dzień. Królowe tego dnia nie martwią się więc o konwenanse, o to, co powie babcia czy ciocia - stawiają na styl i wygodę. I doskonale! Panny młode wybierają nietypowe miejsca na weselne przyjęcia, rezygnują z wymyślnych koków, a przede wszystkim nie kupują krępujących ruchów sukni typu beza. Teraz liczy się wygoda, a najwygodniejsze są spódnice, i to niekoniecznie stricte ślubne. Najważniejsza jest dobrej jakości tkanina, nienaganny krój oraz idealne dopasowanie do sylwetki, bo to wystarczy, żeby czuć się komfortowo i olśniewająco. A to warunki konieczne udanego ślubu.
Spódnica w tradycyjnym ślubnym kolorze
Kolor ślubny, czyli jaki? Oczywiście większości z nas ślub kojarzy się z bielą i jej pochodnymi. Na szczęście sterylna, rażąca, niemal niebieska i absolutnie nietwarzowa dla większości Polek biel to pieśń przeszłości. Nowoczesna panna młoda, jeśli decyduje się na tradycyjny kolor, wybiera ciepłe odcienie śmietankowe, ecru, rozbielone beże, złoto, żółty i róż. Jasna, ale nie śnieżnobiała spódnica ślubna nawiązuje do tradycji, a jednocześnie zaznacza indywidualność. Tradycyjną spódnicę ślubną można potraktować jeszcze mniej dosłownie, zestawiając ją na przykład z delikatnym, obcisłym golfem lub… koszulką bokserką. Efekt? Znakomity.
box:offerCarousel
Spódnica jak obłok
Delikatny, plastyczny, dodający objętości tiul to pierwsze ślubne skojarzenie. Nowoczesna panna młoda z pewnością wybierze tiul w kolorze – dodaje kreacji pazura, a kolorowa tiulowa spódnica posłuży nie tylko raz. Po ślubie można schować ją do szafy, by potem wykorzystać na wiele różnych okazji, nie tylko balowych. Teraz tiul nosi się nawet na co dzień.
Tiul może się układać na spódnicy wielowarstwowo, można się też zdecydować na wersję delikatną, czyli jedną, mocno marszczoną warstwę na kontrastowej podszewce. Do tego odpowiednia będzie dopasowana bluzeczka lub mały żakiecik włożony na gołe ciało – w stylu lat 50. (wtedy tiul powinien być układany z koła, a spódnica mieć długość maksymalnie do połowy łydek). Ciekawym rozwiązaniem jest spódnica z tiulu w wersji maxi na szerokim pasie połączona z jedwabną koszulą w klasycznym stylu wpuszczoną do środka.
box:offerCarousel
Spódnica jak dzieło sztuki
Nowoczesna panna młoda z pewnością pokusi się o mocno dekoracyjną spódnicę uszytą z prawdziwej, zachwycającej zdobieniami koronki, zestawioną z delikatną, satynową koszulką na ramiączkach. Koronkowa spódnica może być seksowna, kiedy podszewka – dużo krótsza od koronki – dyskretnie odsłoni zgrabne nogi panny młodej.
Niezwykle ozdobne są wszelkie hafty, a trend folk wciąż trzyma się mocno, dlatego warto się zastanowić nad spódnicą w stylu etno, nawet bardzo kolorową. Taki mocny akcent pewnie nie spodoba się babci, ale sprawi, że panna młoda będzie widoczna z najdalszego krańca sali.
box:imagePins
box:pin
Spódnica, która świeci
Przewrotna, nieco dyskotekowa i jak żadna inna nadająca się do wspaniałej, weselnej zabawy będzie spódnica cekinowa lub wyszywana kryształkami. Tę ostatnią można stworzyć samodzielnie w domu, kupując na przykład spódnicę z satyny (szytą z koła lub dopasowaną, ołówkową – w zależności od preferencji i atrybutów sylwetki) oraz taśmę z kamieniami (cyrkoniami) lub kamienie pojedynczo. Można je przyszywać lub naprasowywać na tkaninę w dowolnych konfiguracjach. Mieniące się w świetle kamyki dodadzą pannie młodej blasku, w którym w tym szczególnym dniu powinna się pławić. W sprzedaży są również gotowe aplikacje – przyszyte na biodrze lub dole spódnicy sprawią, że spódnica przestanie być zwykła, a stanie się zupełnie wyjątkowa.
Spódnica mini?
Dlaczego nie? Oczywiście jest to wersja dla bardzo zgrabnych i bardzo odważnych, choć również te panny młode powinny pamiętać, że spódnica mini odsłania wystarczająco wiele. Dlatego nie należy łączyć jej z wydekoltowaną bluzką czy gorsetem. Idealnie sprawdzi się za to luźniejszy żakiet, szersza, zabudowana pod szyją koszula lub włożona na gołe ciało kurtka.
Ślub to poważna sprawa, także dla kobiety nowoczesnej, która w tym szczególnym dniu powinna postawić na wygodę idącą w parze ze stosowną do sytuacji elegancją. | Nowoczesna panna młoda – w spódnicy do ślubu |
Samochody z silnikami wysokoprężnymi kiedyś były synonimem niezawodności i trwałości. Te czasy minęły. Dziś wiele diesli miewa dość poważne problemy zdrowotne. Jak do nich nie dopuszczać i jak je leczyć? Zacznijmy od tego, że diesle nie popsuły się same z siebie. Sprawił to ich rosnący stopień skomplikowania, zaawansowana elektronika, precyzja działania osprzętu. Zmiany te zostały wymuszone przez normy czystości spalin. Kiedyś diesle były bajecznie trwałe i oszczędne, ale pluły truciznami na kilometry. Dziś spaliny z ich rur wydechowych są dużo czystsze, ale same silniki bywają drogie w obsłudze. Z dwojga złego lepiej być nieco biedniejszym, ale zdrowszym. Trzeba też przyznać, że nowoczesne diesle ciągle są bardzo oszczędne, a jeśli będziemy o nie dbać, to raczej nie powinniśmy się zbytnio zamartwiać kosztami napraw, bo będą one sporadyczne. Rzućmy okiem na to, co może nam się zepsuć, dlaczego i jak tego uniknąć.
Wtryskiwacze
To kluczowy element układu common rail, godzącego dobre osiągi z ekologią, czyli czystością spalin. Dzięki tym precyzyjnym, elektronicznie sterowanym urządzeniom silnik dostaje dokładnie odliczoną dawkę oleju napędowego, który jest dobrze spalany. Wtryskiwacze są produkowane w zaawansowanej technologii, z dokładnością do mikrometrów. Są niestety czułe na jakość paliwa, ponoć szczególnie nie lubią biokomponentów. W zasadzie mogą być regenerowane i naprawiane. Poważne uszkodzenia powodują konieczność ich wymiany, a nie jest to tania zabawa. Komplet może kosztować kilka tysięcy złotych. Jeśli więc auto zaczyna dymić i klekotać, podjedźmy do mechanika. No i przede wszystkim tankujmy dobre paliwo. Może będzie nieco drożej, ale nie oszukujmy się – 10 gr na litrze to oszczędność 4–5 zł na baku. Może lepiej odmówić sobie hot doga na stacji, niż dobrego paliwa naszemu pojazdowi?
Turbosprężarka
Jest to w zasadzie element obowiązkowy nowoczesnego diesla. Turbosprężarki wykorzystują ponownie spaliny – doładowują silnik sprężonym powietrzem. Jak rozpoznać uszkodzenie turbo? Często towarzyszą temu ciekawe efekty dźwiękowe – sprężarka potrafi gwizdać. Poza tym może być zaolejona i powinno nas zaniepokoić tajemnicze ubywanie oleju. I to olej jest jednym z kluczowych składników poprawnej pracy turbosprężarki. Jeśli coś kręci się z prędkością 100 000 czy 200 000 obrotów na minutę, to musi być dobrze smarowane. Dbajmy więc o to, by w silniku krążył olej wysokiej jakości i w miarę świeży. Turbo nie lubi też zbyt szybkiego gaszenia silnika. Wracając do obrotów: jeśli coś bardzo szybko się kręci, to odcięcie smarowania nie jest wskazane. Poczekajmy więc kilkanaście–kilkadziesiąt sekund, zanim po zatrzymaniu się wyłączymy silnik.
Turbosprężarkę można regenerować, kosztuje to mniej więcej kilkaset złotych. Wymiana to rząd lub dwa rzędy wielkości więcej. Widać więc wyraźnie, że dbanie o sprzęt jest tańsze niż wymiana.
Pompa wysokiego ciśnienia
To kolejny element bardzo podatny na jakość paliwa, dość skomplikowany układ zaworków, tłoczków itd. Wszystko to działa w trudnych warunkach, więc nic dziwnego, że może się przytykać. Koszt naprawy pompy wysokiego ciśnienia to na ogół ponad 1000 zł, zatem na stacji benzynowej nie warto oszczędzać.
Koło dwumasowe
Dwumasowe koło zamachowe to element, który w zasadzie psuć się nie powinien. To tak, jakby ktoś popsuł młotek albo łom. Ale koło składa się też ze sprężyn i tłumików, jego zadaniem jest tłumienie wibracji w silniku, a one pojawiają się najczęściej podczas jazdy na niskich obrotach. Toteż koło psuje się najczęściej podczas wolnej, miejskiej jazdy, z wieloma cyklami zatrzymania i ruszania. Czasem nie możemy tego uniknąć, więc szykujmy się na wydanie 1000–2000 zł.
DPF
Wolnej jazdy nie lubi teżfiltr cząstek stałych – DPF. Co jakiś czas wręcz musimy rozpędzić się na autostradzie, rozgrzać układ wylotowy, by wypalić sadze z filtra. Sama jazda miejska niszczy go i zapycha. A to niebagatelny koszt, 1000–2000 zł w popularnych modelach samochodów. | Najczęstsze usterki diesli – jak zapobiegać i jak sobie radzić? |
Prosta i szybka w przygotowaniu zupa. Wystarczy że mamy suszone grzyby, a już po dłuższej chwili możemy cieszyć się aromatycznym zapachem jesieni. Składniki:
250 g suszonych grzybów
½ cebuli
3 ząbki czosnku
sól
pieprz
Krok po kroku:
Grzyby zalewamy 2 litrami wody. Dodajemy do niej cebulę i czosnek. Odstawiamy na godzinę. Następnie wstawiamy garnek na ogień i gotujemy godzinę. Pod koniec gotowania doprawiamy solą i pieprzem. Podajemy razem z grzybami lub opcjonalnie z posiekaną natką.
Sprawdź inne przepisy na naszym kanale YouTube oraz na allegro.pl/kuchnia. | Zupa grzybowa |
Zaledwie tygodnie dzielą nas od jednej z najważniejszych imprez sportowych. Mistrzostwa Świata 2018 w piłce nożnej odbędą się w Rosji. Niestety nie każdy może pozwolić sobie na doping Polskiej ekipy na stadionach. Sprawdźmy, jak zmienić salon w prawdziwą strefę kibica za sprawą kina domowego. W połowie czerwca w stolicy Rosji zobaczymy mecz rozegrany przez gospodarza, który podejmie Arabię Saudyjską. Będzie to otwarcie najważniejszej imprezy każdego kibica piłki nożnej. Wszystkie oczy fanów zwrócone będą w kierunku Moskwy. Aby poczuć stadionową atmosferę, powinniśmy wyposażyć nasz salon w odpowiedni sprzęt. Oprócz obrazu, który zapewni telewizor, warto zainwestować w dobry dźwięk. O jego jakość zadba kino domowe.
Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej
Dwudzieste pierwsze Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej to pierwszy turniej, który odbędzie się w Europie Wschodniej. Co ciekawe, jest to pierwszy taki turniej, którego państwo organizujące leży na dwóch kontynentach. Już 14 czerwca w Moskwie odbędzie się otwarcie Mistrzostw Świata. Trzydzieści dwie reprezentacje krajów rozegrają sześćdziesiąt cztery mecze na dwunastu stadionach. Swój debiut w tej imprezie sportowej zaliczą Islandia i Panama. Kolejny turniej odbędzie się za cztery lata, w 2022 roku w Katarze, ale rok przed nim będziemy mogli oglądać zmagania reprezentacji podczas Pucharu Konfederacji. Zwycięzca tegorocznych Mistrzostw Świata automatycznie zakwalifikuje się do tego turnieju. Warto również wspomnieć o tym, że wśród kadry sędziów znalazło się trzech Polaków: Szymon Marciniak, Paweł Sokolnicki oraz Tomasz Listkiewicz. Nasz kraj zwyciężył podczas eliminacji grupę E, co sprawiło, że znów będziemy mogli trzymać kciuki za naszych rodaków. Każdy liczy na dobrą formę piłkarzy i jak najlepszy wynik. W fazie grupowej tym razem będziemy mogli zobaczyć zmagania Polski z Senegalem, Kolumbią i Japonią. 19 czerwca odbędzie się pierwszy mecz, podczas którego walczyć będziemy o zwycięstwo z Senegalem. Mecz ten odbędzie się w Moskwie.
Jak poczuć stadionową atmosferę?
Każdy fan piłki nożnej chciałby chociaż jeden mecz zobaczyć na żywo. Niestety nie zawsze jest to możliwe. Często ze względów logistycznych. Taki wyjazd to także spory wydatek. Dlatego miliony kibiców z całego świata muszą zdecydować się na oglądanie meczów we własnym domu. Na szczęście w towarzystwie przyjaciół i z dobrym sprzętem audiowizualnym można przeżyć atmosferę niemal jak na stadionie! Obecnie dostępna technologia jest tak rozwinięta, że przy odpowiednio wyposażonym pomieszczeniu będziemy mogli przeżyć prawdziwie piłkarskie emocje. Wystarczy dobry telewizor lub projektor oraz zestaw audio, czyli przykładowo kino domowe. Co ważne, sprzęt ten przecież przyda się nam nie tylko na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Dzięki niemu będziemy mogli komfortowo oglądać filmy lub inne zmagania sportowe.
Mam już telewizor. Jakie wybrać kino domowe do mojego salonu?
Za sprawą dobrego zestawu głośników będziemy mogli poczuć się tak, jakbyśmy byli na stadionie. Dlatego warto wybrać dobre kino domowe, które posłuży nam przez długi czas. Oczywiście podstawą jest źródło obrazu. Możemy zdecydować się na TV, jednak przekątną ekranu należy dobrać według tego jak duży jest pokój.
box:offerCarousel
Ciekawym modelem jest Samsung UE40MU6172, który oferuje rozdzielczość UHD oraz funkcję Smart TV (umożliwia uruchamianie przeglądarki internetowej czy aplikacji do streamingu wideo takich jak YouTube, Netflix czy HBO GO). Innym interesującym modelem jest produkowany w Polsce 49-calowy model Manta LED94901S, który także wyświetla obraz w rozdzielczości UHD. Jeśli już wybraliśmy dobry telewizor lub projektor, czas sprawdzić, jakie kino będzie idealnie spełniało nasze wymogi. Przede wszystkim tego typu sprzęt to zestaw kilku pojedynczych urządzeń. Oprócz kolumn mamy także odtwarzacz DVD lub Blu-ray oraz amplituner. Ten ostatni to przede wszystkim wzmacniacz wyposażony także w odbiornik radiowy. Najważniejszym jego zadaniem jest konwersja sygnału cyfrowego w analogowy, a co za tym idzie przesyłanie nam najwyższej jakości dźwięku.
Wybór dobrego amplitunera zależy od kilku parametrów. Przede wszystkim liczy się ilość kanałów oraz moc wyjściowa. Aby cieszyć się dobrej jakości dźwiękiem, warto wybrać taki amplituner, który będzie oferował moc wyjściową w przeliczeniu na kanał od 100 do 150 W. Najczęściej spotykane amplitunery to wersje 5.1 lub 7.1. Oznacza to liczbę głośników, z którymi kompatybilny jest sprzęt. Liczba po kropce informuje o tym, że do amplitunera będziemy mogli podłączyć także subwoofer, czyli głośnik niskich tonów. Głośniki to bardzo indywidualna kwestia, którą tak naprawdę każdy musi osobiście rozwiązać. Przede wszystkim wybór zależy od tego, jaką lubimy muzykę. Czy częściej słuchamy spokojnego jazzu i soulu, czy może wręcz przeciwnie - lubimy muzykę rozrywkową, bardzo dynamiczną i przekazującą spory zakres dźwięków, a przede wszystkim tonów niskich. Najważniejsze jest jednak to, żeby wybrać kolumny, które będą dobrze brzmiały podczas oglądanych filmów, a więc muszą mieć dobrej jakości głośniki z tonami wysokimi i średnimi. Dodatkiem, podnoszącym wrażenia z oglądania filmów czy meczy sportowych, jest oczywiście subwoofer, który oferuje w głównej mierze tony niskie. Aby cieszyć się dźwiękiem przestrzennym, co dotyczy głównie fanów filmów, powinniśmy wybrać zestaw 5.1 lub 7.1, który wyposażony jest w odpowiednio pięć lub siedem głośników z tonami średnimi i wysokimi oraz jeden basowy. Przykładem może być SONY BDV-E6100 o mocy wyjściowej 1000 W i 24-bitowego wzmacniacza.
Gdy jednak nie chcesz telewizora…
Jeśli nie chcemy oglądać meczy na telewizorze, bardzo ciekawym dopełnieniem kina domowego będzie projektor multimedialny. Te oferowane przez marki, takie jak Epson, BenQ, Optoma czy LG, mogą spotęgować nasze wrażenia podczas oglądania ulubionej drużyny. Co ważne, większość projektorów oferuje przekątną obrazu, która sięga nawet 200 cm!
box:offerCarousel
Mamy nadzieję, że pomogliśmy w wyborze odpowiedniego sprzętu, który zapewni niezapomniane wrażenia podczas oglądania nadchodzącego Mundialu. Pamiętajmy, że dobry zestaw audio i wideo posłuży nam przez wiele lat oraz sprawi, że doznania towarzyszące oglądaniu filmów czy spotkań sportowych, a także podczas słuchania ulubionej muzyki będą znacznie lepsze. | Poczuj się jak na stadionie - kino domowe dla prawdziwego kibica |
Higroskopijność, czyli wchłanianie wody, to jeden z największych problemów dotyczących płynów hamulcowych. Nawet odrobina H₂O w układzie hamulcowym może dramatycznie obniżyć jego sprawność. Jak tego uniknąć? Na rynku jest kilka rodzajów płynów hamulcowych. Najprostszy i najtańszy z nich to DOT3. W zasadzie dziś nie leje się go do aut wyjeżdżających z fabryki. Działo się tak w latach 90. ubiegłego wieku. Ma najprostszy skład chemiczny i najniższe parametry. Na szczęście różne rodzaje płynów hamulcowych umieją ze sobą współpracować. Są mieszalne – a to w praktyce oznacza, że w sytuacji awaryjnej spokojnie możemy dolać DOT4 do DOT 5.1 i odwrotnie. Wyjątkiem jest tu DOT3, którego nie powinniśmy nigdzie lać. A jeśli jakimś cudem mamy taki płyn w układzie, zastąpmy go nowocześniejszym DOT4.
DOT4
Płyn hamulcowy DOT4oparty jest na eteroglikolu podobnie jak DOT3, zawiera jednak więcej dodatków, np. estry boranowe. Norma FMVSS116 określa, że temperatura wrzenia płynu hamulcowego w formie czystej musi wynosić przynajmniej 230°C, a 155°C w stanie zawodnionym. Co to jest płyn zawodniony? Zawierający ok. 3,5% wody. Płyny DOT3 miały gorsze wartości, na dodatek już 3% zawartości wody bardzo obniżało ich parametry.
DOT5
I w ten sposób doszliśmy do płynu DOT5, który praktycznie w ogóle nie jest higroskopijny. Niestety nie nadaje się też do powszechnego użytku. Jego skład chemiczny jest oparty nie na glikolu, ale na silikonach. Płyny hamulcowe DOT5 charakteryzują się świetnym utrzymywaniem temperatury wrzenia i właściwościami antykorozyjnymi. To drugie jest jednak stwierdzeniem nieco na wyrost. Faktycznie płyny DOT5 nie przyjmują wody. Jeśli jednak dostanie się ona do układu (a w końcu się dostanie), to może wrzeć lub zamarzać i powodować korozję niektórych elementów układu. Nie stosuje się ich również z tego powodu, że układy działające na DOT5 są nieco mniej precyzyjne dla kierowcy, zbyt miękkie. Ale pojazd z DOT5 w układzie może stać na parkingu miesiąc czy rok i ciągle jest gotowy do natychmiastowego użycia. To czyni z niego płyn idealny dla armii i w zasadzie jedynie ona go używa.
DOT5.1
Gdy powstawały silikonowe płyny DOT5, inżynierowie i chemicy uważali, że tylko silikon umożliwi polepszenie właściwości cieczy hamulcowych. Okazało się, że niezupełnie mieli rację. Rozwój branży doprowadził do tego, że obecnie płyny DOT4 na bazie glikolu dogoniły i przewyższają czasem płyny silikonowe DOT5. Dlatego też powstała oddzielna klasa DOT5.1 – czyli płynów glikolowych o parametrach DOT5. Uf, mam nadzieję, że udało mi się tego nie skomplikować!
Pamiętajmy: jedynym w pełni niehigroskopijnym płynem jest DOT5, ale to też jedyny płyn, którego nie nalejemy do zwykłego samochodu.
Pozostaje pytanie, czy płyny na bazie glikolu mają ograniczoną higroskopijność. I tak, i nie. Bez dogłębnej znajomości tajników produkcji płynów hamulcowych nie jesteśmy w stanie określić, czy są mniej higroskopijne, czy też lepiej radzą sobie z pewnym dodatkiem wody. To zresztą jest niezbyt istotne. Prawidłowa eksploatacja układu hamulcowego obejmuje wymianę płynu mniej więcej co dwa lata lub po przejechaniu 40 tys. km. Oczywiście możecie się spotkać z doniesieniami domorosłych magików, którzy nie zmieniali płynu od 10 lat „i auto jeździ”. Skarpetek też można nie zmieniać przez 10 lat, ale nie świadczy to o zdrowym rozsądku. Przepracowany płyn najszybciej zawiedzie podczas hamowania awaryjnego, czyli wtedy, gdy na szali leży… zdrowie i życie. Warto je narażać dla zaoszczędzenia 100–150 zł co dwa lata?
Wybierając płyn, zwróćmy przede wszystkim uwagę na wyniki niezależnych testów i markę. Wiadomo, że takie firmy jak ATEczy Ferodorobią dobre produkty i nie mogą sobie pozwolić na wpadkę. Ale testy pokazują, że świetnie radzi sobie też np. Organika. | Płyny hamulcowe o ograniczonej higroskopijności |
Kobiecy odpowiednik garnituru, niezbędna rzecz w każdej szafie. Kiedyś symbol wyzwolenia kobiet, dziś klasyczna kreacja dzienna i wieczorowa. Prosta sukienka przed kolano w czarnym kolorze, zwana potocznie małą czarną, to jedna z tych części garderoby, bez której żadna współczesna kobieta nie jest w stanie się obejść. Wymyśliła ją Coco Chanel... na znak żałoby
Historia małej czarnej to pasjonująca opowieść o wyzwoleniu kobiet z gorsetów i koronek oraz ogólnej demokratyzacji mody. W latach 20. XX wieku kobiety zaczynały na nowo interpretować modę i własną kobiecość. Sukienki stały się krótsze, a ich talia uległa obniżeniu. Powstałe wtedy kreacje były bardzo proste, workowate i skromne, ale do dziś pozostają symbolem ciężkich, powojennych czasów. W duchu tego trendu projektowała także Coco Chanel, która w swoich sukniach zachowywała prostą formę i stonowaną kolorystykę. Mała czarna była jednak czymś więcej. Stała się wyrazem żałoby po tragicznej śmierci ukochanego Coco – Boya Capela. Ponieważ Gabrielle (prawdziwe imię Coco) nie mogła nosić po nim żałoby oficjalnie, gdyż Capel był żonaty, odziała się więc w skromną, czarną sukienkę, którą później wylansowała w swojej kolekcji. W ten sposób, niejako przy okazji, rozpowszechniła modę na małą czarną, którą kobiety pokochały niemal natychmiast. Była to bowiem prosta, uniwersalna, odpowiednia na każdą okazję i dla większości sylwetek, sukienka, która zawsze wyglądała szykownie i elegancko, a przy tym była bardzo wygodna w noszeniu.
Mała czarna dla każdej kobiety
Sukienka szybko została okrzyknięta hitem sezonu. Vogue nazwał ten model „Fordem”, gdyż, tak samo jak samochód Henry'ego Forda, była dostępna dla każdego, ale tylko w jednym kolorze. Nowy uniform dla nowego pokolenia kobiet w trudnych, uprzemysłowionych czasach. Od roku 1926, w którym to została zaprezentowana w kolekcji Coco Chanel, aż po dzień dzisiejszy, stanowi najbardziej uniwersalny strój bazowy na każdą okazję. Noszona jako ubiór koktajlowy może w kilka chwil – po dodaniu odpowiedniej biżuterii i butów – stać się strojem wieczorowym, nadającym się nawet na eleganckie gale czy wyjścia do teatru. Z kolei zestawiona z miejską torbą oraz żakietem, jest niezastąpionym uniformem dla nowoczesnej kobiety biznesu. Została zaprojektowana, by eksponować naturalne walory kobiecego ciała – ale nie w wyzywający sposób – a jednocześnie ukrywać niedoskonałości, wyszczuplać i nie krępować ruchów. Podobno Coco wybrała dla tej sukienki kolor czarny także dlatego, że nie widać na nim plam i zagnieceń, co daje jeszcze większy komfort przy noszeniu. Nie widać na niej również fałdek skóry i innych drobnych niedoskonałości, które mogłyby wprawiać kobiety w zakłopotanie. Mała czarna od początku była tworzona w celu ułatwienia życia kobietom, aby w każdej sytuacji mogły osiągnąć ten sam efekt – elegancję i szyk.
Co znajdziemy w sklepach?
Mała czarna ma już prawie 90 lat i trzeba przyznać, że bardzo się rozwinęła. Występuje co roku niemal w każdej kolekcji bardziej znanego projektanta i sieciowego domu mody. Można ją znaleźć na wielkich galach, domowych przyjęciach i biznesowych spotkaniach. Kobiety ubierają się w nią: na zakupy, do kina, na randkę, do pracy, na egzamin, a nawet na wypady za miasto. Obecnie małe czarne są szyte nie tylko z wełny, ale także z bawełny (w tym z tej bardzo wygodnej – z włóknami elastycznymi typu lycra, spandex), jedwabiu, skóry, jeansu, lnu, satyny, szyfonu. Znajdziemy je w sklepach oraz w Internecie, w cenach już od kilkunastu, do kilkuset złotych.
Mała czarna dla każdej sylwetki
Mistrzyniami noszenia małej czarnej są oczywiście Francuzki, które potrafią zestawić ją w setkach stylizacji. Jak mawia Ines de la Fressange (francuska modelka i ikona stylu, autorka książki Paryski szyk): oczywiście nie chodzi o to, by mieć w szafie tylko jedną małą czarną. Każda szanująca się fashionistka posiada przynajmniej kilka sztuk. Jakich? Na pewno uniwersalną dopasowaną sukienkę do kolan, bez rękawów, uszytą z dobrej jakości wełny (takie sukienki znajdziemy w sieciówkach, a także u projektantów – kolekcję małych czarnych prezentował m.in. Mariusz Przybylski).
Problem: masywne ramiona
Świetną propozycją dla pań o dość masywnych ramionach będzie sukienka z rękawem 3/4 lub dłuższym. Aby dodać jej lekkości projektanci proponują, np. sukienki z dekoltem na plecach, który jest dużo bardziej wysmakowany niż ten klasyczny, łatwo także schować go pod marynarkę czy płaszcz – zapewnia to zawsze odpowiedni wygląd.
Problem: bujne biodra i uda
Panie „gruszki” (rozbudowane biodra, dość masywne uda, niezbyt kształtne łydki) chętniej wybiorą małą czarną z rozkloszowanym dołem, od delikatnej litery A, aż po bujną spódnicę w stylu New Look Diora.
Problem: brak swobody ruchów
Na co dzień świetnie sprawdzi się dzianinowa mała czarna na ramiączkach spaghetti, ewentualnie sukienka o fasonie przedłużanego T-shirtu (krótki rękaw, brak dekoltu), o długości przed lub do kolan. Sukienki dzianinowe także stają się hitem sezonu.
Problem: zbyt formalna mała czarna
Wielbicielki rockowego stylu pokochają sukienkę ze skóry albo ze skórzanymi dodatkami lub ćwiekowymi ozdobami. Hipiski wybiorą małą czarną z przewiewnej bawełny i koronki lub lekką szyfonową sukienkę, która idealnie pasuje do frędzelkowych kurtek.
Problem: figura typu „jabłko”
Jeśli pragniemy za pomocą małej czarnej podkreślić swoje zgrabne nogi lub ukryć wystający brzuch, wystarczy wybrać model przed kolano o pudełkowym kształcie – w tym także bardzo modne sukienki mini wykończone falbaną, która kieruje spojrzenia w stronę szczupłych nóg.
W niemal każdym przypadku mała czarna stanowi idealne tło dla pozostałych elementów stylizacji. Jej siłą jest uniwersalność. W zależności od dobranych butów, torebki czy biżuterii potrafi być strojem formalnym, jak i casualowym. Warto więc poeksperymentować i nosić ją w nietypowy sposób – elegancką, wełnianą łączyć z trampkami i dresową bluzą. Sukienkę ze skóry z białą koszulą i męskimi mokasynami, a do strojnego fasonu z rozkloszowanym dołem założyć sportowe buty w żywym kolorze. Takich połączeń nie powstydziłaby się sama Coco Chanel! | ABC stylu: mała czarna |
Żółta kontrolka check engine, paląca się na desce rozdzielczej, zapowiada problemy z samochodem. Ignorowanie tego ostrzeżenia może skończyć się fatalnie. Na szczęście istnieją proste urządzenia, dzięki którym można samodzielnie przeprowadzić diagnostykę aut z układami OBD-1 i OBD-2. Wielu kierowców nie zwraca uwagi na palącą się kontrolkę check engine, głównie ze względu na to, że za samo odczytanie błędu trzeba sporo zapłacić – zazwyczaj od 100-150 złotych. Jednak żółty kolor check engine informuje o pojawieniu się problemów, które mogą mieć wpływ na bezpieczeństwo kierowcy i pasażerów, na przykład o awariach systemów ABS i ESP lub uszkodzeniach poduszek powietrznych. Zapalenie się kontrolki może też świadczyć o niewłaściwej pracy silnika, układu jezdnego i wielu innych elementów wyposażenia auta.
Niektórzy kierowcy miesiącami ignorują to żółte światełko ostrzegawcze, świecące się na desce rozdzielczej. Wszystko dlatego, że pomimo palącej się diodki, silnik pracuje, a auto jedzie dalej. To prawda, silnik pracuje, ale w trybie awaryjnym, a to oznacza słabsze osiągi i przede wszystkim wyższe spalanie. Check engine często ostrzega o wadliwie zamontowanej instalacji gazowej, a to informacja, której nie wolno lekceważyć.
Dzięki diagnostyce wiesz co się zepsuło
Prawidłowe odczytanie błędów ma ogromny wpływ na koszty naprawy. Wiadomo bowiem, która część powoduje problemy i co należy wymienić. Niestety, nie wszystkie warsztaty samochodowe są odpowiednio wyposażone w sprzęt diagnostyczny. Często więc mamy do czynienia z sytuacją, gdy mechanik uznaje, że powodem zapalenia się check engine jest uszkodzona sonda lambda i każe ją wymienić. Problem nie znika, zatem trzeba wykosztować się na drugą sondę. Dioda pali się dalej, więc mechanik każe wymienić katalizator… Cóż, w ten sposób można by wymienić połowę samochodu. Tymczasem odczytanie kodu błędu pozwoli precyzyjnie określić, czy trzeba kupić nową sondę lambda, czy nowy katalizator uniwersalny, czy inny element wyposażenia.
System…
System OBD-2 montowany jest w samochodach z silnikami benzynowymi, sprzedawanych w Unii Europejskiej po 2001 roku oraz w dieslach, produkowanych po 2003 roku. Jest to zatem wyposażenie zdecydowanej większości aut, poruszających się po polskich drogach. Posiada on 16-pinowe wejście, które znajduje się zawsze w kabinie pasażerskiej bez względu na to, jaki koncern jest producentem auta. W zależności od marki, wejście może znajdować się w różnych miejscach. Może być zlokalizowane pod kolumną kierownicy, w środkowej konsoli, za pokrywą popielniczki, pod schowkiem po stronie pasażera albo za dźwignią hamulca ręcznego.
…i odczytywanie błędów w autach z OBD-2
Do odczytania błędów potrzebne będą trzy rzeczy: kabel diagnostyczny z odpowiednią wtyczką, urządzenie służące do odczytywania błędów oraz odpowiednie oprogramowanie i sterowniki.
Najtańszy kabel diagnostyczny (interfejs diagnostyczny) kosztuje około trzydziestu złotych. Z jednej strony posiada on gniazdko OBD-2, a z drugiej wtyczkę USB. Najnowsze, droższe wersje kabli diagnostycznych posiadają także Bluetooth, a to oznacza, że interfejs można połączyć bezprzewodowo z urządzeniem, na którym będzie zainstalowane oprogramowanie. Większość aut, produkowanych po 2003 roku, wymaga stosowania testerów, obsługujących protokoły CAN. Ich ceny są o kilka złotych droższe od zwykłych interfejsów.
W roli urządzenia do diagnostyki najlepiej spisze się laptop. Jego parametry techniczne są bez znaczenia. Ważne, aby miał wolny port USB i napęd CD, umożliwiający instalację oprogramowania i sterowników. W zdecydowanej większości przypadków, sterowniki i odpowiednie oprogramowanie załączane jest do kabli diagnostycznych przez sprzedawców. Zazwyczaj są to programy darmowe, tak zwane freeware. W roli urządzenia do diagnostyki można wykorzystać także tablet lub telefon z systemem Android. W tym przypadku jednak instalacja będzie nieco bardziej skomplikowana.
Można także kupić kompletny tester (skaner) do diagnostyki samochodu. Wówczas nie potrzeba już podłączać interfejsu do komputera, tabletu czy telefonu. Niewielki tester posiada swój ekranik, na którym wyświetla się kod błędu. Proste urządzenie kosztuje od kilkudziesięciu złotych wzwyż. Testery i interfejsy podłączane do laptopów lub tabletów, umożliwiają odczytywanie kodów błędów i ich kasowanie. Oprogramowanie zawiera także bazę kodów, dzięki którym uda się dowiedzieć, z jakim problemem mamy do czynienia. Oprogramowanie pozwala także na monitorowanie parametrów pracy jednostki napędowej w czasie rzeczywistym, pomiar mocy silnika i wiele innych.
Warto pamiętać, że taki tani sprzęt służy tylko do odczytywania błędów oraz do ich kasowania. Nie ma możliwości ingerencji w oprogramowanie samochodu. Typowemu kierowcy nie jest to zresztą potrzebne. To bezpieczne rozwiązanie dla użytkownika, ponieważ nie ma możliwości uszkodzenia oprogramowania auta.
Odczytywanie błędów w autach z systemem OBD-1
Przed 2001 rokiem stosowano inne gniazda, zatem oprócz zwykłego kabla diagnostycznego OBD-2, oprogramowania i urządzenia, potrzebny będzie dodatkowy adapter. Z jednej strony posiada on starszą końcówkę, najczęściej tzw. 2 plus 2 (czarną i białą do podłączenia do auta), a z drugiej gniazdko, do którego podłącza się standardowy kabel z wtyczką OBD-2.
Co oznacza kod błędu?
Kody błędów są tworzone zgodnie z pięcioznakowym systemem kodowania.
Pierwszy znak – litera, oznacza ona układ, którego dotyczy problem (P – napęd, B – karoseria, C – układ jezdny, U – komunikacja sieciowa). Drugi znak – oznacza organizację, odpowiedzialną za definicję kodu (0 – SAE, 1 – producenci indywidualni). Trzeci znak – oznacza, którego układu dotyczy problem. Ostatnie dwa znaki to kolejny numer błędu, dotyczący danego układu.
Przykłady:
Kod B0105 – Poduszka powietrzna pasażera – usterka.
Kod C0210 – Czujnik prędkości koła prawy tylny – usterka.
Kod P0312 – Cylinder 12 – wykryte wypadanie zapłonów.
Zastosowanie w praktyce
W czasie jazdy, po przekroczeniu prędkości 80-90 km/h, zapaliła się dioda check engine. Kierowca odczytał następujące błędy: P0420 – System katalizatora (Bank 1) – wydajność poniżej progu i P0421 – Nagrzany katalizator (Bank 1) – wydajność poniżej progu. Co to oznacza? W samochodzie jest uszkodzony katalizator. Najprawdopodobniej ma uszkodzony wkład. Należy go wymienić.
Możliwość samodzielnego odczytywania kodów błędów pozwala na szybką reakcję w przypadku zapalenia się kontrolki check engine. Kierowca nie musi już obawiać się kosztów, jakie musiałby ponieść za odczytanie kodu błędu. Od razu też dokładnie wiadomo, który układ lub czujnik ma problemy. | Jak samodzielnie diagnozować usterki silnika i elektroniki? |
Lato to czas szortów – w modzie są najróżniejsze kolory, wzory i fasony. Modele, które najwyraźniej wpisują się w wakacyjne trendy, pokryte są printami. Jak wśród dziesiątek propozycji znaleźć szorty, które będą pasować do naszej figury i stylu? Szorty to niezbędny element każdej letniej garderoby – są wręcz stworzone na upalne dni. Są nie tylko wygodne, ale także pozwalają na zdecydowanie większa swobodę ruchów niż spódnica lub krótka sukienka – można w nich spokojnie jeździć na rowerze lub chodzić cały dzień po nadmorskim kurorcie, nie obawiając się zdradliwych podmuchów wiatru.
Jednak wybór szortów wcale nie jest prostym zadaniem – zwłaszcza jeśli szukamy czegoś innego niż klasyczne, czarne spodenki. Na modele trzeba patrzeć pod kątem naszej figury, wieku, ale także miejsca, w którym chcemy je nosić – nie wszystko, co sprawdzi się na wakacyjnym deptaku, będzie odpowiednie w mieście. Zwłaszcza jeśli wybieramy szorty we wzory, które mogą być bardzo zdradliwe dla sylwetki. Na co należy zatem zwracać uwagę przy wyborze?
Dopasuj szorty do figury
Każda kobieta chce mieć długie, zgrabne nogi. Na szczęście nawet jeśli natura poskąpiła nam centymetrów, odpowiedni fason spodenek jest w stanie wyczarować piękną figurę. W jaki sposób?
Jeśli jesteśmy niskie i chcemy, aby nasze nogi wydawały się dłuższe, dobrze postawić na dopasowane szorty z wysokim stanem i wyciętymi nogawkami. Jeśli dobierzemy do nich wysokie buty, np. na koturnach, nasze nogi będą wydawały się o wiele dłuższe i zgrabniejsze.
Szerokie biodra i dość masywne uda nie muszą być problemem. Wystarczy wybrać dłuższe szorty, dopasowane w talii, z lekko rozszerzającymi się nogawkami, które nie będą opinały się na nogach – optycznie je to wyszczupli, a dodatkowo podkreśli talię. Dobrym pomysłem jest postawienie na geometryczne wzory w ciemniejszych kolorach. Unikajmy za to małych wzorków, które optycznie powiększą nam uda.
Chłopięca sylwetka także może wyglądać kobieco w szortach. Najlepiej wybrać model luźniejszy, lekko rozkloszowany lub w formie boyfriendów. Zniweluje to dysproporcje między wąskimi biodrami i szerokimi ramionami. Modne są zwłaszcza szerokie szorty z lejącego się materiału, wiązane w talii na kokardkę. Mogą być w kropki, groszki, zwierzęce printy – możliwości jest wiele, a im wyrazistszy i bardziej przyciągający uwagę wzór, tym lepiej.
Azteckie motywy
Wzory w stylu azteckim nie wychodzą z mody, zarówno jeśli chodzi o torby, kurtki, jak i spodenki. Szorty pokryte azteckimi wzorami doskonale współgrają z modnym tego lata stylem boho. Wystarczy połączyć takie spodenki z białą, romantyczną bluzką, dodać wiązane sandałki z pomponami i gotowe, mamy niezwykle modną, wakacyjną stylizację.
Zwierzęce wzory
Szorty pokryte tygrysimi, kolorowymi paskami to propozycja, która idealnie sprawdzi się na wakacjach – możemy je nosić na plaży, na deptaku, a także założyć je na rower albo rolki. Szorty ze zwierzęcymi wzorami są nieoczywiste, zabawne i dodają naszej stylizacji młodzieżowego luzu.
Kieszenie z printem
Jeśli uważamy, że printy nie pasują do naszego stylu, albo po prostu nie czujemy się w nich dobrze, zawsze możemy przemycić modne wzory w mniej widocznej formie. Szorty z kieszeniami w printy to prawdziwy wakacyjny hit, który sprawdzi się jako idealny dodatek do letniej stylizacji.
Szorty ozdobione printami to dobra propozycja na lato – pozwalają na odkrycie opalonych nóg, sprawiają, że wpasowujemy się w wakacyjne trendy, a także dodają nam luzu i letniej nonszalancji. Pasują do luźnych koszulek, topów na ramiączkach lub modnych, powycinanych bluzek. Możemy za ich pomocą stworzyć ciekawe stylizacje w stylu festiwalowym czy nowoczesny, miejski zestaw, który bazuje na geometrycznych wzorach. | Szorty w printy – dla kogo i jak je nosić? |
Smartfony są wyposażane w ekran o coraz większej przekątnej. Inaczej jest z e-czytnikami. Tutaj rzadko odchodzi się od standardu 6 cali. Jednym z wyjątków jest model firmy PocketBook – Mini 515W. Czy da się komfortowo czytać na ekranie o przekątnej 5 cali? Pierwsze wrażenia i jakość wykonania
PocketBook Mini sprzedawany jest w małym, niepozornym pudełku, w którym oprócz e-czytnika znajdziemy także skróconą instrukcję obsługi oraz przewód USB. Samo urządzenie, tak jak można było się tego spodziewać, jest bardzo lekkie. Obudowę wykonano z plastiku, co ma swoje wady. Materiał jest bardziej śliski od gumopodobnego tworzywa, zastosowanego na tylnej pokrywie modelu 623 Touch Lux.
Przedni panel został w większości zagospodarowany przez 5-calowy wyświetlacz. Ramka wokół niego jest wystarczająco szeroka, aby pewnie obsługiwać e-czytnik jedną ręką. Pod ekranem znajdziemy fizyczne przyciski. Dwa z nich ukryte zostały pod obudową, przez co dopiero po czasie orientujemy się, że tam są. Należy je także mocniej przyciskać niż te w modelu PocketBook 613. Pomiędzy nimi umieszczono okrągły przycisk oraz cztery – schowane pod zielonym pierścieniem. Jest to wystarczająca ilość aby sprawnie poruszać się po wszystkich opcjach urządzenia. Sprawa ma się gorzej gdy chcemy wpisać adres strony internetowej czy jakiekolwiek dłuższe słowo lub zdanie. Pojedyncze wybieranie liter polecam tylko najbardziej cierpliwym. Na dolnej krawędzi znajdziemy port USB oraz klawisz „Power”, który służy także do blokowania ekranu. Pozostałe boki nie skrywają już niczego więcej.
PocketBook ponownie postawił na minimalizm i estetykę, co wyszło na dobre w przypadku tego modelu. Mini cechuje się także wysoką jakością wykonania. Całość została z sobą idealnie spasowania. Urządzenie jest dostępne w sprzedaży w trzech wersjach kolorystycznych – białej, szarej oraz morskiej.
Należy zauważyć, że PocketBook Mini to nie jedyny tak małych rozmiarów czytnik e-booków. Inne firmy także wypuściły modele mini, np. Sony PRS-350, Kobo Mini, TrekStor Pyrus Mini – są one jednak trudniej dostępne.
Ekran
PocketBook Mini wyposażono w 5-calowy ekran E-Ink o rozdzielczości 800 x 600 pikseli. Przekłada się to na czytelny tekst. Obecnie chyba tylko nowy Kindle Paperwhite z wyświetlaczem E-Ink Carta będzie cechował się zauważalnie lepszym obrazem. Do tego powłoka antyrefleksyjna świetnie się sprawdza w czasie słonecznych dni.
Przed kupnem swojego e-czytnika miałem obawy, czy 6 cali to przypadkiem nie za mało, aby móc komfortowo pogrążyć się w lekturze. Po kilku miesiącach korzystania z modelu 611, przyznaję, że jest to w sam raz. Podobne wątpliwości miałem i tym razem. 5-cali? Czy będę musiał co chwila „przewracać” strony? Po tygodniu z PocketBookiem Mini przyznaję, że mój niepokój związany z wielkością ekranu nie znalazł potwierdzenia w rzeczywistości. Co prawda częściej „kartkuje” się e-booka, jednak nie jest to na tyle wymagająca czynność, aby mówić o dużo mniejszej wygodzie w czytaniu.
Funkcjonalność
Główny panel jest dobrze znany wszystkim użytkownikom e-czytników PocketBooka. Producent wychodzi z założenia, że jeżeli coś się sprawdza, to nie ma sensu tego zmieniać. Jak dla mnie jest to słuszne założenie.
Większą część ekranu wypełniają najnowsze wydarzenia, są to ostatnie otwarte pliki oraz zgrane do pamięci nowe pozycje książkowe. W ten sposób mamy szybki dostęp do czytanych przez nas e-booków. Poniżej znajdziemy cztery ikony – „Książki”, „Notatki”, „Aplikacje” oraz „Ustawienia”. „Książki” to nic innego, jak katalog. W „Notatkach”, jak już sama nazwa sugeruje, znajdziemy nasze zapiski, np. skopiowane cytaty z przeczytanych dzieł literackich.
Skupmy się na nawigacji po e-lekturach. Tutaj także nic się nie zmieniło w stosunku do modelu 611. Dwa fizyczne przyciski, ukryte pod obudową, służą do poruszania się po stronach. Podobnie jak lewy i prawy przycisk na zielonym okręgu. Rozmiar czcionki łatwo zmienimy klawiszami nad i pod okrągłym guzikiem, który wywołuje menu.
W każdym momencie możemy dodać zakładkę, zmienić orientację wyświetlanego tekstu, przejść do spisu treści, otworzyć e-booka na wybranej stronie, stworzyć notatkę lub skorzystać ze słownika. W ustawieniach możemy wybrać krój czcionki, ustalić odstępy między liniami oraz marginesy. Wszystkie najważniejsze opcje mamy pod ręką.
Całkiem na dole, na wąskim pasku, mamy podane informacje o dacie, godzinie, stronie, na której się aktualnie znajdujemy oraz stan naładowania baterii. Trudno było przetestować akumulator, gdyż ekran E-Ink pochłania niewiele energii. Producent deklaruje, że na jednym ładowaniu odświeżymy 8000 stron. W rzeczywistości powinno to wystarczyć na około 3 – 4 tygodnie codziennego czytania.
Dodatki
PocketBook Mini 515W został wyposażony w moduł Wi-Fi. Pozwala to na przeglądanie zasobów internetowych. Nie jest jednak to zbyt komfortowe. Jak już wspominałem, wprowadzanie adresu przez wybieranie pojedynczych znaków z wykorzystaniem czterech przycisków jest bardzo mozolne. Mimo to w wyjątkowych sytuacjach można skorzystać z Internetu.
Urządzenie jest uboższe w dodatki od np. modelu 623 Touch Lux. Znajdziemy w nim czytnik RSS, kalkulator, słownik (Webster’s 1913 Dictionary), przeglądarkę zdjęć, zegar/kalendarz oraz gry (Pasjans, Sudoku, Szachy, Wąż).
Podsumowanie
PocketBook Mini to kolejny znakomity e-czytnik tej firmy. Producent oddaje w ręce czytelników wysokiej jakości produkt, który w minimalistycznej formie prezentuje najważniejsze cechy dobrego urządzenia tego typu. Czytelny ekran E-Ink, intuicyjność obsługi oraz niewygórowana cena – to najważniejsze zalety tego urządzenia.
Wymiary PocketBooka Mini pozwalają nosić go wszędzie ze sobą. Zajmuje mniej więcej tyle miejsca, co obecne smartfony. Koszt zakupu e-czytnika to około 270 złotych. Uważam, że jest to atrakcyjna cena w stosunku do jakości wykonania i możliwości urządzenia. | PocketBook Mini – test małego czytnika e-booków |
Zastanawiając się nad formą aktywności fizycznej, jaką chcemy uprawiać w naszym życiu, pomyślmy nad ćwiczeniami na rowerku stacjonarnym. Dają one wiele możliwości rozwoju, pozwalają dbać o zdrowie, a także poprawiają wygląd sylwetki. Taka forma wysiłku jest polecana dla osób zapracowanych, zabieganych. Nie wymaga specjalnego przygotowania, wystarczy wsiąść i zacząć pedałować. Nie trzeba wychodzić z domu, przebierać się, dojeżdżać na siłownię. Żadne wymówki nie mają tu racji bytu!
Korzyści z ćwiczeń na rowerze stacjonarnym
Ćwiczenie na rowerku stacjonarnym ma mnóstwo zalet. Dzięki niemu możemy oddawać się ulubionej formie aktywności fizycznej przez cały rok, niezależnie od pogody za oknem. Zajmuje w domu mało miejsca, wystarczy przestrzeń około 2x2 metry. Jest łatwy w użyciu, a trening można dostosować do swoich potrzeb. Jazda na tradycyjnym rowerze nie rzadko nastręcza wiele problemów. Ciężko jest utrzymać stałe tętno oraz prędkość, kiedy otoczenie rozprasza. Dodatkowo trudno jest znaleźć trasę na tyle jednorodną oraz pozbawioną przeszkód, aby nasz trening był wystarczająco kontrolowany. Jazdę na rowerze w terenie możemy więc traktować jako świetną formę rekreacji.
Ćwiczenia na rowerze stacjonarnym mają pozytywny wpływ na nasze zdrowie. Pozwalają wyciszyć i zrelaksować umysł bez dodatkowych bodźców, ćwiczymy przecież w domowym zaciszu. Wzmacniają układ krążenia, poprawiają wydolność organów, w tym serca oraz rozwijają mięśnie i pomagają schudnąć. Warto zastanowić się nad taką formą treningów, ponieważ daje pożądane efekty i pomaga osiągnąć wyznaczone cele. Pedałowanie na rowerze stacjonarnym ma może tylko jedną wadę – jest nią szybko pojawiająca się monotonia, jednak łatwo przezwyciężymy ją, włączając energetyzującą muzykę albo motywujące filmy.
Trening aerobowy na rowerku stacjonarnym
Jeżeli celem, który sobie wyznaczyliśmy, jest ogólna poprawa sprawności, kondycji oraz wydolności organizmu, to powinniśmy postawić na trening aerobowy na rowerze stacjonarnym. Jest to mało oraz średnio intensywna aktywność, która trwa minimum 30-40 minut. Przez cały czas utrzymujemy w tym przypadku tętno na poziomie ¾ wartości maksymalnej, jaką możemy osiągnąć. Taki trening pozwoli nam nabrać kondycji. Jeżeli na początku nie jesteśmy w stanie utrzymać odpowiedniego tętna przez cały czas, nie należy się przejmować, postępy przyjdą z czasem, a i wraz z nimi możemy zwiększać wydajność.
