source
stringlengths
4
21.6k
target
stringlengths
4
757
Nie wiedziała, dlaczego znalazła się w szpitalu. Po przebudzeniu pytała o swoją przyjaciółkę i nie rozumiała, dlaczego rodzice unikają odpowiedzi. Zaakceptowanie faktu śmierci trójki bliskich znajomych (wśród których znalazł się także jej chłopak) okazało się przekraczać możliwości dziewczyny. Po opuszczeniu szpitala Mara Dryer przeniosła się wraz z rodziną na Florydę, by tam zacząć życie z dala od dawnych znajomych i niedawnych wspomnień. Przed samym sobą nie da się jednak uciec. „Mara Dyer. Tajemnica” to pierwszy tom cyklu Michelle Hodkin z gatunku Young Adult, a zarazem debiut autorki. To także książka, która wciągnie nie tylko młodych czytelników zainteresowanych połączeniem wątków paranormalnych i świata nastolatków. Co wydarzyło się w szpitalu psychiatrycznym? Tamtego dnia Mara wybrała się wraz z przyjaciółmi do opuszczonego szpitala psychiatrycznego. Nie powinno ich tam być. Budynek od dawna groził zawaleniem. Nie brakowało tam niebezpiecznych zakamarków. Ale w świecie nastolatków granice tego, co wolno, a czego nie, bywają ogromnie płynne i często ignorowane. Z zakazanej wyprawy wróciła tylko Mara. Pozostała trójka zginęła przysypana gruzami. Czy to na pewno był wypadek? Coś nie daje spokoju Marze. Nie potrafi sobie przypomnieć wydarzeń z tamtego feralnego dnia, ale przeczucie, że nie był to jedynie nieszczęśliwy wypadek, wciąż ją gnębi. Nowe życie wcale nie jest takie łatwe. Mara cierpi fizycznie i psychicznie, a w obcym środowisku trudno jej się odnaleźć. Znajduje co prawda wsparcie w jednym z uczniów, ale także znajduje się na celowniku innych. Wpadając w oko szkolnemu przystojniakowi, z miejsca narobiła sobie wrogów wśród dziewczyn. Ona sama ani myśli się zakochiwać, a tym bardziej stać się kolejną łóżkową zdobyczą Noaha. Tak się jednak składa, że ścieżki tych dwojga przecinać się będą bardzo często. Niebanalna opowieść Fabuła może wydawać się banalna, zwłaszcza jeśli pod lupę wziąć znajomość głównej bohaterki i szkolnego playboya. Wątek ten jest dość schematyczny, ale też miejscami poza ten schemat się wymyka. No i warto przymknąć nań oko, bo atmosfera powieści Michelle Hodkin jest niesamowita! Tajemniczość, mroczny klimat, mnogość pytań i zagadkowych zdarzeń, a także mocne, zaskakujące zakończenie sprawiają, że książka ta dostarcza mnóstwo emocji. Daje też do myślenia. Dar, który posiada Mara, jest niebezpieczny, czy bohaterka będzie potrafiła go kontrolować? Czy takie zdolności można wykorzystać w dobrym celu i czy człowiek w ogóle miałby prawo to zrobić? „Mara Dyer. Tajemnica” to obiecujący, wciągający początek trylogii, którą połyka się błyskawicznie, ale też której nie zapomina się w kilka minut. A kończy się tak, że koniecznie trzeba mieć pod rękę kontynuację przygód Mary! Już za ok. 27 złotych można zakupić powieść„Mara Dyer. Tajemnica” w wersji elektronicznej. Dostępne są formaty EPUB oraz MOBI. Źródło okładki: www.grupawydawniczafoksal.com
„Mara Dyer. Tajemnica” Michelle Hodkin – recenzja
W chłodne dni najlepiej ogrzać się ciepłym napojem. Nie każdy jednak ma czas i możliwość pójść do kawiarni. Z pomocą przychodzą nam termosy i kubki termiczne. Potrafią przez dłuższy utrzymać odpowiednią temperaturę cieczy. Sprawdź w jaki sposób wybrać te najlepsze. Rynek oferuje wiele rodzajów i kształtów termosów i kubków termincznych, o różnych pojemnościach. Oba te gadżety różnią się od siebie przede wszystkim długością utrzymywania określonej temperatury cieczy. Jeśli brakuje ci czasu na wypicie porannej kawy czy herbaty, to w drodze do pracy wystarczy gorący napój w kubku termicznym. Jeśli zaś w trakcie dnia nie masz możliwości przygotować czegoś ciepłego bądź orzeźwiającego lub po prostu wybierasz się w podróż, lepiej sprawdzi się termos. Termosy – jak wybierać? Główną ich funkcją jest przetrzymywanie cieczy, której temperatura różni się znacznie względem otoczenia. Niezależnie więc, czy chcesz się rozgrzać, czy ochłodzić, termos może ci w tym pomóc. Na rynku znajdziesz również specjalne termosy, które służą do przechowywania żywności. Są one jednak mniejsze i często podzielone na części. Przy wyborze tego akcesorium lepiej nie sugerować się ceną. Najtańsze modele prawie nie spełniają swojej podstawowej funkcji. Często również ich korki są nieszczelne, co może przyczynić się do wylania całej zawartości. Dobry termos powinien ci słuzyć przez lata. Pojemność Utrzymywanie określonej temperatury zależy w dużej mierze od wielkości termosu. Im większy, tym dłużej ciecz pozostanie gorąca lub zimna. Aby dobrać idealną pojemność, musisz określić, jak długo trzeba będzie z niego korystać. Na rynku znajdziesz termosy o pojemności od 500 ml do 1500 ml. Utrzymywanie temperatury płynów Duża różnorodnośc modeli sprawia, że są one również bardzo zróżnicowane pod względem parametrów. Często producenci dodają na opakowaniu, jak długo ciecz utrzymuje ciepło w termosie. Zazwyczaj jest to od kilku, do kilkunastu godzin. Musisz jednak pamiętać, że testy wykonywane są w warunkach pokojowych, w których temperatura spada wolniej niż na mrozie. W dobrym termosie, po 24 godzinach, powinna wynosić ponad 40 stopni. Rodzaj korka Równie istotną kwestią jest zamknięcie termosu. Musi być szczelne i praktyczne. Korki mogą być zakręcane lub automatyczne. Te drugie, zwane inaczej korkami one touch wystarczy tylko nacisnąć, by otworzyć nakrętkę. Trudniej je jednak utrzymać w czystości. Wyposażone w nie produkty nieco szybciej tracą ciepło. Kubki termiczne – jak wybierać? Są z pozoru podobne do termosów i służą do tego samego, chociaż mają znacznie mniejsze pojemności i krócej utrzymują ciepło. Tak jak w poprzednim przypadku, na rynku dostępnych jest mnóstwo wzorów i rodzajów. Wybór uzależnia ich przeznaczenie. Wykonanie W sprzedaży są kubki termiczne szklane, plastikowe lub ze stali nierdzewnej. Te ostatnie stanowią najpopularniejszą grupę. Głównie ze względu na swoją wagę (są lekkie) i długość utrzymywania ciepła (od 2 do 6 godzin). Również zamknięcie powinno posiadać dodatkową uszczelkę chroniącą przed przeciekaniem. To pozwoli na bezpieczne wsadzenie kubka to torby, bez obawy że coś się wyleje. Ergonomia i praktyczność Dobierz go zgodnie ze swoimi potrzebami. Jeśli zamierzasz wykorzystać produkt w podróży, wybierz ten z dodatkowym uchwytem (może być składany). Jeśli zaś weźmiesz go do samochodu, to wygodniejszy będzie kubek zwężany ku dołowi, tak by ulokować go w odpowiednim miejcu. Ich pojemności wahają się od 350 ml do 440 ml. Producenci, chcąc zachęcić klienta, często wzbogacają swoje produkty o np. antypoślizgowe uchwyty. Wybierając termos lub kubek termiczny dostosowany do twoich potrzeb, zwróć uwagę przede wszystkim na długość utrzymywania ciepła, pojemność i zamknięcie. Pamiętaj, że w tym przypadku liczy się jakość, gdyż dobrze dobrany sprzęt będzie służył przez lata.
Termosy i kubki termiczne – czyli wyposażenie na wojaże małe i duże
Urlop już zaplanowany? Walizka spakowana? Nie powinno w niej zabraknąć najmodniejszych szortów i kąpielówek, jeśli planujesz odpoczynek na plaży czy przy basenie. Podpowiadamy, na które fasony warto zwrócić uwagę. Często korzystasz z uroków plaży lub spędzasz czas w basenie? A może uprawiasz sporty typu kitesurfing, wakeboarding czy zwykłe pływanie? Jeśli tak, to zapewne wiesz, że kąpielówki i odzież plażowa (a tym również ubrania sportowe przeznaczone do sportów wodnych) mają swoją ograniczoną żywotność. Większość z nich wykonana jest materiałów zawierających elastyczne włókna, dzięki którym nic nie ogranicza swobody ruchów podczas uprawiania sportu. Niestety, takim włóknom nie służy ani słona woda morska, ani chlorowana w basenie. Nie lubią być suszone na słońcu ani wirowane w pralce, bo tracą sprężystość oraz formę. Bardzo możliwe, że twoje ulubione kąpielówki muszą już przejść w czas spoczynku, a ty powinieneś ruszyć na zakupy. Urlop to doskonała okazja, by rozejrzeć się właśnie za ubraniami tego typu. Sprawdź najmodniejsze trendy i przejdź do działania. Skąpane w słońcu plaże i baseny czekają! W niektórych miejscach po prostu nie wypada pokazać się w wyblakłych szortach lub kąpielówkach, które już dawno nie leżą tak dobrze, jak powinny. Spodenki do pływania i nie tylko box:imagePins box:pin box:pin Jeśli nie czujesz się komfortowo w dopasowanych klasycznych kąpielówkach, wybierz opcję o sportowym charakterze i dużej wygodzie, która z powodzeniem sprawdzi się również poza plażą. Być może nie powinieneś w niej paradować po molo, ale drink w barze na plaży czy przejście z basenu do pokoju w takich spodenkach nie wywoła u innych zdziwienia czy zażenowania. Mowa oczywiście o wygodnych szortach – fasonie, w którym popływasz, pograsz w piłkę plażową i wygodnie rozciągniesz się na leżaku przy basenie. Szukaj fasonów z troczkami w pasie (dzięki nim dopasujesz spodenki do sylwetki), wyposażonych w slipy z siateczki i z szybkoschnących tkanin, które sprawdzą się podczas uprawiania sportów wodnych. Jeśli pływasz na desce przyda ci się długi fason typu boardshorty, który chroni skórę przed otarciami. Najmodniejsze kolory i wzory? Weź pod uwagę nasycone barwy, które również w modzie mają „wzięcie” w tym sezonie, czyli żółć, pomarańcz, róż i modny fiolet. Będą doskonale komponować się z muśniętą słońcem skórą. Powodzeniem cieszą się szorty w egzotyczne hawajskie printy, modele z wyrazistymi blokami kolorów oraz w niezwykle męski wzór, czyli moro. Skuś się i postaw na szorty, które nie stopią się z plażowym tłumem. box:imagePins box:pin) Elastyczne bokserki Nie tak skąpe jak wykrojone slipy, ale równie modne, wygodne i funkcjonalne – dopasowane do ciała bokserki to kolejny fason, na który warto zwrócić uwagę. Modele wykonane z poliestru czy mikrofibry z dodatkiem elastycznych włókien zapewnią ci komfort ruchu podczas pływania czy meczów siatkówki plażowej i podkreślą sylwetkę. Ten krój łączy w sobie dopasowanie zwykłych męskich slipek z kształtem bokserek. To bardzo uniwersalny model, który sprawdza się na wszystkich męskich sylwetkach, a ponadto jest ponadczasowy. W tym sezonie możesz skusić się na równie ponadczasowe kolory jak granat czy czerń (wyszczuplają sylwetkę i są eleganckie) lub też wykazać się modową fantazją i zaszaleć ze wzorami, na przykład paskami (uważaj na te poziome, bo poszerzają) i nadać swojemu plażowemu strojowi marynistycznego charakteru. Pionowe paski to gorący trend w tym sezonie, dlaczego więc nie miałbyś pokazać na plaży, że wiesz co w modzie piszczy? box:imagePins box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin Szorty w stylu retro Podążasz za trendami? Jeśli tak, to twojej uwadze na pewno nie umknęła moda na retro, zwłaszcza na lata 70. i 80. Inspirowane tymi dekadami ubrania znajdziesz również wśród propozycji na plażę. Nieco nostalgiczne i na pewno bardzo stylowe szorty w stylu retro cechują się linią „A” (nogawki są dość krótkie i rozszerzają się w kierunku kolan) i większą objętość w nogawce, co gwarantuje wygodę. Klasyczne modele nawiązujące do tamtych czasów są jednokolorowe, w wyrazistych barwach i często mają ozdobne lamowanie w kontrastowym kolorze wzdłuż boków i dookoła nogawek. Poczuj ten klimat! box:imagePins box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin Klasyczne kąpielówki Kiedyś jedyny fason na plaży, teraz model, po który sięgają albo doskonale zbudowani, świadomi swojego ciała mężczyźni lub panowie, dla których kwestie mody i stylu to tierra incognita i którzy w ogóle nie powinni ich nosić. Klasyczne kąpielówki mają kształt slipek, są dopasowane i raczej skąpe, i z tego chociażby powodu polecane mężczyznom o nienagannej sylwetce. Najlepiej wyglądają wersje jednokolorowe, które dobrze komponują się z kolorem skóry. Jeśli masz ciemną karnację lub jesteś opalony, to koniecznie wybierz mocne, nasycone kolory jak czerwień, bordo, pomarańcz czy oliwkową zieleń. Na panach o jasnej karnacji najlepiej będą wyglądać kąpielówki w kolorze szarym i grafitowym oraz szerokie spektrum kolorów niebieskich, między innymi turkus i granat. Oferta kąpielówek i szortów jest nieomalże niewyczerpana i znajdziesz w niej propozycje dopasowane nie tylko do swojej sylwetki, ale również aktywności, którym lubisz poświęcać czas w trakcie wakacji czy plażowania. Weź pod uwagę trendy, ale przede wszystkim własne upodobania i styl, bo tylko w takich ubraniach będziesz się czuł pewnie i dobrze.
Moda plażowa dla niego, czyli najmodniejsze kąpielówki i szorty w 2018
Plecionka i żyłka to różne produkty, i w tym przypadku wcale nie chodzi tylko o ich wygląd. Różnią się one m.in. wytrzymałością na rozciąganie, a także materiałami, z których je wykonano, oraz ceną. Podstawowe różnice Żyłka i plecionka są najczęściej wykonane z tworzyw sztucznych. Ich podstawową różnicą są sposoby konstrukcji linek. Żyłka jest wykonana z jednego kawałka, plecionka natomiast – jak sugeruje jej nazwa – została zrobiona z wielu włókien, dlatego jest bardziej wytrzymała. Ponadto jest bardziej odporna na uszkodzenia mechaniczne, w związku z tym jest trwalsza, a jednocześnie może utrzymać większy ciężar niż żyłka. Z kolei ogromną zaletą żyłki jest jej duża rozciągliwość. W przypadku nagłego i dużego obciążenia żyłka szybciej niż plecionka się zerwie. Poza tym plecionka chłonie wodę, w związku z tym połowy ryb zimą przy jej udziale są niemożliwe. Kolejną kwestią, którą należy rozważyć, jest kolor, który ma ogromne znaczenie ze względu na to, jak widzą go ryby. Jeśli chcemy złowić drapieżnika, to całkiem spokojnie możemy użyć plecionki, jeżeli natomiast udajemy się na połów karpia, trzeba użyć tylko żyłki. Plecionka potrafi skutecznie odstraszyć białe ryby, które są bardzo ostrożne. Polecane żyłki i plecionki Żyłki Mikado Firma Mikado od wielu lat specjalizuje się w produkcji sprzętu zarówno dla wędkarzy profesjonalistów, jak i amatorów wędkowania. Oferuje nie tylko żyłki, ale również wędziska, przypony i inne akcesoria do połowów ryb. Jedną z polecanych przez nas żyłek jest produkt Mikado Nihonto Carp. Żyłka ta występuje w szpulach o długości aż 600 m oraz o średnicach od 0,23 do 0,40 mm. Takie parametry różnego rodzaju żyłek sprawiają, że można nastawić się na połowy ryb o wadze od 6,4 do 13,8 kg. Innym typem żyłki należącym do tej samej serii jest Mikado Nihonto Carp Fluo. Ta żyłka ma takie same właściwości jak poprzedni model, ale wyróżnia się tym, że jest fluorescencyjna. I to jest świetna cecha, ponieważ podczas połowu w nocy mamy lepszą widoczność i jak na dłoni będziemy obserwować brania ryb. Żyłki Jaxon Żyłki Jaxon produkowane w Japonii są wykonywane z ogromną dbałością o szczegóły. Należy do nich Jaxon Monolith. Ten typ żyłki jest odporny na ścieranie, nie odkształca się, a jednocześnie świetnie układa podczas rzucania. Dodatkowym jej atutem jest brązowy kolor, który doskonale maskuje się na dnie. Producent przygotował tę serię pod kątem metod połowu gruntowego oraz spinningu. Żyłka ta występuje o średnicach od 0,25 do 0,35 mm i wytrzymałości od 13 do 23 kg. Plecionki Rumpol Firma Rumpol produkuje plecionki z wysokiej jakości mikrowłókien, które po dokładnym spleceniu dają okrągły kształt. Dzięki zastosowaniu nowoczesnych technologii ta plecionka jest idealnie miękka i łatwo nawija się na szpulę, co zapewnia wykonywanie dalekich, dokładnych rzutów. Występuje w średnicach od 0,1 do 0,5 mm oraz wytrzymałości od 7 do 53,6 kg. Plecionki Berkley Plecionki marki Berkley są świetnymi produktami, które nigdy nie zawiodą podczas wędkowania. Do produktów tej firmy należy plecionka Berkley Nanofil. Jak podkreśla producent, nie jest to typowa plecionka. Została wykonana z zastosowaniem technologii jednolitej linki z mieszanki włókien polietylenowych oraz setek włókien dynemaa, które są spajane na poziomie molekularnym. Linkę można kupić w różnych kolorach. To ważne, bo możemy użyć odpowiedniej do maskowania przed rybami lub poprawy widoczności w nocy. Na pytanie, z czego korzystać: z żyłki czy plecionki, trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Plecionki o tej samej średnicy co żyłki mają dwukrotnie większą wytrzymałość, ale mogą skutecznie odstraszyć wiele gatunków ryb. Trzeba więc dokładnie zastanowić się nad tym, jaki sprzęt wybrać, aby z udanych połowów wrócić do domu z niejedną taaaką rybą…
Żyłka czy plecionka? Co wybrać i kiedy używać?
Coraz więcej kierowców przesiada się z samochodów z silnikami spalinowymi do samochodów elektrycznych. Czemu więc nie przesiąść się również na elektryczny rower? Przyjrzyjmy się, jakie zalety ma unowocześniona konstrukcja roweru. Z silniczkiem Na początku powinniśmy wiedzieć, czym różni się jednoślad w wersji elektrycznej od swoich klasycznych braci. Wbrew pozorom rowery elektryczne nie jeżdżą same, a jedynie wspomagają pracę naszych mięśni przy użyciu silnika elektrycznego. Dzięki temu będziemy mogli pojechać znacznie dalej niż korzystając jedynie z siły swoich nóg. Standardowa moc silników montowanych w elektrycznych rowerach to 250 W. Można ją porównać do mocy drugiej osoby, która pedałuje razem z nami. Wspomaganie można też w każdej chwili wyłączyć, dlatego na prostych odcinkach będziemy mogli również łatwo podbudować własną kondycję. Wspomaganie w większości modeli działa automatycznie. Wyłącza się w momencie, kiedy przestajemy pedałować lub gdy osiągniemy prędkość powyżej 25 km/godz. W niektórych modelach znajdziemy również funkcję stopniowania wspomagania, dzięki czemu dostosujemy jego siłę idealnie do naszych preferencji. Baterie zależą od modelu roweru. Mają bardzo zróżnicowaną pojemność, która może pozwolić na jazdę ze wspomaganiem od 30 do 100 km na jednym ładowaniu. Jednak gdy bateria wyczerpie się w czasie jazdy, nie jesteśmy skazani na wracanie do domu na piechotę. W takim wypadku można jechać bez wspomagania, tak jak na zwykłym rowerze. Oczywiście zasięg rowerów elektrycznych zależy od warunków terenowych oraz atmosferycznych. Ładowanie może być jednak nieco czasochłonne, ponieważ – zależnie od pojemności baterii – trwa od 3 do 12 godz. Oprócz silnika i baterii konstrukcja elektrycznego roweru nie różni się diametralnie od konstrukcji wersji klasycznej. Tu również mamy pedały, łańcuch czy koła. Jednakże rowery elektryczne często są cięższe z powodu dodatkowych elementów. Może to być znaczna wada, gdy mieszkamy w bloku bez windy. Najtańszy nowy elektryczny rower kosztuje 1600 zł, więc jest to cena nieodbiegająca znacząco od cen modeli ze średniej półki. Jednakże rower z bardziej pojemną baterią lub wydajniejszym silnikiem na pewno będzie droższy. Na rynku są również składane rowery elektryczne, więc nie musimy się obawiać, że zabraknie nam miejsca w mieszkaniu. Dla kogo rower z voltami? Zapewne niejeden z nas zadał sobie pytanie, dla kogo jest dobry rower elektryczny? Odpowiedź brzmi – prawie dla każdego. Pierwszą kategorią cyklistów, która powita elektryczne rowery z otwartymi ramionami, będą osoby mające dość daleko do pracy. Kolejnymi zadowolonymi będą rowerzyści mieszkający w okolicach obfitujących w wyżyny i pagórki. Nie każdy jest zawodowym kolarzem górskim, który bez problemu pokona kilometrowy podjazd. Wspomaganie elektryczne sprawdzi się w tym wypadku świetnie i pozwoli łatwo pokonać nieprzyjazne podjazdy. Fani zwiedzania też ucieszą się z elektrycznego roweru. Dzięki niemu będą mogli znacznie zwiększyć dystans pokonywany w czasie wycieczek, nie przedłużając jednocześnie ich czasu. Będą więc mogli zobaczyć znacznie więcej. Jeśli jesteśmy rowerowymi zapaleńcami, możemy sprawić elektryczny rower tym ze swoich bliskich, którzy nie mają równie dobrej kondycji jak my. Dzięki temu wybierzemy się razem na wycieczkę bez obawy, że w połowie trasy reszta uczestników nie będzie miała siły jechać dalej. Ochrona przede wszystkim Możliwość rozwijania większej prędkości oznacza też, że jesteśmy bardziej narażeni na wypadki. Zawsze pamiętajmy o założeniu kasku, który ochroni głowę. Jeśli nasz rower nie ma w komplecie świateł, jak najszybciej je kupmy i zamontujmy. Elektryczny rower to świetny sposób na niezależność zarówno od komunikacji miejskiej, jak i samochodu. Dzięki niemu zaoszczędzimy na paliwie oraz zadbamy o środowisko. Jednak najważniejszą zaletą roweru, zarówno elektrycznego, jak i klasycznego, jest dbanie o nasze zdrowie, które przecież jest bezcenne.
Elektryczny rower – idealny na długie trasy
Koszykówka to sport uwielbiany przez wielu miłośników aktywności fizycznej. Chyba każdy z nas poznał podstawowe zasady gry chociażby podczas zajęć w szkole. Wystarczą dwie osoby, kosz i piłka i już można zaczynać rozgrywkę. Jak widać, do gry w kosza nie potrzeba wiele. Jeśli jednak polubimy ją i postanowimy grać regularnie, przyda się odpowiednie przygotowanie. Stroje do każdej dyscypliny sportowej o drobinę się od siebie różnią, aby zapewnić komfort podczas danego rodzaju ruchu. Dlaczego warto grać w kosza? Sporty drużynowe ogólnie mają mnóstwo zalet i to na każdym etapie życia. Nie bez przyczyny na szkolnych zajęciach wychowania fizycznego przykłada się do nich tak wielką wagę. Uczą zdrowej rywalizacji, pracy zespołowej, komunikacji w grupie. Są również świetnym sposobem na ogólny rozwój organizmu, to swego rodzaju sposób na trening aerobowy. Grając w kosza, nie tylko się socjalizujemy, ale możemy też spalać nadmiar tłuszczu i kształtować ciało. To idealny wybór dla osób potrzebujących mocnych bodźców, których być może nudzą zajęcia fitness lub nie lubią biegania. W ofercie producentów sprzętu sportowego można znaleźć piłkio rozmiarach 5, 6 i 7, które zwykło się klasyfikować kolejno: dla dzieci i młodzieży, dla kobiet oraz dla mężczyzn. Różnią się średnicą oraz wagą. Wybierzmy więc odpowiednią dla siebie, aby dobrze leżała w dłoniach. Powinna być prawidłowo napompowana, nie za twarda, ale w stanie odbić się na ponad metr wysokości. Piłki wykonuje się z gumy i materiałów syntetycznych – przeznaczone do każdego typu podłoża – oraz ze skóry – używane są jedynie na profesjonalnych halach koszykarskich. Strój do gry w koszykówkę Strój sportowy, niezależnie od dyscypliny, jaką uprawiamy, powinien być uszyty z dobrego materiału, umożliwiającego skórze oddychać. Pot powinien być natychmiast odprowadzany, a temperatura swobodnie regulowana przez ciało. Koszykarze zwykle wybierają koszulkiw miarę luźne, bez rękawów. Zapewniają swobodę ruchów. Często spotyka się tu materiał w formie siateczki, która pozwala na pełny przepływ powietrza. Krótkie, przed kolano, luźne spodenkisprawdzą się tu idealnie. Nie będą ocierać skóry ani krępować ruchów. Warto pomyśleć również o termoaktywnej bieliźnie, która zapewni właściwą cyrkulację powietrza. Jeśli jest bezszwowa, to nawet lepiej, nie będzie podrażniać nas podczas wysiłku. Wybierzmy wysokiej jakości skarpety, w których stopa nie będzie się ślizgać, gdy pojawi się pot. Buty do koszykówki – na co zwrócić uwagę? Odpowiednie obuwie sportowe to najważniejszy element w wielu dyscyplinach. Również w koszykówce przykłada się do nich dużą wagę. But powinien zapewniać naszej stopie odpowiednie podparcie, doskonale amortyzować przeciążenie. Podeszwa musi dobrze przylegać do podłoża, zapewniać przyczepność. Nie zapominajmy, że koszykówka jest bardzo dynamicznym i wysoce kontaktowym sportem. Przy wyborze odpowiednich butów weźmy pod uwagę warunki, w których ćwiczymy. Jeśli rozgrywki odbywają się tylko w hali, na parkiecie, to w zupełności powinny nam wystarczyć buty z niską cholewką. Jeżeli treningi odbywają się również na betonie czy asfalcie, to przyda się dodatkowa stabilizacja kostki i ścięgna Achillesa. Wybierzmy więc cholewkę za lub do połowy kostki. Niektórzy gracze koszykówki dodają sobie kilku centymetrów podwyższoną podeszwą. Również możemy zdecydować się na ten zabieg. Wybierajmy obuwie wysokiej jakości, które zapewni nam najlepszą ochronę przed kontuzjami. Koszykówka to niezwykle ciekawy i emocjonujący sport. Daje dużo radości oraz zbliża nas do ludzi. To świetny sposób na trening ciała, spalanie kalorii i rzeźbienie sylwetki. Wypad ze znajomymi na rozgrywkę w kosza może być świetnym sposobem na spędzanie wiosennych wieczorów.
Strój do koszykówki – jak powinien wyglądać i z czego powinien się składać?
800 zł to całkiem spory budżet, w ramach którego można kupić naprawdę mocny smartfon ze średniej półki cenowej. Jaki model wybrać? Przed takim dylematem zapewne stoi teraz wielu z was. Postaram się nieco pomóc w podjęciu decyzji zakupowej, prezentując kilka naprawdę ciekawych modeli w tej cenie. UMI MAX Na początek mam dla was propozycję chińskiego producenta smartfonów, firmy UMI. Model MAX , bo o nim będzie tutaj mowa, ma specyfikację rodem z dużo droższych urządzeń. Na wyróżnienie zasługuje szczególnie czytnik linii papilarnych, który diametralnie ułatwia korzystanie ze smartfonu, umożliwiając jego szybkie odblokowywanie. Producent nie zapomniał o dual SIM, dzięki któremu można korzystać z dwóch kart SIM na jednym smartfonie. Specyfikacja obejmuje 5,5-calowy ekran IPS o rozdzielczości 1920 x 1080 pikseli, aż 8-rdzeniowy procesor z zegarem 2 GHz, 3 GB RAM, a wszystko to zasila pojemna bateria 4000 mAh. System to w tym przypadku Android 6.0 Marshmallow. Co z kamerami? Dla wielbicieli fotografii przygotowano aparat główny 13 Mpix i kamerę przednią 5 Mpix. Warto dodać, że na dane mamy tu 16 GB pamięci wewnętrznej. Cena waha się w okolicach 800 zł. Więcej dowiecie się z testu UMI MAX. box:offerCarousel Samsung Galaxy J5 (2016) W cenie ok. 660 zł możecie skorzystać z propozycji jednego z najlepiej znanych producentów smartfonów, firmy Samsung. Bardzo mocnym punktem modelu Galaxy J5 (2016) jest ekran, który został oparty o 5,2-calową matrycę Super Amoled o rozdzielczości 720 x 1280 pikseli. Sprzęt ten nie może się też wstydzić innych parametrów. Koreański producent zastosował tu bowiem 2 GB RAM, 16 GB pamięci wewnętrznej, 4-rdzeniowy procesor 1,2 GHz, baterię 3100 mAh oraz kamery 13 Mpix i 5 Mpix. Co z systemem operacyjnym? Mamy tu zainstalowany Android w wersji 6.0 Marshmallow. Galaxy J5 (2016) powinien się też spodobać tym osobom, które szukają aparatu obsługującego dwie karty SIM. Wiele wariantów tego urządzenia sprzedawanych za pośrednictwem Allegro obsługuje dual SIM. box:offerCarousel Samsung Galaxy Xcover 3 G389F A może marzy się wam smartfon, który będzie „pancerny” – odporny na upadki, złe warunki atmosferyczne, a nawet zalanie wodą? W takim razie powinniście rozważyć zakup Samsunga Galaxy Xcover 3 G389F. Sprzęt ten można kupić już za ok. 660 zł. Jego dane techniczne nie są niestety tak mocne, jak konkurencji (mamy tu 4-rdzeniowy procesor 1,3 GHz, 1,5 GB RAM, 8 GB pamięci wewnętrznej, kamery 5 oraz 2 Mpix, a także 4,5-calowy ekran o rozdzielczości 480 x 800 pikseli). Wszystkie te niedostatki nadrabiają jednak certyfikaty IP67 oraz MIL-STD-810G. Ten pierwszy świadczy o odporności na zanurzenie w metrowej wodzie (na nie dłużej niż 30 minut), natomiast drugi potwierdza m.in. odporność na sól, wilgotność, wibracje, promieniowanie słoneczne, wysoką temperaturę itp. Pozostałe parametry obejmują baterię 2200 mAh i system Android 6.0 Marshmallow. Zapoznajcie się również z testem Galaxy Xcover 3. box:offerCarousel Bluboo Maya Max Na koniec zostawiłem smartfon Bluboo Maya Max. Za to urządzenie przyjdzie zapłacić ok. 680 zł. Co otrzymacie w zamian? Wielkim (dosłownie) atutem tego aparatu jest jego ekran, który ma przekątną aż 6-cali (rozdzielczość 720 x 1280 pikseli). Jest tu również aż 8-rdzeniowy procesor o taktowaniu 1,5 GHz, 3 GB RAM i 32 GB przestrzeni na dane. Akumulator stanowi tu ogniwo zasilające o pojemności 4200 mAh. Koniecznie muszę dodać, że Bluboo Maya Max obsługuje dual SIM. Wielką zaletą jest to, że smartfon został opatrzony certyfikatem IP63, więc niegroźny mu pył i natrysk wodą. System operacyjny to z kolei Android 6.0 Marshmallow.
Smartfony do 800 zł – I kwartał 2017
Przez zestawienia najlepszych, najciekawszych, najbardziej godnych uwagi książek roku nieodmiennie przewija się biografia Ireny Sendlerowej napisana przez Annę Bikont, znaną dziennikarkę i pisarkę. Trudno zaprzeczyć, że to pozycja ważna, którą przeczytać po prostu należy. Nie znaczy to, że lektura „Sendlerowej” będzie przykrym obowiązkiem, wykonanym w ramach bycia na bieżąco z tym, co w polskiej literaturze piszczy. Wręcz przeciwnie, książkę Anny Bikont czyta się doskonale, zaś lektura zostawia po sobie wiele wrażeń. Wątpliwości i niejasności Irena Sendlerowa jest swego rodzaju dobrem narodowym. Sama o sobie mówiła, że stanowi nasze „narodowe alibi”. Historia kobiety, która osobiście uratowała z getta warszawskiego 2,5 tysiąca żydowskich dzieci, jest wzruszająca, poprawia nasze samopoczucie i stanowi przeciwwagę dla opisanej również przez Annę Bikont historii z Jedwabnego. Autorka nie chce umniejszać zasług Sendlerowej, które są niepodważalne. Trudno jednak nie zdziwić się, dokonując prostych obliczeń. Według Centralnego Komitetu Żydowskiego przed II wojną światową w Polsce żyło około miliona żydowskich dzieci, po wojnie zaś tylko 5 tysięcy. Znaczyłoby to, że Sendlerowa osobiście uratowała aż połowę z nich. Jednak według szacunków niektórych historyków z getta ocalało 500 dzieci. Poza tym akcja wyprowadzania dzieci z getta trwała 7 miesięcy, zatem żeby wyprowadzić 2,5 tysiąca, trzeba by ratować 10 dziennie. Uratowanie 500 dzieci to także wspaniały i wielki czyn, po co więc tę liczbę zawyżać? Sami uratowani zresztą wprowadzają sporo zamieszania. Bikont dociera do osób, które twierdziły, że zostały osobiście wyprowadzone z getta przez Sendlerową, po czym w rozmowie z nią przyznały, że tak nie było i że Sendlerową poznały wiele lat później. Widocznie wywierała takie wrażenie na ludziach, że chcieli stać się częścią jej legendy, może nawet w to wierzyli. Śledztwo biograficzne Wątpliwości się mnożyły, a Anna Bikont zorientowała się, że nie pisze tylko o samej Sendlerowej. W dużym stopniu jej książka dotyczy tego, jak kreujemy siebie i innych, jak tworzymy swoją biografię i ukrywamy prawdę, nawet jeśli jest chwalebna. Autorka prowadzi gruntowne dochodzenie, przekopuje się przez imponującą ilość materiałów źródłowych, a jednak wiele razy czuje się bezradna i może co najwyżej wybrać najbardziej, jej zdaniem, prawdopodobną wersję wydarzeń. Portretuje Sendlerową z krwi i kości – osobę, która miała swoje słabości, która potrafiła koloryzować i fałszować rzeczywistość, a jednocześnie dokonała wielkiego czynu. Kolejny obraz Holokaustu Nie brakuje w naszej literaturze przejmujących obrazów Holokaustu, ale „Sendlerowa. Życie w ukryciu” jest kolejną, znaczącą cegiełką. Ratowanie żydowskich dzieci było dużym przedsięwzięciem, zaś wyprowadzenie ich z getta było tylko początkiem. Dużo trudniej było znaleźć dla nich domy i zdobyć pieniądze na ich utrzymanie. Zagrażali im nie tylko Niemcy. Równie niebezpieczni bywali polscy donosiciele, którym łatwiej było zorientować się, gdzie i kto ukrywa Żyda. Anna Bikont relacjonuje historie przejmujące i bolesne. Warto po „Sendlerową” sięgnąć, nie tylko po to, żeby mieć swoje zdanie na temat książki, która budzi sporo kontrowersji. Ciekawie jest dowiedzieć się, z jakimi wyzwaniami musi się mierzyć biograf próbujący dociec prawdy o postaci pomnikowej, dobrze też przekonać się, że nawet ta odbrązowiona Sendlerowa nadal jest prawdziwą bohaterką. Źródło okładki: strona czarne.com.pl
„Sendlerowa. W ukryciu” Anna Bikont – recenzja
Dobry piec na pellet jest inwestycją długoterminową, która może się zwrócić w postaci niższych rachunków za ogrzewanie. Przed zakupem takiego kotła należy wziąć pod uwagę takie czynniki jak: właściwa moc grzewcza, sprawność spalania, wyposażenie kotła itd. Co warto wiedzieć o kotłach na pellet i dlaczego zyskują one na popularności? Praktyczne informacje znajdziesz poniżej. Przeczytaj: Czym jest pellet? Zalety kotłów na pellet Ceny kotłów na pellet Kotły na pellet coraz częściej wypierają konwencjonalne węglowe źródła ciepła, zarówno w istniejących, jak i w projektowanych kotłowniach na paliwa stałe. Paliwo opałowe, jakim jest pellet, jest zdecydowanie korzystniejszym materiałem niż tradycyjny węgiel czy drzewo. Tego typu kotły wyróżniają się prostotą i wygodną obsługą, dysponując podajnikiem, który zapewnia automatyczne dozowanie paliwa, oraz pozwalają na łatwiejsze utrzymanie czystości – załadunkowi paliwa nie towarzyszy brudzący czarny pył. W dodatku pellet jest biomasą, czyli odnawialnym źródłem energii, który wpisuje się w wymagania przepisów antysmogowych. Czym jest pellet? Pellet to paliwo, które w ostatnich latach zyskało na popularności – jego zwolennicy wśród zalet wymieniają czystość, wygodę i brak popiołu. Tworzy się go z odpadów drzewnych, takich jak wióry, trociny oraz zrębki – skutkiem czego powstaje materiał opałowy w postaci granulatu o wysokiej kaloryczności. Mieszanina takich składników sprawia, że w stosunkowo niewielkiej objętości znajduje się sporo substancji, z których w wyniku spalenia uwalnia się ciepło. W trakcie jego produkcji nie używa się sztucznych dodatków, których spalanie może przyczyniać się do zanieczyszczenia atmosfery. Kaloryczność pelletu wysokiej jakości może sięgać nawet do 18 MJ/kg – to niewiele mniej od węgla typu groszek, którego rynkowa wartość opałowa utrzymuje się na poziomie 24 MJ/kg. Oprócz dobrych parametrów energetycznych ważną zaletą pelletu są ich właściwości użytkowe. Są łatwozapalne, do zainicjowania ich zapłonu wystarczy grzałka elektryczna. Mają formę granulatu średnicy 6-8 mm i długości do 40 cm, są łatwe do transportu i przechowywania, stąd pakowane są w worki po 10 lub 20 kg. Świadectwem ich jakości są certyfikaty, np. DIN plus, EN PLUS A1 – potwierdzają one jakość produkowanego pelletu, wysoką kaloryczność i niską zawartość popiołu. box:offerCarousel Zalety kotłów na pellet Obecne na rynku kotły na pellet to urządzenia spełniające wymagania energetyczno-emisyjne klasy 5, a także europejskie wymagania efektywności energetycznej sygnowane certyfikatem EcoDesign. Kotły tego typu posiadają wbudowany podajnik paliwa, pozwalający na kilkudniową bezobsługową pracę kotła. Jego pojemność może sięgać od 200 do nawet 400 dm3. Niektórzy producenci oferują niezależne zbiorniki na pellet pozwalające na przechowanie większych ilości pelletu – pojemność takich zbiorników wynosi od 500 do nawet 1300 dm3. Gdy w kotłowni nie mamy miejsca na zastosowanie dodatkowego zasobnika, problem może rozwiązać podajnik pneumatyczny, transportujący pellet z większej odległości, np. ze zbiornika zewnętrznego. box:offerCarousel Na rynku znajdziemy kotły o zróżnicowanych mocach, najmniejsze urządzenia mają moc rzędu 10 kW, największe – nawet 50 kW. Podstawą doboru mocy grzewczej kotła są potrzeby cieplne budynku, w przypadku nowo projektowanego budynku taką wartość znajdziemy w projekcie budowlanym branży sanitarnej. Trudniej oszacować moc kotła grzewczego dla istniejącego domu, zwłaszcza gdy poddajemy go termomodernizacji. Jeśli przed termomodernizacją został przeprowadzony audyt energetyczny, moc przyszłego kotła grzewczego znajdziemy właśnie w takim opracowaniu. Jeśli nie, jego moc warto omówić ze sprzedawcą lub producentem. Dzięki swojemu doświadczeniu będą w stanie doradzić nam optymalne rozwiązania. Ceny kotłów na pellet Kocioł na pellet to dobre rozwiązanie dla tych, którzy nie chcą się zajmować rozpalaniem i dokładaniem drewna. Jednorazowy zasyp paliwa pozwala na bezobsługową pracę kotła przez kilkanaście godzin, a nad procesem spalania czuwa wbudowana elektronika. Ceny tego typu kotłów zaczynają się od ok. 8 tys. zł – tyle zapłacimy za najprostsze modele o mocy rzędu 10 kW. Wraz z większą mocą kotła rośnie również cena – lecz koszty nie wzrastają proporcjonalnie. Nowoczesny kocioł na pellet, wyposażony w rozbudowany sterownik, moduł internetowy, pojemny zasobnik paliwa kosztuje powyżej 11 tys. zł. Jednak bez względu na to, jaki model wybierzemy – zyskamy praktyczny i ekologiczny system grzewczy, pozwalający na wygodne i ekologiczne ogrzewanie domu.
Zakup kotła na pellet – co warto wiedzieć?
Pierwsze kroki dziecka to niezwykle emocjonujące przeżycie dla rodzica. Oczami wyobraźni widzimy, jak malec będzie mógł samodzielnie poruszać się po mieszkaniu i chodzić za rączkę na spacery. Wszystko z grubsza się zgadza, jeśli dziecko chodziłoby tam, gdzie zaplanowaliśmy my, a nie ono. Jeśli jednak wycieczki twojego malucha kończą się w miejscach niebezpiecznych lub takich, do których nie chcesz, by miało dostęp, zadbaj o jego własną strefę. My, rodzice, tak mamy. Ciągle na coś czekamy: pierwszy uśmiech, pierwszy ząbek, pierwszy krok, pierwsze słowo. A potem dajemy rady tym świeżo upieczonym: „Ciesz się, że jeszcze nie chodzi”, „Zobaczysz, jak to będzie, gdy zacznie mówić”. Kiedy stajemy z przemieszczającym się dzieckiem twarzą w twarz, zaczynamy rozumieć, że ruch nawet w obrębie małego mieszkania rodzi wiele zagrożeń. Dzieci są bardzo ciekawe świata i najchętniej towarzyszyłyby nam zarówno przy wynoszeniu śmieci, jak i przy korzystaniu z toalety. Zakup kojca daje możliwość pozostawienia dziecka w bezpiecznym dla niego miejscu na parę chwil, a rozwiązania modułowe pozwalają stale odseparować strefę dziecka od takich zagrożeń jak rozpalony kominek czy bożonarodzeniowa choinka. Kojce dmuchane Dmuchane kojce amerykańskiego producenta INTEX mają wiele zalet. Po pierwsze, są bardzo lekkie – kojec można swobodnie przenosić do innych pomieszczeń lub wynieść na zewnątrz. Po drugie, po spuszczeniu powietrza jego przechowywanie nie wymaga upychania na strychu czy garażu, bo zmieści się nawet w kuchennej szufladzie. Po trzecie, małe rozmiary sprawiają też, że kojec dmuchany możesz zabrać ze sobą na wakacje czy w odwiedziny u teściów. Może służyć jako niewielka trampolina, a po napełnieniu piłeczkami zamieni się w suchy basen. Kojce dmuchane INTEX dostępne są w różnych wersjach kolorystycznych i kształtach. Dla kogo? Dla dzieci w wieku 9-18 miesięcy, dla często podróżujących, dla właścicieli mniejszych mieszkań. Ile kosztuje? Kojec dmuchany firmy INTEX można kupić już za ok. 56 zł. Kojce-maty Jeśli twoje maleństwo nie umie jeszcze raczkować, ale jest na tyle ruchliwe, że potrafi przemieszczać się po domu, rozważ zakup maty edukacyjnej posiadającej funkcję kojca. Od zwykłej maty odróżniają ją mięciutkie brzegi, które można zapiąć na rzepy lub związać z czterech stron, tworząc kojec. To skutecznie zapobiegnie wyturlaniu się malucha poza kojec. Nad twarzą dziecka krzyżują się dwa pałąki, na których zawieszone są szeleszczące kwiatki, misie, ważki lub inne ozdoby, zwracające uwagę malucha. Tego typu kojce są bezpieczne w użytkowaniu od pierwszych dni dziecka, lecz, niestety, nie spełnią swojej funkcji w przypadku dzieci potrafiących raczkować lub starszych. Dla kogo? Dla małych dzieci niepotrafiących raczkować. Ile to kosztuje? Matę edukacyjną pełniącą funkcję kojca można kupić już za ok. 105 zł. Kojce-łóżeczka Te sprytne produkty mogą pełnić funkcję łóżeczka w pokoju dziecięcym, łóżeczka turystycznego lub kojca. Tego typu kojce - łóżeczka są bardzo lekkie i łatwe w rozłożeniu, dzięki czemu można je rozkładać w dowolnym miejscu w obrębie mieszkania, w zależności od naszych potrzeb. Siateczka, z której wykonane są boki kojca, pozwala na obserwację dziecka podczas zabawy. Specjalnie zaprojektowane wyjście, odpinane na zamek, daje maluchowi możliwość samodzielnego wydostania się z kojca, jeśli mu na to wcześniej pozwolimy. Bardziej zaawansowane wersje posiadają w komplecie moskitierę, a bardziej rozbudowane wersje – przewijak nakładany na górę kojca. Dla kogo? Dla dzieci od 0 do 3 lat, dla podróżujących. Ile kosztuje? Kojec-łóżeczko turystyczne kupisz już za ok. 87 zł. Kojce-zagrody Dają więcej wolności małym odkrywcom, bo zazwyczaj ustawia się je w formie drewnianego płotka, tworzącego po rozłożeniu kształt wielokąta. Konstrukcja modułowa pozwala na złożenie kojca według preferencji. Jeden z elementów stanowi otwieraną bramkę, by dziecko mogło wydostać się z kojca samodzielnie, jeśli będziemy chcieli mu na to pozwolić. Kojec tego typu posiada jeszcze jedno ważne zastosowanie – może odgradzać dziecko od elementów wnętrza, które mogłyby narazić je na niebezpieczeństwo, takich jak rozpalony kominek czy piekarnik. Drewniane bramki warto też rozstawić wokół kwiatów w doniczkach, by zapobiec wysypywaniu z nich ziemi przez dziecko. Kojce-zagrody nie posiadają dna, dlatego bazą dla malucha jest podłoga. Najczęściej są one zaopatrzone w antypoślizgowe nóżki zabezpieczające je przed przesuwaniem się. Dla kogo? Dla dzieci od 6 miesięcy do 3 lat, dla mieszkających w większych mieszkaniach i domach. Ile to kosztuje? Kojec-zagrodę kupisz już od ok. 165 zł. O czym warto pamiętać? Kojec powinien być stabilny i dopasowany do wzrostu oraz możliwości ruchowych dziecka. Nie każdy model kojca posiada miękkie dno. Upewnij się, czy nie musisz kupić odpowiedniego materaca lub miękkiej maty – to dodatkowy wydatek! Sprawdź, z czego wykonane są brzegi kojca. To najintensywniej obgryzana przez dzieci część tego produktu. Zerknij przez siateczkę z wnętrza kojca – powinna dawać jak największą widoczność, by dziecko czuło się komfortowo, oglądając świat. Jeśli możesz sobie na to pozwolić, nie traktuj łóżeczka dziecka jako kojca w ciągu dnia. Oddziel strefę wyciszenia i odpoczynku od strefy zabawy. Dbaj o higienę kojca. Na dnie kryje się mnóstwo okruszków, a siatka zazwyczaj wymaga czyszczenia ze śladów po jedzeniu. Wybierz bezpieczne miejsce na kojec – z dala od roślin, które mogą gubić liście, przeciągów, gorącego kaloryfera czy dużego nasłonecznienia. Dziecko nie powinno spędzać w kojcu wielu godzin. Wyjmuj je w porach posiłku oraz na czas przewijania. Od czasu do czasu pozwalaj na dotarcie do najskrytszych zakamarków w domu. Pod twoim nadzorem taka wycieczka może być dla dziecka prawdziwą frajdą.
Wybieramy kojec dla dziecka do 300 zł
Wszystkie kontrolery służące do interakcji z konsolą do gier na pierwszy rzut oka wyglądają tak samo, ale diabeł tkwi w szczegółach. Warto wiedzieć o różnicach między nimi, szczególnie gdy kupuje się pada od konsoli Xbox One. Kontrolery dołączane do konsol firm Microsoft i Sony z czasem ewoluują – podobnie jak same konsole. Cykl życia tych sprzętów jest co prawda wieloletni, ale pojawiają się kolejne iteracje – chociaż kompatybilne między sobą, to nieznacznie usprawnione. O czym warto wiedzieć kupując pada od konsoli? Kontroler od Xbox One – co się zmieniło względem poprzednika? Dla graczy, którzy zdecydowali się na zakup nowej konsoli Microsoftu, zaprojektowano zupełnie nowego pada. Ten kontroler z wyglądu przypomina nieco pada od Xboksa 360, ale jest znacznie bardziej elegancki i funkcjonalny. Miłym dodatkiem są np. silniczki wibracyjne pod triggerami. Do jego produkcji użyto tworzywa sztucznego wyraźnie lepszej jakości. Wciskanie przycisków jest odczuwalnie wygodniejsze, bo mają one przyjemniejszą fakturę. Gałki analogowe są też tak samo ułożone – nie umieszczono ich symetrycznie jak w padzie od PlayStation. Pierwsza i druga generacja kontrolera od Xbox One Spore zmiany zaszły też pomiędzy pierwszą a drugą generacją kontrolera od Xbox One. Pad doczekał się rewizji po premierze konsoli w wersji z 1 TB dyskiem. Poprawiono nieznacznie bumpery, ale najważniejsza nowość to dodanie gniazda minijack, którego brakowało w pierwszej edycji przyrządu wyposażonego tylko we własnościowe gniazdo Microsoftu. Dzięki wtyczce minijack w padzie od Xbox One można podłączyć do niego zwykłe słuchawki. Kontroler Xbox One S Wraz z konsolą Xbox One S pojawił się zupełnie nowy pad. Nie tylko ma on biały kolor podobny do konsoli, ale dodano mu także łączność Bluetooth obok standardu transmisji bezprzewodowej Xbox Wireless. Kontroler od Xbox One S ma też nieco większy zasięg niż poprzednia wersja – do 12 metrów. Nie zabrakło oczywiście portu minijack. Kontroler Xbox Elite Dla prawdziwych entuzjastów Microsoft przygotował specjalny kontroler Xbox Elite. Ten pad wyposażony został w dodatkowe wajchy i możliwość wymiany krzyżaka na inny – wykorzystano do jego produkcji inne materiały i jest nieco cięższy od zwykłego modelu. Urządzenie jest też znacznie lepiej wykonane niż pozostałe pady od Xboksa One, ale okupione jest to wyższą ceną gadżetu. Tak jak w przypadku pozostałych akcesoriów z tej rodziny, do Xbox Elite można podpiąć zwykłe słuchawki. Podsumowanie Wszystkie kontrolery od Xboksa One można podłączyć do PC za pomocą kabla lub poprzez łączność bezprzewodową. Standard Xbox Wireless w pierwszych dwóch wersjach pada i w kontrolerze Xbox Elite pozwala połączyć się ze specjalnym adapterem wpinanym do portu USB, a akcesorium od Xbox One S może wykorzystać zwykły Bluetooth. Biorąc pod uwagę różnice pomiędzy generacjami, przy kupowaniu kontrolera do gier, nie należy decydować się na pierwszą lepszą ofertę. Warto upewnić się, który dokładnie model oferuje sprzedawca i poszukiwać tego najnowszego lub... wręcz przeciwnie – tego najstarszego i najmniej zaawansowanego, który może być sprzedawany w znacznie atrakcyjniejszej cenie.
Pady od Xbox One – czym się różnią poszczególne modele?
Gdy temperatura zbliża się do 0°C, do łask wraca puchowa kurtka. I nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ skutecznie chroni przed zimnem. Jest tylko jedno „ale”– trzeba umieć ją nosić, żeby nie dodać sobie kilkunastu kilogramów. Bez puchowej kurtki trudno sobie wyobrazić przetrwanie zimy. Choć jest ciepła i wygodna, to ma jeden mankament. Optycznie powiększa sylwetkę, i to bardzo. Nie zamierzamy jednak z niej rezygnować, w końcu to niezastąpiona odzież wierzchnia na mrozy. Trzeba jednak się zastanowić nad wyborem odpowiedniego fasonu. Najlepsze będą gładkie, bez pikowania – te są najbardziej korzystne dla sylwetki. Warto też sięgnąć po kurtki z zaakcentowaną talią, np. paskiem. Jeśli wolimy pikowane puchówki, trzeba wybrać krótkie o drobnych pikowaniach. Jeśli natomiast pikowania są szerokie i wyraziste, szukajmy krojów przypominających płaszcz – są bardziej wysmuklające. Kurtki, w których sylwetka wygląda najgorzej, to te o kroju bomberki i proste. W pierwszej wygląda się jak kulka, w drugiej – jak pudełko. Co zrobić aby temu zapobiec? Oto nasze sprawdzone stylizacje z kurtkami puchowymi w roli głównej. Gładka sprawa box:imagePins box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin Kurtka puchowa bez pikowań, przypominająca nieco popularną parkę, to wybór korzystny dla każdej sylwetki. W tej z H&M jest i lekko zaakcentowana talia, i futrzany kołnierz, co dodaje jej wdzięku. Do długich kurtek puchowych pasują buty na obcasach, które optycznie wydłużają i wysmuklają sylwetkę. Do tej kurtki dobraliśmy modne muszkieterki, czyli kozaki za kolana, marki Venezia. Do nich pasują szare dżnsy rurki i ciepły sweter w popielatym odcieniu H&M. Do tego szalik z oferty Tommy’ego Hilfigera w pasującym kolorze oraz rękawiczki z cyrkoniami, które dodadzą całości odrobiny blasku. W takiej stylizacji sylwetka wygląda lekko, a dzięki muszkieterkom kobieco. Na krótko box:imagePins box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin Krótka kurtka puchowa z drobnym pikowaniem to doskonały model miejski i sportowy. Nie krępuje ruchów, jest lekka i wygodna. Można ją wystylizować na wiele sposób. Proponujemy granatową kurtkę z kolekcji Tommy’ego Hilfigera. Dobraliśmy do niej jasną sukienkę dzianinową do kolan z golfem od Noisy May Tall. To doskonały krój na co dzień – wygodny i niezobowiązujący. Akcesoria w kolorze zbliżonym do sukienki spowodują, że kurtka wysunie się na pierwszy plan, a całość stanie się elegancka. Zamszowe buty od Zapato wysmuklają sylwetkę. Do tego klasyczny zegarek na skórzanym pasku z logo Daniela Wellingtona i oryginalny naszyjnik od Laoni. Dziewczęco box:imagePins box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin Najbardziej korzystny fason kurtki ma krój płaszcza, czyli jest dopasowany na górze i z lekko rozkloszowanym dołem. Taki model proponuje Unisono. Kurta tej firmy pasuje zarówno do spódnic, sukienek, jak i spodni. Jest dłuższa, dzięki czemu chroni przed zimnem. Do niej dobraliśmy spódnicę dżinsową z guzikami z przodu, o nieco dziewczęcym charakterze. Do tego sweter z modnymi wycięciami na ramionach od Missmis. W tej stylizacji sprawdzą się klasyczne kozaki z jasnej skóry, np. od Eremo. Do nich rajstopy modelujące Calzedonia w zbliżonym odcieniu do butów. Jeśli buty i rajstopy są w podobnych kolorach, nogi wyglądają szczuplej. Jeszcze szalik w jednolitym kolorze oraz kolczyki koła, które dobrze korespondują z charakterem całego stroju. Jak się okazuje, nawet w puchowej kurtce można wyglądać dziewczęco.
Puchowa kurtka – 3 odsłony
Adwent to czas szczególny. Przez kilka tygodni oczekujemy w skupieniu i powadze na zbliżające się święta Bożego Narodzenia. Nie bez powodu tym wyjątkowym chwilom towarzyszą dekoracyjne lampiony. Lampion adwentowy ma znaczenie symboliczne: pojawił się w przypowieści Jezusa o przezornych pannach czekających na Oblubieńca z lampionami. Lampion ten to czworoboczna lampka o witrażowych ściankach, ozdobionych świątecznymi lub biblijnymi motywami. Wewnątrz umieszczona jest świeca lub żarówka. Dzieci idące do kościoła na roraty zabierają ze sobą migające lampki, a ich światło rozjaśnia mrok grudniowej nocy. Dziś produkowane lampiony są naprawdę prześliczne, a wybór spośród różnych wzorów może być naprawdę trudny. Z lampionem na roraty W domu, w którym są małe dzieci, bez lampionu adwentowego nie wyobrażamy sobie przedświątecznych przygotowań. Maluchy kochają światło, a mała migocząca lampka, z którą idą na nabożeństwo, to dla nich niebywała atrakcja. Minilampion adwentowyz mrugającą gwiazdkąza niecałe 10 zł będzie idealnie pasował do ręki małego dziecka. Ciekawą propozycją jest także lampion wyglądający jak obsypany śniegiem i wykonany ze sprasowanej waty. Na szybkach ma gwiazdki, a wewnątrz migające światełko. Kosztuje 15 zł i jest idealny dla malucha. Warto też rozważyć kupno lampionu w kształcie domku, wykonanego z drewnianej sklejki i płyty dekoracyjnej. Jest oferowany w różnych kolorach: różowym, niebieskim, seledynowym, a zdobią go przesympatyczne motywy dziecięce: aniołki, świeczki, serduszka, dzwonki. Drewniany domek-lampion kosztuje ok. 36 zł. Drewniany albo metalowy Lampiony mogą być wykonane z różnych tworzyw, najczęściej spotykane to drewno lub metal. Lampion drewniany jest lekki, przeważnie zrobiony ze sklejki, np. brzozowej. Na ściankach widnieją różne motywy: bałwanki, gwiazdki, aniołki, świeczki, choinki, śniegowe gwiazdki, a wszystko to lekkie i zabawne, jakby wprost stworzone dla małych dzieci. Cena lampionu wyposażonego w żarówkę (czy świecę) typu LED to ok. 20 zł. Znana niemal wszystkimlatarenka z IKEA, o charakterystycznym, rozpoznawalnym kształcie, jest używana do różnych celów, ale może służyć również jako lampion adwentowy. Wykonana z metalu ma górną część lekko ażurową, z motywami gwiazdek. Na okienkach widnieją śniegowe płatki i gwiazdki. Oświetlana tradycyjnie świecą bądź podgrzewaczem daje ciepłe, nastrojowe światło. Latarenki, dostępne w trzech kolorach: białym, czarnym i srebrnym, kosztują ok. 30 zł. Żarówka, świeczka, LED Od czasu upowszechnienia się diod LED również w latarenkach adwentowych wykorzystuje się ten rodzaj oświetlenia. Świeczka LED działa na baterie. Włączniki są zazwyczaj zamontowane na spodzie, a światło pulsuje lub migocze. Lampiony z diodami LED są bezpieczne w użyciu: nie można się nimi poparzyć (bo nie wydzielają ciepła) i niczego nimi nie podpalimy (co się może zdarzyć w przypadku tradycyjnej świeczki). Prócz lampionów podczas trwania adwentu kupujemy również wieńce adwentowe oraz specjalne kalendarze, dzięki którym możemy odliczać dni do Bożego Narodzenia. W okienkach oznaczających poszczególne dni ukryte są słodycze albo inne niespodzianki dla dzieciaków. A migające latarenki towarzyszą pełnemu refleksji oczekiwaniu…
Najchętniej wybierane adwentowe lampiony
Odpowiedni poziom wilgotności w mieszkaniu jest bardzo istotny dla naszego zdrowia i samopoczucia. Wilgotność przekraczająca normy może doprowadzić do wielu groźnych chorób dróg oddechowych, migreny czy ogólnego rozdrażnienia. Ponadto długo utrzymująca się wilgotność może doprowadzić do pojawienia się grzyba na ścianach domu (a jego usunięcie nie jest proste). Najlepszym rozwiązaniem jest zastosowanie osuszacza powietrza. Jaki wybrać? W naszym poradniku prezentujemy osuszacze powietrza dostępne na Allegro w cenie do 200 zł. Berdsen 88W Berdsen 88W o mocy 70 W to osuszacz powietrza działający na bazie technologii Peltiera. Nie posiada kompresora, dzięki czemu jest lekki i bardzo cichy. Osuszacz jest bardzo prosty w obsłudze, a ze względu na niewielkie wymiary (34 x 20 x 16 cm) może być umieszczony w garderobie, szafie czy szafkach kuchennych. Urządzenie ma wbudowany detektor poziomu wody. Co to oznacza? W momencie, gdy zbiornik z wodą jest pełny, osuszacz automatycznie się wyłącza, a lampka kontrolna zmienia kolor z zielonego na czerwony. Wydajność urządzenia to 600 ml w przybliżeniu na dzień przy temperaturze 30°C, wilgotność względna wynosi 80 proc. Koszt osuszacza mieści się w granicy 197 zł. Optimum OT-7100 Osuszacz powietrza Optimum OT-7100 jest doskonałym urządzeniem do pomieszczeń o metrażu do 15m3. Jego duży pojemnik na wodę (500 ml) gwarantuje nieprzerwaną pracę przez 24 godziny. Wbudowany filtr bakteriobójczy pozwala na usunięcie ponad 90 proc. bakterii i pochłania ponad 80 proc. nieprzyjemnych zapachów. Nadmiar wody, jaki jest w stanie usunąć to nawet do 0,5 litra dziennie. Warto dodać, że zbiornik na wodę jest wymienny i automatycznie wyłącza się, gdy jest pełny. Poziom hałasu to ≤ 40dB/A. Cena Optimum OT-7100 to 159 zł. Blyss Epi 608A Urządzenie Blyss model Epi 608A o mocy 60 W jest niewielkie (12 x 20 x 32,5 cm), ale bardzo wydajne (300 ml wilgoci na dobę przy 30°C, 80 proc. RH). Jest to cichy kompresor, nie posiada ani kompresora, ani chłodziwa. Osuszacz automatycznie się wyłącza po wypełnieniu zbiornika, co sygnalizuje wskaźnikiem LED. Doskonale sprawdzi się w mieszkaniu i biurze, a wygodna rozkładana rączka pomoże w przenoszeniu. Koszt Blyss Epi 608A to 149 zł. Fresh Air DH868 Osuszacz powietrza Fresh Air DH868 to przede wszystkim urządzenie, które nie wymaga żadnych wkładów czy proszków. Wystarczy podłączyć je do prądu i systematycznie opróżniać zgromadzoną wodę. Fresh Air sam wykrywa napełnienie zbiornika, a następnie wyłącza się automatycznie. Jego zaletą jest energooszczędność (pobór mocy 60 W), cicha praca i niewielkie wymiary (16 x 14 x 23 cm). Doskonale nadaje się do pokoju dziecięcego czy biura. Koszt urządzenia oscyluje w granicach 199 zł. Wetekom Urządzenie Wetekom o mocy 60 W jest idealne do niewielkich pomieszczeń, takich jak łazienki i garderoby. Wykorzystując technologię Peltiera, skutecznie pozbywa się nieprzyjemnych zapachów i pleśni, która pojawia się na ścianach. To bardzo wydajny osuszacz z 1,5-litrowym wymiennym zbiornikiem, który gwarantuje cichą pracę. Osuszacz Wetekom można dostać już od 110 zł.
Osuszacz powietrza do 200 zł – przegląd
Telefony komórkowe nie służą już tylko do prowadzenia rozmów i wysyłania SMS-ów. Stały się także odtwarzaczami multimedialnymi, konsolami do gier, a tak naprawdę to małymi komputerami. Z racji tego często potrzebujemy do nich dodatkowych akcesoriów, np. słuchawek. Wybór jest ogromny i znajdzie się nawet kilka ciekawych urządzeń dla miłośników stylu retro. Retro to po prostu stylizowanie urządzeń na nieco starsze, jakby z poprzedniej epoki. Nie jest to nowy trend, ale z roku na rok ulega mu coraz więcej producentów i użytkowników. Akcesoria w stylu retro bez wątpienia wyglądają ciekawie i wyróżniają się na tle konkurencji. Nie inaczej jest w przypadku słuchawek. Unitra SN-50SZ Unitra to legendarna polska marka, która niedawno wróciła na rynek. Jednym z urządzeń w ofercie firmy są słuchawki nauszne SN-50SZ, które wyglądem nawiązują do czasów PRL-u. Ich pasmo przenoszenia mieści się w zakresie od 20 Hz do 20 kHz, co jest raczej standardowym osiągnięciem. Poza tym słuchawki charakteryzują się opornością na poziomie 32 Ohmów oraz czułością wynoszącą 100 dB. Wyposażone są także w mikrofon z przyciskiem do odbierania rozmów. Producent udziela na słuchawki 2-letniej gwarancji. Ich cena to około 130-160 zł. Maxell Retro DJ To kolejne słuchawki w stylu retro, o czymś świadczy już ich nazwa. Wyposażone są w nauszniki z miękką wyściółką, regulowany pałąk, mikrofon do odbierania rozmów oraz regulację głośności na kablu. Z kolei parametry techniczne to: pasmo przenoszenia w zakresie od 10 Hz do 20 kHz, oporność 32 Ohmów oraz czułość 95 dB. Przewód ma długość 1,2 m, a przetworniki średnicę 38 mm. Warto też wspomnieć o tym, że przewód jest skręcany, więc nie powinien się tak plątać. Słuchawki Maxell Retro DJ możemy kupić w cenie zaczynającej się od około 70 zł. Marshall Major II Firma Marshall to już pewnego rodzaju legenda rynku muzycznego. Do historii przeszły przede wszystkim wzmacniacze tej marki. Ale nie znaczy to, że inne produkty nie są warte uwagi. Jeśli szukamy słuchawek w stylu retro, to bardzo ciekawie prezentują się modele Marshall Major II. Dostępne są w czterech wersjach kolorystycznych – białej, brązowej, tradycyjnej czarnej oraz pitch black. Słuchawki Marshalla charakteryzują się przede wszystkim świetnej jakości dźwiękiem. Pomimo że producent działa na rynku już od wielu lat, nie zapomniał też o użytkownikach sprzętów mobilnych. Dlatego Major II mają mikrofon do odbierania rozmów telefonicznych. Marshall Major II to propozycja dla bardziej wymagających, co widać też po cenie około 300 zł. Presitigio PHS2 Retro Prestigio to francuska marka, która ma w swojej ofercie wiele urządzeń, w tym także smartfony. Co ciekawe, słuchawki PHS2 Retro wyposażone są w dość duży mikrofon, więc lepiej mogą się sprawdzić przy komputerze niż smartfonie. Nie zmienia to jednak faktu, że prezentują się bardzo ciekawie i z pewnością zasługują na uwagę. Dużą zaletą jest kabel o długości aż 2,2 m. Pozostałe parametry są raczej standardowe – pasmo przenoszenia od 20 Hz do 20 kHz oraz czułość na poziomie 93 dB. Cena oscyluje w granicach 65-90 zł. Audio-technica ATH-RE70 Ostatnie już słuchawki retro, ale za to chyba najlepsze pod kątem parametrów technicznych. Ich pasmo przenoszenia mieści się w zakresie od 10 Hz do 24 kHz, co jest najlepszym wynikiem wśród wszystkich proponowanych modeli. Poza tym słuchawki mogą się pochwalić czułością 100 dB oraz opornością na poziomie 40 Ohmów. Do smartfona podłącza się je tradycyjnym złączem mini-jack 3,5 mm. Przewód ma 1,2 m długości, więc spokojnie wystarczy do słuchania muzyki. Cena to mniej więcej 350-370 zł, więc nieco więcej, niż musimy zapłacić za modele Marshalla.Jak widać, na rynku nie brakuje słuchawek w stylu retro. Miłośnik każdego stylu powinien znaleźć w ofercie sklepów odpowiadające mu urządzenie. Jeśli zależy nam na jakości dźwięku, to powinniśmy wybierać wśród słuchawek Marshalla lub Audio-technica. Jeśli chcemy postąpić patriotycznie, to warto zastanowić się nad polskim produktem, czyli Unitra SN-50SZ.
Retro słuchawki do smartfona – polecane modele
Wakacje to szczytowy okres wegetacji drzew, krzewów i roślin zielnych. W ogrodzie warzywnym pojawiają się pierwsze plony, a kwiaty zachwycają feerią barw. To również okres intensywnych prac pielęgnacyjnych, m.in. pielenia grządek, przycinania krzewów i rozsadzania bylinek. Podpowiadamy, jakie zadania czekają właścicieli ogrodów w lipcu oraz sierpniu. Początek wakacji W lecie najważniejsze jest systematyczne nawadnianie zarówno roślin ozdobnych, jak i zielników czy ogródków warzywnych. Podczas upałów rośliny uprawiane w pojemnikach należy podlewać nawet dwukrotnie w ciągu dnia. Grządki oraz rabatki będą wymagały pielenia, a następnie podsypania świeżą ściółką, która zapobiegnie parowaniu wody z gleby i zachwaszczeniu. Z krzaków róży wycinamy pędy wyrastające z podkładek i przekwitłe kwiatostany, a następnie intensywnie je nawozimy. Od drugiej połowy lipca można zacząć szczepienie, czyli rozmnażanie róży przez połączenie szlachetnego pędu (tzw. zrazu) z nieszlachetną, czyli dziką, ukorzenioną podkładką. Raz w miesiącu przycinamy żywopłot, skracając młode pędy przynajmniej o połowę lub więcej, jeżeli mamy w planie zahamować jego rozrastanie się. Prace te najlepiej wykonywać w pochmurny dzień, aby ostre słońce nie poparzyło świeżo odsłoniętych liści. Czeka nas też wykopywanie, przycinanie i zbieranie roślin bulwiastych, kłączowych oraz cebulowych. Na początku wakacji wykopujemy ostatnie cebule tulipanów, bulwy czosnków ozdobnych, narcyzów oraz zimowitów, a następnie układamy w ciepłym i suchym pomieszczeniu. Rośliny kłączowe, czyli m.in. kosaćce bródkowe dzielimy, przesadzamy i palikujemy (przywiązujemy do podpór, aby pędy się nie wyłamywały). Wszystkie kwitnące rośliny (m.in. mieczyki, dalie ogrodowe) trzeba obficie nawozić, a z odmian ozdobnych usuwać przekwitłe kwiatostany, aby pobudzić rozwój nowych pąków. To także czas na rozmnażanie bylin skalnych oraz roślin okrywowych, dzielenie bylin kwitnących, a także wysiewanie i palikowanie roślin jednorocznych (zakwitną przed jesiennymi chłodami) i dwuletnich. Drzewa i krzewy owocowe intensywnie podlewamy, a uginające się pod ciężarem owoców gałęzie podpieramy drewnianymi tyczkami. Zbieramy truskawki i maliny, a następnie małymsekatorem przycinamy ich liście, usuwamy usychające pędy, wygrabiamy starą ściółkę, usuwamy chwasty, spulchniamy i nawozimy glebę. Należy pamiętać o wzruszaniu ziemi na grządkach z warzywami oraz usuwaniu bocznych pędów wyrastających z pomidorów, a także o ich ogławianiu (czyli usuwaniu górnej części rośliny, co zapobiega nadmiernemu wzrostowi). W lipcu zbieramy m.in. fasolę szparagową, ogórki, cukinie, buraki, marchew i pietruszkę, a siejemy sałatę masłową, koper i rukolę. Sierpień w ogrodzie W sierpniu na wielu drzewach oraz krzewach dojrzewają jabłka, gruszki, śliwki i brzoskwinie – zrywamy je, a te, które opadły, zbieramy i niszczymy (są siedliskiem szkodników). Z jabłoni wycinamy młode pędy wyrastające ze starych konarów, ponieważ konkurują z owocami o światło i substancje odżywcze. Na krzakach agrestu oraz porzeczek wycinamy najstarsze, czyli 5-letnie pędy. W drugiej połowie miesiąca prześwietlamy korony drzew wiśni i czereśni, a miejsca po usuniętych gałęziach smarujemy środkiem zabezpieczającym (np. Funabenem). Przygotowujemy miejsce na kolejne nasadzenie truskawek, podwiązujemy winorośl, usuwamy liście zasłaniające owoce i przycinamy część nowych pędów. W tym miesiącu w ogródku warzywnym zbieramy pomidory, paprykę, cebulę, kabaczki oraz dynie, a siejemy rzodkiewkę, kapustę pekińską i roszponkę. Cały czas należy pamiętać o odchwaszczaniu, spulchnianiu i nawożeniu grządek. Na rabatkach usuwamy przekwitłe kwiatostany, aby nie dopuścić do zawiązywania się nasion, co skraca czas kwitnienia. Ponadto odchwaszczamy je, przekopujemy oraz nawadniamy. Dzielimy i nawozimy byliny kwitnące, rozmnażamy sadzonki pędowe (barwnik i bluszcz pospolity), zbieramy też nasiona roślin jednorocznych, o ile torebki nasienne popękały. Możemy jeszcze sadzić bratki, malwy, niezapominajki, krokusy, przebiśniegi oraz narcyzy. Wykopujemy cebule czosnku ozdobnego oraz lilii, a w przypadku deszczowego sezonu także karpy (systemy korzeniowe) pustynników, które następnie podsuszamy i przechowujemy do czasu sadzenia w temperaturze ok. 17°C. Druga połowa lata to dobry moment na dzielenie i sadzenie roślin wodnych, natlenianie oraz stopniowe uzupełnianie wody w oczku, a także usuwanie glonów. Szczególnej pielęgnacji wymaga trawnik, który dokładnie odchwaszczamy (najlepiej mechanicznie), kosimy na wysokość nie mniejszą niż 6 cm, regularnie podlewamy (aż woda przesiąknie na głębokość 10–15 cm) i nawozimy. Warto pamiętać o spulchnianiu gleby, aby woda opadowa miała dobry dostęp do głębokich warstw ziemi. W sierpniu z dolnych warstw pryzmy kompostowej założonej wiosną można już wydobywać dojrzały kompost.
Wakacje w ogrodzie. Jakie prace wykonać w tym czasie?
Aleksandra i Daniel Mizielińscy przyzwyczaili nas do tego, że każda z ich książek obrazkowych, o czym by nie traktowała, staje się obiektem pożądania wszystkich dzieci (a nierzadko również rodziców) i krótko po premierze trafia do biblioteczek w pokojach przedszkolaków i uczniów. Podobnie będzie i tym razem, bo w Pod ziemią, pod wodą zakochają się wszyscy. Któż nie chciałby wyruszyć w fascynującą podróż tam, gdzie wzrok nie sięga? Książka dla tych, którzy lubią wiedzieć Kilkulatki to najbardziej ciekawskie istoty na świecie. Wszędzie zajrzą, wszystko chcą wiedzieć. Do tego mają niezwykłą zdolność przyswajania informacji z dowolnej dziedziny, a ich pamięć do szczegółów zawstydzi niejednego dorosłego. Młody, chłonny umysł potrzebuje ciągłych nowości, bo nigdy później nie będzie już taki świeży i otwarty. Jak najlepiej uczyć? Wiadomo, przez zabawę. Zabawa z książką jest wyborem najlepszym z możliwych. Małżeński duet Mizielińskich to marka z renomą i gwarancja jakości. Książki, które wyszły spod ich piór (Aleksandra i Daniel Mizielińscy odpowiedzialni są zarówno za tekst, jak i ilustracje), są dobrze pomyślane i pięknie wydane. Nic dziwnego, że wiele tytułów obsypano już nagrodami i przetłumaczono na języki obce, a w kolejce czekają następne. Pod ziemią, pod wodą, najnowsza propozycja duetu twórców, zabiera małych czytelników w podróż do środka Ziemi. Obrazkowy album, a nawet dwa Pod ziemią, pod wodą to dwie książki w jednej. Jej części zaczynają się po przeciwnych stronach, by spotkać się w środku – na rozkładówce, która została poświęcona jądru Ziemi. To sprytne rozwiązanie, lektura intryguje już po pierwszym przekartkowaniu i pozwala przekonać niezdecydowanych. Album można przeglądać od przodu albo od tyłu, bez obawy, że wątki się pomieszają, a sens umknie. Prędzej czy później czytelnicy dotrą do samego środka, po drodze poznając życie w głębinach mórz i oceanów oraz to, co dzieje się pod powierzchnią ziemi. Tajemnice oceanów Woda to żywioł fascynujący i pełen tajemnic. Błękitne morza i rozległe oceany onieśmielają, ale też rozbudzają wyobraźnię. Co kryje się pod powierzchnią, a co jeszcze głębiej? Uważna lektura Pod ziemią, pod wodą przynosi odpowiedzi na wiele dziecięcych pytań. Przewracając kolejne karty albumu, mali czytelnicy udają się w niesamowitą podróż. Schodząc coraz głębiej, od skąpanych w słońcu raf koralowych do pogrążonych w ciemności i chłodzie najgłębszych miejsc oceanów, poznają tajemnice podwodnego świata. Są tam przedziwne rośliny i zwierzęta, drogocenne skarby i… wrak Titanica. Ogromne, kolorowe ilustracje pełne najdrobniejszych detali sprawiają, że każde kolejne spotkanie z książką różni się od poprzedniego, bo dzieciaki za każdym razem dostrzegają nowe szczegóły, zadają pytania i rozwiązują kolejne zagadki. Co kryje się we wnętrzu Ziemi? Gdzie znajduje się najgłębiej położona linia metra na świecie? Jak buduje się podziemną kolejkę? Jak wygląda praca w kopalni, a jak na wykopaliskach? To wszystko pozwalają zrozumieć szczegółowe przekroje, których w Pod ziemią, pod wodą nie brakuje. Każdy jest pełen informacji, jakich dzieci nie znajdą w innych książkach. Co więcej, informacje przekazane za pomocą rysunków, z niewielką ilością tekstu, nie zanudzą czytelników i zostaną błyskawicznie zapamiętane. Zwierzęta żyjące w norkach pod ziemią, sięgające głęboko korzenie, skamieniałe kości dinozaurów i plątaniny rur – świat pod stopami jest pełen ciekawostek. Pod ziemią, pod wodą to rysunkowa podróż, w którą z zapartym tchem wyruszy każdy kilkulatek. Obrazkowy album Aleksandry i Daniela Mizielińskich to książka, do której dzieci będą wracać i wertować ją od nowa. Tajemnice świata, którego nie widać, wydają się nie mieć końca. Przecież pod ziemią i pod wodą dzieje się tak wiele! Źródło okładki: http://www.wydawnictwodwiesiostry.pl/
Pod ziemią, pod wodą - Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Świat wirtualnej rzeczywistości od dawna zachwyca użytkowników smartfonów i fanów gier. Dzięki niemu każdy ma szansę odkryć zupełnie inny wymiar codziennej zabawy. Jednak twórcy konsoli PlayStation dopiero rok temu zdecydowali się zaprezentować własne Gogle VR. Rok od premiery tego wydarzenia warto zastanowić się, jaki sprzęt wybrać, by umilić czas spędzony przed ekranem telewizora. Sony Playstation VR Sony Playstation VR to nowa rzeczywistość dla fanów konsoli, dzięki której ich rozgrywka nabierze bardziej emocjonującego charakteru. Dedykowane są one posiadaczom 4 odsłony konsoli japońskiej firmy. Ich charakterystyczną cechą jest 5,7 calowy wyświetlacz OLED o rozdzielczości 1920x1080. Dodatkowo, twórcy gogli wydają coraz więcej zaawansowanych gier, korzystających z technologii VR, dzięki czemu sprzęt nie jest tylko ciekawostką, niezbędną do oglądania filmów 360 stopni, ale i rozsądną inwestycją w przyszłość. box:offerCarousel Dodatkowy atut stanowi cena, która, biorąc pod uwagę jakość materiałów i wrażenia z rozgrywek, z pewnością przyciągnie wielu klientów. Japońska firma nie zapomniała także o użytkownikach popularnych kontrolerów Move, dla których Playstation VR są szczególnie dedykowane. Czarno-białe gogle są niezwykle lekkie i bardzo wygodne. Wszystko po to, by zaspokoić oczekiwania najbardziej wymagających graczy, którzy często tracą rachubę czasu, pochłonięci wirtualną przygodą. Po założeniu Playstation VR na twarz, tak naprawdę od razu zapominamy, że w ogóle mamy je na sobie. Japońscy twórcy, podobnie jak w innych swoich produktach, postawili na innowacje. W prezentowanych goglach nawet opaska regulująca ich ustawienie jest niezwykle nowoczesna i dostosowuje się ona do kształtu twarzy każdego użytkownika. Okulary są niezwykle lekkie, ich waga wynosi zaledwie 610 gram. Posiadają trójosiowy żyroskop oraz system wykrywania ruchu. Wyposażone są w złącze AUX HDMI z 3,5 mm jackiem USB. Oculus Ryft To ogólna nazwa gogli VR, stworzonych przez firmę Oculus i Facebooka. Pomysłodawcą projektu jest Palmer Luckey. Zaprezentowany po raz pierwszy 2014 roku sprzęt, zyskał uznanie wśród wielu użytkowników konsoli Xbox 360. Rok później trzecia odsłona gogli o nazwie Crescent Bay zyskała nową, lekką stylistykę i znacznie lepszy ekran o rozdzielczości 1080x1200, zapewniający świetne odczucia z rozgrywki. Firma zdecydowała się na stworzenie własnych peryferii Oculus Touch, których wygląd inspirowany jest kontrolerem Nunchuk. Dzięki nim gracz otrzymuje niesamowite wrażenie posiadania wirtualnych kończyn, a rozgrywka staje się naturalniejsza i bardziej rzeczywista. Producenci Oculus Rift zadbali o najmniejszy szczegół. Kąt widzenia gogli wynosi w przybliżeniu 110 stopni. Zestaw posiadana zintegrowany system audio i odłączane słuchawki. Kamera Oculus Rift zapewnia śledzenie ruchów w trzech osiach. Całość wymaga złącza HDM 1.3. oraz dwóch portów USB 3.0. Konstrukcja gogli jest niezwykle precyzyjna i dopracowana tak, aby każdy mógł cieszyć się maksymalną swobodą korzystania. Rynek gogli VR jest dziś bardzo popularny, a jego twórcy ciągle ulepszają swoje produkty. Przedstawione wyżej modele zaspokoją nawet najbardziej wymagającego gracza, który nie musi wydawać wiele pieniędzy, by zapewnić sobie niecodzienną zabawę w swoim pokoju. Gogle wyglądają niezwykle stylowo, a jakość materiałów, z których zostały wykonane, umożliwia eksploatowanie ich przez długi czas.
Gogle VR do konsoli
Kuchenka mikrofalowa to stały element w wielu domach. Dużo osób sądzi, że przyrządzane w niej potrawy nie są zdrowe. Nie jest to do końca prawdą. Warto wyposażyć się w tego typu sprzęt AGD, ponieważ pozwala zaoszczędzić sporo czasu. Już w cenie do 300 zł mamy spory wybór ciekawych urządzeń. Przeświadczenie o szkodliwości mikrofali nie jest to końca zgodne z rzeczywistością. Wynika po części z tego, że w kuchence mikrofalowej przygotowujemy przede wszystkim szybkie dania z paczek. Jednak badania pokazały, że np. warzywa przygotowywane w mikrofali są zdrowsze od gotowanych. Dlatego nie należy przekreślać tego typu sprzętów, które mogą okazać się bardzo cennym nabytkiem. Severin MW9721 Niemiecka firma Severin wciąż nie jest dobrze znana w naszym kraju i to pomimo tego, że jej produkty uchodzą za bardzo dobre. Model MW9721 ma pojemność 20 litrów i maksymalną moc 700 W. Mikrofalówka została wyposażona w praktyczne i wygodne pokrętła oraz wyjmowany talerz. Moc można regulować w zakresie od 120 do 700 W. Dostępna jest także funkcja rozmrażania. Cena oscyluje w granicach 230-250 zł. Whirlpool MWD321WH Chociaż marka Whirlpool kojarzy nam się przede wszystkim z pralkami, to firma produkuje także kuchenki mikrofalowe i inne sprzęty AGD. Model MWD321WH wyposażony jest w sterowanie elektroniczne. Urządzenie może się pochwalić maksymalną mocą na poziomie 700 W oraz pojemnością 20 litrów. Mikrofala może automatycznie dostosować czas działania do wagi i rodzaju przygotowywanej potrawy. Cena to mniej więcej 270-300 zł. Samsung GE73M Kuchenka mikrofalowa Samsunga wyróżnia się na tle konkurencji tym, że ma funkcję grilla o mocy aż 1100 W. Urządzenie ma pojemność 20 litrów i tryby gotowania, podgrzewania, rozmrażania i wspominanego już grilla. Sama mikrofala ma 7 poziomów mocy (maksymalnie 750 W). Producent zadbał także o bezpieczeństwo i dlatego model ten ma blokadę rodzicielską. Mikrofala Samsung GE73M ma również sterowanie elektroniczne. Cena mieści się w zakresie od 270 do 300 zł. Amica AMG20M70V Kolejna mikrofala o pojemności 20 litrów i mocy 700 W. Wyposażona jest w sterowanie mechaniczne, przy pomocy dwóch pokręteł. Ma emaliowane wnętrze i talerz obrotowy o średnicy 24,5 cm. Moc można ustawić na jednym z sześciu poziomów. Mikrofala sygnalizuje zakończenie pracy. Ma także funkcję rozmrażania czasowego. Urządzenie ma wymiary 45,2 x 32 x 26,2 cm i waży 10,5 kg. Co prawda Amica AMG20M70V nie ma funkcji grilla, ale z pewnością przemawia za nią atrakcyjna cena w granicach 180-210 zł. Zelmer 29Z021 Kuchenka mikrofalowa 29Z021 marki Zelmer to kolejne urządzenie, które zostało wyposażone w funkcję grilla. Grill ma moc 900 W, a mikrofala 700 W. Podobnie jak inne modele, także to urządzenie ma pojemność 20 litrów. Funkcjami kuchenki steruje się mechanicznie, przy pomocy dwóch praktycznych pokręteł. Producent pamiętał także o timerze, sygnalizacji zakończenia pracy oraz funkcjach rozmrażania, gotowania i podgrzewania. Za kuchenkę mikrofalową Zelmer 29Z021 trzeba zapłacić od 220 do 300 zł.Jak widać, już w cenie do 300 zł można kupić bardzo funkcjonalną kuchenkę mikrofalową cenionego i pewnego producenta sprzętu AGD. Nie jest to może urządzenie, w którym przygotujemy każdą potrawę, ale z pewnością jest bardzo przydatne. W wielu sytuacjach pozwala zaoszczędzić mnóstwo czasu.
Mikrofalówka do nowego domu – polecane modele do 300 zł
Nie masz pomysłu na zaaranżowanie wielkanocnego stołu? Przejrzyj poniższe inspiracje prosto z mojego domu! Z każdymi świętami staram się wprowadzić powiew świeżości, zmienić coś nawet minimalnie, aby było inaczej niż rok wstecz. Uwielbiam własnoręcznie wykonane ozdoby, zwłaszcza kiedy są one oryginalne i jednocześnie szybkie w wykonaniu. Tegoroczna Wielkanoc u mnie będzie połączeniem stylu romantycznego z nowoczesnym. Taki stół sprawdzi się na klimatyczne święta we dwoje, kameralne z najbliższą rodziną, jak i te, podczas których stół ugina się od smakołyków, a mieszkanie pęka w szwach od gości! Co powinno się znaleźć na wielkanocnym stole poza pysznym jedzeniem? Na pewno oryginalne pisanki – te stylizowane na jednorożce są genialne i bardzo proste w wykonaniu! Możesz zobaczyć, jak je wykonać tutaj: (link do tutorialu) Len – uwielbiam lniane dodatki! Czy to obrus, czy serwetki lub ściereczki – len to cudowny, naturalny materiał, który dodaje duszy każdej aranżacji stołu. box:offerCarousel Naczynia – muszą współgrać kolorystycznie zarówno z pisankami, obrusem, jak i resztą dekoracji. Z tego powodu przede wszystkim sięgam po wcześniej już wspomniany len – jednolity, delikatny materiał, który jest genialnym tłem dla wariacji kolorystycznych na moim stole! Naczynia lubię dobierać w jasnej tonacji, ewentualnie ze skromnymi zdobieniami. Dzięki temu nie muszę zastanawiać się zbyt długo nad dodatkami i ich ilością oraz kolorystyką. box:offerCarousel Dekoracje – w tym roku u mnie dominuje błękit, pudrowy róż, biel i mięta. Pastelowe, spokojne kolory kojarzą mi się z wiosną, kiedy wszystko budzi się do życia – będą ze sobą idealnie współgrały na wielkanocnym stole! Wesołych Świąt!