Trening interwałowy na rowerku stacjonarnym
Treningi przerywane, tzw. interwałowe, zwiększą efektywność, jeśli naszym celem jest spalanie nadmiaru tłuszczu i modelowanie naszej sylwetki. Są to naprzemienne ćwiczenia o jak największej intensywności, z przerwami na ustabilizowanie oddechu i tętna. Plan zakłada ćwiczenie przez 30 minut, stosując: najpierw około 8 sekund szybkiego tempa, następnie 12 sekund odpoczynku, np. wolnego, swobodnego pedałowania. Wraz z naszymi postępami możemy przedłużać czas, stopniowo, do osiągnięcia 20 sekund sporego wysiłku z 45-sekundowymi przerwami. Nowoczesne rowerki wyposażone są w liczniki pomagające nam kontrolować nasze ćwiczenia: stopery, zegarki oraz pulsometry umieszczone w rączkach. Zawsze możemy się dodatkowo wyposażyć wmonitor aktywności.
Pamiętajmy, że niezależnie, jaką formę treningu wybierzemy i jakie efekty chcemy osiągnąć, zawsze należy wykonać o rozgrzewkę. Przygotowanie mięśni i całego organizmu na wysiłek jest bardzo ważne. Pozwoli uniknąć kontuzji i wszelkich urazów. Zacznijmy więc zawsze od paru minut powolnego pedałowania, aby nasze ciało przygotowało się na wycisk! Po zakończeniu treningu skupmy się na wyciszeniu i uspokojeniu. „Przejedźmy” jeszcze trochę w wolnym tempie oraz wykonajmy rozciąganie wszystkich mięśni. | Rowerek stacjonarny – przykładowy trening |
Nowoczesne urządzenia mobilne dysponują sporym zapasem mocy obliczeniowej i pozwalają uruchamiać bardzo zaawansowane gry. Gra na dotykowym ekranie nie jest jednak tak wygodna jak na dedykowanym kontrolerze. Dobrym pomysłem jest zakupienie pada do tabletu lub smartfona, który znacznie ułatwi i uprzyjemni zabawę. Układy wykorzystywane przez producentów współczesnych smartfonów dysponują takim zapasem mocy obliczeniowej, o jakim mogli pomarzyć jeszcze kilka lat temu posiadacze komputerów i konsol. Na smartfony i tablety powstaje wiele świetnych nowych gier, a twórcy portują na sprzęty tego typu swoje gry wideo wydane uprzednio na stacjonarne platformy.
Jak grać na tabletach i smartfonach?
Gry mobilne zwykle przystosowane są do obsługi za pomocą dotykowego ekranu. Najczęściej w bardziej skomplikowanych produkcjach, takich jak gry TPP lub strzelaniny, na ekranie pojawiają się wirtualne joysticki symulujące gałki analogowe z klasycznego pada.
Kontrolowanie ruchów postaci za pomocą takich wirtualnych joysticków nie należy do najwygodniejszych i najbardziej precyzyjnych rozwiązań. Dobrym wyjściem jest podłączenie do tabletu lub smartfona pada, ponieważ gra na fizycznych przyciskach będzie znacznie przyjemniejsza.
Z jakiego pada można skorzystać?
To, jaki kontroler można podłączyć do urządzenia mobilnego, w dużej mierze zależy od wykorzystywanego przez gracza systemu operacyjnego w tablecie lub smartfonie. Najpopularniejsze platformy to system Apple, czyli iOS (napędzający tablety iPad i telefony iPhone), oraz rozwijany przez Google’a system Android. Pady do tabletów i smartfonów komunikują się z urządzeniami mobilnymi za pośrednictwem połączenia Bluetooth - nie zadziała pad od Xboksa, ale można próbować podłączyć pad od PlayStation.
Przez zakupem trzeba tylko pamiętać, że nie każdy kontroler wyposażony w ten moduł łączności będzie w stanie komunikować się z urządzeniem. Warto sprawdzić przed zakupem, czy producent zawarł w opisie urządzenia informację o kompatybilności swojego akcesorium z Androidem lub iOS. Posiadacze iPhone’ów i iPadów powinni rozglądać się za padami, które mają certyfikat MFi (Made for iPhone lub Made for iPad). Dobrym pomysłem jest zakup kontrolera z wbudowanym uchwytem na smartfon lub tablet.
Niektóre gry mobilne pozwalają na granie z wykorzystaniem kontrolera
Trudno skompletować pełną listę takich gier, bo codziennie pojawiają się nowe pozycje. Zwykle jeśli twórcy poświęcili czas i wdrożyli do swojej produkcji wsparcie dla pada, to umieszczają informację o tym w opisie aplikacji w Google Play lub w App Store i chwalą się tym faktem. Nie zawsze jednak taka wiadomość się pojawia.
Przed pobraniem gry mobilnej z myślą o rozgrywce na padzie warto upewnić się, że dany tytuł na pewno obsłuży takie akcesorium, by uniknąć rozczarowań. Jeśli producent gry takiej informacji nie zawarł, to w przypadku pozycji darmowych najlepiej sprawdzić to samemu, a przy produkcjach komercyjnych przed zakupem przeczytać w sieci opinie innych graczy.
Podsumowanie
Dedykowany kontroler do gier, który można podłączyć do tabletu lub smartfona, to bardzo przydatne akcesorium. Mobilne sprzęty dysponują już mocą, która pozwala uruchamiać naprawdę zaawansowane produkcje.
Interakcja z grami uruchomionymi na smartfonie za pomocą przycisków fizycznych jest o wiele wygodniejsza niż granie na niedającym informacji zwrotnej, oprócz wibracji, ekranie dotykowym. | Pad do tabletu lub smartfona – co trzeba wiedzieć |
Najnowsza odsłona kultowej serii bijatyk to doskonałe, satysfakcjonujące pojedynki, efektowna oprawa graficzna i ogromny zawód w kwestii dostępnej po premierze zawartości. W pełnej cenie dostajemy jedynie szkielet gry i obietnicę, że za kilka miesięcy będzie lepiej. To trochę za mało. Capcom miał ostatnio dobrą passę. Firma przygotowała udane remastery dwóch odsłon serii Resident Evil (można je kupić pojedynczo, a także w pakiecie zatytułowanym Resident Evil: Origins Collection), wydała też doskonale przygotowaną konwersję Dragons Dogma: Dark Arisenna komputery PC. Niestety, dobra passa ma to do siebie, że kiedyś się kończy. Bardzo możliwe, że dla Capcomu skończyła się w momencie wydania gry Street Fighter V.
Cud, miód i fruwające zęby
Nie chodzi wcale o to, że gra nie bawi. Wręcz przeciwnie. To prawdopodobnie najbardziej satysfakcjonujące mordobicie dostępne na rynku. Twórcom udało się zachować ducha poprzednich części, a jednocześnie wprowadzić kilka istotnych modyfikacji, za sprawą których od razu czuć, że gramy w nową odsłonę, a nie poprzedniczkę po liftingu. Usprawniono miedzy innymi sterowanie – teraz jest ono bajecznie proste, a wyprowadzanie potężnych ciosów nie sprawia najmniejszych problemów nawet początkującym graczom. Oczywiście nie znaczy to, że gra jest łatwiejsza.
Walki są teraz bardziej dynamiczne niż dotychczas, a paski życia wojowników kurczą się przeraźliwie szybko. Poza obecnym dotychczas paskiem EX-Gauge, pozwalającym wyprowadzać potężne combosy, do gry wprowadzono także pasek V-Gauge. Ten zapełnia się, gdy nasza postać wyłapuje ciosy oponenta. Pozwala on tymczasowo zwiększyć premię do zadawanych przez nas obrażeń, wyprowadzić szybki reversal albo efektowny i bolesny atak specjalny. Rozwagę wymusza też inna nowość – chwilowe oszołomienie postaci po tym, jak dostanie po głowie kilka razy z rzędu. Osłabiony w ten sposób wojownik przez kilka sekund nie może się ruszać, dając oponentowi szansę na to, by go dotkliwie i bezkarnie poobijał. Za sprawą tych nowości, walka w Street Fighter V stała się o wiele bardziej taktyczna. Jeśli chcemy choćby pomarzyć o wygraniu pojedynku przez Internet, musimy mieć to na uwadze, być cały czas skupieni, przewidywać ruchy przeciwnika i w odpowiednim momencie zastosować ćwiczoną długie godziny serię manewrów.
Cieszy też fakt, że gra wygląda wręcz oszałamiająco. Choć w dalszym ciągu mamy do czynienia z komiksową oprawą, skok jakościowy względem poprzedniej części jest ogromny. Postaci animowane są perfekcyjnie – nie sposób dostrzec, gdzie kończy się animacja jednego ciosu, a zaczyna kolejnego, doskonale wyglądają też wszelkiego rodzaju rzuty, dźwignie i chwyty. Zadbano nawet o drobne szczegóły – uderzona pięścią w twarz postać krzywi się, a jej oczy wychodzą z orbit, zahaczone w trakcie walki elementy otoczenia ulegają zniszczeniu, a tła są bogate, pełne postronnych postaci i drobnych smaczków. W dodatku gra działa w 60 klatkach animacji na sekundę, a obraz jest ostry jak żyleta.
Rzewny płacz samotnego gracza
Dlaczego więc grze tak wiele brakuje do ideału? Ano dlatego, że została dosłownie ogołocona z zawartości. Przyczyn tego stanu rzeczy należy szukać w wydarzeniach z ostatnich kilku lat. Street Fighter IV, choć był grą udaną, przyczynił się do wzrostu niechęci graczy wobec Capcomu. Gra doczekała się masy płatnych dodatków (dodatkową irytację wywołał fakt, że duża część z nich była dostępna na płycie z grą, a nie przygotowana po premierze – płaciło się więc za odblokowanie istniejących fragmentów kodu, a nie nową zawartość), a także dwóch reedycji różniących się zawartością. Osoby chcące cieszyć się pełnią wrażeń oferowanych przez grę, zmuszone zostały do kupna każdej z nich. Tym razem Capcom obiecywał, że jego flagowa bijatyka będzie służyć osobom, które ją kupią, aż do końca obecnej generacji konsol – zamiast wydawać kolejne iteracje, wydawca będzie cyklicznie uzupełniał podstawkę o nową zawartość. To z jednej strony dobry plan, z drugiej ma jednak tragiczne w skutkach konsekwencje.
W tej chwili Street Fighter V przypomina świeżo wylane fundamenty, a nie ukończoną willę. Dostajemy do dyspozycji jedynie 16 zawodników, wśród których zabrakło tak ikonicznych postaci jak Guile, Sagat czy Blanka. Część z nich prawdopodobnie pojawi się w ramach dodatków DLC, ale to nie to samo. Co z pozostałymi nieobecnymi – nie wiadomo. W grze zabrakło też podstawowego dla bijatyk trybu Arcade, w którym wybieramy zawodnika i najzwyczajniej w świecie toczymy serię walk w drodze po zwycięstwo. Nie rozumiem, jak można było pozbawić grę podstawowej z punktu widzenia samotnego gracza funkcji. Dziurę po niej miał zapewne wypełnić tryb Przetrwanie. Na pozór podobny – również wybieramy zawodnika, poziom trudności (wyrażający się między innymi liczbą walk niezbędnych do odbycia – w przypadku najwyższego poziomu jest to sto pojedynków z rzędu, bez możliwości zrobienia przerwy) i toczymy walkę z kolejnymi zawodnikami. Różni się jednak podstawowymi założeniami.
Po pierwsze walki konkretnej postaci za każdym razem przebiegają tak samo – nie ma mowy o losowym doborze przeciwników czy planszy. Wszystko jest narzucone z góry i ustawione na sztywno, przez co do zabawy bardzo szybko wkrada się nuda. Dodatkową różnicą względem klasycznego Arcade jest fakt, że pojedynki toczymy cały czas na tym samym pasku życia. Nie odnawia się on samoistnie, więc wystarczy, że w jednej walce się zagapimy, a kolejna może już być z góry skazana na porażkę. Pomiędzy walkami da się wprawdzie za zdobyte punkty kupić częściową (a nawet całkowitą) regenerację zdrowia i rozmaite premie (np. zwiększenie zadawanych obrażeń czy wypełnienie paska pozwalającego wyprowadzać ciosy specjalne). Kłopot w tym, że jeśli chodzi o leczenie – gra nie daje nam wyboru i narzuca możliwy do wykorzystania pakiet leczniczy. Często więc dochodzi do sytuacji, w której brakuje nam mniej niż ¼ paska życia, ale kupić możemy tylko pełną regenerację, tracąc sporą część uzbieranych punktów. Albo przez kilka walk po kolei gra pozwala zregenerować pasek jedynie symbolicznie, mimo iż kończymy pojedynek prawie martwi. Na wyższych poziomach trudności wywołuje to niepotrzebną frustrację i jeszcze większą tęsknotę za trybem Arcade.
Miłośnicy trybu single player mają także możliwość rozegrania króciutkich historyjek z udziałem każdego z 16 zawodników. Składają się one na kilka statycznych ekranów z dialogami oraz 2-3 pojedynki. Zabawy starcza zaledwie na godzinę, a potem nie ma sensu do niej wracać. Na standardową kampanię w stylu Mortal Kombat czy Mortal Kombat X,oferującą więcej pojedynków i wstawki filmowe z prawdziwego zdarzenia, trzeba poczekać do wakacji. Wtedy właśnie pojawi się zawierająca ją aktualizacja. Niestety, najnowsze doniesienie nie napawają optymizmem – nadchodząca kampania zaoferuje niewiele ponad 2 godziny rozgrywki. Na tym kończy się zawartość dla pojedynczego gracza. Trochę tego mało, nieprawdaż?
Zbiorowe pochlipywanie przez Internet
Miłośnicy potyczek kanapowych i sieciowych wcale nie znajdują się w dużo lepszej sytuacji. Od przeznaczonego dla dwóch graczy siedzących obok siebie trybu Versus, mówiąc kolokwialnie, po prostu wieje biedą. Nie da się tu wybrać żadnych modyfikatorów zmieniających przebieg rozgrywki, rozegrać potyczki drużynowej czy zrobić czegokolwiek poza włączeniem podstawowej młócki jeden na jeden. Tytuły takie jak Mortal Kombat czy Tekken Tag Tournament pokazały, że można w tej materii zaoferować naprawdę wiele. Street Fighter V wygląda przy nich, jakby wbiegł na ring z opuszczonymi portkami i papilotami we włosach.
Dużo lepiej miało być w przypadku zabawy przez sieć. Twórcy obiecywali złote góry, ale rzeczywistość brutalnie te obietnice zweryfikowała. Przed premierą nie wyglądało to jeszcze źle, tryb sieciowy działał całkiem sprawnie. Natomiast, gdy gra się w końcu ukazała – przez pierwszych kilka dni po premierze rozegranie choćby jednej potyczki przez Internet graniczyło z cudem, bo serwery nie wytrzymywały naporu graczy. I nadal im się to zdarza. W rozgrywkach sieciowych panuje więc bałagan, a to czy uda nam się spokojnie pograć, czy też nie wyjdziemy poza ekran wyszukiwania oponenta zależy od tego, ile mamy szczęścia. W dodatku wciąż nie pojawiły się obiecane funkcjonalności sieciowe.
W grze z tak okrojonym trybem dla pojedynczego gracza, a więc wyraźnie nastawionej na zabawę przez sieć, taki stan rzeczy jest niedopuszczalny. Podobnie jak sprzedawanie w takiej cenie namiastki pełnoprawnego produktu, który być może (bo nikt zagwarantować tego nie może) za kilka miesięcy będzie działał lepiej i zawierał coś więcej niż 1/5 tego, co znalazło się w poprzedniej części. To może być naprawdę świetna gra, bo kiedy działa i nie myślimy o tym, jak jest uboga, zabawa jest rewelacyjna. Ale na razie nie jest. Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest póki co wrócić do poprzedniczki i obserwować rozwój sytuacji. Być może po wakacjach Street Fighter V będzie wart swojej ceny. | Street Fighter V – recenzja |
Metalowa obudowa, duży wyświetlacz, bardzo szeroki kąt widzenia i zaawansowany sensor optyczny. Czy uwierzycie, że wideorejestrator o takich parametrach można kupić już za 350 zł? Zapraszam na test kamery samochodowej Navitel R800. Funkcje i dane techniczne
Na podstawie parametrów technicznych wideorejestratora Navitel R800 trudno uwierzyć, że mowa o urządzeniu kosztującym zaledwie 350 zł. Pod wytrzymałą metalową obudową kryje się procesor Novatek NT96655, a także stosowany w profesjonalnych kamerach do monitoringu sensor optyczny OmniVision OV2710.
Navitel R800 wyglądem przypomina aparat fotograficzny. Z jednej strony obudowy znajduje się duży, czytelny i wyraźny ekran IPS o przekątnej 4 cali i rozdzielczości wynoszącej aż 800x480 pikseli. Wyświetlacz jest spory, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę urządzenia pochodzące z tej półki cenowej, co Navitel R800. Tak duży ekran ułatwia podgląd nagranych materiałów, zmianę ustawień w menu i ogólnie rzecz biorąc obsługę kamery.
Z drugiej strony urządzenia umieszczono masywny, sprawiający wrażenie solidnego obiektyw – z soczewką zbudowaną z 6 warstw szkła. Pole widzenia obiektywu wynosi aż 170 stopni, trudno znaleźć wśród wideorejestratorów modele, które oferują szerszy kąt widzenia.
W pudełku z Navitel R800 znajdziemy nie jeden, ale dwa uchwyty służące do montażu urządzenia na szybie auta. Jedno mocujemy za pomocą przylepca, drugi dzięki przyssawce, którą w każdej chwili możemy łatwo i szybko zdemontować lub przenieść w inne miejsce na szybie samochodu. Oba uchwyty zapewniają bardzo szeroki zakres regulacji i obrót kamery o 360 stopni. Niestety mocowania mają też minus – kamerę scalamy z uchwytami poprzez jej wkręcanie, co jest niestety bardziej uciążliwe niż np. wsuwanie czy zatrzaskiwanie, najczęściej spotykane w innych modelach wideorejestratorów.
Model Navitel R800 udostępnia funkcję autostartu, co oznacza, iż samodzielnie rozpoczyna nagrywanie filmów po uruchomieniu silnika samochodu. Dzięki wbudowanemu G-sensorowi wideorejestrator zabezpieczy wybrany fragment nagrania, jeśli czujnik zarejestruje przeciążenie mogące świadczyć o kolizji lub wypadku. Navitel R800 posiada również tryb parkingowy, który może przyczynić się do nagrania i ustalenia sprawcy uszkodzenia samochodu podczas postoju.
Jakość filmów
Podczas nagrywania na ekranie jest niewiele nieistotnych informacji, które mogą rozpraszać podczas jazdy. Oprócz daty i godziny na wyświetlaczu widoczna jest długość nagrania, rozdzielczość czy ikona sygnalizująca włączony mikrofon.
Czas przejść do zasadniczego testu i oceny jakości filmów, które rejestruje Navitel R800. Tak wygląda stopklatka z filmu nagranego za pomocą tego modelu kamery samochodowej:
Navitel R800 nieźle sobie radzi z nagrywaniem filmów zarówno w dzień, jak i w nocy. Dzieje się tak za sprawą sensora optycznego OmniVision. Plusem tego wideorejestratora jest również balans bieli – ciemna droga i rozświetlone przez słońce niebo wyglądają na nagraniach dobrze, a obraz jest czytelny w pełnym kadrze.
Co można powiedzieć o jakości obrazu w kamerze Navitel R800? Moją uwagę zwróciło rozmycie obiektów, które są oddalone od obiektywu kamery na więcej niż 15–20 m. Oznacza to, że numer rejestracyjny auta jadącego przed maską naszego samochodu odczytamy bez problemu, jednak w przypadku pojazdów poruszających się w większej odległości lub na sąsiadujących pasach ustalenie numeru rejestracyjnego może stanowić problem.
Podsumowanie
Co przemawia za zakupem Navitel R800? To wideorejestrator o dobrych parametrach technicznych – z dużym wyświetlaczem i obiektywem o bardzo szerokim kącie widzenia. Urządzenie jest solidne dzięki metalowej obudowie, a dzięki dwóm uchwytom znajdującym się w zestawie kierowca może wybrać wygodniejszy dla siebie sposób montażu.
Model Navitel R800, oprócz utraty ostrości przy pojazdach jadących w dalszej odległości od obiektywu, nie ma większych wad. Można jedynie życzyć sobie, by model Navitel R800 miał moduł GPS czy łączność Wi-Fi, które inne kamery samochodowe w podobnym przedziale cenowym oferują. Ma je np. Xblitz Black Bird 2.0 czy nieco droższy, ale bardzo przyjemny w użytkowaniu Navitel R1000. | Navitel R800 – test wideorejestratora |
Jeśli mamy kogoś bliskiego, kto lubi sobie podłubać przy aucie czy motocyklu, sprawimy mu niemałą przyjemność dobrze dobranym prezentem. Problem z narzędziami polega na tym, że są na ogół dość drogie. Dlatego trudno będzie spełnić marzenia początkującego majsterkowicza i podarować mu wszystko albo przynajmniej sporą część tego, co niezbędne w domowym warsztacie samochodowym. Takie wyposażenie zbiera się latami, więc jesteśmy skazani na kupno pojedynczych narzędzi. Jednocześnie są doświadczeni mechanicy amatorzy, którzy w ciągu lat zebrali pokaźny zestaw narzędzi i niczego nowego specjalnie nie potrzebują. W tym wypadku na szczęście też sprawa nie jest przegrana. Narzędzia przecież się psują i zużywają, więc trzeba je wymieniać. Można też poszukać jakichś ciekawych akcesoriów, które niedawno weszły na rynek i nasz delikwent jeszcze ich nie ma. W każdym razie warto zrobić dobry wywiad i przemyśleć sprawę, inaczej prezent będzie nietrafioną inwestycją.
Coś do wnętrza
Na rynku znajdziemy sporo akcesoriów, które da się zamontować we wnętrzu auta. Najczęściej są to różne przydatne lub sympatyczne drobiazgi. Wiele osób jeździ autami, które nie są fabrycznie wyposażone w termometr. Może on więc być miłym gadżetem. Termometr samochodowy na ogół pokazuje jeszcze czas, a przy okazji poziom napięcia z akumulatora. No i najważniejsze – trzeba go samodzielnie zamontować!
Dobrym pomysłem na prezent dla majsterkowiczów będzie też czujnik lub kamera cofania. Przydatne, a jednocześnie mogą sobie pokombinować, jak to powinno być zamontowane.
Narzędzia
Przejdźmy do spraw cięższego kalibru. Jeśli nasz wywiad wykaże, że osoba, która ma zostać obdarowana, nie ma porządnego zestawu narzędzi, a jedynie jakąś ich zbieraninę, której podstawą jest pomarańczowa skrzynka z młotkiem, kombinerkami i śrubokrętem ze znanej sieci meblarskiej, mamy dwa wyjścia.
Pierwszym jest kupno fajnej skrzynki narzędziowej. Wbrew pozorom jest ona świetnym prezentem. To nie tylko pusta skrzynka, ale gotowy przepis na to, by wszystkie narzędzia były w jednym miejscu. Porządną skrzynkę kupimy za kilkadziesiąt złotych. Przy tym wybór jest na tyle duży, że spokojnie znajdziemy idealny rozmiar skrojony na miarę potrzeb przyszłego użytkownika.
Większym wydatkiem będzie zestaw narzędzi. W tym wypadku wszystko zależy od zasobności naszego portfela oraz potrzeb obdarowywanego. Porządne zestawy narzędzi kosztują od 120 zł wzwyż, są i takie za mocne kilkaset złotych. Pamiętajmy, że im bogatszy w narzędzia jest zestaw, tym lepiej, bo więcej prac można nim wykonać. Szczególnie ważne są możliwości przedłużenia kluczy oraz mnogość końcówek, w tym torkxy i wszelkie inne, mniej typowe. Można się też pokusić się o kupno niewielkiego, podręcznego zestawu, który łatwo przewozić w bagażniku.
Przydatnym narzędziem może też być multitool, sprawdzający się w sytuacjach awaryjnych. Z doświadczenia wiem, że szczególnie mile widziane są różnego rodzaju szczypce i przecinaki. Pozwalają uporać się z przewodami i kablami, ale też na przykład z docinaniem opasek zaciskowych czy zakładaniem i zdejmowaniem drucianych zaślepek, których w aucie jest pełno.
Testery
Fajnym prezentem może być tester diagnostyczny. Od ponad dekady każde auto wychodzące z fabryki ma specjalne łącze diagnostyczne. Dziś urządzenia, które da się do nich podpiąć, może kupić praktycznie każdy. Oczywiście mowa o prostych testerach, ale są i takie, które da się wpiąć na stałe, a dane sczytywać z ekranu smartfona za pośrednictwem technologii Bluetooth – i są niedrogie.Testery diagnostyczne, zwane też diagnoskopami, kosztują od 100 zł w górę. Pozwalają na wpięcie się w złącze diagnostyczne i sczytanie błędów i awarii. To urządzenia dla osób, które lubią wiedzieć, co się psuje w ich samochodzie. | Prezent dla motomajsterkowicza |
Trójząb króla Trytona nieoczekiwanie znalazł się poza magiczną barierą Wyspy Potępionych. Uma nie może uwierzyć w swoje szczęście i jest gotowa zrobić wszystko, by magiczny przedmiot znalazł się w jej rękach. Do jego zdobycia przyda się jej pomoc załogi piratów! Młodzi fani przygód i pirackich opowieści mogą zacierać ręce z radości! Trzeci tom cyklu „Następcy” to mieszanka wybuchowa – czeka na nas potężna dawka energii, wartka akcja i spore ilości morskiej piany. A będzie o co się ścigać – Uma i Mal zawalczą o potężny trójząb Trytona, który trafił w nieodpowiednie miejsce. Kto wypłynie na powierzchnię, a kto będzie musiał obejść się smakiem?
Płyń z morskim prądem!
„Bunt na Wyspie Potępionych” to powieść, która ani na moment nie zwalnia tempa. W końcu los wyrzutków, łotrów i banitów może się odmienić. Oto bowiem potężny trójząb króla Trytona znalazł w zupełnie nieoczekiwanym miejscu. Złota broń przedostała się przez magiczną barierę Wyspy Potępionych i z oczekuje na swojego nowego właściciela. A chętnych jest sporo!
Uma, córka Urszuli, od zawsze rywalizująca z Mal, w końcu może dostać to, o czym marzy – a wszystko za sprawą złotego trójzębu. Jednak wieści o zaginionej broni szybko się rozchodzą – Mal, Evie, Carlos i Jay mobilizują siły, aby odnaleźć broń zanim zrobi to ktoś z Wyspy.
Tymczasem Uma rekrutuje swoją załogę. Do tej misji będzie potrzebowała najlepszych piratów, jacy pływają po morzach. W zadaniu pomoże jej syn kapitana Haka, Harry, a także Gil, syn Gastona. Piracka załoga przygotowuje się do wypłynięcia w rejs.
Obie załogi dokładają wszelkich starań, bo jest o co walczyć. Dawne przyjaciółki, obecnie zaciekłe przeciwniczki – Uma i Mal – wiedzą, że tylko jedna łódź utrzyma się na powierzchni, gdy ten szalony wyścig dobiegnie końca.
Z perspektywy tych „złych”
W świecie Melissy de la Cruz nie ma dobrych bohaterów – są tylko ci źli, którzy czasem, zupełnie przypadkowo, czynią dobro. Dla czytelnika jest to świetne rozwiązanie, bo może śledzić pełen emocji wyścig, w którym nie istnieją zasady fair play, a liczy się tylko to, kto pierwszy dotrze do legendarnej broni. Oznacza to mnóstwo niespodzianek, zwrotów akcji i humoru, który towarzyszy pirackiej wyprawie.
„Bunt na Wyspie Potępionych” to ekscytująca opowieść o rywalizacji w fantastycznym świecie piratów i syren. To wspaniała propozycja dla młodszych czytelników, którzy podczas lektury będą mieli okazję spojrzeć na piracki świat z zupełnie nowej perspektywy i zatopić się w fascynującej, wciągającej opowieści. To lektura obowiązkowa dla każdego fana filmu „Następcy” i miłośnika Disneya.
Źródło okładki: www.egmont.pl | „Następcy. Bunt na Wyspie Potępionych” Melissa de la Cruz – recenzja |
Siedzisko na sprężynach jest stosowane w meblach luksusowych – dzięki właściwościom sprężyn są one wygodne i trwałe. Ale z czasem wszystko się zużywa. Jeśli tak się stanie, nie warto zmieniać sposobu tapicerowania, ale odnowić stare siedzisko. Sprężyny tapicerskie weszły do użytku na początku XIX wieku. Od tej pory przeszły liczne modyfikacje, stały się bardziej nowoczesne, wprowadzono wiele ich rodzajów. Wiedza o rodzajach sprężyn, sposobach ich wiązania i mocowania, jest ogromna.
W renowacji siedziska mojego krzesła dużym ułatwieniem jest to, że sprężyny są w dobrym stanie, poza tym umieszczono je w wyjmowanej formatce i połączono metalową taśmą. Wystarczy wymienić wszystkie elementy wyściełające siedzisko. Jak to zrobić?
Przygotuj:
pasy tapicerskie,
matę kokosową (wymiary dopasowane do wielkości siedziska),
włókninę (wymiary dopasowane do wielkości siedziska),
tkanina obiciowa (jej wymiary takie jak siedzisko plus po około 15 cm na zawinięcie),
kawałek bawełnianej tkaniny na wierzch siedziska,
kawałek zwykłej tkaniny na spód siedziska,
nożyczki,
zszywacz tapicerski (taker).
box:offerCarousel
Krok 1.
Rozmontuj stare siedzisko. Jeśli jakiś element nadaje się do użytku (w tym przypadku sprężyny są w bardzo dobrym stanie) zostaw go, pozostałe wymień. Zapamiętaj, w jakiej kolejności poszczególne elementy tapicerki były montowane.
Krok 2.
Z maty kokosowej oraz włókniny wytnij kształt siedziska. Dotnij tkaninę obiciową oraz włókninę na wielkość siedziska, dodając po kilkanaście centymetrów na zawinięcie. Przygotuj pięć pasów o długości dopasowanej do wymiarów siedziska.
Krok 3.
Takerem przymocuj pasy do spodu ramy siedziska. Przeplataj je tak jak koszyczek.
Krok 4.
Matę kokosową zamocuj po przeciwnej stronie, czyli na wierzchu ramy siedziska.
Krok 5.
Mocując matę kokosową, dociskaj ją do sprężyn, dbając jednocześnie, aby przylegała do ramy.
Krok 6.
Na matę kokosową połóż włókninę i przymocuj takerem. Włóknina sprawi, że siedzisko będzie bardziej miękkie. Na włókninę nałóż tkaninę bawełnianą, następnie obiciową i postępuj tak, jak w przypadku tapicerowania na piance (sposób 1).
Zanim zaczniesz wymieniać tapicerkę na nową, przyjrzyj się, jakiej techniki użyto poprzednio, i zrób to w taki sam sposób. Jeśli wcześniej była pianka – zastosuj piankę, jeśli sprężyny – zastosuj sprężyny itd. Jak widać, tapicerowanie nie jest trudne i nie wymaga zbyt wielu specjalistycznych narzędzi, wystarczy zszywacz tapicerski. Pozostałe elementy (piankę, pasy czy matę kokosową) kup tylko wtedy i w takich ilościach, jakie są potrzebne do konkretnej realizacji.
W krześle na sprężynach siedzisko nie odkształci się zbyt szybko, będzie trwalsze niż tapicerowane pianką. Wpływ na to ma zastosowanie nie tylko sprężyn tapicerskich, ale także innych materiałów. Mata kokosowa, która jest produktem w pełni naturalnym, zapewnia cyrkulację powietrza, co zapobiega rozwojowi pleśni i grzybów. Ponadto usztywnia siedzisko, przedłużając jego trwałość. Włóknina nada mu odpowiednią miękkość, zwiększając komfort użytkowania. Wybierając tkaninę obiciową, zwracajmy uwagę na jej walory estetyczne i użytkowe. Jeśli materiały, które zastosujemy do tapicerowania siedziska na sprężynach, będą dobrej jakości, krzesło posłuży jeszcze wiele lat. | Wymiana obicia krzesła – tapicerka ze sprężynami |
Wśród kierowców krąży powiedzenie, żeby pod żadnym pozorem nie kupować samochodów, których nazwa zaczyna się na literę „F” – Fiatów, Fordów i francuskich. Czy na pewno? Sporo modeli francuskich aut nie należało do najlepiej skonstruowanych ani najtrwalszych. Wiele jednak już dziś można uznać za kultowe, a każdy miłośnik motoryzacji z przyjemnością chciałby je mieć w swoim garażu.
Cud francuskiej motoryzacji
Dzieje francuskiej motoryzacji liczą sobie ponad 120 lat. W tym czasie dziesiątki firm zajmowały się produkcją samochodów. Niektórzy wytwórcy przetrwali, inni połączyli się z konkurentami, jeszcze inni zaprzestali działalności. Są takie firmy, jak częściowo powiązana ze sobą kapitałowo triada Renault, Peugeot i Citroen, które konstruowały znane na cały świat pojazdy. O od dawna nieprodukowanych modelach wiele osób jeszcze pamięta (np. Simce czy o Panchardzie). Są też takie modele, które podnoszą adrenalinę na samą myśl o nich, np. pojawiający się i znikający z rynku Bugatti. Z francuskich fabryk wyjeżdżały i wciąż wyjeżdżają jednak np. mikrosamochody Ligier, na których widok trudno uwierzyć, że można do nich wsiąść i bezpiecznie przemieścić się z punktu A do punktu B. Na znaczną część z nich narzekano. Psuło się wszystko, co tylko mogło się zepsuć. Do czasu wprowadzenia cynkowania karoserii korozja zjadała je „z siłą wodospadu”. Jakkolwiek by jednak oceniać francuską motoryzację, są wśród jej wytworów modele kultowe.
Kultowa „cytryna”
Do najbardziej rozpoznawalnych modeli firmy Citroën (dziś funkcjonującego wraz z Peugeot w obrębie koncernu PSA) należy przede wszystkim słynna 2CV, często nazywana pieszczotliwie „cytryną” lub „kaczką”. Użyte w nazwie 2CV to… 2 konie mechaniczne (choć trzeba przyznać, że moc silnika od początku była większa). Pierwsze egzemplarze 2CV zjechały z taśm montażowych jeszcze przed wojną. Produkcja masowa ruszyła jednak dopiero pod koniec lat 40. XX wieku i trwała aż do… 1990 r. (w fabryce w Portugalii). Konstrukcja auta od początku była prosta – miał to być „parasol na czterech kołach” – i takim mimo wielu unowocześnień pozostał do końca produkcji. Dziś to auto kultowe i jeden z najbardziej rozpoznawalnych wytworów francuskiej motoryzacji.
box:offerCarousel
Inną perełką francuskiej motoryzacji jest piękny Citroën Traction Avant. Ten elegancki sedan (były też dwudrzwiowe modele coupé) jako pierwsze auto na świecie miał napęd na przednie koła. Produkowano go od 1934 aż do 1957 r. Ze względu na doskonałe własności jezdne chętnie używali go przestępcy (zyskał sobie nawet nazwę Gangstalimuzine), a potem policjanci. W Polsce miał jednak ponurą sławę, będąc ulubionym autem Urzędu Bezpieczeństwa.
Następcą Citroëna Traction Avant został Citroën DS. Ten model zasłynął z przełomowego, niezbyt jednak odpowiedniego na polskie drogi, zawieszenia hydropneumatycznego, dzięki któremu można było jechać nawet na trzech kołach. Należało do segmentu wyższego średniego. Nie każdy mógł sobie na nie pozwolić. Jeździło nim wiele sław, m.in. Marc Chagall. W ciągu dwudziestu lat (1955–1975) wyprodukowano około półtora miliona egzemplarzy różnych modeli DS.
Francuskie drobiazgi
Kiedyś można było spać spokojnie, mając najmniejsze francuskie samochody, bo nikt ich… nie kradł. Nie zmienia to jednak faktu, że i wśród nich pojawiło się kilka aut, które powoli stają się kultowe. Pierwsze z nich to Renault 5. Wytwarzano go w latach 1972–1985, w 1973 r. przyznano mu tytuł Europejskiego Samochodu Roku (tytuł ten nadaje się w pierwszym roku produkcji danego modelu na następny rok). Choć trudno w to uwierzyć, francuskiemu koncernowi operującemu w tym przypadku z fabryk na całym świecie udało się wprowadzić na rynek aż 5,5 mln egzemplarzy tego modelu.
Nieco później (1983–1998) produkowano Peugeota 205. I to dość skutecznie. Łącznie wyprodukowano bowiem 5,3 mln tych samochodów. Auto to, do niedawna bardzo popularne także na polskich drogach, a także na trasach różnych rajdów samochodowych, dziś już niemal na nich niewidywane, powoli staje się klasykiem.
box:offerCarousel
Do tego miana zaczynają już pretendować maleńki Citroën AX i jego następca – Citroën Saxo, a także pierwsze generacje Renault Clio oraz Renault Twingo z charakterystyczną sylwetką i rozwiązaniami technicznymi skopiowanymi z polskiego Beskida.
Samochody roku z Francji
W ciągu kilkudziesięcioletniej historii nadawania tytułu Europejskiego Samochodu Roku jego zdobywcami zostało wiele francuskich aut. Jako pierwszy tego zaszczytu dostąpił w 1966 r. Renault 16. Trzy lata później na najwyższym stopniu podium stanął Peugeot 504. Auto to, niezwykle rzadko spotykane na polskich drogach, jeździło i nadal jeździ po drogach Afryki. Produkowano je m.in. w Nigerii (do 2006) i Kenii (do 2004). Poobijane pojazdy tego modelu do dziś można spotkać na drogach i bezdrożach Czarnego Lądu. W 1971 r. zdobywcą I miejsca został Citroën GS, a 4 lata później – piękny Citroën CX. Po ten tytuł sięgnęły też Simca 1307-1308 (1975) i Simca Horizon (1979). W 1982 r. tytuł powędrował do Renault 9, w 1988 – do Peugeota 405, bardzo popularnego także na polskich drogach przede wszystkim dzięki importowi tysięcy używanych egzemplarzy. Produkcja tego ostatniego zakończyła się ponad 20 lat temu, a jeżdżące jeszcze pojazdy zapewniają spory komfort jazdy. Wszystkie te auta są już kultowe bądź mają spore zadatki, aby nimi zostać.
Słowo „kultowy” jest dziś bardzo często używane. Kultowe są filmy, książki i samochody. Niestety jest to pojęcie nieostre. Każdy inaczej może traktować coś, co jest kultowe. Nic zatem dziwnego, że to zestawienie jest subiektywne. Poza modelami ewidentnie kultowymi, są też auta, które na to miano będą musiały trochę poczekać. Brakuje natomiast samochodów dziś już zabytkowych i zapewne kultowych, ale takich, które w świadomości społecznej raczej nie istnieją, np. Renault 4 czy Renault Dauphine. Nie zmienia to jednak faktu, że wcześniej czy później wszystkie zyskają ten status. Być może warto więc już dzisiaj kupić jeden z nich. | Kultowe samochody francuskie |
Pierwsze buciki muszą być przede wszystkim zdrowe dla dziecięcych stóp. Nie znaczy to jednak, że nie mogą być również ładne. Zobacz, jakie trzewiki ze skóry wybrać dla małej damy na zbliżającą się jesień. Nauka chodzenia to ważny moment w życiu każdego malucha i jego rodzica. Przypada mniej więcej na okres, kiedy dziecko kończy roczek. Mniej więcej, bo niemowlaki zaczynają chodzić między 9. a 18. miesiącem życia. Nie należy tego procesu przyśpieszać, pozwólmy na naturalny rozwój, aby nie zaszkodzić maluchowi. Jeśli jednak twoje dziecko zaczyna już stawiać pierwsze kroki, to czas na zakup dobrych bucików. Jesień za pasem, więc najlepszym wyborem będą trzewiki skórzane.
Miękkie i elastyczne
Małe stópki wymagają wyjątkowej ochrony w okresie nauki chodzenia. Dlatego pierwsze buciki powinny mieć określone cechy, które zagwarantują zdrowy rozwój dziecka. Od lat panuje przekonanie, że tego typu obuwie musi mieć twarde zapiętki, sztywne podeszwy i sięgać za kostki. Jednakże fizjoterapeuci dziecięcy zalecają w tym wieku buty miękkie i elastyczne, które pracują wraz ze stopami dziecka. Odpowiedni trzewik powinien być jak druga skóra, chronić stopy, ale nie krępować ich ruchów. Wybierajmy buciki, których podeszwy łatwo się zginają, najlepiej w 1/3 odległości od czubków butów. To miejsce odpowiada anatomicznemu zgięciu stopy podczas chodzenia. Trzewiki wykonane ze skóry to dodatkowy komfort. Naturalny materiał zapewni odpowiednią wentylację i doskonale dopasuje się do kształtu stóp. Nie kupujmy bucików na wyrost – za duże mogą narazić dziecko na urazy, ponieważ nie zapewniają stabilności podczas chodzenia.
Oferty polskich producentów
Skórzane trzewiki dla dziewczynek oferują najlepsi polscy producenci.
Emel to marka, która cieszy się dużą popularnością i ma bardzo dobrą opinię u rodziców prowadzących uznane blogi parentingowe. Trzewiki Emel są wyjątkowe, ponieważ produkuje się je ręcznie. Żadna maszyna nie jest w stanie wyczuć naprężeń delikatnych skór używanych do wyrobu dziecięcego obuwia. Specjalnie zaprojektowane podeszwy, skóra, którą wyprawia się bez użycia szkodliwego chromu, oraz leżakowanie, podczas którego buciki „odpoczywają” i nabierają odpowiedniego kształtu. Asortyment obejmuje obuwie o bardzo atrakcyjnym wzornictwie. Najciekawsze propozycje dla małych dam wykonane są z mięciutkiej skórki, licowanej lub nubukowej. Model 2061-3 to słodkie, białe trzewiki z różowym serduszkiem. Kontrastowa podeszwa wykonana została z kauczuku termoplastycznego, który zapewnia odpowiednią elastyczność i dobrą przyczepność do podłoża. Pastelowe buciki z dziurkowanego nubuku również mają odcień różowy. Model 1077-3 jest zapinany na szeroki rzep, który ułatwia wkładanie i zdejmowania bucików. Emel oferuje wiele innych ciekawych egzemplarzy, w tym urocze trzewiki ze złotej skóry.
W najnowszej ofercie innej polskiej firmy, Ren But, uwagę zwracają trzewiki dla dziewczynki z delikatnie wytłaczanej skóry. Do wyboru mamy ciemniejsze, amarantowe w drobne kropeczki, lub jasnoróżowe w opalizujące kwiatki. Wkładki, środki i wierzchy bucików są skórzane, zapięcie stanowią szerokie, wygodne rzepy. Anatomiczna podeszwa i szeroki przód zapewniają odpowiedni komfort małym stopom. Obuwie Ren But ma atest „Zdrowa Stopa”, przyznawany przez Instytut Przemysłu Skórzanego. Wśród modeli wiązanych nam wyjątkowo się spodobały trzewiki z dziurkowanej różowej skórki ze srebrnymi noskami.
Trzewiki dla dziewczynek Kornecki zostały ozdobione skórzanymi aplikacjami. Klasyczne, wiązane buciki z szerokimi noskami zdobią serduszka, a także kwiatki, drobne oraz większe, z wielokolorowymi płatkami. Oryginalną kolorystyką wyróżnia się model z szarej skóry w połączeniu z czarnymi elementami w białe groszki oraz białymi, lakierowanymi kokardkami. Trzewiki w sam raz dla małej elegantki.
Klasyczna kolorystyka
W stonowanych barwach utrzymane są również buty firmy Zarro. Dominuje tu klasyczna czerń i biel. Nam najbardziej spodobały się czarno-białe butki, których czubki wyglądają jak buzie kotków – mają oczy, noski i uszy. Nauka chodzenia w takim towarzystwie będzie o wiele przyjemniejsza!
Skórzane trzewiki dla małej dziewczynki, która stawia swoje pierwsze kroki, powinny być przede wszystkim zdrowe i wygodne. Na szczęście producenci zadbali też o wygląd zdrowych bucików, wśród których znajdziemy modele wyjątkowo ładne i w dobrym stylu.
Zobacz również: Idzie jesień – przegląd popularnych trzewików i półbutów dla dzieci | Skórzane trzewiczki „roczki” dla dziewczynki – oferta na jesień 2017 |
W wielu przedszkolnym u dzieci następuje bardzo intensywny rozwój fizyczny. Rosną kości, zwiększa się objętość mięśni, następuje gwałtowny rozwój ruchowy. Dzieci zaczynają doskonalić swoje ruchy, mimo że mają jeszcze problemy z koordynacją. Szybki rozwój motoryki sprawia jednak, że przedszkolaki zaczynają szybciej się poruszać, stawiają dłuższe kroki i mają ogromną potrzebę ruchu. Aktywność fizyczna jest bardzo ważnym elementem kształtowania odpowiedniego napięcia mięśniowego, a także nawyku prawidłowej postawy. Dzieciom nie jest łatwo skupić się na jednej czynności przez dłuższy czas. Dlatego zajęcia dla nich powinny być dynamiczne i zmienne, co sprawi, że będą atrakcyjne. Około 30–45 minut aktywności 3–4 razy w tygodniu albo 20 minut każdego dnia to optymalny czas zajęć ruchowych.
Jaką aktywność wybrać?
Do wyboru jest wiele opcji. Wiek przedszkolny to dobry czas na wypróbowanie różnych możliwości, obserwacja dziecka i jego zaangażowanie będą najlepszym drogowskazem. Nie można zmuszać malucha do aktywności, której nie lubi. Warto spróbować różnych form ruchu.
Pływanie
To dobry czas, żeby nauczyć się swobodnego poruszania w wodzie. Nie wymaga wiele sprzętu, jedynie stroju i okularów pływackich. Początkowo naukę mogą ułatwiać płetwy. Pływanie umożliwia równomierny rozwój gorsetu mięśniowego, to najlepsza profilaktyka na skrzywienia kręgosłupa. Kształtuje prawidłową postawę i zwiększa wydolność dziecka.
Gimnastyka
Dorze przeprowadzone zajęcia mogą zawierać wiele różnorodnych ćwiczeń. Zajęcia fitness dla dzieci są bardzo ciekawe. Wykonywane są na nich ćwiczenia z różnymi wariantami chodu, biegu, podskoków, pełzania. Dzieci ćwiczą też rzuty i mają szansę wykonywać ćwiczenia równoważne. Prosty sprzęt, jak piłka z uchwytem, skakanka, a nawet maty do gier zręcznościowych, może być dobrą zachętą do aktywności.
Taniec
Taka forma ruchu wspiera rozwój motoryczny oraz poczucie rytmu. W czasie tańca dzieci poznają granice, jakie stawia ciało, poza tym taniec pomaga się skoncentrować na ruchu i wyzwolić większą świadomość. Jeśli dodatkowo dziecko wykaże się poczuciem rytmu, jest szansa, że taniec stanie się ważną częścią jego życia. Do treningu potrzebny jest jedynie wygodny strój, legginsy i koszulka.
Jazda na rowerze
To jedna z najbardziej popularnych aktywności. Dzieci bardzo ją lubią. Kiedy już opanują jazdę na rowerze, ciężko opuścić ustalony trening. To bardzo dobra forma ruchu, którą rodzice mogą uprawiać razem z dzieckiem. Bardzo ważny jest kask, a na początku także ochraniacze, które zamortyzują upadki. Jazda na rowerze jest dobrym sportem na ciepłe miesiące, więc warto wykorzystać sezon.
Piłka nożna
To aktywność, którą wybierają głównie chłopcy. Często nie trzeba ich do tego namawiać, sami wykazują zainteresowanie. Regularne treningi są bardzo dobrym sposobem rozwijania zainteresowania piłką. Poza rozwojem fizycznym dużą rolę odgrywa praca w grupie. Nauka współpracy i dzielenie radości z wygranej to dobry sposób na znajdowanie przyjaźni i zwiększanie więzi z innymi dziećmi.
Sport to bardzo dobra odskocznia od nauki i doskonała okazja dla dzieci, żeby spożytkować nadmiar energii. W młodszym wieku łatwo można przekraczać swoje bariery, co pomaga budować pewność siebie. Zdrowy i harmonijny rozwój dziecka łączy się ściśle z jego aktywnością fizyczną. Ruch zapewni lepszą odporność, apetyt, kondycję, a także pozytywnie wpłynie na przyszłość. Bardzo często zdrowe nawyki z dzieciństwa są podstawą w dorosłym życiu. Warto zadbać o rozwój dziecka i zapewnić mu dodatkowe zajęcia w czasie wolnym. | Najlepsze aktywności dla przedszkolaków |
Wierzby to wyjątkowo malownicze i niezwykłe drzewa o nietuzinkowej urodzie. Można je spotkać już niemal w każdym ogrodzie i nie trzeba mieć dla nich dużo miejsca. Obecnie dostępne są odmiany i formy, które pozwalają na ich hodowlę nawet na małej przestrzeni. Mało kto wie, ale wierzba prócz walorów dekoracyjnych ma mnóstwo praktycznych zastosowań. Przeczytaj:
Wierzba - chechy charakterystyczne
Wierzba – wybierz odmianę do swojego ogrodu
Wierzby szczepione na pniu
Wierzba - chechy charakterystyczne
Wierzby to nie tylko duże drzewa, ale także krzewy lub krzewinki. Są to rośliny, których liście w zależności od gatunku mają kształt od prawie okrągłego poprzez eliptyczny do lancetowatego. Przeważnie liście wierzb opadają na zimę. Cechą charakterystyczną są męskie kwiatostany, które inaczej nazywane są kotkami albo baziami. Występują one przed pojawieniem się liści i są cennym surowcem miododajnym, szczególnie odmiany wcześnie kwitnące. Wszystkie gatunki wierzby łączą dwie rzeczy: to, że są światłolubne i to, że gleba, obojętnie, czy sucha i piaszczysta, czy bardzo żyzna – stale musi być wilgotna!
Wierzba – wybierz odmianę do swojego ogrodu
Możemy wymienić dwa gatunki wierzby, które polecane są do dużych ogrodów, jak i parków:
- Wierzba płacząca – jest to potężne drzewo o szerokiej i gęstej koronie. Gałęzie ma długie, zwisające i wiotkie. Atrakcyjnie prezentuje się nad zbiornikami wodnymi, przy mostach, przy źródełkach. Znakomicie wygląda posadzona na szerokim trawniku, jak również w zestawieniu z budowlami.
- Wierzba biała i krucha – obydwa te gatunki są bardzo charakterystyczne dla naszego krajobrazu, w szczególności dla miejscowości w województwie mazowieckim. Spotykane są przy drogach, na łąkach i wzdłuż rowów. Dorastają do wysokości ponad 20 m, a pień osiąga co najmniej 1 m grubości. Rewelacyjnie sprawdzają się jako rośliny osuszające podłoże, gdyż ich system korzeniowy jest niezwykle głęboki.
Wierzby szczepione na pniu
Nie mając dużej powierzchni, a raptem kilka metrów, możemy pokusić się o wierzby, które przeważnie występują w formie niskich drzewek szczepionych na pniu.
- Wierzba całolistna odmiana Hakuro-nishiki – występuje jako krzew lub niskie szczepione drzewko z przewieszającymi się gałązkami. Pokrój ma kulisty, a cechą charakterystyczną są jej trójkolorowe liście. Od maja do lipca możemy podziwiać jej biało-różowe kwiaty i zielone listeczki.
- Wierzba iwa – przeważnie dostępna jest w formie drzewka szczepionego na pniu. Cechuje się bardzo gęstą koroną oraz dużymi kwiatostanami mającymi nawet 2,5 centymetra. Liście od góry ma zielone lub oliwkowe, a od spodniej strony są one owłosione z białymi włoskami.
box:offerCarousel
- Wierzba argentyńska – przeważnie występuje jako niskie drzewo lub wysoki krzew. Gałęzie ma poskręcane, liście są lancetowate i również poskręcane. Oryginalny egzemplarz do każdego ogrodu, jak i do uprawy w pojemnikach na tarasach i balkonach.
Wierzba purpurowa – nazywana bywa także wierzbą czerwoną, przeważnie dostępna w formie krzewu, który osiąga do trzech metrów wysokości. Liście ma lancetowate, zielone i matowe. Cechą charakterystyczną są wyprostowane, cienkie i błyszczące, bardzo elastyczne pędy, których jest naprawdę dużo i które występują w kolorze purpurowoczerwonym.
Wierzba sachalińska – ta przedstawicielka wierzb inaczej nazywana jest wierzbą smoczą. Jest to rozłożysty krzew, który dorasta do trzech metrów wysokości, a cechuje się niezwykłymi pędami. Są one czerwonawe, taśmowo spłaszczone i skręcone na końcach – co zimą daje niezwykle dekoracyjny efekt. Na tych taśmowych pędach roślina kwitnie wiosną przed rozwojem liści. Unikatowa odmiana.
- Wierzba smukłoszyjkowa – to kolejny gatunek wierzby, który osiąga raptem półtora metra wysokości i szczególnie dekoracyjny jest wiosną. Wierzba ta charakteryzuje się tym, iż jej bazie są w kolorze intensywnej czerni. W miarę przekwitania stają się czerwone, a na koniec żółte. | Wierzby – przegląd najwdzięczniejszych odmian |
Kuchnia, w której królują świeże zioła, z pewnością jest miejscem, które zachęca zarówno do gotowania, jedzenia, jak i wspólnego spędzania czasu. Zioła sprawiają, że kuchnia staje się bogatsza w smaki i zapachy. W jaki sposób przechowywać rośliny i przyprawy, aby jak najdłużej pozostały zdatne do spożycia, a przy okazji były pięknie wyeksponowane? Świeże zioła są najlepszymi pomocnikami kucharza – sprawiają, że przyrządzane przez nas potrawy kuszą wyglądem, zapachem i smakiem. W kuchni zioła przydają się nie tylko jako dodatki do dań. Są one także doskonałą dekoracją, która poprawia wystrój wnętrza, wprowadzając przyjemny aromat i dużo zielonego koloru. W tak ozdobionej kuchni aż chce się przyrządzać jedzenie.
Zalety uprawy własnych ziół
Świeże zioła rosnące na naszym kuchennym parapecie mają same zalety. Są w stanie sprawić, że przygotowane przez nas jedzenie będzie wyjątkowo smaczne. Zioła suszone czy paczkowane nie mogą się ze świeżymi równać pod względem walorów smakowych, a tym bardziej wyglądu. Nasz własny „ogródek” w kuchni także sprawia, że znacznie przyjemniej spędza się w niej czas. Także dzieci z pewnością będą zachwycone, mogąc podlewać własne sadzonki i obserwować, jak rosną.
Jak stworzyć własny ogródek w kuchni?
Sadzonki ziół najczęściej dostępne są w małych, plastikowych pojemniczkach, dlatego należy pamiętać o tym, aby przesadzić je do większych doniczek. Najlepiej trzymać je na parapecie, gdzie będą miały dostęp do światła słonecznego. Nasza własna zielarnia na parapecie służy także walorom estetycznym – warto zatem ciekawie ją ozdobić. Dobrym pomysłem będą niewielkie tabliczki albo naklejki z nazwami ziół.
Jakie zioła warto uprawiać w domu?
Szczypiorek – charakterystyczny, cebulowy posmak doskonale uzupełni smak serów;
Oregano – przyprawa idealna do potraw kuchni włoskiej, pizzy, makaronów, sosów pomidorowych;
Rozmaryn – doskonały do marynat, potraw mięsnych i rybnych;
Tymianek – idealnie sprawdzi się jako uzupełnienie dań z ryb, drobiu, dziczyzny;
Bazylia – jest bardzo aromatycznym ziołem o wyrazistym, nieco ostrym smaku. Doskonale komponuje się z daniami z pomidorów.
Jak wybrać donicę?
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na ukorzenienie rośliny – jeśli korzenie są mocno rozbudowane, najlepsza będzie głęboka donica. Jednak zioła takie jak tymianek czy majeranek mogą rosnąć w płaskich pojemnikach. Wybierając różne wysokości i rozmiary donic, możemy stworzyć ciekawą kompozycję na parapecie, układając nasze zioła tak, aby każde z nich miało dobry dostęp do promieni słonecznych.
Ceramika czy stal?
Wybierać możemy spośród doniczek ceramicznych lub ze stali nierdzewnej. Warto zwrócić uwagę także na doniczki z podstawką. Ceramiczne osłonki najczęściej są w kolorze białym lub kremowym, niekiedy ozdobione delikatnymi wzorami. Sprawdzą się w jasnych kuchniach, utrzymanych w tradycyjnym stylu. Z kolei doniczki ze stali nierdzewnej najlepiej będą wyglądały w nowoczesnych, minimalistycznych wnętrzach. Ich stalowy kolor pięknie podkreśli zieleń ziół.
Doniczka czy miniszklarenka?
Miniszklarenka sprawdzi się, gdy posiadamy niewielkie krzaczki, które mają spełniać przede wszystkim funkcję ozdobną. Wybierać możemy spośród wielu modeli – znajdziemy osłonki utrzymane w stylu minimalistycznym i nowoczesnym oraz rustykalne lub retro. Wybierając szklarenkę, warto zdecydować się na model z otwieranym daszkiem, który można uchylić – zapewni to dobrą cyrkulację powietrza i łatwiejszą regulację temperatury. Natomiast wybierając zioła wysokie, najlepiej zdecydować się na donicę, która umożliwi im swobodny wzrost.
Wybierając zioła, najlepiej kierować się własnymi upodobaniami – pod ręką warto mieć te, których używamy najczęściej. Większość z nich nie wymaga specjalnej pielęgnacji, należy jedynie pamiętać o odpowiedniej wielkości doniczki, regularnym podlewaniu i zapewnieniu dostępu do promieni słonecznych. I można cieszyć się świeżymi ziołami prosto z kuchennego „ogródka”!
Zobacz także naszą Strefę Ogrodową - Zioła do ogrodu, na balkon i taras. | Zioła w kuchni – zrób to w dobrym stylu! Doniczki i miniszklarenki |
Czerwień jest kolorem niezwykłym. Każdy z nas ma jakieś skojarzenie związane z tym kolorem. Jedni kojarzą go z energią, krwią, ogniem, czasem ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwem, inni – z rewolucją i patriotyzmem. Przez wieki czerwień symbolizowała głównie potęgę i moc, była kolorem królewskim. To także symbol szczęścia i w tej właśnie barwie współcześnie przedstawiane są serca – symbole miłości. Niektórzy bronią się przed tym kolorem w domu, kojarząc go raczej z wnętrzami rodem z paryskiego Moulin Rouge. Jednak odpowiednio dobrane czerwone elementy w nowoczesnym wnętrzu potrafią zdziałać cuda i nadać pomieszczeniu wyjątkowy charakter. Nie należy z nimi przesadzać, ale warto pomyśleć o czerwieni jako motywie przewodnim we wnętrzu.
Kuchnia
Czerwień w kuchni może nawiązywać do amerykańskiego stylu pin-up. Kolor ten doskonale komponuje się z czarno-białą podłogą ułożoną w tzw. karo. Zacznijmy od stołu – możemy zdecydować się na stół na czerwonych nogach w towarzystwie krzeseł w tym samym lub innym kolorze. Stół można nakryć stylowym obrusem w kratę lub w grochy. Jeśli nie przepadamy za obrusami, możemy wybrać czerwone podkładki. Zastawa w kolorze czerwonym oryginalnie ozdobi stół. Ciekawie prezentuje się też zastawa w tym kolorze za szybą witrynki. Biała zastawa będzie modnie wyglądała w towarzystwie słoika ze słomką i z czerwoną pokrywką.
Salon
W salonie odważnie, ale bardzo stylowo wyglądać będzie czerwona sofa z dużymi poduszkami. Ciekawym duetem będzie taka gładka czerwona sofa w towarzystwie kolorowego fotela z elementami wiodącego koloru. Obecnie na topie są tzw. fotele uszaki. Jeśli natomiast nie zdecydujemy się na czerwoną sofę czy kanapę, to z pewnością wzrok każdego odwiedzającego nas gościa przyciągną czerwone poduszki.
Całe komplety mebli w czerwonym kolorze są dość awangardowym rozwiązaniem. Bezpiecznie, ale równocześnie bardzo efektownie będzie wyglądał jeden mebel w tym kolorze, np. komoda. Wybór komód jest bardzo szeroki – od metalowych, po drewniane. Do wspomnianej czerwonej komody dopasujemy resztę mebli za pomocą oryginalnych uchwytów, zwanych gałkami. Wybór jest bogaty i bardzo ciekawy – np. uchwyt porcelanowy w kształcie róży, serca, grzybka czy lizaka, a także we wzory, grochy, paski i zygzaki.
Jeśli zależy nam na elegancji, to wybierzmy czerwone zasłony, gładkie lub w pasy. Każde w tym kolorze będą dodawały szyku wnętrzu. W nowoczesnym salonie w stylu postindustrialnym świetnie będzie również wyglądał czerwony dywan. Zwłaszcza taki miękki, pluszowy, na którym można się położyć. A idealnym uzupełnieniem kawowego stolika będzie czerwona, metalowa lampa.
Łazienka
Łazienka to często problematyczne pomieszczanie. Pewne stałe elementy muszą się tam znaleźć i zwykle trudno wygospodarować miejsce na kolorowe dodatki. W łazience swoje miejsce może znaleźć czerwona apteczka na leki w stylu vintage. Zestaw dywaników łazienkowych będzie się świetnie komponował z innymi tekstyliami w tym pomieszczeniu: ręcznikami czy gąbkami. Dla zwracających uwagę na detale polecić można dobranie zestawu kosmetyków w przewodnim kolorze. Coraz modniejsze staje się też dekorowanie łazienki różnymi grafikami. Dlaczego więc nie powiesić w tym pomieszczeniu plakatu z czerwonymi ustami?
Sypialnia
W sypialni wyjątkowo wyglądać będzie czerwona narzuta na łóżko. Świece i ramki w tym samym kolorze będą „kropką nad i” w tym pomieszczeniu. Lustro w czerwonej ramie będzie się świetnie komponowało z innymi subtelnymi dodatkami w tym kolorze. Jeśli mamy w sypialni toaletkę, to niezbędnym meblem w modnym domu jest zaś taboret typu hoker.
Dodatki do każdego pomieszczenia
W każdym pomieszczeniu w domu można znaleźć przestrzeń na czerwone dodatki. Przewodni kolor jest elementem nadającym spójności całemu mieszkaniu. Zatem dodatki w jednym kolorze pełnią funkcję klamry spinającej wszystko w całość. Ramki na zdjęcia, wieszak na kurtki, szafka na klucze, zegar ścienny, skrzynia, kosze, pudełka, przyborniki czy stojaki, kolor ścian, dekor na płytkach czy tapeta – to wszystko możemy znaleźć w czerwieni, tak by występowała ona w roli głównej i reprezentowała ciepło i energię domu. | Wnętrza: czerwień w roli głównej |
Gdy dziecko przychodzi na świat, rozpoczyna swój nowy etap życia w nieznanym dla siebie środowisku. Nic więc dziwnego, że chce je coraz lepiej poznawać. Oczywiście na samym początku niewiele może w tym względzie, ale wraz z postępami w rozwoju psychoruchowym, jego możliwości poznawcze zwiększają się. Okres od urodzenia do 6 miesiąca życia to czas intensywnego rozwoju motoryki małej – dziecko rozwija jedno ze swoich narzędzi poznawczych – rączki i dłonie. Po urodzeniu dłonie malucha są ciągle zamknięte i występuje silny odruch chwytny. Stopniowo jednak rączki będą się otwierać, a dziecko będzie się nimi coraz sprawniej posługiwało. I właśnie do stymulowania i wspomagania sprawności rączek przydatne mogą być zabawki.
Kupujemy grzechotkę
Klasyczną zabawką dla niemowlaków są grzechotki. Mimo tego, że na rynku jest wiele ich rodzajów – podstawowa funkcja jest ta sama: ćwiczenie chwytania i zaciekawienie, skupianie uwagi malucha, dzięki dźwiękom przez nie wydawanym. Grzechotki można próbować dawać maluchom do zabawy bardzo wcześnie. Już w drugim miesiącu życia niemowlak utrzymuje przez krótki czas grzechotkę, którą ktoś mu włoży w dłoń. Warto pamiętać, by te pierwsze zabawki nie były ciężkie i dawały naszym pociechom możliwość łatwego ich chwycenia.
Maluchom łatwiej jest trzymać grzechotki, w których powierzchnia chwytania jest duża i zamknięta (grzechotki z podłużną, pojedynczą rączką nadają się bardziej dla starszych niemowlaków). Niektórzy producenci przesadzają z liczbą elementów, które chcą zmieścić na małej powierzchni, co sprawia, że niemowlak nie może wygodnie chwycić grzechotki.
Grzechotka i gryzak w jednym
Około 4 miesiąca życia dziecko zaczyna brać zabawki do buzi, ten odruch będzie z czasem coraz mocniejszy, szczególnie gdy dziąsła zaczną swędzieć, zapowiadając w ten sposób pojawienie się pierwszych ząbków. Dobrym pomysłem więc jest kupienie grzechotek łączących w sobie również funkcję gryzaka. Oczywiście są też i gryzaki, które nie grzechoczą, ale umożliwiają dziecku ćwiczenie chwytania. Takim gryzakiem jest np. Oball Klik.
Polecane do ćwiczenia dłoni są piłki marki Oball. Ich cechą charakterystyczną jest to, że są wykonane z elastycznego tworzywa, dzięki czemu dzieci mogą je zginać i brać do buzi bez obawy, że zabawka zostanie zniszczona czy odkształci się. Na początek najlepiej nadadzą się piłki o mniejszej średnicy, np. Oball Original 11 cm.
Kostki sensoryczne – rozwijamy zmysł dotyku
Po 4 miesiącu życia rączki stają się coraz bardziej sprawne, dziecko może przekładać zabawki z jednej ręki do drugiej, chwyta je też dużo pewniej niż wcześniej. Aby ciągle pracowało rączkami i przy okazji ćwiczyło zmysł dotyku, powinno mieć do zabawy przedmioty, które posiadają różnorakie powierzchnie i pozwalają na chwytanie części wykonanych z różniących się w dotyku materiałów. Kryteria te spełniają kostki sensoryczne. Wybierając kostkę, należy pamiętać, by jej wielkość była dostosowana do możliwości niemowlaka. A im więcej na niej zróżnicowanych elementów do chwytania, tym lepiej.
Maty edukacyjne, czyli idealne miejsce do zabawy
Rozwój sprawnego posługiwania się dłońmi i rękami, odkrywanie tego, co można zrobić za pomocą paluszków – to wszystko jest formą nauki dla małego odkrywcy, a uczyć się tego można najlepiej na matach edukacyjnych. Wśród dostępnych na rynku jest wiele mat, zróżnicowanych zarówno pod względem ceny, jak liczby i zróżnicowania elementów służących stymulacji dziecka. Dobra mata to taka, która pomaga w rozwoju na wiele sposobów. Przykładem takiego produktu jest mata edukacyjna Move & Play 5w1 firmy Tiny Love. Co sprawia, ze zasługuje ona na uwagę? Mnogość elementów i sposobów stymulacji niemowlaka. Jest tu zabawka emitująca różne efekty świetlne i odgrywająca melodie, słonik, który wibruje po pociągnięciu, co zachęca malucha do kolejnych prób chwytania i pociągania.
Ciekawość wzbudzają również dwie różne grzechotki i kolorowy gryzak. W przypadku zawieszanych zabawek istotna jest możliwość przewieszania ich w różne miejsca, by dziecko nie nudziło się i było ciągle zaskakiwane. Wspomniana mata posiada również wiele elementów, które stymulują dziecko również wtedy, gdy leży ono na brzuszku.
Przywołane w tym tekście produkty to tylko przykłady mające zobrazować, czym powinny charakteryzować się zabawki dla dzieci w wieku do 6 miesięcy, by pomagać im się rozwijać. | Najlepsze zabawki dla dzieci do 6 miesiąca życia |
brand new test article - tlumaczenie brand new test article - tlumaczenie
only for internal purpose | brand new test article - tlumaczenie |
Przedstawione poniżej 5 najciekawszych książek o życiu na studiach oddaje głos studentom. Czytelnicy mogą się zatem dowiedzieć z pierwszej ręki, jak życie na uniwersytecie wygląda naprawdę. Niektóre z nich przedstawiają ten świat w niezwykle zabawny sposób, a inne — są wręcz do bólu szczere. „Fangirl”, Ranbow Rowell
Książka nawiązuje do zamkniętej społeczności fanfiction, fandomów i przede wszystkim tytułowych fangirls. Główna bohaterka książki, Cath, jest jedną z nich. „Fangirl” opowiada o jej pierwszym roku na studiach, podczas którego Cath musi rozstać się na jakiś czas z siostrą i przemyśleć, co tak naprawdę chce w życiu robić — na razie jest znaną w internecie blogerką i pisuje fanfiction. „Fangirl” to zabawna i szczera historia o bohaterce, która nie jest idealna — wręcz przeciwnie, ma swoje wady i całkowicie normalne wątpliwości, tak jak każdy z nas. Książka to przede wszystkim lekka i przyjemna historia o ludziach i dla osób, które dopiero zaczynają wchodzić w dorosłość i jeszcze nie do końca wiedzą, jak się za to zabrać.
Zobacz także inne książki Rainbow Rowell.
„Nazywam się Charlotte Simmons”, Tom Wolfe
Powieść „Nazywam się Charlotte Simmons” rozgrywa się na „typowym amerykańskim uniwersytecie”, zmyślonym przez autora Dupont University. Przypomina on połączenie najlepszych szkół z tak zwanej ligi bluszczowej: Harvardu, Yale, Stanford i Princeton. Główna bohaterka, Charlotte Simmons, właśnie rozpoczęła studia. Pochodzi z małej miejscowości położonej w tak odległej części Stanów Zjednoczonych, że aż obawia się o niej wspominać swoim nowym bogatym kolegom i koleżankom. Charlotte wpada w sam środek uniwersyteckich grupek i podgrupek studenckich złożonych głównie z rozpuszczonych dzieciaków przyzwyczajonych do luksusu. Autor bardzo dosadnie, miejscami wręcz sarkastycznie, opisuje wszystkie niuanse studenckiego życia, posługując się przykładem jeszcze niedoświadczonej życiem Charlotte.
„Tajemna historia”, Donna Tartt
Książka ta to pełna napięcia opowieść o sztuce, oczekiwaniach wobec swojej przyszłości i przede wszystkim samego siebie, a także o tym, co dzieje się z tymi oczekiwaniami, gdy popełnimy czyn niewybaczalny. „Tajemna historia” to debiut Donny Tartt nagrodzony Pulitzerem. Jej główny bohater, Richard, właśnie rozpoczyna naukę na elitarnym uniwersytecie. Przyłącza się do grupy nieco egzaltowanych rówieśników, którzy w swoich eksperymentach z narkotykami i alkoholem posuwają się nieco za daleko. Co zrobi Richard, gdy z pozoru niewinne imprezowanie z artystami sprawi, że zostanie zamieszany w morderstwo?
„Stowarzyszenie umarłych poetów”, Nancy H. Kleinbaum
Kultowa powieść o charyzmatycznym ekscentrycznym nauczycielu. Chyba każdy z nas o takim marzył, niewielu miało szczęście być przez takiego Johna Keatinga nauczanym. Uczniowie prestiżowej Akademii Weltona to ofiary bezdusznego systemu edukacji całkowicie podcinającej skrzydła indywidualistom. W sam środek skostniałego reżimu szacownych murów uniwersytetu wkracza lekkoduch John Keating, który zainspiruje uczniów do życia własnym życiem — nie tym, które wybrali za nich rodzice. „Stowarzyszenie umarłych poetów” to wielokrotnie nagradzana powieść i film, który w 1990 zdobył Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny.
„Intryga małżeńska”, Jeffrey Eugenides
Madeleine, Leonard i Mitchell właśnie zakończyli edukację na uniwersytecie. Książka „Intryga małżeńska” koncentruje się na ich relacjach, gdy wpadając z jednej imprezy na drugą, próbują odnaleźć siebie. Madeleine to buntowniczka i wyemancypowana kobieta niezależna. Leonard — ekscentryczny geniusz, i wreszcie Mitchell, romantyczny podróżnik i poszukiwacz przygód. Trójka przyjaciół próbuje ustalić swoje miejsce w życiu, w międzyczasie podejmując decyzję, która może okazać się tragiczna w skutkach.
Przedstawione powyżej pozycje to najbardziej szczere i udane przedstawienia studenckiego życia. Autorzy w niesamowicie akuratny sposób trafiają w samo sedno wątpliwości i sposobu myślenia współczesnych młodych ludzi: co sądzą o życiu, miłości oraz jakie mają marzenia o przyszłości. | 5 najciekawszych książek o studenckim życiu |
Zerówka to jeszcze nie szkoła, ale i tak wielkie przeżycie dla dziecka, ponieważ zmienia ono zupełnie środowisko. Jak wyposażyć malucha, by czuł się komfortowo i bezpiecznie? Szkoła na pewno przekaże listę rzeczy, w które trzeba wyposażyć dziecko – od rodzaju butów, przez strój gimnastyczny, po przybory plastyczne i książki. Wszystko powinno być podpisane imieniem i nazwiskiem dziecka oraz dostarczone do szkoły w pierwszych dniach nauki.
Jednak zerówkowicz nie dostaje w szkole pełnego wyżywienia, a do tego musi być bardziej samodzielny. Potrzebuje więc zabierać już ze sobą codziennie kilka rzeczy. Plecaczek dla zerówkowicza nie powinien być duży, ponieważ nie nosi on codziennie ze sobą podręczników, ale mimo to kupmy wygodny, dobrze trzymający się pleców produkt z szerokimi szelkami. Może być z motywem, który dziecko samo wybierze, wtedy będzie się cieszyło z jego noszenia. Co wrzucić do plecaka, by zaspokoić potrzeby zerówkowicza i zapewnić mu komfort? Oto pięć obowiązkowych przedmiotów.
1. Pudełko na drugie śniadanie
Dziś już nikt nie pakuje dzieciom prowiantu do woreczków. W powszechnym użyciu są pudełka na drugie śniadanie. Oferta jest ogromna – od prostokątnych w jednolitym kolorze, przez wersje z nadrukami postaci z bajek, po wielokomorowe i modele o niepospolitym kształcie. Wybierając lunchbox, pamiętajmy o dwóch aspektach. Pierwszym jest bezpieczeństwo – pudełko śniadaniowe musi być wykonane z odpowiedniego plastiku i mieć atesty zezwalające na przechowywanie w nim żywności. Nawet bardzo pięknego nie kupujmy, jeśli nie mamy pewności, że jest dopuszczone do kontaktu z jedzeniem. Drugi czynnik to funkcjonalność. Dziecko musi samo umieć otworzyć pudełko, wyjąć z niego jedzenie i zamknąć. Jeżeli wybierzemy coś ze skomplikowanym zamknięciem, może się okazać, że nasza pociecha będzie się wstydziła poprosić o pomoc. Nie stawiajmy jej od początku na pozycji kogoś, kto sobie nie radzi.
2. Bidon
Często śniadaniówki sprzedawane są w zestawach z bidonami, ale czasem kupujemy je oddzielnie. Cechą dobrego bidonu dla dziecka jest również to, że może ono samodzielnie z niego korzystać. I zwracajmy uwagę, czy tworzywo, z którego wykonano bidon, jest bezpieczne. Powinno być wolne od bisfenolu A (BPA) i ftalanów, które szybko się uwalniają i przenikają do napojów. Warto dziecko od razu przyzwyczajać do picia zwykłej wody. Jeśli bardzo się opiera, można dodać troszkę naturalnego soku dla zmiany smaku. Unikajmy napojów dosładzanych, nawet jeśli producenci przeznaczyli je dla dzieci.
3. Chusteczki
Do plecaczka warto wrzucić paczkę chusteczek higienicznych, aby dziecko zawsze mogło po nie sięgnąć, gdy poczuje taką potrzebę. Jeżeli jest przyzwyczajone do mokrych chusteczek, również zapewnijmy mu ich małe opakowanie. Niech ma poczucie, że może zadbać o higienę i czystość tak, jak jest nauczone.
4. Przytulanka
Mały przyjaciel kojarzący się z domem – nie ma lepszego sposobu na zbudowanie poczucia bezpieczeństwa u dziecka. Zwłaszcza gdy nie chodziło do przedszkola i dopiero w zerówce musi przeżyć rozstanie z bliskimi. Przytulanki nie muszą być wielkie, raczej wybierzmy z dzieckiem coś, co spokojnie może zamieszkać w plecaku bez wystawiania głowy lub łapek. Nie upierajmy się też, jeśli maluch chce zabrać coś innego – samochodzik, laleczkę lub ulubioną książeczkę z bajkami.
5. Przybory szkolne
Oprócz wyprawki, której wymaga szkoła, warto do plecaka zerówkowicza wrzucić jakiś nowy przedmiot, ewidentnie kojarzący się ze szkołą. Może fajny, nieduży piórnik z kredkami świecowymi, notesik w zestawie z długopisem, by mały człowiek miał poczucie, że przygoda, którą rozpoczyna, jest ważna i niesie ze sobą coś ekscytującego. | 5 przedmiotów, które powinny się znaleźć w plecaku zerówkowicza |
Okres grzewczy właśnie się zaczął, za oknem już zimno, w ciągu dnia trzeba koniecznie odkręcić kaloryfery lub napalić w piecu. Dla mieszkańców Polski oznacza to wzrost ilości szkodliwego pyłu PM2.5 w atmosferze. Rozwiązaniem problemu może być oczyszczacz powietrza, ale co musimy wiedzieć przed jego zakupem? Na co zwrócić uwagę przy wyborze oczyszczacza powietrza?
Przede wszystkim należy pamiętać, że oczyszczacz powietrza kupuje się do konkretnego pokoju czy biura – jednego pomieszczenia. Nie ma co liczyć na to, że urządzenie pozostawione w jednym pokoju poradzi sobie z wyeliminowaniem szkodliwych substancji w całym domu. W mieszkaniu jest to możliwe, ale najlepiej go co jakiś czas przestawiać.
Ważnym parametrem jest wydajność (CADR), która informuje o tym, jaką ilość powietrza urządzenie jest w stanie przefiltrować w ciągu godziny. Jest to niezwykle istotne, ponieważ w miejscu, gdzie zanieczyszczenie jest duże, wartość CADR powinna być jak najwyższa.
Czyszczeniem powietrza zajmują się specjalnie zamontowane filtry. Każdy z nich odpowiada za co innego. Najważniejszy jest filtr HEPA wykonany ze szkła spiekanego, który pochłania pyły (np. bardzo szkodliwy PM2.5), roztocza, ale także pleśń. Można spotkać również filtr wstępny (absorbuje kurz, sierść zwierząt), węglowy (niweluje nieprzyjemny zapach, zmniejsza stężenie ozonu i pochłania związki organiczne) oraz katalityczny. Filtry mają duże znaczenie dla alergików. Pozwalają czuć się komfortowo we własnym domu, bez niedogodności zdrowotnych. Niektóre modele zawierają też lampę UV oraz jonizator powietrza.
Trzeba także spojrzeć na poziom hałasu wyrażony w decybelach. Jest to niezwykle ważny parametr, ponieważ oczyszczacz działa z reguły 24 godziny na dobę i nie może być głośny. W normalnym trybie pracy oczyszczacz powietrza jest niemal niesłyszalny. Tylko kiepskie urządzenia będą wydawać nieprzyjemne dźwięki. Jeśli w ustawieniach jest dostępny tryb nocny, możemy być pewni, że urządzenie nikogo nie obudzi.
Aplikacja mobilna to również bardzo ciekawy dodatek. Pozwala w każdej chwili kontrolować aktualny stan powietrza w pomieszczeniu. Dodatkowo zainstalowane oprogramowanie informuje o bieżącym stanie filtra (wskazuje, kiedy trzeba go wymienić), ale także o stopniu nawilżenia powietrza czy temperaturze panującej w domu. Tak naprawdę dużo zależy od modułów umieszczonych w samym oczyszczaczu.
Cena jest również niezwykle ważna. Oczyszczacz powietrza można kupić już za kilkaset złotych, ale żeby być pewnym, że ten sprzęt zda egzamin, należy dobrze przestudiować opinie. Czasami warto dopłacić i mieć pewność, że zakupione urządzenie sprawdzi się w praktyce. Za kilkaset złotych można już kupić oczyszczacz, który z powodzeniem wykorzystamy w domu, mieszkaniu czy małym biurze.
Jaki oczyszczacz powietrza wybrać?
Pierwszy model, jaki przychodzi mi do głowy, to Xiaomi Air Purifier 2. Jest to oczyszczacz powietrza wykonany z dbałością o szczegóły – design naprawdę może się podobać. Wyposażono go w wydajny filtr HEPA, który należy wymieniać co pół roku, co kosztuje około 250 zł. Xiaomi Air Purifier 2 ma trzy tryby pracy i można go sparować z aplikacją mobilną. Urządzenie wyceniono na 1100 zł.
Niezwykle popularnym modelem jest WEBBER Air Purifier AP8400, który kosztuje niecałe 500 zł. Urządzenie wyposażono w 6-stopniowy system filtracji Pure Vital Air, który zatrzymuje do 99,9% zanieczyszczeń powietrza, w tym: alergeny, pyłki, kurz, VOC (lotne związki organiczne), pyły zawieszone (PM 2.5) oraz nieprzyjemne zapachy. Dodatkowo ma wbudowaną lampę UV-C oraz jonizator do likwidowania bakterii, roztoczy, wirusów oraz grzybów. Dostępne są 3 tryby pracy.
Oczyszczacz Electrolux EAP450 poradzi sobie z pomieszczeniem do 100 m2. Urządzenie filtruje powietrze w 3 stopniach. Filtr HEPA i węglowy odpowiadają za przyjazne warunki dla alergików oraz niwelowanie zapachów, np. dymu papierosowego. Cena wynosi około 1500 zł.
Za 999 zł można kupić urządzenieSharp KC-930EU-W.
Kiedy oczyszczacz jest niezbędny?
Przede wszystkim wtedy, kiedy powietrze w naszej okolicy jest zanieczyszczone. Szczególnie mieszkańcy południowej Polski powinni pomyśleć o tym, aby w okresie jesienno-zimowym zaopatrzyć się w oczyszczacz powietrza. Jeśli nas stać na zakup urządzenia, zdecydowanie warto iść do sklepu – zdrowie nie zna ceny. | Oczyszczacze powietrza jesienią – co powinniśmy wiedzieć? |
HTC One mini odziedziczył sporo zalet po flagowym modelu tajwańskiego producenta. Nadal mamy do czynienia z solidną obudową, wykonaną z aluminium oraz stereofonicznymi głośnikami na froncie. Jednakże nie obyło się bez kompromisów. Specyfikacja
W porównaniu do HTC One, wersja mini straciła na mocy obliczeniowej. Do dyspozycji użytkownika oddano dwurdzeniowy procesor Snapdragon 400 oraz 1 GB RAM. To nadal pozwala na szybką pracę systemu operacyjnego oraz popularnych aplikacji. W benchmarkach smartfon osiągnął rezultat zbliżonych do wyników Nexusa 4 oraz Samsunga Galaxy S III.
Rozczarowaniem dla niektórych może być mała pojemność wbudowanej pamięci – 16 GB, z czego do użytku dostępne jest około 10 GB. Minuta filmu w jakości Full HD przy 30 klatkach na sekundę, zajmuje około 150 MB.
Jakość wykonania i obudowa
HTC One to jeden z lepiej wykonanych smartfonów. Mniejsza wersja odziedziczyła tą wysoką jakość. Srebrne aluminium nadaje urządzeniu charakteru i prestiżu. W tym modelu nie ma mowy o jakimkolwiek złym spasowaniu. Wszystko zostało zamknięte w jednej bryle. Wygląda bardziej stylowo, niż modele wykonane z połyskującego i szybko zbierającego odciski palców plastiku. Uwagę mogę mieć jedynie do białej, poliwęglanowej ramki, która nieznacznie psuje cały efekt. One mini jest smartfonem, który zwraca na siebie uwagę designem. Jak na razie trafił do sprzedaży w dwóch odcieniach – srebrnym i czarnym.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Poza aspektami wizualnymi, projekt telefonu ma kilka zalet. Do plusów należy zaliczyć stereofoniczne głośniki umieszczone na froncie, poręczne wymiary, solidne wykonanie oraz najnowszej generacji powłokę na ekran – Corning Gorilla Glass 3.
Niestety spotkamy się także z kilkoma minusami. Dioda sygnalizacyjna jest słabo widoczna. Nie zobaczymy powiadomienia, kiedy telefon będzie leżał kilkadziesiąt centymetrów od nas (chyba że będzie zupełnie ciemno). Kolejny niuans to fizyczne przyciski. Zdecydowanie mogłyby być bardziej wypukłe. Znacznie ułatwiłoby to ich bezwzrokowe znalezienie i skorzystanie z nich. Nad ekranem znajdziemy czujniki oraz drugą kamerę o rozdzielczości 1,6 Mpix. Oprócz wykonania zdjęć, nakręcimy nią materiał wideo w jakości HD.
Ekran
HTC One mini został wyposażony w ekran o przekątnej 4,3 cala i rozdzielczości HD (1280 x 720 pikseli). Przez podłużny kształt i czarne ramki wokół, ma się wrażenie, jakby wyświetlacz miał przekątną co najwyżej 4 cali. Matryca Super LCD2 oferuje jasny i wiernie oddający barwy obraz. Maksymalne podświetlenie jest nawet odrobinę większe, niż to w standardowym HTC One. Przy zagęszczeniu pikseli na poziomie 342 ppi nie można mieć żadnych uwag co do szczegółowości detali. Zdjęcia czy filmy prezentują się na One mini wyśmienicie. Ponadto ekran jest chroniony przez powłokę Corning Gorilla Glass 3, która powinna nas skutecznie ochronić przed jakimikolwiek rysami. Kąty widzenia są rewelacyjne. Matryca telefonu jest zdecydowanie jego zaletą.
Audio
Strona audio jest kwintesencją każdego smartfona z rodziny One. Mniejsza odsłona flagowego modelu HTC generuje czysty i wyraźny dźwięk z dwóch stereofonicznych przetworników, umieszczonych na froncie urządzenia. Jeżeli chodzi o głośność i jakość muzyki, to trudno znaleźć lepsze rozwiązanie niż telefon z tej linii.
Bateria
Niedawno miałem przyjemność testować LG G2 z potężną baterią o pojemności 3000 mAh. Po przesiadce na One mini, różnica w długości działania obu smartfonów jest zauważalna. Model HTC został wyposażony w akumulator o pojemności 1800 mAh. Przekłada się to na prawie cały dzień pracy telefonu (przy włączonej sieci komórkowej i automatycznej intensywności podświetlenia ekranu). Wynik akceptowalny, choć bez rewelacji.
Aparat fotograficzny
Aparat fotograficzny w smartfonach jest chyba jedną z najchętniej wykorzystywanych w nim funkcji. Nie dziwi zatem, że każdy producent na swój sposób stara się sprawić, aby zdjęcia wykonane ich produktem były najlepsze pod każdym względem. HTC postawiło na UltraPixel. Pod tą nazwą kryje się matryca BSI o przekątnej 1/3 cala i większym pikselami niż w większości konkurencyjnych modeli (rozmiar piksela wynosi 2.0 µm). Dodatkowa mamy przesłonę f2,0 i obiektyw 28 mm. Dzięki czemu kamera pozwala na uchwycenie większej ilości światła. Wszystko to ma przełożyć się na świetnej jakości zdjęcia. W rzeczywistości fotografie są przyzwoite, choć daleko mi do stwierdzenia, że technologia UltraPixel jest rewolucyjnym rozwiązaniem. W wersji mini nie możemy liczyć na stabilizację obrazu, w którą wyposażony jest flagowy HTC One. Przykładowe zdjęcia w linkach poniżej.
zdjęcie 1, zdjęcie 2, zdjęcie 3
Technologia Zoe pozwala na stworzenie „żywego” obrazu. Innymi słowy tworzy trzysekundowe filmiki. Przyznaję, że rzadko korzystałem z tego trybu, choć znam osoby, które są tym efektem zachwycone. Mi bardziej do gustu przypadła możliwość automatycznego montowania 30-sekundowych klipów z wcześniej zrobionych zdjęć i filmów. Efekty pracy HTC One mini są naprawdę świetne. Wspomnienia uchwycone na fotografiach to jedno, ale zmontowane, krótkie wideo nadaje im dodatkowej głębi.
Ponadto HTC One mini nakręcimy także filmy w jakości Full HD przy 30 klatkach na sekundę, lub HD przy 60 klatkach na sekundę.
Interfejs i oprogramowanie
HTC One mini pracuje w oparciu o Androida 4.2.2 z autorską nakładką producenta – Sense 5.0. Korzystając ze smartfonów tego producenta, mam wrażenie, że interfejs wygląda bardziej biznesowo, niż nakładki innych firmy (np. Samsunga – TouchWiz, LG – Optimus UI). Być może przez prostą i dość chłodną szatę graficzną interfejsu. Największą zmianą w stosunku do poprzedniej wersji nakładki Sense jest BlinkFeed – widżet zawierający najświeższe, interesujące nas informacje. Sami decydujemy, jakie treści będą się w nim pojawić. Aplikacje zostały podzielone na kilka grup – „Multimedia”, „Google”, „Produktywność”, „Narzędzia” – dzięki czemu znalezienie interesującego nas programu jest szybsze. Oczywiście ikony możemy dowolnie przenosić. Przejrzyście prezentuje się także górna, wysuwana belka, w której mamy szybki dostęp do najważniejszych ustawień. Praktyczną aplikację jest Car. Zmienia ona nasz smartfon w samochodową nawigację.
Podsumowanie
HTC One mini to jeden z najlepiej wykonanych smartfonów o przekątnej ekranu 4,3 cala. Trudno nie docenić jego stylu i solidności. Wśród konkurencji wyróżnia go architektura obudowy oraz wysoka jakość generowanej muzyki. Chłodne aluminium w połączeniu z biznesowym interfejsem dodaje mu prestiżu. Tajwański producent wie, jak się robi porządne smartfony. Nie potrafi jednak pójść na odpowiedni kompromis, gdyż cena za wersję mini HTC One jest dość wysoka. Urządzenie kosztuje około 1000 złotych, co na tle innych modeli nie prezentuje się zbyt atrakcyjnie.
W tej kwocie dostajemy urządzenie o świetnej jakości, z jasnym wyświetlaczem, solidnie wykonane, ze stereofonicznymi głośnikami, umieszczonymi na froncie oraz przejrzysty interfejs. Nie obyło się bez pewnych niedociągnięć. Dioda sygnalizacyjna powinna być bardziej widoczna, a fizyczne przyciski lepiej wyczuwalne. Producent mógł też postarać się o bardziej pojemny akumulator oraz więcej wbudowanej pamięci (lub chociaż slot na kartę microSD). Jeżeli jesteście gotowi przymknąć na to oko, to wierzę, że HTC One mini będzie wam długo i efektywnie służył. | Test HTC One mini |
Chodzenie na wysokich obcasach i ogólnie współczesny tryb życia nie służą damskim stopom. Dlatego warto, żeby każda z nas szczególnie o nie dbała. Jak dopieścić kobiece stopy? Dlaczego stopa jest tak ważna?
Bo od niej się zaczyna i na niej kończy cały łańcuch ruchu, dzięki któremu chodzisz. To jak reakcja łańcuchowa: jeśli zaburzysz chodzenie na samym wstępie, odczuje to całe ciało. Niepoprawne stawianie stopy może spowodować uraz w łydkach, kolanach, biodrach, plecach, a nawet w okolicy szyi. Poza tym mocne, stabilne mięśnie w okolicy stawu skokowego zabezpieczają cię przed kontuzjami, takimi jak przypadkowe skręcenie, i sprawiają, że chodzenie na obcasach jest łatwe. Najczęstsze dolegliwości w obrębie stóp to: skurcze i ból w podeszwie, problemy z rozcięgnem podeszwowym, brak pełnego zakresu ruchu stopy, asymetria (tzw. pronacja i supinacja), halluksy i płaskostopie.
Co jest w stopie?
Wbrew pozorom, nie jest ona prostym „urządzeniem”. W samej stopie masz 26 kości i 33 stawy. Ważne są mięśnie zginacze grzbietu, prostowniki palców, mięśnie podeszwowe, ale nie tylko. Mówiąc krótko, należy dbać o:
„obudowę”, czyli mocne mięśnie (także łydki i okolic kostki) – będą stanowiły mocne rusztowanie, zabezpieczające przez skręceniem czy bólem;
rozciągnięcie mięśni i pełny zakres ruchu w stawach we wszystkie strony – pozwolą na prawidłowe chodzenie, wchodzenie po schodach czy bieganie.
symetryczny rozwój – nie jest dobrze, jeśli masz jedną nogę mocniejszą albo jedna strona kończyny, np. wewnętrzna, jest osłabiona, bo z czasem zaczniesz odczuwać różne dolegliwości.
Dlatego warto ćwiczeniu stóp poświęcić dosłownie kilka minut dziennie. Co możesz dla nich zrobić? Sprawdź poniżej.
Ćwiczenie w pracy
Siedzisz przy biurku i nie masz czasu na siłownię? Nic nie szkodzi. Na siedząco też da się ćwiczyć. Twoje stopy aż się proszą o mała dawkę ruchu jak najczęściej.
Co robić?
krążenia stopą,
„pisanie wyrazów” dużym palcem,
„szycie na maszynie” – wykonuj taki ruch, jakbyś naciskała pedał starodawnej maszyny do szycia. W pozycji siedzącej najpierw oprzyj się na pięcie, podnosząc przód stopy najwyżej jak się da, potem stań na palcach. Rób to jak najczęściej (możesz „pedałować” nawet cały czas).
Pamiętaj też, że po kilkudziesięciu minutach bezruchu zwiększa się ryzyko powstania zakrzepicy, dlatego co 20–30 minut musisz wstać. Chodzi o to, żeby popracowały mięśnie łydki. Jeżeli kilka razy staniesz na palcach i zrobisz kilka podskoków, dodatkowo wzmocnisz mięśnie stopy.
Ćwiczenia w domu
We własnym mieszkaniu masz większą swobodę: możesz wykorzystać sprzęty dodatkowe i położyć się na podłodze. Co warto ćwiczyć?
Turlanie stopą twardej piłki, czyli masaż.
Chodzenie boso. Szczególnie polecane jest chodzenie po różnych nawierzchniach: nierównych, z wypustkami, pod kątem itd. Możesz wykorzystać „matę” jeżyk” lub beret.
Siad „japoński” na całych stopach. Jeżeli nie jesteś w stanie zrobić go od razu poprawnie, zacznij od delikatnego pogłębiania ruchu (do momentu, w którym poczujesz opór). Po miesiącu – dwóch rozciągniesz mięśnie na tyle, żeby stopa pracowała w pełnym zakresie. Do ćwiczenia pogłębiania zakresu ruchu przydaje się elastyczna guma.
Chodzenie na palcach, piętach i krawędziach stopy.
Ćwiczenia w siłowni
Tam masz nie tylko miejsce, ale i pełny wybór sprzętu treningowego. Dlatego za każdym razem, kiedy jesteś w siłowni lub na zajęciach, poświęć chociaż 5 minut na ćwiczenia stóp:
wspięcia na palce ze sztangąna ramionach (może być sam gryf),
wchodzenie i schodzenie boso po szczeblach drabinki,
nauka pełnego, głębokiego przysiadu,
wykroki z kettlami.
Stopom poświęca się bardzo dużo uwagi również na zajęciach tai chi. W trakcie rozgrzewki i w czasie wykonywania charakterystycznych wolnych ruchów, zwanych formą, wzmacnia się i uelastycznia łuk poprzeczny stopy, łuk podłużny, stawy śródstopia, ścięgno Achillesa. Ćwiczenia wykonywane są w skupieniu i powoli, tak by osoby je praktykujące potrafiły odczuwać pracę stóp i określić, jak rozkłada się na nich ciężar ciała. Jeżeli poświęcisz swoim stopom trochę uwagi, odwdzięczą ci się. Będziesz chodzić prosto, zgrabnie i z wdziękiem. Dlatego warto! | Przydatne akcesoria do treningu mięśni damskich stóp |
Zegarek to nie tylko urządzenie do mierzenia czasu czy oznaka statusu. To biżuteria. Zamiast zwracać uwagę na jakość wykonania, precyzję mechanizmów, wodoszczelność i inne parametry, które faktycznie świadczą o klasie i jakości zegarków, coraz częściej wybieramy zegarki, kierując się modą. Po zegarki nie chodzimy do zegarmistrzów ani specjalistycznych salonów sprzedaży, a raczej do butików lub nawet sieciówek. I tak, jak kupując odzież czy obuwie, kierujemy się trendami, decyzja o zakupie nowego czasomierza jest także podyktowana tym, by był on modny i świadczył o naszej znajomości trendów. Które modele zegarków są najmodniejsze tej jesieni i zimy? Przedstawiamy zestawienie ulubionych modeli projektantów i fashionistów wraz z propozycjami zegarków w różnych cenach.
Złoto, srebro + cyrkonie
Jeśli zegarek biżuteryjny, to masywny, ozdobny, złoty lub srebrny. To bardzo silny trend obecny od kilku sezonów. Zegarek, jako element stylizacji, część biżuterii, dodatek przydający właścicielce blasku, powinien lśnić, połyskiwać, przyciągać wzrok. Stąd ogromna popularność zegarków biżuteryjnych, na bransoletach ze stali, srebra lub złota. Często bransolety mają postać łańcuszków o grubym splocie, albo łączonych cienkich łańcuszków, z kolei na tarczach osadzone są kryształki Swarovskiego, cyrkonie i inne kamienie szlachetne. Tego typu biżuterię znajdziemy zarówno w sieciówkach, jak i sklepach specjalizujących się w sprzedaży markowych zegarków. Modele zgodne z aktualnymi trendami, bogato zdobione, a jednocześnie w bardzo niskich cenach – to propozycja zegarków Geneva. Wysadzany cyrkoniami czasomierz w kolorze złota można kupić już za ok. 10 złotych (!). Podobne modele z półki średniej (oczywiście różni je jakość) oferuje Fossil za ok. 400 zł. Wielbiciele metek znanych projektantów, którym marzy się wysadzany klejnotami zegarek, powinni być w siódmym niebie, przeglądając ofertę Versace (ok. 4000 zł), gdzie królują zegarki w kolorze złota, obowiązkowo wysadzane cyrkoniami, chronionymi przez szafirowe szkiełko.
Inspiracje naturą
Ważnym trendem tego sezonu jest nawiązywanie w wyrobach biżuteryjnych do natury. To tak zwany trend organiczny, w którym biżuteria odzwierciedla i naśladuje piękno roślin i zwierząt. W jaki sposób? Imitując faktury i materiały, które obserwujemy w naturze, np. charakterystyczny wzór liści, wężowej skóry, słojów ściętego drewna. Tego typu wpływy są subtelne, a zegarki inspirowane trendem organicznym są ozdobne, ale nie w ostentacyjny sposób (w przeciwieństwie do modeli z kamieniami). Idealny przykład zegarka organicznego? Model Huston Hexa marki Esprit, którego bransoleta składa się z ogniw ułożonych na kształt plastra miodu. By podkreślić związek z naturą zadbano też o kolorystykę stali (złoto, srebro, różowe złoto, brąz).
Moda z bloga
Blogerki inspirują! Gdy przyjrzeć się opisom aukcji internetowych Allegro, nie ma co do tego żadnych wątpliwości: zegarki, które oglądamy na polskich i zagranicznych blogach modowych stają się hitami sprzedaży. Skoro tak podobają się czytelnikom blogów, warto zwrócić uwagę, jaki typ zegarków króluje w Internecie. Jeszcze jakiś czas temu był to Ice Watch – zegarek z silikonową bransoletą i dużą tarczą, potem Michael Kors (najlepiej w kolorze różowego złota, duża tarcza, masywna bransoleta). Obecnie, numerem jeden jest Daniel Wellington – prosty zegarek ze srebrną kopertą i skórzanym (najczęściej czarnym lub granatowym) paskiem. Wygląda na męski (i de facto jest przeskalowanym męskim modelem) i sporo kosztuje – ok. 600 zł (zależnie od modelu). Przy mniejszym budżecie warto sprawdzić ofertę Timex, ulubionej marki polskich blogerek. Klasyczne złote Timexy, ewentualnie te na pasku, poleca wiele popularnych trendsetterek znad Wisły. Kosztują niewiele, bo od 100 do 300 złotych, a jakością nie ustępują droższym markom.
Z męskiej szafy
Ulubiona kategoria wszystkich pań, które nie lubią bogato zdobionych zegarków. Znajdą się w niej zarówno klasyczne czasomierze z białą lub czarną tarczą na skórzanych paskach (najlepiej w deseń wężowej skóry), jak i duże modele złotych i srebrnych zegarków na masywnych bransoletach, najlepiej z chronografem. Od kilku lat w tej kategorii królują dwa amerykańskie domy mody: DKNY i Michael Kors. Ich modele są tak podobne, że czasem trudno je rozróżnić. Duże tarcze z minimalistycznymi ozdobami, do tego piękne bransolety – są hitem, choć kosztują niemało, bo od 700 do 1500 zł. W przypadku skromniejszego budżetu można posiłkować się bardzo zbliżonymi modelami Fossil (ok. 300–400 zł) albo poszukać w sieciówce. Stylizowane na męskie zegarki mają w ofercie polskie i zagraniczne sieci, m.in. Parfois, Reserved, Asos, River Island, Zara.
Porozmawiaj z... zegarkiem!
Jeszcze sezon, dwa temu, myśląc o nowoczesnym zegarku, mieliśmy w głowach modele sportowe. Modne były zarówno nawiązujące do estetyki lat 90. Casio Baby G, czy Adidas Originals, jak i całkiem współczesne, które poza pomiarem czasu potrafiły zmierzyć tętno albo liczyć kroki. W tym sezonie modny zegarek potrafi o wiele więcej. Łączy się z Internetem, sprawdza kalendarz i... rozmawia z właścicielem. Samsung Galaxy Gear to zegarek, który jest przedłużeniem naszego telefonu i prawą ręką jednocześnie. Gdy nadchodzi połączenie głosowe, nie trzeba sięgać do torebki po telefon, wystarczy odebrać... zegarek. Galaxy Gear reaguje na polecenia głosowe, robi zdjęcia i nagrywa notatki głosowe. Podobnie działa także Sony SmartWatch, który na wyświetlaczu o przekątnej 1,6 cala pokazuje informacje o połączeniach, SMS-y, maile, godzinę, datę, temperaturę. Ma wbudowany kompas, minutnik i stoper, jest też swoistym pilotem do telefonu. Ile to kosztuje? Nowoczesne zegarki z dodatkowymi funkcjami to wydatek ok. 500 złotych.
Minimalizm, błyskotki czy high-tech?