Dekorujemy stół na Wielkanoc
Fostex TH7 to nowe słuchawki stacjonarne o konstrukcji zamkniętej, wyposażone w wokółuszne pady. Mają zapewnić brzmienie wysokiej jakości, wzorową ergonomię i efektowne wzornictwo. Czy producent spełnił swoje obietnice? Informacja o nowych Fostexach TH7 wzbudziła we mnie wątpliwości. Znam już słuchawki o takiej nazwie i konstrukcji. Chodzi o świetny model Fostex TH7B, który miał swoją premierę kilka lat temu, ale z powodu przeciętnej dostępności nie zawojował rynku. Były to słuchawki, które stanowiły mocną konkurencję dla hitowych Creative Aurvana Live. Okazuje się, że TH7 to ich kontynuacja, ale z trochę wyższej półki cenowej. Sprawdźcie, co się zmieniło. Specyfikacja Fostex TH7 konstrukcja: zamknięta, wokółuszna przetworniki: dynamiczne 40 mm pasmo przenoszenia: 10 Hz–35 kHz impedancja: 70 Ω czułość: 100 dB/mW maksymalny pobór mocy: 100 mW długość kabla: 1,2 m (prosty wtyk 3,5 mm) masa: 265 g Wyposażenie Po solidnej plastikowej kapsule, która zabezpieczała model poprzedni, nie ma ani śladu. Fostex TH7 zapakowane są w zwyczajny karton, ozdobiony bardzo prostymi wzorami. W środku są tylko słuchawki oraz instrukcja obsługi. Nie ma nawet adaptera na dużego jacka, zabrakło też przedłużacza i pokrowca. Wygląd Producent wspomina o nowym designie, lecz w praktyce TH7 są identyczne jak model poprzedni. To konstrukcja z tworzyw sztucznych, z płaskimi muszlami o ściętych rogach oraz z kanciastymi widełkami. O dziwo, design jest nadal na czasie, wszystko dzięki matowemu wykończeniu i dominującemu kolorowi. Słuchawki można nabyć w barwie białej, czarnej, czerwonej lub turkusowej. box:imageShowcase box:imageShowcase box:imageShowcase box:imageShowcase box:imageShowcase box:imageShowcase box:imageShowcase box:imageShowcase Muszle słuchawek są lekko ogumowane, mają gładkie i przyjemne w dotyku wykończenie. W centrum widać nacięcia, które otaczają logo – trzy z nich to otwory odpowietrzające. Na kopułki nałożone są bardzo solidne nauszniki. Zostały one wykonane z grubej sztucznej skóry wypełnionej pianką pamięciową, a same przetworniki zabezpieczono dodatkowymi siateczkami. Kabel został wpięty w obie muszle i niestety prezentuje się przeciętnie. Izolacja w odcinkach dousznych jest dosyć cienka, rozdzielacz jest zwyczajny, a w dalszym odcinku przewód to po prostu sklejone ze sobą żyły. Całość kończy się prostym wtykiem z pozłoconą końcówką 3,5 mm. Słuchawki wpięte są w pałąk za pomocą szerokich widełek, które łapią je w dwóch punktach i pozwalają na lekki ruch w pionie oraz na boki. Sam pałąk jest szeroki, w górnej części został obustronnie obszyty wysokiej jakości opaską z widocznym szwem, wypełnioną grubą gąbką. Regulacja rozmiaru jest rozsuwana, została oparta o metalowy rdzeń. Skala regulacji obejmuje dziesięć precyzyjnych skoków na stronę. Pomijając przeciętny kabel, wykonanie słuchawek jest bardzo dobre. Elementy są wzorowo spasowane, tworzywa robią bardzo dobre wrażenie. Elementy skóropodobne również nie zawodzą. Komfort i obsługa Z ergonomią są pewne problemy. Fostex TH7 to lekkie słuchawki wokółuszne, które pewnie trzymają się głowy i nie uciskają jej czubka. Niestety nauszniki są bardzo płytkie – prawie nie osiadają, przez to małżowiny opierają się bezpośrednio o materiał przykrywający przetworniki. W praktyce prawie nie wykorzystuje się pianki pamięciowej, która nie dopasowuje się do kształtu twarzy, lecz jedynie się z nią styka. Bardzo ważne jest poprawne ułożenie nauszników – czasami nie przylegają odpowiednio w tylnej części, więc ucieka bas i występują problemy z tłumieniem. Po założeniu słuchawek trzeba dostosować pozycję kopułek, dociskając je z tyłu. Nie powinno być jednak problemu z dobraniem rozmiaru – skala regulacji jest szeroka, więc TH7 będą pasować zarówno na mniejsze, jak i większe głowy. Wątpliwości budzi także izolacja od dźwięków otoczenia. Poprzedni model był określany mianem konstrukcji półotwartej – wszystko ze względu na otwory w nausznikach. Takie same odpowietrzniki są również w modelu TH7, ale według marki Fostex jest to już konstrukcja zamknięta. Tłumienie nie jest idealne, słuchawki nie odcinają w pełni od świata, ale już wyraźnie wyciszają otoczenie. Podczas słuchania muzyki dźwięki z zewnątrz raczej nie powinny przeszkadzać, ale słuchawki nie wygrają z mocnym hałasem. Muzyka także lekko wycieka na zewnątrz, więc mogą ją słyszeć osoby postronne, jednak nie powinna im specjalnie przeszkadzać. Brzmienie Fostex TH7 brzmią bardzo dobrze, ale nie jest to zwyczajne, rozrywkowe strojenie. To także inna sygnatura dźwiękowa w porównaniu do poprzednich TH7B – jest bardziej zrównoważona i lżejsza. Słuchawki raczej nie trafią w gust fanów ekstremalnego basu, którzy oczekują mocnych, wibrujących niskich tonów i potężnego uderzenia. TH7 to propozycja dla użytkowników szukających uniwersalnego i naturalnego dźwięku z bliską średnicą. Nie brzmią ani jasno, ani ciemno, muzyka nie jest też ocieplona lub ochłodzona. Mimo wysokiej szczegółowości TH7 pozostają muzykalne, odsłuchy na słuchawkach sprawiają przyjemność. Bas nie jest dominujący. Słuchawki nie mają mocnego zejścia – osiągają niskie częstotliwości, ale nie imitują dźwięku subwoofera. W efekcie gorzej sprawdzą się w nowszych brzmieniach elektronicznych. Trance, dubstep, drum and bass nadal brzmią nieźle, ale w takim repertuarze bas nie zabrzmi wyjątkowo głęboko. Niskie tony nie zostały jednak wycięte, gdyż kontrabas, gitara basowa, niski fortepian brzmią jak powinny – są bliskie, naturalne i dosyć szczegółowe, a także odpowiednio dynamiczne. Pochwalić należy również kontrolę niskich tonów; słuchawki nie dudnią i nie mulą. Bas jest zwarty, potrafi punktowo uderzyć i dopełnia brzmienie. Pasmo średnie miało priorytet, więc najlepiej brzmi lżejsza muzyka, ale także rock lub cięższy metal będą zadowalać. Gitary, perkusja oraz wokale obu płci są na pierwszym planie, wybrzmiewają bezpośrednio i klarownie. Bardzo dobre wrażenie robi brzmienie gitar i instrumentów dętych. Słychać też dużo szczegółów, a brzmienie jest jasne i czytelne, więc można z uwagą śledzić poczynania poszczególnych muzyków. Jednocześnie słuchawki nie są analityczne, wciąż pozostają muzykalne. Fostex TH7 brzmią gładko, ich dźwięk jest przyjemny i łatwy w odbiorze. Można się przy nim dobrze bawić oraz zrelaksować. Wysokie tony serwowane są w optymalnych proporcjach. Fostex TH7 są trochę jaśniejsze niż zwyczajne słuchawki dla melomanów, ale ich brzmienie pozostaje łagodne. Sopran nie kłuje w uszy i nie syczy, nadaje muzyce bezpośredniego i krystalicznego charakteru. Nie ma wrażenia przyciemnienia, zdystansowania przekazu – muzyka jest podawana jak na dłoni. Ładnie wybrzmiewają zarówno wysokie damskie wokale, jak i smyczki, a nie ma też problemów z przekazem talerzy perkusyjnych, które nadają rytm brzmieniu. Duża scena dźwiękowa zazwyczaj nie jest domeną słuchawek zamkniętych. W Fostex TH7 również nie mamy do czynienia z halą koncertową, scena dźwiękowa jest bardziej kameralna. Wszystkie instrumenty są blisko słuchacza, ale dobre wrażenie robi ich ekspozycja, która jest trójwymiarowa. To znaczy, że poszczególne dźwięki pojawiają się zarówno z lewej lub prawej strony, jak i powyżej lub poniżej poziomu uszu, a także z tyłu głowy lub od strony twarzy. Nie ma problemów z separacją instrumentów, są one wyraźnie oddalone od siebie. Fostex TH7 to słuchawki przeznaczone raczej do zastosowań stacjonarnych. Mają impedancję wynoszącą 70 Ω i dosyć wysoką skuteczność. Nie wymagają jeszcze mocnych wzmacniaczy, w wielu przypadkach wystarczy nawet smartfon, ale mile widziany jest już DAC/AMP USB, np. FiiO E10k Olympus 2 albo przenośny odtwarzacz muzyki. Podsumowanie Fostex TH7 to udane słuchawki, które jednak trudno jednoznacznie ocenić, gdyż oferują nierówny poziom. Są ładne i solidnie wykonane, ale nie należą do najwygodniejszych. Nauszniki są trochę za płytkie, więc mimo wokółusznej konstrukcji uciskają małżowiny. Nie zachwyca dwustronny kabel, który nie jest wypinany, narzekać można też na brak wyposażenia. Nie dyskwalifikuje to słuchawek, ale TH7 mogły zostać lepiej dopracowane. Z drugiej strony ich brzmienie jest bardzo dobre, choć nie na każdym zrobi wrażenie. Jeśli najważniejszy jest bas, to Fostex TH7 nie będą dobrym wyborem. Gdy jednak cenimy wokale, żywe instrumenty i klarowny, muzykalny dźwięk, słuchawki mogą być idealnym wyborem. Testowany model kosztuje od 350 zł do 399 zł. Szkoda, że nie jest trochę tańszy. Jakość brzmienia nie budzi wątpliwości, gorzej z ergonomią i funkcjonalnością. Fostex TH7 mają też sporą konkurencję. Za 299 zł dostępne są ISK HD9999 (test), czyli słuchawki wygodniejsze, bogato wyposażone, które oferują czyste i mocne brzmienie z podkreślonym basem i sopranem. W tej cenie można mieć także HyperX Cloud. To zestaw gamingowy oparty o świetne słuchawki muzyczne – można liczyć na dobrą ergonomię, dużo akcesoriów i świetne brzmienie z głębokim basem. Za około 400 zł dostępne są także Audio-Technica ATH-M40X – wygodne słuchawki mobilno-stacjonarne. Zalety: ładne wzornictwo; wysokiej jakości tworzywa sztuczne i materiały skóropodobne; szeroka regulacja rozmiaru; zrównoważone brzmienie o wysokiej szczegółowości, ale nadal muzykalne; niewielka, ale za to precyzyjna i efektowna scena dźwiękowa. Wady: brak wyposażenia; dwustronny, zamontowany na stałe kabel o przeciętnej jakości; pewne spłycenie basu; problemy ergonomiczne.
Test słuchawek Fostex TH7 – stara konstrukcja, nowe brzmienie?
Który z podanej pary samochodów okaże się szybszy: dostawczy Fiat Ducato czy sportowe Lamborghini Gallardo? Przypadek mocno skrajny, gdyż prawdopodobnie do tego typu porównania nigdy by nie doszło, lecz dobrze uzmysławia on różnice pomiędzy samochodami. Na prędkość, tempo przyspieszania i dziecinne czasami przekonania o wyższości któregoś z pojazdów nie wpływa bowiem wyłącznie moc silnika, jego moment obrotowy, zestopniowanie skrzyni czy rodzaj napędzanej osi – dużą rolę odgrywa również aerodynamika, która niekoniecznie musi być prostym zagadnieniem. Grunt to nadwozie Podstawowym elementem, mieszczącym się pod zagadnieniem „aerodynamika”, jest stosowne ukształtowanie nadwozia. Co to znaczy „stosowne”? Zadaniem inżynierów, już na etapie desek kreślarskich jest wykonanie jednego z najważniejszych zadań przy projektowaniu nowego samochodu – stworzenie modelu karoserii auta, co wbrew pozorom jest niezwykle odpowiedzialnym zadaniem. Nie da się ukryć, że każdy producent zwraca na tym etapie uwagę na tzw. współczynnik Cx, wskazujący na opory powietrza, jakie generuje karoseria samochodu. Oczywistym jest, że im niższa wartość danego współczynnika, tym bardziej aerodynamiczne jest nadwozie pojazdu, dlatego dużym wyzwaniem jest opracowanie stosownych kresek reprezentujących później samochód sportowy. W aucie, gdzie liczą się cyferki po przecinku, moc jednostki napędowej i emocje, jakie jest w stanie z siebie wydobyć kierowca, nawet najmniejsze przetłoczenie karoserii może odgrywać kluczową rolę. Stosowne ukształtowanie blachy, załamania, wspomniane przetłoczenia czy ukształtowane odpowiednio przez karoserię „kanały” przepływu powietrza – wszystkie te elementy wpływają na aerodynamikę pojazdu, lecz prawdziwy festiwal umiejętności w zbijaniu wartości Cx ujawnia się dopiero w przypadku samochodów supersportowych. Spojler to początek Samo ukształtowanie nadwozia to jedno, ale istnieje dość duża liczba „ulepszeń” stosowanych na szeroką skalę w celu polepszenia aerodynamiki, a nierzadko również zwiększenia siły dociskającej samochód do podłoża. W tym miejscu warto wspomnieć przede wszystkim o różnego rodzaju spojlerach o różnym kształcie i wielkości, delikatnych lotkach stosowanych głównie w tylnej części nadwozia (na klapie bagażnika), modyfikowanych zestawach ospojlerowania (mowa o zderzakach i progach bocznych) czy wszelkiego rodzaju „dokładkach” nadwozia, mających na celu zapewnić łatwiejszy i bardziej płynny przepływ powietrza. Czy wspomniane elementy w wymierny sposób przekładają się na aerodynamikę i kierowca jest w stanie odczuć ich działanie? Odpowiedź na to pytanie jest twierdząca. Spojler czy przemodelowany zderzak przedni nie muszą jedynie wpływać na odbiór samochodu na drodze i mieć przypisaną metkę taniego sposobu na tuning. Rzeczywiście zwiększają siłę docisku nadwozia do jezdni i polepszają aerodynamikę karoserii. Może się wydawać, że na co dzień większość kierowców nie zwraca uwagi na takie zagadnienie, jak aerodynamika pojazdu i w zasadzie to nie dziwi. Powtarzany tutaj współczynnik Cx największą rolę odgrywa dopiero w przypadku pojazdów nastawionych na doznania sportowe. Bardziej efektywny przepływ powietrza i mniejsze jego opory wpływają na możliwość rozwinięcia wyższych prędkości czy uzyskania lepszych czasów przyspieszeń. A na co dzień? No cóż, lepsza aerodynamika wpływa przede wszystkim na większy komfort podróżowania.
Co wpływa na aerodynamikę samochodu?
W życiu każdego sportowca – zawodowego i amatora – zdarzają się momenty zwątpienia. Znużenie pokonywaniem wielu kilometrów na treningach może dopaść znienacka lub zbliżać się powoli, aż w końcu perspektywa długiego biegu zaczyna nam ciążyć. Czasami jest tak, że nie mamy ochoty na kolejne nudne pokonywanie tej samej trasy albo monotonny bieg. Warto więc zadbać o to, aby wprowadzić trochę urozmaiceń, by znów poczuć przyjemność z treningu. Nie daj się monotonii Na nudę podczas długiego wybiegania jest wiele sposobów. Jednym z nich jest umówienie się z innymi biegaczami na wspólny trening. W grupie jest raźniej, weselej i nigdy nie brakuje tematów do rozmów. Nawet jak zmęczenie daje o sobie znać, to zawsze ktoś podniesie cię na duchu i od razu jest lepiej. Ta sama trasa w gronie znajomych wygląda zupełnie inaczej. Deszczowa pogoda też nie odstrasza, jeśli trenuje się z ludźmi, którzy dzielą wspólną pasję. W towarzystwie czas po prostu szybciej mija. Czasami niestety bywa tak, że nie mamy możliwości biegania z innymi osobami. Trening trzeba wykonać, więc żeby nie nudzić się, a przy okazji pożytecznie spędzić czas, dobrym rozwiązaniem jest słuchanie muzyki lub audiobooka. Można się odprężyć, powtórzyć materiał na egzamin lub pouczyć się języków obcych. Przyjemne z pożytecznym. Wystarczy tylko założyć słuchawki na uszy i już można zacząć trening, który minie nam bardzo szybko. Długie i monotonne wybieganie potrafi czasami skutecznie nas wynudzić. Możemy jednak zrobić małe odstępstwa i co pewien czas przyspieszać. Dzięki temu nasz organizm nieco się rozbudzi. Będzie to dla nas urozmaicenie. Takie szybkie odcinki mogą trwać bardzo krótko – od 400 do 1000 metrów. Następnie znów przechodzimy do wolniejszego biegu. Przyspieszenia powtarzamy co jakiś czas. Będzie to dobre również pod względem przygotowania do zawodów. Wprowadzaj pożyteczne zmiany Długie wybiegania są bardzo dobrym rozwiązaniem, aby poznać nieznane tereny w okolicy naszej miejscowości. Ta sama trasa może być dla nas już mało atrakcyjna, a nawet nudna. Zmienianie ścieżek biegowych spowoduje, że po jakimś czasie z chęcią wrócimy na stare trasy. Co ciekawe, dopiero teraz dostrzeżemy miejsca lub jakieś obiekty, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi. Bieganie można połączyć ze zwiedzaniem oraz poznawaniem historii danej miejscowości. Nudzimy się dlatego, że wykonujemy ciągle te same czynności. Aby wprowadzić jakieś urozmaicenie, można np. przekąsić coś od czasu do czasu. Oczywiście, takim pożywieniem będzie baton energetyczny, który nas ożywi i na pewien czas spowoduje, że zajmiemy się innymi czynnościami. Jeśli przygotowujemy się do maratonu i w naszym planie treningowym jest ponad 30-kilometrowe rozbieganie, weźmy plecak z napojem lub pas z bidonami. Ważnym aspektem przy długim wybieganiu jest motywacja. Musi być bodziec, który sprawi, że za każdym razem z chęcią zechcemy wyjść na trening. Wielu biegaczy nie może się doczekać wypróbowania nowej odzieży. Nie musimy kupować jej często, ale czasami warto sprawić sobie mały prezent, który poprawi nam humor. Może to być nowy zestaw skarpetek kompresyjnych, chusta chroniąca przed wiatrem albo okulary biegowe, które zapragniemy natychmiast wypróbować. Czas, jaki przeznaczamy na samotny, długi bieg, nie musi być stracony i przerażająco nudny. To bardzo dobry moment na wiele przemyśleń. Możemy zaplanować sobie następny dzień albo nawet ułożyć plan na cały miesiąc. Mamy wreszcie czas na to, aby rozwiązać jakieś życiowe problemy lub podjąć ważne decyzje. Po przyjściu z treningu może się okazać, że jednak zabrakło nam czasu na przemyślenie wszystkiego, co nas do tej pory nurtowało. Samotność długodystansowca nie musi być nudna. Można ją wykorzystać na różne sposoby. Nie tylko starając się spędzić czas przyjemnie, ale również jak najbardziej pożytecznie. Tylko od nas zależy, w jaki sposób go zagospodarujemy. Dobrze jest cieszyć się długim wybieganiem, podczas którego odpowiednio naładujemy swoje akumulatory. To czas tylko dla nas, więc nie pozwólmy, by był nudnym momentem w naszym życiu.
Jak poradzić sobie z nudą podczas długiego wybiegania?
TDCi to oznaczenie silników wysokoprężnych, montowanych pod maskami samochodów Ford. Jakich awarii można się spodziewać po silnikach TDCi? Które silniki okazały się najmniej, a które najbardziej awaryjne? TDCI to skrót od słów Turbo Diesel Common Rail Injection. Wszystkie silniki z rodziny TDCI posiadają bezpośredni wtrysk paliwa z listwą wtryskową Common Rail, a także turbodoładowanie. Niektóre jednostki (nowsze) współpracują z filtrami cząstek stałych (DPF lub FAP, w zależności od konstrukcji). W silnikach stosowano różne rodzaje wtryskiwaczy (elektromagnetyczne, piezoelektryczne), dostarczanych przez kilku producentów (Delphi, Bosch, Siemens). W niektórych silnikach napęd rozrządu realizowany jest za pomocą paska, a w innych za pomocą bezobsługowego łańcucha. Silniki TDCI produkowane są od 2001 roku do dziś. Część jednostek została opracowana przez inżynierów firmy Ford, część powstała we współpracy lub została dostarczona jako gotowe rozwiązania przez koncerny PSA (Peugeot Citroen) i FIAT. Ford zdecydował się na głęboką współpracę z firmami francuskimi i włoskimi ze względu na duże niepowodzenia w konstruowaniu własnych silników wysokoprężnych. Silniki TDCI zastąpiły bardzo awaryjne silniki TDDi, opracowane przez inżynierów Forda. Niestety, pierwsze jednostki z rodziny TDCi okazały się równie awaryjne. Dlatego amerykański koncern zdecydował się na współpracę I gotowe rozwiązania pochodzące od innych producentów. W silnikach TDCI nie stosowano rozwiązań znanych jako downsizing – wszystkie jednostki (produkowane do 2017 roku) mają po cztery cylindry i dość dużą pojemność. Które silniki TDCI są najbardziej, a które najmniej awaryjne? Najbardziej awaryjne są jednostki, opracowane przez firmę Ford – 2.0 l i 2.2 l pojemności. Za najmniej awaryjne uważane są silniki zaprojektowane przez koncern PSA. Równie dobrze radzi sobie silnik 1.3, będący dziełem Fiata (Multijet). Jednostki opracowane wyłącznie przez PSA to: * 1.4 (68 i70 KM) produkowany w latach 2001 – 2010 * 2.0 (115, 130, 136, 140 KM) produkowany w latach 2006 –2014 * 2.0 (150, 180, 210 KM) produkowany od 2014 * 2.2 (175, 197, 200 KM) produkowany od 2008 Jednostki powstałe we współpracy PSA i FORD to: * 1.6 (90 KM, 100 KM) produkowany w latach 2005 – 2012 * 1.6 (109 KM) produkowany w latach 2004 – 2012 * 1.6 (95, 115 KM (produkowany od 2010) Najbardziej awaryjne jednostki z rodziny TDCI, opracowane przez inżynierów Ford to: * 2.0 (115, 130 KM) produkowany w latach 2001 – 2006 * 2.2 (155 KM) produkowany w latach 2001 – 2007 Wszystkie TDCI cierpią na typowe awarie współczesnych Diesli Kupujący auto z silnikiem TDCI powinien pamiętać o tym, że każdy silnik z racji wyposażenia go w układ bezpośredniego wtrysku paliwa z wtryskiwaczami Common Rail, jest bardzo wrażliwy na jakość tankowanego paliwa. Wtryskiwacze nie są wieczne. Nawet w przypadku regularnej wymiany filtra paliwa i stosowania najlepszego jakościowo oleju napędowego, po przekroczeniu przebiegu 200 tysięcy kilometrów, drogie wtryskiwacze będą wymagały wymiany. W przypadku wtryskiwaczy elektromagnetycznych można poddać je regeneracji, co znacznie obniża koszty. Niestety, w zdecydowanej większości przypadków nie można regenerować wtryskiwaczy piezoelektrycznych. W przypadku nieregularnej wymiany filtra paliwa i stosowania paliwa niskiej jakości, wtryskiwacze Common Rail zepsują się znacznie szybciej. Ich trwałość zależna była też od producenta, na przykład złą opinią cieszyły się wtryskiwacze firmy Delphi, stosowane w silnikach TDCI. Przy samochodach z większymi przebiegami należy brać pod uwagę konieczność wymiany pompy wtryskowej, co też jest bardzo drogie. Trzeba też liczyć się z innymi awariami, których usunięcie jest bardzo drogie. Trwałość tych podzespołów zalety od wielu czynników, między innymi od sposobu eksploatacji przez kierowcę (sposób jazdy, odpowiednia eksploatacja, częsta jazda po mieście) oraz od stosowania podzespołów, które je chronią (na przykład dobry filtr powietrza chroni turbosprężarkę przed zanieczyszczeniami). Do podzespołów tych zaliczają się właśnie turbosprężarki (można je regenerować), zawory recyrkulacji spalin EGR (nie występowały we wszystkich silnikach), filtry cząstek stałych (nie występowały we wszystkich silnikach) i dwumasowe koła zamachowe (nie występowały we wszystkich silnikach), które wymienia się razem ze sprzęgłem. Im nowsze jednostki TDCI, tym więcej skomplikowanych i drogich elementów. W najnowszych, produkowanych od 2015 roku, stosowane są między innymi turbosprężarki o zmiennej geometrii łopatek (droższe w naprawie), w silnikach o dużej mocy układy Twin Turbo (dwie turbosprężarki), bardzo czułe wtryskiwacze, a także wymuszone przez normę Euro 5 kłopotliwe filtry cząstek stałych i wymuszone przez normę Euro 6 jeszcze bardziej kłopotliwe układy selektywnej redukcji katalitycznej SCR. Zaraz po zakupie używanego auta z silnikiem TDCI trzeba wymienić pasek rozrządu i pompę cieczy chłodzącej (chyba, że napęd realizowany jest za pomocą łańcucha), skontrolować stan napinacza paska, wymienić pasek wielorowkowy, skontrolować stan jego napinacza, a także dokonać wymiany filtra paliwa, filtra powietrza, chłodziwa oraz oleju silnikowego wraz z filtrem. Jak przedłużyć życie silnika TDCI? Trzeba stosować pewne paliwo, często wymieniać filtr paliwa, przynajmniej raz w tygodniu trzeba przejechać się za miasto i pojechać parędziesiąt kilometrów z dużą prędkością. Można też stosować dodatek, obniżający temperaturę zapłonu sadzy w filtrach DPF. Turbinę trzeba chłodzić po zakończonej jeździe, koniecznie trzeba też utrzymywać odpowiedni poziom oleju i chłodziwa. Po przebiegu 100 – 120 tys. km wymiany mogą wymagać świece żarowe. Z racji dużego obciążenia, po tym przebiegu konieczna może być też inwestycja w rozrusznik i alternator. Dodatkowe minusy niektórych jednostek napędowych z rodziny TDCI 1.3 TDCI – szybko zużywa się sprzęgło, częste awarie zaworu recyrkulacji spalin EGR. 1.5 TDCI – wersja o mocy 120 KM – niska trwałość uszczelki pod głowicą (wysokie koszty naprawy), 1.6 TDCI – zatykanie się przewodu, dostarczającego olej do turbosprężarki, co powoduje szybkie zatarcie tego drogiego podzespołu. Kupno samochodu z silnikiem wysokoprężnym wiąże się z dużo większym ryzykiem niż przy zakupie auta napędzanego silnikiem benzynowym. Diesle są droższe w zakupie, niemal zawsze (zwłaszcza w przypadku aut importowanych) mają większe przebiegi, a do tego koszty naprawy ewentualnych niedomagań są bardzo wysokie.
Czy warto kupić auto z silnikiem TDCi?
Huawei Mate 7 to największy oraz technicznie mocno zaawansowany phablet chińskiego producenta. Warto wydać na niego około półtora tysiąca złotych? Specyfikacja Huawei nie pierwszy raz umieszcza w swoim urządzeniu naprawdę dobre podzespoły. Ośmiordzeniowy procesor Hisilicon Kirin 925 Procesor graficzny Mali-T628 2 GB pamięci RAM 16 GB wbudowanej pamięci Ekran: 6 cali, 1920x1080 pikseli Bateria 4100 mAh Android 4.4 z nakładką Emotion UI 3.0 LTE kat.6, Wi-Fi 802.11 a/b/g/n, Bluetooth 4.0, GPS/A-GPS/Glonass Obsługa kart microSD Aparat 13 Mpix z tyłu oraz 5 Mpix z przodu Wymiary: 157 x 81 x 7,9 mm Waga: 185 g Jak widać, producent nie oszczędzał na podzespołach i uzbroił Mate 7 w naprawdę dobre komponenty. Uwagę przykuwają przede wszystkim ośmiordzeniowy procesor oraz bateria, która na papierze wydaje się bardzo pojemna. Cieszą też zastosowanie szybkiego modułu LTE oraz obsługa kart pamięci. Konstrukcja box:imageShowcase box:imageShowcase Mate 7 to, jak wspomniano na wstępie, phablet, a więc urządzenie większe niż przeciętny smartfon, ale mniejsze niż tablet. Przedni panel w aż 77 proc. zajmuje sześciocalowy ekran, ponad którym umieszczono: głośnik rozmów, przednią kamerę oraz czujniki światła i zbliżeniowy. Brak jakichkolwiek fizycznych przycisków – odpowiednie guziki wyświetlane są na ekranie. Przełącznik głośności oraz włącznik umieszczono na prawej krawędzi, w górnej części urządzenia. To trafny wybór, choć szkoda, że – wzorem Ascend P7 – przycisk włącznika nie jest chropowaty, co ułatwiałoby znalezienie go pod palcem. Górną ściankę zarezerwowano dla standardowego gniazda minijack oraz drugiego mikrofonu, dolną zaś dla microUSB (choć, nietypowo, nie umieszczonego pośrodku). Tylna pokrywa zawiera obiektyw aparatu wraz z diodą doświetlającą, głośnik oraz czytnik linii papilarnych, schowany nieco w głębi urządzenia. Złącza microSIM oraz microSD są ukryte na lewej ściance w osobnych kieszonkach – dostęp do nich wymaga użycia długiego i cienkiego narzędzia. Jakość wykonania Mate 7 jest bardzo dobra; szklany przód wygląda elegancko, a aluminiowy tył sprawia wrażenie wytrzymałego. Ergonomia Z uwagi na sześciocalowy ekran opisywany Huawei jest zwyczajnie duży, a jego obsługa wymaga przyzwyczajenia. W czasie testów, mimo wielu prób, nie byłem w stanie dosięgnąć do każdego miejsca na ekranie przy użyciu jednej ręki – aby dosięgnąć do elementów u góry i z lewej strony ekranu, musiałem użyć drugiej dłoni, choć chwyt i tak poprawiają lekko zaokrąglone rogi urządzenia oraz jego niewielka grubość (niespełna 8 mm). System operacyjny, wydajność Opisywana sztuka Mate 7 pracowała pod kontrolą Androida 4.4 z nakładką Emotions UI 3.0. Telefon przez cały okres testowania działał bardzo żwawo – delikatne przycięcia czy zgubienie klatek w animacjach zdarzały się sporadycznie. Drobną niedoskonałością może być jedynie niekonsekwentne dostosowanie interfejsu systemu operacyjnego do tak dużego wyświetlacza – nawet po zmniejszeniu rozmiaru czcionki w ustawieniach niektóre elementy, jak przyciski czy belki, nie są skalowane i na sześciu calach są po prostu zbyt duże. Wspomniana nakładka Emotions UI w trzeciej odsłonie zaskakuje bardzo pozytywnie. Wersja druga była co prawda ładna, ale jej wygląd mocno kontrastował ze stylem Androida, powodując pewną niespójność. Emotions UI 3.0 oferuje zupełnie nowy, odświeżony, nowoczesny wygląd przygotowany z użyciem płaskich elementów oraz eleganckich kolorów – system Google’a przerobiony przez Huawei może się podobać. Zmieniono takie elementy, jak aplikacja dzwonienia, wysyłania wiadomości, panel notyfikacji czy podgląd ostatnio otwieranych aplikacji, dodano również aplikację menedżera telefonu, który pozwala zoptymalizować jego działanie oraz uruchomić jeden z dostępnych trybów oszczędzania energii: inteligentny, który dostosowuje szybkość pracy komponentów do potrzeb danej chwili oraz intensywny, pozostawiający tylko podstawową funkcjonalność. Wydajność na poziomie 42 tysięcy w AnTuTu Benchmark mówi sama za siebie – to bardzo wydajny smartfon, niewiele ustępujący topowym modelom konkurencji. Wszystkie testowane aplikacje 3D działały bardzo płynnie i jestem pewien, że jeszcze przez długi czas Mate 7 pozwoli na komfortową grę w najnowsze tytuły. Wyświetlacz Opisywany phablet posiada sześciocalowy ekran Full HD. Niektórzy producenci stosują większe rozdzielczości nawet w ekranach o mniejszej przekątnej. Nie znaczy to jednak, że w przypadku Mate 7 widoczne będą pojedyncze piksele – gęstość na poziomie 368 ppi na to nie pozwala. Co ważne, testowany Huawei może się pochwalić świetnym kontrastem, z kolei duża jasność pozwala bezproblemowo obsłużyć urządzenie nawet w pełnym słońcu. Wyświetlane kolory są żywe, ale mają naturalne odcienie, a kąty widzenia pozostają szerokie. Duża przekątna wyświetlacza to natomiast zaleta w przypadku oglądania fotografii czy filmów. Bateria Producentowi należą się pochwały za zmieszczenie baterii o ogromnej pojemności w tak cienkim urządzeniu – przy 4100 mAh rzeczywiście trudno rozładować Mate 7 w jeden dzień. Typowe użytkowanie zapewnia dwudniowy czas pracy, a jeśli korzysta się ze smartfona naprawdę sporadycznie, osiągnięcie kilkudniowych rezultatów również nie będzie problemem. Łączność Przez okres testów telefon nie gubił zasięgu sieci komórkowej czy Wi-Fi, dobrze radził sobie też wykorzystywany jako nawigacja GPS. Trudno również narzekać na jakość połączeń telefonicznych (po obu stronach słuchawki). Multimedia Zastosowany w Mate 7 aparat o rozdzielczości 13 megapikseli może zastąpić niejeden prosty kompakt. Produkowane przez niego zdjęcia są dobrej jakości, o nasyconych kolorach, choć wprawne oko dostrzeże dość mocne wyostrzanie i odszumianie. Aplikacja aparatu wygląda standardowo i pozwala na zmianę podstawowych ustawień, a wbudowane oprogramowanie pozwala także na podstawową obróbkę czy – co ostatnio modne – nałożenie filtrów. Swoją rolę dobrze spełnia także przednia kamera – wielbiciele zdjęć typu selfie nie powinni narzekać. Nagrywanie filmów w rozdzielczości FullHD sprawdza się dobrze – w przypadku dobrych warunków oświetleniowych do produkowanego obrazu nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Dostępny jest również skrót klawiszowy, który przy zablokowanym ekranie pozwala na wykonanie uruchomienia aplikacji aparatu i zrobienie zdjęcia w około sekundę. Huawei przyzwyczaił do dobrej jakości głośników i tak samo jest w tym wypadku Mate 7. Dodatkowo, sygnał z gniazda słuchawkowego jest przyzwoity i mniej wymagającym użytkownikom może z powodzeniem zastąpić zewnętrzne odtwarzacze muzyki. Podsumowanie Huawei Mate 7 to udany model, pozbawiony dyskwalifikujących wad. Oferuje on bardzo dobrą wydajność w połączeniu z dużym wyświetlaczem oraz pojemną baterią, a taki zestaw powinien zadowolić nawet najbardziej wymagających użytkowników. W kontekście oferowanych możliwości dobrze wypada też cena – około 1500 zł to zdecydowanie rozsądna kwota.
Huawei Mate 7 – przerośnięty, sześciocalowy kumpel z wyższej półki
Seryjny układ wydechowy musi spełniać dwa podstawowe kryteria. Pierwszym z nich jest jak najmniejszy spadek mocy, drugim – odpowiednie wyciszenie, aby podróż autem była maksymalnie komfortowa, a dźwięk z układu wydechowego nie dostawał się do wnętrza kabiny. Dla kogo sportowy układ wydechowy? Podstawowe pytanie, które należy sobie zadać przed przystąpieniem do modyfikacji seryjnego układu wydechowego brzmi: po co mi sportowy układ wydechowy? Niestety, większość osób decydujących się na modyfikację układu wydechowego liczy na znaczący przyrost mocy. Owszem, w przypadku aut o dużej mocy przyczyni się to do znaczącego przyrostu mocy i jeszcze bardziej „agresywnego” dźwięku. W przypadku silnika o pojemności 1,6 litra i mocy 100 KM chęć modyfikacji seryjnego układu wydechowego powinna zapalić czerwoną lampkę ostrzegawczą. Dlaczego? Ponieważ możemy zrobić więcej krzywdy niż pożytku. Nieumiejętne modyfikacje układu wydechowego powodują buczenia – niektórym osobom właśnie na tym najbardziej zależy – oraz spadek mocy. Czym się cechuje sportowy układ wydechowy? Sportowy układ wydechowy musi spełniać dwie podstawowe normy. Są to optymalizacja osiągów silnika oraz spełnienie regulaminowego poziomu hałasu. Przepisy sportowej organizacji wyraźnie mówią: poziom głośności układu wydechowego jest dopuszczalny do 98 dB. Pomiaru dokonuje się w zakresie pracy silnika na obrotach 2500 obr./min – 3500 obr./min. Dodatkowo w wielu sportowych układach wydechowych znajdziemy katalizator . Podstawowym elementem układu wydechowego jest kolektor. To on znajduje się najbliżej silnika i do niego trafiają gazy powstałe w wyniku spalania mieszanki paliwowo-powietrznej. W zależności od ilości cylindrów i dostępnego miejsca pod maską budowane są różne typy kolektora wydechowego . Ciekawostką jest fakt, że kształt i materiały, z jakich wykonany jest kolektor wydechowy, mają bezpośredni wpływ na przebieg momentu obrotowego silnika. Dalsza konstrukcja sportowego układu wydechowego Po kolektorze wydechowym możemy spotkać katalizator, który jest wymagany regulaminem bądź przepisami ruchu drogowego. Niestety, katalizator znacząco spowalnia spaliny wydostające się z silnika, przez co źle wpływa na jego sportową charakterystykę pracy. Producenci sportowych katalizatorów do jego produkcji używają metalicznych wkładów, ponieważ stawiają one mniejszy opór od klasycznie stosowanych, czyli ceramicznych. Dodatkowo katalizator jest skonstruowany w taki sposób, aby minimalne spadki mocy odbywały się dopiero podczas osiągnięcia przez silnik wysokich obrotów. Końcowy fragment sportowego układu wydechowego to tłumik . W przypadku sportowych układów spotkamy tylko jeden tłumik, a nie – jak w przypadku seryjnych układów – nawet dwa czy trzy. Końcowy tłumik jest bardzo prosty w budowie, a jego głównym zadaniem jest nieprzeszkadzanie spalinom w procesie wydostawania się na zewnątrz. Do jego budowy musi być wykorzystana stal szlachetna, dlatego bardzo często spotkamy się ze stwierdzeniem „kwasówki”, czyli stali nierdzewnej, kwasoodpornej, która nie rdzewieje. Dodatkowo bardzo ważnym elementem sportowego układu wydechowego jest jego średnica. Wiele osób twierdzi, że im większa, tym lepiej. Owszem, zastosowanie dużej średnicy wydechu przyczyni się do zwiększenia mocy jednostki napędowej, ale odbije się na spadku momentu obrotowego. Poza tym wydech o dużej średnicy to także większy hałas, który będzie wybiegał poza normy. Sportowy układ wydechowy to bardzo skomplikowany temat, wymagający ogromnej wiedzy i doświadczenia, aby w odpowiedni sposób „wykrzesać” z silnika lepsze osiągi. Sportowe układy zalecane są dla osób, które będą z nich korzystać – rajdy, wyścigi itd. Jeżeli poruszamy się tylko po drogach publicznych, odradzam samodzielne modyfikacje układu wydechowego.
Sportowy układ wydechowy. Czy warto zmodyfikować seryjny układ?
Człowiek powinien pić między dwa a dwa i pół litra wody dziennie. Byleby zdrową, co nie jest tak oczywiste we wszystkich aglomeracjach. Woda z kranu nie zawsze nadaje się do picia. To zależy od wielu czynników. Z kolei woda butelkowana potrafi być albo równie niedobra co kranówka (w przypadku tańszych marek) lub zwyczajnie za droga, by zaopatrywać się w nią dzień w dzień. Co w takiej sytuacji począć? Kupić filtr do wody! Czy i dlaczego nie powinniśmy pić wody z kranu? Są miasta, w których woda kranowa spełnia wszystkie wymagane normy. Są jednak takie, w których jest odwrotnie i nie nadaje się ona do picia. Jak to sprawdzić? Odpowiedzi można poszukać w Internecie (na pewno rozgorzała wokół danego tematu dyskusja), a w przypadku braku rozstrzygających odpowiedzi uderzyć bezpośrednio do źródła – lokalnych wodociągów. Jednakże nawet pozytywny stan tutejszej wody stwierdzony przez zarządców nie oznacza, że woda będzie nam smakować. Twardość, zanieczyszczenia ze starych rur i tak dalej – może być wiele powodów, dla których lepiej zaopatrzyć się w sposób na filtrowanie wody. Dlaczego warto filtrować wodę? Jest cały szereg powodów, nie tylko zdrowotnych, dla których powinniśmy filtrować wodę. Po pierwsze, filtrowanie usuwa z wody wszelkie zanieczyszczenia, które ta zbiera, wędrując do nas rurami – piasek, rdzę i inne drobinki. Po drugie, lepiej pachnie i smakuje, ponieważ filtrowanie usuwa chlor. Po trzecie, filtry zmniejszają twardość wody nawet o 50%. Z tego powodu warto filtrować wodę przed robieniem herbaty czy innych napitków – dzięki temu przedłużymy żywotność innych naszych urządzeń, poprawiając jednocześnie smak napojów. To właśnie twardość częstokrotnie negatywnie wpływa na nasze doświadczenia przy piciu. Sposób ten poprawi nie tylko smak napojów, ale również innych potraw. Warzywa czy ryż gotowane na przefiltrowanej wodzie będą odczuwalnie lepsze. Filtrowanie wody usuwa również metale ciężkie czy ołów, może więc w dłuższej perspektywie ochronić nas przed różnymi negatywnymi skutkami ich nadmiernego pochłaniania. Nie bez znaczenia jest również fakt, że filtrowana woda wychodzi dużo taniej niż kupowanie butelkowanej. Jaki filtr do wody kupić? Filtrów jest wiele rodzajów. Wyróżniamy, między innymi, nakranowe, dzbankowe, łazienkowe czy centralne. Co widać po nazwach, różnią się przede wszystkim miejscem montażu i, co za tym idzie, sposobem korzystania. Filtry dzbankowe są najprostsze w użyciu – przelewamy do nich wodę, czekamy kilka chwil i gotowe. Filtry są bardzo wydajne, łatwo się je wymienia, doskonale radzą sobie z twardością i innymi problemami naszej kranówki. Również cenowo, już po zakupie dzbanka, nie wychodzą źle. Minusem jest konieczność prowadzenia swoistej „gospodarki wodnej”, by nagle nie zabrakło nam wody do picia. Niekwestionowanym liderem wśród producentów jestBrita i to w zasadzie tylko jej modele warto polecić bez pudła. Poza dzbankami możemy również zaopatrzyć się w filtry nakranowe, na przykład z serii Aquafilter. Filtrują wodę pod wpływem ciśnienia w sieci, nie trzeba więc na nią wcale długo czekać. Usuwają chlor, związki chemiczne, poprawiają smak i zapach – słowem robią wszystko to, co inne typy filtrów, różnią się jedynie sposobem użycia. Filtruj wodę! Kranówkę można pić. W wielu miastach Sanepid na to pozwala. Co z tego, jeżeli nawet zdrowa woda może zwyczajnie źle smakować! Wtedy filtr może nie przyda się do usuwania metali ciężkich, ale do zmiękczania i poprawiania ogólnych konsumpcyjnych wrażeń – na pewno. Każdy filtr działa niemalże identycznie, a podstawową różnicą jest sposób korzystania. Warto zawczasu przemyśleć decyzję i wybrać najwygodniejszą dla siebie metodę.
Sposób na czystą wodę – filtry
Pierwsza komunia święta to niezapomniane wydarzenie w życiu dziecka i jego rodziny. Ten szczególny dzień, przygotowania do niego, niecodzienny strój i, co tu dużo mówić, również prezenty na długo zapisują się w pamięci. W poszukiwaniu idealnego upominku na tę okazję weź pod uwagę tradycyjną, ale zawsze trafioną opcję, czyli zegarek. Pierwsza komunia święta jest podniosłym wydarzeniem dla całej rodziny i szczególnym momentem dla dziecka, które cieszy się nie tylko z uczestnictwa w obrządku religijnym i z towarzyszących mu obchodów, ale przede wszystkim ze wspaniałych prezentów. Jednym z nich może być oczywiście zegarek – tradycyjny upominek, który na stałe wpisał się w komunijną listę prezentów. Stoi za tym kilka dobrych powodów! Zegarek jest trochę symbolem dorosłości i ta świadomość rozgrzewa serce rosnącego dziecka, zwłaszcza chłopca. Poza atrakcyjnym nowoczesnym wyglądem ma również wiele funkcji, które pomagają dziecku ćwiczyć dyscyplinę, zachęcają do aktywności czy, w przypadku zaawansowanych technologicznie smartwatchy, ułatwiają pozostawanie w kontakcie z najbliższymi i znajomymi dzięki wiadomościom SMS, komunikatorom internetowym czy portalom społecznościowym. Możliwość spersonalizowania takiego podarunku poprzez grawerunek na kopercie jest dodatkowym atutem – mądra sentencja czy inicjały obdarowywanego sprawią, że zegarek stanie się wyjątkowy. Jeśli myślisz właśnie o takim prezencie, dowiedz się, na co zwrócić uwagę przed zakupem, i sprawdź, jaki model przyniesie największą radość dziecku. Najistotniejsze cechy W poszukiwaniu idealnego zegarka dla dziecka warto zwrócić uwagę na jego zasadnicze cechy, które mogą wpłynąć na to, jak długo będzie cieszył obdarowywanego. Wytrzymałość i wodoszczelność – jednym z niezwykle ważnych aspektów jest budowa zegarka i materiały, z których został wykonany. Dziecko jak to dziecko – lubi ruch i zabawę, jest spontaniczne i czasami nie zwraca szczególnej uwagi na ubrania i akcesoria, które ma na sobie. Z tego względu dobrze jest wybrać wytrzymały zegarek z wysokiej jakości tworzyw sztucznych, wyposażony w szybkę ze szkła akrylowego czy mineralnego, którą trudniej rozbić. Warto również zwrócić uwagę na to, czy zegarek jest wodoszczelny. Takiemu modelowi nie zagraża zabawa w deszczu czy na pływalni i można go bezpiecznie użytkować w prawie każdych warunkach. Rodzaj mechanizmu – oczywiście najpopularniejsze obecnie zegarki to zegarki cyfrowe – większość z nich ma wygląd atrakcyjny dla młodego odbiorcy oraz zaawansowane technologicznie funkcje i łączność z internetem. Zegarki klasyczne z tarczą również mają swoje zalety – dzięki nim dziecko może uczyć się odczytywania godziny. Taki zegarek wydaje się również bardziej „dorosły”, co nieraz jest bardzo inspirujące dla dziecka. Trzecią opcją są zegarki analogowo-cyfrowe, które łączą funkcjonalności wymienionych wyżej opcji. Te również warto wziąć pod uwagę z racji atrakcyjnego nowoczesnego wyglądu i dostępnych funkcji. Funkcje i wygląd – w dobie wszechobecnych smartfonów zegarek wydaje się być zbyteczny i pełni częściej funkcję dekoracyjną lub wykorzystywany jest do innych celów niż tylko odmierzanie czasu. Poszukując idealnego zegarka dla chłopca, warto wziąć ten aspekt pod uwagę i zadbać o to, by zegarek oferował funkcje, które mogą przydać się dziecku lub w pewien sposób je zainspirować. Mowa tu o opcjach podstawowych, jak stoper, alarm, minutnik i podświetlenie ekranu, oraz zaawansowanych, jak powiadomienia z serwisów społecznościowych, odczytywanie smsów czy krokomierz i pomiar spalanych kalorii. A skoro zegarek to często przede wszystkim część stroju, dobrze jest i o tym pomyśleć. Zegarki w militarny lub kosmiczny wzór, z ulubionymi postaciami z filmów i bajek, oraz o bardziej masywnej budowie i „męskich” kolorach na pewno przypadną do gustu małemu chłopcu. Modele, które warto wziąć pod uwagę box:offerCarousel Jeśli poszukujesz zegarka z charakterem dla aktywnego chłopca, może zainteresować cię seria zegarków Casio G-Shock, zwłaszcza modele Falcon i Protektor. Te modele są dostępne w wielu opcjach kolorystycznych i zostały wyposażone w przydatne funkcje. Poza czasomierzem mają również datownik, timer i stoper oraz inteligentne podświetlenie ekranu, które uruchamia się automatycznie po podniesieniu ręki w kierunku twarzy. I jeszcze jedna ważna rzecz – zegarki te mają wysoką klasę wodoszczelności. Idealne dla chłopców, których pasjonuje pływanie i nurkowanie! box:offerCarousel box:offerCarousel Chłopcu, który lubi tematy militarne, może przypaść do gustu zegarek we wzór moro. To ciekawa opcja nie tylko pod względem wizualnym. Model taki jak Timex TW4B03000 Expedition ma zwiększoną odporność na wstrząsy i wiele przydatnych funkcji, jak alarm, alarm wibracyjny, stoper czy kalendarz, a zegarki Naviforce cieszą oko ciekawą, surową stylistyką i mają bardzo przystępne ceny. box:offerCarousel Kuszącą opcją jest również smartwatch – zegarek tego typu produkuje już wiele marek, dzięki czemu dostępny jest w różnych, nie zawsze wysokich cenach. Smartwatche są zaawansowanymi technologicznie modelami, które oferują dużo więcej niż tylko odmierzanie czasu. Stylowy nowoczesny wygląd idzie tutaj w parze z zaawansowanymi funkcjami, jak powiadomienia z sieci społecznościowych, odbieranie smsów, aparat fotograficzny, krokomierz, lokalizator telefonu komórkowego, dyktafon czy nagrywanie audio. Należy jednak pamiętać, że zegarki typu smartwatch muszą mieć połączenie ze smartfonem, by można było w pełni korzystać z ich funkcji. Może właśnie taki przypadnie do gustu obdarowywanemu przez ciebie chłopcu? Zegarek jest tradycyjnym komunijnym upominkiem, który cieszy. Tym bardziej że nowoczesne zegarki służą do wielu innych rzeczy niż tylko odmierzania czasu. Interesująca stylistyka, żywe kolory i wzory w parze z funkcjami, które przydają się na co dzień, sprawiają, że dziecko chce mieć go na ręce!