Jak widać, aby posiadać modny zegarek, zazwyczaj trzeba mieć... więcej niż jeden model! Minimalistyczny, klasyczny do stroju służbowego, high-tech na trening biegowy albo do hipsterskiego klubu, biżuteryjny dla przełamania klasycznej stylizacji, a inspirowany blogosferą, by podkreślić, że jesteśmy na czasie i interesuje nas nie tylko moda z wybiegów, ale i street style. | Najmodniejsze damskie zegarki FW 14/15 |
Budząca kontrowersje i silne emocje na długo przed ukazaniem się drukiem, przez jednych oczekiwana, przez innych znienawidzona za sam fakt powstania… Wywołała kontrowersje i wielki szum medialny – oto kontynuacja trylogii Stiega Larssona, napisana przez Davida Lagercrantza i zatytułowana „Co nas nie zabije”. Uwaga, fani „Millennium”! Lisbeth Salander i Mikael Blomkvist powracają! Nie ma co się oszukiwać, ta książka na dobre poróżniła miłośników kultowej mrocznej prozy Stiega Larssona. Słuchając komentarzy osób, które sięgnęły po „Co nas nie zabije”, można odnieść wrażenie, że niektórzy czytelnicy skreślają tę pozycję tylko dlatego, że nie napisał jej… nieżyjący już Stieg Larsson! Dla jednych niebywałe, choć dla wiernych fanów „Millennium” napisanie kontynuacji trylogii przez innego autora to niemal świętokradztwo!
Z kolei inni czytelnicy w swoich ocenach drobiazgowo porównują styl i prowadzenie akcji przez obu autorów, choć z góry wiadomo, że Lagercrantz nigdy nie stanie się Larssonem, a jeden autor nigdy nie napisze książki identycznie jak jego kolega po fachu. Gdyż, zgodnie ze znanym cytatem: „Styl to człowiek”.
Zanim wejdziemy w polemikę ze zwolennikami lub przeciwnikami kontynuacji trylogii „Millennium” i będziemy ferować wyroki, czy David Lagercrantz miał w ogóle prawo podjąć się napisania kontynuacji kultowej trylogii, z pewnością warto zapoznać się z fabułą i nowymi postaciami, które pojawiają się na kartach powieści.
Lisbeth i Mikael w świecie hakerów
Ponieważ trylogia „Millennium” powstała dobrych parę lat temu, kilka wątków zatarło się w pamięci czytelników. Na szczęście autor stosuje sporo przypomnień, by odświeżyć luki w naszej pamięci. Dzięki temu zabiegowi czytelnik nie ma najmniejszego problemu z wejściem w wartki nurt akcji. Za co plus dla autora!
Ponownie spotykamy się z Salander i Blomkvistem oraz innymi znajomymi postaciami. Lagercrantz wprowadza też nowych, nie mniej fascynujących bohaterów. Co słychać u starych znajomych z Millennium? Mikael Blomkvist przeżywa poważny kryzys i coraz częściej myśli o porzuceniu zawodu dziennikarza śledczego. Z kolei Lisbeth Salander podejmuje duże ryzyko i bierze udział w zorganizowanym ataku hakerów... Ich drogi krzyżują się, gdy profesor Balder, ekspert w dziedzinie badań nad sztuczną inteligencją, prosi Mikaela o pomoc. Jak się okazuje, profesor posiada szokujące informacje na temat działalności amerykańskich służb specjalnych. Nieustraszony Mikael podejmuje wyzwanie. Ten tekst może być ostatnią deską ratunku dla jego dziennikarskiej kariery, ale też wpłynąć na losy całego świata.
Fabuła jest niezwykle interesująca i wciąga na wiele godzin. Wchodzimy w mroczny, hakerski świat Lisbeth Salander. Kolejny wielki plus dla autora za to, że genialnie nawiązał do przeszłości Lisbeth, sprawiając, że jej historia zaczęła się układać w logiczną i niezwykle interesującą całość.
Trzeba uczciwie przyznać, że książka została utrzymana na wysokim poziomie artystycznym Stiega Larssona, co z pewnością nie było łatwym zadaniem. Historię czyta się wyśmienicie, jednym tchem, gdyż jest w niej wiele nagłych i nieprzewidywalnych zwrotów akcji.
Fabuła książki skrywa liczne mroczne tajemnice, pojawia się także niewyjaśnione przestępstwo, ponadto czytelnik napotyka różne drogi, które prowadzą bohaterów do celu... Trzeba bacznie śledzić akcję, gdyż autor dynamicznie wprowadza nowe wątki i splata je ze sobą. Generalnie książka została dobrze napisana i trzyma w ciągłym napięciu, a od lektury nie można się oderwać.
Lagercrantz postawił sobie wyzwanie, któremu było ciężko sprostać. Przede wszystkim mamy dużo przypomnień, kto kim był, kto co zrobił i co działa się wcześniej – a jest to bardzo przydatne po tak długim okresie od premiery wcześniejszych części.
Oczekiwana i bojkotowana
Pomimo fali krytyki nad autorem (za to, że nie jest Larssonem!) trzeba uczciwie przyznać, że Lagercrantznaprawdę dał radę. Doskonale odzwierciedlił klimat prozy Larssona. Bohaterowie nie stracili nic na wyrazistości. Akcja pędzi i jest bardzo wciągająca – nie znajdziemy tu żadnych dłużyzn. Autora tym bardziej należy docenić, gdyż poprzeczka była postawiona wysoko, a nastawienie czytelników – wrogie.
Trzeba jednak przyznać, że gdyby „Co nas nie zabije” było odrębną powieścią, bez kontrowersji i zamieszania wokół całej serii i jej autora, to na pewno nie wzbudziłoby takich silnych emocji. Ta książka mocno podzieliła fanów „Millennium”, co z pewnością przełożyło się na spodziewany przez wydawcę efekt marketingowy. Była to przecież pozycja, na którą miliony czekały z niecierpliwością, a drugie tyle czytelników potępiało jej autora za przejęcie pałeczki po Larssonie. Krytyka i bojkot uderzyły w książkę, zanim ukazała się drukiem… Czy słusznie?
Poprzez kontrowersje, które wywołała, pozycja ta nierzadko jest negatywnie oceniana za sam fakt zmiany autora. Tymczasem warto spojrzeć na „Co nas nie zabije” jak na byt samodzielny, który powinien być oceniany za własne walory literackie. Jeśli podobał nam się mroczny, skandynawski klimat „Millennium”, tę książkę z pewnością warto przeczytać, by wyrobić sobie swoją opinię. A trzeba przyznać, że Lagercrantz naprawdę dał radę – okazał się sprawnym pisarzem i napisał bardzo udaną powieść. | „Co nas nie zabije”, David Lagercrantz, recenzja |
Lapotopy 17-calowe oferują bardzo dużą powierzchnię roboczą i wbrew pozorom wyróżniają się większą funkcjonalnością niż ich mniejsze, choć lżejsze, odpowiedniki. Poznajmy kilka modeli zarówno dla graczy, jak i osób szukających maszyny do pracy. Asus ROG GL753
box:offerCarousel
Na początek coś dla wymagających graczy oraz osób, które wymagają ponadprzeciętnej wydajności podczas pracy z programami graficznymi. Model Asus ROG GL753 w topowej specyfikacji to koszt około 6400 zł. W zamian otrzymujemy urządzenie z ekranem 17,3 cali i rozdzielczością Full HD (1920 x 1080 pikseli), wyposażone w potężny procesor Intel Core i7-7700HQ o taktowaniu do 3,8 GHz w trybie Turbo.
Aż 32 GB pamięci RAM zapewni sprawną pracę systemu oraz uruchomionych programów i gier, zaś za wyświetlanie grafiki odpowiada układ GTX 1050 z 4 GB pamięci. Na uwagę zasługuje pojemny i niezwykle szybki dysk SSD. Pojemność 960 GB wystarczy na system i programy oraz ulubione gry. Całość prezentuje się agresywnie i jest w typowo gamerskim stylu.
MSI GV72
box:offerCarousel
Kolejna propozycja dla wymagających graczy, którym zależy na bardzo wydajnym procesorze. Model MSI GV72 w konfiguracji za około 6000 zł posiada procesor Intel Core i7-7700HQ o taktowaniu 3,8 GHz w trybie Turbo, wspomagany przez 32 GB pamięci operacyjnej RAM.
Ekran o przekątnej 17,3 cala i rozdzielczości Full HD (1920 x 1080 pikseli) oraz grafika GTX 1050Ti z 4 GB pamięci GDDR gwarantują świetne wrażenia podczas grania nawet w wymagające tytuły. Na dane użytkownika przygotowano dwa dyski twarde – jeden wydajny SSD M.2 o pojemności 256 GB, a drugi tradycyjny HDD o pojemności 1 TB. Urządzenie wygląda nowocześnie, ma podświetlaną klawiaturę i aż cztery głośniki.
Dell Inspiron 5770
box:offerCarousel
Tym razem coś dla tych, których nie interesują gry, kolorowe podświetlenie i agresywna stylistyka. Dell Inspiron 5770 wyposażono w najnowszy procesor Intel Core i7-8550U o taktowaniu do 4 GHz w trybie Turbo z 16 GB pamięci operacyjnej RAM.
Ekran LED IPS o przekątnej 17,3 cala legitymuje się rozdzielczością Full HD (1920 x 1080 pikseli), zaś układ graficzny – stworzony z dedykowanej karty AMD Radeo 530 – jest energooszczędny i wystarczająco wydajny do codziennych zastosowań. Na dane użytkowników przygotowano szybki dysk SSD o pojemności 128 GB oraz dysk HDD o pojemności 1 TB. Stylistyka jest minimalistyczna i bardzo elegancka. Cena powyższej konfiguracji to około 4300 zł.
Dell Inspiron 7773
box:offerCarousel
Na zakończenie niezwykle ciekawy sprzęt, który łączy w sobie funkcjonalność kilku urządzeń. Dell Inspiron 7773 nie jest, co prawda, sprzętem do wymagających gier, ale w każdym innym zadaniu sprawdzi się wyśmienicie. Zacznijmy jednak od podzespołów. Sercem jest procesor Intel Core i7-8550U o taktowaniu do 4 GHz w trybie Turbo, ze wsparciem ze strony 16 GB pamięci operacyjnej RAM. Karta graficzna to układ NVIDIA GeForce MX150 z 2 GB pamięci wewnętrznej. Dysk to bardzo szybki model SSD o pojemności 512 GB. Cechą szczególną tego laptopa jest bez wątpienia 17-calowy dotykowy ekran LED IPS o rozdzielczości Full HD (1920 x 1080 pikseli).
Co więcej, zastosowane tu zawiasy pozwalają obrócić ekran o 180 stopni, sprawiając, że mamy do czynienia z dużym tabletem idealnym do pracy i przeglądania sieci. Przydatna okaże się również podświetlana klawiatura, zaś solidności i prestiżu dodaje częściowo aluminiowa obudowa. Całość prezentuje się zgrabnie, bardzo elegancko i stylowo. Cena powyższej konfiguracji na Allegro w dniu publikacji – około 6100 zł. | Polecane laptopy 17-calowe |
Problemy zdrowotne mogą przytrafić się każdemu z nas. Doprawdy, trudno o bardziej „życiowy” temat. Być może to dlatego, pisarze tak często traktują go jako inspirację. I tworzą wyjątkowe, poruszające historie. Opowieści, których bohaterowie zmagają się z chorobą, to zwykle trudne lektury. Książki takie nie muszą być jednak przygnębiające i na wskroś przeszyte smutkiem.
Oto kilka najciekawszych powieści, które dotykają tego trudnego, ale bardzo ważnego tematu.
1. „Gwiazd naszych wina”, John Green
Green dał się poznać najlepiej jako twórca powieści dla młodzieży z gatunku Young Adult. I chociaż „Gwiazd naszych wina” też świetnie pasuje właśnie do tej „szufladki”, to zbrodnią byłoby odzierać tych nieco starszych czytelników, z przyjemności zapoznania się z tą lekturą. Historia chorującej na raka, pogodzonej ze swoim losem Hazel i charyzmatycznego Augustusa, którego pojawienie się wyrywa ją z apatii, jest bowiem tak wciągająca, wzruszająca i, mimo wszystko, optymistyczna, że po prostu trzeba ją przeczytać. „Gwiazd…” to książka odważna, w której autor wnikliwie podejmuje trudny temat kończącego się zbyt wcześnie życia i pierwszej miłości, nie tracąc przy tym humoru i nadziei.
Przeczytaj pełną recenzję książki Johna Greena „Gwiazd naszych wina”.
box:offerCarousel
2. „Motyl”, Lisa Genova
Poruszająca opowieść, która przypomina o tym, że życie i zdrowie to ulotne chwile, które trzeba doceniać, bo w każdej chwili mogą nam zostać odebrane. „Motyl” to historia Alice, spełnionej kobiety, której życie nie mogłoby układać się lepiej. Jest szczęśliwą żoną i matką, ma świetną pracę, dba o siebie i świetnie się czuje. Do momentu, gdy ciało zaczyna powoli odmawiać jej posłuszeństwa. Diagnoza jest bezlitosna: alzheimer. Przerażona wizją utraty własnej tożsamości i pamięci, Alice zaczyna nierówną walkę z podstępną chorobą i… samą sobą. Powieść Genovy, przeniesiona przed dwoma laty na ekran, to książka, która na długi czas z nami zostaje, nie dając o sobie zapomnieć. Mocna, wzruszająca, bardzo potrzebna lektura.
Przeczytaj pełną recenzję książki Lisy Genovy „Motyl”.
box:offerCarousel
3. „Zanim umrę”, Jenny Downham
Szesnastoletnia Tessa umiera, zostało jej zaledwie kilka miesięcy życia. Dziewczyna, z pozoru pogodzona ze swoim losem, postanawia wykorzystać pozostawiony jej czas na spełnienie 10 postanowień. Są wśród nich choćby przygodny seks, eksperyment z narkotykami i zatarg z prawem. Pojawiają się też inne, z pozoru błahe, ale dużo trudniejsze do zrealizowania i w efekcie mające o wiele większą wartość. Do tego dochodzi bunt i wielki żal, który bohaterka „Zanim umrę” wyraża poprzez napady gniewu i ranienie - często celowe - swoich bliskich.
Książka Downham, choć przeznaczona dla nastolatków, to lektura bardzo mocna, która zrobi wrażenie również na starszych czytelnikach.
box:offerCarousel
4. „Skafander i motyl”, Jean-Dominique Bauby
Książka, na podstawie której powstał niesamowity film, poruszający miliony widzów. „Skafander i motyl” w wersji „papierowej” robi może nieco mniejsze wrażenie, bo to książka dużo bardziej intymna, mniej widowiskowa. Historia jej autora sama w sobie zrobi jednak na was ogromne wrażenie: Bauby był redaktorem francuskiego „Elle”, człowiekiem spełnionym i odnoszącym sukcesy, gdy pewnego dnia, jadąc samochodem, doznał wylewu. Na jego skutek mężczyzna padł ofiarą tzw. „syndromu zamknięcia”, czyli paraliżu całego ciała, zachowując jasność umysłu. Dzięki determinacji, opiekującej się nim pielęgniarki, która opracowała specjalny alfabet, wykorzystujący mrugnięcia okiem, Bauby mógł opowiedzieć jak się czuje.
box:offerCarousel
5. „Jeszcze jeden oddech”, Paul Kalanithi
Kolejna książka, dla której inspiracją stało się samo życie i jego nieprzewidywalność. „Jeszcze jeden oddech” to poruszające, wstrząsające wspomnienia człowieka, któremu choroba przekreśliła wspaniale zapowiadającą się karierę. To on sam miał nieść pomoc innym.
Paul to genialny neurochirurg, który po 10 latach rezydentury, w wieku 36 lat, wreszcie może zacząć przebierać w ofertach najbardziej prestiżowych klinik i szpitali. I wtedy, jak grom z nieba, spada na niego diagnoza: rak płuc IV stopnia. W jednej chwili Kalanithi z lekarza walczącego o życie innych, sam staje się pacjentem, uzależnionym od działań medyków.
Mimo postępującej choroby, Paul postanawia pisać. Dzieli się z nami nie tylko swoimi przemyśleniami na temat swojej diagnozy czy godzenia się z odchodzeniem, ale pisze też o swoim fascynującym zawodzie, który był dla niego przede wszystkim pasją.
„Jeszcze jeden oddech” to mimo wszystko książka bardzo budująca, pokazująca, że nawet w obliczu strasznej choroby można odejść z godnością i na swoich warunkach.
Książki wzruszają, podkreślają siłę ludzkiej woli i umysłu, działających nawet wtedy, gdy ciało odmawia posłuszeństwa. „Uczłowieczają” choroby, których zwykle najbardziej się boimy. | 5 powieści, których bohaterowie zmagają się z chorobą |
Dysleksja, czyli trudności w czytaniu nieuwarunkowane schorzeniami neurologicznymi, wiąże się ze specyfiką percepcyjno-motorycznego i poznawczego funkcjonowania dotkniętych nią dzieci. Dokładne przyczyny dysleksji nie są znane. Problemy z nauką dzieci dotkniętych dysleksją nie są zależne od chęci ani zbyt małego zaangażowania w proces zdobywania wiedzy. Ich specyficzne trudności w uczeniu się wynikają z uwarunkowań wewnętrznych – opanowanie materiału dydaktycznego zajmuje im więcej czasu i pochłania więcej wysiłku niż innym uczącym się, a efekty pracy dyslektyków często nie są zadowalające.
Pierwsze zmagania z dysleksją
Opinia poradni psychologiczno-pedagogicznej, w tym poradni specjalistycznej, o dysleksji może być wydana nie wcześniej niż po ukończeniu trzeciej klasy szkoły podstawowej. Jednak już na etapie przedszkolnym można i powinno się prowadzić zajęcia profilaktyczne, wspomagające rozwój dzieci zagrożonych specyficznymi trudnościami w uczeniu się. Duże znaczenie na tym polu ma indywidualna praca w domu oraz takie dobranie wspólnych zabaw czy sposobów spędzania czasu, aby dziecko oprócz przyjemności czerpało z nich również korzyści. Doskonale sprawdzają się wszelkiego rodzaju gry oparte na zapamiętywaniu i ćwiczące koncentrację. Dobrze jest z maluszkiem układać puzzle, grać w memo czy skojarzenia. Należy jednak pamiętać, by dziecko dobrze się przy tym bawiło, a nie czuło jak na terapii czy przymusowym treningu.
Poznać sedno problemu
Dysleksja przede wszystkim wiąże się z przetwarzaniem fonologicznym, czyli przekładaniem słowa na jego brzmienie i na odwrót – stąd biorą się dalsze trudności z czytaniem, wymawianiem i dekodowaniem słów. Pierwszymi oznakami tego zaburzenia mogą być problemy z rymowaniem, nieprawidłowe wymawianie wyrazów czy mylenie słów o podobnym brzmieniu. Nadine Gaab ze Szpitala Dziecięcego w Bostonie, specjalizująca się w neurobiologii poznawczej, przyjrzała się aktywności mózgów 36 przedszkolaków podczas wykonywania szeregu czynności, jak np. decydowanie, czy na początku dwóch usłyszanych słów występuje ten sam dźwięk. Wnioski z jej badań ukazały się na łamach „Proceedings of the National Academy of Sciences”. Dzięki nim wiadomo, jak powinna wyglądać norma rozwojowa w tej grupie wiekowej i ustalono, że dysleksją zagrożonych jest od 5 do 17 procent dzieci, przy czym co drugie obciążone jest dysleksją prawdopodobnie genetycznie. Dobrą zabawą dla takich maluchów jest powtarzanie im prostych rymowanek z pokazywaniem, uczenie piosenek i tańczenie do nich, a także wszelkiego rodzaju obrazowanie słowne, np. za pomocą gier i zabaw z abecadłem, jak Litery i słowa firmy Trefl czy Tworzymy słowo z serii Małego odkrywcy.
Starsze dzieci – praca, praca i efekty
W domowej terapii starszych dzieci pomocne okażą się zabawy słowne oparte na wyszukiwaniu takich samych sylab bądź głosek w dwóch i kilku wyrazach, np. kawa – mowa; kotki – maki; kartofelek – pantofelek. Równie dobra jest zabawa odwrotna – polegająca na znajdywaniu sylab różniących zestawiane ze sobą wyrazy, np. telefon – telewidz; parapet – parasol, Zakopane – zakochane. Odrobinę trudniejszym zadaniem będzie układanie nowych wyrazów zawierających jakaś wybraną sylabę poprzez dodawanie do niej kolejnych sylab. Można również skorzystać z domina sylabowego, które wspomaga procesy syntezy wyrazowej. Z kolei dobrze znaną i sprawdzoną zabawą w tworzenie wyrazów z poziomu liter i głosek, która wspomaga procesy mózgowe odpowiedzialne za posługiwanie się mową, spostrzegawczość i kojarzenie, są wszelkiego rodzaju Scrabble.
Rodzinnie, zabawnie i z pomysłem
Istotnym wsparciem podczas terapii dysleksji, jak i podczas zajęć wspomagających na wczesnym etapie edukacji, jest rodzina i jej podejście do problemu. Dzieci dotknięte dysleksją często są odtrącane przez rówieśników, wyśmiewane i nieraz gorzej traktowane w szkole. Potrzebują zatem wsparcia w najbliższych. Bardzo ważne jest wzmacnianie wiary w siebie u tych uczniów i budowanie ich poczucia własnej wartości, aby dyslektyk nie wykształcił w sobie reakcji zwanej wyuczoną bezradnością. Polega ona na przekonywaniu samego siebie, że nie potrafi się wykonać określonego zadania. Takie nastawienie bardzo trudno jest wykorzenić, dlatego niezwykle istotne jest zapobieganie mu. Wiele czynności zapobiegawczych można powiązać z rodzinną zabawą, np. grą w kalambury, budowaniem wspólnego opowiadania poprzez dodawanie kolejnych pojedynczych słów czy nawet wymyślaniem wyrazów o podobnym lub przeciwnym znaczeniu.
Jeśli dziecko jest zagrożone dysleksją lub posiada już zdiagnozowane zaburzenie, warto, obok terapii profesjonalnej, samemu działać dodatkowo i tak dobierać zadania i zabawy na wspólnie spędzany czas, aby stymulować rozwój dziecka, rozwijać jego pamięć, mowę, wzbogacać słownictwo, a także pozwalać rozwinąć umiejętności koncentracji uwagi i zapamiętywania. Często jest to długa i mozolna droga, ale o wiele lepiej podążać nią niż postępować według utartych schematów nudnych i jednostajnych ćwiczeń. | Terapia dysleksji poprzez zabawę ‒ jak pracować z dzieckiem w domu? |
Obuwie na wiosnę diametralnie odbiega od tego w sezonie jesienno-zimowym. Na bok odstawiamy wszelkie toporne botki i grube kozaki, a w zamian oferowane są nam modne, płaskie, a jednocześnie niezwykle wygodne balerinki. Zobacz, jakie modele będą królować w tym sezonie i w co warto zainwestować. Baleriny kojarzone są przede wszystkim z niezwykłą elegancją i szykiem, bowiem trudno sobie wyobrazić lepsze obuwie na specjalne okazje, kiedy nie preferujemy bądź nie są dla nas wskazane wysokie szpilki. To dzięki balerinkom jesteśmy w stanie prezentować się niezwykle efektownie, nie tracąc przy tym komfortu z ich korzystania. Podpowiadamy, jakie fasony będą szczególnie modne tej wiosny.
Baleriny – dla kogo?
Wbrew powszechnemu przekonaniu balerinki prezentują się dobrze zarówno na kobietach obdarzonych wysokim wzrostem, jak i tych niższych. Pamiętajmy jednak, że wszystko zależy od modelu, jaki wybierzemy, wzoru oraz koloru. Jeśli zależy nam na wydłużeniu nóg, sprawiając, że staną się smuklejsze i szczuplejsze, wtedy warto postawić na model w kolorystyce nude. Jeśli zaś mają się rzucać w oczy, a wręcz odciągać wzrok od pozostałych elementów naszego ubioru, wtedy dobrym rozwiązaniem będą balerinki o mocnej, kontrastującej barwie.
Jakie materiały i kolorystyka?
Jak co sezon, zmieniają się nie tylko konkretne fasony obuwia, ale przede wszystkim wzory oraz kolorystyka. W tym sezonie większość obuwia utrzymana jest w klasycznych odcieniach, na przykład eleganckiej czerni, szarości czy też beży, ale bez problemu znajdziemy też balerinki w intensywnych, neonowych kolorach. Ostatnimi czasy bardzo modne stały się także fasony wykonane w odcieniu złota, srebra czy różowego złota. Ten ostatni zyskuje coraz większą popularność. Biorąc pod uwagę materiały, nie ma tutaj dużego zaskoczenia, bowiem na topie plasuje się cały czas skóra naturalna, najchętniej wybierana z uwagi na wysoką jakość. Za nią podąża skóra ekologiczna, która również jest chętnie kupowana. Niestety odstaje nieco jakością, ale za to rekompensuje znacznie niższą ceną. Warto pamiętać również o modelach typowo wiosennych, które wykonane są z tworzywa sztucznego, m.in. gumy. Sprawdzą się one idealnie na co dzień, spacer czy też spotkanie z przyjaciółmi.
Jak nosić?
Balerinki możemy zakładać tak naprawdę do wszystkich stylizacji. Począwszy od stroju casualowego, a zakończywszy na wersji imprezowej. Błędem byłoby myślenie, że nie nadają się one do eleganckiego stroju. W dużej mierze wszystko zależy od nas samych i naszej pomysłowości. Kolorowe oraz fantazyjnie zdobione będą stanowić znakomite połączenie dla prostych spodni i sukienek. Zaś te wykonane z lakierowanej skóry z powodzeniem zastąpią niebotycznej wysokości każde efektowne szpilki. Skóra zamszowa z kolei doda szlachetności nawet zwykłej parze jeansów. Pamiętajmy, że z balerinami możemy śmiało eksperymentować, a każdy pomysł okaże się strzałem w dziesiątkę.
Baleriny to jedne z najpopularniejszych i najbardziej lubianych przez kobiety butów. A to wszystko dlatego, że pasują do wielu stylizacji, są bardzo wygodne, a do tego jeszcze modne. Dlatego też nic dziwnego, że kobiety pragną mieć w swojej kolekcji nie tylko jedną parę, ale co najmniej kilka, aby móc wykorzystywać je na różne okazje, nie tylko od święta, ale również na co dzień. Pamiętajmy o tym, że wiosenne trendy będą niezwykle urokliwe. Nawet mimo wykorzystania jednokolorowych motywów obuwie to będzie wystarczająco ozdobne i stylowe. Jeśli więc nie posiadamy w swojej garderobie balerinek, czym prędzej należy to zmienić. | Jakie balerinki będą modne tej wiosny? |
Wenecja nasuwa romantyczne skojarzenia. Jednak jak się okazuje, to miasto oferuje nie tylko plener dla miłosnych wypadów, ale może też stać się areną zbrodni. W Wenecji tkwi kryminalny potencjał, co doskonale wyczuła Magdalena Knedler, osadzając w niej akcję swojej najnowszej powieści kryminalnej – „Nic oprócz milczenia”. To drugie, po Nic oprócz strachu, spotkanie z komisarz Anną Lindholm. I nie będzie ono ostatnim, bo autorka zaplanowała dla nas trylogię. Zachęcam gorąco do czytania tych książek po kolei. Drugi tom zdradza wiele z tego, co zdarzyło się w pierwszym. By nie zepsuć sobie przyjemności z lektury, warto mieć to na uwadze.
A miało być tak spokojnie…
Komisarz Anna Lindholm szuka spokoju w Wenecji. Musi na nowo ułożyć sobie życie i odpocząć po dramatycznych wydarzeniach, jakie niedawno spotkały ją i jej bliskich. Policjantka mieszka u pewnej Włoszki, której pomaga w prowadzeniu antykwariatu. I pewnie faktycznie pobyt w tym mieście pozwoliłby jej odetchnąć, odpocząć i spokojnie zastanowić nad tym, co dalej, gdyby wraz z Lucrezią w jednej z wąskich weneckich uliczek nie natrafiła na… zwłoki.
Z roli świadka Anna gładko przechodzi do pomagającej w śledztwie. A nawet śledztwach, bo młodzieniec z zaułka nie jest jedyną ofiarą morderstwa. Drugie dochodzenie dotyczy zabójstwa kobiety w domu weneckiego jubilera. Obydwie te sprawy prowadzi comissario Antonio Valli, a Anna ochoczo mu pomaga.
Korowód śmierci
W Nic oprócz milczenia plączą się rozmaite wątki. Z teraźniejszości i przeszłości, zawodowe i prywatne, zbrodnicze i romantyczne. Magdalena Knedler zadbała o staranne nakreślenie tła akcji. Bez problemu można ruszyć śladami bohaterów i w ten sposób zwiedzić Wenecję, choć, jak wyjaśnia autorka pod koniec książki, nie każde opisane miejsce dostępne jest dla nieproszonych gości.
Historia rozgrywa się w czasie słynnego weneckiego karnawału, co jest nie bez znaczenia dla losów bohaterów, a czytelnikom pozwala przenieść się na moment do rozbawionego miasta. Ponieważ jest to kryminał, szybko okaże się, że jest to okres, kiedy łatwo ukryć paskudne zamiary za kolorową maską. Nie wszyscy będą się dobrze bawić. Nie dla każdego będzie to radosny czas. Kto i dlaczego przyłączy się do korowodu śmierci? Jakie dramatyczne wydarzenie z przeszłości zapoczątkowało obecną serię nieprzyjemnych zdarzeń?
Mroczne oblicze romantycznego miasta
Akcja Nic oprócz milczenia nie toczy się zbyt dynamicznie, bo nie samym śledztwem żyje autorka i jej bohaterowie. Możemy liczyć na opisy miasta i jego mieszkańców, ich problemów czy stosunku do turystów, ich przemyśleń i obserwacji. Można by to nieco skrócić, ale na szczęście w tej historii dzieje się na tyle dużo, że mimo tych wszystkich opisów trudno się nudzić w trakcie lektury.
Wenecja w kryminale Magdaleny Knedler przyjmuje mroczne oblicze. Jeśli chcecie je poznać, zachęcam do lektury. Wersję elektroniczną Nic oprócz milczenia możecie nabyć za ok. 26 złotych.
Źródło okładki: czwartastrona.pl | „Nic oprócz milczenia” Magdalena Knedler – recenzja |
Tych, którzy mieli styczność z postacią Wacława Niżyńskiego, z pewnością zainteresuje zbeletryzowana biografia jego siostry Bronisławy. W książce Ewy Stachniak zapomniana postać wybitnej baletnicy odżywa i przypomina o swoim niezwykłym życiu. Stachniak napisała „Boginię tańca” w narracji pierwszoosobowej, oddając głos Bronisławie. Podczas pracy nad biografią autorka posiłkowała się prywatnymi notatkami i pamiętnikami Niżyńskiej, które zarchiwizowano w Waszyngtonie. Dzięki temu powstała książka, która wciąga wartką akcją, a jednocześnie dokładnie oddaje realia epoki.
W cieniu boga tańca
Bronisława urodziła się w rodzinie rosyjskich tancerzy baletowych polskiego pochodzenia i od najmłodszych lat miała styczność z tańcem klasycznym. Jako mała dziewczynka zaczęła uczęszczać do szkoły baletowej, gdzie jednak rozwijała się w cieniu brata. Wacław (nazywany „bogiem tańca”) bardzo szybko zdobył sławę i uznanie, zostawiając siostrę w tyle, mimo że nie brakowało jej talentu. Mimo początkowego braku sukcesów, Bronisława przez całe życie wspierała brata i była jego najbardziej zaufaną powiernicą.
Trudna droga na szczyt
Mimo trudności, których dostarczała jej kariera w świecie zdominowanym przez mężczyzn, Niżyńska się nie poddawała. Próbowała swoich sił w różnych miejscach i grupach tanecznych, szukając recepty na sukces. Jej kariera napotkała jednak poważne ograniczenia. Jej małżeństwo rozpadło się w wyniku zdrad męża, obaj bracia zachorowali psychicznie, a matka znalazła się na skraju załamania. Oprócz kolejnych tragedii osobistych, trzeba także pamiętać o wojennej zawierusze, szalejącej w Europie, i rewolucji, która zmusiła Niżyńskich do emigracji. Te wszystkie wydarzenia nie załamały jednak Bronisławy, a raczej uzmysłowiły, jak bardzo jest silna.
Po latach zawodowych i osobistych porażek Niżyńska odniosła wreszcie znaczące sukcesy i przestała być znana jako „siostra tego Niżyńskiego”. Jej ciężka praca, determinacja i poświęcenie przyniosły owoce. Jak jednak do tego doszło? Tego dowiecie się z „Bogini tańca”.
Komu lektura „Bogini tańca” sprawi przyjemność? Na pewno pasjonatom tańca (w szczególności baletu), ale także miłośnikom dobrze napisanych biografii i silnych postaci kobiet. Losy Bronisławy i ciekawe czasy, w których przyszło jej żyć, to gotowy materiał na film.
Źródło okładki: wydawnictwoznak.pl | „Bogini tańca” Ewa Stachniak - recenzja |
Słuchawki są podstawowym wyposażeniem każdego odtwarzacza muzycznego oraz smartfona. Nie zawsze służą tylko do rozrywki, którą jest słuchanie muzyki, ale także do rozmów telefonicznych lub odsłuchiwania audiobooków. Nie wszystkie zestawy słuchawkowe sprawdzą się jednak przy kiepskiej pogodzie. Prezentujemy kilka modeli, którym niestraszne będą niesprzyjające warunki atmosferyczne. Ze zwykłych słuchawek nie da się korzystać przy kiepskiej pogodzie. Słuchanie muzyki np. w deszczu może doprowadzić do ich uszkodzenia. W celu takiego użytkowania niezależnie od aury na zewnątrz należy wyposażyć się w wodoodporne akcesorium. Poniżej przedstawiamy kilka modeli słuchawek, które sprawdzą się nie tylko w słoneczny dzień.
Manta HDP701
Manta HDP701 to bezprzewodowe i wodoszczelne słuchawki, których obudowa chroni wewnętrzną elektronikę przed deszczem i śniegiem. Mają ergonomiczny kształt i nowoczesny wygląd. Łączą się ze smartfonem za pomocą technologii Bluetooth i posiadają zasięg do 10 metrów. W urządzenie wbudowano podwójny mikrofon, co znacznie redukuje szumy i sprawia, że użytkownika słychać bardzo dobrze nawet pomimo niesprzyjającej pogody. W słuchawki zamontowano akumulatory, które pozwalają na 6 godzin ciągłych rozmów lub odtwarzania muzyki.
Jabra Step Wireless
To model dousznych słuchawek odpornych na brud i wodę. Są bardzo lekkie i łączą się ze smartfonem za pomocą Bluetooth, dzięki czemu pozbawione są plączących się kabli. Jabra Step Wireless izolują zewnętrzne dźwięki, co sprawia, że prowadzenie rozmów i słuchanie muzyki jest dużo przyjemniejsze. Za ich pomocą można sterować odtwarzaczem oraz rozmowami bez wyciągania telefonu z kieszeni.
Sony MDR-AS400EX
Jest to model zamkniętych słuchawek dousznych, które izolują zewnętrzne hałasy oraz blokują wydostawanie się dźwięku na zewnątrz. Urządzenie przez to jest komfortowe nie tylko dla użytkownika, ale także dla otoczenia. Sony MDR-AS400EX są odporne na zachlapania i wyposażone zostały w przetworniki akustyczne zapewniające maksymalną czułość dźwięku.
XX.Y H2O
To kolejny model słuchawek dousznych łączących się z urządzeniami mobilnymi za pomocą technologii Bluetooth. XX.Y H2O wyposażono w dziesięciomilimetrowe przetworniki zapewniające dobrą jakość brzmienia. Słuchawki mogą odtwarzać muzykę przez 4 godziny oraz umożliwiają prowadzenie rozmów przez 8 godzin. Ich obudowa wykonana została z wodoodpornych materiałów, dzięki czemu wilgoć nie spowoduje uszkodzenia sprzętu.
Aukey EP-B4
Aukey EP-B4 to słuchawki, które zostały wyposażone w system redukcji szumów CVC oraz możliwość podłączenia do dwóch urządzeń jednocześnie za pomocą technologii Bluetooth. Sprzęt zapewnia do 4,5 godzin rozmów oraz ciągłego odtwarzania muzyki. Aukey EP-B3 to wodoodporne słuchawki douszne, które doskonale sprawdzą się nawet podczas opadów deszczu i śniegu.
Podsumowanie
Wybierając odpowiednie słuchawki na każdą pogodę należy zwrócić uwagę przede wszystkim na ich wodoodporność, która uchroni urządzenie przed deszczem i śniegiem. Przydatna staje się również funkcja łączności przez Bluetooth, dzięki czemu kable nie plączą się podczas silnego wiatru. | Słuchawki na każdą pogodę |
Gotowanie z babcią to sama radość i najwspanialsze wspomnienie z dzieciństwa. Babcia zawsze ma czas, nie krzyczy, gdy mąka się rozsypie, i pozwala lepić pierogi. Co podarować babci, która lubi gotować i spędzać czas w kuchni, by stał się on jeszcze przyjemniejszy?
Gotowanie i przechowywanie
Przygotowanie posiłku zazwyczaj rozpoczyna się od pokrojenia poszczególnych składników. Nic tak nie pomoże w pracy jak składane deski do krojenia, które ułatwią przesypywanie produktów do misek i garnków bez obawy, że się rozsypią.
Składana deska do krojenia
box:offerCarousel
Marka Joseph Joseph słynie z projektów, które łączą kilka funkcji , dlatego składana deska do krojenia Chop2Pot Plus w rozmiarze L jest tak popularnym produktem. Na rozłożonej desce można kroić wszystkie składniki spożywcze, a po złożeniu tworzy rodzaj łopatki, która ułatwia przełożenie pokrojonych warzyw, grzybów, mięsa itp. do garnka. Jest wykonana z tworzywa sztucznego. Ma uchwyt z wykończeniem z miękkiej gumy i antypoślizgowe elementy na spodzie. Można ją zawiesić na haczyku i myć w zmywarce. Cena: 79 zł
Na rodzinnych spotkaniach babcia często wspomina smak dawnych wędlin produkowanych naturalnie, bez chemii i środków konserwujących. Teraz za sprawą niewielkiego urządzenia możecie wspólnie cieszyć się smakiem domowych wędlin.
Szynkowar
box:offerCarousel
Doskonały do przygotowania domowej szynki lub innych wędlin, z uniwersalnym termometrem do dokładnej kontroli temperatury podczas duszenia szynki. Szynkowar Tescoma został wykonany z tworzywa sztucznego odpornego na wysoką temperaturę oraz z żaroodpornego silikonu. Termometr i sprężyna są z wysokiej jakości stali nierdzewnej. Szynkowar został wyposażony w redukcję do przygotowania połowy porcji szynki. Termometru nie należy myć w zmywarce. Instrukcja obsługi oraz przepisy znajdują się wewnątrz opakowania. Cena: 78,90 zł.
Kto lubi spędzać czas w kuchni i dużo gotuje, musi swoje dania przechować. Idealnie nadają się do tego
Pojemniki próżniowe Victor
box:offerCarousel
Komplet składa się z 5 pojemników próżniowych wraz z pokrywkami i pompki. System próżniowy chroni żywność przed zepsuciem. W pojemnikach można przechowywać produkty szybko psujące się, wydłużając przydatność do spożycia, a także marynować w nich mięso. Można wstawiać je do lodówki i zamrażarki oraz podgrzewać w nich potrawy w kuchence mikrofalowej. Nadają się do mycia w zmywarce. Cena: 84,99 zł.
Czas na herbatę
Nie samym gotowaniem babcia żyje. I na pewno lubi herbatę. Mixks herbat w eleganckim opakowaniu na pewno sprawi jej wielką przyjemność.
Herbata Teekanne
box:offerCarousel
Mix herbat w pudełku od Teekanne to eleganckie opakowanie oraz 12 smaków herbat, po 10 sztuk każdego rodzaju. Wyjątkowy wybór najlepszych herbatek, które zapraszają do odkrycia nowego wymiaru. Rozkoszuj się wybranym smakiem herbaty w zależności od upodobań. Daj się zauroczyć doskonałej kompozycji. Opakowanie zawiera herbaty Teekanne: Nero Black Label, Earl Grey, Limited Edition Passion, Limited Edition Love, Black Lemon, Green Tea, Green Tea Opuncia, White Tea, White Tea Citrus, Fresh Orange, Raspberry, Peppermint. Cena: 99,99 zł.
Pyszną herbatę najlepiej pić w pięknych porcelanowych filiżankach. Babci na pewno do gustu przypadnie
Lubiana Victoria
box:offerCarousel
Zestaw Victoria składa się z 6 filiżanek o pojemności 250 ml i spodków, wykonanych z oryginalnej porcelany w najwyższym gatunku. Filiżanki i spodki mają nieregularny kształt zbliżony do kwadratu z delikatnie zaokrąglonymi brzegami. Cena: 67,62 zł.
Współczesna babcia to także najlepsza przyjaciółka, pocieszycielka, powierniczka i towarzyszka szalonych zabaw. Zawsze zrozumie, przytuli, wysłucha i pocieszy. Nie tylko uwielbiamy spędzać z nią czas, ale także uczymy się od niej wielu rzeczy, np. gotowania. To ona rozpieszcza jak nikt inny, ulegając wszelkim zachciankom wnuków. Warto więc w dzień jej święta podziękować za to, że zawsze przy nas jest, i obdarować ją specjalnym prezentem. | Kulinarny prezent na Dzień Babci do 100 zł |
Niska ścieralność gwarantująca duże przebiegi, wysoka wytrzymałość, a także zadowalający poziom bezpieczeństwa to główne cechy stawiane ogumieniu w tym segmencie pojazdów. Parametr nośności
Przy wyborze tego typu opon w dużej mierze należy kierować się takimi zasadami, jak w przypadku aut osobowych. Jedyną, ale bardzo istotną różnicą, na którą koniecznie trzeba zwrócić uwagę jest parametr nośności. W przypadku „osobówek” zazwyczaj cecha ta jest standardowa dla konkretnego rozmiaru ogumienia. Inaczej sprawa wygląda, jeśli mowa o samochodach dostawczych. Tutaj w znacznym stopniu wszystko zależy od dopuszczalnej masy całkowitej i ładowności auta. Im jest ona wyższa, tym (w homologacji pojazdu) wyższą nośność muszą mieć wymagane opony. W zasadzie pożądaną, maksymalną wartość nośności opony można też w prosty sposób obliczyć. Należy podzielić dopuszczalną masę całkowitą auta przez liczbę kół, jakie ono posiada. Dobierana opona powinna mieć nośność nieco większą niż otrzymany wynik.
Warto też zwrócić uwagę na fakt, że niektóre samochody dostawcze mają znacznie różniący się rozkład dopuszczalnych nacisków na osie. Oznacza to, że w takich przypadkach najlepiej sprawdzić pożądaną nośność (informacja zwykle znajduje się na naklejce, umieszczanej najczęściej przy drzwiach kierowcy, na słupku). W samochodach dostawczych często stosowane są opony wzmacniane, sygnowane literą „C”, odnotowaną zaraz za rozmiarem np.: 235 / 65R16C 115 / 113R. Oznacza to, że maksymalne obciążenie eksploatacyjne w tym wypadku to 115, czyli 1 215 kg dla opony pojedynczej lub 113, a zatem 1 150 kg dla opon w układzie bliźniaczym. Litera „R” to indeks prędkości, w tym przykładzie to eksploatacja do 170 km/h.
Efektywność energetyczna opony
Przy wyborze trzeba kierować się również dostępnymi testami, najlepiej wykonanymi przez niezależne podmioty. Bardzo pomocne mogą okazać się opinie użytkowników, jakich w Internecie znajdziemy naprawdę wiele. Od 1 listopada 2012 roku obowiązują przepisy wg rozporządzenia WE 1222/2009, na mocy których wszystkie nowe opony powinny posiadać etykietę informacyjną. Zawarte w niej komunikaty także są przydatne, gdyż informują o takich parametrach, jak efektywność energetyczna opony. Oznaczenia te są podane przy użyciu liter (od „A” do „G”), gdzie „A” symbolizuje produkt najoszczędniejszy, a więc taki, posiadający najniższe opory toczenia. Wbrew pozorom, oszczędności w zużyciu paliwa, jeśli rozchodzi się o eksploatację opony sygnowanej literami od „A” do „B”, są pokaźne w porównaniu do tych wybieranych, zaopatrzonych w symbol „G”.
Droga hamowania
Kolejnym zapisanym parametrem jest zachowanie auta na mokrej nawierzchni. Oznakowano go także za pomocą liter (od „A” do „G”), gdzie pierwsza z nich mówi o oponie, posiadającej najkrótszą drogę hamowania na mokrym asfalcie. Warto wiedzieć, że „A” może mieć krótszą drogę hamowania nawet o kilkanaście metrów w stosunku do „G” (z prędkości 80 km/h, ponieważ taką rozpatruje się na testach, przeprowadzanych wg rozporządzenia). Powyższa różnica jest niebagatelna i będzie miała istotny wpływ w sytuacjach awaryjnych, mogących zakończyć się kolizją. Ostatnią informację, jaką znajdziemy na tej etykiecie, stanowi poziom hałasu zewnętrznego, wyrażony w decybelach (dB).
Wybierając opony dostawcze, warto zatem kierować się: jakością, bezpieczeństwem, a nie tylko niską ceną. | Jak wybrać opony do samochodu dostawczego? |
Wakacje to okres, kiedy naszą twarz coraz częściej zdobi opalenizna. Wyglądamy dzięki niej zdrowiej i młodziej, a przez to lepiej się prezentujemy. Nieważne, czy efekt opalenizny uzyskaliśmy na solarium czy podczas wylegiwania się na słońcu, warto dodatkowo podkreślić go odpowiednim makijażem. Dzięki temu twarz będzie wyglądała promiennie, nienagannie się prezentując. Pierwszy krok – przygotowanie cery
Letnia opalenizna, mimo że wygląda cudownie, sprzyja przesuszeniu cery. W takiej sytuacji żaden makijaż nie będzie prezentował się wystarczająco dobrze. Jeżeli zauważymy pierwsze oznaki przesuszenia skóry, warto zafundować jej delikatny enzymatyczny peeling i użyć intensywnie nawilżającego kremu, takiego jak Hydrain 3 Hialuro marki Dermedic. Regularnie stosowany, pomoże przywrócić skórze odpowiednią jędrność i usunnie przesuszenia. Tak przygotowana cera będzie prezentowała się zdrowo, a makijaż nie będzie podkreślał przesuszonych partii na twarzy.
Opalenizna doskonale radzi sobie ze zmniejszeniem widoczności przebarwień i zmian skórnych. Dzięki temu twarz prezentuje się dużo korzystniej i nie potrzebujemy mocnych, kryjących podkładów. Dużo lepiej sprawdzą się kosmetyki, które delikatnie wyrównają jej koloryt, takie jak np. kremy BB i CC. Krem koloryzujący Bourjois 123 Perfect CC Cream wystarczy nałożyć cienką warstwą na całą twarz przy pomocy gąbki do makijażu lub palców. Uzyskamy efekt delikatnego wygładzenia cery, a jednocześnie podkreślimy naturalną opaleniznę.
Drugi krok – konturowanie
Naturalną opaleniznę warto nieco podkreślić. Idealnie sprawdzą się do tego bronzery. Nie tylko wydobędą odcień naszej cery, ale też pozwolą na odpowiednie jej wykonturowanie. Dobry bronzer w pudrze, taki jak np. The Balm, Bahama Mama, nakładamy na twarz pędzlem o nieco skośnym włosiu. Wystarczy odrobina kosmetyku nałożona pod kości policzkowe, na nos, brodę i czoło. To pozwoli na wyszczuplenie twarzy i podkreślenie jej największych atutów. Sprawi dodatkowo, że opalony odcień cery stanie się bardziej widoczny i będzie dużo lepiej zaakcentowany.
Bronzer to jednak nie wszystko. Równie dobrze z podkreśleniem opalenizny poradzi sobie rozświetlacz. Odrobina tego kosmetyku nałożona na kości policzkowe sprawi, że naturalny odcień skóry będzie dużo bardziej promienny, a cały makijaż doskonale się zaprezentuje. Warto wybierać w szczególności kosmetyki o drobno zmielonych drobinkach, np. L’Oréal Lumi Magique, który sprawdzi się w podkreśleniu kości policzkowych. Odrobinę rozświetlacza warto również nałożyć nad górną wargę, aby dodatkowo rozjaśnić makijaż i optycznie powiększyć usta.
Krok trzeci – odrobina koloru
Pięknie opalona twarz, podkreślona odrobiną bronzera i rozświetlacza, nie potrzebuje dużych ilości kolorowego makijażu. Oko najlepiej zaznaczyć dyskretnymi cieniami w opalizujących odcieniach. Dobrym pomysłem będą różnego rodzaju brązy lub delikatne róże, które znajdziemy między innymi w paletce cieni I-Divine Goodnight Sweetheart marki Sleek. Całość podkręcą wytuszowane rzęsy. Taki makijaż oka delikatnie je podkreśli, ale nie będzie konkurencją dla tego, co najważniejsze, czyli rozświetlonej, opalonej cery.
Perfekcyjnym wykończeniem makijażu podkreślającego opaleniznę są usta. W takiej wersji make-upu nie sprawdzą się ciężkie, matowe pomadki, które nie będą pasowały do lekkiego, rozświetlającego makijażu. Dużo lepszym rozwiązaniem okażą się błyszczyki o lekko transparentnej formule, takiej jak Infallible Gloss od L’Oréal. W proponowanej gamie kolorystycznej znajdziemy kilka przepięknych różowych odcieni, które delikatnie podkreślą usta i sprawią, że staną się doskonałym dopełnieniem całego makijażu.
Make-up podkreślający letnią opaleniznę jest łatwy do wykonania i sprawdzi się zarówno podczas codziennych wyjść, jak i specjalnych okazji. Najważniejszym elementem są kosmetyki, takie jak bronzer i rozświetlacz, które pomogą zaakcentować policzki. Dzięki nim twarz będzie prezentowała się młodo i świeżo. Będzie też dużo lepszym rozwiązaniem na upalne dni niż ciężki makijaż utrzymany w ciemnych kolorach. | Makijaż, który podkreśli letnią opaleniznę – jak go wykonać? |
Wypoczynek na plaży to wspaniały czas, kiedy możemy złapać chwile relaksu oraz nacieszyć się słońcem i szumem morskich fal. Dla dzieci to również wielka atrakcja, bo zwykle zachwyca je budowanie zamków z piasku i kąpiel w morzu. I choć z pozoru wydaje się to proste, to warto zastanowić się chwilę, co zabrać ze sobą, aby niczego nam nie brakowało na plaży. Ochrona przed słońcem
Słońce operuje bardzo silnie nad wodą. Jeśli zamierzamy spędzić na plaży cały dzień, musimy zadbać o ochronę przez zbyt dużym jego działaniem. Olejki i balsamy z filtrami UVA i UVB są niezbędne i, jako podstawowy element, powinny znaleźć swoje miejsce w torbie plażowej. Kapelusze, czapki lub chusty ochronią nas przed słonecznym udarem. O ile dorośli są bardziej odporni, to dzieci koniecznie muszą być wyposażone w nakrycie głowy. Okulary przeciwsłoneczne zadbają o nasze oczy, a my będziemy wypoczywać komfortowo, nie mrużąc ich cały czas.
Coś do siedzenia, leżenia…
Składane leżaki plażowe gwarantują wygodę dorosłym, a ustawiony obok parasol zapewni chwile wytchnienia i pozwoli odpocząć od słońca. Tego typu wyposażenie można teraz kupić wraz z pokrowcami, dzięki czemu zapakowanie ich do bagażnika samochodu jest bardzo proste. Dzieci najchętniej wypoczywają w ruchu, a gdyby chciały chwilę odpocząć w zupełności wystarczy im koc. Warto pomyśleć o plażowym namiocie dla maluszków, który zapewni im cień, ochroni przed wiatrem, a nawet pozwoli na małą drzemkę.