Zegarek dla chłopca z okazji I Komunii Świętej
Dla przeciętnego człowieka pojęcie kalisteniki może mieć brzmienie nieco tajemnicze. Jednak za tym słowem kryją się ćwiczenia fizyczne. Co wyróżnia ćwiczenia kalisteniczne na tle innego rodzaju aktywności fizycznych? Najprościej można by rzec, że do uprawiania tego rodzaju aktywności nie potrzeba żadnych dodatkowych urządzeń, ćwiczymy w oparciu o masę swojego ciała. W dalszej części przybliżymy dokładniej, na czym dokładnie polegają ćwiczenia kalisteniczne. Co to jest kalistenika? Jak już pokrótce wyjaśniliśmy, ćwiczenia kalisteniczne opierają się na wykorzystaniu własnej masy ciała. Ma to swoje nieocenione zalety, gdyż trenować można praktycznie wszędzie. Do uprawiania kalisteniki nie potrzeba hantli czy sztangi. Nie potrzebujemy nawet ławeczki. Jedynym przydatnym elementem może okazać się drążek, ale nawet ten możemy zastąpić najbliższym trzepakiem. Brak konieczności posiadania specjalistycznych urządzeń sprawia, że kalistenika jest powszechnie dostępna. Dzięki wykorzystaniu jedynie swojego ciała podczas wykonywania ćwiczeń, mięśnie nie wykonują nienaturalnych ruchów, a to ma bezpośrednie przełożenie na mniejsze ryzyko wystąpienia kontuzji. Początki kalisteniki W wielu opracowaniach można znaleźć informacje, że już za czasów antycznych, Rzymianie i Grecy aktywnie uprawiali ćwiczenia z wykorzystaniem ciężaru własnego ciała. Według Herodota, Spartanom nieobca była ta forma aktywności jako etap przygotowań do bitwy pod Termopilami. Inny rzymski historyk odnotował, że kalistenika była popularna w obozach przygotowawczych Gladiatorów. Po upadku Cesarstwa, tę formę aktywności z powodzeniem uskuteczniano na Bliskim Wschodzie. Na drodze prowadzonych krucjat, kalistenika powróciła do Europy towarzysząc powrotom zwycięskich wojsk. Dużo później, bo w XIX wieku, za sprawą pruskiego dowódcy i jego nowym urządzeniom, w ćwiczenia kalisteniczne tchnięto drugie życie. Poręcze równoległe czy zwykły drążek nie były wczesniej wykorzystywane na taką skalę. To właśnie w XIX wieku pojawiło się wielu słynnych atletów, którzy do ćwiczeń wykorzystywali jedynie masę swojego ciała. W kolejnym stuleciu naturalne ćwiczenia zostały wyparte przez pojawiające się siłownie. Dzisiaj, na fali powrotu do zdrowego trybu życia, wzrasta również popularność ćwiczeń kalistenicznych. Zalety kalisteniki Wiemy już, czym są ćwiczenia kalisteniczne. Umiemy również powiedzieć co nieco o ich historii. Czy zdajemy sobie jednak sprawę, z mocnych punktów kalisteniki? Sprawdźmy jakie zalety ma ta aktywność fizyczna: Co najbardziej oczywiste to dostępność. Tak jak już powiedzieliśmy ćwiczenia z wykorzystaniem ciężaru własnego ciała można wykonywać dosłownie wszędzie. Tylko od nas samych zależy, czy będziemy je wykonywać w zaciszu domu czy na świeżym powietrzu w parku. Ponadto, do ćwiczeń możemy wykorzystywać przedmioty codziennego użytku, jak i naturę. Kto powiedział, że nie można podciągać się na mocnej gałęzi? Druga zaleta ma bezpośrednie koneksje z powszechną dostępnością ćwiczeń kalistenicznych. Mam na myśli oszczędność. Nie musimy wydawać pieniędzy na drogie siłownie i trenerów, ćwiczyć możemy samodzielnie i w każdym miejscu. Ponadto, oszczędność nie dotyczy tylko pieniędzy. Same dojazdy na siłownię również potrafią zabrać niemało czasu. Oszczędzajmy zatem ćwicząc w najbliższym otoczeniu. Po trzecie naturalność. Na siłowni podnoszone są ciężary nierzadko przekraczające masę trenujących osób. Może to wiązać się z kontuzjami. Ćwicząc samodzielnie znamy swoje ograniczenia i często wiemy, kiedy zwolnić, a kiedy przyspieszyć. Jakie ćwiczenia kalisteniczne? Jeżeli mielibyśmy wymienić rodzaje ćwiczeń kalistenicznych, pojawiłoby się wśród nich wiele pozycji znanych ze szkolnych lekcji wychowania fizycznego. Do najpopularniejszych ćwiczeń z pewnością należą pompki. Można je robić na wiele sposobów, oprócz klasycznych oburęcznych, popularne są pompki z klaśnięciem lub pompki na jednej ręce. Bardziej zaawansowani znajdą jeszcze więcej wariacji. Podobnie wygląda sprawa z podciągnięciami, te również można modyfikować na wiele sposobów. Oprócz tego do popularnych ćwiczeń kalistenicznych zaliczamy przysiady, unoszenia tułowia z pozycji leżącej, podskoki i brzuszki. Wszystkie mają wiele wariantów, te często zależą od naszej zwinności i pomysłowości.
Ćwiczenia kalisteniczne. Co to jest?
Rozbijanie kolorowego pojemnika wypełnionego słodyczami to coraz popularniejsza zabawa również w naszym kraju. Tradycyjne latynoskie piniaty były wykonywane przez panią domu własnoręcznie. Jednak dziś możemy skorzystać z szerokiej oferty gotowych kukiełek, które wystarczy napełnić ulubionymi słodkościami. Prezentujemy najciekawsze świąteczne piniaty. Tradycja strącania piniat przywędrowała do Europy z krajów latynoskich. Zabawa polegająca na uderzaniu ozdobionymi kijem w wypełnioną łakociami kulę związana jest ze świętami Bożego Narodzenia. Według jednego ze zwyczajów jej rozbijanie następuje po zakończeniu kolacji wigilijnej. W Polsce na razie nie ma ustalonej pory rozpoczęcia zabawy, a piniaty najczęściej pojawiają się podczas kinderbali. Warto jednak wykorzystać je – zgodnie z ich tradycją – do zabawy podczas jednego ze świątecznych dni. Z pewnością taka aktywność będzie wspaniałą rozrywką dla dzieci znudzonych długim przesiadywaniem przy stole czy zniechęconych złą pogodą i brakiem możliwości wyjścia na dwór. Świąteczna piniata to również świetny pomysł na prezent. Sprawdzi się idealnie, gdy udajemy się na spotkanie, na którym będzie kilkoro dzieci. Spełni wtedy funkcję upominku dla wszystkich, po którego rozbiciu każdy maluch znajdzie coś dla siebie. Świąteczne kształty Ciekawą propozycją na Święta Bożego Narodzenia jest piniata w formie miniaturowego Świętego Mikołaja. Postać uwielbianego przez maluchy na całym świecie brodatego staruszka ożywi i rozweseli każde wnętrze, w którym się znajdzie. Będzie urozmaiceniem tradycyjnych świątecznych dekoracji, a także inspiracją do aktywności, która zaangażuje całą rodzinę. Precyzyjnie wykonana z najwyższej jakości ekologicznych materiałów dostarczy znakomitej rozrywki zarówno najmłodszym, jak i starszym domownikom. Nieodłącznym pomocnikiem Mikołaja jest równie dobrze znany wszystkim dzieciom renifer Rudolf. Piniata w postaci tego poczciwego, czerwononosego zwierzaka jednoznacznie kojarzyć się będzie z Bożym Narodzeniem i ciepłą atmosferą, a także zabawą i prezentami. Na brak zimowej aury Gdy pogoda za oknem nawet odrobinę nie przypomina nastrojowego, świątecznego krajobrazu, warto postarać się o zimową dekorację chociaż w domu. Tutaj z pomocą przyjdzie piniata w kształcie wesołego bałwanka, który przynajmniej w niewielkim stopniu pozwoli poczuć mroźną aurę. Niezastąpione w przywoływaniu zimy będą także piniaty inspirowane kinowym hitem Kraina lodu. Umieszczone na nich podobizny bohaterów z pewnością zachęcą wszystkie maluchy do zabawy. Tym, którzy nie są miłośnikami zimy, śniegu i mrozu, przypadnie do gustu piniata w formie ozdobnej choinki. Soczysty, zielony kolor drzewka i kolorowe dekoracje rozweselą wnętrze i przyciągną maluchy zaciekawione nowym, interesującym obiektem. Jak się bawić Piniatę przed zabawą należy wypełnić słodkościami – cukierkami, lizakami, piankami itp. Dodatkowo możemy wsypać do wnętrza kolorowe konfetti, błyszczące cekiny i skręcone serpentyny, aby uzyskać wspaniałe efekty po rozbiciu kuli. Następnie zabawkę należy zawiesić na sznurku pod sufitem. Idealnym miejscem będzie haczyk od domowej huśtawki lub przymocowany do futryny drążek treningowy. Powinniśmy zachować szczególną ostrożność przy mocowaniu kukiełki np. do zaczepu żyrandola. Aby zabawa mogła się rozpocząć, niezbędny jest oczywiście kij do rozbijania piniaty, którym uczestnicy będą uderzać kulę wypełnioną słodyczami. Dla starszych dzieci możemy wprowadzić utrudnienie – będą uderzać z zasłoniętymi oczami. Taka oryginalna wersja rozbijania piniaty powinna się jednak odbywać w przestronnym salonie, a najlepiej na zewnątrz. Po kilku celnych uderzeniach kukiełka pęknie i wypadną z niej umieszczone tam słodkości, które będą zbierać wszystkie bawiące się dzieci.
Świąteczne piniaty
Czym w ogóle są rakle? To termin zaczerpnięty z poligrafii, oznaczający narzędzia do usuwania nadmiaru farby bądź do przeciskania jej przez formę. Ale są również bardzo przydatne w motoryzacji do wyrównywania różnego rodzaju folii nakładanych na karoserię bądź szyby. Jakich używać? Sprawdźmy. Zacznijmy od tego, że samodzielne nakładanie folii na powierzchnię samochodu – wbrew pozorom – nie jest zadaniem łatwym. Oczywiście można się go podjąć, ale warto zacząć od małych powierzchni. Dobrym wyborem jest na przykład nałożenie bezbarwnej (przezroczystej) folii na elementy szczególnie narażone na korozję bądź uderzenia żwiru i kamieni – zderzak, nadkola czy progi. Można w ten sposób zabezpieczyć również kawałek karoserii przy bagażniku – ten, który często ocieramy, wkładając bagaże czy wpuszczając psa. Albo progi tylnych drzwi, którymi do środka wsiadają dzieci, z reguły gramolące się bez zwracania uwagi na to, czy o coś zahaczą czy nie – i nie jest to jakaś złośliwość skierowana w stronę małych obywateli, lecz stwierdzenie faktu. Na takich elementach auta można spokojnie poćwiczyć nakładanie folii bez ponoszenia dużych konsekwencji finansowych. Folia przezroczysta jest tania, w razie niepowodzenia możemy ją usunąć i ponownie podejść do zadania. Może to brutalne podejście do sprawy, ale skuteczne wykonywanie tego typu czynności wymaga przede wszystkim doświadczenia i dokładności. No i oczywiście odpowiednich narzędzi, do których – oprócz rakli– należą nożyki do tapet, ewentualnie nożyczki i szmatka. Tylko tyle, cała reszta w naszych rękach. Rodzaje rakli Rakle muszą być dostosowane do rodzaju materiału, który będziemy wygładzać. Te introligatorskie mogą być nawet z metalu, do delikatnych folii musimy użyć czegoś bardziej adekwatnego. Pierwszą czynnością przed aplikacją jakiejkolwiek folii musi być dokładne oczyszczenie podłoża. Używamy do tego najzwyklejszego szamponu w przypadku części karoserii lub płynu do mycia szyb – w przypadku nakładania powłoki przyciemniającej lub innej (np. reklamowej). Ważne, by te środki nie pełniły żadnych innych funkcji poza czyszczącą, więc zastosujmy szampon niezawierający wosku. Między folią a podłożem nie powinno być żadnej powłoki ochronnej. Samą czynność najlepiej przeprowadzać w warunkach może nie sterylnych, ale na pewno nie na parkingu podczas wichury. Nawet drobne ziarenko piasku może kompletnie popsuć nasze dzieło. Podobnie z wodą – auto musi być idealnie suche, szczególną uwagę trzeba zwrócić na zakamarki, gdzie znajdą się brzegi czy rogi folii. Kropla wody potrafi spowodować, że cała powłoka zacznie „odłazić”. Odrywając fragmenty folii od podkładu, przykładamy ją w miejsce klejenia i od razu musimy zrobić wszystko, by jak najlepiej, najściślej przykrywała podłoże. Wtedy do akcji wkraczają rakle. Mogą mieć różne kształty i powierzchnie. Do części folii możemy użyć rakli z twardą gumą lub miękkim plastikiem. Przydadzą się do pokrywania równych elementów karoserii lub szyb. Rakle z filcem Wiele rodzajów folii – np. imitująca włókno węglowe wymaga – bardziej miękkich rakli. Idealnie sprawdzają się więc przyrządy pokryte filcem, które jednocześnie dociskają folię do podłoża, wygładzają ją, ale nie niszczą jej faktury. Rakla z filcemma na ogół z drugiej strony twardą końcówkę do wklejania folii w zakamarki bądź lepszego dociskania brzegów i rogów. Jeśli powierzchnia, którą będziemy oklejać, jest mocno pofałdowana, lepiej dokupić również mała raklę umożliwiającą precyzyjne wypełnianie zaokrągleń lub zwrócić uwagę na to, by miała ona zaokrąglone brzegi. Zawsze też dokładnie stosujmy się do zaleceń producenta folii – to pozwoli na uniknięcie kłopotów.
Rakle do tuningu optycznego
Palma kokosowa nazywana jest drzewem, które zaspokaja wszystkie potrzeby życia. Rzeczywiście, to niezwykła roślina, ponieważ można wykorzystać każdą jej część. Prozdrowotne właściwości kryją się w orzechu kokosowym, który dostarcza człowiekowi bardzo cennych składników. Wszyscy znamy wiórki kokosowe, ale najwięcej wartościowych substancji znajdziemy w wodzie, oleju i mleku z kokosa. Zdrowie ukryte w łupinie Kokos kojarzy nam się najczęściej z wakacjami na tropikalnej plaży oraz egzotycznymi drinkami. Warto jednak wiedzieć, że powinniśmy jeść kokosy nie tylko ze względu na smak, ale również dla jego właściwości leczniczych. Kokos jest bogaty w błonnik – substancję, która pomaga w trawieniu i ułatwia odchudzanie. Dzięki niemu dłużej odczuwamy sytość. Osoby odchudzające się powinny włączyć kokos do swojej diety również z tego powodu, że przyspiesza metabolizm. Dostarcza energii, ale jest niskokaloryczny, dlatego bez obaw można jeść kokosy podczas odchudzania. Orzech kokosowy ma również właściwości antybakteryjne, antywirusowe i przeciwgrzybiczne, co oznacza, że chroni organizm przed wieloma rodzajami infekcji i chorób. Regularne jedzenie miąższu kokosa, picie wody czy mleka kokosowego wzmacnia naturalną odporność organizmu. Kokosy są bogate w witaminy, minerały i aminokwasy. Badania wykazały, że te niezwykłe orzechy zwiększają wchłanianie się wapnia i magnezu do komórek ciała. Skutkiem tego są mocne kości i zęby oraz zmniejszone ryzyko wystąpienia osteoporozy. Kokos jest niezwykłą rośliną również dlatego, że z orzecha można pozyskać wiele różnych produktów. Woda, mleko, olej, mąka, cukier – każdy z nas znajdzie dla siebie odpowiedni składnik na bazie kokosa. Woda kokosowa zamiast izotoników Woda kokosowa to obecnie jeden z najmodniejszych zdrowych napojów. Wszystko to za sprawą światowych gwiazd, które promują wodę kokosową. Sok z wnętrza orzecha kokosowego jest lekko mętny i ma słodki, orzechowy smak. Skąd taka popularność tego napoju? Woda kokosowa nie zawiera tłuszczu, jest niskokaloryczna, a przy tym niezwykle bogata w minerały, takie jak cynk, potas, magnez, żelazo i wapń. Woda kokosowa orzeźwia, zapobiega odwodnieniu, poprawia cyrkulację krwi i przyspiesza metabolizm. Poza tym może być stosowana zamiast napojów izotonicznych, ponieważ zawiera elektrolity. Po wytężonym wysiłku fizycznym warto sięgnąć właśnie po nią, ponieważ uzupełni niedobory składników mineralnych, które tracimy, pocąc się podczas uprawiania sportów. Drogocenny olej kokosowy Nie bez przyczyny olej kokosowy uznawany jest za najzdrowszy na świecie. Dzięki bogactwu zdrowych kwasów tłuszczowych dostarcza energii, przyspiesza metabolizm, zwiększa odporność organizmu oraz obniża poziom złego cholesterolu. Olej kokosowy można z powodzeniem stosować w kuchni, zastępując nim tłuszcz podczas smażenia czy pieczenia ciast. Jest bezpieczny nawet w wysokich temperaturach i nadaje potrawom niecodzienny smak. Jeśli nie jesteśmy przekonani do używania oleju kokosowego w kuchni, zdecydowanie powinniśmy dać mu szansę w łazience. Olej kokosowy to uniwersalny kosmetyk, który doskonale nawilża i regeneruje suchą skórę. Zimą warto zamienić zwykły balsam do ciała na ten specyfik i zapomnieć o łuszczącej się i spierzchniętej skórze. Warto również stosować olej kokosowy jako maseczkę do włosów lub w formie serum do końcówek. Kremowe i bogate mleko kokosowe Mleko kokosowe jest przeciwieństwem wody z tego orzecha – jest kremowe, tłuste i kaloryczne. Pozyskuje się je z miąższu kokosa. Mimo że nie należy do dietetycznych produktów, ma wiele cennych dla zdrowia składników. Mleczko kokosowe jest bogate w błonnik, witaminy z grupy B oraz minerały, takie jak żelazo, wapń czy fosfor. Dietetycy nie radzą, by zamieniać zwykłe mleko na kokosowe na co dzień, warto jednak od czasu do czasu wzbogacić swoje menu o ten produkt. Świetnie nadaje się do deserów, kawy oraz pieczenia. Jest często stosowane w kuchni azjatyckiej i tajskiej. Jego słodki kokosowy aromat może urozmaicić niejedno danie. Twarda, brązowa skorupa kokosa skrywa wnętrze, które zaskakuje obfitością korzystnych dla zdrowia właściwości. Poza wodą, mlekiem i olejem warto również używać suszonego miąższu kokosa, a także mąki kokosowej i cukru palmowego. Niepozorny kokos odkrywa przed nami wachlarz możliwości, z których warto skorzystać dla zdrowia i urody!
Właściwości zdrowotne kokosa
Popularność tak zwanych opowiadań fan fiction wydaje się być fenomenem XXI wieku. Znana już historia powieści E.L. James, która swoje życie rozpoczęła najpierw w Sieci, będąc fan fiction o bohaterach „Zmierzchu” Stephanie Meyer, czy popularnej ostatnio serii „Ostatnia spowiedź” Niny Reichter, będącej fan fiction o zespole Tokio Hotel, to tylko wierzchołek góry lodowej. Seria „After” pobiła wszelkie rekordy popularności jeszcze w swoim „e-żywocie”, gdy odgrywała rolę fan fiction o Harrym Stylesie, wokaliście zespołu One Direction. Pierwotnie opublikowany na serwisie Wattpad, cykl „After” zaliczył miliard odsłon, co przyniosło autorce międzynarodową sławę, a wreszcie kontrakt z Gallery Books. Tym sposobem fan fitcion odmienione o imiona i nazwiska bohaterów oraz ich zajęcia zyskało książkowy byt. Jak Kopciuszek z terrorystą Intrygująca popularność serii ma prawo wywołać ciekawość, a to jest najpotężniejsza broń marketingowca. Czytelnik zaś dostaje do ręki książkę, w której panuje schemat znany z wielu książek New Adult, ale również najbardziej niezdrowa relacja między kochankami, o jakiej kiedykolwiek czytałam. Dwoje bohaterów, których połączy toksyczna znajomość, to Tessa, zwana w książce także Theresą, będąca uosobieniem zorganizowania, porządku i cnotliwości, oraz Hardin, jej zupełne przeciwieństwo, czyli chłopak nie tylko wyzwolony seksualnie, ale również pełen wewnętrznego bałaganu emocjonalnego i organizacyjnego. Spotkanie takich ludzi raczej powinno wyglądać na zasadzie mijania się na korytarzu i nic poza tym, a jednak Anna Todd postanowiła zrobić z tej dwójki bohaterów romantycznych, których zachowania będą mieszanką losowo wybranych fragmentów z klasycznego romansu angielskiego. Nie zabraknie zatem porównań do „Wichrowych Wzgórz”, pan Darcy i Elisabeth z „Dumy i uprzedzenia” będą także wspominani, a „Tessa d’Urberville. Historia kobiety czystej” Thomasa Hardy’ego wydaje się być czystą inspiracją do całości. Jednakże znajomość tejże literatury oraz inspirowanie się nią nie musi oznaczać, że autorka potrafiła to umiejętnie wykorzystać. Toksyczne relacje Od początku ich znajomości wszystko dzieje się nie tak, jak powinno. Aczkolwiek, owszem, zachowano tu proporcje typowego schematu „niegrzeczny chłopiec-cnotliwa dziewczyna”. Poznają się w akademickim kampusie, do którego Tess się właśnie sprowadziła, żeby rozpocząć studia, a gdzie Hardin króluje już od kliku lat. Ona od początku ma negatywne nastawienie do niego, ale jednocześnie jest zaintrygowana jego wizerunkiem i złą sławą. On nie lubi takich porządnickich panienek i generalnie gardzi randkowaniem. Kobiety są dla niego przydatne albo do podbojów udowadniających innym, jakim jest macho, tudzież to jednorazowych przygód bądź kumplowania z erotycznym bonusem. Tess z kolei ma stałego chłopaka od dawna i całą przyszłość uporządkowaną konkretnym planem. Jakiekolwiek próby rozmów z Hardinem kończą się nieprzyjemnymi aluzjami, złośliwościami i ogólnie odtrąceniem dziewczyny. Mimo to Tess lgnie do chłopaka jak ćma do ognia, i, jak się pozornie wydaje, z wzajemnością. A jednak Hardin ciągle ją odrzuca, zbliża się do niej, by po chwili znowu nawrzucać jej swoje kąśliwości. Ta niebezpieczna dla Tess huśtawka emocji trwa przez cały pierwszy tom. Dziewczyna jest zagubiona i często płacze, ale wreszcie decyduje się pod naporem Hardina zerwać ze swoim chłopakiem. I tu rozpoczyna się jeszcze bardziej toksyczna relacja, której zwieńczeniem będzie naprawdę zaskakujące zakończenie. Dla wielbicielek romansów erotycznych „After. Płomień pod moją skórą” rozczaruje każdą czytelniczkę, która będzie się tutaj spodziewała czegoś więcej niż „Pięćdziesięciu twarzy Greya” w kolejnej odsłonie. Dla czytelniczek zaś spragnionych takich właśnie treści będzie to strzał w dziesiątkę! Jakkolwiek sama powieść jest w moich oczach bardzo słaba, tak trzeba przyznać, że zakończenie każdej jej części jest zdecydowanie jej największym atutem. Jednocześnie przyciąga uwagę do następnych tomów, co zwiększa zainteresowanie kontynuacją, tym samym udowadniając, że nawet banalna literatura może grać na emocjach. Zobacz także inne książki Anny Todd. Źródło okładki: www.znak.com.pl
„After. Płomień pod moją skórą” Anna Todd – recenzja
Alcoforce niedawno zaprezentował nam absolutną nowość na rynku alkomatów, jaką jest model XS. To przenośny alkomat osobisty wielkości pudełka na zapałki, który przez bluetooth możemy połączyć z naszym smartfonem. Gadżet czy alkomat z prawdziwego zdarzenia? Tradycyjne alkomaty przyzwyczaiły nas do tego, że większość z nich wygląda bardzo podobnie do siebie oraz oferuje te same możliwości, a jedyną znaczącą różnicą między nimi jest rodzaj zastosowanego sensora, który bezpośrednio przekłada się na jakość otrzymywanych wyników. Jeśli chodzi o wspomniany sensor, to producenci zwykli stosować dwa rodzaje. Pierwszy z nich działa w technologii półprzewodnikowej i oferuje niezbyt dokładne wyniki, natomiast jego zaletą jest niska cena. Konkurentem sensora półprzewodnikowego jest czujnik elektrochemiczny, który zdecydowanie lepiej spełnia powierzone mu zadanie i zapewnia dużą dokładność i stabilność pomiarów. W tej kwestii Alcoforce XS posiada ten dokładniejszy sensor – elektrochemiczny. Zestaw Już po samym opakowaniu widać, że Alcoforce podszedł do sprawy bardzo poważnie, bowiem przenośny, minimalistyczny alkomat pakowany jest w małą, plastikową walizeczkę, która zapewnia doskonałą ochronę urządzenia w transporcie. Wewnątrz, oprócz samego alkomatu, znajdziemy kilka wielorazowych ustników, eleganckie etui doskonale pasujące do kształtów urządzenia, zestaw potrzebnych do uruchomienia baterii alkaicznych, a także krótką instrukcję obsługi. Wygląd i wykonanie Wygląd Alcoforce XS może być nieco mylący, ponieważ urządzenie swoją stylistyką praktycznie w ogóle nie przypomina alkomatu. Jest to niewielkie, białe pudełeczko, które wygląda bardziej jak pilot do bramy lub alarmu samochodowego niż coś, czym możemy sprawdzić stan trzeźwości. Jedynym miejscem, które zdradza zastosowanie XS, jest umieszczony na krawędzi bocznej otwór na ustnik. Dla użytkownika dostępny jest jeszcze jeden, trochę zakamuflowany przycisk, znajdujący się pod sprężyście uginającą się obudową. Alcoforce XS jest zatem całkowicie minimalistyczny, gdyż nie ma nawet wyświetlacza. W kwestii wykonania producent również stanął na wysokości zadania i dopełnił wszystkiego, aby jego produkt był przyjemny w dotyku i sprawiał dobre wrażenie. Użytkując XS nie jesteśmy narażeni na żadne niepokojące trzaski, luźno latające części w obudowie bądź problemy w spasowaniu. Jednym słowem – Alcoforce XS pod względem wykonania pokazuje się od najlepszej strony. Obsługa i możliwości Obsługa większości alkomatów jest bardzo łatwa i odbywa się wyłączenie za pośrednictwem jednego przycisku, jednak tutaj sprawa jest nieco bardziej skomplikowana (choć jeśli na co dzień obcujemy ze smartfonem nie powinniśmy mieć większych problemów). Wystarczy bowiem ściągnąć zalecaną przez producenta aplikację na urządzenie z Androidem lub iOS i skonfigurować je według naszych wymagań. A co jeśli rozładuje nam się telefon? Nic nie szkodzi. Alcoforce przewidział tę ewentualność i wyposażył swoje urządzenie w diody sygnalizujące nam, czy w naszym organizmie jest alkohol. Jeśli nic nie piliśmy, zapali się zielona, a jeśli w wydychanym powietrzu znajduje się alkohol, powinniśmy zobaczyć czerwoną lampkę. Podświetlany jest też sam ustnik, który informuje nas o tym, czy urządzenie jest gotowe do pobrania próbki powietrza. Pod względem możliwości większość tradycyjnych alkomatów oferuje nam to samo, czyli jedynie wyświetlenie naszego wyniku. Niektóre konstrukcje posiadają ponadto pamięć kilku poprzednich pomiarów lub możliwość trybu pasywnego, czyli sprawdzenia czy w danym naczyniu znajduje się alkohol. Alcoforce XS na tym polu może znacznie więcej. Oprócz wyżej wymienionych standardowych funkcji, za pośrednictwem aplikacji możemy między innymi zajrzeć do historii naszych wyników, zobaczyć dane w formie wykresu, ustawić ostrzeżenia zdrowotne, jeśli przekroczymy wybraną przez nas wartość, a nawet zrobić sobie zdjęcie podczas pomiaru! Jest też możliwość zmiany jednostek i ustawienia tego kto dmucha, aby pomiary zapisywały się na jego konto. Ta ostatnia funkcja jest trochę gadżeciarska, ale świetnie sprawdzi się na imprezach. Pomiary XS to nie tylko zabawka i świadczy o tym poprawność uzyskanych wyników. Producent deklaruje, że zakres pomiarowy urządzenia to standardowe maksymalnie 4 promile, a dokładność z jaką alkomat podaje wyniki to 0,01 promila. Ponadto należy zaznaczyć, że dzięki sensorowi elektrochemicznemu XS wyświetla wyniki z niewielkim błędem (na poziomie 0,06-0,07 promila) i wykazuje tendencje zawyżającą. Oznacza to, że korzystając z XS nie powinniśmy mieć większych problemów, aby określić czy wolno nam wsiąść za kierownicę, czy należy jeszcze odczekać. Podsumowanie Wprowadzając model XS Alcoforce połączył zwykły alkomat z praktycznym gadżetem, który na pewno znajdzie swoich zwolenników. Jego głównymi zaletami jest multum możliwości, których nie oferują nawet profesjonalne alkomaty, jakimi posługuje się policja. Ponadto dodatkowe możliwości nie są uzyskane kosztem jakości pomiarów, a są jedynie bonusem.
Alcoforce XS – alkomat na smartfona?
Tuż przed Bożym Narodzeniem rodzice, dziadkowie i ciocie pytają dziecko, co chce znaleźć pod choinką. A co gdyby wziąć pod uwagę jakość, a nie ilość? Może warto zafundować 5-latkowi wspólny prezent od całej rodziny, ale za to wymarzony? Tak robi coraz więcej osób. Dziecięce pokoje pękają w szwach. Zabawek jest w nich całe mnóstwo, wiele z nich jest porzuconych i zapomnianych. Co zatem kupić dziecku, by mogło się tym cieszyć przez długi czas? Domek dla lalek box:offerCarousel Duży domek dla lalek to niemały wydatek. Za modele drewniane ze znaczną liczbą akcesoriów trzeba zapłacić ponad 300 zł. Tyle kosztuje zabawka marki EcoToys. Domek zawiera 16 drewnianych mebli rozlokowanych w pięciu pomieszczeniach na trzech niezależnych poziomach. Całość uzupełnia winda. Do kompletu dołączone są dwie lalki. Domek jest solidnie wykonany, z doskonałej jakości drewna. Z kolei nowoczesne apartamenty przypominają domki Kidkraft. To zabawki o bardzo dużych wymiarach (wysokość – 118 cm). Wykonano je z drewna, MDF i plastiku. Ich konstrukcja jest bardzo wytrzymała. Mieszkać w nich mogą lalki typu Barbie i Monster High. To prawdziwa rezydencja, na którą składa się aż 10 pomieszczeń. Koszt takiego domku to nawet 1000 zł. Garaż Hot Wheels box:offerCarousel O ile dziewczynki marzą o domku dla swoich lalek, o tyle chłopcy pragną mieć w swoim pokoju duży garaż, w którym zaparkują swoje ukochane samochody. Hitem ostatnich miesięcy jest zestaw Hot Wheels. Znajdzie się tam miejsce dla 36 autek na czterech kondygnacjach. Do dyspozycji jest osiem stref zjazdu (m.in. dwie windy i dwie rampy). U podnóża garażu znajduje się miasteczko z ulicami, a na dachu jest lądowisko na helikopter. Garaż Hot Wheels emituje dźwięki i światła. Cała konstrukcja jest bardzo stabilna. Jeśli to o tej zabawce marzy nasze dziecko, czeka nas wydatek ok. 500 zł. Lego Friends box:offerCarousel Wszystkie dzieci uwielbiają klocki. Ich układanie nigdy się nie nudzi. I dobrze, bo to nie tylko świetna zabawa, ale też sposób na naukę i kształtowanie swojej wyobraźni. Najwięcej czasu na budowaniu z klocków spędzają chłopcy. Lego ma jednak propozycję również dla dziewczynek. I to nie byle jaką. Zestawy Lego Friends składają się z wielu elementów i dodatków. Powstają z nich wielkie zamki, domki i obiekty użytkowe. Marzeniem wielu dziewczynek jest zestaw Dom Stephanie. Z klocków można zbudować kuchnię z oknem wykuszowym, salon z telewizorem oraz spiralne schody, które zaprowadzą do sypialni z półkolistym balkonem. Komplet zawiera wiele akcesoriów, m.in. takich jak: ciasto, dwie babeczki, patelnia, trzy talerze, miska, przybory kuchenne, odkurzacz do złożenia, czasopisma. W tak wyposażonym mieszkaniu nie można się nudzić. Pojazdy zdalnie sterowane box:offerCarousel Duże, groźne i szybkie – takie właśnie są pojazdy zdalnie sterowane, które od lat fascynują małych chłopców. W ich kolekcji musi znaleźć się choć jeden, który dziecko może wprawić w ruch za pomocą specjalnego pilota. Zainteresowanie chłopca z pewnością wzbudzi samochód do wyścigów typu drift, np. Newqida Nissan Skyline GT-R. Kosztuje on ok. 350 zł. Ma dwa wydajne silniki, opony do wyścigów oraz podświetlenie LED kół i podwozia. Może jechać z prędkością maksymalną 25 km/h. Tańszy i szybszy jest samochód zdalnie sterowany Hot Wheels. Jego zakup to wydatek rzędu 230 zł. Drift Auto imponuje napędem 4 x 4. Do zestawu dołączony jest dodatkowy komplet opon. Sklep box:offerCarousel Zabawa w sklep zainteresuje każde dziecko. Jest zarazem bardzo kreatywna. Uczy podstawowych zachowań i wspomaga naukę matematyki. Poza tym pozwala wcielać się w różne role, co dzieci bardzo lubią. Propozycją jest supermarket od marki Smoby, który na Allegro kosztuje 220 zł. Utrzymany jest w uniwersalnej kolorystyce, która spodoba się i dziewczynkom, i chłopcom. Zawiera ladę sklepową, szafki na produkty, skaner kodów z efektem świetlnym i dźwiękowym oraz czytnik kart. Do zestawu dołączonych jest ponad 40 akcesoriów oraz wózek sklepowy z miejscem na monetę. Jeśli zabawka nie spełnia oczekiwań dziecka, szybko zapomniana ląduje w kącie pokoju. To jedynie strata pieniędzy i rozczarowanie w oczach naszej pociechy. O wiele lepszym rozwiązaniem jest zakup przemyślanego prezentu, który zainteresuje 5-latka przez długi czas.
Prezenty gwiazdkowe z wyższej półki dla 5-latka
Jonas Jonasson zadebiutował brawurową opowieścią o pewnym stulatku, który przez całe życie zupełnie mimowolnie popadał w najdziwniejsze tarapaty i przy okazji stawał się uczestnikiem najważniejszych wydarzeń dwudziestego wieku. Nawet w późnej starości nie zamierzał tkwić spokojnie w jednym miejscu, więc dał nogę z domu opieki, by przeżyć kolejną niesamowitą przygodę. Znakiem rozpoznawczym Jonassona są pokręceni bohaterowie przeżywający tak absurdalne perypetie, że czytelnicy przecierają oczy ze zdumienia. Nie inaczej jest w drugiej książce Szweda, „Analfabetce, która potrafiła liczyć”. Dziewczyna ze slumsów Tym razem postacią pierwszoplanową nie jest wiekowy starzec, ale nastoletnia czarna dziewczynka ze slumsów Johannesburga. Od najmłodszych lat pracuje przy opróżnianiu latryn, nie umie czytać, za to świetnie liczy i w ogóle wyróżnia się nieprzeciętną inteligencją oraz życiową zaradnością. Nic dziwnego, że pewnego dnia Nombeko Mayeki wyrwie się (choć nieco z konieczności) ze swojego getta – by natychmiast popaść w kolejną kabałę. Oprócz Nombeko w powieści mamy całą galerię niewiarygodnych wręcz typów: niepoprawnego kobieciarza, obleśnego Thabo; inżyniera van der Westhuizena, którego ignorancja niemalże wykończyła południowoafrykański projekt budowy bomby atomowej; trzy Chinki wyspecjalizowane w podrabianiu dzieł sztuki czy szwedzkich bliźniaków wychowywanych przez ojca-monarchistę nawróconego z czasem na anarchizm. Karuzela wydarzeń kręci się szybko, przerzucając nas ze slumsów Johannesburga do ośrodka badań jądrowych, by z kolei wylądować w Szwecji. Dostaje się wszystkim po trochu Zamiast pokazywać panoramę krajów i wydarzeń historycznych, co stanowiło podstawę „Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął”, Jonasson skupił się na RPA i Szwecji, pokazując je w krzywym zwierciadle. Apartheid, nędza czarnych mieszkańców ruder czy buta białych budzą bolesne uczucia, mimo satyrycznego ujęcia. Dostaje się też szwedzkiej monarchii i jej obywatelom, których reprezentuje Ingmar Qvist, najpierw zagorzały monarchista, a później równie zagorzały przeciwnik monarchii, który w przedziwny sposób wychował swoich synów. Informacje, które pozwalają umieścić wydarzenia i bohaterów w kontekście historycznym, są zgrabnie przemycane, nie obciążając tekstu. Dostajemy tym samym zabawną, zgrabnie i z werwą napisaną książkę w sam raz na wiosnę. Na inne pory roku też. Książka „Analfabetka, która potrafiła liczyć” dostępna jest także w formie e-booka w formatach EPUB i MOBI za ok. 27 zł. Źródło okładki: www.gwfoksal.pl
„Analfabetka, która potrafiła liczyć” Jonas Jonasson – recenzja
Nie musisz już wybierać między dobrym wyglądem a ciepłem. Czapka uszanka nie wychodzi z mody, co ucieszy niejednego zmarzlucha. Dowiedz się, jak znaleźć najlepszy model dla siebie, jak go nosić i jak prać. Zimowy hit Najmodniejsze w tym sezonie są czapki uszanki. Jak sama nazwa wskazuje, zasłaniają uszy oraz mogą być wiązane na dole. Świetnie trzymają ciepło, grzeją w głowę i uszy. Futerko nie musi być naturalne, równie stylowo wygląda sztuczne, które także świetnie chroni przed zimnem. Czapka uszanka jest naprawdę na każdą kieszeń, bo rynek oferuje bardzo wiele modeli. Masz do wyboru: uszankę futrzaną z naturalnego lub sztucznego futra, bawełnianą, wełnianą lub impregnowaną. Rozmiar czapki nie ma znaczenia, może być dopasowana do twojej głowy albo w wersji XXL, którą nosi np. Rihanna. Taka czapka pięknie się prezentuje i dodaje uroku. Można ją nosić praktycznie do wszystkiego: do puchowej kurtki, traperów i wielkiego szalika, dzięki czemu uzyskasz hiphopowy i casualowy wygląd. Świetnie przełamie również pewną sztywność eleganckiego płaszcza wełnianego i skórzanych botków. Sposobów noszenia jest naprawdę wiele, ważne, by nie traktować jej śmiertelnie poważnie, a z przymrużeniem oka. Jak dobrze wyglądać w uszance? Przede wszystkim nie naciągaj jej mocno na głowę! Wybierz model, który zostawi trochę luzu, a nie taki, który trzeba wciskać na siłę. Sprawdź, czy uszy czapki dokładnie zakrywają twoje. Jeśli zdecydowałaś się na wersję z futerkiem, dopasuj je do swojego typu urody – najlepiej wybrać odcień zbliżony do koloru włosów. Dzięki temu uzyskasz fantastyczny efekt, a czapka podkreśli twoje naturalne piękno. Kolor nie musi być identyczny z kolorem kurtki bądź płaszcza, ale nie mogą się ze sobą gryźć. Unikaj wersji w barwach, których futra w naturze nie mają, np. różowych czy niebieskich. Niech czapka będzie jedynym futrzanym elementem w twojej stylizacji. Futrzany total look, czyli futro jako czapka, okrycie wierzchnie oraz ozdoba butów, upodobni cię do uciekiniera z Syberii bądź Dzikiego z Gry o tron. Najważniejszy we wszystkim jest umiar. Pierwsze skrzypce w twojej stylizacji powinna grać uszanka. Odwdzięczy się ciepłem oraz modnym wyglądem. Jak prać uszankę? Prezentowane przez nas czapki można samemu uprać w domu. Wyjątek stanowią modele z naturalnego futra, którego w żadnym razie nie pierzemy – ani ręcznie, ani w pralce! Wypranie go spowodowałoby usunięcie tłuszczu, czyli podstawy futerka, które w rezultacie zaczęłoby się sypać i zostało zniszczone. Jako środka do „prania” futra można używać krochmalu ziemniaczanego, pudru dziecięcego czy talku. Dowolny z wymienionych środków nasyp do miednicy i zanurz w niej futrzaną uszankę. Dokładnie wyczyść brudne miejsca. Następnie wynieś czapkę na powietrze i powieś w ciemnym miejscu. Miękką szczoteczką delikatnie usuń resztki mieszanki i rozczesz futerko. Sztuczne materiały można prać w palce w temperaturze do 30 stopni Celsjusza. Najbezpieczniejsze jest jednak zawsze pranie ręczne, ponieważ najmniej niszczy materiał. Jeśli masz uszankę wełnianą, w grę wchodzi tylko pranie ręczne, tak jak w wypadku każdej innej wełnianej rzeczy. Nie wykręcaj czapki, ponieważ może stracić swój kształt. Nie prasuj jej, tylko energicznie roztrzep i rozłóż lub powieś, by sama wyschła.
Czapki uszanki, które sama wypierzesz
Drzewka owocowe kolumnowe to elegancko wyglądające, bardzo wąsko rosnące rośliny. Ich cechą charakterystyczną jest obwód wynoszący maksymalnie 80 cm oraz owocujące krótko- i długopędy, które są skierowane na roślinie równolegle do przewodnika. Czym jeszcze fascynują drzewka owocowe kolumnowe? Drzewka owocowe kolumnowe są najlepszym rozwiązaniem dla osób, które mają bardzo małe ogrody lub które nie mają ich w ogóle. Rośliny te dorastają do 2-3 metrów wysokości, więc nie zajmują dużo miejsca. Dzięki wąskiemu pokrojowi możemy sadzić rośliny w odległości 1 metra od siebie, co daje nam dużo więcej możliwości posiadania kilku drzewek owocowych. Ponadto rewelacyjnie sprawdzają się one w uprawie doniczkowej na balkonach i tarasach. Które drzewka owocowe są najpopularniejsze? Wszystkie odmiany drzewek owocowych kolumnowych mają wolne tempo wzrostu i są samopylne. Nasadzając jednak po kilka sztuk danej odmiany, poprawimy jeszcze bardziej owocowanie naszych drzewek. W Polsce drzewka owocowe kolumnowe hodowane są już od kilku lat, choć nadal zdarza się traktować je jako nowinki ogrodnicze. Zaczniemy od jabłoni kolumnowych. W zasadzie 90% dostępnych na rynku drzew tego gatunku to jabłonie owocujące na krótkopędach. Jabłonie mają zwartą i wąską koronę, a owoce zawiązują na swych krótkich, pionowych gałązkach. Do najpopularniejszych jabłoni kolumnowych należą: „Bolero” – jabłoń o słodkich, żółto-czerwonych owocach, „Flamenco” – deserowa odmiana o czerwono-zielonych jabłuszkach, „Polka” – bardzo soczysta odmiana o rumianych, żółtych owocach, „Mezo” – i tu totalny hit: dwie odmiany wyżej wymienione, czyli „Bolero” i „Flamenco” na jednym drzewie, do każdej należy połowa pnia. box:offerCarousel Czereśnie kolumnowe, podobnie jak jabłonie, owocują na wzniesionych krótkopędach. Do czołowych odmian należą: czereśnia kolumnowa „Victoria” – późna odmiana o dużych i ciemnoczerwonych owocach, czereśnia kolumnowa „Silva” – wczesna odmiana, o jasnoczerwonych owocach, bardzo słodka, czereśnia kolumnowa „Queen Mary” – późna odmiana, o dużych i twardych owocach, czereśnia kolumnowa „Stark Gold” – rewelacyjna żółtoowocowa odmiana, o twardych owocach. box:offerCarousel Również amatorzy grusz znajdą wśród drzewek kolumnowych coś dla siebie. Grusze kolumnowe owocują na długopędach, które skierowane są równolegle do przewodnika, wyglądają jak przygięte niemal pod kątem prostym. Do najpopularniejszych odmian grusz kolumnowych należą: „Decora” – odmiana o twardych i zarumienionych owocach o zielonej barwie, „Saphira” – ta odmiana także ma zielone owoce, z tą różnicą, iż w miarę dojrzewania stają się one żółte. box:offerCarousel Śliwy podobnie jak grusze dają owoce na długopędach, a do najbardziej uznanych należą: - śliwa kolumnowa „Imperial” – odmiana o fioletowych śliwkach i żółtym miąższu, łatwo oddzielającym się od pestki; jest to śliwa bardzo obficie owocująca, - śliwa kolumnowa „Fruca” – ta odmiana także zachwyca ciemnofioletowymi owocami pokrytymi kutnerem, ze słodkim, żółtym miąższem łatwo odchodzącym od pestki. Wśród roślin owocowych kolumnowych można spotkać prawdziwe perełki, np. kolumnowe i wąskie porzeczki czy też śliwko-morelę „Miracose”. box:offerCarousel Jak uprawiamy drzewka kolumnowe? Zależy to od rodzaju sadzonki, czyli od tego, czy sadzimy roślinę kopaną z gruntu w balocie, czy też taką, która rosła wcześniej w doniczce. Którykolwiek rodzaj to będzie – rośliny owocowe potrzebują żyznej gleby. Jeżeli sadzimy drzewko w ogrodzie, a mamy słabszą ziemię, to możemy zaprawić miejsce, w którym będzie ono rosło, lepszą ziemią wymieszaną z kompostem. Wzbogacimy ziemię i poprawimy jej strukturę. Stanowisko dla drzewek kolumnowych powinno być słoneczne – wiadomo, jeśli chcemy mieć słodkie i dojrzałe owoce, potrzebne jest słońce. Dalsza uprawa w donicach polega na przesadzeniu rośliny do dużego pojemnika, z dobrą ziemią ogrodniczą. I tu wkracza częstsze nawożenie roślin. Przez nieustanne podlewanie wyjaławia się gleba i nie ma w niej składników odżywczych, dlatego roślinę trzeba zasilać i dokarmiać, najlepiej zrównoważonym nawozem do roślin owocujących. Rośliny owocowe kolumnowe wchodzą w owocowanie już w drugim roku od wsadzenia. Cięcie roślin nie jest potrzebne, chyba że usuwamy pędy suche lub przemarznięte. Na szczęście nasz zabieg nie spowoduje nadmiernego zagęszczania się roślin. Warto także przerzedzać zawiązki owocowe, gdyż rośliny te mają kwiatów całe mnóstwo. Zabieg ten sprawi, że owoców będzie mniej, ale za to będą duże i jeszcze smaczniejsze. Czy warto? Pewnie. Sadząc rośliny owocowe, mamy możliwość posiadania karłowych drzewek, które nie zajmują dużo miejsca, nie wymagają innych zabiegów niż „zwykłe” drzewka owocowe, a dają tak samo pyszne owoce. Polecam gorąco!