…i do ubrania
O kostiumie kąpielowym nie ma co wspominać, bo to przecież podstawa. Zabierzmy ze sobą luźną bluzkę, pelerynkę lub chustę, którą warto się przykryć po kąpieli albo gdy nasza skóra zacznie przybierać zbyt intensywny kolor. To pozwoli nam uchronić się przed poparzeniem słonecznym. Dla dzieci najlepiej zabrać kilka kostiumów kąpielowych lub spodenek, ponieważ one dość często wchodzą do wody, a nie powinny być w mokrych ubraniach przez cały dzień. Dzieci łatwo się przeziębiają, a powiewy wiatru – pomimo upalnej pogody – zwiększają podatność maluchów na infekcje. Bezpośrednio po kąpieli dzieciom trudno się rozgrzać. Przydatne więc będą cienkie, przewiewne bluzy dresowe i spodnie.
Zabawki dla dzieci…
Plaża to idealne miejsce do zabaw w piasku. Wszelkiego typu łopatki, foremki i wiaderka to niezbędne akcesoria dla dzieci. Jednak plaża to nie tylko piasek, to także woda, która przyciąga wszystkich jak magnes. Tu szczególnie należy zadbać o bezpieczeństwo maluchów. Żaden z nich nie powinien wejść do wody bez specjalnych rękawków, o ile nie umie jeszcze pływać. Dmuchane koła i opony do pływania sprawiają radość w wodzie wszystkim, warto więc zabrać je na plażę. Miłośnikom nurkowania polecamy okulary z rurką do oddychania i płetwy.
…i rozrywka dla dorosłych
Oprócz pływania, aktywny wypoczynek na plaży to głównie siatkówka, więc piłka z pewnością nam się przyda. Chyba już na wszystkich plażach wydzielone są miejsca, gdzie można rozgrywać wręcz turnieje piłki siatkowej. Niektórzy twierdzą też, że badminton jest ich ulubioną rozrywką na plaży, ale to jest trochę trudno zrealizować, że względu na częste powiewy wiatru. W czasie wypoczynku nad wodą na pewno przyda nam się dobra książka, zestaw krzyżówek czy karty do gry.
Jedzenie na plaży
Właściwie wszyscy lubimy jeść na powietrzu, a na plaży wszystko smakuje jeszcze bardziej. Nasze maluchy, spędzając dzień w ruchu, też będą miały podwójny apetyt. Zabierzmy więc ze sobą kanapki, ale przygotowane z produktów, które nie zepsują się w ciągu kilku godzin. Kanapki z sałatą, serem i pomidorami będą idealnym rozwiązaniem. Dobrze sprawdzają się suche ciastka, trochę owoców i przede wszystkim duża ilość wody mineralnej do picia.
Tak przygotowani do wyprawy na plażę, możemy cieszyć się słońcem i wypoczynkiem. Warto korzystać z uroków lata, które w Polsce jest niestety krótkie. | Wygodne plażowanie, czyli z czym na plażę? |
„Zobaczysz, jak to jest, kiedy już będziesz miała własne dzieci...” – która z nas przynajmniej raz nie usłyszała tego zdania z ust mamy, babci albo nawet zupełnie obcej osoby? Która z nas, będąc żoną, nie została zapytana o to, kiedy w końcu zostanie także matką? Przed takimi właśnie problemami Emily Giffin postawiła bohaterkę swojej książki. Rysa na diamencie
Claudia jest kobietą, której nie grozi urodzenie dziecka. Jest dziecioodporna. Ma dobrą pracę i jest szczęśliwą żoną ukochanego mężczyzny. Właściwie to zdaje się, że ostatnią rzeczą, jakiej w życiu potrzebuje, jest zostanie matką. A przynajmniej tak myśli do momentu, w którym jej partner wychodzi z propozycją powiększenia rodziny. Do tej pory Claudię i Bena łączyło nie tylko niezwykłe uczucie i wspólne pasje, ale także zgodność co do kwestii posiadania potomstwa. W ich małżeństwie od początku nie ma miejsca na dzieci – są zupełnie szczęśliwi, spędzając czas tylko ze sobą i realizując się zawodowo. Kiedy Ben zmienia swój stosunek do ojcostwa i pragnie, by zostali rodzicami, wszystko się wali. Claudia, będąc zupełnie przeciwną temu pomysłowi, czuje się zdradzona i niezrozumiana. Czuje, że przez podjęcie złej decyzji może bezpowrotnie stracić Bena. Pozostaje jednak nieugięta i jej obawy się spełniają: jej małżeństwo, które do tej pory uchodziło za idealne, rozpada się. Staje się rzecz niewiarygodna – dziecko, które zazwyczaj umacnia miłość małżeńską, doprowadziło do jej końca. Ale, czy na pewno?
Dziecko gwarancją szczęścia?
Oprócz losów Claudii poznajemy także historię dwóch jej sióstr. Jedna z nich, Daphne, rozpaczliwie pragnie dziecka, o które wraz z mężem od lat bezskutecznie się stara. Lata mijają, a jej marzenie ciągle się nie spełnia i jest to przyczyną większości jej zmartwień.
Z kolei druga, Maura, posiada dzieci, cierpi jednak z powodu nieudanego małżeństwa. Claudia, śledząc ich losy, jedynie utwierdza się w przekonaniu, że w jej przypadku decyzja o rezygnacji z macierzyństwa jest właściwa. Tęskni jednak za Benem, choć nie potrafi zrozumieć jego pragnienia posiadania potomstwa. Stawia ją to w sytuacji konieczności podjęcia trudnego wyboru, od którego zależy cała ich wspólna przyszłość. Czyżby bycie rodzicem rzeczywiście gwarantowało szczęście? Czy należy się na to zdecydować, jeśli istnieje szansa na odzyskanie ukochanego i uratowanie małżeństwa? Czy warto ulec presji otoczenia i urodzić dziecko, aby zadowolić wszystkich… oprócz siebie?
Książka Emily Giffin jest historią nie tylko Claudii, ale też wielu innych kobiet walczących o szczęście i spełnienie. Trudno zliczyć, jak wiele aspektów posiadania bądź też nieposiadania dziecka zostało poruszone na jej kartach. Książka ta bez wątpienia ukazuje, że pojęcie szczęścia ma nieskończoną ilość wymiarów i nie ma na nie jednej, skutecznej recepty. Każda kobieta, w której życiu pojawia się konieczność podjęcia decyzji o macierzyństwie, staje przed nieodwracalnym wyborem, który zmieni całe jej życie. Wierzę, że Dziecioodpornazawiera odpowiedzi na większość pytań, jakie rodzą się w tej sytuacji. Jest to pozycja, która ujmuje swoją bezpośredniością i prostotą w mówieniu o złożonych problemach. To książka dla każdej kobiety, niezależnie od tego, jaki jest jej stosunek do macierzyństwa.
Zobacz także inne książki Emily Giffin.
Źródło okładki: otwarte.eu | „Dziecioodporna” Emily Giffin - recenzja |
Kiedy glazura w łazience jest już położona, a armatura zamontowana, można przejść do przyjemnego, choć nie mniej trudnego etapu urządzania tego pomieszczenia, jakim jest dekoracja. Jednym z trendów wnętrzarskich są akcesoria w odcieniach stali i miedzi. Jak dopasować akcesoria do łazienki?
Aby dodatki stanowiły przysłowiową wisienkę na torcie w aranżacji pomieszczenia kąpielowego, muszą być jednocześnie funkcjonalne i estetyczne. Wówczas łazienka będzie miejscem, gdzie w przyjemny sposób rozpoczniemy i zakończymy dzień. Pierwsza kwestia, o której powinniśmy zdecydować, to styl akcesoriów, który niejako sugeruje już stylistyka glazury i armatury. Jeżeli łazienka jest nowoczesna, urządzona w stylu loftowym lub industrialnym, sprawdzi się w niej kilka sztuk stalowych lub miedzianych dodatków o prostych, surowych formach.
Wybierając akcesoria łazienkowe, warto ograniczyć paletę barw. Zbyt duża różnorodność wzorów i kolorów zaburzy harmonię wnętrza. Kupując dekoracje łazienkowe, zachowajmy zatem umiar również pod tym względem (zwłaszcza gdy łazienka ma niewielki metraż). Bezpiecznym rozwiązaniem jest wybór zestawu akcesoriów utrzymanych w tej samej stylistyce, co uchroni nas przed wpadką aranżacyjną.
Materiał dodatków do łazienki
Dla stylu industrialnego typowe są zimne barwy i materiały, takie jak szarość, beton i stal.Do nowoczesnej łazienki można wprowadzić dodatki ze stali chromowanej lub szklane ze stalowym wykończeniem, które są atrakcyjne wizualnie, ale szybko widać na nich osad. Natomiast akcesoria ze stali szlachetnej na skutek wilgoci panującej w łazience pokrywają się rdzą, którą na szczęście łatwo można usunąć. Stal ta wykazuje działanie bakteriostatyczne i bakteriobójcze.
Nowe wydanie stylu industrialnego obejmuje również elementy dekoracyjne w rdzawych odcieniach. Wprowadzenie akcesoriów łazienkowych w kolorze rudym lub o barwie miedzi powoduje, że szare i zimne loftowe pomieszczenie zyskuje na przytulności. Co więcej, dodatki wykonane z miedzi lub tylko w jej kolorze, dodają wnętrzu elegancji. Materiał ten wyróżnia antybakteryjność.
Stalowe i miedziane dodatki do łazienki
W łazience nie może zabraknąć dozownika do mydła w płynie (od 25 do 385 zł), który jest nowoczesną alternatywą dla mydelniczki. Możemy zdecydować się na model stojący na blacie szafki, dozownik wiszący, który sprawdzi się w zestawie z niewielką umywalką, lub taki, który montuje się w blacie (ponad jego powierzchnię wystaje jedynie przycisk i rurka).
Ręczniki kąpielowe i szlafroki możemy zawiesić na stalowym wieszaku łazienkowym (od 4 zł). Można zdecydować się na model wolnostojący albo wieszak, który mocuje się do powierzchni ściany lub drzwi. Sposoby montażu są różne – od przyssawek, przez taśmę dwustronną, po kołki rozporowe, które są najbardziej pewnym rozwiązaniem.
Urządzając łazienkę, nie można zapomnieć o zakupie kosza na opakowania po zużytych kosmetykach do pielęgnacji ciała i środkach higienicznych. Najbardziej powszechnym modelem jest kosz w kształcie walca. Na Allegro znajdziemy również bardziej oryginalne w formie akcesoria (dostępne od 21 do 798 zł).
Miedzianym elementem wystroju łazienki o praktycznym zastosowaniu są kubki i pojemniki kosmetyczne (od 23 zł) do przechowywania szczoteczek do mycia zębów lub akcesoriów do wykonywania makijażu. Kolor miedzi może pojawić się w łazience także pod postacią oświetlenia. Jednym z rozwiązań są lampy halogenowe, które montuje się w podwieszanym suficie. Jeżeli zdecydujemy się na takie źródło sztucznego światła, możemy wykorzystać okrągłe oprawy halogenowe w kolorze miedzi (od 4 zł).
Stal i miedź są typowe dla stylu industrialnego. Jeżeli chcemy mieć łazienkę o nowoczesnym designie, rozważmy wprowadzenie do niej dodatków w tych barwach lub akcesoriów wykonanych z tych materiałów. | Stal i miedź w aranżacji łazienki |
Czasy, w których zasilacze komputerowe były anonimowymi urządzeniami, ukrytymi głęboko w blaszanej obudowie, na szczęście dawno minęły. Dziś zarówno użytkownicy, jak i producenci przywiązują sporą wagę do tego elementu komputera, stosując ciekawe rozwiązania i udogodnienia. Przykładem są zasilacze modularne. Czym się charakteryzują i ile kosztują? Czym są zasilacze modularne?
Ich konstrukcja praktycznie nie różni się od tradycyjnych zasilaczy, zaś najważniejszą cechą jest możliwość odłączenia zbędnych przewodów. Zasilacz tego typu ma tylko na stałe przymocowaną główną sekcję zasilania procesora i płyty głównej, a cała reszta jest odłączana. Jeśli chcemy zachować porządek wewnątrz obudowy, dbamy o estetykę ze względu na obecność okna i chcemy wyeksponować wszystkie podzespoły, a nie poplątane kable, zasilacz modularny będzie idealnym rozwiązaniem.
Przed zakupem warto zwrócić uwagę na konstrukcję kabli: czy są sztywne, płaskie, okrągłe, jakie mają wtyczki itp. Najtańsze modele mają podstawowe wtyczki i sztywne kable z wieloma złączami, co nie zawsze ułatwia aranżację wnętrza. Topowe modele mają wiele kabli, bardzo dobre materiały i ciekawe dodatki: paski ściągające, pokrowce na kable itp.
Najtańsze zasilacze modularne
Podstawowy zasilacz z odpinanymi kablami możemy kupić już za nieco ponad 200 zł, ale z pewnością warto dodać kilkadziesiąt złotych do nieco bardziej zaawansowanego modelu. Przykładem może być zasilacz SilentiumPC Vero M1 za około 230 zł. W tej cenie otrzymamy konstrukcję z płaskimi odpinanymi kablami o mocy 600 W ze sprawnością na poziomie nawet 87%. Modecom Volcano 750 to kolejna konstrukcja godna uwagi w cenie około 280 zł o mocy 750 W i certyfikatem 80+ Bronze. Na uwagę zasługuje także zasilacz Fractal Newton R3 o mocy 600 W. W tym przypadku zastosowano płaskie kable, które zdaniem wielu użytkowników są idealnym rozwiązaniem dla tych, którzy chcą je ukryć za płytą główną.
Topowe zasilacze modularne
Dla bardzo wymagających użytkowników również przygotowano zasilacze modularne, które charakteryzują się bardzo wysoką mocą i ponadprzeciętną sprawnością. Co prawda, ich koszt nierzadko przekracza 1000 zł, ale i poniżej tej kwoty możemy znaleźć interesujący model. Przykładem jest Evga SuperNOVA w cenie około 580 zł. To zasilacz modularny o mocy 850 W z całym zestawem złączy, dzięki czemu zasilimy nawet bardzo rozbudowaną konstrukcję. Dla prawdziwych fanatyków przygotowano takie konstrukcje, jak Corsair AX dysponujący mocą 1500 W. Taki potwór kosztuje nawet 1900 zł i jest w stanie zasilić skrajnie wysilony i podkręcony komputer do zadań specjalnych. | Zasilacz modularny – czym się charakteryzuje? |
Kopanie, sadzenie czy przesadzanie to jedne z najczęściej wykonywanych czynności w ogrodzie. Dlatego szpadel, łopata i widły to zestaw dobrze znany każdemu ogrodnikowi. Często możesz używać ich zamiennie. Pamiętaj przede wszystkim o własnym komforcie i dobierz je tak, aby pielęgnacja ogrodu była dla ciebie prawdziwą przyjemnością. Szpadel
Szpadel różni od łopaty płaski, ostro zakończony czerpak. Dzięki niemu z łatwością wbijesz się narzędziem w zbitą, twardą glebę. Bez trudu też przytniesz krawędzie trawnika, czy podważysz korzenie wykopywanej rośliny. Możesz nim również przeładowywać ziemię. Przez płaski czerpak nie będzie jednak tutaj tak poręczny jak łopata. Szpadel często jest także nazywany rydlem. Przydaje się zwłaszcza do prac, przy których trzeba użyć dużo siły. Łatwo postawisz na nim stopę, dodatkowo zwiększając nacisk przy wkopywaniu się w ziemię.
Łopata
Łopatasłuży przede wszystkim do przerzucania czy przenoszenia sypkiej ziemi. Jej czerpak jest znacznie bardziej wygięty od szpadla. Dzięki temu bardzo łatwo nabierzesz na nią piasek. Jeżeli ziemia nie jest zbita, z łatwością wykopiesz nią też odpowiedni otwór bez dodatkowej pomocy szpadla.
Rodzaje łopat
Może ci się przydać kilka rodzajów łopat. Wszystko zależy od prac, jakie wykonujesz w swoim ogrodzie. Jeżeli masz w nim domek, w którym możesz napalić w kominku, przyda ci się dodatkowo łopata do węgla. Zazwyczaj jest ona znacznie mniejsza od zwykłej łopaty. Z wyglądu bardzo przypomina szuflę. Gdy w ogrodzie masz piaskownice dla dzieci, bardzo pomocna może się okazać łopata piaskowa. Od klasycznej łopaty odróżnia ją większa rozłożystość czerpaka. Dzięki temu, że jest on szerszy i bardziej płaski, łatwiej nabierzesz nim większą ilość piasku. Z pewnością powinieneś kupić także łopatę do śniegu. Z jej pomocą odśnieżysz podjazd i wszystkie ścieżki, których potrzebujesz pomimo panującej za oknem zimy.
Widły
Widły doskonale nadają się do spulchniania ziemi. Używa się ich również do nakładania siana, obornika, liści, chwastów i innych najróżniejszych rzeczy. Widły do siana mają tylko dwa lub trzy zęby. Do prac ogrodowych powinieneś jednak kupić narzędzie z przynajmniej czterema zębami. Jeżeli chcesz przenosić również drobniejsze elementy, jak obornik, powinieneś się dodatkowo zaopatrzyć w widły z drobniejszymi i gęściej osadzonymi ząbkami, przystosowanymi specjalnie do tego celu.
Dobierz narzędzia do swoich indywidualnych potrzeb
Przy wielu czynnościach możesz zamiennie stosować szpadel, łopatę i widły. Wszystko zależy od twoich indywidualnych preferencji. Ważne, żeby było ci wygodnie podczas wykonywania tych prac. Zbitą ziemię możesz przenosić czy przerzucać zarówno szpadlem, łopatą, jak i widłami. Tak samo wszystkie te narzędzia nadają się do wykopywania najróżniejszych dołów czy podważania korzeni roślin.
Praktyczne i wytrzymałe
Przy zakupie narzędzi zwracaj uwagę na ich jakość. Powinny wytrzymać więcej niż jeden sezon oraz nie być podatne na zmienne temperatury i wilgoć. Sprawdź, czy metalowa końcówka dobrze trzyma się trzonka. Często zdarza się, że końcówka może się wysuwać i bardzo trudno ją na powrót przytwierdzić do drzewca. Ceny szpadla, łopaty i wideł wahają się najczęściej od kliku do kilkudziesięciu złotych.
Dbaj o własną wygodę
Wybierając narzędzia, dopasuj je do swoich indywidualnych potrzeb. Zastanów się, co najczęściej robisz w ogrodzie. Pamiętaj też, że nie mogą być dla ciebie zbyt ciężkie albo trudne do uchwycenia. Powinieneś się również zaopatrzyć w rękawice ochronne. Dzięki nim unikniesz bolesnych odcisków.
Szpadel, łopata i widły to narzędzia, które przydadzą się w każdym ogrodzie. Tym bardziej, że kopanie, przesadzanie czy przerzucanie ziemi albo śmieci to czynności, które wykonujesz na okrągło. Nie musisz kupować wszystkich narzędzi od razu. Często można stosować je wymiennie. Ze względu jednak na własną wygodę oraz ich niewielką cenę warto, żebyś je później dokompletował. Dzięki nim prace ogrodowe staną się szybsze i łatwiejsze. Aby jednak tak się stało, kup narzędzia dobrej jakości, które nie będą podatne na zniszczenia i zmiany temperatur.
Przeczytaj również: Narzędzia dla początkującego ogrodnika | Szpadel, łopata czy widły – do czego przydadzą się w ogrodzie |
Młoda dziewczyna zostaje znaleziona martwa wśród pól kukurydzy. Makabryczny morderca, nazwany później Żniwiarzem, odciął ofierze głowę, najprawdopodobniej za pomocą kosy. Czy początkująca pani detektyw Julia Dobrowolska rozwiążę tę tajemniczą sprawę? Julia Dobrowolska jest młoda, ale z pewnością bardzo ambitna. Jest pełna zapału i determinacji, aby odnaleźć się w męskim świecie detektywów i zostać możliwie najlepszym z nich. Gdy dostaje sprawę morderstwa młodej dziewczyny, której ciało znaleziono wśród pól kukurydzy, początkująca detektyw angażuje się całkowicie. Wkrótce okazuje się, że jest to nie tylko najpoważniejsza sprawa w jej krótkiej karierze, ale także najbardziej tajemnicza. Śledztwo utrudnia jej inspektor policji, który ma ewidentny problem z młodą detektyw, oraz dziennikarz śledczy, który nie odpuszcza intrygującego tematu.
Mroczne uroki polskiej prowincji
Śledztwo z każdym kolejnym dniem wydaje się być coraz trudniejsze, a Julia Dobrowolska ma wrażenie, że świat rzuca jej kłody pod nogi. Jednak czy to na pewno wina świata? Detektyw zaczyna podejrzewać, że mieszkańcy niewielkiej miejscowości wiedzą o wiele więcej, niż mówią. Jakie sekrety skrywają?
Gaja Grzegorzewska w bardzo ciekawy sposób przedstawia polską prowincję, skupiając się na jej mrocznej odsłonie. Dodatkowo dużo uwagi poświęca relacjom między postaciami, co jest istotne zwłaszcza pod koniec historii. Sprawia to, że śledztwo głównej bohaterki nie jest sztampową pogonią za mordercą. Autorka wplata w opowieść wątki obyczajowe, a także sporą dawkę romansu, dzięki czemu powieść nie nuży. Nowe wątki nadają historii odpowiednie tempo i prowadzą ją do końca, który jest bardzo dobrze napisany i zaskakujący.
Przyciągający debiut
„Żniwiarz” to debiutancka powieść autorki, rozpoczynająca cykl „Julia Dobrowolska”. Jej talent pisarski widać już od pierwszej książki. „Żniwiarz” jest doskonale napisany, z wciągającą, pełną napięcia akcją, powolnym odkrywaniem sekretów i wstrząsającym finałem. To opowieść, która spełnia wszystkie kryteria wymagane przy dobrym kryminale, a jednocześnie przyciąga świeżością i ciekawym stylem.
Czytelnik przez całą opowieść trzymany jest w niepewności, a tożsamość mordercy do ostatnich chwil jest tajemnicą. Jednocześnie autorka pisze w sposób, który powoli odkrywa kolejne karty i sekrety, dzięki czemu ma się poczucie uczestniczenia w śledztwie głównej bohaterki. „Żniwiarz” to ciekawa propozycja i bardzo obiecujący początek cyklu, który z pewnością spodoba się fanom polskich kryminałów.
Książka dostępna jest również jako e-book.
Źródło okładki: www.wydawnictwoliterackie.pl | „Żniwiarz” Gaja Grzegorzewska – recenzja |
Jak wiele różnorodności istnieje w ludzkich charakterach, tak również istnieje cała gama sposobów okazywania miłości. Romantyczne obrazy, które przekazuje literatura, mogą wiele wyolbrzymiać albo przedstawiać zupełnie wyimaginowaną wersję prawdziwych emocji. Nie można jednak tego powiedzieć o „Wodzie, która niesie ciszę” Britanny Cherry.
Wszystkie jesteśmy Maggie
Dzieciństwo to jednocześnie wspaniały i najgorszy okres w życiu człowieka. To wtedy tworzą się w psychice najważniejsze mechanizmy obronne i jeśli zostanie ona poddana jakimś wstrząsającym przeżyciom, owe mechanizmy będą wypaczone i nie pozwolą na właściwy rozwój. Będą chroniły pewne zasoby, ale blokowały inne.
Dziesięcioletnia Maggie to istny żywy promyczek słońca. Jest pełna energii, optymizmu do świata i ludzi. Jej rodzina jest co prawda trochę posklejana – mamy nie zna i nie pamięta, a jej rolę spełnia inna kobieta, dzięki której Maggie ma dwoje przyrodniego rodzeństwa. Nie zmienia to faktu, że dziewczynka jest najszczęśliwsza na świecie. Taka współczesna Polyanna. Polyanna, która postanowiła, że weźmie ślub z kolegą brata, Brooksem. Gdy ten się spóźni, spóźni się również w ratowaniu bezbronnej dziewczynki i jej szczęśliwego świata.
Rozdarte serce i zraniona psychika
Tylko dziewczynka zna prawdę o tym, co się wydarzyło nad jeziorem, a cała jej rodzina i najbliżsi są zrozpaczeni, ponieważ nie mogą poznać jej historii. Mała przestała mówić, schowała się w swoim pokoju i znalazła jedyną drogę do poznawania świata: czytanie książek. I tak mijają jej kolejne lata dojrzewania. Na czytaniu, milczeniu i spędzaniu czasu w swoim pokoju.
Jednocześnie może tylko obserwować, jak powoli, ale nieuchronnie rozpada się jej rodzina. Życie z kimś, kto przeżył nieznany dramat i poddał się traumie, to pasmo nieszczęścia i zwątpienia. Szukania winy w sobie, zamartwiania się, nieustannych obaw o przyszłość. Zadawania sobie mnóstwa pytań o to, czy można było w jakikolwiek sposób zapobiec tragedii. A to niestety nie sprzyja całej rodzinie.
Przypadkowe rozmowy
Wówczas na scenę wkracza Brooks, niedoszły pan młody dziesięcioletniej dziewczynki, dziś podobnie jak ona nastoletni, wkraczający w dorosłość i opędzający się od dziewcząt. Jednakże mimo popularności ciągnie go do tej milczącej, pełnej lęku przed wyjściem z pokoju dziewczyny, której los i niezwykłość coraz bardziej przypominają Emily Dickinson. W ten sposób zaczynają ze sobą rozmawiać. Tak zaczynają się przyjaźnić. Wreszcie do głosu dochodzi miłość.
Jednak czy można stworzyć związek z kimś, kto wybrał sobie życie w więzieniu? Jak to w ogóle poukładać? Wydaje się, że Brooks jest w stanie pokonać wszystkie przeszkody, ale wtedy przychodzi pierwszy życiowy sukces, pierwsze w życiu tournée i dłuższa rozłąka. I wtedy pojawia się mnóstwo dodatkowych pytań o to, czy można się pogodzić z wyborem Maggie.
Świat niejednoznaczności
Wydaje się, że skoro mowa o miłości, to także o poświęceniach, ustępstwach czy rezygnowaniu z samego siebie. Wszak taki mamy właśnie obraz miłości, często właśnie tak postępujemy w swoich relacjach z bliskimi i takie mamy wzorce. A jednak Maggie nie może wyjść z pokoju nawet dla Brooksa. Nie potrafi się przełamać, gdy cierpi jej najbliższa sąsiadka. Jak mogą się potoczyć jej losy, gdy uparcie nie pozwala sobie wyzdrowieć?
Brittany Cherry niewątpliwie zwodzi czytelnika. Opisuje całe dziesięciolecia z życia bohaterów, by nie pokazywać specjalnych zmian w ich relacji. W moim odczuciu to właśnie przybliża ją do prawdziwego życia, gdzie jest szalenie trudno pokonać własne ograniczenia, podejmować wiążące decyzje. „Woda, która niesie ciszę” to na pewno powieść zapewniająca kilka zaskoczeń. Rozpala wyobraźnię i prowokuje do przewidywania przyszłości bohaterów. Ostatecznie zaś choć nie zaskakuje zakończeniem, prowadzi do niego w dość oryginalny sposób. Według mnie warto poświęcić tej książce wolny wieczór.
Źródło okładki: www.wydawnictwofilia.pl | „Woda, która niesie ciszę” Brittainy C. Cherry – recenzja |
Co zrobić, by twój pupil nie chciał szybko wracać ze spaceru w mroźny świąteczny dzień? Zapewnić mu wygodną i ciepłą garderobę. Najlepiej z motywem nawiązującym do świąt Bożego Narodzenia. Przeglądamy psie trendy gwiazdkowe i podpowiadamy, jak wybrać najlepsze ubranko dla ukochanego zwierzaka. Co w tym roku naszemu pupilowi przyniesie psi Mikołaj? Wielką kość? Nową, dłuższą smycz? Piszczący gryzak w kształcie kurczaka? Nie! Tym razem będzie to świąteczne ubranie na zimowe spacery. Żeby uniknąć sytuacji, w której radość pupila będzie taka jak twoja, gdy zamiast wymarzonej książki dostajesz np. kolejne rękawiczki lub skarpety, zastanów się, co go uszczęśliwia, a za czym nie przepada. Podaruj mu to, co będzie do niego idealnie pasowało. Najpierw zrób test – odpowiedz na poniższe pytania:
Czy mój pies lubi, gdy owija się go ciasno kocykiem?
Czy często marznie?
Czy przeszkadza mu, kiedy dziecko próbuje założyć mu jakąś część garderoby?
Czy lubi nosić obrożę?
Jeśli odpowiadasz twierdząco, znaczy to, że możesz spokojnie rozpocząć poszukiwania świątecznego ubranka i masz szansę, że twój zakup zostanie przez psa zaakceptowany.
Kto wyznacza trendy w psiej modzie? Pupile gwiazd!
Suczkę Britney Spears widywano w baletowej spódniczce, a ulubienica Paris Hilton, maleńka chihuahua o kawowym umaszczeniu, pokazywała się w panterkowym kombinezonie, który podobno zaprojektował sam Karl Lagerfeld. Psie trendy często odzwierciedlają modę z pokazów światowych projektantów. Jednak zimą najważniejsze jest, żeby nie marznąć, a psy o drobnej budowie ciała zazwyczaj nie mogą się pochwalić gęstym i ciepłym futrem. Dlatego my, ludzie, musimy zapewnić naszym zwierzakom odpowiednią ochronę, i to w dobrym stylu. Popularne od kilku sezonów – zarówno w na wybiegach projektantów, jak i w świecie psiej mody – są motywy norweskie. To wygodne, modne i ciepłe kombinezony. Mogą je nosić i psy, i suczki. Stonowana kolorystyka – brąz, granat i zieleń – sprawiają, że ubranie nie brudzi się szybko, a twój pupil ma czas, by się do niego przyzwyczaić, zanim je wrzucisz do kosza na pranie.
Przeczytaj również: Modne akcesoria dla czworonożnych pupili
Elf, baletnica czy prezent? Zrób pamiątkową fotkę!
Twój pies lub suczka mogą wyglądać jak prawdziwy Święty Mikołaj, subtelna śnieżynka lub zabawny elf z zielonym szalikiem. Suczce na uroczystą okazję możesz zaproponować sukienkę z tiulu. Twój ulubieniec może też wyglądać jak świąteczny prezent. Na kolację wigilijną przystroisz go w bardzo prosty sposób, wiążąc mu na szyi wielką, czerwoną kokardę i ewentualnie dołączając do niej dzwoneczek. Albo włóż mu czapkę Mikołaja. Tak udekorowany zwierzak prawdopodobnie długo w stroju nie wytrzyma i szybko się zbuntuje, więc wykorzystaj te kilka chwil i zrób pamiątkowe zdjęcie.
box:offerCarousel
Sweterek czy kurtka parka? Tylko w modnych kolorach!
Dla pupili, które nie przepadają za wkładaniem nóg w ciasne ubrania, zaprojektowano specjalne sweterki. Są to w istocie przykrycia z otworem na przednie łapy i głowę. Nie krępują ruchów, nie zasłaniają tylnych części ciała. A jeśli twój zwierzak bardzo marznie zimą, możesz pomyśleć o specjalnej kurtce w najmodniejszym obecnie stylu – mowa o psiej parce. Ma wszystko, co powinna mieć taka kurtka – kaptur obszyty futerkiem, ocieplenie, stonowaną kolorystykę – częste kolory to beż, granat i militarna zieleń. W takiej kurtce nie zmarznie żaden pies, gdy w mroźny wieczór wigilijny wyjdziecie na świąteczny spacer.
Ubranie dla psa? Ty też możesz je zrobić!
A może masz czas i ochotę pobawić się w projektanta psiej mody? To wcale nie jest trudne, za to bardzo przyjemne. Potrzebne będą:
twój stary sweter ze świątecznym motywem,
tasiemki,
nici, nożyczki.
By zrobić ubranko ze swetra, odetnij jeden rękaw. Końcówka ze ściągaczem będzie otworem na głowę twojego pupila. Długość dopasuj tak, by sweterek kończył się na grzbiecie psa na wysokości jego ogona. Wytnij otwory na łapy i obszyj je kolorową tasiemką. Wierzch ubranka możesz dodatkowo ozdobić, np. kokardą. Pamiętaj tylko, że psy wolą minimalizm i lubią odgryzać ozdoby, dlatego nie przesadzaj z nimi. Sprawdź, czy psu nie jest za ciasno – o ewentualnej niewygodzie pupil da ci znać, kręcąc się niespokojnie i protestując. | Modne ubranko świąteczne dla psa |
Termos to niewątpliwie jeden z najpraktyczniejszych wynalazków, którego prototyp powstał jeszcze pod koniec XIX wieku. Dzięki niemu podczas spacerów, podróży czy górskich wędrówek można delektować się chłodnymi napojami w skwarne dni lata i ogrzewać gorącą herbatą zimową, mroźną porą. Jak wybrać produkt idealnie dopasowany do twoich potrzeb? Tworzywo, z którego wykonano termos
Termos jest naczyniem zbudowanym z podwójnych ścianek, pomiędzy którymi istnieje pusta przestrzeń o wyjątkowo niskim ciśnieniu, czyli tzw. próżnia techniczna. Służy przede wszystkim do przechowywania potraw i napojów, których temperatura powinna znacznie odbiegać od tej otoczenia. Co ciekawe, ze szczególnych właściwości termosu korzystają naukowcy – wykorzystują je głównie w laboratoriach do przetrzymywania niskowrzących cieczy, np. ciekłego azotu.
Niedawno największą popularnością cieszyły siętermosy ze szkła osadzonego w obudowie wykonanej z tworzywa sztucznego. Aktualnie to mało użyteczne rozwiązanie – taki pojemnik nietrudno stłuc. Nie ma sensu wkładać go do plecaka dzieci, które wybierają się na wycieczkę – wystarczy, że rzucą gdzieś niedbale torbę, by przywieźć do domu brzęczącą kupkę szkła. Również dorosłym trudno zadbać o delikatny produkt – zwłaszcza podczas wysokogórskich wspinaczek czy jazdy na rowerze. Dawne termosy są dosyć ciężkie, trudniej usunąć z nich kłopotliwy osad lub pozbyć się nieprzyjemnych woni. Lepiej zdecydować się na nowoczesny, lekki, metalowy termos, wytwarzany w całości ze specjalnej stali nierdzewnej, który znacznie rzadziej ulega „wypadkom” i może służyć przez długie lata.
Zanim wybierzesz termos optymalny dla ciebie, zastanów się, jak, gdzie i kiedy będziesz go używać. Na rynku istnieje wiele modeli, z pewnością znajdziesz przynajmniej jeden, który spełni twoje oczekiwania: termosy klasyczne, do przechowywania żywności czy poręczne kubki termiczne. Niektóre typy są dodatkowo wyściełane powłoką ze srebra – mają własności antybakteryjne. Ta różnorodność pozwala dobrać produkt, który łatwo obsłużą najmłodsi, nieco bardziej zaawansowane pojemniki dla starszych pociech lub całe zestawy termosów, które umilą podróże samochodem albo spacery po lesie.
Termos klasyczny, obiadowy, a może kubek termiczny?
Termos klasyczny wykorzystuje się przede wszystkim do przechowywania płynów – zazwyczaj zachowuje temperaturę od 8 do 20 godzin. Znajdziesz wiele propozycji pojemników ze stali nierdzewnej – różnią się formą, barwą i detalami technicznymi.
Wśródtermosów obiadowych największym zainteresowaniem cieszą się produkty tradycyjne, w kształcie walca, inne stanowią zestaw kilku miseczek – osobno na każdą potrawę. Sporo ofert wyszukają rodzice najmłodszych pociech. Nie brak termosów o mniejszej pojemności, z obudową stworzoną z myślą o maluchach – z postaciami z bajek, kwiatuszkami czy małymi zwierzątkami. Z pewnością obiadek podczas pikniku na łące z tak uroczego pojemnika będzie smakował doskonale.
Ciekawym pomysłem są kubki termiczne, które funkcjonują podobnie jak termosy. To znakomita propozycja dla osób, które na biurku w pracy lub w czasie podróży autem chcą pić płyny o konkretnej – niskiej albo wysokiej temperaturze. Dzięki specjalnemu ustnikowi zawartość kubków termicznych dłużej zachowuje temperaturę.
Warto zastanowić się, czy termos, z którym wysyłamy pociechę do szkoły, nie powinien mieć dodatkowych zabezpieczeń antypoślizgowych na obudowie – które uchronią przed wyślizgnięciem się pojemnika z małych rączek. Możesz wybierać między obiciami gumowymi i silikonowymi, najekskluzywniejsze wykonuje się ze skóry. Praktyczne rozwiązanie ułatwi też wycieczki w góry czy wędrówki po lesie, gdy ręce często są wilgotne od deszczu lub rosy i łatwo upuścić termos na twardą ziemię albo skałę.
Szczelna izolacja i praktyczne detale
Zwróć uwagę, w jaki korek zaopatrzono termos. Korek manualny zwyczajnie odkręca się, a automatyczny (szczelniejszy) otwiera się po naciśnięciu. Są również pojemniki wyposażone w oba rodzaje korka. Termosy, które długo trzymają temperaturę, zawierają nawet trzy uszczelki. Warto wybierać produkty, które posiadają dodatkową nakrętkę – w postaci kubeczka, który także stanowi izolację od otoczenia. Przyda się kubek zabezpieczony pianką izolującą, która nie pozwala szybko „uciekać” ciepłu w czasie picia oraz nakrętka domykana automatycznie – dzięki niej termos zostanie zawsze solidnie zamknięty.
Niektóre termosy mieszczą w sobie dwie komory – można w jednym, podzielonym naczyniu przenosić dwa napoje, np. kawę i herbatę. Do pojemników obiadowych często dodaje się łyżeczkę. Produkty, kształtem przypominające dzbany, mają też pompkę, która ułatwia nalewanie płynu w czasie zebrań czy konferencji. Rączki, specjalne uchwyty albo paski transportowe dodatkowo zabezpieczają termos przed wypadnięciem z ręki. Znajdziesz również praktyczne modele, które podgrzewa się w kuchence mikrofalowej i czyści w zmywarce do naczyń.
Dobierając pojemność termosu, zastanów się, ile osób z niego skorzysta? Największym zainteresowaniem cieszą się pojemniki 0,7 l, idealne dla jednego lub dwóch podróżników. Jednak masz do wyboru dużą rozpiętość wielkości, tradycyjnie: od 0,3 l do 3 l dla termosów klasycznych i od 0,5 l do 5 l – dla obiadowych. Przeczytaj uważnie informację producenta dotyczącą czasu utrzymania temperatury w pojemniku. Gdzie zabierzesz termos – na krótki spacer do parku czy długą wędrówkę? Potrzebujesz izolacji na kilka godzin czy całą dobę? Dobierz czas odpowiedni dla ciebie.
Wystarczy dokładnie przeanalizować swoje potrzeby oraz wnikliwie czytać ulotki producenta, by z łatwością wybrać idealnie dopasowany termos. Praktyczny pojemnik termiczny potrafi bardzo uprzyjemnić podróże – czy to rodzinne wyprawy na plac zabaw, czy samotne – w nieznane. | Jak wybrać idealny termos? |
Biała koszula na wiele okazji. Oto kilka wskazówek, jak wybrać odpowiedni model, oraz pięć pomysłów na świetną stylizację. Koszula jest nieodłącznym elementem garderoby każdego mężczyzny. Idealnie sprawdza się na wiele okazji. Może być częścią oficjalnego stroju do pracy czy też dodatkiem do zwykłych jeansów czy chinosów. Jak wybrać odpowiedni model koszuli? Jakie fasony i materiały wchodzą w grę? Jakie modele są najpraktyczniejsze i najmniej się gniotą? Oto kilka wskazówek oraz pięć świetnych pomysłów na stylizację z wykorzystaniem białej koszuli.
Jak wybrać koszulę?
W szafie każdego mężczyzny musi się znaleźć miejsce przynajmniej dla kilku białych modeli. Błędem byłoby twierdzenie, że białe koszule są przeznaczone tylko na oficjalne okazje czy do garnituru. Białe koszule idealnie się sprawdzą w połączeniu z denimem, chinosami, a nawet z krótkimi letnimi szortami. Przed wyborem warto zastanowić się nad odpowiednim rozmiarem. Koszula powinna być dopasowana w ramionach (krój rękawów zaczyna się równo na linii pleców) oraz talii. Model nie może być zbyt przylegający do ciała. Wówczas istnieje ryzyko, że lekko wystający brzuszek będzie jeszcze bardziej podkreślony, a tego nie chcemy. Należy także wziąć pod uwagę długość. Koszula powinna się kończyć mniej więcej kilka centymetrów pod linią pasa. Warto także zwrócić uwagę na materiał wykonania. Jeśli nie lubimy bawić się w prasowanie rzeczy, najlepszym rozwiązaniem będzie wybór modelu non iron (z dodatkiem amoniaku). Taka koszula jest sztywna i nie będzie podatna na gniecenie.
Pięć pomysłów na stylizację z białą koszulą
Biała koszula do garnituru
Biały model idealnie się sprawdzi do eleganckich stylizacji garniturowych. Warto pamiętać, że kołnierzyk garniturowej koszuli powinien być bardzo sztywny i wystarczająco szeroki. Zakładany do koszuli krawat nie może wystawać spod kołnierzyka.
Biała koszula do smokingu
Koszula do smokingu jest inaczej nazywana koszulą wizytową. Jest to najbardziej elegancki model, często ozdobiony pionowymi plisami z przodu ciągnącymi się ku dołowi. Zarówno kołnierzyk, jak i mankiety powinny być bardzo sztywne (często dodatkowo wykładane od środka). Do koszuli smokingowej z reguły zakładamy muszkę oraz eleganckie srebrne lub złote spinki.
Biała koszula w stylizacji smart casual
Biała koszula idealnie się odnajdzie również w stylizacji smart casual. Możemy ją połączyć np. z dopasowanymi do sylwetki jeansami oraz kamizelką czy jednolitym kolorowym swetrem (np. z kaszmiru). Całość uzupełniamy wąskim krawatem w geometryczne wzorki. Na nogi możemy założyć eleganckie pantofle czy zwykłe białe trampki (w przypadku mniej oficjalnej okazji).
Biała koszula w połączeniu z denimem
Koszula idealnie się sprawdzi również w stylizacji casualowej. Do klasycznych jeansów możemy założyć sportowy model koszuli (np. bez kołnierzyka). Na gorące dni rękawy można lekko podwinąć, a na rękę założyć elegancki zegarek. Do takiej stylizacji idealnie się sprawdzą zarówno oksfordki, jak i mokasyny.
Biała koszula w stylu preppy
Koszula może być także świetną częścią looku w stylu preppy. Do beżowych lub brązowych chinosów zakładamy sztywny model koszuli. Na chłodniejsze dni w postaci okrycia wierzchniego możemy założyć sportową kamizelkę.
Istnieje wiele sposobów na wykorzystanie białej koszuli w stylizacji. Model ten idealnie się sprawdza na wiele okazji – np. do jeansów, chinosów, do garnituru czy smokingu. W szafie warto mieć przynajmniej kilka modeli – sportowe oraz eleganckie do marynarki. Przed wyborem należy się zastanowić nad rozmiarem, długością oraz materiałem, z którego koszula została wyprodukowana. Panowie, którzy nie lubią prasowania, mogą zastanowić się nad koszulą z dodatkiem amoniaku. Takie modele są z reguły dość sztywne i praktycznie się nie gniotą. | Pięć męskich stylizacji z białą koszulą |
Triumph Studios, twórcy opisywanej tu produkcji, to weterani w branży gier, mimo że w ich portfolio wielu tytułów nie uświadczymy. Ta Holenderska firma utrzymuje się na rynku od dwudziestu lat, racząc nas w tym czasie jedynie dwiema markami, w których obrębie powstało łącznie sześć produkcji. „Age of Wonders III” to ich najmłodsze dziecko. W czasach, gdy pojawiało się pierwsze „Age of Wonders”, 3DO zdominowało rynek strategicznych gier turowych, wydając „Heroes of Might and Magic III”, do dziś uznawane przez wielu za najlepszego przedstawiciela swojego gatunku. Mimo to dzieło Holendrów zdobyło własną grupę fanów, dla których powstały kolejne odsłony. I chociaż premiery części drugiej i trzeciej dzieli ponad 10 lat, sam pomysł na zabawę wiele się nie zmienił. Można tu mówić bardziej o ewolucji niż rewolucji w gatunku.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Początkowe wybory
Start „Age of Wonders III” to klasyczny dla podobnych gier wybór: kampania fabularna bądź pojedyncze scenariusze, w tym przypadku – z możliwością gry samemu lub z innymi graczami przez sieć albo nawet przy jednym komputerze. Decydując się na grę lokalnie, każdy z graczy po kolei wykonuje swoją turę, przekazując później pałeczkę następnej osobie.
W podstawowej wersji „Age of Wonders III” zawiera dwie kampanie, z czego jedna – elficka – zalecana jest dla początkujących graczy i ma opcjonalny samouczek. Dopiero druga kampania – Wspólnota – stanowi jakiekolwiek wyzwanie. Liczbę dostępnych kampanii można poszerzyć dodatkami. Tu wybija się chociażby polecana zaawansowanym graczom kampania Nekromanty, dostępna dzięki dodatkowi „Eternal Lords”.
O ile jednak fabularne kampanie pozwalają mocno zagłębić się w uniwersum gry, to pojedyncze scenariusze stanowią zawsze najważniejszy element gier z gatunku turowych strategii. Twórcy „Age of Wonders III” doskonale zdają sobie z tego sprawę, co widać po mnogości opcji, zarówno przy dostosowywaniu zasad gry na danej mapie, jak i przy kreacji naszego dowódcy i jego imperium.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Opcje tworzenia imperium
Liczba opcji, jaką mamy przy tworzeniu własnej gry, może początkowo przytłoczyć. Dostosować możemy takie parametry, jak: szybkość gry, ilość startowych zasobów, poziom trudności czy częstotliwość „kosmicznych zdarzeń”, czyli losowych wydarzeń, które dzieją się na mapie strategicznej. Ale to nie wszystko. Możemy jeszcze ustalić maksymalną liczbę bohaterów oraz ich maksymalny poziom. Do tego możemy zaznaczyć opcję odsłonięcia całej mapy od razu (nie ma wtedy tak zwanej „mgły wojny”) albo zablokować możliwość budowania nowych miast – wtedy skupiamy się wyłącznie na osadach startowych.
A gdy już przebrniemy przez dostosowywanie parametrów gry, możemy jeszcze stworzyć naszego władcę. Istnieje oczywiście opcja wyboru jednego z predefiniowanych herosów, ale najlepiej dostosować postać do własnych upodobań.
Nasz przywódca może być przedstawicielem jednej z sześciu ras (Człowiek, Wysoki Elf, Drakon, Krasnolud, Goblin bądź Ork) i sześciu klas (Arcydruid, Drednota, Czarownik, Łotrzyk, Generał i Teokrata). W zależności od dokonanego tu wyboru, dalej możemy jeszcze przyporządkować naszemu dowódcy trzy spośród kilkunastu specjalizacji. Ich wybór ma wpływ na pasywne statystyki naszego imperium.
Jakby tego było mało, proces tworzenia przywódcy kończy się na dostosowaniu jego wyglądu, a także imienia i herbu, pod jakim będzie występował. Nie jest to co prawda kreator rodem z „The Sims”, ale jest miłym urozmaiceniem zabawy.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Strategicznie i taktycznie
Niezależnie jednak od wcześniejszych wyborów, początek rozgrywki niemal za każdym razem wygląda tak samo: zaczynamy z bohaterem na koniu, niewielką armią i pierwszym miastem, które jest dla nas bazą produkującą wojsko. Z czasem możemy powiększyć nasze imperium o kolejne miasta – w tym celu wyprodukować musimy jednostki osadników.
Każde miasto dysponuje strefą wpływów, przedstawioną w formie granicy rozciągającej się po okolicznej krainie. Wszystkie znajdujące się na terenie wpływów obiekty, jak na przykład źródła surowców, automatycznie wzbogacają nasz skarbiec. Nie musimy więc się marwić ich zajmowaniem. Nie warto zakładać nowych osad na całkowitych pustkowiach – z ekonomicznego punktu widzenia wiele na tym nie zyskamy.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Eksplorację świata i zarządzanie miastami wykonujemy z perspektywy mapy strategicznej, obejmującej cały świat gry. Tutaj dbamy przede wszystkim o ekonomię, a ta wcale nie jest tak prosta do ogarnięcia. Musimy bowiem zwracać uwagę na punkty czarów, wiedzy, populacji i produkcji oraz złoto, bez którego wiele nie zdziałamy. Tylko dbając o równomierny rozwój, doczekamy się z czasem nowych czarów, kolejnych miast, a także coraz potężniejszych jednostek, którymi przyjdzie nam walczyć.
Gdy natrafimy na przeciwników, akcja gry przenosi się na mapę taktyczną. To niewielkie pole bitwy, dosyć umownie przedstawiające okolicę. System walki w „Age of Wonders III” sprawdza się dobrze i przede wszystkim nie nudzi. Jest to zasługa między innymi systemu obrony i kontrataku. Żeby jednostki mogły się bronić i kontratakować, muszą być ustawione przodem do wroga. Ataki z flanki lub od tyłu zadają większe obrażenia i automatycznie chronią atakujących przed szybką kontrą. Gracz musi więc cały czas pilnować swoich skrzydeł, ale równocześnie sam musi umieć zaatakować wroga, by maksymalnie wykorzystać potencjał wojsk. Do tego wszystkiego dochodzą dodatkowe modyfikatory, jak chociażby w przypadku ostrzału jednostek chowających się za osłonami.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Kolejne wygrane bitwy to zaś kolejne poziomy dla naszego bohatera. Z czasem od pojedynczych bitew mogą zależeć losy całego scenariusza albo nasza reputacja. Jeżeli postanowimy zburzyć podbite miasto, stracimy w oczach praworządnych bohaterów, a zyskamy u innych „złych” postaci. Może to pomóc bądź przeszkodzić w budowaniu dyplomatycznych kontaktów.
Podsumowanie
Triumph Studios pokazało, że można stworzyć dobrą i rozbudowaną produkcję, nawet po kilkunastu latach od wydania jej poprzedniej części. „Age of Wonders III” to gra bardzo klasyczna w obrębie swojego gatunku, ale odpowiednio uwspółcześniona, zwłaszcza że kolejne scenariusze gwarantują zabawę na długie tygodnie.
Wymagania sprzętowe „Age of Wonders III”
Zalecane:
procesor: Intel Core 2 Quad Q6600 @ 2.4 Ghz lub AMD Phenom X4 9900 @ 2.6 Ghz
RAM: 4 GB
karta grafiki: nVidia Geforce 460 1GB RAM lub AMD Radeon HD 6850 1GB RAM
pamięć: 10 GB na dysku
system: Windows Vista, Windows 7, Windows 8, Windows 8.1
DirectX: 9.0c
Minimalne:
procesor: Intel Core 2 Duo E6600 @ 2.4 Ghz lub AMD Athlon 64 X2 5000+ @2.6 Ghz
RAM: 2 GB
karta grafiki: nVidia 8800 / ATi Radeon HD 3870 z 512 MB RAM lub zintegrowana Intel
HD 3000 z 3 GB RAM.
pamięć: 10 GB na dysku
system: Windows XP, Windows Vista, Windows 7, Windows 8, Windows 8.1
DirectX: 9.0c
Dostępność:
Gra jest dostępna na PC. | „Age of Wonders III” – recenzja |
Kuchnia to jedno z najważniejszych pomieszczeń w mieszkaniu. W od odróżnieniu od pozostałych pomieszczeń musi być przede wszystkim bardzo funkcjonalna. Kiedy zabieramy się do jej odnawiania, warto zastanowić się, jakie są nasze potrzeby i jakie zasoby pieniężne, a potem rozważyć wybór spośród trzech rodzajów płyt kuchennych: indukcyjnej, ceramicznej lub gazowej. Przecież kuchenka jest jednym z najważniejszych elementów wyposażenia kuchni. Jak działa płyta indukcyjna?