Drzewka owocowe kolumnowe – nowy trend w ogrodzie
Popularność smartwatchów rośnie praktycznie z miesiąca na miesiąc. Jeszcze jakiś czas temu były to gadżety zarezerwowane dla osób z dość zasobnym portfelem, dziś za niespełna 200 złotych możemy znaleźć wiele ciekawych i funkcjonalnych modeli. Sprawdźmy, jak wygląda oferta „inteligentnych zegarków” w cenie do 200 złotych. Co prawda, topowe modele renomowanych firm, wykonane z najwyższej jakości materiałów oraz oferujące najnowocześniejsze rozwiązania, mogą kosztować dużo ponad 1000 złotych, jednak jeśli ktoś poszukuje urządzenia z podstawową funkcjonalnością, z pewnością znajdzie interesujący model za ułamek tej ceny. Sprawdźmy więc, jakie oferty znajdziemy, dysponując kwotą około 200 złotych. Overmax Touch 1.1 Zestawienie zaczniemy od propozycji firmy Overmax. Model Touch 1.1 to propozycja dla tych, którzy w cenie 200 złotych chcą zakupić urządzenie stylowe oraz funkcjonalne. Smartwatch współpracuje zarówno z urządzeniami pracującymi pod kontrolą systemu operacyjnego Android, jak i iOS, dzięki czemu jest bardzo uniwersalny i może być łączony z wieloma smartfonami lub tabletami. Wśród jego funkcji znajdziemy nie tylko zegarek i kalendarz, ale szereg przydatnych gadżetów i udogodnień, które sprawdzą się na co dzień. Najważniejszym elementem jest oczywiście ekran dotykowy o przekątnej 1,54 cala i rozdzielczości 240 x 240 pikseli. Na smartwatchu zobaczymy wszystkie powiadomienia o nadchodzących połączeniach oraz wiadomościach, a wśród najciekawszych opcji znajdziemy m.in. monitor snu, krokomierz, obsługę odtwarzacza muzycznego i aparatu. Całość prezentuje się bardzo przyjemnie, zaś koperta wykonana ze stali nierdzewnej z pewnością podnosi walory estetyczne. Cena na Allegro opiewa na kwotę około 200 złotych. AiWatch Kolejna propozycja o dość znajomo brzmiącej nazwie to alternatywa dla bardzo drogich smartwatchów. W modelu AiWatch możemy również liczyć na ogromną funkcjonalność i bardzo przyjemny wygląd. Cechą charakterystyczną jest z pewnością obecność dwóch slotów na karty – jedną SIM oraz kartę pamięci microSD. W związku z możliwością podłączenia karty SIM, mamy do dyspozycji takie opcje, jak swobodne prowadzenie rozmów przez wbudowany mikrofon i głośnik lub dodatkowy zestaw słuchawkowy. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby odczytywać, a nawet odpisywać na wiadomości SMS za pomocą smartwatcha. Ponadto nie zabrakło takich opcji, jak krokomierz, monitor snu, sterowanie aparatem fotograficznym i odtwarzaczem audio, radio FM czy powiadomienia z serwisów społecznościowych. Stylistyka jest bardzo klasyczna i elegancka. Cena? W dniu publikacji na Allegro był to koszt około 200 złotych. MyKronoz ZeFit Alternatywą dla powyższych smartwatchów może być o wiele mniejszy i lżejszy model przeznaczony w głównej mierze dla osób, które prowadzą aktywny tryb życia. Przykładem jest MyKronoz ZeFit, czyli wygodna i niewielka opaska, co prawda pozbawiona kolorowego wyświetlacza, ale posiadająca wiele ciekawych i przydatnych podczas uprawiania sportów funkcji. Obsługa jest niezwykle prosta i opiera się na jednym przycisku oraz prostym wyświetlaczu OLED, który pokazuje najważniejsze informacje w czasie rzeczywistym. Wszystkie zebrane dane możemy szybko przenieść na urządzenie mobilne z systemem Android lub iOS za pośrednictwem Bluetooth 4.0 lub na komputer osobisty za pomocą złącza USB. Smartwatch – oprócz zliczania kroków – mierzy pokonany dystans, spalone kalorie, monitoruje sen i przypomina o ważnych terminach. Urządzenie dostępne jest w wielu kolorach, zaś jego cena zaczyna się od około 150 złotych. Xiaomi MiBand Kolejna bardzo niewielka, lekka i świetnie sprawdzająca się podczas uprawiania sportów opaska marki Xiaomi – MiBand. Oprócz podstawowych funkcji tego typu rozwiązań, tj. krokomierza, monitora snu czy miernika przebytego dystansu, urządzenie wyposażono w bardzo ciekawą funkcjonalność – pulsometr. Co więcej, wodoodporność i budowa oparta na elastycznych materiałach sprawiają, że każdy może korzystać ze smartwatcha np. podczas jazdy na rowerze, biegania i pływania. Główny moduł urządzenia można wyjąć, aby zmienić opaskę na inny kolor. Model ten współpracuje z systemem operacyjnym Google Android oraz iOS, zaś jego cena na Allegro opiewa na kwotę około 140 złotych. Overmax Touch 2.1 Oto propozycja, która w pewnym sensie łączy cechy pozostałych modeli. Firma Overmax w modelu Touch 2.1 zastosowała niewielki dotykowy ekran, który wyświetla najważniejsze informacje, zaś wszystkie dane są zapisywane w pamięci i mogą być synchronizowane ze smartfonem za pomocą Bluetootha lub komputerem za pośrednictwem złącza USB. Oczywiście urządzenie jest odporne na kurz i wodę, zaś personalizację ułatwiają trzy opaski do wyboru dostępne w zestawie. Cena tego modelu na Allegro zaczyna się od około 170 złotych.
Smartwatch do 200 złotych – styczeń 2016
Jednym z największych niebezpieczeństw na drodze jest mgła. Ogranicza widoczność niejednokrotnie do kilku metrów, przez co nie możemy być pewni nawierzchni, ani tego, co zastaniemy kawałek dalej na drodze. Dlatego mamy trzy ważne rady, których przestrzeganie ułatwi ci jazdę we mgle. Warunki pogodowe w znacznym stopniu wpływają na komfort i bezpieczeństwo jazdy samochodem. Gdy nie są dobre, jesteśmy narażeni na dodatkowe niebezpieczeństwa i powinniśmy zachowywać szczególną ostrożność. Często musimy też wykazać się dużym refleksem i spostrzegawczością, żeby uniknąć kolizji. Nie szalej z prędkością Pierwszą i podstawową zasadą jest zmniejszenie prędkości. Nawet jeżeli znaki mówią, że możesz jechać 90 km/h, lepiej zwolnić. Oceń widoczność i dostosuj do niej prędkość. Musisz mieć wystarczająco dużo czasu, żeby po zauważeniu niebezpieczeństwa czy przeszkody odpowiednio wcześniej zareagować. Nawet jeżeli wydaje ci się, że jesteś świetnym kierowcą, nie unikniesz tego, czego nie zauważysz na czas. Dlatego zwolnij, nawet jeżeli oznacza to jechanie 30 km/h. Lepiej być bezpiecznym, niż nie dojechać na miejsce. We mgle możesz mieć wrażenie, że jedziesz wolniej niż w rzeczywistości, dlatego regularnie kontroluj prędkościomierz. Co więcej, jeżeli mgła jest naprawdę gęsta i uciążliwa, zastanów się mocno, czy faktycznie musisz jechać w tym momencie. Być może wystarczy poczekać pół godziny, żeby opadła chociaż trochę, a to znacznie wpłynie na komfort jazdy i możliwości ocenienia warunków na drodze. Odpowiednie światła Mgła w specyficzny sposób wpływa na widoczność, dlatego użycie odpowiednich świateł jest kluczowe. Te do jazdy dziennej należy w takich warunkach przełączyć na światła mijania. Dzienne mają zbyt delikatne promienie, przez co nie będą widoczne w mglistym oparze. Nie przesadź też w drugą stronę. Nawet jeżeli wydaje ci się, że długie światła powinny zwiększać widoczność w każdych warunkach, jesteś w błędzie. Ich promienie rozpraszają się i odbijają od mgły. Przez to jedyne co widzisz, to mleczna ściana tuż przed samochodem. Możesz przez nią nie dostrzec drugiego pojazdu albo pieszego, nawet jeżeli będzie on zaledwie kilka metrów przed samochodem. Światła mijania i w tym przypadku są lepszą i bezpieczniejszą opcją. Jeżeli twój samochód jest wyposażony wprzednie światła przeciwmgielne (mimo że przepisy prawa o ruchu drogowym tego nie wymagają), włącz je w sytuacji, gdy mgła ogranicza widoczność. Są one ustawione niżej, dlatego nie odbijają się od oparów, które przy ziemi nie są aż tak intensywne. Obligatoryjnie włącz też tylne światło przeciwmgielne. Będzie ono ułatwiało zauważenie twojego samochodu jadącym z tyłu pojazdom. Wytęż zmysły W warunkach ograniczonej widoczności należy unikać wszelkich rozpraszaczy i skupić całą uwagę na drodze. Nawet grające radio czy rozmowa z pasażerem mogą sprawić, że przeoczysz jakiś obiekt, nie zauważysz zakrętu, nie usłyszysz zbliżającej się ciężarówki. Przy naprawdę złych warunkach pomocne jest wyłączenie radia i uchylenie okna. Gdy wzrok zawodzi, wytężają się inne zmysły, dlatego możesz wcześniej usłyszeć silnik zbliżającego się auta, niż je zobaczysz. Dodatkowo patrz na linie na drodze. Trzymaj się prawej strony drogi i kontroluj zmiany linii z przerywanych na ciągłe. Nawet jeżeli nie widzisz znaków pionowych, te poziome ostrzegą cię w porę przed zakrętem czy skrzyżowaniem. Podobną funkcję może spełnić nawigacja satelitarna, dzięki której na mapie zobaczysz, czego należy się spodziewać. Nie odrywaj jednak wzroku od drogi na dłużej niż sekundę. Nawet niewielka dekoncentracja może okazać się zgubna. Jak ognia unikaj wyprzedzania we mgle, szczególnie większych pojazdów. Przy małej widoczności ciężko ocenić rzeczywisty rozmiar i długość pojazdu. Możesz też nie dostrzec auta jadącego z przeciwka. Jeździć we mgle nie jest łatwo. Jednak jeżeli nie możesz tego uniknąć, pamiętaj owłączeniu odpowiednich świateł, dostosowaniu prędkości do panujących warunków i wytężaj wszystkie zmysły. Przestrzegając tych prostych rad, możesz być pewien, że bezpiecznie dojedziesz do celu.
3 porady jak jeździć we mgle
Szukacie dobrego pomysłu na zdrową przekąskę? Polecamy chipsy z solą morską! Ten dodatek będzie smaczny i z pewnością zdrowszy od kupnych produktów. Przepis poniżej. Składniki: 8 dużych ziemniaków 2 l oleju rzepakowego sól morska Krok po kroku: Ziemniaki myjemy i obieramy. Następnie kroimy w jak najcieńsze plasterki. Smażymy w tłuszczu rozgrzanym do 170 stopni, aż chipsy delikatnie się przyrumienią i zrobią się chrupiące. Chipsy smażymy partiami, uważając aby się nie posklejały. Na koniec je solimy. Sprawdź inne przepisy na naszym kanale YouTube oraz na allegro.pl/kuchnia.
Chipsy ziemniaczane z solą
Przygotujcie się na wyprawę do najmroczniejszych zakamarków ludzkich serc i dusz, na spotkanie ze złem w różnych postaciach, na zwiedzanie Barcelony, która w niczym nie przypomina tej z kolorowych pocztówek i wakacyjnych fotografii. Kataloński pisarz Sebastià Alzamora osadził akcję swej powieści „Bestie” w stolicy Katalonii z 1936 roku. Trwała wówczas wojna domowa. Piękna, magiczna Barcelona stała się miejscem, w którym królował strach, a niebezpieczeństwa czaiły się właściwie wszędzie. Zaczęło się od śmierci To nie takie dziwne, że historia osadzona w czasie wojny zaczyna się od śmierci. I nie takie zaskakujące, że chodzi tu o morderstwa. Wojna domowa ledwie się zaczęła, ale ofiar nie brakuje. Zagrożeni są zwłaszcza ludzie blisko związani z religią katolicką. W płomieniach znikają kościoły, giną księża, a antyklerykalne bojówki rabują wszystko to, co ich oczy wypatrzą w klasztornych murach. Wspomniane morderstwa nie mają jednak nic wspólnego z egzekucjami duchownych, choć jedna z ofiar jest księdzem. Brat Gendrau i mały chłopiec zginęli w podejrzanych okolicznościach. Duchownemu poderżnięto gardło. Na ciele dziecka widać jednak coś bardziej niepokojącego: ślady zębów. Wampir? Śledczy odrzucają teorię o zagryzieniu przez psa. Czytelnicy wcześniej wprowadzeni przez autora w tę historię wiedzą od nich nieco więcej. Morderstwa dokonał… wampir. A raczej ktoś, kto za taką bestię się uważa. Zło czai się wszędzie Podczas gdy detektywi pracują nad rozwiązaniem zagadki morderstwa, w innych częściach miasta dochodzi do równie niepokojących zdarzeń. Siostry kapucynki zostają zakładniczkami we własnym klasztorze, w którym to oprócz nich przebywa biskup, oficjalnie uznany za zmarłego. Duchowny ten nie wzbudza zaufania, w tych trudnych czasach stanowi dodatkowe zagrożenie. Inni kapłani, bracia maryści, tracą dach nad głową i zmuszeni są szukać schronienia u osób świeckich. Wiedzą, że anarchiści pragną ich śmierci, ale też mają nadzieję, że pewne negocjacje dojdą do skutku, a im uda się uciec do Francji. Na powierzchni dzieje się więc źle, a tymczasem pod ziemią dwaj mężczyźni bawią się w Boga, w katakumbach tworząc przerażającą kreaturę. Tak więc i tam nie jest bezpiecznie. Zło przybiera różne postaci „Bestie” Sebastià Alzamory to pierwsza powieść Katalończyka, która trafiła do rąk polskich czytelników. Ta niesamowita książka ma cechy powieści gotyckiej, thrillera i kryminału, zachwyca odwzorowaniem realiów historycznych i topograficznych, przeraża mroczną atmosferą, a przede wszystkim daje do myślenia, zwłaszcza o naturze zła, jego istocie, formach, sile. Pełno tu bólu i okrucieństwa. W trakcie lektury rodzi się wiele pytań. Kim są tytułowe bestie? Czy każdy człowiek ma w sobie ukryte zło? Od czego zależy to, czy zło przejmie nad nim kontrolę? Czy zło można zdefiniować? Jak wiele jest jego postaci i czy można się przed nim bronić? To tylko kilka pytań i jestem pewna, że w trakcie lektury każdemu nasunie się ich o wiele więcej. Katalończyk wspaniale buduje napięcie, kreuje rzeczywistość przyprawiającą o dreszcze, daje co prawda odrobinę nadziei, ale niestety nie pozostawia złudzeń. Zło przybiera wiele postaci i nie da się go tak łatwo pokonać. „Bestie” dostępne są w formacie EPUB i MOBI już za niecałe 23 złote. Jest to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam. Warto mieć ją w swoich zbiorach. Źródło okładki: www.marginesy.com.pl
„Bestie” Sebastià Alzamora – recenzja
W 2016 roku miało miejsce kilka bardzo interesujących premier topowych smartfonów. Poniżej zestawienie pięciu modeli, które obecnie można kupić już poniżej 2000 zł. Apple iPhone SE Apple iPhone SE wyposażono w jedynie czterocalowy wyświetlacz o rozdzielczości 640 x 1136 pikseli. Pozostałe parametry prezentują się już jednak bardziej okazale. Za moc obliczeniową odpowiada ta sama jednostką, jaką znajdziemy w iPhone 6S, czyli chipset Apple A9, który wspomagają 2 GB pamięci RAM. Dzięki świetnej optymalizacji sprzętu całość działa bardzo płynnie. Aparat ma rozdzielczość 12 Mpix i przesłonę f/2.2. Długość pracy na pojedynczym cyklu ładowania reguluje bateria o pojemności 1624 mAh. Na tle konkurencji to niewiele, ale przy tak małym ekranie czas działania smartfona powinien być zadowalający. box:offerCarousel Huawei P9 Huawei P9 okazał się wielkim sukcesem. Nic w tym dziwnego, gdyż oferuje duże możliwości w dość przystępnej cenie. Producent zdecydował się zastosować autorską jednostkę HiSilicon Kirin 955, która śmiało może rywalizować z topowymi mobilnymi procesorami innych marek. Firma Huawei, w opozycji do panującego trendu na ekrany QHD we flagowych modelach, postawiła na wyświetlacz o rozdzielczości Full HD, co przy 5,2-calowej matrycy jest świetnym rozwiązaniem. Ponadto w urządzeniu znajdziemy aż trzy aparaty fotograficzne. Przedni, do selfie, oraz dwa tylne, współpracujące ze sobą w celu uzyskania lepszej jakości zdjęć. Huawei P9 ma również czytnik linii papilarnych, 3 GB pamięci RAM oraz ogniwo o pojemności 3000 mAh. box:offerCarousel Huawei Honor 8 Honor 8 ma bardzo zbliżoną specyfikację do Huawei P9. Ośmiordzeniowy procesor HiSilicon Kirin 950, 4 GB pamięci RAM, 5,2-calowy wyświetlacz IPS o rozdzielczości Full HD oraz akumulator o pojemności 3000 mAh. W tym modelu również znajdziemy dwa obiektywy na tylnej obudowie. Przewidziano także miejsce dla czytnika linii papilarnych. Całość pracuje pod kontrolą Androida w wersji 6.0 z nakładką Emotion UI 4.1. Telefon można kupić za około 1600 zł. box:offerCarousel LG G5 LG G5 można zarzuć nietrafiony pomysł z wymiennymi modułami czy niezbyt estetyczne wzornictwo, niemniej trzeba przyznać, że jest niesamowicie wydajnym smartfonem. Za moc obliczeniową odpowiadają Qualcomm MSM8996 Snapdragon 820 oraz 4 GB pamięci RAM. Do innych zalet należy zaliczyć 5,3-calowy wyświetlacz QHD oraz optykę. Podobnie jak w przypadku Huawei P9 tutaj także zastosowano dwa aparaty. W G5 kamera główna ma rozdzielczość 16 Mpix i przesłonę f/1.8. Dodatkowy obiektyw o matrycy 8 Mpix służy do robienia szerokokątnych ujęć. Dość przeciętnie wypada pojemność baterii, która wynosi jedynie 2800 mAh. box:offerCarousel MyPhone Hammer Axe Pro Producent zaskakuje, gdyż wzmocniona architektura smartfona nie została wypełniona słabymi podzespołami. Hammer Axe Pro może pochwalić się certyfikatem odporności IP 68 oraz powłoką ochronną Corning Gorilla Glass 3. W pancernej obudowie umieszczono ośmiordzeniową jednostkę MediaTek MT6755 Helio P10, aż 4 GB pamięci RAM oraz 5,5-calowy wyświetlacz IPS o rozdzielczości Full HD. Całość w energię zaopatruje bateria o pojemności 5000 mAh. Telefon kosztuje około 1700 zł. Podsumowanie Smartfony w tym przedziale cenowym powinny zaspokoić potrzeby najbardziej wymagających użytkowników. Cechują się sporą mocą obliczeniową oraz bardzo dobrymi możliwościami.
Smartfony do 2000 zł z 2016 roku – selekcja modeli
Jeśli mamy tłustą cerę, a chcemy, aby nasz makijaż przetrwał cały dzień, powinnyśmy zastosować odpowiednią bazę. Wówczas nasz makijaż będzie zdecydowanie trwalszy. Silikonowa baza pod makijaż Lirene Dermoprogram Jeśli chcemy przedłużyć trwałość makijażu, powinnyśmy zastosować pod niego odpowiednią bazę. Silikonowa baza marki Lirene idealnie wygładzi twarz, ponieważ wnika we wszelkie zmarszczki lub nierówności skóry. Dzięki temu nałożony podkład równomiernie się rozprowadzi, a rozszerzone pory nie będą tak widoczne. Dzięki lekkiej silikonowej formule nie obciąża skóry twarzy, dlatego nie wpływa na zwiększenie wydzielania sebum. Dodatkowo baza skutecznie matuje cerę – po jej użyciu mamy pewność, że po kilku godzinach nie zaczniemy się błyszczeć. Co więcej, nasza cera będzie sprawiać wrażenie aksamitnej w dotyku i zadbanej. Wygładzająca baza pod makijaż Delia Bio Base Free Skin redukująca zaczerwienienia i niedoskonałości Wbrew pozorom, tłusta cera potrzebuje nawilżenia tak samo jak skóra sucha. Niedobór wody powoduje jeszcze większą produkcję sebum, dlatego oprócz matowienia należy również nawilżać cerę tłustą. Dzięki zastosowanym w bazie składnikom nawilżającym intensywnie nawadnia ona i wygładza skórę twarzy. Baza Delia Bio Base Free Skin zawiera formułę SME (STAY-on Make up Effect), która powoduje, że makijaż trzyma się na twarzy znacznie dłużej i nie „spływa”. Dodatkowo skóra jest idealnie gładka i rozświetlona. Co ważne, baza nie zatyka porów, dzięki czemu skóra oddycha, a my nie musimy martwić się o powstawanie zaskórników. Baza skutecznie maskuje niedoskonałości i zaczerwienienia charakterystyczne dla skóry tłustej. Paese Baza matująca, Cera tłusta, mieszana Silikonowa baza pod makijaż Paese, która skutecznie matuje cerę tłustą, zapobiegając jej błyszczeniu. Można ją nakładać nie tylko na skórę twarzy, ale także na powieki, dzięki czemu makijaż oka przetrwa dłużej. Po nałożeniu bazy na twarz należy odczekać chwilę, aż się wchłonie. Następnie można aplikować podkład, róż, a także puder. Wykonany w ten sposób makijaż z pewnością nie „rozpłynie się” po chwili. Co więcej, wyrównuje niedoskonałości cery, a także ukrywa rozszerzone pory. Dodatkowym atutem bazy jest zawartość dużej dawki witaminy E, która pozwoli zachować naszej skórze młody wygląd i nie wysuszy jej. Po zastosowaniu bazy skóra wygląda na aksamitnie gładką, a do tego pięknie pachnie. Pupa BB krem + baza pod makijaż cera tłusta i mieszana Kosmetyki 2 w 1 już dość dawno opanowały rynek kosmetyczny. Propozycja marki Pupa to krem BB połączony z bazą pod makijaż dla cery tłustej i mieszanej. Zaletą bazy jest jej lekkość, a także właściwości absorbujące sebum, dzięki czemu nie obciąża skóry twarzy i pozwala na zachowanie świeżego wyglądu przez dłuższy czas. Krem BB poprawia koloryt cery, ukrywa niedoskonałości, a także dodaje blasku. Skóra wygląda promiennie i zdrowo. Cząsteczki „soft focus” zawarte w bazie sprawiają, że zaczerwienienia i wszelkie niedoskonałości są praktycznie niewidoczne. Ponadto baza zawiera ochronę UVA i UVB (SPF 30), która chroni naszą skórę przed szkodliwym działaniem słońca, a także pomaga zachować młody wygląd. Jeśli tłusta cera jest naszym zmartwieniem, czas wybrać odpowiednią dla siebie bazę pod makijaż. Dzięki niej unikniemy częstego poprawiania makijażu i usuwania nadmiaru sebum za pomocą bibułek. Nasza skóra będzie idealnie gładka, a my będziemy czuć się świeżo. Kupując bazę, zwróćmy uwagę na to, do jakiej cery jest przeznaczona. Dobierając ją do cery tłustej, osiągniemy najlepsze efekty, a nasza cera odwdzięczy się nam promiennym wyglądem.
Wybieramy bazę pod makijaż dla cery tłustej
Zimą nie zawsze możemy podziwiać piękny biały świat, obsypany śniegiem mroźnie skrzypiącym pod butami. Z tego podowu warto, zamiast przyglądać się chlapie, zamić wspólnie z dzieckiem jego okno w wymarzoną zimową scenerię, przywołującą śnieg. Zimowe wycinanki Żeby zachęcić dziecko do ozdabiania okna, zaproponujmy mu wspólne prace plastyczno-techniczne. Wszystko zależy od wieku naszej pociechy i jej zdolności manualnych. Maluchy mogą wykazać się, tworząc własne krajobrazy, które zawieszą na oknie. Starszym dzieciom spodobają się wycinanki. Każdy z nas pamięta, jak różne płatki śniegu powstają po wycięciu kształtów z kilkakrotnie kartki złożonej. Ta kreatywna zabawa pozwoli na stworzenie własnego śnieżnego łańcuszka, który – ozdobiony brokatem – może zawisnąć na karniszu lub roletach. Naklejki na szybę Udekorować okno można także naklejkami na szybę. Są one dwustronne, dzięki czemu obrazek widzą zarówno domownicy, jak i osoby z zewnątrz. Na zimowych oknach sprawdzą się głównie płatki śniegu. Poza nimi często kupowane są naklejki ze Świętym Mikołajem w saniach, gwiazdki lub choinki. Jeśli ozdoba okna nie ma być typowo świąteczna, dobrym rozwiązaniem są naklejki z postaciami z bajek w zimowej scenerii, zwłaszcza z animacji Myszka Miki czy Kubuś i przyjaciele. box:offerCarousel Szron i sztuczny śnieg Dobrej zabawy dostarczy też sztuczny śnieg – efekt szronu uzyskamy w szybki sposób przy pomocy sprayu. Z kartki wystarczy wyciąć określony kształt (np. gwiazdkę), przykleić taśmą do szyby i spryskać wokół (lub w środku) śniegiem. Sztuczny śnieg utrzymuje się długo i łatwo się go zmywa. Tego rodzaju prace możemy wykorzystać jako samodzielne dekoracje lub przyozdobiamy je wokół naklejkami czy wycinankami. box:offerCarousel Malowanie szyby Dla maluchów, które uwielbiają plastyczne zabawy, świetnym pomysłem będą zmywalne farby do szyb. Dzieci będą mogły pomalować nimi okno według własnego gustu i upodobań. Oprócz farb dobrze jest wykorzystać do tego celu wspomniany wcześniej sztuczny śnieg lub brokat. Kupując produkty do malowania szyb, trzeba się upewnić, że można je bezproblemowo zmyć przy pomocy dostępnych środków czystości. Zawieszki i zasłonki box:imagePins box:pin box:offerCarousel Nie tylko dekoracja szyb, ale i całego okna sprawdzi się w dziecięcym pokoju. Z pomocą przychodzą przede wszystkim firanki, zasłony oraz lambrekiny z motywem śniegu, Mikołajem lub świątecznymi dzwoneczkami czy kokardkami. Inną opcję stanowią zawieszki, np. czerwone serduszka lub złote gwiazdki, które – wisząc na karniszu – będą tworzyły piękną ozdobę nad oknem. Ciekawie prezentują się również cotton balls oraz łańcuchy ledowe typu sople. Ozdobią pięknie okno, szczególnie wieczorem, kolorem wybranym przez dziecko. Zimowy parapet Parapet też możemy wykorzystać do zimowego ozdobienia. Rozłożone cotton balls czy światełka-gwiazdki to tylko jeden z pomysłów, który nie wymaga zbyt dużego nakładu pracy. Jeśli jednak dziecko lubi zdobienia i zabawy plastyczne, niech samodzielnie udekoruje tę część pokoju przy pomocy bibuły, kolorowego papieru i bombek. Ponadto można wykorzystać gotowe ozdoby, np. szklane bałwanki, kule śnieżne, porcelanowe aniołki, drewniane choinki. Pomysłowo wyglądają czerwone puszyste poduszki na parapecie, pomiędzy którymi siedzi duży, pulchny Mikołaj.
Zimowe ozdoby na okno do pokoju dziecięcego
Drugi tom serii o perypetiach specjalisty od odnajdywania zaginionych, Marcina Hłaski. Tym razem okaże się, że ucieczka od własnej przeszłości może być trudniejsza niż mu się wydawało. Mariusz Czubaj to autor dość płodny, wydający swoje książki z imponującą regularnością. Od debiutu niespełna dekadę temu niemal co roku ukazuje się jakaś nowa pozycja spod jego pióra. Najnowsza powieść Czubaja to „R.I.P.”. Jest to kontynuacja „Martwego popołudnia”, w którym poznaliśmy Marcina Hłaskę, eksperta od poszukiwania zaginionych i specjalistę do spraw bezpieczeństwa w firmach. Tym razem jednak Hłasko musi zmierzyć się z zadaniem, które okaże się dla niego wyjątkowo trudne, bo związane z bolesną przeszłością. Intratna propozycja „R.I.P.” to druga część z nowej serii Czubaja o Marcinie Hłasce. Bohater, musicie to przyznać, nie wzbudza od razu sympatii. Ma trudny charakter, a w dodatku raczej niechętnie i oszczędnie wypowiada się na temat swoich wcześniejszych przeżyć i doświadczeń. Akcja książki rozpoczyna się, gdy Hłasko dostaje propozycję, zdawałoby się, nie do odrzucenia: wpływowa pani prawnik prosi go o pomoc w odnalezieniu jej zaginionej siostrzenicy, Magdy Wolskiej. Po dziewczynie zaginął słuch, a ostatnie ślady w jej sprawie kierują do… Starych Kiejkut na Mazurach (tak, tam, gdzie Amerykanie mieli przetrzymywać talibskich terrorystów). Choć stawka za odnalezienie Magdy jest kusząca, Hłasko odrzuca tę ofertę. Zamiast tego skupia się na poszukiwaniach zaginionego przed 25 laty ojca, bo natrafił na nowy ślad w tej sprawie. Nieoczekiwanie okazuje się jednak, że w zaginięciu ojca Hłaski i Magdy Wolskiej mógł maczać palce ten sam człowiek… Western po polsku Czubaj, z wykształcenia literaturoznawca i antropolog kultury, z wdziękiem i pewnością łączy gatunki i wątki, bawiąc się popkulturową formą. W ten oto sposób zamiast czystego kryminału, a nawet thrillera, otrzymujemy… „polski western” (tak o „R.I.P.” mówi sam autor). Na czym polega owa westernowość tej powieści? Po pierwsze, sam główny bohater jest trochę jak z filmu z Johnem Wayne’em w roli głównej. Marcin Hłasko jest samotnikiem, w dodatku skrywającym pewien sekretem. W tej części książki poznajemy go trochę lepiej, dzięki czemu łatwiej nam zrozumieć pewne jego zachowania. Jasne staje się też, że pod płaszczykiem zimnego, nieczułego drania kryje się serce. Po drugie, umiejscowienie powieści w odległym od wielkiego miasta i oderwanym od jego rzeczywistości miejscu. Tę część Mazur, w której toczy się główna akcja „R.I.P.”, właściwie pozbawioną ingerencji człowieka i poniekąd „wyjętą spod osłony prawa”, też można nazwać… Dzikim Zachodem. „R.I.P.”, choć nie jest książką idealną, czyta się zdecydowanie lepiej od pierwszego tomu z tej serii. Duża w tym zasługa rozwinięcia wątku zaginionego Hłaski-seniora, co ewidentnie wywarło na bohaterze powieści Czubaja duży wpływ. Nietrudno zauważyć, że relacja Hłaski z ojcem jest pewnego rodzaju wyznacznikiem wszystkich dalszych działań mężczyzny i nie zazna on spokoju, dopóki nie dowie się, co tak naprawdę wydarzyło się przed ćwierćwieczem. Cała intryga, początkowo uważana za prostą, komplikuje się z każdą kolejną stroną. Dochodzą nowe wątki, postacie i zagadki, które mocno krzyżują szyki Hłasce. Mimo tej pajęczyny wydarzeń, akcja dość wartko prze do przodu, a książkę czyta się bardzo szybko. To idealna pozycja na długą podróż pociągiem albo na leniwy weekend. Jestem ciekaw, jak Mariusz Czubaj rozwinie tę intrygującą postać w kolejnych tomach serii. Bo jest na pewno na dobrej drodze. Źródło okładki: www.wydawnictwoalbatros.com
„R.I.P.” Mariusz Czubaj – recenzja
Niewiele jest tak bogatych kategorii produktów jak słuchawki. Wydawałoby się, że wybór jest prosty: kupujemy, zakładamy na uszy i słuchamy. Jednak jakość dźwięku przy takim ślepym trafie może pozostawić wiele do życzenia. Nasze wrażenia z odsłuchu zależą bowiem od wielu czynników, wśród których decydującą rolę wcale nie muszą grać parametry urządzenia, a sama jego konstrukcja. Zasadniczo słuchawki dzielimy na dwa typy: wkładane do ucha i nagłowne. Te pierwsze da się dodatkowo rozbić na douszne i dokanałowe. Wiele osób stwierdza na podstawie tego, że wkładając je bezpośrednio do przewodu słuchowego, będą lepiej grały, co nie jest prawdą. Drugi typ to słuchawki nagłowne i wokółgłowne, jak się to w fachowej terminologii nazywa, a w prostszy sposób chodzi o sprzęt, który zakryje nam w całości małżowinę i w ten sposób odizoluje od dźwięków otoczenia. Tak naprawdę nie można porównywać słuchawek komorowych i wkładanych do ucha bezpośrednio. To mylące. Oba typy produktów mają inne przeznaczenie. Słuchawki wkładane do ucha są dla osób aktywnych, pozostających w ruchu. Tymczasem słuchawki komorowe, izolujące od dźwięków otoczenia, z uwagi na swoją wagę i rozmiar najlepiej sprawdzają się w domowym zaciszu, gdy chcemy w spokoju rozkoszować się dźwiękami. Decydując się na zakup, nie porównujmy więc ze sobą tych dwóch kategorii. Na co zwracać uwagę, kupując słuchawki komorowe? Słuchawki komorowe czy nauszne powinniśmy wybierać, kierując się nie tylko jakością dźwięku. Nie bez znaczenia będzie także design. W końcu nie każdy gustuje w uniwersalnym kolorze czarnym chociażby. Poza samym wyglądem jest jednak jeszcze kilka innych detali, o których możemy nie pomyśleć, a warto mieć je na uwadze.Pierwszym z nich jest rodzaj nausznika. To bardzo ważny element, bo od niego zależy nasz komfort użytkowania słuchawek! Podstawowe trzy typy to: zabudowane, bez osłony przed przetwornikiem oraz w formie gąbki. Choć to oczywiście kwestia osobistych preferencji, najwygodniejsze będą nauszniki skórzane. Sztuczna skóra może przykładowo podrażniać skórę głowy lub wywoływać nadmierne pocenie, a zatem dyskomfort. Miękkość również jest istotnym elementem – w końcu podczas słuchania pałąk naciska na uszy, co może wywoływać bóle głowy! Odpowiedni materiał nauszników amortyzuje nacisk, a więc ryzyko tego typu objawów jest mniejsze.Tego typu elementów jest o wiele więcej – warto więc mieć świadomość i nie zafiksować się jednie na jakości dźwięku. Myślmy perspektywą długoterminową i okolicznościami, w których będziemy ze słuchawek korzystać. Komfort jest najważniejszy. Polecane modele słuchawek komorowych Ciekawymi słuchawkami za rozsądne pieniądze będą na przykład Noontec Zoro HD. Są dostępne w aż pięciu kolorach, zadowolą więc amatorów różnego typu designu, lubiących się wyróżnić z tłumu niecodziennym gadżetem. Oferują dobry, głęboki bas oraz wyraźne tony średnie, dzięki czemu dają wrażenie przestrzennego dźwięku. Koss Porta Pro to z kolei słuchawki skierowane do osób, które często się przemieszczają, ale lubią mieć przy sobie sprzęt zapewniający dźwięk o klasę wyższy niż typowe słuchawki douszne. Pozwalają się w łatwy sposób złożyć, wręcz owinąć wokół pałąka, dzięki czemu zajmują minimalną ilość miejsca.Słuchawkami, na które nie będzie mógł sobie pozwolić przeciętny konsument, lecz dla prawdziwego melomana na pewno będą warte wydanych pieniędzy, są Parrot ZIK 2.0. Dzięki funkcji Bluetooth oraz NFC umożliwiają nie tylko słuchanie muzyki, ale również prowadzenie rozmów telefonicznych. Do tego są bezprzewodowe. Nie wspominając o dźwięku.Jak widać, świat słuchawek jest mocno rozbudowany, a sam wybór powinien być podyktowany większą liczbą elementów niż tylko jakość dźwięku. Jak zawsze w przypadku sprzętów i gadżetów przede wszystkim liczy się sposób, w jaki będziemy je wykorzystywać. To on determinuje, jakie cechy urządzenia są dla nas najważniejsze. Miłego słuchania – niezależnie od warunków!
Słuchawki komorowe dla melomanów
Sensacyjna powieść XIX wieku o dwóch siostrach, których życie po śmierci rodziców ulega wielu przykrym zmianom. Idealny żywot, który dotychczas wiodły, nagle zmienia się w istne piekło. Jak młode kobiety poradzą sobie z nową rzeczywistością? Różne światy Głównymi bohaterkami są dwie siostry. Magdalen jest spontaniczna, energiczna i łatwo nawiązuje kontakty. Ludzie uwielbiają ją za miłe usposobienie i pogodę ducha. Jak to jednak czasem bywa w rodzeństwie – Nora okazuje się być jej zupełnym przeciwieństwem. To zamknięta w sobie osoba, która zachowuje się spokojnie i zawsze jest opanowana. W przeciwieństwie do siostry jest rozważna, nie podejmuje pochopnie żadnych decyzji, a każdy swój krok solidnie analizuje. Magdalen i Nora różnią się nie tylko osobowościami, ale również wyglądem – nie są do siebie zupełnie podobne. Początkowo dziewczęta wiodą doskonałe życie, w którym niczego nie brakuje. Mają wspaniały dom, kochających rodziców i wszystko, czego zapragną. Sytuacja zmienia się znacznie, kiedy umierają ich rodzice. Zostają pozbawione majątku i dachu nad głową. Odebrano im wszystko, co dotychczas miały, ponieważ okazuje się, że ich rodzice nigdy nie wzięli ślubu i córki nie mogą odziedziczyć po nich spadku. Jedna z sióstr wpada jednak na pomysł, jak odzyskać majątek… Podsumowanie Mimo tego że literatura XIX wieku nie należy do najłatwiejszych, jest jedną z moich ulubionych odmian. ,,Córki niczyje” to pierwsza książka autorstwa Wilkie Collins, którą przeczytałam i z pewnością zdecyduję się sięgnąć po jego inne dzieła. Pisarz był bardzo znany już za swojego życia. Napisał aż 30 powieści i ponad 60 opowiadań. ,,Córki niczyje”są jedynie potwierdzeniem jego ogromnych umiejętności i kunsztu pisarskiego. Wilkie Collins był wielkim pisarzem, ale jego publikacje nie są wystarczająco zgłębiane w Polsce. Ta książka może jednak oznaczać nowy początek dla jego twórczości i to zmienić. Niebanalna fabuła i piękny język, którym się posługuje, gwarantują niezapomniany powrót do przeszłości. Cieszę się, że takie powieści dostają szansę od polskich czytelników. W porównaniu do wielu współczesnych pozycji – ta wypada naprawdę korzystnie. Na księgarnianej półce moją uwagę najpierw przykuła okładka przedstawiająca dwie bardzo atrakcyjne kobiety. Okładka nie mówi dużo o powieści, ale widać, że zawiera ciekawą treść. Całość zachowana jest w przyjemnej kolorystyce, a jak wiadomo – pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Książka jest sensacyjna, dynamiczna, a każda scena wydaje się być długo przemyślaną przez autora, ponieważ nic nie dzieje się w niej przypadkowo. To powieść, która porywa, unosi i trzyma w napięciu. Jeśli masz ochotę na dobrą książkę i lubisz powieści sensacyjne – koniecznie po nią sięgnij, a nie pożałujesz! Ja z chęcią przeczytam ją raz jeszcze! Książka dostępna jest również w wersji elektronicznejza ok. 24zł. Źródło okładki: www.wydawnictwomg.pl
,,Córki niczyje” Wilkie Collins – recenzja
Każdy miłośnik off-roadu wie, że odpowiednie doświetlenie terenu, po którym się porusza, czasami decyduje o tym, czy trasę pokona, czy nie. Producenci aut terenowych nie zapewniają dodatkowego oświetlenie, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby je zamontować we własnym zakresie. Doskonale sprawdzą się w tej roli tzw. szperacze, czyli reflektory z możliwością obracania oraz zapewniające dalekosiężny strumień światła. Są oferowane jako pojedyncze halogeny lub panele, tzw. listwy. W tak wyposażonym aucie nie będą nam straszne wojaże po zmroku. Zastanówmy się, czy szperacze LED sprawdzą się tylko w samochodach, które wykorzystujemy do off-roadu? Otóż nie tylko. To oświetlenie może być pomocne także w codziennym użytkowaniu samochodu, np. w sytuacjach awaryjnych, gdy chcemy doświetlić miejsce kolizji przed przyjazdem służb. Szperacze montuje się zazwyczaj na orurowaniu samochodu na dachu, choć można je zamontować także na przednim orurowaniulub przytwierdzić bezpośrednio do zderzakaczy grilla. Pamiętajmy, że powszechnie stosowana integracja tych lamp ze światłami drogowymi nie jest rozwiązaniem legalnym. Powinny one mieć oddzielny włącznik! Wówczas instalacja będzie zgodna z obowiązującymi przepisami. Kupujemy szperacze – na co zwrócić uwagę Zakup dodatkowego oświetlenie do auta terenowego wymaga zweryfikowania kilku istotnych cech kupowanego produktu. Ponieważ mówimy o aucie terenowym, które nierzadko może być wykorzystywane do jazdy w trudnym terenie, takie lampy powinny być solidnie wykonane oraz wstrząsoodporne i wodoszczelne. Kolejną kwestią jest możliwość ich regulacji. Na rynku są szperacze zapewniające regulację we wszystkich kierunkach (prawo, lewo, góra i dół) oraz takie, które możemy regulować tylko na dół i do góry. Wszystko zależy od naszych potrzeb. Funkcja ta nie jest wykorzystywana na co dzień, ale staje się pomocna, gdy ugrzęźniemy w błocie i potrzebujemy np. doświetlić miejsce obok samochodu w celu podpięcialinkiwyciągarki do drzewa. Innym sposobem jest montaż szperaczy nie tylko na przodzie auta, ale także po bokach i z tyłu. Wtedy w zależności od sytuacji uruchamiamy oświetlenie z konkretnej strony. Oprócz wspomnianych już właściwości, na które trzeba zwrócić uwagę, kupując szperacze LED, warto sprawdzić także kąt świecenia oraz wielkość strumienia świetlnego wyrażoną w lumenach (lm). Zależy ona od mocy źródła światła. Zadowalający efekt przynoszą szperacze LED o strumieniu świetlnym wynoszącym > 1800 lm. Większość szperaczy można zamontować bezpośrednio do instalacji elektrycznej. Są przystosowane do zasilania prądem o napięciu 12 V lub 24 V, w zależności od pojazdu. Ceny rozpoczynają się już poniżej 50 zł za sztukę, a kończą na nawet kilkuset złotych. A może listwa LED? Pojedyncze szperacze LED wyposażone są w kilka diod LED np. sześć, osiem itp. Aby doświetlenie było efektywne, musimy zamontować minimum dwie lampy, choć optymalny wydaje się montaż czterech lamp. Innym rozwiązaniem jest montaż szperaczy w formie jednej lampy typu listwa. Taka listwa LED, zwana takżepanelem LED, ma od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu diod LED. To rozwiązanie zyskuje ostatnio na popularności. Montaż jednej listwy jest prostszy, efekt świecenia – taki sam jak przy montażu kilku lamp lub nawet lepszy, a wygląd naszej terenówki zyskuje na atrakcyjności. Ceny listew LED zaczynają się od ok. 300 zł i dochodzą do kilku tysięcy złotych. Każdy posiadacz auta terenowego, który choć raz miał przyjemność poruszać się w nocy po bezdrożach, przyzna, że nieocenionym udogodnieniem w takich podróżach są zamontowane na aucie dalekosiężne szperacze. Dzięki nim zasięg widzenia jest o wiele lepszy, co jest ważne przede wszystkim dla bezpieczeństwa podróżnych.
Szperacze LED do terenówek
O policjantach mówi się różnie. Często źle, wulgarnie. Niby pełnią zawód zaufania publicznego, ale z tym zaufaniem społeczeństwa bywa różnie. Jak wygląda praca policjanta od kuchni? O tym Adam Bigaj opowiada Jakubowi Ćwiekowi, a ten spisuje to w sposób, który nie pozwala oderwać się od lektury. „Bezpański. Ballada o byłym gliniarzu” to nie wywiad-rzeka, a zgrabnie zebrany w całość zapis wspomnień Adama Bigaja z okresu, kiedy pracował w policyjnym mundurze. Dzięki temu dostajemy wciągającą opowieść o ponad trzydziestu latach służby. Opowieść, która okazała się równie fascynująca, co… przygnębiająca. Policyjna służba od kuchni Głównym atutem książki „Bezpański. Ballada o byłym gliniarzu” jest jej autentyczność. Tu nie ma miejsca na ściemę, na lukier, na ubarwianie rzeczywistości. Jest prawda ulicy, komisariatu, służby. Adam Bigaj (ps. „Księciunio”) wiele widział, wiele przeżył, a teraz daje ludziom świetną okazję do tego, by zobaczyć, jak wygląda policyjny światek od wewnątrz. Wspomina różne momenty, te dobre i te złe, te napawające dumą i takie, które dobrej reklamy mundurowym nie robią. Mówi o problemach, z jakimi boryka się policja i nie mam tu na myśli jedynie spotkań z elementem przestępczym. Zderzenie z korupcją, nepotyzmem czy politycznymi rozgrywkami to niestety element codzienności. Bywa, że śledztwa utykają w martwym punkcie, bo ktoś ma w tym jakiś interes. I choć we wspomnieniach Bigaja nie brak udanych inicjatyw i interwencji zakończonych sukcesem, podsumowanie przez niego ponad trzech dekad służby jest niestety bardzo przygnębiające. Policjanci, przestępcy, uchole Na treść „Bezpańskiego” składają się historie zabawne i trudne, pozytywne i wywołujące smutek. Całość kipi od emocji i trudno uciec od poczucia, że książka ta powstała w dużej mierze po to, by tym emocjom dać ujście. Adam Bigaj opowiada ciekawie, a Jakub Ćwiek te opowieści spiął udanie w zgrabną całość. Język jest żywy, plastyczny, naturalny. Czytając tę lekturę, wiesz, że jest ona autentyczna, że tak ten świat wygląda, takim językiem mówią ci, którzy go tworzą. Jest mocno, bezpardonowo, ciekawie. Jest brud ulicy i wpisane w służbę niebezpieczeństwo. „Bezpańskiego” zaludnia wiele barwnych postaci, zarówno funkcjonariuszy, jak i poszkodowanych, przestępców czy ucholi. Ci ostatni to wtyczki mundurowych, dzięki którym zebranie informacji na temat przestępstw staje się dużo łatwiejsze. Historia, którą musisz poznać Ponad trzydziestoletnia służba to okazja do prześledzenia zmian w policji. Przy okazji czytelnik będzie mógł zaobserwować także zmiany w samym bohaterze, podinspektorze, który pełnił m.in. funkcję kierownika sekcji zabójstw oraz naczelnika wydziału kryminalnego. To świetna opowieść o systemie i tworzących go ludziach, o tych przynoszących dumę i tych, którzy utrwalają negatywny wizerunek policji. To działająca na wyobraźnię opowieść o problemach, z jakimi borykają się funkcjonariusze, tych zawodowych i tych, które wiążą się z trudnością pogodzenia życia prywatnego z wymagającą pracą. To wreszcie świetny portret tych, którzy choć muszą wykazać się siłą fizyczną i psychiczną, niepozbawieni są zwykłych ludzkich słabości. „Bezpański” to lektura dla wszystkich, nie tylko miłośników kryminałów. Źródło okładki: www.marginesy.com.pl
„Bezpański. Ballada o byłym gliniarzu” Jakub Ćwiek, Adam Bigaj – recenzja
Na co zwracać uwagę przy rowerowych stylizacjach? Czy jeżdżąc rowerem, trzeba koniecznie ubierać się na sportowo? Przedstawiamy rowerową modę. Naszą rowerową garderobę powinnyśmy dopasować do charakteru jazdy. Inaczej ubierzemy się na górską wycieczkę, inaczej na przejażdżkę na targ po świeże warzywa. Rowerowe zestawy dobieramy także do miejsca i okoliczności. Profesjonalna rowerowa moda Kiedy jazda rowerem staje się dla nas sportową rywalizacją, powinnyśmy zainwestować w profesjonalne stroje. Moda rowerowa stawia na funkcjonalność i kolor. Na górę zakładamy nowoczesne koszulki rowerowe z krótkim rękawem, przepuszczające powietrze. Warto wybrać je w przyciągających wzrok odcieniach, np. fioletu i różu. Najmodniejsze modele mają rozpinany dekolt – ta funkcja przyda się przy zmiennej pogodzie. Na dół wkładamy obcisłe legginsy. Najpopularniejsze spodenki rowerowe dla kobiet sięgają do kolan i są w kolorze czarnym. Nie zapominamy o modnych gadżetach, takich jak sportowe rękawiczki chroniące dłonie przed odciskami. Obowiązkowym dodatkiem jest kask i rowerowe okulary. Na ramię możemy założyć etui na telefon. Warto postawić także na sportowe obuwie na rower, zwiększające przyczepność. Modna ścieżka rowerowa Gdy jazdę na rowerze traktujemy jako rekreację poprawiającą naszą kondycję, możemy pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa w stroju. Przy wysportowanej sylwetce w gorące dni stawiamy na sportowe szorty. Bardzo modne w tym sezonie są neonowe damskie spodenki. Uzupełniamy je przylegającą do ciała białą bokserką lub termoaktywnym topem. Pamiętamy także o profesjonalnej bieliźnie podtrzymującej biust i odprowadzającej wilgoć. Przy tych zestawach łączymy sportową modę z miejskimi trendami. Tej wiosny na głowę zakładamy super modne daszki w pastelowych kolorach. Miłośniczki luźnego stylu mogą pokusić się o czapki z prostym, krótkim daszkiem w dziewczęcych odcieniach. Takie stylizacje uzupełni sportowy zegarek z gumy i modne, kolorowe buty, np. New Balance czy Nike Air Max. Rowerowy piknik – jak się ubrać? Na rowerową wycieczkę za miasto ubieramy się warstwowo. Beżowe szorty z materiału w długości do kolana będą stylową podstawą takiego zestawu. W upały sprawdzą się także modne dżinsowe spodenki z postrzępionym dołem. Na górę możemy włożyć wiązany na szyi kolorowy biustonosz i zestawić go z topem oversize z zabawnym napisem. Całość uzupełnią trampki i awiatory. Aby podkręcić stylizację, na włosach wiążemy chustę w kratę. Doskonałym dodatkiem jest materiałowy plecak. Inną propozycją na rowerowy piknik są bananowe lub różowe spodenki. Zestawiamy je z jasnym T-shirtem z florystycznym nadrukiem. Tutaj również nie zapominamy o stylowych okularach. Na głowę możemy włożyć kapelusz w małej plażowej wersji lub w męskim stylu fedora. Na ramię zawieszamy dużą plecioną torbę lub koszyk. Dopasowujemy do tego płaskie sandałki, a na ramiona zawieszamy dzianinowy kardigan. Całość świetnie podkreśli wianek ze świeżo zerwanych polnych kwiatów. Miejskie stylizacje na rower Jeżeli rower służy nam jako miejski środek komunikacji, powinnyśmy przełamać sportowe schematy. Damskie rowery świetnie pasują do zestawów inspirowanych modą przedwojenną. Dla kontrastu wkładamy zwiewne, kobiece sukienki w kwiaty. Łączymy je z balerinkami i rozpinanymi sweterkami. Rozkloszowana spódnica, zestawiona z koszulą z kołnierzykiem i białymi tenisówkami, świetnie wpisze się miejski charakter rowerowej wyprawy. Obcisłe spodnie rurki w jasnych kolorach połączone z luźnymi bluzkami również zdadzą egzamin. Jako dodatki polecam: małą listonoszkę, filcowy kapelusz i biżuterię w stylu etno.
Jak modnie ubrać się na rower?
Sypialnia to wyjątkowa przestrzeń, która powinna tworzyć ciepły, przytulny i intymny klimat. Dlatego aranżując mieszkanie, warto pomyśleć o niepowtarzalnym stylu sypialni, pełnym pozytywnej aury. Jedną z ciekawszych propozycji są kwiatowe motywy retro, dzięki którym możesz zmienić wnętrze nie do poznania. Trend na styl vintage, a wraz z nim kwiatowe motywy, powraca w nowej, jeszcze ciekawszej odsłonie. Jeśli wydaje ci się, że retro stylizacje nadają się jedynie do babcinego mieszkania – jesteś w dużym błędzie. Zobacz, jak w kreatywny sposób można ożywić przestrzeń i stworzyć wyjątkowy klimat w swojej sypialni. Kwiatowe zasłony To ciekawa propozycja, która dodaje wdzięku każdemu wnętrzu. Jasne zasłony z kwiatowymi motywami kojarzą się ze świeżością poranka. Możesz łączyć je zarówno z jasnymi, pastelowymi kolorami ścian, jak i z intensywnymi odcieniami bordo, purpury czy seledynu. Motywy kwiatowe są bardzo lekkie i wdzięczne, jednak nie można przesadzać z ich ilością – w nadmiarze mogą przytłoczyć wnętrze. Skup się na kilku kwiatowych elementach, a całą resztę wyposażenia wybierz w kolorach, które podkreślą roślinne wariacje. Kwiatowe poduszki W sypialni z prawdziwego zdarzenia musi znaleźć się duże wygodne łóżko, a na nim poduszki i narzuta na pościel. Obecnie rynek oferuje szeroki wachlarz dostępnych wzorów poduszek i koców. Im ich więcej, tym lepiej. Wybierz takie, w których dominują kwiatowe motywy, może to być drobna łączka lub duże wyraziste kwiaty. Postaraj się zróżnicować kolorystykę, np. jeśli wybierzesz dwie białe poduszki w bordowe drobne kwiatki, wybierz też dwie jednolite bordowe lub z drobnymi jasnymi motywami. Retro tapeta To jedna z najciekawszych propozycji z kwiatami w roli głównej. Retro tapety są bardzo mocne i podkreślają wyjątkowy charakter wnętrza. Wybierz retro tapetę z kwiatowymi motywami – może być jasna w drobne kwiaty lub ciemna z wyrazistymi roślinnymi wzorami. Do wnętrz urządzonych w minimalistycznym stylu będą pasować duże kwiaty, zaś do przestrzeni rustykalnych, prowansalskich i angielskich wybierz tapety w drobną łączkę. Retro lampa Lampy z motywami kwiatowymi są bardzo gustowne i nadają sypialni ciepłego charakteru. Na rynku dostępnych jest wiele wzorów abażurów, które ozdobią każde wnętrze. Do jaśniejszych przestrzeni wybierz wyrazistą lampę, która będzie rzucać się w oczy, do intensywnych kolorów ścian i ciemnych mebli wybierz jasną lampę w drobne kwiatki, która zrównoważy całość. Kwiatowe motywy idealnie sprawdzą się w sypialni. Dodadzą wnętrzu wyjątkowego charakteru, stworzą intymny klimat i ożywią przestrzeń. Możesz postawić na zasłony w kwiaty, poduszki, narzuty, kolorowe abażury czy tapety z roślinnymi wzorami – możliwości jest wiele, jednak wybierając odpowiednie dodatki, warto przede wszystkim kierować się stylem, w jakim urządzona jest sypialnia. Do stylu minimalistycznego będą pasować duże, wyraziste kwiaty, zaś drobna łączka będzie idealnie komponowała się ze stylem rustykalnym, angielskim czy shabby chic.
Kwiatowe motywy w twojej sypialni
Sprawdź jakie to proste. To proste: 1. Wypełnij formularz sprzedaży i wystaw jedną ofertę. 2. Przejdź do strony Moje oferty i przy wybranej ofercie, wybierz [akcje] i [wystaw podobną]. 3. Na stronie z wypełnionym formularzem sprzedaży nanieś ewentualne poprawki i potwierdź wystawienie oferty. 4. Wróć do strony Moje oferty, by wystawić kolejną taką samą lub podobną ofertę.
Jak szybko wystawić kilka podobnych lub takich samych ofert?
Rozwój technologiczny sprawił, że monitoring nie jest już zarezerwowany tylko dla firm. Dzisiaj każdy z nas może przez cały czas kontrolować, co dzieje się w naszym domu, przed budynkiem, a nawet w konkretnym pokoju, np. dziecka. Wystarczy do tego kamera IP. Monitoring domu już nie jest melodią przyszłości. Dzisiaj każdy może zamontować kamerę w obrębie własnej nieruchomości i wcale nie kosztuje to majątku. W tym momencie wystarczy kilkaset złotych, aby cieszyć się dobrej jakości monitoringiem. Czym są kamery IP? Kamery IP to urządzenia, które do działania wykorzystują sieć internetową. Stąd wzięła się ich nazwa, ponieważ skrót IP to po prostu Internet Protocol. Dzięki temu, że są podłączone do Internetu, oferują kilka ciekawych funkcji, jak chociażby zdalny dostęp w czasie rzeczywistym z poziomu komputera lub urządzeń mobilnych. Na dodatek do działania nie wymagają rejestratorów cyfrowych. Rolę nośnika, na którym zapisywane jest wideo, może odgrywać komputer, karta pamięci lub nawet chmura. Co ważne, z Internetem mogą łączyć się zarówno przewodowo (przy okazji czerpiąc z kabla energię do działania dzięki PoE) lub bezprzewodowo, wykorzystując sieć Wi-Fi. Kamera w zależności od przeznaczenia Wybór kamery powinniśmy zacząć od wyboru przeznaczenia. Inne wymagania będziemy mieli w stosunku do urządzenia zastosowanego wewnątrz mieszkania, a inne w przypadku kamery zewnętrznej. W tym drugim przypadku będą one zdecydowanie większe. Dlaczego? Chociażby dlatego, że urządzenie tego typu musi być odporne na warunki atmosferyczne. Standardem jest stosowanie stopnia ochrony IP (International Protection Rating), który określany jest przy pomocy dwóch cyfr. Pierwsza mówi o tym, jak dane urządzenie jest chronione przed ciałami stałymi. Najwyższy stopień to „6”, przy którym kamera jest pyłoszczelna. To już dzisiaj standard i trudno znaleźć modele z gorszym stopniem ochrony. Jednak ważniejsza jest druga cyfra. Określa ona stopień zabezpieczenia przed płynami. W przypadku kamer zewnętrznych za minimum uznaje się również „6”, czyli ochronę przed silną strugą wody (100 litrów na minutę) laną na obudowę z dowolnej strony. Takie zabezpieczenie w zupełności poradzi sobie z każdym deszczem, nawet ogromną ulewą. Kamera IP – na co zwrócić uwagę? Kupując kamerę IP, warto zwrócić uwagę na kilka kluczowych parametrów, które mają bezpośredni wpływ na funkcje urządzenia, a przede wszystkim jakość rejestrowanego obrazu. Analizę warto rozpocząć od sprawdzenia sensora danej kamery. W przypadku urządzeń IP stosuje się matryce CMOS. Zasada jest prosta – im większy przetwornik, tym jakość obrazu powinna być lepsza. Na jakość wideo wpływa też rozdzielczość. Nie zawsze tak jest, ale w większości przypadków więcej rejestrowanych pikseli to lepsza jakość obrazu. Dzisiaj minimum to HD, czyli 1280 x 720 pikseli, ale warto rozejrzeć się za kamerą Full HD 1920 x 1080 pikseli. Ważnym elementem każdej kamery IP jest też obiektyw. Tutaj powinniśmy zwrócić uwagę na kąt widzenia. Im jest szerszy, tym większy obszar urządzenie obejmie na wideo. Jednocześnie obraz będzie bardziej zniekształcony (tzw. efekt rybiego oka). Ma to duże znaczenie, ponieważ przy zbyt wąskim kącie widzenia może zajść konieczność zastosowania drugiej kamery, aby nie uniknąć martwych punktów. Czasami producenci chwalą się też jasnością obiektywów, ale niestety nie jest to standardem. Jednak więcej światła padającego na matrycę to lepsza jakość i większe możliwości, np. w trudniejszych warunkach oświetleniowych. Na co jeszcze powinniśmy zwrócić uwagę? Bardzo dobrym rozwiązaniem jest promiennik podczerwieni. Światło tego typu nie jest widzialne przez ludzkie oko, ale pomaga kamerom w rejestrowaniu obrazu w nocy. Dzięki podczerwieni nawet przy pełnych ciemnościach na wideo dokładnie zobaczymy, co dzieje się przed lub w domu. Warto też sprawdzić, w jaki sposób kamera zapisuje materiały. Coraz częściej stosowany jest zapis w chmurze, ale dobrą praktyką jest dodatkowy czytnik kart pamięci. W ten sposób mamy kopię zapasową nagrań. Nie możemy też zapominać o sposobie łączenia się z Internetem. Dużo wygodniejsze jest Wi-Fi, ponieważ nie musimy prowadzić dodatkowych kabli po mieszkaniu. Ciekawym rozwiązaniem jest też system detekcji ruchu, który w przypadku uruchomienia może wysłać powiadomienie na smartfona lub adres e-mail. A jak już przy tym jesteśmy, to niezwykle przydatna jest aplikacja mobilna, dzięki której można sterować kamerą i podglądać obraz na żywo. W sprzedaży znajduje się wiele kamer IP, które są godne polecenia. Jednym z ciekawszych urządzeń jest D-Link DSC-8000LH w cenie około 250 złotych. W podobnej cenie kupimy też Xiaomi Yi Home Camera oraz Xblitz iSee HD. Jeśli ktoś szuka kamery zewnętrznej, to warte polecenia są modele marki Overmax, a konkretnie Camspot 4.4 oraz Camspot 4.8.
Kamera IP – sposób na samodzielny i tani monitoring
Wybieramy modny strój kąpielowy na basen. Na co zwrócić uwagę? Przed nami kolejny wiosenno-letni sezon. Mrozy powoli odchodzą, a my zabieramy się za kompletowanie i odnowę naszej garderoby. Poza odzieżą codzienną warto nabyć także kilka modeli strojów kąpielowych, które możemy używać nie tylko na tropikalnych plażach, lecz również na basenie. Tutaj powraca jednak odwieczny problem. Jak wybrać odpowiedni strój kąpielowy i dopasować fason do sylwetki? Jakie modele są obecnie popularne na rynku? Które kolory wiosną i latem 2015 będą na topie? W naszym poradniku zebraliśmy kilka najbardziej użytecznych informacji, które pomogą wam w wyborze. A poza tym przedstawiamy 7 niezawodnych modeli, dzięki którym oczy wszystkich na basenie będą zwrócone tylko na was. Oszałamiający efekt gwarantowany! Teraz przejdźmy do szczegółów. Jak dobrać strój kąpielowy do sylwetki? Zanim wybierzecie się na zakupy (czy te w sklepach stacjonarnych, czy te online) należy znać swoje rozmiary. To oczywistość, ale… W ciągu zaledwie kilku miesięcy wasz obwód bioder mógł znacząco się zmienić, więc przed każdym zakupem należy jeszcze raz sprawdzić, ile centymetrów macie w biodrach i biuście. Dzięki różnym chwytom stylizacyjnym możecie umiejętnie podkreślić partie ciała, na których wam zależy i ukryć wszystkie mankamenty. Macie duży biust i chcecie go lekko pomniejszyć? Nie ma sprawy. Duży biust potrzebuje odpowiedniego podkreślenia. Błędem będzie kupienie mniejszego rozmiaru. W przypadku dużych piersi wybieracie szerokie ramiączka. Niewskazane są też bikini na sznurkach. Jeśli chcecie powiększyć biust, z pomocą przyjdą push-upy, czyli tzw. poduszeczki lub wkładki, które zwiększą wizualnie piersi, a także dodadzą im jędrności. Będą wskazane także różnego rodzaju dodatki – np. falbanki, które poszerzą optycznie ten obszar ciała. Możecie także manipulować kolorami. Jak? To dziecinnie proste. Nie od dziś przecież wiadomo, że odpowiednio dobrana kolorystyka może zmieniać wizualnie sylwetkę. Jasnych kolorów używamy do podkreślenia atutów. Ciemniejsze kolory z kolei są wskazane wtedy, gdy chcemy ukryć niektóre niekorzystne partie ciała. Popularne modele Kostium kąpielowy jednoczęściowy Powoli przeżywa swój renesans. Mimo stereotypu, że jest mało seksowny, najnowsze kolekcje projektantów (m.in. Chanel) udowodniły, że jednoczęściowe stroje kąpielowe potrafią być naprawdę sexy. Ten model jest szczególnie polecany paniom o większych rozmiarach. Kostium kąpielowy dwuczęściowy Dwuczęściowy fason stroju jest obecnie najbardziej popularny i króluje na plażach. Do wyboru macie głęboki dekolt i zróżnicowaną konstrukcję. Ten model powinny wybrać kobiety o szczupłej linii ciała. Bikini Coś dla odważnych. Składa się najczęściej ze stringów odkrywających pośladki oraz zwykłego stanika. Tutaj warto pamiętać o zasadzie: bikini zakładacie tylko wtedy, gdy macie jędrne pośladki. Nie chcecie przecież pokazywać cellulitu. Bikini wiązane na szyi Jedna z odmian bikini. Z tym, że w tym przypadku nie ma ramiączek. Piersi są podtrzymywane za pomocą sznurków zawiązanych wokół szyi. Tankini Składa się z krótkich szortów i przylegającej koszulki na ramiączkach. Zakrywa ciało podobnie jak strój jednoczęściowy, tankini daje jednak więcej swobody w okolicach brzucha (jest odsłonięty). Monokini Odważna wersja jednoczęściowego zestawu. Ma seksowne wycięcia w talii i odkrywa niemalże w całości plecy i biodra. Jest odmianą bikini, łączącego się z majtkami przy pomocy dodatkowego pasa materiału na brzuchu. Model z usztywnionymi miseczkami Tutaj główny nacisk kładziemy na podkreślenie piersi. Dzięki dodatkowym wkładkom podniesiemy i ujędrnimy biust. Można wybrać model zarówno z ramiączkami, jak i bez. Podsumowanie Wybór stroju kąpielowego nie jest trudny. Zawsze warto zwracać szczególną uwagę na swój rozmiar oraz sylwetkę. Do wyboru macie aż 7 modeli – każda z was znajdzie coś dla siebie. Więcej strojów kąpielowych znajdziecie tutaj.
7 najmodniejszych strojów kąpielowych na basen
Gdy na cerze pojawiają się rozszerzone pory, ropne krosty, łuszcząca się skóra, a cała twarz wygląda jakby była nasmarowana olejem, chwytamy się wszystkiego, co choć w najmniejszym stopniu mogłoby poprawić jej kondycję. Kupujemy drogie maści, kremy i toniki, wierząc, że za ceną idzie jakość. Jakie jest nasze rozczarowanie, gdy po chwilowej poprawie na twarzy pojawia się jeszcze więcej niechcianych gości… Tymczasem jest dużo łatwiejszy i tańszy sposób na gładką cerę. Jaki? Sprawdzoną receptą jest srebro koloidalne. Srebro koloidalne w medycynie Srebro koloidalne jest znane w farmacji także jako srebro koloidowe lub kolargol. To składnik wielu leków stosowanych w dermatologii, a jest niczym innym, jak połączeniem żelatyny lub białka ze srebrem. Srebro koloidalne znane jest od wielu setek lat. W XIX wieku było wykorzystywane jako lek zwalczający drobnoustroje i bakterie. Obecnie srebro koloidalne znajduje zastosowanie jedynie w okulistyce i dermatologii. W jaki sposób działa na skórę? Zastosowanie srebra koloidalnego w dermatologii Właściwości srebra znane są od tysięcy lat. W starożytności z tego surowca wyrabiano naczynia, w których napoje i pożywienie się nie psuło. To właśnie jego bakteriobójcze, wirusobójcze i przeciwgrzybicze właściwości znalazły zastosowanie w dermatologii i kosmetyce. Srebro koloidalne nie tylko działa przeciwzapalnie na skórę, ale także pomaga jej się zregenerować. Działanie srebra koloidalnego Swoją skuteczność srebro koloidalne zawdzięcza wszechstronnemu działaniu. Na czym ono polega? Dzięki wyszukiwaniu znajdujących się na skórze zarazków, srebro koloidalne zaczyna je do siebie przyciągać i niszczyć enzymy, które stanowią jedyne pożywienie szkodliwych drobnoustrojów. Inne bakterie i wirusy znajdujące się na powierzchni naszej skóry dzięki srebru koloidalnemu poddają się utlenianiu. Dzięki takim właściwościom srebro doskonale nadaje się nie tylko do ochrony twarzy przed zakażeniem bakteryjnym, ale też do odkażania skaleczonej i podrażnionej skóry. Srebro koloidalne w problemach skórnych Srebro koloidalne sprawdza się nie tylko do odkażania ran i w profilaktyce trądziku. Swoją skuteczność potwierdzi w leczeniu poparzeń słonecznych, zapalenia skóry i ukąszeń owadów. Wystarczy tylko kilka kropli płynnego srebra koloidalnego, aby pozbyć się uciążliwego swędzenia, pieczenia i podrażnienia. Poradzi sobie także z poważniejszymi chorobami skóry, takimi jak opryszczka, grzybica, łuszczyca i zakażenie drożdżami. Srebro koloidalne dla alergików Kolargol jest dobrą alternatywą dla alergików, u których kremy na trądzik i maści na ukąszenia owadów mogą wywołać dodatkową reakcję alergiczną. Srebro koloidalne jest bezwonne i czyste chemicznie, co oznacza, że nie powoduje podrażnień skóry. Alergicy mogą dodawać je do prania ubrań i bielizny, ponieważ działa skutecznie jako środek dezynfekujący. Warto jednak pamiętać, że nie mogą go stosować osoby uczulone na srebro. Jeśli mamy co do tego wątpliwości, warto wykonać tzw. test alergiczny i na przedramię wypuścić kilka kropli srebra. W przypadku uczulenia po pewnym czasie powinna wystąpić reakcja alergiczna. Srebro koloidalne do użytku zewnętrznego dostępne jest w postaci płynnej – za 500 ml zapłacimy około 40 złotych. Jeśli żadne kosmetyki i dermatologiczne maści nie poprawiają kondycji naszej skóry, warto wypróbować srebro koloidalne, które nie tylko złagodzi powstałe zmiany, ale też uchroni przed powstaniem kolejnych.
Srebro koloidalne – niezastąpiony lek na problemy skórne
Jeśli jesteś makaronowym potworem to spróbuj orientalnego smaku makaronu soba z chilli. Wypróbuj więcej przepisów na Allegro Kuchnia - www.allegro.pl/kuchnia Składniki: 200 g makaronu soba 1 papryczka chili 3 ząbki czosnku 200 g polędwicy lub rostbefu wołowego 4 łyżeczki sezamu 200 g groszku 2 łyżki brązowego cukru 2 łyżki sosu sojowego jasnego 1 łyżka soku z limonki zioła do przybrania olej do smażenia Krok po kroku: Makaron gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Na patelni podsmażamy wołowinę pokrojoną w plastry razem z czosnkiem. Następnie dodajemy chili i cukier. Jak cukier się rozpuści, dolewamy sos sojowy i sok z limonki. Dodajemy makaron i groszek i smażymy do momentu, kiedy sos nie zgęstnieje. Przed podaniem posypujemy sezamem. Sprawdź inne przepisy na makaron na naszym kanale YouTube oraz allegro.pl/kuchnia: box:video
Makaron soba z chili, czosnkiem, wołowiną i groszkiem
World of Tanks to jedna z najbardziej popularnych i najlepiej zarabiających gier sieciowych na świecie. Gracze siadają w niej za sterami pojazdów pancernych (głównie czołgów) z pierwszej połowy XX wieku. Po 8 latach tytuł doczekał się sporej aktualizacji zyskując dzięki temu zupełnie nowy wygląd i brzmienie. Czy zmiany te wyszły grze na plus? W pewnym momencie jasne stało się, że dotychczasowy stary silnik graficzny BigWorld to za mało, a tytuł wymaga generalnego odświeżenia graficznego. W końcu dobra gra akcji to nie tylko przyjazny system rozgrywki, ale i przyjemne dla oka efekty, a tego w World of Tanks zaczynało brakować. Studio Wargaming postanowiło wziąć sprawę w swoje ręce i przy współpracy z amerykańskim Intelem stworzyć silnik o nazwie Core. Oparta o nową technologię wersja gry, oznaczona jako World of Tanks 1.0, trafiła do graczy pod koniec marca. I trzeba przyznać – wyszło to naprawdę dobrze! Czy to ta sama gra? Świeży silnik graficzny otworzył przed twórcami zupełnie nowe możliwości. Zmianom uległa znaczna część dostępnych w grze map (część nadal jest przebudowywana). Oprócz kosmetycznych szlifów, w postaci nowych tekstur czy efektów, zyskały one przepiękne krajobrazy, nadające arenom głębię i przestronność. Do tej pory za granicą mapy straszyła szkaradna i szara mgła wojny. W wersji 1.0 każdemu obrotowi kamery towarzyszą widoki jak z wakacyjnych pocztówek – można zobaczyć malownicze pasma gór, złociste plaże czy wiecznie zielone lasy. Sam nieraz złapałem się na tym, że zamiast lecieć po rozpoczęciu rozgrywki w bój, stałem i rozglądałem się dookoła, mrucząc: „no, mają rozmach…”. Poza cieszącymi teraz oko krajobrazami poprawie uległy również animacje i efekty graficzne. Mapy zyskały gęstą trawę kładącą się pod gąsienicami czołgów, świetliste smugi wystrzelonych pocisków czy zupełnie nowy efekt ognia, wliczając w to falujące powietrze nad źródłem ciepła. Muszę też wspomnieć o podłożu, na którym po aktualizacji eksplozje pocisków artyleryjskich pozostawiają charakterystyczne leje. Im większy kaliber, tym większą wyrwę zostawimy na mapie. Nowy silnik to nie tylko nowe widoki i efekty, ale także zmieniona fizyka. Czołgi wchodzą teraz w znacznie większą interakcję z otoczeniem niż poprzednio. Wszystko dzięki zaimplementowaniu silnika fizyki - HAVOK. Dzięki temu zabiegowi niszczone przez nas obiekty zgodnie z prawami fizyki rozpadają się na fragmenty, a nie znikają w całości w obłoku kurzu jak dawniej. Co więcej, mimo tych wszystkich nowości optymalizacja gry stoi na bardzo wysokim poziomie. Pozwala to uruchomić tytuł w znośnych dla oka detalach nawet na słabszym sprzęcie. „Nowy” WoT to nie tylko zmiany graficzne, ale również zupełnie nowy system udźwiękowienia. Słychać to na każdym kroku – od odgłosów dział i silników, przez dźwięki otoczenia, po przyjemną dla ucha ścieżkę muzyczną, która została stworzona praktycznie od zera przy współpracy m.in. z Praską Orkiestrą Symfoniczną. Tak, to ta sama gra… Ulepszenie tytułu do wersji 1.0 i towarzysząca zmianom kampania reklamowa spowodowały zapewne napływ nowych osób oraz powrót tych, które już raz dały szansę tej produkcji i się od niej odbiły. Niestety, możliwe, że wspomniane odbicie nastąpi w takich przypadkach ponownie, gdyż oprócz nowego „opakowania” World of Tanks nie oferuje żadnych zmian w podstawowych systemach rozgrywki i elementach, które najbardziej dokuczają graczom. Największym problemem ciągle są użytkownicy stosujący niezgodne z regulaminem oprogramowanie do wspomagania swojej gry. Mimo zmian w systemie modyfikacji niektórzy uczestnicy zabawy potrafią ominąć te obostrzenia i używać programów uruchamianych jako osobne aplikacje. Dlatego też w grze można spotkać czołgistów, którzy korzystają ze wspomagaczy celowania, uproszczenia grafiki w celu lepszej widoczności (tak zwana „tundra”), grających za nich botów (z marnym skutkiem) czy niedozwolonych mechanik pokazujących, gdzie celują przeciwnicy. Na szczęście nad czystością rozgrywki czuwają specjaliści ze studia Wargaming, którzy dwoją się i troją, wymyślając kolejne zabezpieczenia i blokując konta złapanych oszustów. Co więcej, producent gry, na stronie wgmods.net umieścił legale i zdatne do użytku mody do gry. Nie zmieniły się też takie podstawy jak np. matchmaking (system dobierania graczy do meczu), sposób działania pocisków i czołgi premium (dostępne za realną gotówkę). Ten pierwszy obecnie mocno psuje przyjemność gry czołgami z pośrednich poziomów (VI–VIII). Zazwyczaj takie pojazdy trafiają na polu bitwy na maszyny mocniejsze o dwa poziomy – „szóstki” grają z „ósemkami”, zaś wspomniane „ósemki” często walczą z pojazdami z poziomu dziesiątego. Sprawia to, że nasz czołg, lądując na dole listy, stanowi zwykłe mięso armatnie, zaś my musimy sporo się napocić, by bitwa była dla nas udana. Mieszane uczucia budzą także wspomniane czołgi premium i specjalna amunicja. Obecnie w World of Tanks gracze mają do wyboru niemal 150 pojazdów premium, zaś część z nich jest po prostu niezbalansowana pod kątem rozgrywki. Oczywiście czołgi te da się kupić za realną gotówkę, co już może być kwestią dyskusyjną, w związku z czym ostatnio coraz częściej mówi się o World of Tanks jako o tytule typu pay-to-win (zapłać, żeby wygrać). Podobnie sprawa ma się z amunicją premium, której istnienie neguje sens mechaniki pancerza w grze. Jeżeli gracz nie może przebić pancerza danego pojazdu, szybkie załadowanie „złotego pocisku” często pomaga rozwiąć sprawę. Nowe-stare World of Tanks Mimo tych wszystkich problemów, to jest po prostu bardzo dobra gra typu multiplayer, zaś wspomniane niedogodności doskwierają praktycznie każdej produkcji MMO. Obecnie w „Świecie czołgów” zarejestrowanych jest kilka milionów kont, a na serwerach codziennie pojawia się kilkaset tysięcy graczy. Mimo konkurencji w postaci War Thundera oraz Armored Warfare tytuł studia Wargaming zyskuje coraz większą popularność. Jeśli zatem szukacie przyjemnej taktycznej strzelanki z czołgami w roli głównej – to jest to gra dla Was. Zwłaszcza teraz, gdy przywdziała zupełnie nowe, oszałamiające szaty. PLUSY: * przepiękna oprawa graficzna; * świetne udźwiękowienie; * bardzo dobra optymalizacja; * ponad 500 czołgów do wyboru. MINUSY: * kontrowersyjny matchmaking; * niezbalansowane czołgi premium oraz system amunicji premium; * czasami nieuczciwi gracze potrafią uprzykrzyć zabawę. World of Tanks w wersji 1.0 dostępne jest na komputerach osobistych. Równolegle istnieją także wersje konsolowe na platformach Xbox 360 i Xbox One, a także na PlayStation 4, oraz wersja mobilna, World of Tanks: Blitz, na urządzeniach z Androidem i iOS-em. Specjalny kod Na koniec mamy dla was specjalny kod zaproszeniowy dla nowych graczy – World of Tanks (PC): Kod: ALLEGRO2018 Kod zawiera: * Czołg premium: Valentine II * Miejsce w garażu * 3 dni konta premium Jak skorzystać z kodu: * Wejdź na stronę invite.worldoftanks.com * Wprowadź kod * Wybierz ‘Aktywuj’ i postępuj zgodnie z instrukcją Wymagania systemowe World of Tanks 1.0 Minimalne: * System operacyjny: Windows XP SP3/ Vista / 7 / 8/10 * Procesor (CPU): co najmniej dwa rdzenie fizyczne, wsparcie SSE2 * Pamięć (RAM): 1,5 GB dla Windows XP SP3, 2 GB dla Windows Vista / 7 / 8 / 10 * Grafika: GeForce 6800 / ATI HD X2400 XT z 256 MB RAM, DirectX 9.0c * Dźwięk: kompatybilny z DirectX 9.0c * Wolne miejsce na dysku twardym: 36 GB * Prędkość łącza internetowego: 256 Kb/s Zalecane: * System operacyjny: Windows 7/8/10 – 64-bit * Procesor (CPU): Intel Core i5 (desktop) * Pamięć (RAM): 4 GB lub więcej * Grafika: GeForce GTX660 (2 GB) / Radeon HD 7850 (2 GB), DirectX 9.0c * Dźwięk: kompatybilny z DirectX 9.0c * Wolne miejsce na dysku twardym: 36 GB * Prędkość łącza internetowego: 1024 Kb/s lub wyższa (dla czatu głosowego) Więcej gier i sprzętu gamingowego znajdziesz na allegro.gg Poniżej najlepsze oferty na PC i laptopy, które pozwolą grać w World of Tanks 1.0 na najwyższych detalach graficznych:
"World of Tanks 1.0" – recenzja gry
Gotowanie na płycie indukcyjnej to ciekawa alternatywa dla korzystania z tradycyjnych kuchenek gazowych lub elektrycznych. Przekonajmy się, jakie są zalety kuchenek indukcyjnych i poznajmy kilka interesujących modeli, za które zapłacimy mniej niż 1000 zł. Akcesoria kuchenne to kategoria produktów zadziwiająco szybko rozwijająca się pod względem technologicznym. „Inteligentne” lodówki ograniczające ucieczkę zimnego powietrza przy otwartych drzwiach, zmywarki o cyklach mycia różniących się w zależności od rodzaju naczyń czy zabrudzeń, nowoczesne krajalnice, zamrażarki – do tego grona pomysłowych urządzeń dołączają także nowoczesne kuchenki, w tym szybko zdobywające popularność płyty indukcyjne. Oto sprzęt, który może sprawić, że za kilkanaście lat nie będziemy pamiętać, że kiedyś gotowaliśmy na gazie. Zalety gotowania na płycie indukcyjnej Kuchenka indukcyjna to płaska, ciemna płyta o powierzchni odbijającej światło. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to pozbawiona dodatków tafla, w rzeczywistości jednak jest to skomplikowane urządzenie. Pod połyskliwą powierzchnią znajdują się cewki generujące pole magnetyczne, dzięki którym w samym naczyniu wytwarzana jest energia cieplna. Dzięki wykorzystaniu tej technologii garnki nagrzewają się szybciej, a zużycie energii jest mniejsze niż w przypadku kuchenek elektrycznych. Co ciekawe, płyty indukcyjne praktycznie nie mają wad. Nie rozgrzewają się tak jak inne kuchenki, dzięki czemu są bezpieczniejsze i pozwalają uniknąć oparzeń. Nawet po włączeniu płyty pozostanie ona chłodna, jeśli nie stoi na niej żadne naczynie! Co więcej, kuchenki indukcyjne automatycznie się wyłączają, jeśli w ich zasięgu nie ma żadnego garnka czy patelni. Jedyne ograniczenia użytkowania dotyczą wielkości naczyń i materiału, z jakiego zostały wykonane. Garnki nie mogą być zbyt małe, posiadać nóżek ani nierównego dna; muszą być wykonane ze stali lub żeliwa. Nie jest to jednak obostrzenie na tyle uciążliwe, by rezygnować z wykorzystania tego wygodnego, bezpiecznego, szybkiego i energooszczędnego sprzętu. Jaką płytę indukcyjną kupić za 1000 zł lub mniej? Choć za kuchenki można zapłacić nawet kilka tysięcy złotych, płyta indukcyjna do 1000 zł może okazać się produktem wysokiej jakości. Już za ok. 200 zł znajdziemy małe płyty z jednym polem grzewczym, takie jak Clatronic EKI. Jej moc to standardowe 2000 W. Nawet tak niewielki model jest wyposażony w wyświetlacz LED, czasomierz z funkcją automatycznego włączenia i wyłączenia palnika, zabezpieczenie przed dziećmi oraz nóżki antypoślizgowe. Ze względu na niewielką wagę (tylko 2,5 kg!) i małe rozmiary płytę można zabrać na wakacyjny wyjazd.Jeśli szukamy większych płyt – takich, które sprawdzą się na co dzień w kuchni – może zainteresować nas Candy CI640C. Cena tego modelu wynosi od 900 do 1100 zł, w zależności od sprzedającego. Jest to płyta indukcyjna do zabudowy, która umieszczona w niewielkim wgłębieniu, idealnie komponuje się z całym kuchennym blatem. Umożliwia gotowanie na czterech polach grzewczych jednocześnie. Sterowanie odbywa się z wykorzystaniem panelu dotykowego i wyświetlacza. Każde pole grzewcze można zaprogramować czasowo. Tak jak w przypadku niemal wszystkich innych płyt indukcyjnych, Candy oferuje zabezpieczenia przed przegrzaniem i automatyczne wyłączenie, gdy na kuchence nie ma żadnych naczyń. Moc grzewcza palników wynosi od 1500 do 2000 W.Możemy też wybrać rozwiązanie pośrednie – płytę z dwoma polami grzewczymi, znakomitą zwłaszcza do kawalerek. Za model Severin 1030 zapłacimy nieco mniej niż 500 zł. Jego zaletą jest wysoka moc – aż 3400 W. Rozgrzewanie do maksymalnej temperatury 240 stopni odbywa się bardzo szybko, zaś wygodę użytkowania zwiększają dodatkowe funkcje, takie jak w produktach Clatronic i Candy: czasomierz, wyświetlacz, sygnał dźwiękowy i zabezpieczenie przed przegrzaniem. Tania kuchenka indukcyjna dla każdego Płyty indukcyjne są małe, lekkie, bardzo łatwe w użyciu, bezpieczne, a do tego prezentują się naprawdę dobrze i są łatwiejsze w czyszczeniu niż tradycyjne kuchenki. To wszystko – w połączeniu ze znakomitą ceną i zróżnicowaniem modeli – sprawia, że każdy znajdzie płytę idealnie dostosowaną do własnych potrzeb i oczekiwań, nawet nie dysponując grubym portfelem.
Płyta indukcyjna do 1000 zł. Jaką wybrać?
Kupno kajaka to początek przygody. Teraz musisz dobrać wiosła. Jeśli tylko zdobędziesz trochę podstawowych informacji, dobrze dopasujesz je do swoich możliwości i preferencji. Dzięki temu będzie ci wygodnie, nie nabawisz się dolegliwości (takich jak ból pleców), a wycieczki kajakowe będą przebiegały sprawnie i przyjemnie. Jak dobrać wiosło? Najbardziej popularną w Polsce odmianą wioseł są składane, do kajaków dwuosobowych. Tanie produkty wykonane z polietylenu mogą mieć słabą jakość – materiał się gnie, pióra bywają z kiepskiego materiału, a plastikowe połączenie drążka może zwyczajnie popękać. Chcąc uniknąć niespodzianek, przed zakupem warto zwrócić uwagę na kilka bardzo ważnych elementów. Długość: musi zależeć od twojego wzrostu. Kajakarz powinien móc objąć krawędź stojącego wiosła palcami ręki podniesionej od góry. Dlaczego to ważne? Bo im wyższa osoba, tym dalej ma do powierzchni wody i potrzebuje dłuższej dźwigni. Uwaga: jeżeli twój kajak jest bardzo szeroki, weź na to poprawkę. Nawet jeśli jesteś osobą niską, zaplanuj ciut dłuższe wiosło, niż zależne od twojego wzrostu. Wytrzymałość: wiosło powinno być mocne, ale równocześnie możliwie lekkie. Za ciężkie może utrudniać wykonywanie manewrów. Jeżeli planujesz pływanie po trudnych wodach, pomyśl o wiośle okutym. Zabezpieczysz pióra np. przed zniszczeniem na kamieniach. Kształt piór: dobiera się odpowiednio do przeznaczenia (kajakarstwo górskie, slalom, freestyle itp). Średnica poprzeczki: zwróć na to uwagę, zwłaszcza gdy masz bardzo drobne dłonie, bo niektóre wiosła mogą być dla ciebie zbyt grube. Musisz móc objąć poprzeczkę swobodnie, całą dłonią. Powierzchnia pióra: powinna zależeć między innymi od twojej siły. Im większe pióro, tym większy opór stawia w wodzie i tym więcej potrzeba siły, żeby je przesunąć (ale też tym szybciej płyniesz). Małe pióro będzie dobre nie tylko dla słabszych fizycznie, ale i dla początkujących, bo ułatwia naukę prawidłowego wiosłowania. Wąskie pióra bardziej sprawdzają się w kajakarstwie turystycznym. Całe czy składane? Zastanów się, jak będziesz transportować kajak. Wiosła składane łatwiej mieszczą się w samochodzie, za to mogą być mniej wytrzymałe (bo na złączeniu elementów jest słabsze miejsce, które bywa mniej odporne na działanie dużych sił) i cięższe. Wiosła nieskładane mają ok. 2 metrów długości, co znacznie utrudnia transport (ale jeśli kajaki zimują nad wodą, to zwykle nie jest problemem). Z jakiego materiału? Wiosła najczęściej produkowane są z plastiku, aluminium, włókna szklanego i włókna węglowego oraz kombinacji tych elementów. Wiosła plastikowe są najcięższe i najtańsze, a z włókna węglowego najlżejsze i najdroższe. Im lżejsze wiosło, tym łatwiej wiosłować, co bezpośrednio przekłada się na prędkość. Proste czy skrętne? Pióra mogą być wobec siebie w tej samej płaszczyźnie lub pod kątem i wtedy mówimy o wiośle skrętnym. Proste wiosło jest najpopularniejsze, uniwersalne i świetnie nadaje się do pływania rekreacyjnego. Praca wiosłemskrętnym jest za to bardziej ergonomiczna, ale wymaga większych umiejętności. Podczas każdego przenoszenia wiosła nad wodą trzeba nieco skręcić drążek i dopiero potem zaatakować wodę. Wygodnie mieć wiosło skrętne składane – można je skręcać praktycznie o dowolny kąt albo ustawiać jako proste. A może ergonomiczne? Niektóre drążki mają wygięcia w kształcie fali w miejscach uchwytu rękami. Takie drążki nazywamy ergonomicznymi, gdyż nadgarstek dłoni chwytającej wygięte miejsce na drążku pozostaje w naturalnej pozycji. Uwaga! Pomyśl o smyczy do wiosła, która zabezpieczy cię przez zgubieniem tego ważnego akcesorium w nieprzewidzianych okolicznościach.
Wiosła kajakowe – jak je dobrać?
Każdy marzy o przeżywaniu przygód i odkrywaniu nieznanych terenów. Jeszcze lepiej, gdy można robić to szybko i bezpiecznie. Z myślą o miłośnikach czterech kółek powstały pojazdy, które bez problemu mogą przemieszczać się po zróżnicowanym terenie. Nie potrzebują twardych, asfaltowych dróg. Mogą pokonywać miejsca podmokłe, nawet bagniste i zarośnięte wysoką trawą oraz różnymi chaszczami. Podjadą pod strome wzniesienie i najbardziej niestabilne podłoże. Takimi wehikułami są pojazdy nazywane potocznie quadami. To czterokołowce, czyli motocykle na czterech kołach. Określane też mianem wszędołazów albo bardziej fachowo – ATV, czyli All Terrain Vehicle. Emocjonujące wyścigi Dość popularne są zawody, gdzie na specjalnie przygotowanym torze zawodnicy ścigają się ze sobą na quadach. Teren jest pagórkowaty, o licznych zakrętach, najczęściej o piaszczystej lub szutrowej nawierzchni. Organizowane są zawody zarówno dla amatorów, jak i osób z licencjami. W wyścigach oficjalnych wyróżnia się kilka rodzajów konkurencji, m.in. takie jak jazda po specjalnym torze z usypanymi przeszkodami i rampami. Są też zawody odbywające się po nawierzchni asfaltowo-szutrowej, gdzie teren jest ukształtowany tak, aby wymusić wyskoki. Do najbardziej ekstremalnych należy zaliczyć rajdy po trasach terenowych z bardzo zróżnicowaną gamą przeszkód oraz długie, ok. półtoragodzinne crossy na specjalnym sprawnościowym torze. Startuje się w poszczególnych klasach ze względu na napęd na dwa lub cztery koła. Zawody rozgrywane są również w ramach Pucharu Polski. Najbardziej prestiżowym i cenionym wyścigiem wszędołazów jest odbywający się co roku we Francji tzw. mundial quadów. Gdy przygoda wzywa Kolejnym rodzajem quadów są tzw. przeprawowe, czyli inaczej użytkowe. Mają na celu zdobywanie i pokonywanie bardzo trudnego terenu, gdzie są bagna, rzeki, przewrócone pnie drzew i błoto po kolana. Wielu śmiałków decyduje się na takie wyprawy, które dostarczają nie lada emocji. Tutaj można naprawdę poznać własny charakter i sprawdzić jakość maszyny. Nikt z takiego rajdu nie wróci już taki sam. Ten rodzaj quadów jest wykorzystywany również w gospodarstwach rolnych, sadownictwie i w terenach trudno dostępnych. Użytkowe pojazdy znajdują zastosowanie także w służbach mundurowych. Używane są przez policję, wojsko oraz jednostki Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Dość duża przestrzeń ładunkowa zapewnia to, że można nimi przewozić specjalistyczny sprzęt, ale również inne przedmioty – różne towary, beczki, itp. Wszędołazy turystyczne Dla tych, którzy nie chcą taplać się w błocie i być narażonym na częste wywrotki pojazdów, przeznaczone są quady rekreacyjne. Zaliczane do wszędołazów średniej klasy, są wykorzystywane przede wszystkim do celów typowo turystycznych. Mają mniejszą moc i najczęściej napęd tylko na tylne koła. Oczywiście, można nimi pokonywać nierówności terenu, błotniste trasy i strome wzniesienia. Jednak ich głównym celem jest rekreacja, a nie ekstremalne doznania. Producenci tych pojazdów nie zapomnieli o dzieciach. Przygotowano dla nich specjalne wehikuły. Mają dużo mniejszą moc silników, a pozostałe parametry też odbiegają od tych, jakie posiadają trzy wymienione wyżej wersje. Quad – ze względu na swoją budowę i funkcjonalność – stał się bardzo przydatnym pojazdem. Wyprawa nim na wycieczkę turystyczną czy przeprawa przez trudno dostępny, górzysty teren to gratka dla niejednego miłośnika mocnych wrażeń. Warto choć raz nim się przejechać, by ocenić, czy zaprzyjaźnimy się z nim na dłużej.