Nagrzewanie powstaje w wyniku działania szybkozmiennego pola magnetycznego na dnie garnka. Cała aparatura znajduję się pod płytą, gdzie specjalne cewki zmieniają energię eklektyczną na cieplną w wyniku indukcji prądów wirowych. Podgrzane w ten sposób dno oddaje ciepło jedzeniu wewnątrz.
Najważniejszą zaletą płyt indukcyjnych jest to, że szklana płyta nigdy się nie nagrzewa, ponieważ indukcja działa tylko na metal, który przyciąga magnesy. Pole indukcyjne wytwarza wysoką temperaturę tylko w bezpośrednim kontakcie z metalowym dnem naczynia. Nawet jeśli coś nam się przypadkiem wyleje, płyta będzie wciąż chłodna. Kolejnym plusem jest duża ergonomia pracy. Na płytach indukcyjnych gotuje się o wiele szybciej. Polecani producenci: BOSCH, Amica, Whirlpool.
Należy pamiętać, że do gotowania na płytach indukcyjnych trzeba używać specjalnych naczyń z dnem wykonanym z odpowiedniego materiału. Mogą być zrobione ze stali lub żeliwa (również emaliowanego), lub mieć tylko dno z trwale wprasowaną płytą wykonaną z tych materiałów. Takie naczynia zawsze są specjalnie oznaczone. Jeśli nie mamy pewności, czy garnek przeznaczony jest do gotowania na płycie indukcyjnej, wystarczy sprawdzić, czy magnes przyciąga dno naczynia. Jeśli tak, to znaczy, że garnek się nadaje. Polecani producenci: GERLACH i TEFAL.
Kuchenka gazowa a wentylacja
Tradycyjna płyta gazowa jest oczywiście znacznie tańsza od swoich konkurentek w zakupie i eksploatacji. Niestety jej wydajność pozostawia wiele do życzenia. Czas przegotowania potraw znacznie się wydłuża. Jeśli chodzi o zalety, to należy nadmienić, że rzadko zdarzają się przerwy w dostawie gazu (w przeciwieństwie do prądu). Pod drugie możemy gotować praktycznie we wszystkim, tylko że garnki szybko się brudzą i przypalają, a z czasem tłusty osad przywiera także do mebli i ścian. Czyszczenie go jest bardzo uciążliwe. Polecani producenci kuchenek: INDESIT, Amica, Electrolux.
Oczywiście przy tym wyborze trzeba pamiętać o bardzo sprawnej wentylacji i koniecznie o czujniku gazu, który w razie przypadkowego zdmuchnięcia palnika będzie naszym ratunkiem. W nowoczesnych kuchenkach gazowych zdarza się to na szczęście bardzo rzadko.
Jak czyścić kuchenkę ceramiczną?
Na pewno dużą zaletą płyty elektrycznej jest łatwość utrzymania jej w czystości. Na rynku jest cała gama specjalnych przeznaczonych do tego środków. Nie powoduje osadzania się drobin tłuszczu na meblach, ścianach i garnkach. Jeśli chodzi o zakres cenowy płyta ceramiczna jest tańsza od płyty indukcyjnej, natomiast droższa od kuchenki gazowej, także w użytkowaniu. Czas przygotowania potraw jest też znacznie krótszy niż na kuchence gazowej. Minusem jest to, że bardzo długo się nagrzewa i jeszcze dłużej stygnie. Trzeba uważać, bo łatwo oprzeć się o nią ręką (przecież nie widzimy płomieni) i boleśnie się poparzyć. Polecani producenci to: SMEG, Siemens, Amica.
Podsumowanie
Podczas ostatecznego wyboru sprzętu powinniśmy sobie postawić następujące pytania: jakim budżetem dysponujemy, kiedy planujemy kolejną wymianę (bo jeśli coś ma być na długie lata, to może warto trochę dołożyć?) i ostatnia sprawa, jak często i dużo gotujemy. Pamiętaj, że każdy kucharz musi dobrze czuć się w swoim królestwie, więc wybierz kuchenkę, która będzie odpowiadała również charakterowi wnętrza i na której gotowanie dla siebie i najbliższych, będzie prawdziwą przyjemnością. | Wybierz odpowiednią kuchenkę! |
Od zawsze posiadacze komputerów spierają się z posiadaczami konsol o to, która platforma do grania jest lepsza. Czy lepiej postawić na lepszą grafikę i niższe ceny gier, czy może tańsze urządzenie i większą wygodę? Jednak tak naprawdę najważniejsze w tym wszystkim są gry, bo bez nich żaden sprzęt nie będzie wartościowy. Są takie tytuły, w które lepiej zagrać na konsoli zamiast na komputerze. Wiele jest gier, w które lepiej zagrać na konsoli niż na komputerze. Częściowo dlatego, że jest to po prostu wygodniejsze, a po części dlatego, że wiele tytułów w ogóle na pecetach nie uświadczymy. Oto najlepsze gry, które lepiej sprawdzą się na PlayStation 4 lub Xbox One.
„Wiedźmin 3: Dziki Gon”
Ten wybór może okazać się dla wielu osób nieco dziwny, ale taka jest prawda. Najlepsza gra 2015 roku, co potwierdza już ponad 250 nagród w prestiżowych konkursach (jest to rekord w historii rynku gier), lepiej sprawdza się na konsolach niż komputerach. Powodów jest kilka. Przede wszystkim sterowanie na padzie jest dużo wygodniejsze. Ale w końcu kontroler można też kupić do peceta. Jednak najważniejszy argument to wymagania. Komputer może sobie nie poradzić z grą CD Projekt RED, a konsola sprawdzi się w tej roli świetnie.
„Street Fighter V”
Nie ma co się oszukiwać – bijatyki nie są domeną komputerów. Najnowszy „Street Fighter V” jest tego dowodem. Nie tylko sterowanie na padzie jest dużo wygodniejsze, co wręcz granie na klawiaturze jest praktycznie niemożliwe. Poza tym gra w dużej mierze skupia się na rozgrywkach sieciowych i pojedynkach między graczami. Na konsolach nowej generacji znajdziemy więcej przeciwników niż na pecetach. Mało komputerowych graczy interesuje się w ogóle bijatykami.
„FIFA 16”
Chociaż „FIFA” od zawsze jest dostępna na komputerach i konsolach, to właśnie PlayStation i Xbox są lepszym wyborem do grania w najpopularniejszą piłkę nożną. Jednym z argumentów znowu jest sterowanie. Pad w „FIFIE” jest obowiązkowy. Ale to nie jedyny powód. Gracze konsoli prezentują zdecydowanie wyższy poziom niż pecetowi i jest ich więcej. Taka domena platformy. Na przykład na komputerach lepiej grać w FPS-y. Poza tym „FIFA” na konsolach nowej generacji jest odrobinę lepsza od pecetowej wersji.
Wyścigi
Nie ma sensu wyróżniać jednej gry wyścigowej, która jest lepsza na konsolach niż na pecetach. Głównie dlatego, że dwie najlepsze serie są dostępne tylko na PlayStation i Xboksie. Mowa oczywiście o „Gran Turismo” na konsoli Sony i „Forzie” na sprzęcie Microsoftu. Obie serie rewelacyjnych wyścigów nie pojawiły się jak do tej pory na komputerach. Co prawda Microsoft planuje „Forzę” na pecetach, ale to i tak będzie mocno ograniczona wersja. Jeśli jesteś fanem czterech kółek i dużej ilości koni mechanicznych, to musisz wybrać konsolę.
„UFC 2”
Najnowsza bijatyka EA Sports zbiera bardzo dobre oceny wśród recenzentów. Wielu z nich podkreśla, że zrobiono duży postęp w stosunku do poprzedniej wersji. Trudno się z tym nie zgodzić. MMA w Polsce ma wielu fanów, więc na pewno sporo graczy zainteresuje się tym tytułem. Problem polega na tym, że „UFC 2” jest dostępne wyłącznie na konsolach nowej generacji. Niestety, ale pecetowcy muszą obejść się smakiem. Pojawiły się petycje i prośby, ale niewiele wskazuje na to, aby EA Sports planowało wydać grę w wersji na komputery.
To zaledwie kilka tytułów, w które lepiej zagrać na konsoli niż na komputerze (lub w które zagramy tylko na konsoli). Trzeba jednak pamiętać, że jest też druga strona medalu. Wiele tytułów dużo lepiej sprawdzi się na pecetach. Głównie są to FPS-y, jak „Counter-Strike” lub „Battlefield”, oraz strategie, np. „Starcraft” czy też seria „Total War”. | Gry, w której lepiej zagrać na konsoli niż na komputerze |
Wśród książek najchętniej kupowanych w miesiącach letnich 2018 roku znalazły się przede wszystkim te z gatunku: literatury faktu, powieści obyczajowych oraz kryminałów. Zaskakująco wśród nich jest też jedna pozycja, która nie została wydana w tym roku. „Czerwony pająk” Katarzyna Bonda
box:offerCarousel
„Czerwony pająk” to ostatnia część serii o zdolnej profilerce Saszy Załuskiej, w której na pierwszy plan wysunięte zostaje porwanie jej córki. Mnogość wątków rozgrywających się w tle tej historii oraz przewijających się przez nie postaci przypomina pajęczą sieć, w której wszystko i wszyscy są ze sobą w pewien sposób połączeni. Załuska wszczyna prywatne dochodzenie, w toku którego dowiaduje się, że uprowadzenie Laury wiąże się z tajemniczym zabójstwem Dziadka – byłego oficera wywiadu i przełożonego Saszy. Towarem przetargowym całej sytuacji staje się należące do Dziadka archiwum zawierające kompromitujące informacje dotyczące czołowych polskich polityków.
„Tatuażysta z Auschwitz” Morris Heather
box:offerCarousel
Książka Morrisa Heathera to przejmująca literatura faktu. Autor opowiada w niej o miłości, która narodziła się w ekstremalnie ciężkich warunkach. To historia Lale Sokołowa, który jako dwudziesześciolatek trafił do obozu w Auschwitz, gdzie tatuował numery na przedramionach więźniów. Pewnego dnia w kolejce po numer ustawia się Gita, w której Lale zakochuje się od pierwszego wejrzenia i postanawia ją uratować. To wstrząsająca, poruszająca i prawdziwa historia, obok której trudno jest przejść obojętnie.
„Bieguni” Olga Tokarczuk
box:offerCarousel
„Bieguni” to nie tylko jedna z najlepiej sprzedających się książek w Polsce od 2015 roku, ale również pozycja uhonorowana Międzynarodową Nagrodą Bookera 2018 (Man Booker International Prize). Akcja „Biegunów” toczy się wielopłaszczyznowo i międzykontynentalnie, a motywem przewodnim jest tu szeroko rozumiana podróż w tym również w wymiarze nieturystycznym. Powieść Olgi Tokarczuk to zbiór epizodów oraz bohaterów, z których każdy ma problemy do rozwiązania. Żyją w różnych czasach i miejscach, pozornie od siebie różni, połączeni są poszukiwaniem odpowiedzi na nurtujące ich pytania i oczekiwaniem na coś lepszego.
„A ja żem jej powiedziała…” Katarzyna Nosowska
box:offerCarousel
Książka jednej z najbardziej cenionych polskich wokalistek, w której artystka w błyskotliwy, momentami ironiczny, szczery i bardzo trafny sposób przekazuje swoje spostrzeżenia dotyczące życia oraz show biznesu to lektura szczególnie godna polecenia nie tylko dla jej fanów. „A ja żem jej powiedziała…” to zbiór okraszonych dobrym humorem, analizą rzeczywistości oraz autorefleksją krótkich felietonów, w których Nosowska pokazuje świat widziany oczami kobiety dojrzałej. Świat, wobec którego momentami zachowuje zdrowy dystans, a czasem daje się mu porwać bez reszty.
„Dziewczyny z Dubaju” Piotr Krysiak
box:offerCarousel
Książka Piotra Krysiaka została okrzyknięta jedną z najbardziej skandalicznych ostatnich miesięcy. „Dziewczyny z Dubaju” to reportaż o eksportowym seks biznesie, bazujący na oficjalnych zeznaniach oraz informacjach z komunikatorów internetowych i podsłuchów z telefonów komórkowych. W książce nie pada żadne znane nazwisko, niemniej opisane są przypadki dotyczące modelek, finalistek konkursów piękności, sportowców oraz artystów z pierwszych stron tabloidów. Krysiak rzeczowo i konkretnie przedstawia w swojej książce głośną sprawę sutenerstwa w polskim show-biznesie. | Książkowe bestsellery - lato 2018 |
Producenci zabawek każdego dnia zaskakują nas nowymi pomysłami na prezent dla naszej pociechy. Rodzice „przerobili” już zabawkowe tablety, zabawki interaktywne, minisprzęty grające i hulajnogi. Moda się zmienia, a my razem z nią. Podążając za najnowszymi trendami, powinniśmy wiedzieć, że hitem ostatnich miesięcy są… quady! Quady nie do końca profesjonalne, bo te zabawkowe – przeznaczone dla najmłodszych. Warto w tym miejscu dodać, że niektóre są przeznaczone dla dzieci już od 12. miesiąca życia! Jaki quad dla twojego dziecka?
Pierwszym, najważniejszym kryterium przy doborze quada dla dziecka jest, oczywiście, wiek użytkownika. Inny sprzęt zaproponujemy rocznemu malcowi, który dopiero uczy się chodzić, a inny pięciolatkowi, który jest pełen dziecięcej energii i ma większe możliwości fizyczne. Wyróżniamy między innymi: quady na pedały, quady jeździki (odpychacze) i quady na akumulator. Najprostsze w obsłudze są, jak sama nazwa wskazuje, quady odpychacze, które działają jak popularne dziecięce chodziki. Dla dzieci w wieku około 3-4 lat możemy zaproponować quady na pedały, których funkcjonowanie zbliżone jest do funkcjonowania rowerku czterokołowego, natomiast quad na akumulator to zabawka dla nieco większych dzieci – tego rodzaju sprzęt jest już szybszy, a nieodpowiednio używany może stać się wręcz niebezpieczny. Jaki quad będzie zatem idealny dla twojego dziecka? Oto krótka specyfikacja sprzętów:
Quady na pedały
Najpopularniejsze quady na pedały to pojazdy przeznaczone dla dzieci w wieku około 3 lat, gdyż system jezdny tego rodzaju sprzętu działa podobnie do roweru czterokołowego – kluczowe jest utrzymanie równowagi, zatem młodsze dzieci mogłyby sobie nie poradzić z jego obsługą. Maksymalna waga użytkownika to aż 25 kg, więc tego typu zakup to prezent na kilka lat. Sprzęt posiada ruchomy układ kierowniczy z klaksonem oraz napęd łańcuchowy na jedno lub dwa tylne koła. To dobre rozwiązanie dla małych dzieci, które dopiero zaczynają swoją przygodę z trzy- lub dwukołowym rowerem – quad jest jednak stabilniejszy, może być zatem wstępem do nauki jazdy na rowerku dwukołowym.
Quady jeździki (odpychacze)
Quady jeździki, zwane także odpychaczami lub pchaczami, jak sama nazwa wskazuje, działają tak jak popularne dziecięce chodziki – są zatem przeznaczone dla dzieci od pierwszego roku życia, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę ze stawianiem pierwszych kroków. Quad jeździk nie pełni wówczas funkcji jedynie zabawki, ale staje się też sprzętem edukacyjnym, zachęcającym dziecko do nauki chodzenia. Quady jeździki przeznaczone dla maluchów są zazwyczaj bardzo kolorowe, wykonane z dobrej jakości tworzywa sztucznego. Stabilność gwarantują im szerokie, dmuchane koła, a klakson wydający różne dźwięki wywołuje uśmiech na twarzy dziecka.
Quady na akumulator
Quad na akumulator to nie lada gratka dla starszych dzieci. Jest to idealny prezent dla pociechy w wieku powyżej 5 lat. Młodsze dzieci mogłyby się wystraszyć maksymalnej prędkości, jaką może osiągnąć ten pojazd – 3 km/h. Quady na akumulator cechują przede wszystkim solidne wykonanie z dobrej jakości materiałów wodoodpornych (wysokiej jakości plastik i inne tworzywa sztuczne), silnik o mocy od 12 do 22 W oraz akumulator o mocy 6 V, 4,5 Ah . Minusem tego typu sprzętu jest konieczność ładowania akumulatora po ok. 1,5-2 h jazdy (w zależności od obciążenia i twardości podłoża, po którym jeździ). Ładowanie tego typu sprzętu trwa od 6 do 10 godzin – to stosunkowo długo, biorąc pod uwagę krótki czas zabawy. Każdy sprzęt tego rodzaju ma swoje wady, ale ma także swoje zalety. Jedną z nich jest niska cena – jak na sprzęt za mniej niż 200 zł quad na akumulator to zdecydowanie udana inwestycja. Kolejną jego zaletą jest jego solidne wykonanie w porównaniu do tak niskiej ceny.
Quad na pedały, quad jeździk czy quad na akumulator. Każdy z nich ma swoje odrębne przeznaczenie, wady oraz zalety. Przy kupnie tego typu sprzętu pamiętajmy o rzeczy dodatkowej, ale obowiązkowej – o kasku! W trakcie zabawy z pojazdem tego typu najważniejsza jest jednak kontrola osoby dorosłej oraz bezpieczeństwo, tylko wtedy zakup jakiegokolwiek quada lub innego sprzętu tego typu można nazwać udanym. | Quady dla dzieci do 200 zł – przegląd |
Jeszcze kilka lat temu prawie nikt w Polsce nie słyszał o mydle marsylskim. Dzisiaj coraz częściej doceniamy jego właściwości. Na pewno warto przetestować je na własnej skórze. Poza tym mydło marsylskie ma bogatsze zastosowanie niż sama pielęgnacja skóry. Naturalność mydła marsylskiego
Mydło marsylskie jest kosmetykiem francuskim. Na wybrzeżu Francji produkuje się je już od ponad tysiąca lat. Charakteryzuje się pochodzeniem naturalnym i organicznym, odwołującym się do tradycyjnych, sprawdzonych receptur. Mydło to jest wolne od wszystkiego, co sztuczne, a więc od barwników, aromatów czy konserwantów. Wiele z nich wywołuje reakcje alergiczne, dlatego mydło marsylskie dba o skórę w bezpieczny sposób.
Mydło marsylskie sprawdzi się w pielęgnacji każdego rodzaju skóry, choć oczywiście efekt może nieznacznie różnić się u poszczególnych osób. Skład tego kosmetyku to przede wszystkim oleje roślinne – oliwa z oliwek, olej palmowy i olej z migdałów. Ponadto niewątpliwą zaletą mydła marsylskiego jest brak testów na zwierzętach.
Właściwości i zastosowanie mydła marsylskiego
Mydło marsylskie jest w 100 procentach naturalne, co pozwala na zastosowanie również w codziennej pielęgnacji dziecka oraz w higienie miejsc intymnych. Oczyszczanie jest ściśle związane z nawilżaniem skóry. Mydło ma również inne właściwości:
Ukojenie podrażnionej skóry (także wrażliwej).
Głębokie nawilżanie, natłuszczanie przesuszonej skóry.
Oczyszczanie.
Delikatne odświeżanie.
Regeneracja.
Niezwykle cenną właściwością mydła marsylskiego jest jego uniwersalność i szerokie zastosowanie. Wykorzystanie produktu nie kończy się tylko na skórze. Można myć nim włosy, spieniając uprzednio w dłoniach, prać ubrania (zwłaszcza niemowlęce), a nawet dezynfekować otarcia i skaleczenia. Sprawdza się przy nietolerancji na zwykłe mydło.
Przegląd mydeł marsylskich
Mydło marsylskie jest przeznaczone do pielęgnacji każdego rodzaju skóry, szczególnie suchej. Może być stosowane również w przypadku skóry wrażliwej, alergicznej, tłustej, trądzikowej oraz skłonnej do częstych stanów zapalnych. Brak lub minimalne ilości substancji syntetycznych pozwalają na pielęgnację skóry z chorobami dermatologicznymi, m.in. atopowym zapaleniem skóry, łuszczycą, łupieżem czy grzybicą.
Wiedząc, że mydło marsylskie działa dobroczynnie na każdy rodzaj skóry, wybór konkretnego produktu możemy uzależnić od dodatków (nadających m.in. delikatny zapach). Możemy zakupić mydło:
Oliwkowe – do wyboru w kostce (pojedynczej lub kilku w zestawie) oraz w płynie (30–40 zł za 500 ml). Ma przyjemny, oliwkowy zapach. Zostało wyprodukowane w 100 procentach z olejów roślinnych, a składniki pozyskano z upraw ekologicznych. Szczególnie do skóry suchej i pękającej.
Migdałowe – o zapachu słodkich migdałów. Ceny bardzo zróżnicowane.
Lawendowe – ma właściwości odpowiadające działaniu lawendy, a więc aromaterapeutyczne, łagodzące, kojące, relaksujące i przeciwbólowe. Zapach jest przyjemnie delikatny i kremowy.
Świetnym rozwiązaniem są również płatki mydlane marsylskie. Są dostępne w różnych zapachach, m.in. naturalnym, lawendowym i różanym. Sprawdzą się podczas prania, zarówno ręcznego, jak i w pralkach automatycznych. Nadają się szczególnie do delikatnych materiałów. Cena to ok. 25 zł za 750 g.
Kupując mydło marsylskie, np. w kostce, zwróćmy uwagę na wagę produktu. Zakup kilku kostek mydła w zestawie wydaje się być bardziej praktyczny. Z drugiej strony na testowanie wystarczy jedna sztuka. | Mydła marsylskie |
W zalewie współczesnej literatury fantastycznej coraz trudniej odnaleźć się nawet wiernym fanom gatunku. Kolejni autorzy i książki wyskakują jak grzyby po deszczu. W poszukiwaniu nowości warto jednak czasem udać się... w przeszłość. Można tam odnaleźć prawdziwe perełki literackie, często zapomniane, oferujące jednak, pomimo upływu lat, sporą wartość artystyczną bądź będące chociażby dobrą formą rozrywki dla miłośnika fantastyki. Przykładem takiej nico zapomnianej literatury, po którą warto sięgnąć, jest twórczość Stefana Grabińskiego. Zapomniany i...doceniany
Ten pisarz tworzący w okresie dwudziestolecia międzywojennego nazywany dzisiaj bywa „polskim Poem” czy też „polskim Lovecraftem” i trzeba przyznać, że w tym wypadku porównanie takie nie jest na wyrost. Zresztą, przyjęło się ono i w ojczyźnie dwóch wielkich pisarzy, do których przyrównuje się Grabińskiego, a więc w USA, gdy tylko na tamtejszym rynku pojawiły się przekłady opowiadań naszego twórcy. Na tle ówczesnej literatury fantastycznej Grabiński był odosobniony ze swoją twórczością, ale też nie trafił na odpowiedni czas dla popytu na tego typu opowieści. Dominowała w całej literaturze proza realistyczna, reportażowa, liczył się konkret. Natomiast na gruncie literatury fantastycznej próżno szukać wybitnych dzieł w tamtym okresie. Jeśli już jakieś powstawały, były to powieści fantastycznonaukowe, często zyskujące poczytność, ale ich poziom nie zachwycał. Historie opisywane przez Grabińskiego tym bardziej nie mogły się przebić ze swoją niesamowitością i grozą – to już wówczas rodziło się jakże fałszywe przekonanie, że literatura fantastyczna nie ma prawa wejść do kanonu, gdyż opisywane zdarzenia są po prostu niemożliwe.
Krótka forma – strach w pigułce
Tak jak opowieść fantastyczna opowieści fantastycznej nierówna, tak też w przypadku twórczości Grabińskiego dostrzegalne są „wahania formy”. Chociaż z perspektywy fana fantastyki, który jest ciekawy wszelkich rozwiązań literackich, niekoniecznie trzeba zwracać uwagę na opinię krytyki literackiej, a po prostu sięgnąć i poznać różne utwory naszego pisarza. Powszechnie się przyjmuje, że najatrakcyjniejsze do dzisiaj są opowiadania – zwłaszcza te zawarte w tomach Demon ruchu, Szalony pątnik i Księga ognia. Czym kuszą one czytelnika? Zdaje się, że swym... umiarkowaniem. Umiarkowaniem, jeśli chodzi o natężenie elementów fantastycznych. A powszechnie wiadomo, że w takim właśnie przypadku łatwiej jest o wywołanie nastroju grozy. Metoda ta jest stosowana u wielu współczesnych mistrzów horroru, gdyż łatwiej zaskoczyć czy przerazić odbiorcę, gdy w realistyczny świat nagle wedrze się coś niezrozumiałego, niż gdy kolejne strony zarzucone są hordami wszelakich stworów siejących powszechne zniszczenie. Tak więc realizm jest wstępem do opowiadań Grabińskiego, akcja dzieje się chociażby na kolei, często w senne codzienne zdarzenia wdziera się fantastyka. W innych przypadkach miejsce akcji to jakiś tajemniczy opuszczony teren czy samotny dom i – rzecz jasna – ciemność, bo to ona jednoznacznie łączy się z grozą. Takie miejsca u Grabińskiego nie tylko przywołują strach, ale również wpływają na zwykłych ludzi, którzy się tam znajdą w odpowiednim czasie. Stają oni wówczas po stronie zła, dokonując zbrodni – chociażby w opowiadaniu Szalona zagroda, gdzie kochający ojciec popada w obsesję przemocy, co kończy się tragedią. Grabiński uważał, że obok realistycznego świata istnieje druga, odmienna rzeczywistość, która na co dzień jest niewidzialna, jednak daje o sobie znać w pewnych ruchach i zdarzeniach, przez co i nasze życie staje się zagadkowe, pełne napięć psychicznych, co prowadzi nieraz do traumatycznych wydarzeń.
Dla wytrawnych fanów
W innym tonie zostały napisane powieści Grabińskiego. Salamandra, Cień Bafometa, Wyspa Itongo – stanowią ukłon w kierunku demonologii, okultyzmu i wszelkich form parapsychologicznych oddziaływań, które były niezwykle modne już od XIX wieku. Utwory te są bez wątpienia słabsze artystycznie niż opowiadania, ale również i one mogą wciągnąć fana fantastyki. Wszystko zależy od tego, czego oczekujemy od danej książki. Nie są one pisane „trudnym” językiem, więc walka z materią słowa nie powinna stanowić tu problemu. Dominuje w tych opowieściach walka dobra ze złem i znaczne niepiętrzenie wszelakich zjawisk parapsychologicznych. Gratka dla tych, którzy poszukują tego typu elementów w literaturze fantastycznej.
Twórczość Grabińskiego jest żywa, pomimo iż od jego czasów napisano niemal wszystko, co możliwe w gatunku literatury grozy. Podobnie jak chociażby Edgar Allan Poe wciąż potrafi zaskoczyć, zainteresować, sprawić, że wstrzymamy oddech podczas lektury albo po prostu dać możliwość interesującej rozrywki w mrocznym klimacie – każdy może znaleźć tu to, czego oczekuje od tego typu literatury. | Fantastyka Stefana Grabińskiego – klasyka wiecznie żywa |
Uniwersum Fallouta jest tak jednolite i tak dobrze stworzone, że ciężko wyznaczyć dokładne odpowiedniki serii. Jednak istnieje kilka gier, w które po prostu trzeba zagrać, żeby jeszcze bardziej wciągnąć się w świat, w który przyjdzie nam się zanurzyć już niebawem za pośrednictwem nadchodzącego Fallouta z cyferką "4" w tytule. „Fallout 3”
Tak, to dość oczywista pozycja na tej liście. Jest to pierwsza gra w uniwersum, którą stworzyło studio Bethesda Softworks, jak również pierwsza część serii oferująca graczom w pełni trójwymiarową grafikę. Względem poprzedników, poza oprawą wizualną, zmieniło się naprawdę sporo, nie tylko dlatego, że "ojcowie" Fallouta nie brali udziału przy produkcji tego tytułu.
Zasadniczą różnicą jest między innymi nacisk na FPS-owy aspekt, którego wcześniej w ogóle nie było. Fallout 3 polegał w dużej mierze na umiejętnościach gracza i koordynacji oko-ręka, za to warstwa turowa została niemal pominięta – jedyny powrót zaliczyła pod postacią systemu celowania VATS, który, na wzór poprzednich części, wyrażał procentową szansę na trafienie przeciwnika.
"Trójka" jest dla fanów uniwersum pozycją obowiązkową, tym bardziej, że cena całego pakietu wraz ze wszystkimi dodatkami (Game of the Year Edition) jest bardzo przystępna.
Przeczytaj pełną recenzję gry „Fallout 3”.
„Fallout: New Vegas”
Również i ta część wyszła spod skrzydeł Bethesdy, choć sporo do powiedzenia miało studio Obsidian Entertainment, założone przez jednego z twórców oryginalnych „Falloutów”. Do „New Vegas” przemycono ogromną ilość pomysłów, szczególnie fabularnych, które miały pojawić się w zamkniętym już projekcie Van Buren, czyli tym właściwym „Falloutcie 3”, który miał być kontynuacją pierwszych dwóch „Falloutów”, stworzoną przez studio Black Isle.
Poza lepszą, moim zdaniem, fabułą od poprzedniczki („Fallout 3”), bardziej zaawansowanym systemem craftingu oraz większą złożonością świata i systemu frakcji, gracze otrzymali kilkukrotnie większą mapę, nowe perki, bronie oraz ulepszenia. Oczywiście znalazła się tu masa nawiązań do kultury masowej, ale to jest akurat cechą charakterystyczną całej serii, nie tylko tej jednej części.
„Fallout: New Vegas” to również tytuł, który każdy fan postapokalipsy po prostu musi mieć w swojej kolekcji. Obecnie ceny wydania Ultimate Edition (zawierającej wszystkie dodatki) są coraz niższe, a przed premierą najnowszej części na pewno trafią się dodatkowe promocje.
Przeczytaj pełną recenzję gry „Fallout: New Vegas”.
box:offerCarousel
„Fallout” 1 i 2
Nikt, kto twierdzi, że zna i lubi serię, nie powinien pominąć tych dwóch, kultowych tytułów. To od nich zaczęła się historia jednej z najbardziej rozpoznawanych w świecie gier marek, która miała (i ma nadal) tak ogromny wpływ na całą kulturę masową. Grafika, choć na dzisiejsze czasy jest przestarzała, nadal ma w sobie wiele uroku, głównie dzięki charakterystycznej pracy kamery – rzutowi izometrycznemu. Dopiero znając jej wymiar, można docenić dzisiejsze osiągnięcia.
Nie powinno to jednak nikogo zrazić, ponieważ obydwa „Fallouty” pękają w szwach od genialnej fabuły, opowiadającej o wydarzeniach, których pokłosie gracze zbierają w kolejnych częściach serii. Jeszcze w pierwszej części bohater pozna miejsce, w którym narodzi się znana z „New Vegas” Republika Nowej Kalifornii, a także odkryje sekret stojący za napływem mutantów, z którymi zmierzy się w „Fallout 3”.
Te dwie gry są z pewnością warte swojej ceny – tym bardziej, że były i są one inspiracją dla wielu kolejnych dzieł tego gatunku. Jeżeli nie zapoczątkowały pewnego odłamu postapokalipsy, z pewnością go rozwinęły.
„Wasteland 2”
Można powiedzieć, że pierwsza część „Wasteland” była poniekąd prekursorem „Fallouta”. Dlatego, jeżeli twórca obydwu tych gier zabiera się po latach za kolejną część, wiedz, że coś się dzieje! „Wasteland 2” został ufundowany na Kickstarterze, co było ogromnym sukcesem nowego studia Briana Fargo, inXile Entertainment. Chociaż pierwsze dni i tygodnie po premierze były naznaczone sporą ilością błędów, z własnych obserwacji mogę powiedzieć, że dzisiaj jest to jeden z lepiej dopracowanych niezależnych tytułów. Tym bardziej, że studio dba o komunikację z graczami, a także wypuszcza darmowe dodatki, za które spora część firm pobierałaby opłaty.
„Wasteland 2” charakteryzuje się ciekawą fabułą oraz powrotem do izometrycznego rzutu, fanom postapo znanego najlepiej z dwóch pierwszych „Falloutów”. Względem nich poprawił jednak przede wszystkim oprawę graficzną (to nic dziwnego, jak na grę z 2014 roku), ale dodał również wiele przydatnych elementów, jak system osłon czy nowe ścieżki rozwoju. Opowieść nie jest spektakularna, ale cały świat gry pozostawia naprawdę wiele tajemnic do odkrycia – i nagradza ciekawość.
Fani uniwersum „Fallouta”, ale i postapokalipsy w najlepszym wydaniu, wciągną się w „Wasteland 2” na długie godziny.
Przeczytaj pełną recenzję gry „Wasteland 2”.
„60 Seconds!”
Jeżeli ktoś kiedykolwiek miał okazję zagrać w jedną z części Fallouta, z pewnością wie, że każda przygoda wiąże się (bezpośrednio lub pośrednio) z tak zwanymi Kryptami, czyli podziemnymi schronami, które miały chronić ludzkość przed skutkami atomowej wojny na wyniszczenie. Można powiedzieć, że „60 Seconds!”, które jest polską produkcją studia Robot Gentleman, jest w pewnym sensie utrzymana w duchu towarzyszącym fanom Fallouta w ulubionych grach – czyli strachowi przed podstępnym komunizmem!
A skoro dwa mocarstwa, Ameryka i ZSRR, nie mogły się dogadać, nuklearna wojna stała się oczywistością. I tak każdy dom posiadał swój własny, mały schron. Bohaterzy „60 Seconds!” to zwykła rodzina, która zostaje zaskoczona nagłym alarmem, który oznacza odpalenie głowic atomowych. Muszą się więc jak najszybciej uciec do swojego podziemnego pomieszczenia, zabierając ze sobą tyle zapasów, ile tylko zdążą w minutę zebrać. Potem pozostaje im tylko czekać na ratunek lub starać się jak najdłużej przetrwać. | Gry, w które musisz zagrać zanim ukaże się Fallout 4 |
Wygłuszanie samochodu staje się coraz bardziej popularną modyfikacją. Koszt jej przeprowadzenia jest stosunkowo niewielki w porównaniu do efektów. Na etapie zakupu materiałów często pojawiają się wątpliwości, jakie maty wygłuszeniowe wybrać, czym się od siebie różnią i czy warto dopłacić do droższych modeli. Czas zatem rozwiać wszelkie wątpliwości. Istota wygłuszania
Celem wszelkich prac z wykorzystaniem materiałów wygłuszeniowych jest obniżenie natężenia hałasu wewnątrz kabiny przez odseparowanie jej od dźwięków dobiegających z otoczenia. Najlepszy efekt przynosi wygłuszanie takich elementów karoserii, jak drzwi, podłoga, nadkola, maska, bagażnik. Podstawowym materiałem służącym do tłumienia są maty wygłuszeniowe. Nakleja się je przede wszystkim na powierzchnie metalowe, dzięki czemu usztywniają ją i absorbują drgania, tworząc jednocześnie barierę akustyczną. Co ważne, maty mają charakter uniwersalny, gdyż dobrze radzą sobie z tłumieniem zarówno niskich, jak i wysokich częstotliwości.
Maty bitumiczne – podstawowy materiał
Jednymi z najbardziej rozpowszechnionych materiałów wygłuszeniowych są bituminy, stosowane m.in. w budownictwie i infrastrukturze drogowej. Oferują niezłe właściwości tłumiące przy zachowaniu atrakcyjnej ceny. W ofercie można znaleźć maty twarde oraz flex. Pierwsze nadają się przede wszystkim na duże i płaskie powierzchnie, natomiast maty elastyczne z powodzeniem stosuje się na nierównym podłożu. Maty bitumiczne mają warstwę kleju, jednak podczas aplikacji należy je podgrzać, aby stały się bardziej plastyczne. Wymaga to więcej pracy i przedłuża proces wygłuszania samochodu.
Problemem materiałów bitumicznych są ich słabnące właściwości w skrajnych temperaturach. Oznacza to, że podczas doskwierających upałów lub silnego mrozu tłumią gorzej. Ponadto zimą mogą pękać, a latem – odklejać się od blachy, jeśli ich montaż został przeprowadzony niechlujnie. Z powyższych powodów maty bitumiczne warto stosować w amatorskich i budżetowych realizacjach. Za 1 m2 tego typu materiału zapłacimy poniżej 50 zł. Wśród wiodących firm produkujących materiały oparte na bituminach można wyróżnić marki APP i Boll, znane też z produkcji chemii samochodowej i lakierniczej.
Maty butylowe – materiał dla wymagających
Lepsze właściwości tłumiące od materiałów bitumicznych wykazują maty oparte o gumę butylową. Ponadto wykazują one dużą odporność na trudne warunki temperaturowe, a ich aplikacja nie wymaga podgrzewania, dzięki czemu prace można przeprowadzić sprawniej i szybciej. Maty butylowe najczęściej pokrywa się usztywniającą warstwą aluminium, co jeszcze bardziej podnosi ich walory wygłuszeniowe. W praktyce stosowane są przez wymagających amatorów oraz, bez wyjątku, przez profesjonalistów. Warto podkreślić, że maty z alubutylu są bezpieczne dla zdrowia, gdyż nawet podczas podgrzania nie wydzielają szkodliwych substancji.
Najtańsze maty butylowe marki Bitmat AB25 można kupić za ok. 80 zł/m2. Dopłaty będą wymagać produkty firmy GMS, takie jak 05XL, za które zapłacimy ok. 90–100 zł/m2. W podobnym zakresie cenowym znajdziemy produkty uznanej marki Stp iSILVER. Każde z powyższych oferują bardzo dobre właściwości głuszące i dużą łatwość aplikacji.
W porównaniu mat bitumicznych i butylowych zwycięzca może być tylko jeden, a więc butyl, który lepiej tłumi hałas od bitumin. Oczywiście jakość wymaga dopłaty, jednak każdy, kto może sobie na to pozwolić, powinien zdecydować się na materiały oparte o gumę butylową. | Maty bitumiczne czy butylowe. Które lepsze do wygłuszenia? |
Tarcze hamulcowe są jednym z podstawowych elementów układu hamulcowego i mają bezpośredni wpływ na jego sprawność. Co prawda ich zużycie eksploatacyjne następuje wolniej niż klocków hamulcowych, jednak nie możemy zapominać o regularnej kontroli oraz konieczności okresowej wymiany. Sprawdźmy, kiedy i jak wymienić tarcze hamulcowe. Uszkodzenia tarcz hamulcowych
Mimo że tarcze hamulcowe konstrukcyjnie nie są skomplikowane, to mają bezpośredni wpływ na skuteczność hamowania. Ich wymiana najczęściej jest podyktowana naturalnym zużyciem, jednak zdarzają się sytuacje, w których tarcze ulegają uszkodzeniu. Jeśli podczas hamowania na kierownicy wyczuwalne jest bicie a pedał hamulca pulsuje, oznacza to, że grubość robocza tarczy nie jest stała. Może to być spowodowane przegrzaniem, wadą fabryczną, niską jakością części lub nieprawidłowym montażem. Jeśli tarcze są stosunkowo grube, można je przetoczyć i tym samym wyrównać powierzchnię roboczą. Czasami uszkodzenia spowodowane są też przez klocki hamulcowe. Gdy okładzina cierna jest w całości zużyta, metalowe elementy konstrukcyjne klocka bardzo szybko mogą uszkodzić tarczę.
Wymiana tarcz hamulcowych
Wymiana tarcz zawsze musi iść w parze z wymianą klocków hamulcowych. Cały proces jest stosunkowo prosty, więc poradzi sobie z nim nawet początkujący majsterkowicz. Rozpoczynamy od poluzowania śrub kół i podniesienia samochodu. Oprócz lewarka warto również wyposażyć się w kobyłki. Po zdjęciu koła możemy przystąpić do demontażu zacisku hamulcowego. Jeśli w naszym samochodzie klocki hamulcowe są zabezpieczone zawleczką, to delikatnie ją podważamy. Następnie obracamy zwrotnicę, aby mieć lepszy dostęp do śrub mocujących zacisk hamulcowy i odkręcamy go. Po demontażu zacisku wyjmujemy klocki hamulcowe. Zacisk kładziemy na zwrotnicy, aby nie wisiał na przewodzie hamulcowym. Sprawdzamy, czy pod gumką zacisku nie ma zanieczyszczeń i korozji. Następnie za pomocą rozpieraka cofamy tłoczek, aby nowe, grube okładziny zmieściły się w zacisku (możemy do tego celu użyć też dwóch kluczy oczkowych). Kolejnym etapem jest demontaż jarzma oraz odblokowanie tarczy. Teraz możemy już zdjąć tarczę z piasty. W razie problemów przy pomocy młotka lekko stukamy w jej tył. Przed montażem nowych części dokładnie oczyszczamy zacisk, jarzmo oraz piastę i zabezpieczamy smarem ceramicznym i smarem do hamulców. Nowe tarcze (o ile producent nie zaleci inaczej) oczyszczamy z oleju zabezpieczającego. Zakładamy nowe tarcze i w analogiczny sposób skręcamy wszystko z powrotem.Wymiana tarcz i klocków hamulcowych nie jest skomplikowaną czynnością. Bardzo ważne jednak jest dokładne skontrolowanie zużytych części przed ich demontażem. Jeżeli tarcze i klocki nie są równomiernie zużyte, może to oznaczać usterkę, która jeśli nie zostanie wyeliminowana, szybko powróci. Tarcze hamulcowe zazwyczaj wymienia się co drugą lub trzecią wymianę klocków. Pamiętajmy, aby bezpośrednio po wymianie tarcz i klocków hamulcowych nie hamować gwałtownie, żeby nowe części mogły się dopasować. | Kiedy i jak wymienić tarcze hamulcowe? |
Styl vintage narodził się w modzie, ale coraz chętniej przemycany jest do aranżacji wnętrz. To o wiele ciekawsze rozwiązanie niż nowoczesne wyposażenie bez historii. Jak urządzić salon w wyjątkowym starym stylu tak, aby nadmiernie nie obciążyło to naszego budżetu? Czym jest styl vintage?
„Im starsze, tym lepsze” – to motto, które przyświeca miłośnikom stylu vintage. Staromodna, dojrzała, a jednocześnie ponadczasowa estetyka to nowoczesność pod płaszczem czasu. Styl vintage to powrót do historii, czyli tego, co królowało w modzie w XX wieku. Na początku zastanów się, co już masz na wyposażeniu, a co trzeba będzie kupić. Może okazać się bowiem, że w naszej piwnicy czy na strychu niszczeją prawdziwe perełki.
Styl vintage obejmuje okres międzywojenny oraz lata 50., 60. i 70. – to przede wszystkim wzory i kolory, które nawiązują do poprzedniej epoki. Możemy pozwolić sobie na istne szaleństwo, ponieważ tamte czasy to wyraz buntu i wolności. Wnętrze w stylu vintage jest przytulne i refleksyjne, w końcu przywołuje wspomnienia tego, co już minęło.
Tapety vintage
Zacznijmy od kolorów ścian. Niegdyś nie promowano spokojnych, pastelowych i stonowanych kolorów – styl vintage stawia na energetyzujące, żywe barwy. Wybierz zatem farbęw kolorze żółtym, pomarańczowym lub postaw na jeden z kolorów ziemi, czyli beżowy, piaskowy, zieleń, oberżynę, granat lub głęboki fiolet. Na Allegro znajdziesz całą paletę farb w cenie już od 28 zł.
Na jednej bądź dwóch równolegle ustawionych względem siebie ścianach połóż tapetęw geometryczne wzory. Koła, romby, heksagony, koniecznie w szalonych kolorach albo wręcz przeciwnie – czarno-białe fototapetyprzedstawiające zdjęcia gwiazd z ubiegłego stulecia, np. Marilyn Monroe, Elvisa Presleya, Beatlesów czy Marlona Brando, imitację stron gazet, rysunki zabytkowych samochodów, fotografie dawnych miejskich ulic i parków… Takie motywy stworzą niepowtarzalny klimat w salonie, a są dość tanie – 5 m2 tapety na aukcji internetowej kupisz już od 13,90 zł.
Meble vintage
Wybór mebli vintage do salonu powinien być w dużej mierze uzależniony od tego, jak pomalujemy czy wytapetujemy ściany. Do wzorzystych i kolorowych wnętrz będzie pasowała jednolita kanapa i fotele. Moda vintage w aranżacji wnętrz charakteryzuje się polerowanymi bądź chromowanymi akcentami na meblach, z dodatkami metalu, plastiku, drewna, skóry i weluru. Stół i krzesła powinny mieć naramienniki i finezyjnie wygięte nóżki. Dodatki musi łączyć zarówno symetria, jak i futuryzm – pamiętajmy o tych zasadach przy wyborze meblościanki, komody, witrynyi szafy.
Wymiana mebli zawsze kojarzy się ze sporą inwestycją. Tymczasem nie musimy wydawać majątku na antyczne meble, współczesne powtórki wzorów z dawnych czasów są o wiele tańsze. Przykładowo skórzaną sofę w stylu retro znajdziemy na Allegro już za 690 zł, stylowy kredens kupimy za 899 zł, a solidną drewnianą ławę za 429 zł.
Dodatki vintage
Diabeł tkwi w szczegółach, a designerzy dodają, że także w dodatkach. Ale pamiętajmy, że coś, co nigdy nie wychodzi z mody, to umiar. Aby oświetlenie zbytnio nie gryzło się z wzorami na ścianach, wybierzmy minimalistyczne lampy, np. stojącą, o prostym i gładkim abażurze (koszt od 39,99 zł). Całości dopełnią dodatki rodem z PRL-u – szklane kolorowe figurki, plakaty(od 3 zł) i metalowe zawieszki ze starymi motywami (na Allegro od 1 zł), drewniane radio, duży zegar (25,90 zł) czy geometryczne wazony (10,99 zł). W dodatkach możemy przemycać też motywy kwiatowe.
Aranżacja salonu w stylu vintage nada twojemu wnętrzu indywidualny i wyjątkowy charakter. Przy stylizacji pokoju ważny jest najmniejszy szczegół – od koloru ścian, przez meble, po designerskie gadżety. Vintage to propozycja zarówno dla tych, którzy z sentymentem wspominają „stare dobre czasy”, jak i tych, którym znudził się nowoczesny minimalizm. | Metamorfoza salonu w stylu vintage, na którą nie wydasz fortuny |
Zarówno fotele, jak i krzesła to wyjątkowo ważne elementy aranżacji wnętrz. Służą one nie tylko do odpoczynku, ale też potrafią całkowicie zmienić charakter miejsca, w którym się znajdują. Aby zapewnić sobie maksymalny komfort, a jednocześnie zachwycający efekt, obok którego nikt nie przejdzie obojętnie, warto postawić na oryginalne i nowoczesne krzesła i fotele. Im bardziej unikalne, tym lepiej. Nowoczesne retro
W wielu nowoczesnych mieszkaniach można zauważyć elementy stylu retro, które na pierwszy rzut oka nie pasują do reszty wystroju. To jednak wyjątkowo świadomy i zamierzony efekt, świadczący o dużej wiedzy ich właściciela na temat najnowszych trendów w aranżacji wnętrz. Wśród gadżetów retro wyjątkowo modne są lustra w mosiężnych lub metalowych oprawach, skórzane kufry i manekiny, których używały kiedyś krawcowe. Prawdziwym obiektem pożądania są fotele w stylu ludwikowskim. Idealnie sprawdzą się w salonie lub sypialni. Są wygodne, eleganckie i mają piękną delikatną tapicerkę. W zależności od potrzeb możesz zamówić tapicerkę w jednym ulubionym kolorze lub wybranym wzorze, np. w kwiaty. Wśród foteli znajdziesz te z rzeźbionymi nogami, kołatką, pikowane oraz ozdobione błyszczącymi kamieniami.
Wiklina w nowym wydaniu
Pamiętasz jeszcze wiklinowe bujane fotele? Trudno je teraz zobaczyć w nowoczesnych wnętrzach. Mają jednak swój współczesny odpowiednik, który kształtem znacznie lepiej wpisuje się w nowoczesne aranżacje. Mowa o wiszących fotelach wiklinowych, które nie wymagają specjalistycznego montażu, gdyż kupuje się je w komplecie z metalowym stelażem i miękką poduszką. Taki fotel jest nie tylko wyjątkowo elegancki i wygodny, ale również ekologiczny, a to powinno spodobać się wszystkim osobom dbającym o środowisko. Tego typu fotele są wykonane z najwyższej jakości materiałów, w tym z polskiej wikliny. W dodatku wszelkie zabezpieczenia i mocowania sprawiają, że fotel jest wyjątkowo trwały i bezpieczny. Trzeba się napracować, żeby go zepsuć – zapewnia producent.
Wygoda na najwyższym poziomie
Fotel-leżanka to propozycja dla osób ceniących sobie nowoczesny design i wygodę. Ten fotel zapewni ci luksus na wyjątkowo wysokim poziomie. Jego cena nie należy do najniższych, ale inwestycja w tak komfortowy mebel na pewno się opłaci. Dzięki odpowiedniemu profilowi nachylenia siedziska możesz być pewien, że czas spędzony na takim fotelu zrelaksuje twoje napięte mięśnie i odciąży kręgosłup. Przy wyborze leżanek szukaj takich, do których produkcji zastosowano piankę HR, gdyż daje ona ogromny komfort podczas odpoczynku.
Kuchenne rewolucje
Nie tylko sypialnia czy salon zasługują na odrobinę szaleństwa podczas aranżacji. Przecież jednym z pomieszczeń, w których spędzamy najwięcej czasu w ciągu dnia, jest nasza kuchnia. Wybierając krzesła do kuchni, postaw na nowoczesny design, ale weź pod uwagę charakter tego miejsca. Warto, aby krzesła były wykonane z łatwego do wyczyszczenia materiału, były lekkie i trwałe. Propozycją idealną będą krzesła transparentne, zrobione z drewna i poliwęglanu. Mają oryginalny, ergonomiczny kształt, a dzięki odpowiedniemu wyprofilowaniu zapewniają wysoki komfort siedzenia. W ofercie znajdziesz krzesła transparentne w odcieniach szarości, bieli i czerni. To mebel wykorzystywany wyjątkowo często nie tylko w kuchni i jadalni, ale też w nowoczesnych pracowniach i kawiarniach. | Nowoczesny design i niepowtarzalny styl. Krzesła i fotele do 1000 zł |
Smartfony z mobilną wersją systemu Windows 10 mogą pełnić funkcję komputera. Nowy system Microsoftu pozwala uruchomić aplikacje w pełnym rozmiarze na telewizorze lub monitorze i pracować z nimi z wykorzystaniem myszy i klawiatury. To zasługa nowego trybu o nazwie Continuum. Windows 10 to zaprezentowany w lipcu 2015 nowy system operacyjny Microsoftu. Założenie było takie, by zastąpił on Windows 8.1 na komputerach i tabletach oraz Windows Phone 8.1 na smartfonach. Po kilku miesiącach od premiery pojawił się Windows 10 Mobile, który po licznych testach zadebiutował razem z nowymi smartfonami Microsoft Lumia.
Telefony wspierające Continuum
Jak na razie tryb Continuum wspierają dwa smartfony wyprodukowane przez Microsoft oraz wyposażone w nową generację procesorów marki Qualcomm i port USB typu C. Microsoft Lumia 950 i Microsoft Lumia 950XL mogą połączyć się z zewnętrznym ekranem, wykorzystując port i stację dokującą lub łączność bezprzewodową Micracast. Wsparcie dla Continuum zapowiedział jeszcze na targach IFA 2015 w Berlinie Acer. Firma pracuje nad telefonem Acer Jade Primo, który może jednocześnie zastąpić przy podstawowych zadaniach komputer stacjonarny. Niewykluczone też, że tryb Continuum zostanie udostępniony z Windows 10 na starszych urządzeniach, ale Microsoft nie składał jeszcze żadnych deklaracji.
Czym tak naprawdę jest Continuum w Windows 10?
Continuum to nazwa funkcji systemu Windows 10, która pozwala dopasować interfejs aplikacji do aktualnie wykorzystywanego ekranu. Windows 10 na komputerach i Windows 10 Mobile na smartfonach to niemalże ten sam system, więc Continuum działa również na urządzeniach mobilnych. System Microsoftu uruchamiany na smartfonie wyświetla aplikacje przystosowane do małego ekranu telefonu komórkowego. Wystarczy jednak podłączyć do niego zewnętrzny ekran i zostaną na nim wyświetlone desktopowe warianty Uniwersalnych Aplikacji odpowiednio przygotowane przez deweloperów.Do telefonu można podłączyć mysz i klawiaturę Bluetooth oraz kontrolować w ten sposób aplikacje wyświetlane na monitorze lub telewizorze. Obraz nie jest klonowany, a działa jak rozszerzony pulpit. Co istotne, po podłączeniu większego ekranu na telefonie można nadal korzystać z dowolnej innej aplikacji.
Continuum w Windows 10 – przewodowo i bezprzewodowo
Jednym ze sposobów na korzystanie z telefonów Lumia 950 i Lumia 950 XL niczym z komputerów jest podpięcie smartfona do zewnętrznego ekranu. Są dwa sposoby, a każdy z nich ma swoje zalety. Telefon można podpiąć do ekranu za pomocą dedykowanej stacji dokującej i standardowego kabla do transmisji wideo. Obraz transmitowany jest bez opóźnień. Inny sposób to przesyłanie wideo przez protokół Miracast.
Continuum w Windows 10 – czy warto?
Na to pytanie nie ma łatwej odpowiedzi. Continuum to funkcja, której nie oferują konkurencyjne systemy operacyjne. Problemem jest jednak to, że mało kto znajdzie dla niej realne zastosowanie. Microsoft nie zdecydował się na kompatybilność wsteczną aplikacji udostępnianych poza Windows Store i napisanych na Win 32. Tryb Continuum mógłby przydać się do tego, by korzystać z dwóch stacji dokujących – w domu i w pracy – a swój „osobisty komputer” nosić zawsze ze sobą. Na to jest niestety jeszcze za wcześnie, bo wydajność takiego rozwiązania pozostawia jeszcze nieco do życzenia. | Windows 10 i Continuum – jak to działa? |
Wielkimi krokami zbliża się sezon studniówkowy. Krótkie sukienki już na stałe zagościły na balach maturalnych, są mniej formalne i można je założyć na wiele innych okazji, dlatego wypierają długie balowe suknie. Jej wysokość czerń
Mała czarna to najbezpieczniejszy wybór, jeśli nie jesteśmy pewne, czego chcemy. Nie oznacza to jednak, że musimy wyglądać skromnie czy jakbyśmy miały iść na maturę. Taka sukienka daje naprawdę duże pole do popisu.
Przede wszystkim możemy zaszaleć z dodatkami. Masywna błyszcząca biżuteria, duże wiszące kolczyki czy efektowny kołnierz wysadzany mnóstwem świecidełek to tylko niektóre opcje. Jeśli nie chcemy iść w biżuteryjne sprawy, warto postawić na odlotowe buty – złote czy neonowe szpilki podkreślą szczupłe nogi i nadadzą nieco zwariowanego charakteru stylizacji. Do tego wystarczy dobrać np. złotą marynarkę czy cekinową pelerynkę i gotowe.
Innym rozwiązaniem jest pójście w minimalizm i postawienie na szlachetne materiały oraz niebanalne faktury. Aksamitna mała czarna, która odsłania plecy bądź ramiona, nie będzie potrzebować żadnych spektakularnych dodatków. Z kolei lekka, zwiewna, jedwabna sukienka będzie prezentować się efektownie, nawet gdy dobierzemy do niej tylko subtelne dodatki.
Jeżeli chodzi o sam krój sukienek, to nadal modne są lata 50. i 60., czyli sukienki z dołem ciętym z pełnego koła. Nie wypadły z mody także tiulowe lekkie spódnice połączone np. z cekinową górą oraz sukienki w kształcie litery A, które świetnie ukryją mankamenty każdej figury.
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
Niczym baletnica
Nie tylko czerń będzie królować w tym sezonie na studniówkowym parkiecie. Pudrowy róż, delikatny i bardzo kobiecy, również będzie miał swoje przysłowiowe pięć minut. Delikatne sukienki o tiulowym dole lub wykonane z lekkiej i zwiewnej koronki w odcieniach różu idealnie sprawdzą się w przypadku, gdy w czerni nie jest nam do twarzy.
Do sukienki w kolorze pudrowego czy mglistego różu wspaniale będą pasować szpilki w kolorze nude i złote dodatki. Wyjątkowo dobrze będą w nim wyglądać zarówno blondynki o niebieskich oczach, jak i posiadaczki ciemniejszych włosów. Jedyne, na co trzeba uważać, to by nie przytłoczyć tak zwiewnej stylizacji zbyt ciężkimi dodatkami, dlatego zamiast dużych kolczyków wybierzmy coś bardziej subtelnego.
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
Ognista czerwień
Czerwień, podobnie jak czerń, jest wiecznie żywa i modna. Krótka sukienka w kolorze ognistej czerwieni czy dojrzałych pomidorów sprawi, że każdy nas zauważy. Jeśli lubimy zwracać na siebie uwagę, to ten kolor jest dla nas.
Barwa ta bardzo dobrze pasuje do kreacji inspirowanych gorącą Hiszpanią. Sukienki odkrywające ramiona oraz falbany przy dekolcie prezentują się efektownie, szczególnie jeśli krój i kolor grają główną rolę. Do czerwieni nie potrzeba wielu mocnych akcentów – wystarczy dobry materiał i oryginalny krój, aby stworzyć niepowtarzalną stylizację.
Jeśli nie lubimy odsłaniać ramion, możemy wybrać bardziej zabudowane modele, np. sukienkę z rękawami 3/4, które tworzą efektowne niby „pufki” lub wykonane są z prześwitującego materiału.
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
box:offerCarousel
Butelkowa zieleń
Butelkowa zieleń przeżywa ostatnio swój renesans. Noszą ją gwiazdy formatu Beyoncé na takie okazje, jak wesele Sereny Williams, dlaczego zatem nie przywdziać jej na studniówkę? Nie jest tak zachowawcza, jak czerń, ani tak krzykliwa, jak czerwień. Jest w pewnym sensie kompromisem pomiędzy tymi dwoma kolorami. Świetnie sprawdzi się na aksamitnej sukience, gdzie będzie kusić głębią koloru, lub w przypadku satynowych czy żakardowych kreacji. W zieleni pięknie jest dziewczynom o rudych włosach lub z rudymi refleksami we włosach. Dobrze będą w niej także wyglądać szatynki i blondynki. Dobierzmy do niej delikatne sandałki nude albo srebrne i małą torebkę w kolorze granatu lub czerni. | Krótkie sukienki na studniówkę |
Pewnie wielu z was po przeczytaniu słowa „pirometr” zastanawia się, co to jest i do czego się go wykorzystuje. I wcale mnie to nie dziwi, bo nazwa „pirometr” nie zdradza przeznaczenia sprzętu. Trzeba jednak przyznać, że obecnie tego typu urządzenia stają się coraz bardziej przydatne, więc warto bliżej przyjrzeć się temu pojęciu. Wyjaśnijmy zatem, co to jest pirometr... Co to jest pirometr?
Pirometr to przyrząd służący do bezdotykowego pomiaru temperatury. Oznacza to, że nie trzeba dotykać ciała obcego, aby urządzenie podało prawidłową temperaturę. Sprzęt funkcjonuje w oparciu o promieniowanie cieplne, które jest emitowane przez badane ciało. Pirometr nazywany jest także termometrem bezdotykowym lub laserowym.
W sklepach możemy spotkać różne rodzaje tego sprzętu:
* radiacyjny – mierzy całe widmo promieniowania,
* dwubarwny – porównuje natężenie promieniowania dla dwóch badanych długości fal,
* fotoelektryczny – mierzy określone pasmo,
* monochromatyczny – dokonuje pomiaru jednej fali,
* optyczny – wykorzystywany do porównania jasności badanego obiektu z jasnością świecenia obiektu wzorcowego, używany przy pomiarach temperatury powyżej 600 °C.
Zasada działania pirometru
Na początku warto wspomnieć, że każdy przedmiot materialny emituje promieniowanie podczerwone (cieplne), które jest niewidoczne dla ludzkiego oka, ale wyczuwalne – przykładem może być kuchenka indukcyjna. Emitowane natężenie jest tym większe, im wyższa jest temperatura danego przedmiotu.
Pirometr mierzy natężenie promieniowania podczerwonego, docierającego od przedmiotu do czujnika umieszczonego w urządzeniu. Specjalny algorytm przelicza promieniowanie na faktyczną temperaturę i pokazuje ją na wyświetlaczu.
Aby prawidłowo wykonać pomiar, należy zwrócić uwagę na to, że pole widzenia pirometru nie może wychodzić poza przedmiot, którego temperaturę chcemy zmierzyć. W innym przypadku dane będą zakłamane, ponieważ pirometr zbierze promieniowanie także z tła.
Do czego można wykorzystać pirometr?
Jego zastosowanie jest bardzo szerokie. Przede wszystkim używany jest w medycynie, gdzie z jego pomocą w szybki sposób można zmierzyć temperaturę ciała poprzez przytknięcie urządzenia do ucha. Ale to dopiero początek możliwości.
Z powodzeniem można go wykorzystywać w branży spożywczej do pomiaru temperatury żywności, kontrolowania temperatury w pomieszczeniach oraz sprzętach (chłodnie, mroźnie, zamrażarki itp.). W przemyśle maszynowym i motoryzacyjnym przyda się do monitorowania maszyn, czy urządzeń elektronicznych. W budownictwie pozwala na lokalizowanie wilgotnych miejsc, ale także na wykrywanie przeciągów i prądów cieplnych. Pirometr sprawdzi się również w kontroli systemu grzewczego i klimatyzacji. Przez straż pożarną może być używany do wykrywania źródła ciepła za ścianą.
Przykładowe pirometry do zastosowania w domu
Chociaż tego typu urządzenie częściej wykorzystuje się w pracy, to jednak czasami może okazać się przydatne także w domu. Z pewnością nie potrzebujemy jednak mocno zaawansowanego technologicznie pirometru. Jednym z najpopularniejszych modeli jest GM320, który wyceniono na niecałe 100 zł. Pomiar odbywa się w dwóch jednostkach: stopniach Farenheita lub Celsjusza. Zakres wynosi od -50 do 300 stopni Celsjusza. W sklepach możemy znaleźć także pirometr do 50 zł.
Pirometr do pracy
Jeśli chcemy wykorzystywać termometr laserowy (pirometr) w pracy, trzeba zdecydować się na urządzenie o znacznie wyższej cenie. Nie po to, by przepłacać, ale po to, aby być pewnym, że wszystkie pomiary są prawidłowe i mają poparcie w rzeczywistości. Droższe pirometry mogą pochwalić się znacznie szerszym zakresem badanych temperatur, trwalszą konstrukcją oraz dokładniejszymi pomiarami.
Pirometr nie do domu
Z pewnością pirometr nie jest urządzeniem, które przyda się w każdym gospodarstwie domowym oraz zakładzie pracy. Jednak warto się w niego zaopatrzyć, jeśli często mamy do czynienia z maszynami, pracujemy na budowie, czy specjalizujemy się w serwisowaniu urządzeń grzewczych lub chłodzących. Bezpieczeństwo nasze, rodziny oraz pracowników zawsze powinno stać na pierwszym miejscu... | Pirometr – co to takiego i do czego się przydaje? |
Wielkimi krokami zbliża się kolejny nowy rok, a wraz z nim nowe marzenia, postanowienia i plany. Aby łatwiej było wszystko ułożyć, na pewno przyda się dobry kalendarz. Najlepiej taki, który poza datą i odrobiną miejsca na notatki doda nam inspiracji, jak dobrze przeżyć dzień. Moc dobrych myśli
Regina Brett, autorka bestsellerów „Bóg nigdy nie mruga” oraz „Jesteś Cudem”, swoją historią i dobrymi radami podbiła serca ludzi na całym świecie, a jej spostrzeżenia przekazywano sobie jak drogocenne skarby. Tym razem, specjalnie dla polskich czytelników, napisała „Twój Dziennik. 12 nowych lekcji i myśli na każdy dzień”. Większość z nich inspirowana jest jej dwukrotnym pobytem w Polsce. Każda z lekcji otwiera miesiąc, którego dni zostały opatrzone cytatami z książek Reginy i symbolicznym rysunkiem. Jego zaletą jest to, że ma daty, ale bez dnia tygodnia i roku. Został stworzony z myślą o korzystaniu z niego przez 365 dni w ciągu wielu lat.
box:offerCarousel
Znana podróżniczka, dziennikarka, autorka poradników motywacyjnych, miłośniczka natury i zdrowego stylu życia – Beata Pawlikowska ze swoją afirmacją życia, każdego dnia na kartce kalendarza „Rok dobrych myśli” podpowie, jak być w tym roku szczęśliwym.
Każda strona kalendarza zawiera informacje o imieninach, najważniejszych świętach, festiwalach i rocznicach – zarówno tych znanych, jak i zaproponowanych przez autorkę. Na każdej stronie znajdują się złote myśli, dobre rady i pomysły na naturalne dania. Jest też sporo miejsca na własne notatki. Całość zilustrowana jest rysunkami autorki.
box:offerCarousel
Dla osób szukających duchowej odnowy, zbliżenia z Bogiem i ceniących autorytet Jana Pawła II „Myśli na każdy dzień” są zaproszeniem do refleksji nad Pismem Świętym, religią i życiem. Książka zawiera wybór wypowiedzi Jana Pawła II na każdy dzień roku. Jest to także kalendarz uniwersalny, są w nim zaznaczone daty i święta, nie ma jednak dni tygodnia czy lat, nie ma też wydzielonego miejsca na własne notatki.
Z innego świata
Ostatnio popularne stały się kolorowanki dla dorosłych, które pomagają wyrazić emocje, uspokajają i pobudzają kreatywność. Kalendarz „Secret Garden” umożliwia nie tylko zapisanie wydarzeń i obowiązków, ale przez kolorowanie zawartych w nim rysunków pozwala zarejestrować nasze emocje i stan ducha. Dzięki niemu każdy może poczuć się jak artysta.
box:offerCarousel
„CzaroMarownik” to kalendarz i poradnik z zakresu ezoteryki, magii, zdrowia, naturalnego trybu życia czy rozwoju duchowego. Magiczne artykuły, zdrowe przepisy i porady oraz miejsce na własne notatki i przemyślenia.
Dla moli książkowych
„Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Magnetyczny kalendarz z Małym Księciem to coś dla wszystkich miłośników chłopca z innej planety, kochającego różę. W tym szczególnym kalendarzu poza miejscem na zapisywanie planu dnia i ważnych wydarzeń, znajdziesz kolorowe ilustracje związane z tematyką kalendarza.
„Kalendarz 2018 Alicja w Krainie Czarów” to gratka dla dorosłych fanów klasycznej animacji Disney’a. Zapisywanie codziennych obowiązków będzie przyjemniejsze w towarzystwie Alicji, Szalonego Kapelusznika czy Królowej Kier. W środku znajdziesz ilustracje z bajki, szkice postaci i wiele ciekawostek na temat tej kultowej produkcji.
Kalendarze motywacyjne
Jeszcze jeden kalendarz autorstwa Beaty Pawlikowskiej. Tym razem planner może pomóc ci wytrwać w noworocznym postanowieniu, jeśli na takie obrałeś sobie regularną naukę języka angielskiego. W „Kalendarzu do nauki języka angielskiego” znajdziesz angielskie słówka i wyrażenia z transkrypcją fonetyczną oraz ich tłumaczeniem.
„Healthy year 2018 by Ann” to pełen motywacji plan żony piłkarza Roberta Lewandowskiego. W środku znajdziesz podpowiedzi, jak zmienić złe nawyki na dobre, zadbać o zdrowie i rozpocząć przygodę ze sportem. Sa tam też propozycje ćwiczeń i przepisy na zdrowe smakołyki.
A może w tym roku zamierzasz zadbać nie tylko o swoje zdrowie i kondycję fizyczną, ale o całokształt dobrego samopoczucia. Jeśli w tym roku na listę celów wpisałaś: „Będę perfekcyjna”, kalendarz „Perfekcyjny rok 2018” jest dla ciebie idealny. W środku znajdziesz porady, jak się ubierać, co jeść, jak ćwiczyć, a także listę miejsc do odwiedzenia i wyzwań do podjęcia. | Inspirujące kalendarze na nowy rok |
Rodzina nalega na urlopowy wyjazd, a niebawem zaczyna się Olimpiada w Rio? Ilu z nas stoi przed takim wyborem? Zapewne wielu fanów sportu nie wie, jak to pogodzić. Jest jednak rozwiązanie – przenośny, turystyczny telewizor. Telewizor turystyczny o przekątnej ekranu od 7 do nawet 22 cali zajmuje niewiele miejsca, działa na akumulator lub baterie i pozwoli oglądać ulubionych sportowców w kompletnej głuszy, w lesie, nad morzem czy jeziorem.Przyjrzyjmy się, co oferuje rynek w tym segmencie urządzeń RTV.
Mistral MI-TV1011
Ten malutki telewizor LCD ma ekran typu LED o przekątnej 10 cali, wyposażony jest w tuner DVB-T, dzięki któremu obejrzymy wszystkie dostępne w Polsce kanały niekodowane telewizji naziemnej. Ma on także możliwość podłączenia tunerów telewizji satelitarnej, również popularnych płatnych platform telewizji cyfrowej, oraz odtwarzacza DVD lub przystawki SmartTV poprzez złącze HDMI. Dzięki wbudowanemu złączu USB można na nim odtwarzać filmy, muzykę i zdjęcia z przenośnego dysku lub pendrive’a. Wbudowane wejście AV pozwala na podłączenie do Mistrala kamery lub aparatu fotograficznego i przeglądanie wykonanych na urlopie zdjęć czy filmów na dużym (w porównaniu z aparatem) ekranie. Telewizor Mistral MI-TV1011 ma wbudowany akumulator, pozwalający oglądać transmisję z Rio bez dostępu do prądu. Kiedy akumulator się wyczerpie, można zasilać go z sieci 230 V lub bezpośrednio z gniazda zapalniczki samochodowej, poprzez dołączoną ładowarkę 12 V. Cena – około 430 złotych.
Mistral MI-TV1155
Trochę większy od poprzednika ekran, bo o przekątnej 15,6 cala, zapewni dużo wyraźniejszy i lepszej jakości obraz, niestety kosztem mobilności. Takiego telewizora nie zabierzemy do plecaka, ale jeśli podróżujemy samochodem jego wielkość jest nadal minimalna. Od poprzednika rożni go także brak wbudowanego akumulatora. Do zasilania telewizora Mistral MI-TV1155 trzeba użyć dołączonej przez producenta ładowarki 12 V lub skorzystać z infrastruktury pola namiotowego i podłączyć się do sieci 230 V. Te pozorne niedogodności rekompensuje świetna jakość obrazu, nadal duża mobilność i kilka ciekawych rozwiązań technicznych. Oprócz standardowego tunera DVB-T MPEG4 telewizor ma wbudowany tuner telewizji satelitarnej w standardzie DVB-S2. Wystarczy zatem podłączyć antenę satelitarną z konwerterem i cieszyć się transmisją sportową nawet w miejscach, gdzie zasięg naziemnej telewizji jest słaby. Bieszczadzki las, zapomniana przez ludzi nadbużańska łąka czy choćby drugi koniec Europy, gdzie nie dociera polska telewizja – wszędzie tam obejrzymy zwycięskie zmagania polskich sportowców. Wbudowany tuner satelitarny nam to umożliwi. Cena, na dzień pisania tego artykułu, to około 680 złotych.
Ferguson V22FHD273
Ferguson V22FHD273 to największy telewizor w tym zestawieniu. Ekran o przekątnej aż 22 cale zapewni więcej niż komfortowe warunki oglądania transmisji z Brazylii pod namiotem. Znakomicie spisze się także w przyczepie kempingowej czy camperze. Ferguson wyświetla obraz Full HD w technologii Crystal Clear Panel zapewniającej doskonałą jakość obrazu telewizji cyfrowej, będącej od kilku lat standardem w naszym kraju. Technologia Crystal Clear zagina światło z jednakową intensywnością na całej powierzchni ekranu, pogłębiając poziomy czerni i poprawiając jakość wyświetlanych kolorów. Transmisje sportowe nabierają dzięki temu bardziej naturalnego wymiaru, a oto przecież nam chodzi. Technologia ta polepsza także widoczność ekranu przy padającym na niego świetle, co może być znacznym ułatwieniem przy oglądaniu telewizji w plenerze.Telewizor, podobnie do poprzedników, wyposażono w tuner DVB-T w standardzie MPEG4, czyli dokładnie takim, jaki obowiązuje w Polsce. Świetny dźwięk zapewniają wbudowane dwa głośniki o mocy 2,5 Watt RMS każdy. W telewizor wbudowano także wszystkie najpopularniejsze gniazda połączeniowe, takie jak HDMI, USB, AV-in oraz gniazdo komputerowe VGA. To ostatnie pozwala na podłączenie do niego komputera czy laptopa.Do obsługi telewizora służy wygodny pilot zdalnego sterowania.Telewizor zasilany jest napięciem 230 V oraz poprzez dołączoną do zestawu ładowarkę z samochodowej instalacji 12 V. Dzięki umiarkowanemu zapotrzebowaniu na energię można go bez obaw używać w samochodzie. Cena oscylująca w granicach 640 złotych jest bardzo atrakcyjna.Urlop pod namiotem nie musi oznaczać rezygnacji z udziału w największym wydarzeniu sportowym na świecie. Dzięki telewizorom turystycznym zasilanym z sieci 12 V każdy wierny kibic może połączyć dwie przyjemności – wypoczynek na łonie natury z aktywnym kibicowaniem. | Telewizory turystyczne – oglądaj olimpiadę pod namiotem |
Czy cienie do powiek mogą być słodkie jak czekolada, a mascara lepsza niż... seks? Według twórców amerykańskich kosmetyków do makijażu marki Too Faced – jak najbardziej! Kultowe wśród makijażystów, blogerów i fanek kosmetyków z całego świata produkty wreszcie są dostępne w Polsce. Choć na razie są kupowane głównie online, to już teraz sprzedają się znakomicie. Na czym polega sekret Too Faced? Dlaczego te kosmetyki już stają się kultowe? Zabawa makijażem
Niechaj nie zmylą was landrynkowe opakowania kosmetyków Too Faced. To nie żadne zabawki dla dużych dziewczynek, lecz pełnoprawne, ekskluzywne kosmetyki i akcesoria do makijażu używane chętnie także przez profesjonalnych make up artists. Śliczne, wręcz cukierkowate, opakowania mają, co prawda, podkreślić przesłanie marki – makijażu nie można traktować zupełnie serio, bo liczy się przede wszystkim dobra zabawa i samopoczucie – ale warto także zwrócić uwagę na ich perfekcyjne wykonanie, zastosowane materiały oraz sprytne aplikatory. Wszystkie kosmetyki Too Faced dostępne w Polsce są jednocześnie najbardziej popularnymi produktami w skali światowej. Na nasz rynek trafiły hity sprzedażowe i flagowe kosmetyki marki, z czekoladową serią cieni i bronzerów na czele.
Cienie z czekolady?
Najpopularniejszym produktem Too Faced jest paleta cieni do powiek (w zasadzie dwie palety, bo istnieją dwie wersje kolorystyczne) o nazwie Chocolate Bar, czyli w tłumaczeniu na polski: tabliczka czekolady. W opakowaniu zrobionym z mocnego, tłoczonego metalu znajduje się 16 cieni umożliwiających wykonanie makijażu dziennego, wieczorowego oraz okazjonalnego. Część z nich kolorem przypomina barwę mlecznej, ciemnej lub białej czekolady. Do czekolady nawiązują też nazwy poszczególnych odcieni, jednak nie tylko te analogie sprawiają, że paleta cieni Too Faced i czekolada mają ze sobą wiele wspólnego. Okazuje się bowiem, że Chocolate Bar została porównana z czekoladową tabliczką również ze względu na skład.
Cienie są zrobione m.in. ze sproszkowanego kakao! To dlatego tak obłędnie pachną mleczną czekoladą. Mało tego. Mają także słodki, kakaowy smak (tak, zdarzyło mi się i to sprawdzić).
Sekretem popularności palety jest nie tylko nawiązanie do czekolady (aczkolwiek trzeba przyznać, że właśnie dzięki niemu cienie Too Faced dołączyły do grona najpopularniejszych palet świata, przyćmiewając m.in. cienie Naked Urban Decay, Lorac Pro czy palety MAC Cosmetics), lecz także jej uniwersalność. Cienie zarówno pod względem kolorów, wykończeń, jak i nawet wielkości prezentują wysoką jakość. Np. kolor matowego beżu i jasnoróżowy rozświetlający, których zwykle używa się najwięcej, znajdują się w palecie w potrójnej ilości w stosunku do pozostałych kolorów.
W palecie Chocolate Bar znajdziemy następujące rodzaje i kolory cieni:
1. Matowe
White Chocolate – beżowy o ton jaśniejszy od skóry;
Strawberry Bon Bon – jasny, cukierkowy róż do rozświetlania powieki lub wewnętrznego kącika oka;
Salted Carmel – jasny, ciepły brąz do podkreślania załamania powieki;
Milk Chocolate – jasny, dość ciepły brąz do zaznaczania całej powieki lub załamania;
Semi Sweet – średni, neutralny brąz do zaznaczania całej powieki lub załamania;
Triple Fudge – ciemny, nasycony brąz (kolor gorzkiej czekolady) do podkreślania linii rzęs lub stosowany na mokro do rysowania kresek na powiekach.
2. Matowe z drobinkami
Cherry Cordial – głęboki burgund z nutą fioletu i delikatnymi różowymi i srebrnymi drobinkami. Stosowany jest do wieczorowego smoky eye;
Black Forrest Truffle – fioletowy cień z bardzo dużą ilością złotych i różowych drobinek. Przeznaczony został do nakładania na środek powieki przy makijażu wieczorowym.
3. Satynowo-metaliczne z drobinkami
Miękkie cienie z bardzo drobnymi, iskrzącymi drobinkami tworzące taflę koloru na powiece.
Marzipan – piękny, jasny kolor mieniący się na jasny róż, podkreśla środek powieki w makijażu dziennym;
Creme Brulle – kolor starego złota, mocno błyszczący i metaliczny, dobry do makijażu dziennego, jak i wieczorowego, także jako akcent na dolnej powiece;
Champagne Truffle – jasny róż z delikatną beżowo-złotą poświatą oraz mikroskopijnymi różowymi drobinkami. Nada się zarówno jako rozświetlacz, jak i do wewnętrznego kącika oka;
Haute Chocolate – kolor czekolady deserowej z delikatnymi brązowymi drobinkami. Przydatny do makijażu wieczorowego, ale także delikatniejszego, dziennego smoky eye;
Gilded Ganache – zieleń khaki z ciemnozłotymi drobinkami i delikatną zielono-metaliczną poświatą. Stanowi ładny akcent w makijażu dziennymi i wieczorowym;
Candied Violet – intensywny fiolet z dużymi fioletowo-różowymi drobinkami przydatny do makijażu wieczorowego.
4. Metaliczny
Amaretto – jedyny w palecie kolor metaliczny bez widocznych drobinek. Tak zwany cień chromowy. Wygląda jak brąz, lecz w zależności od kąta padania światła mieni się na czerwono, rudo lub złoto. Jest to wielowymiarowy odcień do widowiskowych makijaży.
Paleta Chocolate Bar, po spektakularnym sukcesie, doczekała się także „młodszej siostry” – wersji Semi Sweet. Podstawową różnicą między produktami jest nieco zmieniona kolorystyka. O ile bazą nadal pozostają neutralne brązy, beże i delikatne róże, o tyle Semi Sweet uzupełniono również o szarości, a zamiast barw burgundu i fioletu pojawiają się turkusowe zielenie. Paleta zawiera też nieco więcej odcieni jasnych, jest więc w szczególności przeznaczona do dziennego makijażu.
Niezależnie od odcieni wybranej palety warto wiedzieć, że wewnątrz opakowania znajdują się instrukcje wykonania nieskomplikowanych makijaży dopasowanych do budowy oka (6 wariantów). Cena palety w perfumeriach to ok. 180 zł. W sieci zdarza się „upolować” paletę taniej, aczkolwiek warto zwrócić uwagę, czy oferowany za pół ceny produkt rzeczywiście jest oryginalny.
Better than sex
Kreowanie wizerunku makijażem to ogromna przyjemność, natomiast Too Faced nazwą swojej flagowej mascary deklaruje, iż zadowolenie z wykonanego makijażu przewyższa miłosne uniesienia. Teza, co prawda, jest ryzykowna, ale oczywiście powinniśmy ją odczytywać z przymrużeniem oka. Mimo wszystko tusz ma nie tylko prowokacyjną nazwę, ale także opinię jednej z najlepszych, pogrubiających mascar na świecie. Duża szczoteczka o przeciwstawnie ułożonych włoskach nabiera sporą ilość kosmetyku (tusz jest intensywnie czarny) i umożliwia jednoczesne rozczesanie i pogrubienie rzęs, a także lekkie ich wydłużenie oraz podkręcenie. Tusz zawiera włókna, które przyklejają się do każdej rzęsy, dzięki czemu ma się wrażenie, że włoski są grubsze, dłuższe i bardziej gęste. Każda kolejna warstwa potęguje ten efekt, aczkolwiek warto zaznaczyć, że tego typu mascara po kilku warstwach zaczyna sklepać rzęsy i tworzyć nieestetyczne kuleczki na ich końcach (tzw. efekt pajęczych nóżek). Optymalna ilość warstw oscyluje w granicach od jednej do trzech. Prawdopodobieństwo, że będzie potrzebnych więcej jest naprawdę znikome, ponieważ tusz rzeczywiście zwiększa objętość rzęs już od pierwszego pociągnięcia szczoteczką.
Mascara Better than sex jest także łatwa do usunięcia. Można to zrobić za pomocą płynu micelarnego czy emulsji do demakijażu. Zmywanie nie wymaga stosowania specjalnych olejków lub płynów dwufazowych. Ma to jednak swoje wady – zdarza się, że tusz pod wpływem łez czy złej pogody nieco się zmywa, przez co traci na intensywności.
Tusz kosztuje ok. 95 zł, jest dostępny w perfumeriach oraz online.
Czekoladowe szminki i bronzery
Uzupełnieniem kolekcji o zapachu kakao są pozostałe kosmetyki z serii czekoladowej. Hit marki, czyli płynne pomadki Melted, to produkt łączący zalety szminki i błyszczyku. Daje półmatowe, lekko połyskujące wykończenie i intensywny, trwały kolor. Melted pachną i smakują jak prawdziwa czekolada, ale ich kolorystyka bardziej przypomina owocowy sad. Barwy różowe, brzoskwiniowe, fioletowe i czerwone uzupełniają odcienie nude oraz delikatne, rozbielone, jasne róże i beże.
Pomadki kosztują ok. 80 zł za sztukę.
Bronzery Too Faced posiadają kilka wariantów kolorystycznych oraz wykończeń: od klasycznych matowych do połyskujących. Najbardziej znane są dwa odcienie neutralnych brązów, przydatnych szczególnie do konturowania: dark chocolate i white chocolate. Są to bronzery matowe. Pachną identycznie jak paleta Chocolate Bar i także zawierają w składzie proszek kakaowy.
Marka oferuje również bronzery połyskujące. Wśród nich są kosmetyki delikatnie połyskujące, przydatne do uzyskania efektu wypoczętej twarzy (dwukolorowy Sun Bunny), bronzery z rozświetlaczem (rozjaśniająco-brązujący Snow Bunny) lub warianty intensywnie połyskująco-opalające (Beach Bunny).
Bronzery Too Faced kosztują ok. 130 zł.
Kultowa baza pod cienie
Jednym z najpopularniejszych produktów Too Faced jest baza pod cienie o wyjątkowych właściwościach. Shadow Insurance, podobnie jak inne produkty tego typu, ma za zadanie poprawiać trwałość cieni do powiek, ale jest także korektorem do skóry wokół oczu, który będzie szczególnie przydatny dla pań borykających się ze zmarszczkami w tej okolicy. Formuła bazy po aplikacji wydaje się być niczym tłusta emulsja, ale w ciągu 2 minut zmienia się w delikatnie napinający żel, który dzięki żółtej barwie i połyskującym drobinkom wyrównuje odcień skóry i sprawia, że oko wygląda na młodsze i bardziej wypoczęte.
Cena dużego opakowania (powinno wystarczyć przynajmniej na pół roku stosowania) to 65 zł.
Baby I was born this way...
Lady Gaga śpiewała tak w jednym ze swoich największych hitów. Natomiast podkład Born this way został hitem sprzedażowym ze względu na wyjątkową formułę, która łączy w sobie dość wysoki poziom krycia i naturalny wygląd makijażu. Oczywiście marketingowe przekazy, w myśl których kobieta używająca tego podkładu wygląda jak nieumalowana, są mocno przesadzone. Podkład nie jest niewidoczny na skórze, jednak w porównaniu z innymi tego typu produktami zachowuje się bardziej jak krem BB, nie traci przy tym mocy krycia charakterystycznej dla tradycyjnego fluidu upiększającego. Naturalne wykończenie i właściwości nawilżające to cechy, dzięki którym polubi go zarówno kobieta o cerze suchej, normalnej, jak i mieszanej.
Kosmetyki Too Faced przebojem wdarły się na polski rynek. Piękne opakowania nieco w stylu retro i smakowity zapach czekolady dodają uroku tym produktom. Dzięki nim trwały i łatwy do wykonania makijaż przestaje być problemem. Także kolorystyka produktów dostosowana jest do bardzo jasnych, ale też i ciemniejszych odcieni cery. Na szczególną uwagę zasługują edycje specjalne kosmetycznych hitów marki, dostępne np. w postaci domku dla lalek czy miniaturowej Wieży Eiffela. | Marka na topie: Too Faced |
Regulamin Allegro i regulaminy innych usług w serwisie Oprócz Regulaminu Allegro, poszczególne usługi i tematy w serwisie mają swoje odrębne zasady. Oto one:
* Regulamin Programu Monetowego
* Regulamin zakupów na raty
* Regulamin Sklepów Allegro
* Regulamin Programu Super Sprzedawca
* Regulamin Strefy Marek
* Regulamin Allegro Ads
* Regulamin Strefy okazji
* Polityka plików "cookies"
* Dopasowanie reklam
* Regulamin kart podarunkowych
* Regulamin Charytatywni.allegro.pl
* Regulamin WebAPI
* Regulamin REST API
* Regulamin Menedżera Sprzedaży
* Regulamin świadczenia usług pośrednictwa kredytowego
* Regulamin świadczenia usług pośrednictwa ubezpieczeniowego
Inne dokumenty:
* formularz zwrotu nadpłaty
* zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa | Regulamin Allegro i regulaminy innych usług w serwisie |
Wiosna to najlepszy czas na zrzucenie zbędnych kilogramów, które najczęściej są efektem trybu życia podczas ostatnich miesięcy. Jak zaprojektować otoczenie, by móc ćwiczyć na świeżym powietrzu i tym samym zadbać o zdrowie? Wiele osób decyduje się na siłownię czy trening fitness w pobliskim klubie, jednak żaden sport uprawiany w pomieszczeniu nie może się równać z tym na świeżym powietrzu. Obecnie na terenie osiedli i w parkach zorganizowano wiele siłowni plenerowych. W nich mieszkańcy mogą ćwiczyć swoją kondycję bez konieczności inwestowania w karnety czy trenerów personalnych. Właściciele przydomowych ogrodów również mają możliwość zwiększyć ich funkcjonalność i zorganizować tam świetne miejsca do ćwiczeń.
Fitness w małym ogrodzie
Powierzchnia ogrodu to istotne ograniczenie, jeśli chodzi o aranżację popularnie nazywanej ścieżki zdrowia. Te osoby, które mają niewielkie ogródki przy domu lub tarasy, będą musiały ograniczyć się do wyboru małych urządzeń. Czasem wystarczy jedynie mata do ćwiczeń, ciężarki lub piłka gimnastyczna.
Właściciele większych balkonów mogą wstawić na nie rowerek treningowy, orbitrek lub ławeczkę do ćwiczeń. Należy jedynie pamiętać, że tego typu sprzęty powinny znajdować się pod dachem, ponieważ warunki atmosferyczne mogą spowodować ich zniszczenie. Z kolei posiadacze dużego ogrodu mogą pokusić się o wstawienie większej liczby urządzeń służących do ćwiczeń na świeżym powietrzu, tworząc tym samym domową minisiłownię.
Od czego zacząć?
Miejsce
Aby trening przebiegał sprawnie i w miłej atmosferze, musimy znaleźć odpowiednie miejsce w ogrodzie. Najlepiej ćwiczyć w półcieniu lub cieniu. Pamiętajmy, że trening w pełnym słońcu może spowodować odwodnienie lub przegrzanie organizmu. Znajdźmy więc wolną przestrzeń pod drzewem, wśród krzewów lub pod pergolą. W tym celu możemy zbudować specjalny ciennik, gęsto obrośnięty pnączami (półokrągły korytarz). Nie musimy się ograniczać do jednego miejsca. Możemy przecież zaaranżować wiele innych, w których będziemy wykonywać różne ćwiczenia, tworząc jednocześnie własną ścieżkę zdrowia. Zwróćmy uwagę, aby powierzchnia w miejscu ćwiczeń stacjonarnych była w miarę płaska. Teren, na którym będziemy ćwiczyć, możemy zagospodarować na stałe lub dowolnie go modyfikować (sprzęt mobilny) w zależności od potrzeb. Zwróćmy uwagę na wyposażenie ogrodu. Z istniejącej już infrastruktury możemy stworzyć miejsca przeznaczone do treningów. Na pewno jest w nim wiele przedmiotów i elementów małej architektury, które da się wykorzystać (pieńki, kamienie, taczki, murki, ławki, altanki, stoły, krzesła ogrodowe, taczki itp.).
Nawierzchnia
Rozpoczynając trening na świeżym powietrzu, warto zwrócić uwagę na nawierzchnię, na której będą wykonywane ćwiczenia. Z reguły powierzchnia trawnika stanowi znakomitą amortyzację, ale intensywnie użytkowana, szczególnie w jednym miejscu, może się z czasem zużyć. Na rynku dostępnych jest wiele nawierzchni dostosowanych do tego typu aktywności. Najczęściej w ogrodach znajdują się nieutwardzone: piaszczyste, żwirowe lub wysypane trocinami. Jedyny minus jest taki, że łatwo się odkształcają, powodując nierówności. Najlepsza do tego typu aktywności wydaje się specjalna nawierzchnia sportowa w formie gotowych antypoślizgowych mat gumowych, które można ułożyć na każdym podłożu. Jest dostępna w formie kwadratów o wymiarze 50x50 cm wykonanych z granulatu SBR (mineralno-żywicznego). Taką matę można dopasować kolorystycznie do ogrodu lub znajdujących się w nim akcesoriów, ponieważ dostępna jest w wielu wersjach kolorystycznych.
Jeśli ktoś planuje aranżację większej powierzchni do ćwiczeń w połączeniu z placem zabaw dla dzieci, do tego celu odpowiednia będzie nawierzchnia mineralno-żywiczna w formie granulatu do utwardzenia podłoża. Położenie jej w ogrodzie najlepiej zlecić specjalistom.
Dostosuj sprzęt do własnych potrzeb
W zależności od typu ćwiczeń możemy łatwo określić rodzaj i liczbę urządzeń potrzebnych do przygotowania przestrzeni w ogrodzie. Część sprzętu musimy dokupić, ale niektóre będziemy mogli zbudować we własnym zakresie lub wykorzystać meble znajdujące się w ogrodzie.
Ćwiczenia siłowe
Wiele osób preferuje budowanie masy mięśniowej poprzez zróżnicowane ćwiczenia siłowe. Mogą do tego służyć zarówno przenośne ławeczki treningowe z zestawem ciężarków, hantli czy sztang, jak i stacjonarne urządzenia typu atlas, drążki gimnastyczne, kółka do podciągania lub bardziej profesjonalne ścianki wspinaczkowe.
Do samodzielnego przygotowania drążka do ćwiczeń możemy wykorzystać elementy do budowy pergoli z grubych drewnianych belek z kotwami mocowanymi do podłoża (lepiej je zabetonować). Ważne, aby wszystkie elementy tego zestawu do treningu, czyli śruby, nakrętki, drewno, elementy łączeń i mocowania, były odporne na działanie warunków atmosferycznych.
Należy pamiętać, aby śruby były wykonane z metali nierdzewnych lub zabezpieczone odpowiednimi plastikowymi zaślepkami. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, żeby skonstruować takie urządzenie samodzielnie, może kupić gotowy sprzęt w sklepie sportowym.
Niektóre meble i akcesoria, które mamy w ogrodzie, również mogą posłużyć do treningów. Drewniana ławka ogrodowa świetnie sprawdzi się jako ławeczka do ćwiczeń. Wystarczy jedynie położyć na nią matę z gąbki, aby poprawić komfort podczas wykonywania skłonów. Konstrukcja huśtawki ogrodowej też może nadać się do zamontowania drążka, kółek do podciągania czy drabinki do ćwiczeń (przed montażem dodatkowych elementów sprawdźmy maksymalne obciążenie huśtawki).
Jeśli na terenie ogrodu znajdują się duże drzewa, na grubszych konarach można zamocować liny do wspinania. Pamiętajmy jednak, aby sprawdzić, czy konar nie jest uszkodzony lub spróchniały, i upewnijmy się, że lina jest wystarczająco gruba i odporna zarówno na zerwanie, obciążenie, jak i przetarcie. Najlepiej jeśli będzie wykonana z tworzywa sztucznego, odpornego na działanie warunków atmosferycznych. Warto również zabezpieczyć drzewo przed otarciami. Wystarczy w miejscu zetknięcia liny z drewnem podłożyć kawałek gumy lub fragment maty do ćwiczeń.
Kardio
Zwolennicy aktywności typu kardio – czyli treningu wytrzymałościowego polegającego na intensywnych ćwiczeniach pobudzających krążenie i metabolizm takich, jak bieganie, jazda na rowerze, marszobiegi, pływanie czy wiosłowanie – będą potrzebowali odpowiedniego sprzętu. W siłowni do tego celu służą orbitrek, bieżnia, rowerek treningowy, stepper i inne. Jeżeli chcemy wykonać trening interwałowy w ogrodzie, musimy wygospodarować specjalną przestrzeń (najlepiej zadaszoną). Po pierwsze dlatego, że zajmują sporo miejsca. Po drugie większość tych urządzeń jest podłączona do prądu i nie powinna działać np. podczas deszczu. Zamiast tego możemy kupić sprzęt przeznaczony do ćwiczeń w wodzie (aqua fitness). Wtedy będziemy mieć pewność co do jego bezpiecznego używania.
Jeśli nie chcemy wydawać majątku na sprzęt sportowy do ogrodu, wystarczy kupić trampolinę, z której będą mogły korzystać również dzieci. Innym sposobem jest wykorzystanie istniejących różnic poziomów terenu, takich jak schody czy górki lub zbudować je przy użyciu podkładów kolejowych. Takie schodki ogrodowe znakomicie zastąpią stepper. Dobrym rozwiązaniem jest wygospodarowanie dużej powierzchni trawiastej, na której będziemy mogli grać w piłkę nożną, badmintona czy siatkówkę. To nie tylko znakomity sposób na aktywność na świeżym powietrzu, ale także wspaniała zabawa dla całej rodziny.
Joga
Joga to ćwiczenia mające na celu rozciągnięcie mięśni, ale również redukcję stresu, bólu czy obniżenie ciśnienia krwi. To sport, który najczęściej jest połączony z medytacją. Do uprawiania jogi możemy wykorzystać altankę lub położyć matę bezpośrednio na trawie. Tego typu miejsce powinno znajdować się z dala od źródeł hałasu. Są także dźwięki kojące, np. szum wody, wiatru czy śpiew ptaków. Szum wody łatwo wprowadzić do ogrodu bez konieczności zakładania oczka wodnego. W sprzedaży jest wiele minikaskad w formie prefabrykatów z zamontowanymi pompkami, pracującymi na zamkniętym obiegu wody. Nie trzeba więc mieć dostępu do jej źródła, aby uzyskać relaksujący dźwięk płynącej wody.
Pamiętajmy, że ruch to tania kuracja odmładzająca, a ćwiczenia na świeżym powietrzu dostarczają wiele satysfakcji i radości. Z kolei słońce korzystnie wpływa na nasze samopoczucie. Do aktywności w plenerze nie potrzebujemy wielu specjalnych urządzeń. Czasem wystarczy piłka czy skakanka, by ćwiczyć pod gołym niebem. | Aktywność fizyczna na podwórku - jak zaaranżować przestrzeń wokół domu? |
Nieoczywista fabuła wymagająca od graczy sprytu i odpowiedniej taktyki to elementy, których poszukujesz w planszówkach? Weź więc „Nogi za pas”, gdyż to właśnie ta gra spełnia wszystkie te oczekiwania. Udana zabawa z nutą rywalizacji jest w niej gwarantowana! 7 dzielnych śmiałków staje w szranki, by pokonać smoka oraz zdobyć uznanie i serce pięknej księżniczki. Szybko jednak okazuje się, że pokonanie smoka to zadanie niewykonalne, a rycerze muszą salwować się ucieczką. Trzeba więc brać nogi za pas. Tylko jak to zrobić z godnością? Gra „Nogi za pas” podsuwa pewne rozwiązania, jednak sam przebieg i ostateczna wygrana zależą od kreatywności graczy.
Zawartość pudełka
W pudełku znajdziemy sporo rekwizytów niezbędnych w czasie rozrywki. Poza planszą są to:
* pionki rycerzy (7 sztuk),
* pionek smoka,
* kostki (8 sztuk),
* żetony tarczy (7 sztuk),
* żetony białych puchatych króliczków (5 sztuk),
* żetony smoka (8 sztuk),
* zamek (5 elementów).
Cel gry
Wydawnictwo Nasza Księgarnia tym razem przygotowało grę przenoszącą w bajkowy świat smoków, zamków i rycerzy. Jeśli jednak liczymy na typowy happy end, w którym dzielny rycerz uwalnia królestwo od złowrogiej bestii i pojmuje za żonę piękną królewnę, szybko się rozczarujemy… Cel gry „Nogi za pas” okazuje się inny. Jeśli śmiałkowie chcą ujść z życiem, muszą uciekać do zamku, uważając, by nie przybiec tam ani za szybko – pierwszy przybyły na zamek otrzymuje miano tchórza i okrywa się hańbą, ani za wolno – wówczas przegrana w walce ze smokiem gwarantowana. Trzeba zatem odpowiednio przesuwać po planszy pionki swoich rycerzy, równocześnie utrudniając zdobycie punktów przeciwnikom. Szkopuł w tym, że gracze mogą poruszać się wszystkimi pionkami i tak naprawdę nie wiadomo, który rycerz jest naszym przeciwnikiem, a który sprzymierzeńcem!
Przygotowanie rozgrywki
Gra jest przeznaczona dla osób od 8. roku życia. W rozgrywce może brać udział od 2 do nawet 7 chętnych do zabawy. W zależności od liczby graczy odpowiednio przygotowujemy planszę.
W wersji 3 graczy lub więcej ustawiamy na środku stołu planszę, składamy zamek i ustawiamy obok ostatniego pola (nr 36), na planszy w odpowiednich miejscach rozkładamy poszczególne żetony – smoka oraz króliczków (zawsze rewersem do góry). Na polu nr 1 obok smoczej góry stawiamy smoka, a na tym z nr 10 figurki wszystkich 7 rycerzy. Kostki kładziemy obok planszy, a każdemu z graczy po uprzednim potasowaniu rozdajemy po 1 tarczy (ważne, by również były odwrócone rewersem, tak by nikt nie widział, jakie kolory rycerzy do nas należą). Resztę odkładamy do pudełka. W wersji dwuosobowej postępujemy identycznie z tym, że każdy z graczy losuje po 2 tarcze.
Przebieg gry
Grę rozpoczyna gracz, który ostatnio uciekał przed smokiem lub jest najstarszy. Rzuca on wszystkimi kostkami, wybiera jedną i wykonuje ruch, przesuwając pionek wybranego rycerza po planszy. Jeśli wybrana przez niego kostka nie jest wielokrotnego użytku (oznaczona dwiema strzałkami okalającymi liczbę), odkłada ją obok planszy i kończy swój ruch. Następny gracz (siedzący po lewej) rozpoczyna swoją turę. Rzuca dostępnymi kostkami, również wybiera swoją i przesuwa pionek rycerza. Jeśli kostka była jednokrotnego użytku, odkłada ją na bok.
Tura toczy się w momencie, gdy któryś z graczy pozostaje z jedną kostką (poprzedni gracz odłożył drugą kostkę na bok). Gracz ten zbiera wszystkie 8 kostek (nie rzuca nimi) i kładzie przed sobą. Następuje wówczas atak smoka.
Należy odkryć pierwszy leżący na stosie smoczej góry żeton i przesunąć smoka o wskazaną na awersie liczbę pól. Smok zatrzymuje się po przebyciu odpowiedniej drogi, chyba, że wcześniej napotka rycerza. Wówczas pokonuje go – rycerz oraz kostka w tym kolorze znikają w pudełku, a smok pozostaje na polu bitwy.
Sytuacja komplikuje się, gdy na danym polu stoi co najmniej dwóch rycerzy. Wówczas smok zatrzymuje się przy nich, ale nie pokonuje żadnego. Jednak nie ma co się cieszyć na zapas. Jeśli z tego pola inni rycerze zbiegną i pozostanie tylko jeden smok, od razu go pokona. Trzeba więc sprytu, by uchronić swojego pionka i nie dać się wykiwać współtowarzyszom.
Po ataku – udanym czy też nie – gracz, na którym zatrzymała się kolejka, kontynuuje swoją turę, rzucając wszystkimi 8 kostkami. Jeśli żetony smoka na stosie skończą się, gra toczy się dalej, tyle że bez ataków potwora.
Gra kończy się, gdy do zamku przybywa 4 rycerzy lub gdy do zamku dotarło mniej śmiałków, ale na planszy pozostały jedynie 2 pionki. Wówczas obaj stają wspólnie na pierwszym wolnym miejscu w zamku. Ostatecznym zwycięzcą jest ten gracz, który po podliczeniu punktów zdobytych za doprowadzenie swoich rycerzy do zamku oraz ocalenie białych puchatych króliczków osiąga najwyższy wynik.
Uwaga!
Przemieszczając się po planszy, należy zwracać uwagę, by stawać na pola punktowane (są to pola z króliczkami) oraz by w odpowiedniej kolejności dotrzeć do zamku – pierwszy przybyły rycerz nie zdobywa punktów, dostają je jedynie kolejni przybyli. Po dotarciu do zamku kostka rycerza znika.
Opis kostek
W grze dostępnych jest 8 różnokolorowych kostek.
Biała kostka lub białe pole na kostce w kolorze pełnią funkcję jokera, pozostałe odzwierciedlają barwy rycerzy.
Obok liczb na kostce występują oznaczenia, które urozmaicają grę.
* Znajdziemy już wcześniej opisany symbol 2 strzałek okalających liczbę, który oznacza, że kostka po wykonanym ruchu pozostaje w grze.
Kostka ze strzałką i minusem pozwala przesunąć rycerza w kolorze kostki do tyłu, do najbliższego rycerza.