Quad – pojazd, który nie potrzebuje dróg
Karta graficzna to niezwykle ważny podzespół każdego komputera, który odpowiada za rendering i konwersję grafiki. Innymi słowy – ma ona za zadanie zmienić przychodzący do niej sygnał na ten zrozumiały dla podłączonego wyświetlacza (monitora). Karty graficzne pracujące w laptopach borykają się ze znacznym ograniczeniem – muszą być znacznie mniejsze od swoich stacjonarnych odpowiedników. Karty graficzne już od dawna są tzw. wąskim gardłem laptopów, a więc najmniej wydajnym ich układem. Stąd też wzmożony wysiłek producentów, wkładany w poprawę osiągów kart mobilnych – zarówno tych zintegrowanych, jak i dedykowanych. Wysiłek, który przynosi jednak wymierne efekty. Karty zintegrowane i dedykowane – gdzie tkwi różnica? Zarówno karty zintegrowane, jak i karty dedykowane nie są osobnymi urządzeniami, tak jak ma to miejsce w komputerach stacjonarnych. W przypadku kart zintegrowanych są one niejako integralną częścią procesora. Pamięć takich urządzeń jest współdzielona z pamięcią RAM całego układu, reguluje to automatycznie bios. Karty dedykowane, a więc będące układami osobnymi na płycie głównej, posiadają własną pamięć VRAM, co w znacznej mierze decyduje o ich większej wydajności. Czy potrzebuję karty dedykowanej? Pytanie to ma ścisły związek z wydajnością laptopa (zwłaszcza w grach komputerowych), a także z jego ceną. Urządzenie z układem zintegrowanym jest po porostu tańsze niż jego odpowiednik z kartą dedykowaną. Mniejsze osiągi nie oznaczają jednak, że rozwiązanie to należy przekreślić. Nowoczesne technologie, stosowane zarówno w układach firmy Intel, jak i AMD, znacznie polepszyły parametry kart zintegrowanych. Odnosi się to zwłaszcza do układów Intel HD Graphic 4600 oraz AMD Kaveri. Pozwalają one na wydajną pracę biurową, bezproblemowe oglądanie filmów HD oraz granie w mniej wymagające gry. Duże znaczenia ma tu także wielkość i szybkość zainstalowanej pamięci RAM. Karty dedykowane pozwalają, na dużo więcej. Wymagają one odpowiednio wydajnego procesora i montuje się je najczęściej w laptopach z wyższej półki, których koszt oscyluje w okolicach 3000 zł (i wyższych). Karty dedykowane z niższej półki, w zasadzie nie różnią się już od nowoczesnych kart zintegrowanych, a dodatkowo posiadają właściwe takim układom wady. W szczególności chodzi tu o wzrost obciążenia układu chłodzącego, wyższe temperatury robocze i głośniejsze działanie całego laptopa. Kupując nowego laptopa warto zatem dokładnie przemyśleć wybór układu graficznego. Jeśli laptop ma być mobilnym narzędziem pracy, komunikacji z siecią i okazjonalnej rozrywki z grami komputerowymi – karta zintegrowana będzie najlepszym rozwiązaniem. Nowsze tytuły gier uda się uruchomić, choć w nie najwyższych ustawieniach graficznych. Pytanie brzmi – czy jest to dla nas aż tak bardzo ważne? Można zasugerować tu skupienie się na lepszych podzespołach (procesor, szybsza pamięć RAM), co w konsekwencji podniesie osiągi także i zintegrowanej karty graficznej. Karty dedykowane – ważne parametry Osoby nastawione bardziej na granie w wysokich detalach muszą zdecydować się na kartę dedykowaną. Warto tu zapoznać się ze szczegółowymi rankingami, które bez problemu można znaleźć w Internecie. Warto jeszcze dodać, że wydajniejsza karta jest potrzebna do pracy z popularnymi programami graficznymi. W szczególności należy brać pod uwagę rodzaj i ilość pamięci, którą oferuje karta. Zdecydowanie szybsza i wydajniejsza będzie pamięć DDR5 w połączeniu z szeroką magistralą (minimalnie 128 bitów). Kolejne ważne parametry to taktowanie rdzenia i częstotliwość samej pamięci. Jak zwykle obowiązuje tu zasada im szybciej, tym lepiej. Odpowiadając na tytułowe pytanie, karta graficzna dedykowana czy zintegrowana, musimy stwierdzić, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Przemyśl swoje potrzeby i oczekiwania, zapoznaj się z rankingami wydajności poszczególnych układów. Na serwisie YouTube możesz znaleźć filmiki (tzw. gameplay) poszczególnych gier wraz z podaną konfiguracją sprzętu, na którym są uruchomione.
Karta graficzna dedykowana czy zintegrowana?
Jednoślady to idealny sposób poruszania się po mieście – są małe, zwinne, tanie w użytkowaniu i bardzo praktyczne. Po zmianie przepisów motocyklami oraz skuterami o pojemności do 125 ccm może jeździć znacznie więcej osób. Na jaki model się zdecydować? Ze statystyk sprzedaży wynika, że po zmianie przepisów Polacy pokochali małe jednoślady, a producenci zaczęli wprowadzać na rynek więcej modeli. Obecnie do ich prowadzenia wystarczy posiadane przez trzy lata prawo jazdy kat. B. Wśród zarejestrowanych nowych jednośladów 63 proc. stanowią pojazdy o pojemności 125 ccm. Ich zalety sprawiają, że są znakomitym pomysłem dla osób chcących skutecznie i szybko przemieszczać się w ruchu miejskim. Są przy tym stosunkowo tanie – do kwoty 4 tys. zł można kupić nowy motocykl bądź skuter. Tak swoją przygodę z motoryzacją zaczyna mnóstwo osób, które potem przesiadają się na większe maszyny. Coraz popularniejsze box:offerCarousel Jak wynika z przytoczony powyżej danych, maszyny o pojemności 125 ccm stanowią ponad połowę rynku sprzedaży nowych jednośladów. Czy zmiana przepisów to jedyna przyczyna wzrostu popularności tych pojazdów? * Po pierwsze, mimo że są znacznie szybsze niż motorowery o pojemności 50 ccm, poruszanie się nimi jest bezpieczniejsze. Rozwinięcie prędkości do ponad 50 km/h sprawia, że motocyklista jest traktowany jak pełnoprawny uczestnik ruchu: nie jest spychany na pobocze, wyprzedzany przez autobusy czy ciężarówki. Ponadto, pojazdy o pojemności 125 ccm mają większe koła, znacznie sprawniejsze hamulce i lepiej się prowadzą. Ich prędkość maksymalna jednocześnie nieznacznie przekracza 100 km/h, dlatego nie dają powodów do obaw o szaleńczą jazdę i stwarzanie zagrożenia na drodze. * Po drugie, spalanie przy tej pojemności silnika w większości przypadków nie przekracza trzech litrów. W porównaniu do większych motocykli czy samochodów jest to znakomity wynik. * Po trzecie, dzięki małym rozmiarom znakomicie odnajdują się w wąskich miejskich uliczkach. Poruszanie się między stojącymi w korkach autami staje się niezwykle proste, a przecież to główny czynnik decydujący o przesiadce na jednoślad. Problemy terminologiczne Wielu „prawdziwych” motocyklistów oburza się, gdy słyszą, że skuter nazywa się motocyklem. Takie myślenie jest oczywiście błędne i nie ma żadnego poparcia w przepisach. Przede wszystkim nie ma ściśle określonej i jedynie obowiązującej klasyfikacji motocykli, mówi się wprawdzie o rozróżnieniach ze względu na wygląd czy też ich przeznaczenie, ale są to podziały umowne. Z rozwiązaniem przychodzi nasze krajowe ustawodawstwo, według którego wyróżnia się motorowery – czyli w uproszczeniu jednoślady o pojemności silnika do 50 ccm oraz motocykle – czyli pojazdy jednośladowe o pojemności większej niż 50 ccm, rozwijające prędkość większą, niż 45 km/h. Według takiej terminologii skuter może być zarówno motorowerem jak i motocyklem, a wszelkie podziały w obrębie kategorii motocykli wynikają nie z uwarunkowań prawnych, a raczej z różnic między tymi dwoma typami jednośladów. Stąd także w dzisiejszym tekście rozróżnienie na motocykle i skutery o pojemności 125 ccm. Różnice między motocyklem a skuterem Gdyby nie wygląd, większość osób nie rozróżniałoby tych pojazdów. Jednak poza kształtem istnieje kilka istotnych rozwiązań, które sprawiają, że są to zupełnie inne maszyny. Motocykle dysponują lepszymi osiągami, ponieważ producenci wydobywają zazwyczaj maksymalną moc z pojemności, jaką dysponują. Różnica ta jest bardzo odczuwalna, lecz mimo że 125-tki potrafią osiągnąć moc przekraczającą nawet 30 KM, to według obowiązujących przepisów prawo jazdy kategorii B umożliwia nam poruszanie się tymi, które nie przekraczają mocy 11 kW (czyli 14,95 KM), a współczynnik mocy do masy nie przekracza 0,1 kW/kg. W przypadku skuterów będziemy mieć do czynienia najczęściej z mocą na poziomie 10-12 KM. Dostrzegalne różnice znajdziemy także w wadze obu jednośladów – skutery są średnio 20-30 kg cięższe od małych motocykli, a to w połączeniu ze zmniejszoną mocą i prędkością zdecydowanie pogarsza osiągi. Dodatkowo, mechaniczna skrzynia biegów generuje mniejsze ubytki mocy w porównaniu ze skrzynią automatyczną (CVT – Continously Variable Transmission). Jednak w ruchu miejskim CVT ma wielki plus – skutery znacznie dynamiczniej ruszają spod świateł i nie trzeba przejmować się zmianą biegów. Motocykle charakteryzują się dobrym prowadzeniem. Dzieje się tak dlatego, że zostały wyposażone w stabilniejsze zawieszenie. Z przodu mają widelec teleskopowy, który działa lepiej niż rozwiązanie stosowane w skuterach, gdzie wykorzystywana jest jego uproszczona wersja. Ponadto, w skuterach tylne zawieszenie jest przeważnie wbudowane w jednostkę napędową, co wpływa niekorzystnie na jakość działania zawieszenia. Co więcej, stosowana w motocyklach rama grzbietowa daje większą stabilność niż kołyskowa wykorzystywana w skuterach. Kolejną przewagą motocykli w kwestii prowadzenia jest rozmiar kół: im większe, tym bardziej wzrasta komfort jazdy. W maszynach o pojemności 125 ccm stosowane są przeważnie koła 17-calowe, skutery natomiast wyposażone są w ogumienie od 10 do 16 cali. Niekwestionowanym atutem motocykli jest również stabilniejsza pozycja kierowcy. Niewątpliwą zaletą skuterów jest wygoda. Ich budowa daje możliwość schowania nóg za osłonami, a całej sylwetki – za dużą szybą (w motocyklach przez zbiornik paliwa umieszczony przed kierownicą nogi muszą znajdować się po bokach i nie są tak dobrze osłonięte). W chłodne dni kierowca nie musi ubierać specjalnej odzieży, gdyż producenci skuterów oferują różne akcesoria zapewniające ciepło, np. koce. W czasie jazdy nie zmienia biegów ani nie hamuje nogami, toteż może w różnych warunkach atmosferycznych jechać do pracy czy na spotkanie ubrany w wyjściowy strój. Co wybrać do miasta? box:offerCarousel Odpowiedź na to pytanie zależy od naszych oczekiwań względem maszyny. Skutery nadrabiają gorsze osiągi lepszą od motocykli reakcją startową spod świateł. Zdecydowanie za skuterem przemawia wygoda w jego codziennym użytkowaniu, oraz cena. Motocykle zazwyczaj są o wiele droższe. Skuter zapewnia też lepszą ochronę przed warunkami atmosferycznymi. Automatyczna skrzynia biegów sprawdza się idealnie w miejskim ruchu; do tego należy dodać pojemny bagażnik pod siedzeniem oraz różne schowki, które przydadzą się przy zakupach. Jeżeli chcemy sprawnie i tanio przemieszczać się po mieście, warto zapoznać się z różnymi modelami skuterów. Motocykle natomiast zapewniają lepsze osiągi, a dzięki manualnej skrzyni biegów, możemy bez problemu nauczyć się kontroli nad obrotami silnika, co znacznie ułatwi nam przesiadkę na większą maszynę w „manualu”. Dużym plusem jest również możliwość wyboru typu motocykla. Jeśli lubimy przejażdżki po lesie, lub często podróżujemy po nierównościach, warto wybrać jednoślad typu cross/enduro, który o wiele lepiej sprawdzi się w tych warunkach niż skuter. Decyzja o zakupie jednośladu nie jest łatwa. Zarówno skuter jak i motocykl posiada wady i zalety, dlatego powinniśmy wybrać ten jednoślad, który bardziej spełnia nasze oczekiwania. Jeśli ważne jest dla nas, aby łatwo i tanio poruszać się po mieście oraz mieć gdzie schować drobne zakupy, to spokojnie postawmy na skuter. Jeśli jednak najważniejsza jest dla nas przyjemność z jazdy, a 125-tka ma stanowić jedynie etap w przesiadaniu się na większą i mocniejszą maszynę – postawmy na motocykl.
Motocykl czy skuter o pojemności 125 ccm? Co lepsze do miasta?
Transcend 370 to jeden z tańszych dysków SSD, który pozwoli przyspieszyć i wyciszyć pracę naszego komputera bez nadwyrężania domowego budżetu. Wersja 256 GB to wydatek rzędu 430 zł, a 128 GB – ok. 270 zł. Jak sprzęt wypadł w moim teście? Dyski SSD są już na rynku od długiego czasu, ale dopiero teraz tak na poważnie robi się o nich głośno. Pozwalają zdecydowanie przyspieszyć operacje wykonywane na plikach, usprawniają wczytywanie systemu, ładowanie programów. Pracują bezgłośnie i pobierają mniej energii. Stanowi to superlatyw tych urządzeń, zwłaszcza, jeżeli bierzemy pod uwagę zaoszczędzoną baterię w laptopie, o jakiej żywotność tak często walczymy. To nadal nie jest tanie rozwiązanie, stąd poszukuje się tego idealnego dysku SSD, nabytego za jak najmniejszą kwotę. Transcend proponuje model 370, jaki jest konkurencją dla BX100 od Cruciala. Dysk dostępny jest w rozmiarach: 64, 128, 256 i 512 GB. Specyfikacja kontroler: Transcend TS6500 interfejs: SATA III (6 GB/s) pamięć: NAND 20 nm MLC (synchroniczna) odczyt: 520 MB/s, zapis 460 MB/s, zapis i odczyt IOPS 75k dla 250 GB wsparcie: TRIM, NCQ, S.M.A.R.T, ECC temperatura pracy: 0–70° C wymiary: 100 x 70 x 7 mm firmware: N1114B gwarancja: 3 lata Wyposażenie Transcend pod tym względem zaskakuje. Producent pomyślał także o użytkownikach PC. W środku można znaleźć adapter 3,5” oraz dwa komplety śrubek. Pozwalają one na zamontowanie dysku w (nieprzystosowanej bezpośrednio do SSD) obudowie komputera stacjonarnego. To dodatki, jakie znajdziemy tylko w niektórych dyskach i to tych z wyższej półki. Do pełni szczęścia brakuje tylko kabla SATA, ale jego zakup nie wiąże się z ponoszeniem dużych kosztów. Konstrukcja Akcesoria robią dobre wrażenie, lecz ogólny efekt nieco psuje obudowa dysku. Niestety wykonano ją z tworzyw sztucznych. Zdobi ją duża naklejka o niebanalnej grafice. Dyski SSD są odporne na wstrząsy i uderzenia, w przeciwieństwie do HDD, a konkurencja w tej cenie oferuje aluminiowe, dokładnie obrobione obudowy. Plastik w SSD 370 jest dosyć miękki, ugina się i zakrzywia. Układ ma luzy i lekko stuka podczas ruchu urządzeniem. Gdy podłączymy dysk do laptopa, nie powinniśmy usłyszeć tego dźwięku. Na pochwałę zasługuje konstrukcja gwintów na śruby. Całe szczęście, że nie wkręca się ich bezpośrednio w plastikową obudowę. Są mocne, metalowe – będą trwałe nawet w trakcie częstego wykręcania dysku. Biorąc pod uwagę nie do końca masywną obudowę, nie używałbym SSD 370 jako pamięci przenośnej. Oprogramowanie Producent proponuje do dysku dwa opcjonalne programy, jakie można pobrać z oficjalnej strony Transcenda. Pierwszy to narzędzie do monitorowania urządzenia, jego żywotności i wydajności, czyli SSD Scope. To prosty i estetyczny program, działający stabilnie – do interfejsu oprogramowania Magician Samsunga jeszcze trochę brakuje, ale jest nieźle. Oferuje on możliwość klonowania dysku, co pozwoli przenieść system operacyjny z HDD na SSD oraz zapewni aktualizację oprogramowania. Drugi program to RecoveRx, służący do odzyskiwania skasowanych plików. Po wskazaniu folderu zapisu da się przywrócić utracone dane, operacja trwa długo i może zakończyć się fiaskiem. Niemniej, oprogramowanie zasługuje na pochwałę. Pomiary Testy przeprowadziłem na komputerze PC z procesorem Intel I5-4690k na płycie głównej MSI Gaming 5 z SATA III, 8 GB RAM-u HyperX DDR3 2400 MHz, wyposażonym w dysk HDD Seagate 1 TB, WD Green 1 TB oraz SSD Samsung 840 EVO 120 GB z zainstalowanym systemem Windows 8.1 Pro w wersji 64-bitowej. Do analizy zastosowałem popularne benchmarki, czyli: AS SSD, CrystalDiskMark, ATTO Disk Benchmark, HDTune. Ostatni co prawda nie jest wyznacznikiem wydajności SSD, ale można na nim odczytać użycie procesora podczas testu oraz prędkość transferu danych do Windowsa, czyli Burst Rate. Szybkość sprawdziłem także w programie Transcend SSD Scope. box:imageShowcase box:imageShowcase box:imageShowcase box:imageShowcase box:imageShowcase Jak widać, rezultaty są bardzo dobre. Robi wrażenie odczyt sekwencyjny, jak też zapis próbki 4K. Trochę gorzej wypada zapis sekwencyjny, ale to dalej dobry poziom w tej cenie. Niestety daleko mu do tego, podawanego przez producenta – obiecywano 470 MB/s, jest o 170 MB/s wolniej. Osiąganie takich samych rezultatów podaje program od producenta. Poniżej porównanie zapisu i odczytu sekwencyjnego oraz 4K do innych dysków: Z powyższego wynika, że zapis jest trochę szybszy u Cruciala BX100, ale za to Transcend SSD 370 lepiej radzi sobie z próbkami 4K, czyli ma szybszy zapis pojedynczego bloku danych. Dysk wypada dobrze także w porównaniu z dużo droższymi urządzeniami Samsunga czy Plextora. W praktyce Transcend testowałem nie tylko w PC, ale też w laptopie z procesorem z ery Core 2 Duo, gdzie zastąpił niskoobrotowy HDD. Starszy interfejs SATA ograniczył prędkości zapisu i odczytu, lecz szybszy czas dostępu i tak bez wątpienia przyspieszył system – dysk nie blokował pracy procesora. W obu przypadkach przyspieszył start systemu (lecz ten robił większe wrażenie na nowym komputerze stacjonarnym). Wyniósł kilkanaście sekund z hybrydowym wyłączaniem systemu Windows 8.1, spadł do kilku sekund przy włączonym szybkim starcie UEFI BIOS. Standardowo dla SSD, instalacja systemu była również błyskawiczna. Przez okres testów praca sprzętu była stabilna i bezproblemowa. Dysk nie piszczał, osiągane przez niego temperatury utrzymywały się w normie, chociaż obudowa z tworzyw sztucznych odprowadzała ciepło trochę gorzej niż te metalowe. Przy kopiowaniu dużej ilości danych z innych dysków SSD na Transcenda transfer wskazywał poziom 280–300 MB/s. W obrębie dysku spadał do 150 MB/s, ale średnio oscylował w granicach 230 MB/s. To dobry wynik – urządzenie nie zalicza spadów i nie pauzuje podczas pracy. Kopiowanie 38 GB danych zajęło 4 minuty i 20 sekund. Małe pliki o wadze 2 GB dysk przekopiował w 8 sekund. Rezultaty są więc dobre. Z dostępnych 256 GB, użytkownik będzie wykorzystywał 238 GB. Podsumowanie Czy warto wybrać Transcenda SSD 370? Tak, szczególnie wersję o pojemności 256 GB. Ma szybszy zapis, gdyż dla wariantu 128 GB wynosi on tylko 150 MB/s. Cena pierwszej zaproponowanej opcji to 429 zł, co daje ok. 1,7 zł za 1 GB. Wersja „szczuplejsza” to 239 zł, co przekłada się na 1,9 zł za 1 GB. Transcend ma jednak bardzo silną konkurencję w BX100 od Cruciala (350–380 zł). Jeżeli mowa o samych dyskach, to prezentują podobną ogólną wydajność, lecz Cruciala zamknięto w aluminiowej obudowie (a mimo to nie posiada adaptera do 3,5”). Transcend = nieco lepsze oprogramowanie. Dokonanie wyboru nie jest więc takie proste. Zalety: wydajność, niezłe oprogramowanie, dobre wyposażenie Wady: słabszy zapis niż deklarowany, obudowa wykonana z tworzywa sztucznego
Test dysku Transcend SSD 370 256 GB – tani i dobry dysk SSD?
Tuning to nie tylko zmiana karoserii. Równie ważne jest wnętrze i mechanika samochodu. Zmiany, jakich możemy dokonać we wnętrzu naszego pojazdu, są właściwie nieograniczone. Możemy wymienić fotele lub zmienić tapicerkę, zmodyfikować pedały, gałkę zmiany biegów, sprzęt audio, zegary. Poza tym możemy dokonać zmian mechanicznych, które nie są widoczne, ale sprawiają, że auto jest szybsze i lepiej się prowadzi. Tuning prostszy niż myślisz Wielu producentów luksusowych, sportowych aut oferuje szeroką gamę akcesoriów pozwalających na dostosowanie auta do naszych indywidualnych oczekiwań. Może to być właściwie każdy element wnętrza auta – od pokrowców na fotele począwszy, a na dywanikach skończywszy. Na ogół w ciągu kilku miesięcy od pojawienia się na rynku nowego modelu pojawia się gama przeznaczonych dla niego akcesoriów. W niektórych markach jest ich nawet kilkaset. Gama takich akcesoriów może również obejmować zestawy walizek czy toreb podróżnych starannie dopasowanych do przestrzeni bagażowej odpowiadających im modeli, a także specjalne bagażniki czy nawet kolekcje ubrań dostosowane do danego modelu i sygnowane logo marki. Co wymieniamy najczęściej? W pierwszej kolejności fani tuningu zmieniają tapicerkę na bardziej sportową, skórzaną, najczęściej w czerwonym kolorze. Trochę drożej wypadnie wymiana foteli kierowcy i pasażera na sportowe, kubełkowe, podobne do tych, które mają rajdowcy. Są bardzo efektowne, od razu nadają sportowy charakter całemu wnętrzu. Można je kupić w jaskrawych kolorach, np. czerwonym czy szafirowym. Na drugim miejscu do wymiany kwalifikuje się kierownica. Musi być sportowa, skórzana, znacznie mniejsza niż standardowa, w kolorze dobranym do tapicerki czy sportowych foteli. Może być np. trójramienna, ze skóry licowej lub zamszowej i posiadać możliwość sterowania wieloma funkcjami. Rozmiłowanym w detalach spodobają się okleiny deski rozdzielczej. Można wybierać między różnymi gatunkami skóry, drewna lub doskonałej jakości metalami. Równie istotne są nakładki na pedały i na hamulec ręczny. Często fani tuningu wymieniają też gałkę zmiany biegów i tarcze zegarów. Całości dopełnią sportowe dywaniki. Kuracja wzmacniająca silnika Można również dokonać wielu niewidocznych przeróbek, które sprawdzą podczas jezdy, np. kuracja wzmacniająca silnika, modyfikacje zawieszenia oraz ingerencja w elektronikę auta. Najprostszym sposobem na poprawę osiągów będzie inwestycja w chip, zakupiony na aukcji internetowej. Przy pomocy niewielkiego chipa z pospolitego pojazdu można zrobić auto przypominające sportowy bolid o znacznie lepszych osiągach. Jeżeli zmian dokonujemy w nowym samochodzie, trzeba uważać, bo niektóre z nich (np. ingerencja polegająca na zwiększeniu mocy silnika) mogą spowodować utratę gwarancji. Czasem przyrost mocy silnika można osiągnąć, wymieniając układ wydechowy na bardziej sportowy lub kupując nowy, sportowy filtr powietrza. Można również zainteresować się bardziej „rasowym” wałkiem rozrządu. Akcesoria do tuningu powinny być renomowanych firm lub pochodzić od fachowców. Od tego zależy nie tylko wygląd naszego auta, ale także bezpieczeństwo. Wybrane ceny gadżetów do tuningu Fotel sportowy rajdowy, kubełkowy – od 280 do 690 zł. Kierownica Sparco – 620 zł. Nakładki na pedały Sparco – 150 zł. Nakładka na dźwignię zmiany biegów – od 140 do 340 zł. Zapinki na maskę Sparco – 65 zł. Sportowe tłumiki – od 340 do 1740 zł. Podwójny wydech – Remus – 2500 zł.
Sportowy wygląd wnętrza auta w rozsądnej cenie
Fetysz – a ma go prawie każdy – może być przyjemnym i ekscytującym dodatkiem do łóżkowych gierek, ale bywa, że staje się uzależnieniem i dominuje w całej seksualnej aktywności. Oto fetysze, które podniecają najczęściej. Fetyszyzm to zachowanie seksualne (nazywane kiedyś dewiacją) polegające na uzyskiwaniu napięcia seksualnego w wyniku kontaktu z obiektem pobudzającym, czyli fetyszem. Choć prawie każdy z nas posiada mniej lub bardziej kontrowersyjny fetysz, to fetyszyzm wciąż jest tematem tabu i najczęściej kojarzy się z BDSM, które wcale w fetyszowym rankingu nie przewodzi. Poniższe zestawienie nie jest chronologiczną listą, a jedynie wyborem najbardziej popularnych rzeczy, które podniecają czasem bardziej niż najsilniejszy afrodyzjak. 1. Play rolling Play rolling, czyli wcielanie się w charakterystyczne postaci i odgrywanie scenek, których finałem jest stosunek. To fetysz lubiany zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn. Ma też dwie główne odmiany: źródłem podniecenia jest przebrany partner lub wręcz przeciwnie, podnieca to, że kostium ma się na sobie. Panów kręcą najczęściej kochanki ubrane w strój uczennicy, policjantki i pielęgniarki, panie natomiast najwyraźniej lubią facetów w typie macho, bo podniecają je partnerzy przebrani za policjantów czy wojskowych. 2. Podofilia W tym przypadku fetyszem są stopy oraz przedmioty z nimi związane – buty, pończochy, rajstopy. Podofilia to domena mężczyzn – podniecenie osiągają, masując i całując kobiece stópki, ale także w kontakcie z seksownymi szpilkami. Jeżeli twój partner ma wyraźną skłonność do twoich stóp, sprawisz mu niesamowitą niespodziankę, pieszcząc nimi jego przyrodzenie. 3. Swinging Swingowaniem określa się wymienianie się partnerami seksualnymi za przyzwoleniem drugiej strony. Fetyszem jest tu najczęściej obserwowanie partnera uprawiającego seks z inną osobą lub erotyczne igraszki w obecności kochanka lub kochanki. To bardzo popularny fetysz, czego odzwierciedleniem jest duża liczba, także w Polsce, specjalnych klubów dla swingersów oraz organizowane swingers party. 4. Urofilia Tutaj bodźcem seksualnym jest mocz. Jego zastosowanie może być bardzo różne. Niektórym wystarcza sikanie na ciało partnera: na jego części intymne, piersi u kobiet, klatkę piersiową u mężczyzn, ale także na twarz. Inni posuwają się do także picia moczu. I tak jak w przypadku innych fetyszy, podniecać może oddawanie moczu na partnera lub bycie obsikiwanym. 5. Zniewolenie i dominacja To rodzaj odmiany play rolling, gdzie partnerzy przyjmują rolę dominatora i strony uległej. Czasem zabawa ogranicza się do warstwy językowej, kostiumu i charakterystycznych akcesoriów, takich jak kajdanki, maseczka na oczy czy pejczyk, czasem kochankowie posuwają się dalej, stosując bardziej zaawansowane techniki BDSM. 6. Agorafilia Nic nie smakuje wam lepiej niż seks w plenerze z lekkim dreszczykiem niepewności, że zobaczy was ktoś postronny? Nie martwcie się, nie jesteście sami! Agorafilia to popularny rodzaj fetyszyzmu, gdzie bodźcem pobudzającym jest kochanie się w miejscach publicznych. Agorafile początkujący wybierają najczęściej miejsca, gdzie rzeczywiście możliwość przyłapania jest niewielka. Za to ci zaawansowani ostro szarżują, uprawiając seks w przeszklonych, zamykanych pomieszczeniach z bankomatami, w środkach komunikacji publicznej lub innych miejscach, gdzie prawie na sto procent ktoś dojrzy ich igraszki. 7. Ozolagnia Uwielbiasz przytulać się do poduszki partnera lub partnerki, wdychając jej zapach, a twoja głowa od razu wypełnia się sprośnymi myślami? Być może twój fetyszyzm to ozolagnia, czyli podniecanie się wonią ukochanej osoby. Ozolagnia niejedno ma imię, więc bodźcem podniecającym może stać się zapach ciała partnera, jego potu, ale także narządów intymnych, stóp lub, przepraszam za dosadność, bąków. To tylko najpopularniejsze i najbardziej klasyczne fetysze, ale bodźcem seksualnym może stać się prawie wszystko. Są ludzie, na których działa kora drzew, woda czy wyobrażanie sobie własnego pogrzebu, nie mówiąc już o bardziej fizjologicznych, a nawet mrożących krew w żyłach klimatach…
Ekscytujący świat fetyszyzmu – 7 rzeczy, które kręcą nas najbardziej
Xiaomi Redmi Note 3 Pro to propozycja dla osób szukających smartfona z wyjątkowo dobrym stosunkiem parametrów do ceny. Za około 1000 zł dostaje się 5,5-calowy ekran Full HD, mocnego Snapdragona 650, 3 GB RAM-u oraz czytnik linii papilarnych. Specyfikacja Xiaomi Redmi Note 3 Pro wyświetlacz: 5,5 cala, IPS, Full HD (1080 x 1920 pikseli) chipset: Qualcomm Snapdragon 650 (4x 1,4 GHz A53 + 2x 1,8 GHz A72) grafika: Adreno 510 RAM: 2 lub 3 GB pamięć: 16/32 GB + karta microSD do 128 GB (zamiast karty nanoSIM) obsługa kart SIM w formatach micro i nano łączność: LTE, Wi-Fi 802.11 ac, dual-band (2,4 + 5 GHz), Wi-Fi Direct, Bluetooth 4.1, GPS z A-GPS i GLONASS system operacyjny: Android Lollipop 5.1 z nakładką MIUI aparat: główny 16 Mpix f/2.0, dual LED, autofocus z detekcją fazy + przedni: 5 Mpix f/2.0; nagrywanie wideo Full HD w 30 kl./s wbudowany czytnik linii papilarnych czujniki: akcelerometr, żyroskop, zbliżeniowy, kompas bateria: 4000 mAh wymiary: 150 x 76 x 8,7 mm masa: 164 g Specyfikacja robi bardzo dobre wrażenie. Snapdragon 650 zastąpił MediaTeka MT6795 Helio X10 z poprzedniej wersji Note 3 (bez dopisku Pro), a to procesor, któremu niedaleko do Snapdragonów 808 i 810. Opisywany smartfon dostępny jest w wersjach z 2 i 3 GB RAM-u, a pamięć na dane to wtedy odpowiednio 16 lub 32 GB, w obu przypadkach jest ona rozszerzalna o kartę microSD. Kusi także duży akumulator (4000 mAh) oraz sporo funkcji dodatkowych. Konstrukcja Wizualnie nie ma niespodzianek, design jest charakterystyczny dla Xiaomi. To nowoczesny minimalizm, czysta forma inspirowana produktami Apple’a. Chiński producent postawił na aluminium i szkło, z tworzyw sztucznych wykonano tylko wstawki. Redmi Note 3 Pro dostępny jest w kolorach srebrno-białym, złotym oraz szaro-czarnym. box:imageShowcase box:imageShowcase Front to szklana tafla nieznanego producenta, chociaż krążą plotki, że to Dragontrail. Boczne ramki są zminimalizowane, mają około 1 mm, ale trzeba mieć na uwadze, że ekran otacza dodatkowa, symetryczna ramka w kolorze czarnym (podobnie jak w urządzeniach Huawei). Pod wyświetlaczem zostało 1,4 cm miejsca na trzy dotykowe i podświetlone przyciski, a nad ekranem obszar o szerokości 1 cm zajmują niewielka maskownica, obiektyw kamery i czujniki wraz z diodą powiadomień i zasilania. Boki zostały wyraźnie zaokrąglone. To konstrukcja typu unibody, więc ścianki boczne przechodzą bezpośrednio w pokrywę urządzenia. Z prawej strony znalazły się płaskie przyciski – włącznik ulokowano pod regulacją głośności. Przeciwna strona zawiera pojedynczą tackę na karty. Na spód powędrowały mikrofon i złącze microUSB, zaś górną ściankę zajmują wyście słuchawkowe, dodatkowy mikrofon oraz sensor podczerwieni. Zarówno na dole, jak i na górze gniazda zabudowane są przez plastikowe nakładki, ułatwiające pracę antenom. box:imageShowcase box:imageShowcase Obiektyw głównej kamery jest okrągły i w ogóle nie wystaje. Pod nim znalazła się dwutonowa dioda doświetlająca, a jeszcze niżej widać czytnik palca. Spód zajmuje długa maskownica głośnika multimedialnego, a na nakładce z tworzywa sztucznego znajduje się lekka wypustka, która ma poprawiać słyszalność dźwięku z głośnika. Wykonanie opisywanego smartfona jest bardzo dobre. Nakładki z tworzyw sztucznych wyglądają prawie jak metalowe i są bardzo dobrze spasowane, mimo wszystko czasami potrafią delikatnie zatrzeszczeć. Jakość aluminium jest bardzo wysoka, szkło także wydaje się sztywne i przyjemne w dotyku. Urządzenie jest zwarte i masywne, ładnie się prezentuje. Xiaomi Redmi Note 3 Pro wygląda na sporo droższy telefon. Ergonomia i użytkowanie Smartfon bardzo dobrze leży w dłoni. Matowy metal, łagodne linie oraz zaokrąglenia są bardzo przyjemne w dotyku. Mimo że aluminium jest szorstkie, to przy lekko spoconych dłoniach urządzenie robi się już śliskie, także podczas rozmów (w wypadku trzymania za krawędzie). Smartfon można przez przypadek strącić z biurka, bowiem mocno ślizga się, leżąc na płaskiej powierzchni. Nieźle sprawdza się natomiast wypustka wspomagająca głośnik – dźwięk jest odpowiednio głośny, ma dobrą jakość. To 5,5-calowy telefon, więc obsługa jedną ręką nie należy do wyjątkowo wygodnych lub może wręcz być niemożliwa, ale producent dodał kilka opcji ułatwiających korzystanie z urządzenia. Samo szkło jest sztywne i przyjemne w dotyku, lecz nie tak śliskie jak Gorilla Glass – gesty wykonuje się z trochę zbyt wysokim oporem. Im bardziej otłuszczony ekran, tym lepiej. Widoczność smug i odcisków została zminimalizowana. Przyciski mają wyraźny klik oraz szybki skok. Spisują się bardzo dobrze. Te dotykowe, umieszczone pod ekranem, również nie dają powodów do narzekania, zostały podświetlone na biało. Ważnym elementem jest także dioda powiadomień i zasilania o łagodnym, ale czytelnym świetle. Czytnik palca znalazł się z tyłu, więc jest do niego bardzo łatwy dostęp, gdy smartfon trzymamy w dłoni. Łatwo go wyczuć palcem wskazującym, jego okrągły kształt wydaje się bardziej wygodny i naturalny niż kanciaste czytniki u Huawei czy Honor. Ekran odblokowuje się automatycznie, procesowi towarzyszy powiadomienie dźwiękowe. Nie jest to prędkość znana ze smartfonów Huawei czy Samsunga Galaxy S7 – po przyłożeniu palca trzeba chwilę poczekać, czasami zdarzają się pomyłki. Czytnik z tyłu ma też tę wadę, że gdy smartfon leży, np. na blacie, konieczne jest korzystanie z blokady ekranowej (np. wzór lub PIN). Redmi Note 3 Pro prawie nie nagrzewa się podczas obciążenia, co prawda, robi się cieplejszy w górnej części, ale temperatury nie powodują żadnego dyskomfortu. Wyświetlacz Ekran jest bardzo dobry, zrobił na mnie duże wrażenie. Rozdzielczość Full HD przy 5,5 calach daje zagęszczenie pikseli na poziomie 403 ppi (punktów na cal). Ekran jest ostry, a czcionki gładkie i wyraźne. Kąty widzenia są wzorowe, podświetlenie równe – pozwala zarówno na mocne rozjaśnienie w słoneczny dzień, jak i ekstremalnie minimalny poziom w ciemności, dobrze spisuje się też automatyczna regulacja luminacji. Wrażenie robią kolory – biel jest neutralna, czerń głęboka, barwy są nasycone i żywe, ale nie zostały przejaskrawione. Na ekran patrzy się po prostu z czystą przyjemnością. Pochwalić można również interfejs dotykowy. Jest odpowiednio czuły, dobrze interpretuje gesty, nawet gdy smartfon leży. Ekran obsługuje aż 10 punktów dotyku. System operacyjny i wydajność Tutaj sprawa się trochę komplikuje. Xiaomi Redmi Note 3 Pro działa pod kontrolą Androida Lollipop 5.1.1 z mocną modyfikacją pod postacią nakładki MIUI 7.3. To funkcjonalna nakładka, ale należy uważać na wersję oprogramowania. Na rynku dostępne są zarówno wersje chińskie, jak i przygotowane na rynek światowy (global). Ta druga ma wgrane aplikacje Google i w pełni przetłumaczony interfejs, pozbawiony chińskich dodatków. Pierwsza wymaga ręcznego wgrania aplikacji Google (np. ze sklepu Xiaomi), z czym czasami bywają problemy. System ma dużo oprogramowania w języku chińskim, w takiej wersji jest też systemowa klawiatura. Nawet po ustawieniu języka angielskiego (polskiego brak) często można natrafić na język chiński. Możliwe jest wgranie systemu w wersji global, ale trzeba odblokować smartfona, a to dość skomplikowana operacja. W MIUI widać inspirację iOS-em, jest więc „cukierkowo”, brak też szuflady aplikacji – te instalowane są bezpośrednio na pulpicie, a obok nich pojawiają się powiadomienia. Przycisk aktywnych aplikacji otwiera listę ikonek na dole z dodanym przyciskiem zamykania wszystkich. Górną belkę podzielono na dwie części – pierwsza to skróty i pasek jasności, a druga to lista powiadomień. Można ją otworzyć, wykonując gest na dole ekranu, co bardzo ułatwia obsługę przy sporym wyświetlaczu. Sam ekran ustawień jest również przebudowany i niewiele ma wspólnego z czystym Androidem, ale szybko można się w nim odnaleźć. System nie każdemu przypadnie do gustu, lecz da się go w dużej mierze spersonalizować (dostosować kolory diody, wybrać motywy systemu, wyłączyć animacje) lub skorzystać z alternatywnych launcherów ze sklepu Google (np. Nova Launcher). Wydajność jest na rewelacyjnym, jak na tę półkę cenową, poziomie. Snapdragon 650 prawie dorównuje wersji 810, a to niby „tylko” sześciordzeniowiec. Oferowana moc niejako podważa sens układów ośmiordzeniowych – urządzenie działa bez przycięć, animacje są płynne, a aplikacje uruchamiają się szybko – rzadko trzeba na cokolwiek czekać. 3 GB pamięci operacyjnej pozwala płynnie przełączać się pomiędzy otwartymi aplikacjami bez konieczności ich ponownego wczytywania. Z telefonu korzysta się bardzo przyjemnie. Pod względem wydajności Redmi Note 3 Pro dorównuje znacznie droższym urządzeniom. Smartfon w benchmarku AnTuTu 6.1.4 uzyskuje aż 75715 punktów, w GeekBench 3 1544 punkty w teście single-core oraz 3473 punkty w multi-core. Wynik w wymagającym teście grafiki 3D Mark SlingShot ES 3.1 to 852 punkty. W swojej cenie Xiaomi nie ma sobie równych. Bateria Czas pracy na baterii również zasługuje na pochwałę. W konstrukcji zmieściło się duże ogniwo (4000 mAh), a mimo to udało się zachować zgrabne wymiary obudowy. Spokojnie można pracować przez 2, 3 dni, a oszczędni mogą uzyskać jeszcze więcej. Przy intensywnym korzystaniu z multimediów urządzenie pozwoli na pracę przez 6–7 godzin na włączonym ekranie. Smartfon wspiera też technologię Quick Charge pierwszej generacji, więc ładowanie do pełna trwa około 2,5 godziny. Multimedia – gry, aparat, audio Fani gier się nie zawiodą. Wydajność układu graficznego pozwala na bezproblemową rozgrywkę w rozdzielczości Full HD, nawet w wymagających grach 3D. Real Racing 3, Asphalt 8: Airborne, Modern Combat i inne strzelanki 3D działają płynnie na wyższych ustawieniach graficznych, przycięcia zdarzają się sporadycznie. Aplikację aparatu cechuje prosty układ. Prawy pasek to standardowo spust migawki, zmiana obiektywu, dostęp do trybu wideo i galerii, ale umieszczono tam także skrót do ustawień diody flash. Inne opcje znajdują się na pozostałych ekranach aplikacji, które zmieniamy za pomocą gestu. Z prawej strony jest szybki dostęp do filtrów, a z lewej do trybów. Znajduje się tam panorama, wyzwalacz, prostowanie zdjęć, upiększanie, tryb nocny, a także skrót do podstawowych ustawień i trybu manualnego oraz wiele innych opcji. Profesjonaliści nie będą jednak zadowoleni. Smartfon pozwala jedynie ustawić balans bieli oraz czułość ISO. Same zdjęcia są przyzwoite, o ile robi się je w dobrych warunkach. Są ostre, mają niezłą szczegółowość, dobre kolory, ale nie ma co liczyć na detale w ciemniejszej scenerii – wtedy najczęściej zdarzają się nieostre ujęcia. Aparat sporadycznie psuje balans bieli – niektóre zdjęcia wychodzą cieplejsze, inne chłodniejsze. Przedni obiektyw standardowo upiększa i również miewa problemy z ostrością. Wideo z głównego obiektywu ma poziom podobny do zdjęć – nagrania są płynne, mogą zadowolić, o ile tylko pogoda sprzyja. Przykładowe zdjęcia dostępne w linkach poniżej: zdjęcie 1, zdjęcie 2, zdjęcie 3, zdjęcie 4. Dźwięk na słuchawkach jest niezły. To podstawowy poziom, brzmienie nie męczy, ale nie ma co spodziewać się dużej przestrzeni, wielu szczegółów, wysokiej dynamiki czy pełnego basu. Podsumowanie Xiaomi Redmi Note 3 Pro to bardzo dobry smartfon wyposażony w wydajny układ i świetny ekran IPS o wysokiej rozdzielczości. Na wykonanie telefonu nie można narzekać, jego wygląd również robi wrażenie. Do tego smartfon pozwala na długi czas pracy, ma wiele funkcji dodatkowych, w tym dobry czytnik linii papilarnych. Wersję z 3 GB pamięci RAM i 32 GB pamięci wewnętrznej można dostać już poniżej 1000 zł, a jeszcze tańszy jest wariant z 2 GB RAM-u i 16 GB miejsca na dane. Przeszkodą może być oprogramowanie, właściwie jest to jedyny minus urządzenia. MIUI w wersji global nie powinien sprawiać problemów, gdyż system jest intuicyjny i czytelny, widać, że inspiracją był iOS. Wersja chińska systemu może wymagać dodatkowych operacji, by wgrać oprogramowanie Google’a. Najlepiej tuż po zakupie odblokować smartfona (robi się to przez specjalny formularz, choć cała operacja trwa kilka dni) i wgrać wersję global, ale nie każdy będzie potrafił zrobić to samemu.
Test smartfona Xiaomi Redmi Note 3 Pro – po prostu hit?