Kostka ze strzałką i plusem pozwala przesunąć dowolnego rycerza do przodu, do najbliższego rycerza.
Kostka 1+1 i dwie okalające strzałki pozwala przesunąć dwóch dowolnych rycerzy do przodu o jedno pole. Kostka nadal pozostaje w grze.
Wrażenia
Gra „Nogi za pas” to interesująca, dostarczająca mnóstwo pozytywnych wrażeń planszówka dla całej rodziny. Jest świetnie skonstruowana i przemyślana. W przypadku, gdy graczami są dzieci na etapie edukacji wczesnoszkolnej, wśród 8-latków mogą zasiąść również pierwszoklasiści. Gdy rozpiętość wiekowa jest większa, polecam przestrzegać progu wiekowego. Starsze dzieci szybciej opracowują taktykę i łatwo im ograć młodszego przeciwnika. Nic nie stoi także na przeszkodzie, by ewentualnie zewrzeć szyki i zagrać w wersję 2/2. Wtedy nawet młodsze dzieci mogą zacząć oswajać się z regułami, a w dodatku ćwiczyć kooperację, świetnie się przy tym bawiąc.
Bardzo dobrym rozwiązaniem jest dołączenie do gry woreczka, w którym po skończonej rozgrywce możemy schować wszystkie drobne elementy gry, bez obawy o ich zagubienie.
Podchodziłam z dużą rezerwą do tej gry, myśląc, że będzie zbyt waleczna i męska, tymczasem okazało się, że przypada do gustu każdemu, kto spróbuje w nią zagrać. To znakomita propozycja nie tylko dla dzieci, ale także dla dorosłych. Kto zacznie, nie będzie chciał skończyć! | „Nogi za pas” – recenzja gry |
Q1 to najnowszy przenośny przetwornik ze wzmacniaczem słuchawkowym od FiiO. Niewielkie, ale kompletne urządzenie dedykowane do użytku ze słuchawkami zostało wycenione na 350 zł. Q1 stanowi dobrą propozycję dla melomana. Firma FiiO odniosła duży sukces. Producent zaczynał od niedrogiego sprzętu audio, a aktualnie oferuje także hi-endowe odtwarzacze przenośne. FiiO słynie ze świetnych urządzeń typu combo (DAC/AMP), które mają wiele funkcji. Q1 będzie współpracował z komputerem, odtwarzaczem muzyki lub smartfonem, może także zastąpić wbudowany układ audio albo wzmocnić sygnał. Sprawdziłem, jak radzi sobie w praktyce.
Specyfikacja FiiO Q1
DAC Burr-Brown PCM5102 (obsługa 24 bit/96 kHz)
wzmacniacz Maxim MAX97220
moc 190 mW (na 32 Ω)
pasmo przenoszenia 20 Hz–20 kHz
SNR 107 dB
obsługiwane słuchawki 16–150 Ω
pojemność akumulatora 1400 mAh
wymiary 97 mm x 56 mm x 13,1 mm
waga 100 g
Wyposażenie
FiiO Q1 pakowany jest w płaskie opakowanie z efektownym motywem płyty winylowej. Sztywny karton skrywa ustabilizowany pianką wzmacniacz, akcesoria znajdują się w oddzielnych pudełkach. W zestawie jest:
kabel USB-microUSB (1 m długości),
interkonekt analogowy 3,5 mm (kątowe wtyki, płaski przewód, długość ok. 2 cm),
dwie silikonowe opaski,
silikonowa podkładka,
instrukcja obsługi.
Wyposażenie jest praktyczne, ale może wydać się trochę tajemnicze dla początkującego użytkownika. Przewód USB nie ma filtra ferrytowego, za to posiada mocną izolację. Wydaje się giętki, choć w rzeczywistości nie jest zbyt elastyczny. Silikonowe opaski z wytłoczonymi logotypami służą do łączenia Q1 z innymi urządzeniami, podkładka zaś ma zabezpieczyć oba urządzenia – wkłada się ją np. pomiędzy Q1 i smartfona. Interkonekt 3,5 mm pozwoli podłączyć urządzenie pod odtwarzacz muzyki. Ma około 2 cm (nie licząc wtyków), jego obecność w zestawie jest rewelacyjnym pomysłem. Pozwoli połączyć dwa płaskie urządzenia. W tym wypadku im dłuższy przewód, tym gorszy. Krótki kabelek nie będzie też przeszkadzał w transporcie.
Wyposażenie pozwoli wykorzystać urządzenie jako wzmacniacz i przetwornik pod komputer. Do połączenia ze smartfonem potrzebny będzie jeszcze adapter USB OTG w przypadku Androida, lub Camera Kit w przypadku iPhone’a i iPada.
Wygląd
FiiO Q1 to metalowa tabliczka z wypukłą obudową, spód i pokrywa są wyraźnie zaokrąglone. Sama obudowa jest czarna, matowa, a panel przedni i tylny zrobiony został ze szczotkowanego aluminium w kolorze srebrnym. Design jest prosty, ale atrakcyjny. Q1 to minimalistyczne urządzenie, które wygląda uniwersalnie. Porty rozłożono na obu panelach, na jednym i drugim jest gęsto od złącz.
Front zawiera pokrętło głośności z zabezpieczeniem. Zostało ono obudowane panelem, który odsłania tylko wyraźnie ząbkowaną górną i dolną krawędź. Z lewej strony pokrętła jest suwak służący do wzmocnienia basu (BASS), a z prawej dioda zasilania oraz wyjście słuchawkowe w postaci metalowego, pozłoconego gniazda 3,5 mm.
Z tyłu jest identyczne gniazdo 3,5 mm, które pełni funkcję wejścia lub wyjścia dźwięku. Obok niego umieszczono suwak wzmocnienia sygnału (GAIN). Następnie widać gniazdo microUSB, a ostatni suwak to włącznik ładowania (CHG).
Wykonanie urządzenia jest bardzo dobre, spasowanie elementów wzorowe, suwaki mocne, a gniazda sztywne i metalowe. Obróbka metalu jest bardzo przyjemna w dotyku. W tej cenie wykonanie prezentuje naprawdę wysoką jakość. Q1 wydaje się wręcz pancerny.
Użytkowanie
Niewielkie urządzenie łączy wiele funkcji. Odpowiednie rozplanowanie gniazd stanowiło wyzwanie, ale producent świetnie sobie poradził.
Mimo że wystaje tylko fragment pokrętła, to można obsłużyć je jednym palcem. Zostało ono zintegrowane z włącznikiem, jego obrót jest precyzyjny i gładki, nie trzeba się z nim siłować, nie wyłączy się też przez przypadek. Zabezpieczenie to też strzał w dziesiątkę, ponieważ po prostu nie da się uszkodzić pokrętła, wyjmując wzmacniacz z kieszeni.
Wyjście słuchawkowe jest z przodu, wtyk nie blokuje pokrętła. Wejścia umieszczono z tyłu, to wygodna lokalizacja do pracy z komputerem, smartfonem lub odtwarzaczem. Wejście liniowe i wyjście liniowe zostały zintegrowane w jedno gniazdo. Gdy urządzenie podłączone jest pod USB, można z niego wypuścić sygnał na głośniki komputerowe.
Wypukła obudowa wygląda świetnie, bardzo dobrze leży w dłoni, ale ma też swoje wady. W zestawie nie ma nóżek, gdyż nie dałoby się ich sensownie przykleić. Urządzenie więc ślizga się po biurku. Warto używać silikonowej podkładki, także wtedy, gdy korzystamy z Q1 podłączonego do laptopa lub komputera stacjonarnego. Nie jest to jednak tak wygodne, jak zwykłe nóżki w rogach. Przewód może być trochę za krótki – 1 m wystarczy do laptopa, ale z komputerem stacjonarnym może być problem, zwłaszcza że sprzęt audio nie zawsze dobrze współpracuje z przedłużką. Lepiej więc kupić dłuższy kabel z wtykiem microUSB. Sterowniki instalowane są automatycznie. Napotkałem jeden problem podczas korzystania z Q1: urządzenie nie współpracowało z portami USB 3.0.
Silikonowe opaski solidnie złączają Q1 z odtwarzaczem muzyki, mają idealne rozmiary pod FiiO X1. Z dużym smartfonem może być gorzej, ponieważ opaski będą zasłaniać wyświetlacz. Do tego nie każdy telefon obsłuży Q1, sprzęt bowiem musi wspierać funkcję transmisji audio przez USB OTG.
Q1 działa do 30 godzin na jednym ładowaniu, które każdorazowo trwa około 4 godziny. Czas pracy będzie zależny od słuchawek (impedancji i konstrukcji), a także od funkcji – połączenie cyfrowe bardziej obciąży ogniwo. W przypadku korzystania z Q1 we współpracy z komputerem akumulator może być jednocześnie ładowany.
Brzmienie
Całe szczęście Q1 oferuje dobrą jakość dźwięku. Nadal nie można oczekiwać cudów, wzmacniacz jest tani, szczególnie biorąc pod uwagę jego rozbudowane możliwości. Producent zdecydował się na uniwersalne strojenie – dźwięk jest bliski równowagi, lekko ciepły (łagodny w odbiorze), dlatego powinien dobrze współpracować zarówno z różnego typu słuchawkami, jak i wieloma gatunkami muzycznymi. Sprawdziłem wiele słuchawek, w tym AKG K551, Focal Spirit Professional, Encore Rockmaster OE, a także kilka modeli słuchawek dokanałowych.
FiiO Q1 podłączony do komputera lub smartfona zabrzmi rozrywkowo i muzykalnie, jak również pozwoli wsłuchać się w pewne detale czy analizować utwory. Rozdzielczość dźwięku jest dobra, to lepsze brzmienie niż z większości kart dźwiękowych. Urządzenie ma także więcej mocy na słuchawki stacjonarne. Niskie tony są wyraźne, ale standardowo nie zostały podbite, jeśli brakuje basu, można skorzystać z przełącznika. Staje się on wtedy mocniejszy, ale też bardziej napompowany i lekko rozmyty. Wszystko zależy od preferencji, ja jednak polecam nie korzystać z podbicia. W Q1 niskich tonów nie powinno brakować.
Dźwięk jest czysty, wzmacniacz nie szumi, ma bezpośredni charakter, ale nie jest zbyt ostry. Brzmienie Q1 można określić mianem gładkiego, z pewnością nie męczy uszu, nie drażni i nie narzuca się. Nada się zarówno podczas pracy, jak i pozwoli zrelaksować się po jej zakończeniu. Brzmienie ma też dobrą dynamikę, muzyka angażuje, dźwięk nie jest nudny. Zadbano o odpowiednią ilość wysokich tonów – nie ma wrażenia przyciemnienia, przymulenia czy dystansu do muzyki. Nie jest też za ostro, słuchawki nagle nie staną się sykliwe.
Q1 dobrze odseparowuje instrumenty. Dźwięki nie zlewają się, można wydzielić poszczególnych muzyków i wsłuchać się w śpiew wokalistów. Scena dźwiękowa, czyli przestrzeń, nie jest duża, słychać stereo i lekką głębię, ale słuchawki zabrzmią raczej blisko, a czasami wręcz ciasno.
Jako wzmacniacz Q1 radzi sobie równie dobrze. Podłączony do odtwarzacza MP3 wzmocni dźwięk i nie wpłynie mocno na jego charakter. Sprawdzi się szczególnie z odtwarzaczami lub smartfonami, którym brakuje mocy na większe słuchawki, lub tymi, które są zbyt ciche czy brzmią za chudo i mało dynamicznie. Funkcja wyjścia liniowego przyda się do głośników komputerowych ze średniej półki, dzięki Q1 powinny zabrzmieć lepiej niż ze zintegrowanej karty dźwiękowej.
Podsumowanie
FiiO Q1 oferuje bardzo wyrównany poziom. To przede wszystkim solidne wykonanie, długi czas pracy oraz wysoka funkcjonalność. Niewielka tabliczka imponuje możliwościami. Q1 można wykorzystać do pracy z komputerem, smartfonem i odtwarzaczem muzyki. Urządzenie może zasilić dźwiękiem słuchawki lub głośniki zarówno cyfrowo, jak i analogowo.
Brzmienie jest dobre i stosunkowo uniwersalne, powinno spodobać się praktycznie każdemu początkującemu melomanowi. Nie jest to jeszcze najwyższa jakość, dlatego wymagający użytkownicy powinni się raczej szykować na większe wydatki. Można narzekać na przeciętne rozmiary sceny dźwiękowej, a także pewne braki w rozdzielczości muzyki. Q1 nie oferuje wyjątkowo szczegółowego brzmienia. Pamiętajmy jednak, że płacimy tylko 350 zł za wiele funkcji, pancerne wykonanie i bardzo przyjemny w odbiorze dźwięk.
Jeśli nie są potrzebne funkcje mobilne, warto rozważyć zakup FiiO E10k Olympus 2 – to sprzęt bez akumulatora, do użytku głównie z komputerem. Brzmi trochę lepiej od Q1, a kosztuje tyle samo. Jeśli przydałby się wyświetlacz, to FiiO E17K Alpen 2 za 600 zł będzie dobrym wyborem. Gdy potrzeba sprzętu głównie do smartfona, lepszy okaże się E18 za 670 zł z bankiem energii. Kuszące są także przenośne odtwarzacze, takie jak X3 II(900 zł), który również może służyć jako źródło dźwięku z USB komputera.
Zalety: niezłe wyposażenie, niewielkie wymiary, wzorowe wykonanie, ładny design, wyjątkowa funkcjonalność, wygodna obsługa, dobre brzmienie o uniwersalnym charakterze.
Wady: wygięta obudowa ma pewne wady ergonomiczne, może być potrzebne dodatkowe okablowanie, niezbyt przestrzenne brzmienie, problemy we współpracy z USB 3.0. | Test FiiO Q1 – trzy funkcje w jednym małym urządzeniu |
Dlaczego warto robić pompki? Jeżeli interesuje cię efektywność i szukasz sposobu, by zwiększyć swoją siłę, wytrzymałość i sprawność, pompki są dobrym wyborem. To podstawowy element treningu wielu sportowców, z którego bez problemu mogą skorzystać amatorzy. Kto zabroni ci używać swojego ciała na rzecz własnego rozwoju? Pompki nie wymagają drogiego sprzętu ani nawet długich dojazdów do klubu czy ośrodka sportowego, a jako ćwiczenie spełniają swoją rolę. Zacznij je robić! Istota ćwiczenia – pompki w wersji klasycznej
Pompki to ćwiczenia z wykorzystaniem ciężaru własnego ciała. Żeby je wykonać, potrzebna jest przestrzeń (nawet nie taka duża), wiedza i chęci. Odpowiednia ilość czasu i wytrwałość w podejmowaniu kolejnych prób pozwolą osiągnąć szybkie rezultaty. Czasami pomocna może okazać się mata (tym bardziej dla osób początkujących, które wykonują pompki na kolanach). W klasycznej wersji ćwiczenie wykonywane jest w pozycji poziomej twarzą do ziemi.
Rozpoczynając od podporu przodem, uginając przede wszystkim staw łokciowy, należy obniżyć całe ciało (korpus i nogi leżące w jednej, prostej linii) w kierunku ziemi – do momentu, aż klatka piersiowa dotknie podłoża. Po uzyskaniu odpowiedniego poziomu, trzeba podnieść ciało (wycisnąć korpus) tą samą drogą do góry, do pozycji wyjściowej. W tym czasie pracują mięśnie ramion i obręczy barkowej, mięśnie klatki piersiowej, brzucha, pleców, pośladków, a nawet ud.
Jak robić postępy?
W przypadku osób początkujących wykonanie odpowiedniej – założonej w różnych gotowych programach treningowych – liczby pompek będzie niemożliwe, choć prawdopodobnie nie zdążą się nawet zmęczyć. Chodzi tu o siłę mięśni, którą takie osoby dopiero zdobędą i która pozwoli im znieść ten balast. Należy też przyzwyczaić stawy (nadgarstkowy, łokciowy i barkowy) do wytrzymywania określonego rodzaju obciążenia.
Po opanowaniu poprawnej techniki i wzmocnieniu mięśni, a następnie zwiększając objętość serii – liczbę powtórzeń – pracujemy nad wytrzymałością. W ten sposób z biegiem czasu jesteśmy w stanie wykonać coraz więcej pompek i jednocześnie nie odczuwamy konieczności przerwania ćwiczenia (to uczucie prawdopodobnie towarzyszyło na początku przygody).
Rozwijaj się, modyfikuj ćwiczenie i nie pozwól na nudę
Kiedy już podstawowa wersja pompek stanie się dla nas łatwa, warto urozmaicić trening o inne wersje tego ćwiczenia. Mogą to być m.in. pompki z wąsko rozstawionym dłońmi, pompki z klaśnięciem, pompki na jednej ręce, pompki z bocznym ugięciem nogi w biodrze i kolanie, pompki przy niesymetrycznym rozstawieniu rąk (jedna wysunięta do przodu, druga – do tyłu), pompki na poręczach, pompki boczne, pompki w staniu przy ścianie, pompki w staniu na rękach, pompki w podporze tyłem, a nawet pompki w mostku (tu mostek jako ćwiczenie gimnastyczne, które w tym przypadku stanowi pozycję wyjściową). W ten sposób więcej obszarów naszego ciała zostanie zaangażowanych w pracę.
Zwiększanie stopnia trudności i samego obciążenia zamiast liczby powtórzeń będzie powodowało wzrost siły mięśni. Po odpowiednio długim okresie czasu i pracy włożonej w trening wykonywanie większej liczby różnych wersji pompek powinno przychodzić z coraz większą swobodą. Oznacza to jednocześnie progres treningowy.
Pompki to właściwe ćwiczenie zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn. Nie wymaga dodatkowego sprzętu, więc można wykonywać je nawet w podróży. Jest przy tym ciche, więc pozwala na efektywny trening późno w nocy, nawet gdy mieszkamy w bloku. W tym czasie zaangażowanych jest wiele współpracujących ze sobą mięśni. Efektywność jest więc ogromnym atutem pompek. Pokaż, na co cię stać i włącz je do swojego osobistego programu. A jeżeli już to robisz, modyfikuj ćwiczenie tak, by stale dokonywać postępów. Powodzenia! | Dlaczego warto robić pompki? |
Blaupunkt MS30BT to tania wieża o niewielkich wymiarach i wysokiej funkcjonalności. Posiada odtwarzacz CD, interfejs Bluetooth i port USB, odczytuje również pliki mp3. Urządzenie o łącznej mocy 40 W RMS można mieć za około 430 zł. Jak spisuje się w praktyce? Specyfikacja Blaupunkt MS30BT
obsługa mp3 na płytach CD-R i CD-RW
radio FM z PLL i pamięcią do 30 stacji
port USB (nośniki do 32 GB), wejście 3,5 mm
Bluetooth 2.1 + EDR
moc maksymalna 120 W (2x 60 W), znamionowa 40 W RMS (2x 20 W)
SNR 80 dB
regulacja sopranu i basu +/-14 stopni
tryb Loudness oraz EQ: rock, jazz, classical, pop
niebieski wyświetlacz LED
< 0,5 W użycia energii w trybie czuwania, typowy pobór mocy 60 W
wymiary urządzenia 245 x 90 x 248 mm, wymiary głośników 125 x 250 x 185 mm
waga 5,25 kg
Wyposażenie
Wieża jest solidnie zapakowana, zabezpieczono ją grubą folią i formami ze styropianu. Oprócz niej w zestawie znaleźć można:
interkonekt 3,5 mm o długości 110 cm;
kabel antenowy o długości 150 cm;
pilot z dwiema bateriami AAA;
instrukcję obsługi.
Przewód 3,5 mm ma grubą izolację oraz proste i niepozłocone wtyki. Kabel antenowy to cienka żyłka, którą zakończono niewielką pętelką ułatwiającą montaż. Przewód zasilający zamontowany został na stałe – ma około 1,5 m. Kable głośnikowe również przytwierdzono na stałe, z kolumn wychodzą przewody o długości około 90 cm.
Konstrukcja
Określenie mikrowieża nie do końca pasuje do Blaupunkt MS30BT, nie jest to bowiem mała konstrukcja z priorytetem na kompaktowość. To większe urządzenie, ale nadal nie zajmujące zbyt dużo miejsca – myślę, że nazwanie jej miniwieżą byłoby bardziej na miejscu. Jak przystało na standardy producenta, kolorystycznie dominuje czerń, a forma jest nowoczesna, ale nieprzekombinowana. Urządzenie zostało wykonane z metalu, tworzyw sztucznych i płyty MDF.
Jednostka główna ma 9 cm wysokości, nie licząc płaskich, silikonowych nóżek – te są z przodu, umieszczono je na metalowej płozie. Szerokość obudowy to 24,5 cm, a jej głębokość wynosi 24,8 cm. Podstawa ma więc kształt zbliżony do kwadratu. Front wykonany został z tworzyw sztucznych, a układ zabudowano blachą. Jest ona dosyć cienka, ale sztywna i precyzyjnie obrobiona. Po bokach ma niewielkie otwory wentylacyjne.
Front wieży jest właściwie dwuczęściowy. Górna krawędź to połyskujący pasek, który skrywa niebieski, jednolinijkowy wyświetlacz cyfrowy. Z jego prawej strony jest przycisk do wysuwania tacki CD, a z lewej włącznik urządzenia. Pozostałą, dolną część zrobiono z matowych tworzyw. Prawą stronę zajmuje bezoporowe i bezskokowe pokrętło. Na środku jest tacka na płytę CD, a pod nią trzy gniazda: wyjście słuchawkowe, wejście 3,5 mm i wejście USB. Z lewej strony znajduje się okrągła pokrywka zawierająca cztery przyciski nawigacyjne.
Z tyłu jednostki głównej jest wyjście audio dwa razy RCA, przewód zasilacza, gniazdo antenowe oraz dwa gniazda na kable głośnikowe, realizowane przez wąskie wtyczki dwupinowe.
box:imageShowcase
box:imageShowcase
box:imageShowcase
Same kolumienki są wysokie (25 cm), ale dosyć wąskie (18,5 x 12,5 cm). Obudowane zostały płytą MDF z czarną okleiną, która delikatnie imituje słoje drewna. Na froncie są dwa głośniki – średniotonowy z wklęsłą, papierową kopułką oraz wysokotonowy, znajdujący się głęboko w obudowie. Fronty obu głośników są matowe. Z tyłu widać niewielki otwór bass-reflex, a pod nim zamocowany na stałe, czarno-czerwony przewód.
Wykonanie urządzenia jest bardzo dobre. Przewody są dosyć delikatne, ale konstrukcja głośników pozostaje zwarta, a poszczególne elementy zostały dobrze spasowane. Sama wieża prezentuje się solidnie, jednostka jest dosyć lekka. Wizualnie urządzenie wypada dobrze. Design jest uniwersalny i nowoczesny. Całe szczęście ograniczono połyskujące tworzywa.
Ergonomia i obsługa
Rozstawienie i podłączenie wieży jest bardzo proste. Nie ma z tyłu typowych terminali głośnikowych, nie trzeba więc przeciskać cienkich żył głośnikowych przez zaciski; żyły mają wtyczki, które łatwo wpiąć.
Komfort obsługi jest bardzo dobry. Wieża należy do lżejszych, ale nóżki wykonane są z gumy wysokiej jakości, stawiają wysoki opór, więc urządzenie nie przesuwa się na meblu, np. przy wpinaniu pendrive’a lub wciskaniu przycisków. Kolumienki również stoją stabilnie. Wieżę można prawie w pełni obsłużyć przyciskami na obudowie, zatem kontrola muzyki, zmiana źródeł oraz stacji radiowych czy regulacja głośności nie sprawi problemu. Dodatkowe funkcje, takie jak podbicie basu lub sopranu, dostępne są z poziomu pilota. Przyciski na jednostce głównej charakteryzują się dobrym klikiem, gniazda nie mają luzów, a regulacja głośności porusza się z wyraźnym oporem – niestety lekko szoruje, jednak się nie blokuje. Mechanizm wysuwania CD jest dosyć głośny, lecz pracuje szybko i pewnie. Z obudowy wysuwa się cała tacka, nie musimy więc wciskać płyt przez szczelinę.
Wyświetlacz jest bardzo jasny i czytelny, światło jest na tyle ostre, że może przeszkadzać nocą, niestety nie da się go przyciemnić.
Pilot jest długi, dosyć duży. Pod względem designu daleko mu do nowoczesnych, płaskich tabliczek z wypukłymi klawiszami, ale za to dobrze leży w dłoni i ma bardzo wiele funkcji. Pozwala w pełni obsłużyć wieżę, w tym wyregulować bas i sopran czy włączyć podbicie dźwięku. Przyciski wyraźnie odstają, są silikonowe i przyjemne w dotyku. Właściwie jedyną wadę stanowią przyciski zmiany kanałów lub głośności – są ustawione odwrotnie; plus niżej, minus wyżej. Nie jest to standardowy układ, trzeba się do niego przyzwyczaić.
Kolumienki nie zajmują wiele miejsca, a ich przewody pozwalają rozstawić głośniki na odpowiednią szerokość. Głośniki nie mają maskownic, są umieszczone jedynie we wgłębieniach, więc trzeba uważać, by ich nie uszkodzić.
Funkcjonalność wieży robi dobre wrażenie. Bluetooth w standardzie 2.1 + EDR daje około 10 m zasięgu, a proces parowania przebiega bez problemu. Bardzo dużym plusem jest możliwość zmiany utworów pilotem, nie trzeba sięgać po smartfona czy tablet, sterowanie działa także przy muzyce odtwarzanej za pomocą serwisów strumieniujących. Urządzenie bez problemu odczytało utwory mp3 z pendrive’a. Muzyka została wyszukana szybko, można trzymać ją w folderach, na wyświetlaczu nie pojawiają się wtedy tytuły, lecz tylko czas i numeracja.
Wieża nie zbierała zakłóceń, a sygnał radia był czysty. Do zalet należy fakt, że jednostka nie grzeje się podczas pracy. Nie miałem też problemu z zasięgiem (zarówno interfejsu Bluetooth, jak i pilota).
Dźwięk
Pod względem brzmienia jest również bardzo dobrze. Producent nie przesadził z basem czy sopranem, słychać również średnice, została ona jedynie lekko oddalona. W efekcie brzmienie jest trochę sztuczne, ale nadal uniwersalne. Regulacja basu oraz sopranu pozwoli dopasować dźwięk do naszego gustu, np. wyraźnie podbić niskie tony lub wyostrzyć wysokie pasmo.
Bas standardowo nie został mocno podbity, jest wyraźny, ale delikatny. Głośniki mają bass-reflexy, więc niskie tony są wzmocnione, bardziej obłe, lekko się przelewają, lecz nie dudnią, nie buczą i nie „mulą”. Ich dynamika jest przyzwoita; potrafią mocniej uderzyć i lekko zawibrować. Podbicie basu zwiększa przełom średniego i niskiego pasma. Brzmienie robi się cieplejsze masywniejsze, bardziej przypomina dźwięk subwoofera. Zmniejszenie basu przybliża pasmo średnie. Opcja ta może być przydatna podczas słuchania radia, muzyki jazzowej lub wokalnej.
Średnica brzmi nieźle, mimo że została lekko wycofana. Głos spikerów radiowych jest ciepły, wyraźny i czytelny. Można śledzić teksty piosenek (nawet na wyłączonym EQ). Zaprogramowane tryby nie są właściwie potrzebne, regulacja basu i sopranu wystarcza. Przyzwoicie brzmią żywe instrumenty, chociaż dźwięk bywa czasami lekko głuchy, trochę pusty. Jednak w tej cenie jest i tak dobrze.
Sopran brzmi cyfrowo, ale nie szeleści, nie syczy i nie zlewa się. Dodaje dźwiękowi jasności oraz czytelności – w efekcie muzyka jest bezpośrednia i czytelna. Dźwięk nie „muli”, nie jest zbyt ciemny, nie trzeba się w niego słuchiwać, przez co nie męczy. To szybki, „cykający” sopran, niby jest sztucznie, ale efektownie.
Głośniki można rozstawić dosyć szeroko, więc efekt stereofoniczny jest wyraźnie słyszalny. Wypada nieźle, nawet gdy głośniki zostaną ustawione nieco bliżej siebie. Słychać pełną głębię, a instrumenty i wokale będące w centrum unoszą się lekko po łuku między głośnikami. Poszczególne instrumenty są dobrze odseparowane, nie zlewają się. Generalnie trudno narzekać na przestrzeń.
Wieża ma sporo mocy, potrafi zagrać głośno, wypełniając dźwiękiem nawet większe pomieszczenie. Przy wyższych poziomach głośności nie słychać zniekształceń, bas nie zaczyna dudnić, a dźwięk nie przesterowuje się.
Podsumowanie
Blaupunkt MS30BT to niewielka, ale funkcjonalna wieża, która praktycznie w każdym aspekcie trzyma poziom. Konstrukcja jest niedroga, a oferuje Bluetooth, czytnik USB z obsługą mp3, dobrą ergonomię, wygodną obsługę i przyjemne brzmienie. Sygnatura brzmieniowa jest nowoczesna, ale nadal uniwersalna. Nie miałem żadnych problemów podczas testów, rozstawienie wieży jest szybkie i proste, obsługa intuicyjna, a wymiary praktyczne.
Wady dotyczą jedynie drobiazgów. Tworzywa nie są najwyższej jakości, mogą się rysować. Przyciski są niezłe, ale pokrętło głośności porusza się trochę zbyt topornie i lekko przyciera. Brzmienie bywa puste, lekko sztuczne, ale głośniki z płyty MDF i tak radzą sobie dobrze. W tej cenie to dobry zakup, ale warto rozważyć także model MS35BT – jest około 20 zł droższy, ale ma maskownice na głośnikach i bardziej naturalne brzmienie.
Zalety: dobre wyposażenie (pilot z bateriami); niezłe wykonanie i uniwersalny design (mało powierzchni glossy); mnóstwo funkcji (w tym Bluetooth i USB): intuicyjna obsługa (podstawowe funkcje bez pilota); dobre i czytelne brzmienie z regulacją basu i sopranu.
Wady: głośność/zmiana kanałów na pilocie w odwrotnej kolejności; kiepskie pokrętło regulacji głośności; lekko sztuczne brzmienie; podatne na zarysowania tworzywa. | Test mikrowieży Blaupunkt MS30BT – sprzęt z technologią Bluetooth i USB poniżej 450 zł |
Zdobywający z roku na rok coraz większą popularność monofin to płetwa pływacka, która w odróżnieniu od tradycyjnej ma jedną płaszczyznę mocowaną do obu stóp jednocześnie. Wyglądem przypomina nieco płetwę delfina. Jest szersza niż dwie pojedyncze płetwy, a także nieco krótsza. Monopłetwę (monofin) wynalazł w 1972 roku na Ukrainie klub płetwonurków. Pierwsze egzemplarze wykonano z metalu, kolejne z włókna szklanego, a obecnie pióra wykonywane są z czterech materiałów: plastiku, włókna szklanego, włókna węglowego oraz mieszanki węglowej. Jakie ma zalety?
W monopłetwiepływać można jedynie delfinem, bo naprzemienne poruszanie nogami jest w niej oczywiście niemożliwe. Kiedy jednak zrozumiemy już zasadę jej działania i opanujemy ruch, który należy wykonywać, pływanie może stać się prawdziwą przyjemnością i niezapomnianym doznaniem. Dodatkową zaletą takich treningów będzie poprawa sprawności, koordynacji i siły, ponieważ gdy używamy monopłetwy, pracuje znacznie więcej partii mięśni niż w trakcie pływania klasycznego.
Odpowiednio użyta monopłetwa jest bardziej efektywna i umożliwia osiąganie większej prędkości przy znacznie mniejszym wysiłku. Osoby korzystające z klasycznych płetwwytwarzają w wodzie przeciwstawne turbulencje, nieco hamujące ruch. Dzięki stabilności obu nóg i kształtowi monofinu turbulencje wody są znacznie słabsze, co pozwala osiągnąć większą prędkość. Ruch jest bardziej efektywny i w czasie nurkowania, i pływania na powierzchni. Udowodniono, że używając monopłetwy, można uzyskać prędkość blisko o jedną trzecią wyższą niż w płetwach klasycznych. Co więcej, korzystanie z tego sprzętu umożliwia osiąganie większej głębokości.
Wady monofinu
Niemal wszystkie monopłetwy to ten sam model – kalosz męczący dla stóp. Jest tak skonstruowany, że uciska stopę, pozostawiając nieco luzu jedynie w okolicy palców. Daje to pływakowi kontrolę nad płetwą, jednak jest bardzo niewygodne i trudno w niej wytrzymać dłużej niż pół godziny. Monopłetwa nie jest również polecana osobom mającym problemy z kręgosłupem, bo wymaga intensywnej pracy całego ciała i wyginania całego korpusu. Angażuje to dużo więcej mięśni niż podczas używania tradycyjnego sprzętu. Kolejne dość spore utrudnienie: w monopłetwie nie da się chodzić po lądzie, więc do wody trzeba doskoczyć albo założyć płetwę bezpośrednio przed wejściem do niej lub tuż po wejściu.
Dla kogo?
Zazwyczaj monopłetw używają wyczynowcy, pływacy zawodowi i zaawansowani. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by osoby umiejące pływać delfinem spróbowały swoich sił w tym dosyć rzadkim sporcie. Wyzwala on mnóstwo adrenaliny, pozwala na pokonywanie swoich słabości, daje też mnóstwo radości z pływania. Monofinu używa się we freedivingu, czyli swobodnym nurkowaniu, oraz w finswimmingu – pływaniu w płetwach. Finswimming to alternatywa dla osób, którym klasyczne pływanie już nie wystarcza. W czasie pływania można używać butli z powietrzem,rurek do oddychania lub płynąć na wstrzymanym oddechu.
Gdzie z nich korzystać?
Monopłetw można używać praktycznie w każdym zbiorniku wodnym. Zawody odbywają się również na dużych basenach z torami pływackimi.
To sport dla każdego, kto umie pływać delfinem na poziomie podstawowym, ale wymagający sprawności fizycznej, koordynacji i gibkości. Spodoba się z pewnością osobom poszukującym nowych wyzwań, aktywnym i odważnym. Pływanie i nurkowanie z tym przyrządem ma swój urok i może dawać dużo satysfakcji oraz przyjemności. | Pływanie z monopłetwą nie jest trudne |
Trening w mieście, na bieżni czy po ulicy nie jest tak ekstremalnym przeżyciem jak pokonywanie górskich tras. Tu musimy być bardziej skoncentrowani i przygotowani na różne sytuacje. Zmieniająca się pogoda może zwielokrotnić nasz wysiłek. Osoby, które biegały w takich warunkach, zdają sobie sprawę z trudności i nieprzewidywalności treningu w górach. Jeśli podejdziemy do niego zbyt lekkomyślnie, możemy narazić się na przykre konsekwencje. Zadbać o własne bezpieczeństwo
Podczas zawodów w górach trzeba samemu radzić sobie z różnymi przeciwnościami. Czasami jesteśmy zdani tylko na siebie. Nie zawsze obsługa biegu jest w zasięgu wzroku, a przecież może zdarzyć się nagły wypadek. O potknięcia i przewrotki na nierównym i często mało stabilnym terenie jest nietrudno. Co robić, gdy okaże się, że jesteśmy sami na szlaku, a potrzebujemy pomocy?
Pamiętajmy, by zawsze mieć ze sobą telefon komórkowy z zapisanym w pamięci numerem do pogotowia górskiego. Może on okazać się bardzo pomocny, gdy skręcimy nogę w kostce lub potłuczemy się i nie będziemy w stanie się podnieść. Jeśli nie możemy się poruszać, bo mamy złamaną kość w nodze, należy zabezpieczyć organizm przed wychłodzeniem. Zawsze trzeba mieć na uwadze, że pogoda w górach może się w każdej chwili zmienić. Najlepiej jest wtedy okryć się folią NRC.
Gdy się poślizgniemy i dojdzie do stłuczenia mięśnia, należy skorzystać ze sprayu schładzającego. Dzięki niemu nie wystąpi opuchlizna, a ból się zmniejszy. Dalszy bieg czy marsz będzie możliwy. To dobre rozwiązanie zwłaszcza podczas ultramaratonów górskich, gdy jest daleko do najbliższego punktu kontrolnego, na którym znajduje się opieka medyczna.
Warto być przezornym
Oczywiście, wszelkie potrzebne sprzęty, akcesoria i niezbędne przedmioty należy w coś zapakować. Najlepszy jest plecak, który posiada specjalne regulacje pozwalające na dopasowanie go do ciała. Ma to duże znaczenie podczas biegu. Nie może przesuwać się i przeszkadzać zawodnikowi. Plecak powinien być na tyle pojemny, by zmieścił również pożywienie. Jeśli nie chcemy się zatrzymywać podczas biegu na uzupełnienie płynu, należy kupić plecak typu camelbak z bukłakiem na napoje lub wodę.
Nie należy o tym zapominać, ponieważ przy pokonywaniu długich dystansów, gdy słońce mocno przygrzewa, istnieje ryzyko odwodnienia organizmu. Nagle zaczynamy słabnąć i trudno jest utrzymać zakładane tempo biegu. Pamiętajmy, żeby nie dopuścić do odczuwania pragnienia. Należy regularnie, małymi łykami przyjmować wodę lub napoje izotoniczne. Jeśli nie posiadamy plecaka, to koniecznością jest zabranie na bieg pasa z bidonami lub tzw. nerki.
Utrzymanie równowagi podczas biegania po górach to podstawowa sprawa. Kiedy mamy już w nogach wiele kilometrów, koncentracja maleje. Łatwo wtedy o zachwianie i upadek. Dlatego dobrym rozwiązaniem jest korzystanie podczas wchodzenia na szczyty z kijków trekkingowych. Warto się na nich opierać także przy schodzeniu, żeby zrównoważyć środek ciężkości. Jeśli ktoś opanuje technikę biegania z kijkami, będą one stanowić duże ułatwienie.
Często w górach występuje tak gęsta mgła, że widoczność jest ograniczona do kilku metrów. Poza tym zawody ultra organizowane są, kiedy jest jeszcze ciemno. Górskie maratony trwają także po zmroku. Na wszystkie te okazje bardzo przyda się latarka czołowa. Nie trzeba trzymać jej w ręku, nie krępuje ruchów i możemy bezpiecznie się poruszać, bez ryzyka wpadnięcia na jakąś przeszkodę.
Bieganie w górach wymaga dobrego przygotowania nie tylko wytrzymałościowego i siłowego, ale także zaopatrzenia się w odpowiedni sprzęt. Nie wolno bagatelizować tego trudnego terenu i jego specyfiki. Góry są piękne, ale i wymagające. Ten, kto je szanuje i czuje przed nimi respekt, będzie mógł cieszyć się pięknymi widokami i niezapomnianymi wrażeniami. | Niezbędny sprzęt do biegania w górach |
Solidne, trwałe, wytrzymałe – takimi przymiotnikami można opisać naczynia wykonane z żeliwa. To bardzo dobra inwestycja na wiele lat. Stosując się do zaleceń producenta i odpowiednio użytkując, nie będziemy w stanie ich zniszczyć. Przeglądając naczynia kuchenne wykonane z żeliwa, warto zwrócić uwagę na garnki. Są one wielofunkcyjne, gdyż przydają się zarówno do gotowania, duszenia, zapiekania, jak i smażenia. Zwykle mają pokaźne rozmiary, dlatego bardzo dobrze prezentują się również na stole.
Czym charakteryzuje się żeliwo?
Żeliwo to stop żelaza z węglem i innymi składnikami, takimi jak fosfor, krzem, mangan i wiele innych. Materiał ten jest bardzo trwały i odporny na wszelkie uszkodzenia mechaniczne i korozję. Nic dziwnego, że tworzy się z niego meble ogrodowe, dekoracje i części samochodowe. Ten wszechstronny materiał wykorzystywany jest także w kuchni. Dlaczego? Przede wszystkim dobrze przewodzi ciepło, więc skraca czas przygotowywania potraw, które są bardzo smaczne i soczyste. Żeliwne naczynia są przy tym stabilne, więc nie ulegają deformacji ani zniekształceniu nawet po długotrwałym użytkowaniu.
Jak użytkować?
box:offerCarousel
Żeliwne garnki nadają się do długiego pieczenia, duszenia, gotowania, a nawet grillowania. Bez problemu można w nich smażyć, w tym na głębokim tłuszczu, lub piec w piekarniku (pod warunkiem, że nie mają drewnianych uchwytów). Są wręcz stworzone do powolnego gotowania (np. bigosu, gulaszu czy leczo). Garnki żeliwne nadają się do wszystkich rodzajów kuchenek.
Należy przy tym pamiętać, że najlepsze efekty kulinarne uzyskamy podczas używania niskich lub średnich mocy grzewczych. Stosowanie najwyższych mocy kuchenki może przynieść odwrotny skutek, a przygotowana potrawa może się nawet przypalić.
Zabronione jest nagrzewanie pustego garnka i zalewanie go zimną wodą tuż po gotowaniu. Najlepiej odczekać, aż trochę przestygnie i umyć go ręcznie pod strumieniem ciepłej wody. Nie ma potrzeby stosowania środków chemicznych lub twardych metalowych gąbek. Odpada również mycie w zmywarkach. Do ręcznego mycia w zupełności wystarczy ciepła woda i odrobina płynu do naczyń. Dodatkowo po umyciu żeliwnego naczynia trzeba je dobrze osuszyć i pod żadnym pozorem nie chować do szafki, jeśli jest jeszcze mokre.
Konserwacja
Aby garnki żeliwne służyły nam jak najdłużej, konieczna jest konserwacja przy pomocy tłuszczu. W tym celu myjemy i osuszamy garnek. Następnie nacieramy go jadalnym olejem i podgrzewamy w wysokiej temperaturze do momentu częściowego wchłonięcia w ścianki. Po ostygnięciu wycieramy nadmiar tłuszczu gąbką lub ręcznikiem papierowym. Czarne plamy, które mogą się na nich pojawić, są oznaką wypłukania tłuszczu konserwującego. Wówczas należy wlać do garnka wodę, zagotować ją, wylać, a następnie osuszyć i zakonserwować po raz kolejny.
Przykładowe garnki żeliwne
Na Allegro znajdziemy garnki żeliwne o różnej pojemności. Emaliowane lub nie, kolorowe lub tradycyjne. Te pierwsze łatwiej utrzymać w czystości. Nie wymagają też regularnej konserwacji tłuszczem i z uwagi na kolorową warstwę wyglądają atrakcyjniej. Najbardziej popularne są garnki czerwone, oliwkowe, pomarańczowe, niebieskie, kremowe i oczywiście czarne.
Bardzo ładnie prezentują się garnki żeliwne La Cuisine (od 230 do nawet 400 zł), garnki marki Pyrex (od 180 do 280 zł), Rossner (od 62 do ok. 150 zł), Skeppshult (od 230 do 900 zł), Le Creuset (od 800 do ok. 1200 zł) lub firmy Lava (od 240 do 650 zł). Mogą występować w zestawie z szklaną pokrywą, która umożliwia kontrolowanie procesu gotowania, lub pokrywą żeliwną. | Garnek żeliwny – sprzęt, który warto mieć |
Każda kobieta marzy o pięknych i zadbanych nogach. Latem, gdy temperatury nie sprzyjają noszeniu rajstop, warto sięgnąć po ich zamiennik – rajstopy w sprayu. Kiedy nogi jeszcze nie są opalone, a przed tobą ważne spotkanie biznesowe czy kolacja z przyjaciółmi, preparat zapewni ci piękny wygląd, komfort i swobodę. Rajstopy w sprayu stanowią idealne rozwiązanie na upalne dni. Są bardzo łatwe w aplikacji i dają piękny efekt opalenizny. Produkt nie pozostawia również żadnych smug czy przebarwień, maskując przy tym wszelkie niedoskonałości takie jak żylaki, siniaki czy popękane naczynka. Spray jest wodoodporny, idealnie sprawdza się więc na urlopie nad wodą. Zawiera puder, cząsteczki jedwabiu oraz witaminy dbające o zdrowie twoich nóg.
Aplikacja i trwałość
Rajstopy w sprayu są idealnym rozwiązaniem nie tylko latem, doskonale sprawdzają się bowiem również w niskich temperaturach.
Przed użyciem rajstop w sprayu warto zrobić dokładną depilację nóg. Preparat będzie się wówczas lepiej nakładał. Co więcej, uzyskamy dzięki temu piękne, opalone i gładkie nogi. Na dzień przed planowanym użyciem preparatu warto też zrobić porządny peeling skóry. Tylko wtedy twoja skóra będzie doskonale współpracować z preparatem. Przed aplikacją upewnij się, że na skórze nie ma żadnej warstwy balsamu ani innego kosmetyku. Rajstopy w sprayu nakładamy bowiem na całkowicie suche nogi. Fluid nałóż najpierw na dłonie spryskując je z odległości 10–15 centymetrów i wcieraj w nogi jak balsam. Nie nakładaj preparatu bezpośrednio na nogi, fluid może się bowiem rozprowadzić nierównomiernie, a jego ślady znajdziesz na panelach lub kafelkach. Po wtarciu preparatu w skórę nóg (nie zapomnij o stopach!), poczekaj aż produkt wyschnie, unikniesz w ten sposób śladów na ubraniach. Po aplikacji umyj dłonie. Gotowe! Uzyskałaś efekt delikatnych pończoch.
Rajstopy w sprayu nie brudzą ubrań, nawet białych. Należy jednak pamiętać, aby odczekać parę minut, aż produkt wchłonie się w skórę. Dopiero wtedy można się ubrać i cieszyć pięknymi nogami.
Rajstopy utrzymują się na nogach przez długi czas – do pierwszej kąpieli. Zmywa się je za pomocą wody i żelu pod prysznic lub mydła. Najlepiej użyć do tego szorstkiej gąbki lub szczotki, ponieważ produkt jest naprawdę trwały.
Dostępność na polskim rynku
Na polskim rynku dostępne są między innymi rajstopy w sprayu Sally Hansen oraz dr Ireny Eris, które oznaczone są marką Lirene. Rajstopy Sally Hansen Airbrush Legs dostępne są w czterech kolorach (jasny, naturalny, jasny brąz i ciemny brąz), natomiast Lirene w dwóch (do jasnej i do ciemnej karnacji). Na rynku znaleźć można także rajstopy w sprayu marki W7 (Tights In a Tin), które dostępne są w dwóch odcieniach: medium glow i deep glow. Firma Eveline proponuje z kolei rajstopy w sprayu 10w1 (Self Tan) z efektem kremu BB, który daje efekt nałożenia na nogi lekkiego fluidu. Efekt utrzymuje się 2–3 dni. Co więcej, formuła 10w1 optycznie wyszczupla nogi, zawiera wyciąg z aloesu niwelujący zaczerwienienia, kompleks witamin A, E i K, które zwiększają odporność nóg, a także inteligentne mikropigmenty dzięki którym rajstopy dostosowują się do każdej karnacji. Preparat został wzbogacony także o kwas hialuronowy, który nawilża nogi przez 24 godziny oraz w odżywiający, ujędrniający i wygładzający skórę nóg olejek arganowy.
Rajstopy w sprayu stanowią idealne rozwiązanie dla kobiet marzących o idealnie gładkich i opalonych nogach w ciepłe wiosenne i letnie dni. Nogi wyglądają seksownie i zdrowo, a ty możesz zapomnieć o pojawiających się „oczkach” i noszeniu zapasowych rajstop w torebce. Twoje nogi „ubrane” w takie rajstopy dodadzą ci lekkości i seksapilu. | Rajstopy w sprayu sposobem na poprawienie wyglądu nóg |
Czasy, gdy kolor różowy był uznawany za niemęski, stanowczo już minęły i dziś wielu mężczyzn ochoczo sięga po ten kolor w wielu stylizacjach, zarówno formalnych, jak i casualowych. Czyż to nie idealny powód, by włączyć go do wiosennych stylizacji? Wiosną chętnie zrzucamy z siebie nie tylko cieplejsze ubrania, ale również ciemne kolory i… ciemne myśli, które wcale nie tak rzadko dopadają nas w okresie przedwiośnia. Energii przybywa, podobnie jak chęci do życia i koloru. W ruch idą pastele, żółcie, błękity i zieleń – od razu robi się pozytywnie i nagle wszystko nabiera optymizmu. Różowa koszula doskonale wpisuje się w ten trend, dlatego wykorzystaj jej moc i subtelny urok, by swoim wiosennym stylizacjom dodać świeżości i radosnego akcentu.
Róż i szarości na przywitanie wiosny
Różowe koszule komponują się dobrze przede wszystkim z jasnymi kolorami, a więc beżem, bielą, szarością i całą paletą subtelnych pasteli. Taki zestaw kolorów daje bardzo szerokie możliwości budowania stylizacji smart casualowych, doskonałych na wyjście do restauracji czy spacer. Sprawdzi się nawet w biznesowej szafie, pod warunkiem, że nie obowiązuje cię ścisły dress code. Do różowej koszuli z powodzeniem możesz założyć granatowe dżinsy o klasycznym wykończeniu oraz beżową lub szarą marynarkę – u nas jest to modny fason w delikatna kratę. Swoją stylizację dopełnij brązowym, plecionym paskiem oraz skórzanymi loafersami – mają w sobie iście włoską elegancję i modowy sznyt.
box:imagePins
box:pin
box:pin
box:pin
box:pin
box:pin
box:pin
Różowa koszula w stylizacji formalnej
W stylu formalnym różowa koszula jest klasykiem, tuż obok białej oraz błękitnej. Doskonale podkreśli granatowy czy grafitowy garnitur, a jednocześnie można do niej dobrać bardzo szeroką gamę krawatów i poszetek. Co więcej – jest bardzo twarzowa, zarówno dla brunetów, jak i blondynów. Wykorzystaj jej potencjał, jeśli jeszcze nie masz jej w swojej szafie lub podchodzisz do niej z nieśmiałością! Postaw na popielaty garnitur i różową koszulę. Całość przełam granatowym krawatem w skośne paski lub, jeśli wolisz, poszetką – białą lub w komplementarnym kolorze. Jeszcze tylko klasyczne półbuty, brązowy licowy pasek oraz stylowy zegarek – i elegant we włoskim stylu patrzy na ciebie z lustra! Zazwyczaj różowe koszule współgrają lepiej z brązowymi butami i dodatkami, nie oznacza to jednak, że w parze z czernią się nie spiszą – zobacz, który zestaw bardziej ci odpowiada.
box:imagePins
box:pin
box:pin
box:pin
box:pin
box:pin
Koszule z różowym wzorem – opcja dla niezdecydowanych
Jeśli kolor różowy nie jest w twoim guście lub nie masz odwagi na monochromatyczną koszulę o tej barwie, wypróbuj białą koszulę w różowy wzór. W ofercie wielu marek znajdziesz koszule w dynamiczną kratę gingham, zwaną inaczej vichy, lub w pionowe paski. Takie koszule wprowadzają energię do klasycznych biznesowych zestawów i przełamują ich oficjalny styl oraz sprawdzają się w codziennych zestawach, na przykład z parą ulubionych dżinsów lub chinosów w kolorze granatowym, beżowym lub szarym. Wiosną i latem w takiej stylizacji nie zapomnij o modnych żeglarskich mokasynach. Podwiń rękawy, wywiń zawadiacko mankiety spodni i ciesz się słonecznym dniem!
box:imagePins
box:pin
box:pin
box:pin
box:pin
box:pin
box:pin
Wiosna jest idealną porą na wypróbowanie koloru w swoich stylizacjach. Mów, co chcesz, ale róż wcale nie odejmuje mężczyźnie męskości! Jego blade, pastelowe odcienie doskonale współgrają z szeroką paletą barw, czyniąc z tego koloru dobry materiał do modowych popisów. | Trzy wiosenne stylizacje z różową koszulą w głównej roli |
Subsets and Splits
No saved queries yet
Save your SQL queries to embed, download, and access them later. Queries will appear here once saved.