Imprezowy karnawał to najlepszy moment w roku, by zaszaleć z przykuwającym wzrok manicure. Dość zachowawczych kolorów – kremy, brązy, naturalne róże i beże zostawmy na co dzień, a podczas wyjątkowej nocy zachwyćmy nietuzinkowym kolorem bądź modną metodą zdobienia paznokci. W czasie balu karnawałowego błysk, kolor i zaskakujące zdobienia są w cenie, a dodatkowo mogą podkreślić ciekawą stylizację. Imprezowy karnawał to najlepszy moment w roku, by zaszaleć z przykuwającym wzrok manicure. Dość zachowawczych kolorów – kremy, brązy, naturalne róże i beże zostawmy na co dzień, a podczas wyjątkowej nocy zachwyćmy nietuzinkowym kolorem bądź modną metodą zdobienia paznokci. W czasie balu karnawałowego błysk, kolor i zaskakujące zdobienia są w cenie, a dodatkowo mogą podkreślić ciekawą stylizację. Ostatnie sezony należą do tak zwanych hybryd. To wyjątkowy specyfik, który utwardzany jest poprzez maszyny wytwarzające promienie UV. Sam kosmetyk nakładany na paznokcie to mieszanka lakieru oraz żelu. Manicure wykonany metodą hybrydową utrzymuje się na płytce nawet do miesiąca i nie musimy martwić się o odpryski. Wiele firm kosmetycznych wypuściło na rynek również lakiery o mocy hybrydy, których jednak nie trzeba utwardzać specjalistycznymi lampami. Efekt utrzymuje się znacznie krócej – do tygodnia. Metoda hybrydowa jest dobrą alternatywą dla tych pań, które mają ochotę zatrzymać swój manicure na dłużej. Czerwień zawsze w modzie Najbardziej niezawodnym odcieniem, który pasuje do niemal każdej kreacji, jest czerwień. Niezwykle kobieca, zmysłowa i uniwersalna barwa pięknie podkreśli wypielęgnowane dłonie. Świetnie będzie się prezentować na paznokciach długich, w kształcie modnego migdała. Panie, które mają inne paznokcie, nie powinny się jednak martwić – czerwony równie dobrze wygląda na płytce krótkiej, w kształcie okrągłym lub kwadratowym. Jak wybrać odpowiednią barwę? Dla wielbicielek klasycznych barw najlepszym sposobem na tradycyjne i seksowne paznokcie będzie głęboka, błyszcząca czerwień. To idealne uzupełnienie stylizacji w kolorze czarnym, szarym czy złotym. To również uniwersalna barwa, która może towarzyszyć nam w ciągu tygodnia w biurze, na uczelni, a nawet w szkole. Podobnie jest z kolorem wina. Głęboka czerwień przechodząca w kolor bordowy to propozycja dla pań bardziej zachowawczych, ale nadal lubiących kusić. To wersja bardziej elegancka i subtelna. Czerwień to również odcienie maliny i koralu. To propozycje dla młodszych dziewcząt, które nie boją się eksperymentów i nie chcą, by ich manicure był bardzo „serio”. To barwy, które przypominają długie, letnie dni i są odrobinę bardziej rozbielone. Świetnie prezentują się w połączeniu z błękitem, miętą czy turkusem karnawałowej kreacji. Brokat, błysk i iskry Każda barwa zyskuje na sile w karnawale, jeśli „podrasowana” jest odrobiną brokatu lub skrzących się kamyczków. W asortymencie wielu producentów znajdziemy lakiery ozdobione brokatem. Od niewielkich, wręcz niewidocznych brokatowych drobinek, aż po duże i mocno odznaczające się na płytce paznokcia. Im większa powierzchnia brokatu, tym sama barwa lakieru jest mniej intensywna. Maleńkie drobinki sprawiają, że konsystencja kosmetyku jest gęsta, a kolor bardzo widoczny. Świetnym pomysłem na unikalny manicure jest wybranie ciemnego, mocnego koloru – czerwieni, granatu, złota czy zieleni i ozdobienie go bezbarwnym lakierem z brokatowymi drobinkami w kolorze złota lub srebra. Nawet najzwyklejszy kolor zyskuje charakteru i imprezowego szyku. Hitem są również brokaty w kolorze galaxy; jest to mieszanka zieleni, granatu, srebra i fioletu, które mają przypominać kosmiczne zdjęcia. Niezwykle modnym sposobem na zdobienie paznokci są kamyczki przypominające kawior. Tak też nazywa się ta forma manicure. Maleńkie drobinki w kolorach tęczy po nałożeniu na płytkę paznokcia tworzą zaskakującą strukturę. Nałożenie ozdób jest banalnie proste – pomalowane paznokcie wsadzamy do pudełeczka z „kawiorem”, strzepujemy nadmiar i nasz imprezowy manicure jest gotowy. Świetnym sposobem na imprezowy look jest także ozdobienie paznokci błyszczącymi kamyczkami Swarovskiego. Kobiece błyskotki świetne wyglądają jako pojedyncze zdobienia, a także nałożone na całej powierzchni paznokcia. Producenci tworzą również gotowe ozdoby, które możemy nałożyć bezpośrednio na paznokcie – kwiaty, serduszka, esy-floresy. Lustrzane odbicie i metale szlachetne Odrobina science-fiction? Oczywiście! Manicure przypominający lustrzane odbicie. Nałożony na paznokcie, w kilka minut zmienia swoją strukturę i zamiast lekkiego połysku dostajemy lustrzane odbicie. Twórcy manicure-lustra mówią, że ich inspiracją stała się lawa, perły i rybie łuski. Te lakiery nadają paznokciom unikalnych barw, pięknie się mienią i odbijają światło. Doskonały, futurystyczny manicure jest świetnym pomysłem na uzupełnienie imprezowej kreacji. Równie mocnym trendem są lakiery przypominające metale szlachetne – platynę, złoto, srebro. Mienią się przeróżnymi barwami – odcieniami szarości, czerni, bieli czy fioletu. Zazwyczaj ten typ manicure nazywany jest chromowym. Całość nabiera stylu, kiedy wybierzemy kosmetyki o matowym wykończeniu. Lakier, który zmienia swój kolor w zależności od oświetlenia? To również hit wśród tegorocznych trendów manicure, który idealnie nadaje się jako uzupełnienie karnawałowych kreacji. Lakiery kameleony nakładamy bezpośrednio na płytkę paznokcia i od razu uzyskujemy efekt zmiany koloru. Możemy również nałożyć na pomalowany przez nas paznokieć dowolną barwę, tzw. top coat, czyli specjalny lakier nadający płytkom blasku. „Kameleony” są nazywane również benzyną, bo uzyskany efekt przypomina nieokreślone barwy benzyny – od zieleni przez błękit, fiolet i róż. Wzory z bajki i zabawne naklejki Od kilku sezonów twórcy nowych trendów w zdobieniu paznokci zachęcają klientki do wypróbowania manicure instant. Na czym polega? Przypomina nakładanie tatuaży i kalkomanii. Na pomalowane bezbarwnym lakierem paznokcie nakładamy dopasowany do wielkości płytki arkusz, lekko zwilżamy i po chwili możemy cieszyć się niepowtarzalnymi obrazkami. Dzięki tej metodzie możemy zachwycić naprawdę nietuzinkowym wykończeniem manicure. Na paznokciach mogą pojawić się obrazki z kreskówek, Mona Lisa, motyle albo cętki. Do wyboru mamy setki niepowtarzanych obrazków, które mogą dodać pikanterii lub figlarności naszej stylizacji. Inną metodą ozdabiania są niewielkie naklejki, które nie pokrywają całej płytki paznokcia. Nakładane podobnie jak manicure instant lub za pomocą specjalnego kleju. Najbardziej charakterystyczne i modne w tym sezonie są naklejki 3D. Pięknie prezentują się na czarnych bądź białych paznokciach jako delikatne uzupełnienie eleganckiego manicure. Warto pamiętać o zachowaniu umiaru, jeśli nie chcemy przesadzić i uzyskać tandetnego, taniego efektu. Uwaga! Zimowy manicure będzie pięknie uzupełnionymi delikatnymi, subtelnymi śnieżynkami. Dla „niegrzecznych dziewczynek” dobre będą ozdoby dodające rockowego szyku. Różnobarwne, maleńkie ćwieki i dżety będą świetnie kontrastować z kolorowymi, pastelowymi barwami lakierów. Oczywiście możemy stworzyć look typowo rockowy, używając ciemnych kolorów. Możemy pozwolić sobie również na modny w tym sezonie wyraźny manicure jednego paznokcia, który zdobimy, a resztę pokrywamy wyłącznie barwną emalią. Nietypowe połączenie kolorów Tradycyjny manicure, tzw. french, może być świetną bazą wyjściową do stworzenia nietypowego i szalonego makijażu paznokcia. Przede wszystkim zrezygnujemy z tradycyjnie dobranych kolorów. Biel, róż i brzoskwinia to najlepsze kolory do dziennego zdobienia. Jeśli chcemy uzyskać zaskakujący i imprezowy efekt, wybierzmy dwie mocno kontrastujące ze sobą barwy. Doskonałą bazą jest matowa czerń. Do niej pasować będzie każda barwa – biel, róż, złoto czy srebro. Delikatny paseczek na czubku paznokcia będzie subtelnym wykończeniem imprezowej stylizacji. By dodać pikanterii, możemy także ozdobić french pojedynczymi kamykami. Taki manicure posłuży nam zamiast wytwornej biżuterii. Świetnym rozwiązaniem są również barwne, cieniutkie paseczki nakładane na pomalowane paznokcie. Przypominają kolorowe wstążeczki i podobnie się mienią w świetle. Te ozdoby możemy wykorzystać do stworzenia różnorakich zdobień; manicure w kratkę, w paski czy subtelne wzorki. Zaskakujące rozwiązanie, dzięki któremu w domowym zaciszu możemy uzyskać spektakularne i bardzo eleganckie efekty. Hit – złoto i czerń! Mocnym trendem makijażu paznokcia jest nadal ombre, czyli delikatne przechodzenie koloru paznokcia od ciemniejszego do jasnego lub nawet bieli. Znane są dwie metody tworzenia ombre manicure. Po pierwsze, możemy używać na każdym paznokciu coraz jaśniejszego odcienia danego koloru – błękitu, szarości, zieleni czy czerwieni. Druga metoda to odbarwianie pomalowanej płytki paznokcia z pomocą specjalnej pieczątki. Jest ona zrobiona z gąbeczki i poprzez każdorazowe nakładanie kolejnego stempla z lakierem uzyskujemy wymarzony efekt hippisowskich paznokci.
Karnawałowe hity manicure
Zakup używanego samochodu nie jest prostym zadaniem. Musimy przygotować się na to, że na oględzinach jednego auta się nie skończy, a upatrzony w ogłoszeniu model na żywo może nie spełnić naszych oczekiwań. Wielu jest sprzedawców, którzy potrafią tak wyszykować auto, że mało wprawne oko nie zauważy poważnych niedoskonałości. Prawidłowe przygotowanie i podstawowa wiedza pozwolą nam samodzielnie ocenić stan karoserii w interesującym nas modelu. Na ostateczne oględziny warto zabrać ze sobą zaprzyjaźnionego mechanika bądź zaprowadzić auto do warsztatu. Wstępnej selekcji możemy jednak dokonać sami. Jak ocenić stan powłoki lakierniczej? Ocena stanu powłoki lakierniczej może dać nam obraz przeszłości auta, które zamierzamy kupić. Na jaw wyjdą wszelkie naprawy, spawanie, szpachlowanie, prostowanie, a nawet powtórne całkowite lakierowanie samochodu. Takie fakty mogą oznaczać to, że auto jest powypadkowe, co bezpośrednio wpływa na bezpieczeństwo dalszego jego użytkowania. Narzędziem, które pomoże nam to określić, jest miernik grubości lakieru. Warto mieć go przy sobie w momencie oglądania auta. Najprostszym tego typu urządzeniem jest wersja magnetyczna. Przykłada się go do nadwozia i powoli pociąga, aż straci przyczepność. Na trzpieniu ze skalą odczytamy wynik. Zasada odczytu jest dość prosta: im grubsza powłoka, lakier bądź szpachla, tym magnes słabiej trzyma – szybciej się oderwie. Może to oznaczać, że karoseria była naprawiana albo występuje kilka warstw lakieru. Takie pomiary należy przeprowadzić w kilku miejscach samochodu. Da nam to porównanie. W „zdrowym” aucie powłoka powinna być tej samej grubości na dużych powierzchniach. Może się zdarzyć, że na mniej widocznych elementach lakier fabrycznie został nałożony w mniejszej ilości. Takie niuanse można wychwycić czujnikiem elektronicznym. Odczyt wyniku z czujnika elektronicznego jest bardzo prosty. Wystarczy przyłożyć urządzenie do karoserii, a po chwili na ekranie pojawi się grubość podana w mikronach, czyli setnych częściach milimetra. Niestety nie istnieją uniwersalne normy określające „prawidłową” grubość lakieru we wszystkich samochodach. W niektórych modelach może to być 100, a w innych 200 mikronów i takie rozbieżności o niczym niepokojącym nie świadczą. Przeprowadźmy więc pomiary na różnych elementach auta i porównajmy wyniki. Jeśli różnice są duże, to możemy mieć wątpliwości. Sprawdzajmy symetrycznie, np. na prawym błotniku, następnie na lewym i zestawiajmy pomiary. Jeśli z jednej strony lakierjest dwa razy grubszy niż z drugiej, to możemy mieć jasność, że zapewnienia o braku ingerencji w lakier oraz braku napraw są fałszywe. Wyposażając się w miernik grubości lakieru, pamiętajmy, że samochody są produkowane z różnych materiałów. Niektóre mierniki działają tylko w zestawieniu ze stalą, a inne z aluminium, a także istnieją modele uniwersalne. Nie da się samodzielnie w prosty sposób określić grubości lakieru na tworzywie sztucznym, a z plastiku produkuje się rozmaite elementy nadwozia. Korozja karoserii – na co zwrócić uwagę? Zmiany korodowe na karoserii są na tyle ważnym sygnałem alarmowym, że stosunkowo szybko postępują, a ich remont i naprawa jest dość droga i zwykle trudna do wykonania bez pomocy specjalisty. Zwróćmy wiec uwagę na ewentualne ogniska rdzy, czy nie są zbyt rozległe i głębokie. Czy nie sięgają na wylot. Niektóre z nich mogą być oznaką uprzednich napraw blacharskich, które zostały przeprowadzone w nienależyty sposób. Korozji poszykujmy w miejscach najbardziej narażonych na wilgoć: nadkolach, progach, klapie bagażnika, na krawędziach pokrywy silnika czy też w okolicach klamek. Ocena prawdomówności sprzedawcy samochodu jest naszym obowiązkiem. Nie należy ślepo wierzyć w to, co usłyszymy. Pamiętajmy, że przezorność pozwoli nam uniknąć niebezpiecznych sytuacji oraz późniejszych kosztownych napraw. Czasem lepiej zdecydować się na auto starsze, gdzie wszelkie niedoskonałości widać jak na dłoni, niż zastanawiać się, skąd bierze się niska cena na tak świeżym i perfekcyjnie wyglądającym samochodzie.
Jak ocenić stan karoserii?
Szary to obecnie jeden z najmodniejszych i najbardziej pożądanych kolorów spośród wybieranych podczas aranżacji wnętrz. Nic dziwnego: jest elegancki, szykowny, a do tego bardzo modny. Z czym zestawiać go we wnętrzach? Sprawdź najlepsze połączenia kolorystyczne. Szary, czerń i biel To trio idealne. Każda aranżacja, w której wykorzystasz połączenie tych trzech barw, będzie wyglądać gustownie. Najlepiej takie zestawienie sprawdzi się w salonie lub pokoju dziennym. Można np. zdecydować się na szare tapety – zarówno te gładkie, jak i z ozdobnymi ornamentami. W takim otoczeniu stylowo prezentować się będzie czarna lub biała skórzana kanapa. Pomieszczenie rozświetlą zwisające z sufitu białe lampy lub żarówki na czarnych sznurkach. Są one obecnie wyjątkowo modne, często są wykorzystywane do aranżacji wnętrz w stylu industrialnym lub skandynawskim. Wnętrza, w których zastosujesz takie rozwiązanie kolorystyczne, powinny być minimalistyczne. Telewizor LCD o wielkości 52 cali zawieszony na ścianie, duży kwiat (np. palma), który oczyści powietrze z zanieczyszczeń i oryginalny szklany stolik w zupełności wystarczą. Szary plus żółty box:imagePins box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin box:pin Nowoczesnym i bardzo efektownym połączeniem jest zestawienie koloru szarego z żółtym. To idealne rozwiązanie do nowoczesnego salonu lub jadalni. Szary powinien być w pokoju kolorem dominującym, dlatego postaw na ściany właśnie w tej barwie. Szara kanapa czy krzesła będą doskonałym uzupełnieniem. Żółty może tu występować w charakterze dodatków. Poduszki, szklane wazony na kwiaty, stolik czy zasłony w tej barwie sprawią, że wnętrze zyska modny, efektowny charakter. box:offerCarousel Żółty w połączeniu z szarym jest również ciekawym rozwiązaniem, które możesz wykorzystać przy aranżacji kuchni. To bardzo apetyczne połączenie, które dodaje energii. W tym przypadku to jednak żółty powinien być kolorem dominującym, dlatego zainwestuj w meble kuchenne w tym odcieniu. Obudowa lodówki, szafki czy okap w tym kolorze to idealne rozwiązanie dla osób szukających powiewu nowoczesności w swoich wnętrzach. Blaty, krzesła czy stół powinny być z kolei w kolorze szarym. Podobnie jak zasłony i obrusy, ale wszystko zależy od twojej kreatywności. Szary plus czerwony To połączenie nieoczywiste, ale drzemie w nim ogromna moc. Wykorzystaj je w łazience, a dodasz sobie energii. Postaw na szare kafelki, które nadadzą łazience wyjątkowo elegancki charakter. Zestaw je z czerwoną zabudową mebli. Jedna ze ścian – ta, na której znajduje się kabina prysznicowa lub wanna – może być wyłożona czerwonymi kafelkami. To bardzo efektowne rozwiązanie, którego na pewno pozazdroszczą ci twoi goście. Postaw też na czerwone dodatki. Ręczniki w tym ognistym kolorze czy ceramiczny pojemnik na mydło i szczoteczkę do zębów będą fajnymi gadżetami. box:offerCarousel Szary w połączeniu z czerwienią sprawdzi się także podczas aranżacji sypialni. Doda temu miejscu romantycznego charakteru, a nawet wprowadzi odrobinę namiętności do wnętrza. Szare łóżko w zestawieniu z elegancką szarą szafką nocną to rozwiązanie oczywiste, ale gdy podkręcisz je czerwonymi dodatkami (np. obrazami na ścianach, czerwoną pościelą czy dywanem) zyska nowoczesny charakter. Taka sypialnia sprawdzi się zarówno w przypadku mieszkań singli, jak i par, które cenią oryginalne aranżacje. Warto na nią spojrzeć przychylnym okiem.
Z czym zestawiać kolor szary we wnętrzach?
Z przeprowadzanych badań co jakiś czas przez różne księgarnie internetowe wynika, że gatunkiem literackim, po który sięgamy najczęściej, dokonując zakupu książek, są kryminały. I taki wybór niewielu z nas dziwi. Zawiła intryga, chwile grozy, tajemnicze konstrukcje psychologiczne postaci, dreszczyk emocji oraz czas, który niezauważalnie przemija, kiedy przekładamy ostatnią stronę książki. Jeśli dopiero co dobrnęliśmy do rozwiązania mrożącej krew w żyłach zagadki, sprawdźmy, co jeszcze zagościło w ostatnim półroczu na rynku i czego przegapić z pewnością nie można. 1. „Krew na śniegu” Jo Nesbo Od czasu fenomenu trylogii „Millenium” Stiega Larssona skandynawskie kryminały nieprzerwanie święcą sukcesy. Nie inaczej jest i tym razem. Olav – perfekcyjny pod każdym względem płatny zabójca – wprowadza nas od kuchni w swój cyngielski, morderczy i jednocześnie samotniczy świat. I kiedy już wydaje się, że nikt i nic tej samotności nie są w stanie przerwać, u jego stóp zjawia się kobieta z marzeń, a wraz z nią – jej mąż-zleceniobójca i jednocześnie szef Olava. Rąbek tajemnicy uchylony – reszta na kartach książki mistrza Nesbo. box:offerCarousel 2. „Pogromca lwów” Camilla Läckberg Skandynawowie mają również swojąkrólową kryminałów, czego potwierdzeniem jest wydany niedawno w Polsce 9 tom cyklu „Saga o Fjällbace”. Kiedy od pierwszych linijek dowiadujemy się, że pod koła Patricka Hedstroma w mroźnej i skutej lodem Fjällbace wpada młoda, zaginiona przed 4 miesiącami dziewczyna, krótko przed katastrofą poddawana okrutnym zabiegom, wiemy już, że „Pogromca lwów” nas pochłonie i z pewnością nie rozczaruje. I choć pozycje Läckberg to najczęściej opasłe tomiska, pstryk – i po (bardzo wciągającej) lekturze. 3. „Koronkowa robota” Pierre Lemaitre Moda na cykle kryminalne trwa, a „Koronkowa robota” to pierwszy z trzech tytułów, inicjujący kryminalne zagadki rozwiązywane przez szarmanckiego Camille’a Verhovena, inspektora policji w jednej z najpiękniejszych stolic Europy – Paryżu. Konfrontacja inteligentnego i charyzmatycznego policjanta z fanatykiem zbrodni doskonałych popełnionych na wzór „American Psycho” czy „Roseanny” to świetna łamigłówka dla wnikliwego, lubiącego interdyscyplinarne fabuły czytelnika. Warto zadać sobie ten trud i wraz z Verhovenem rozszyfrować inspiracje mordercy tak, by być o krok przed nim. Przeczytaj pełną recenzję książki Pierre'a Lemaitre'a „Koronkowa robota”. box:offerCarousel 4. „Zaginiona” Harlan Coben Myron Bolitar – główny bohater „Zaginionej” – fanom Cobena świetnie znany jest z kilku poprzednich jego książek. Tym razem bohater, wskutek namiętności do dawnej kochanki, staje w obliczu międzynarodowej afery, próbując rozwikłać zagadkę tajemniczego zniknięcia i śmierci jej męża, samemu jednocześnie będąc poszukiwanym przez policję. Czy tym razem sportowemu agentowi uda się oczyścić z zarzutów i odnaleźć sprawców zbrodni? Przeczytaj pełną recenzję książki Harlana Cobena „Zaginiona”. 5. „Odnaleziony” Harlan Coben Chociaż tytuł sugerować mógłby, iż „Odnaleziony” jest kontynuacją fabuły „Zaginionej” – nic bardziej mylnego. Choć pewne podobieństwa można odnaleźć, jak choćby nazwisko głównego bohatera – Mickey Bolitar jest bowiem bratankiem znanego z wcześniejszych powieści Cobena Myrona. „Odnaleziony” to kryminał dla młodzieży, przewrotnie ukazane losy młodego chłopaka, doświadczonego przez życie wskutek niepotwierdzonej śmierci ojca w wypadku samochodowym i odwyku matki. W prywatnym śledztwie z pomocą przyjaciół Mickey próbuje ustalić, czy jego ojciec nadal żyje. Dobra lektura dla młodych czytelników, którzy z twórczością Cobena i kryminalistyką dopiero rozpoczynają przygodę. box:offerCarousel 6. „Znalezione, nie kradzione” Stephen King Tego pisarza wszystkim fanom kryminałów i horrorów z pewnością przedstawiać nie trzeba. „Znalezione, nie kradzione” fabularnie będące kontynuacją „Pana Mercedesa” to mistrzowska reminiscencja pojedynku czytelnika z pisarzem, ukaranym za brak twórczej weny, przełożonej na karty kolejnych powieści. Po latach za zbrodnię sprzed prawie półwiecza karę przyjdzie zapłacić także Pete’owi Saubegowi. Czy trójce głównych bohaterów uda się obronić rodzinę chłopaka przed zemstą morderczego czytelnika? Przeczytaj pełną recenzję książki Stephena Kinga „Znalezione, nie kradzione”. 7. „Okularnik” Katarzyna Bonda Wreszcie kobieta na tropie. „Okularnik” – druga z czterech części sagi „Żywioły” Bondy to historia profilerki kryminalnej, Saszy Załuskiej, która wiedzona tajemnicami rodem z II Wojny Światowej wyrusza do Hajnówki, gdzie pada łupem złodziei, i – choć bez dokumentów – wplątana zostaje w sam srodek afery związanej z uprowadzeniem młodej narzeczonej lokalnego biznesmena. Atutem tej książki poza ciekawie skonstruowaną intrygą kryminalną jest również odwaga autorki w mówieniu o konfliktach narodowościowych na tak wrażliwych terenach, jakim jest środek Puszczy Białowieskiej. Ta książka to gratka zarówno dla fanów kryminału, jak i historycznych zagadek. Przeczytaj pełną recenzję książki Katarzyny Bondy „Okularnik”. box:offerCarousel 8. „Złe psy. W imię zasad” Patryk Vega To wyczekiwana pozycja polskiego reżysera, który już od kilku lat porusza się środowisku policjantów, odsłaniając bezparodonowo kulisy ich pracy. To książka daleka od klasyki kryminałów, ale dla fanów tego gatunku szybko stanie się lekturą obowiązkową. W dialogach z warszawskimi policjantami nie brakuje wspominek z czasów grupy mokotowskiej, opisów spektakularnych pogoni czy krwawych nierzadko zatrzymań. Porusza też kontrowersyjny temat śmierci Sławomira Opali. „Złe psy”to książka o ludzkiej twarzy Policji, z którą warto się zaznajomić. Przeczytaj pełną recenzję książki Patryka Vegi „Złe psy. W imię zasad”. 9. „Trzydziesta pierwsza” Katarzyna Puzyńska Pędząca na łeb, na szyję fabuła, wodzenie za nos czytelnika oraz niebywale lekkie pióro – tak w skrócie można by opisać najnowszą książkę Katarzyny Puzyńskiej. Akcja rozgrywa się w Lipowie, na dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia, kiedy w jednym z domów wybucha pożar bliźniaczo podobny do tego, w którym kiedyś zginął ojciec głównego bohatera, Daniela Podgórskiego. Czy pożar, który zbiegł się w czasie z wyjściem z więzienia podpalacza sprzed lat, to przypadek? Czy policjantowi uda się zapanować nad niebezpieczeństwem grożącym jednemu z mieszkańców ze strony szwedzkiego rodzeństwa? Jak bardzo jeszcze sprawy wymkną się spod kontroli? Do sprawdzenia zachęca autorka. Przeczytaj pełną recenzję książki Katarzyny Puzyńskiej „Trzydziesta pierwsza”. 10. „Jedyne wyjście” Ryszard Ćwirlej Kilka dynamicznych dni akcji, wydarzenia biegnące wielobiegunowo, odwołania do wątków fabularnych poprzednich powieści Ćwirleja to motywy znane fanom poznańskiego pisarza. Stara gwardia zmienia się szczęśliwie w nową, nieskażoną jeszcze dawnymi resortowymi nawykami. A ponad to jest mamy w czym wybierać: jest porwanie dla okupu młodego syna bogatego biznesmena, kobiety zwodzone przez internetowego adoratora znikające w tajemniczych okolicznościach czy echa niedomkniętych mafijnych interesów. Do wyboru, do koloru, nic tylko czytać.
Moda na kryminał – 10 najlepszych kryminałów wydanych w I połowie 2015 r.
Doskonałym dodatkiem do pralki jest suszarka. W końcu mokre, odwirowane ubrania wymagają wysuszenia. Już dawno technologia pozwoliła nam na odrzucenie w niepamięć linek powieszonych w łazience czy rozwieszonych w przydomowym ogrodzie. Na myśl o suszarkach pojawia nam się w głowach obraz rozkładanej suszarki z aluminiowymi szczebelkami, umożliwiającymi rozwieszenie ubrań. Jednak na rynku dostępny jest nowocześniejszy sprzęt tego rodzaju. Jeśli zatem chcemy przeznaczyć na zakup suszarki większą gotówkę, musimy zastanowić się właśnie nad takim unowocześnionym technologicznie rozwiązaniem. Rodzaje i funkcje suszarek Każda pralka ma funkcję umożliwiającą odwirowanie, która często okazuje się jednak niewystarczająca. Ubrania wyciągnięte z bębna pralki wymagają dosuszenia. Jeśli pogoda sprzyja i nie musimy ubrać właśnie tego, co przed momentem zostało uprane, z powodzeniem możemy skorzystać z suszarek wolnostojących. Koszt dobrej, aluminiowej suszarki, która pozwoli nam uniknąć procesu rdzewienia, jaki dzieje się to w przypadku suszarek metalowych, nie jest wysoki. Jeśli jednak dysponujemy większą gotówką oraz miejscem, które umożliwi nam wstawienie do wnętrza dodatkowego sprzętu w postaci suszarki, możemy wybrać tę, która sprawi, że ubrania będą w kilkadziesiąt minut całkowicie suche. Na rynku dostępne są obecnie dwa typy suszarek – ewakuacyjne, zwane też wywiewowymi i kondensacyjne. Różnica między nimi polega na sposobie odprowadzania wilgoci oraz obiegu powietrza. Suszarki pierwszego typu do suszenia pobierają powietrze z pomieszczenia, a wilgotne powietrze odprowadzane jest za pomocą specjalnego przewodu. W przeciwieństwie do tych suszarek – suszarki kondensacyjne nie wymagają podłączenia do wentylacji. W tych urządzeniach powietrze krąży w zamkniętym obiegu, na którego końcu wilgoć skrapla się i jest wypuszczana na zewnątrz. Tego rodzaju urządzenia są nieco droższe, choć ceny dobrych suszarek sprawdzonych producentów nie przekraczają 3000 złotych. Suszarki w dużej mierze przypominają tradycyjne pralki. Ich wymiary są niemal identyczne. Posiadają drzwiczki umożliwiające załadunek. Na nich zamontowany jest specjalny filtr, który wychwytuje nitki, drobne strzępki materiału. Posiadają także panele sterowania. W przypadku tych tańszych modeli są to panele manualne. Nieco droższy sprzęt umożliwia nam wybranie programu suszenia za pomocą przycisków. Droższe suszarki posiadają rozwinięte programy suszenia. Standardowo są to programy do suszenia tkanin bawełnianych oraz syntetycznych. W niektórych modelach suszarek spotkać można funkcję magla. Warto sprawdzić także, czy wybrane przez nas urządzenie posiada opcję suszenia delikatnych tkanin. Jeśli budżet na suszarkę wynosi 3000 złotych, można mieć pewność, że wkrótce w domu stanie suszarka wyposażona w funkcje dodatkowe ułatwiające proces suszenia. Czujnik wilgoci zapobiegnie przesuszeniu ubrań. W przypadku braku tej opcji należy samemu zdecydować, kiedy proces suszenia zostanie zakończony. Przyda się także wyposażenie w sygnał dźwiękowy. To drobnostka, która jednak zaalarmuje, kiedy ubrania zostaną wysuszone. Są wśród nas także i tacy, którzy nie przepadają za czynnością prasowania. Częściowo pomocny będzie zatem system redukcji zagnieceń. Gwarantuje to opcja, która polega na wdmuchiwaniu do bębna zimnego powietrza. Pralko-suszarki Jeśli jednak brakuje miejsca, aby móc zainstalować we własnym domu suszarkę – można wybrać opcję 2w1. Pralko-suszarki łączą w sobie funkcję obu zawartych w nazwie sprzętów. Po zakończeniu prania sprzęt z powodzeniem wysuszy wilgotną bieliznę czy T-shirty. Takie urządzenie nie różni się gabarytowo od tradycyjnej pralki, zatem bez obaw zmieści się we wnętrzu niemal każdej łazienki. Pralko-suszarki produkowane są wyłącznie jako urządzenia kondensacyjne. Należy pamiętać, że zużycie wody podczas procesu skraplania jest dość spore, o czym nie zawsze informują producenci. Podczas procesu prania i suszenia pralko-suszarka może zużyć od 78 do 150 litrów wody. Ilość ta uzależniona jest od konkretnego modelu i jest oczywiście zmienna. Wobec tego, jeśli posiadanie suszarki uważamy za rzecz niezbędną i dodatkowo dysponujemy sporą ilością miejsca, które pozwoli na ustawienie obu sprzętów – pralki i suszarki – lepiej zdecydować się właśnie na takie rozwiązanie (można zawsze postawić jedną na drugiej). W perspektywie czasu inwestycja ta znacznie bardziej się opłaci. Ceny pralko-suszarek wahają się najczęściej w granicach 2000–3000 złotych. Dysponując kwotą do 3000 złotych możesz być pewien, że wkrótce w twoich wnętrzach stanie sprzęt dobrej jakości. Sprzęt, który w 100% spełni powierzone mu zadanie. Dzięki suszarce do ubrań twoje wilgotne do tej pory rzeczy będą suche i, co niezwykle ważne, nieskazitelnie czyste. Szybkie odparowanie wilgoci z tkanin zapewni uniknięcie namnażania się roztoczy i bakterii, które wprost uwielbiają wilgotne środowisko. Suszarka ta umożliwi także szybkie odświeżenie ulubionej koszuli męża, która zachlapana została czerwonym winem lub sukienki, którą chcemy ubrać następnego dnia na biznesowe spotkanie i wiemy, że w normalnych warunkach nie zdążyłaby wyschnąć. Pamiętaj, że suszarki do ubrań mają wiele zalet, o których szybko się przekonasz.
Suszarka do ubrań do 3000 zł. Całkiem spory wybór
Sky Race Planes to prawdziwa gratka dla fanów bajki Samoloty. Przestrzenna plansza w kształcie samolotu, piękna grafika w stylu Disneya, ulubieni bohaterowie oraz niezwykłe emocje – w końcu będziemy brać udział w szalonym wyścigu dookoła świata! Zmierzmy się z innymi uczestnikami i zdobądźmy złoty medal! Po sukcesach filmów Auta oraz Auta 2, Disney stworzył kolejny kinowy hit – Samoloty. To sympatyczna historia, a jej głównym bohaterem jest Dusty – mały samolot rolniczy, na co dzień rozpylający nawóz, który marzy o tym, aby wystartować w powietrznym wyścigu dookoła świata. Ten wielki duchem bohater nie jest jednak stworzony do ścigania. Jego rywale są dużo więksi,szybsi i mają doświadczenie w tego typu zawodach. Co więcej, Dusty zmaga się z lękiem wysokości. Mimo to udowadnia widzom, iż nie ma rzeczy niemożliwych. Pokazuje, że wystarczy wiara w sukces, ciężka praca oraz wsparcie wiernych przyjaciół, aby pokonać przeciwności losu i spełnić swoje marzenia. Na kanwie bajki powstała gra planszowa Sky Race Planes, którą, podobnie jak film, skierowano głównie do młodych odbiorców (5+), choć przyjemność dla siebie znajdą w niej również dorośli, szczególnie tatusiowie, grający z synami. Czym wyróżnia się Sky Race Planes na tle innych gier planszowych dla dzieci? Wydawcy gier planszowych dla dzieci zdają sobie doskonale sprawę z tego, że w czasach elektronicznych gadżetów – laptopów, tabletów, smarfonów – a także w erze potęgi gier komputerowych czy na konsole, zainteresować wymagającego, młodego konsumenta pozycją planszową nie jest wcale łatwo. Nie wystarczą rzuty kostką i przesuwanie pionków po planszy. Potrzeba wciągającej fabuły, ciekawych bohaterów, barwnych grafik oraz niezwykłych emocji. Ale nade wszystko pożądany jest oryginalny pomysł. Czy marce Trefl udało się spełnić te wymagania? Wydaje się, że tak. Sky Race Planes to niebanalna, przestrzenna plansza w kształcie samolotu, znani z bajki Disneya bohaterowie, przepiękne grafiki oraz dostosowana do wieku i umiejętności graczy mechanika. Największe wrażenie robi jednak plansza – samolot. Składa się ona z kilku elementów, łączonych ze sobą na zasadzie puzzli oraz 3 komponentów dodatkowych, które należy ustawić na planszy: hangaru, góry oraz „dziobu” ze śmigłem losującym. Te ostatnie składamy z dołączonych do gry szablonów. To dzięki nim plansza ma przestrzenny wygląd. Poza planszą w pudełku znajdziemy również planszetki graczy, medale zwycięstwa oraz elementy typowe dla większości planszówek: sześcienną kostkę do gry, różnego rodzaju żetony oraz pionki. Te ostatnie jednak mile nas zaskoczą, bo dzięki nim będziemy mogli wcielić się w głównych bohaterów bajki – Bulldoga, reprezentanta Wielkiej Brytanii, El Chupacabrę – mistrza Meksyku, Rochelle – Kanadyjkę, w której kocha się El Chu oraz trzykrotnego mistrza „Lotu Wokół Globu” – podstępnego Ripslingera. Wszystkie komponenty wyróżniają się bardzo dobrą jakością wykonania. Estetyka też nie pozostawia żadnych zastrzeżeń. Lot wokół globu Motywem przewodnim gry jest podniebny wyścig dookoła świata, zaczerpnięty z bajki Samoloty. Celem gry jest jak najszybsze pokonanie trasy i dotarcie do mety. Gracze poruszają się po planszy, rzucając kostką i przesuwając się o wylosowaną liczbę pól. Pola znajdujące się na planszy mają kolor niebieski oraz czerwony. Niebieskie pole – jeśli któryś z uczestników stanie na polu niebieskim, kręci on śmigłem losującym, znajdującym się na dziobie planszy. W zależności od wyniku losowania, gracz będzie mógł/musiał: 1. Rzucić ponownie kostką i przesunąć swój pionek do przodu o liczbę wylosowanych oczek; 2. Rzucić ponownie kostką i przesunąć swój pionek do tyłu o liczbę wylosowanych oczek; 3. Pobrać jeden żeton zdarzenia; 4. Pobrać jeden żeton Dusty’ego. Czerwone pole – jeśli w wyniku rzutu kostką gracz znajdzie się na polu czerwonym, będzie on mógł użyć zdobytego wcześniej żetonu zdarzenia. Niesprzyjające warunki atmosferyczne Wyścig dookoła globu to niezwykle trudna i niebezpieczna wyprawa. Uczestnicy będą musieli wykazać się ogromną odwagą, aby przezwyciężyć trudności, z którymi przyjdzie im się zmierzyć po drodze. Przeszkody te symbolizują żetony zdarzeń. Przed rozpoczęciem gry należy położyć je zakryte obok planszy. Jeśli, kręcąc śmigłem, trafimy na jedno z dwóch pól zdarzeń, będziemy mogli z ogólnej puli żetonów pobrać jeden losowo wybrany, po to, aby w późniejszym czasie, stając na jednym z czerwonych pól, móc go wykorzystać i pokrzyżować plany przeciwników. Żetony zdarzeń: mgła – wybrany przeciwnik traci kolejkę; burza – wybrany przeciwnik cofa się o 3 pola; chmury – wszyscy przeciwnicy cofają się o 1 pole; awaria – wybrany przeciwnik oddaje nam 1 żeton Dusty’ego. Mały samolot, wielki duch Jeżeli, kręcąc śmigłem, wylosujemy pole z Dustym, będziemy mogli pobrać jeden element żetonu Dusty’ego. Znaczniki te, przed rozpoczęciem rozgrywki, należy umieścić w hangarze. Każdy żeton składa się z 3 elementów, łączonych ze sobą na zasadzie puzzli. Jeśli uda nam się skompletować samolot przedstawiający ulepszoną wersję Dusty’ego, trzeba wyjąć z planszetki gracza dotychczasowy żeton i zastąpić go nowym. Zdobycie unowocześnionej wersji samolotu daje nam bonus w postaci dodatkowego rzutu kostką. Od tego momentu w każdym ruchu będziemy mogli rzucić kostką 2 razy. Dołem czy górą? W filmie najważniejszym etapem wyścigu jest lot przez Himalaje. Zmagający się z lękiem wysokości Dusty boi się latać wysoko, podejmuje więc ryzyko i postanawia przeprawić się przez góry przez tunel kolejowy. Krok ten się opłaca, samolot wychodzi na prowadzenie i staje się liderem wyścigu. Gracze mogą również pójść w ślady Dusty’ego i przelecieć krótszą trasą przez tunel. Jest to możliwe tylko wówczas, gdy nie posiadają jeszcze ulepszonego Dusty’ego (nie udało im się dotąd złożyć żetonu Dusty’ego). W przeciwnym razie muszą kontynuować lot na szczycie góry. Koniec gry Ta osoba, która jako pierwsza przekroczy linię mety, zostaje zwycięzcą. Uczestnicy otrzymują: złoty, srebrny, brązowy oraz zielony medal. Dodatkowo mogą oni umieścić na swojej planszetce żeton Dusty’ego w barwach eskadry Klucz Zwycięstwa. Wrażenia Sky Race Planes to znakomita propozycja dla fanów bajki Samoloty, ale i nie tylko. To pięknie wydana gra planszowa o prostej, aczkolwiek niebanalnej mechanice. Gra może stanowić doskonałe wprowadzenie do świata gier planszowych. Duży wpływ na przebieg gry ma czynnik losowy (rzuty kostką, śmigło losujące), jednak w tym przypadku wydaje się to być w pełni uzasadnione. Rozgrywka jest tak samo nieprzewidywalna i pełna zwrotów akcji (burze, mgły, awarie), jak prawdziwe zawody. Dzięki temu zabawa jest dynamiczna i trzyma w napięciu do samego końca. Ponadto żetony zdarzeń wprowadzają do gry element interakcji negatywnej, sprawiający, że gra jest bardziej emocjonująca. Z kolei młodzi gracze, mając wybór pomiędzy kilkoma możliwymi zagraniami, uczą się planowania, dedukcji, przewidywania ruchów przeciwnika oraz podejmowania odpowiednich decyzji. Jednak, nade wszystko, Sky Race Planes to świetna forma rozrywki dla całej rodziny.
Sky Race Planes – recenzja gry planszowej dla całej rodziny
Zapowiedź Tony Hawk's Pro Skater 5 była sporym zaskoczeniem. Jakość finalnej gry też, choć niestety już nie pozytywnym... Tony Hawk's Pro Skater skończył się na czwartej części, jeszcze w erze pierwszego Xboksa i PlayStation 2. Potem wydawca zaczął eksperymentować z formułą gry, stawiając na otwarty świat, możliwość swobodnego biegania z deską pod pachą czy bardziej jackassowe motywy. Zmiana nie wszystkim się spodobała, kolejne gry balansowały więc między nowymi rozwiązaniami, a klasyczną rozgrywką. Ten deskorolkowy kompromis z czasem został jednak rozjechany przez Electronic Arts i ich serię Skate, czyli symulator z prawdziwego zdarzenia. Symulator, po którym dziś już nie ma śladu i nic nie wskazuje na to, jakoby miał powrócić. Co innego Tony Hawk – ten pojawił się na rynku w pełnoprawnej piątej odsłonie. Tony już nie Pro? Numerek w tytule jasno sugeruje odwołanie się do klasyki i rezygnację z pomysłów z Undergrounda i jego kontynuacji. Znów dostajemy stosunkowo prosty, zręcznościowy model jazdy i szereg niewielkich lokacji. Choć wszystko to brzmi bardzo dobrze, to niestety już tak nie wygląda – „piątka” wydaje się karykaturą serii. Ta nigdy nie była graficznym wyznacznikiem, reprezentowała po prostu solidny poziom, od którego „piątka” niewiele odbiega. Gra przypomina więc tytuły sprzed lat i właściwie nie korzysta z mocy nowych platform. Zabawny może wydawać się fakt, że tuż przed premierą twórcy postanowili przykryć graficzne niedostatki cel-shadingiem, czyli lekko komiksową kreską. Widać to szczególnie na modelach postaci. Efekt końcowy jest więc, delikatnie mówiąc, nie najlepszy. Podobne wrażenia można odnieść po zobaczeniu dostępnych w grze poziomów. Małe, puste i brzydkie to pierwsze, co przychodzi na myśl po spędzeniu z grą kilku minut. Szczególnie jest to bolesne w poziomach inspirowanych klasycznymi odsłonami serii. Nowa szkoła wypada o wiele gorzej od swojego odpowiednika z THPS2, magazyn też nie ma w sobie „tego czegoś”. Sytuacji nie ratuje fakt, że podobnie jak przed laty musimy pozbierać literki S-K-A-T-E, zrobić combo w konkretnym miejscu czy odnaleźć kasetę VHS i płytę DVD. Zadania te są tylko dodatkiem do szeregu innych misji, które polegają na zebraniu określonych elementów, wykonaniu wskazanych trików etc. Ogromną zmianą jest fakt, że zadania te aktywujemy z menu albo w konkretnych punktach poziomu, czyli nie da się już zrobić kilku zadań jednocześnie, za jednym przejazdem. Sztucznie wydłuża to nie najlepszą rozgrywkę. Edytor poziomów Największym plusem gry jest rozbudowany edytor poziomów, który pozwala na konstrukcję naprawdę dużych skateparków. Momentami tak dużych, jak poziomy przygotowane przez twórców. Można wykorzystać tam całą masę różnych elementów, a do tego natychmiast sprawdzić projekt w akcji. Bez żadnych przestojów i loadingów z edytora przenosimy się w skórę zawodnika. W każdym momencie możemy też z niej „wyskoczyć” do naszego placu budowy. Motyw ten przydaje się szczególnie w momentach, gdy chcemy zamontować coś na takiej wysokości, na jakiej po wybiciu się z danej skoczni będzie znajdował się nasz zawodnik. Wystarczy wjechać na rampę i, będąc w powietrzu, wcisnąć konkretny przycisk, aby wrócić do edytora. Dobrze wypada też model jazdy zawodnikiem – to stary sprawdzony system, z ollie pod „krzyżykiem” na padzie od PlayStation, flipami pod „kwadratem” itd. Nie ma tu żadnej rewolucji, choć niestety nie ma też wszystkich trików, które były choćby nawet w THPS4. Najbardziej boli jednak zupełnie zmieniony system Special. Po jego naładowaniu wystarczy wcisnąć L1, aby go aktywować i odtąd przez kilkanaście sekund każdy wykonywany trik objawia się w jakiejś specjalnej formie. Nie ma potrzeby uczenia się konkretnych kombinacji dla konkretnych zawodników czy odblokowywania nowych trików. Trochę szkoda, bo w takim wydaniu Speciale te nie wydają się zbyt... specjalne? box:imageShowcase box:imageShowcase To nie to Tony Hawk's Pro Skater 5 sprawia wrażenie niskobudżetowej, zrobionej na szybko gry. Szkoda, bo seria do dziś wywołuje u wielu graczy miłe wspomnienia. Ci na szczęście nie są jeszcze na zupełnie straconej pozycji. W 2012 roku w cyfrowej dystrybucji pojawił się Tony Hawk's Pro Skater HD, czyli remake łączący w sobie najlepsze elementy dwóch pierwszych części serii. Jeżeli więc ktoś ma ochotę pojeździć na deskorolce, to polecam właśnie tę grę na PlayStation 3 lub Xboksie 360.
Tony Hawk's Pro Skater 5 – recenzja
Zbiór krótkich tekstów, wywiadów, esejów i felietonów Francuza, pisanych na przestrzeni szesnastu lat. Jak to u Houellebecqa bywa, jest kontrowersyjnie, ostro, obrazoburczo i... szalenie interesująco. Michel Houellebecq to pisarz, którego każda kolejna książka budzi ogromne kontrowersje. Ale czy tak samo głośny może być zbiór jego esejów, komentarzy i wywiadów, jakie udzielił na przestrzeni lat prasie? Okazuje się, że tak. „Interwencje 2”, bo o tej książce mowa, to rozszerzona wersja tomu, który po raz pierwszy ukazał się we Francji w 1998 roku, jeszcze przed powstaniem najgłośniejszych i najlepszych książek Houellebecqa: „Możliwości wyspy” i „Uległości”. Nowy zbiór poszerzono o teksty, które opublikowano od 1992 do 2008 roku. To sprawia, że niektóre z nich sporo straciły na swojej aktualności. Wszystkie jednak budzą duże emocje, jak to u francuskiego pisarza zwykle bywa. (Nie) wszystko da się przerobić na powieść Michel Houellebecq to autor specyficzny, momentami trudny, często zarozumiały i nieznoszący sprzeciwu. Albo się go kocha, albo nienawidzi, nikogo jednak nie pozostawia obojętnym. Takie są też teksty, które znalazły się w tomie „Interwencje 2”. Jak „skromnie” twierdzi we wstępie do książki sam autor, zdecydowaną większość tych tekstów „mógłby włączyć do jakiejś powieści”. Po namyśle uznał jednak, że najwyraźniej nawet on nie jest nieomylny i nie wszystko, co wypłynie z jego ust, warto przerobić na powieść. Zamiast tego dostajemy więc bardzo eklektyczny zbiór najrozmaitszych tekstów, dotyczących właściwie każdej tematyki. Od ulubionych rozważań pisarza na temat przyszłości islamu, o którym pisze, że jest „najgłupszą religią świata” (wygląda jednak na to, że jego przewidywania nie sprawdziły się i religia ta nie uległa „zachodniemu stylowi życia”), przez dość grubiańską i raczej mało wyszukaną ocenę feministek (uważa je za głupie i niegroźne) aż po bezlitosne pastwienie się nad twórczością nieżyjącego już pisarza Alaina Robbe-Grilleta, twórcy niezwykle modnej kiedyś nurtu nowej powieści. Dużo pytań, jeszcze więcej odpowiedzi Houellebecq stawia kontrowersyjne tezy oraz zadaje pytania po to, by zaraz samemu na nie odpowiedzieć. Jest niepoprawny politycznie i obyczajowo, choć – jak sam przyznaje w jednym z tekstów – jest ateistą pod każdym względem, również tym politycznym. Szalenie interesujące są jednak przede wszystkim jego rozważania na temat skandalistów i ich słów wywołujących oburzenie. Zdaniem Francuza celem lubujących się w kontrowersjach są właśnie one same. Tacy ludzie często mówią nie to, co myślą, lecz to, co wzbudzi powszechne oburzenie. Jeszcze ciekawsze i tak naprawdę najbardziej wartościowe są w „Interwencjach 2” teksty poświęcone literaturze. Houellebecq chętnie analizuje (najczęściej krytycznie) bowiem nie tylko dokonania innych autorów, ale również mówi o swoich dziełach. Jego teoretyczne rozważania o literaturze i pisaniu są celne i odkrywcze. W „Interwencjach 2” Francuz chętnie wygłasza swoje tezy i poglądy zarówno na tematy ważne, dotyczące każdego z nas, jak i te błahe, którym zdaje się poświęcać dużo więcej uwagi, niż to konieczne. Zbiór ten można traktować jako swoisty komentarz – częściowe uzupełnienie – do tez, które Michel Houellebecq zawiera w swoich głośnych powieściach. Możemy się z nim nie zgadzać, jego zdanie może nas szokować lub oburzać, ale jedno jest pewne: pisarz nigdy nie zostawia czytelników obojętnymi. Źródło okładki: www.wydawnictwoliterackie.pl
„Interwencje 2” Michel Houellebecq – recenzja
Obecne trendy dają nam duże pole manewru. Już nie musimy ograniczać się tylko do stylizacji utrzymanych w sportowym tonie lub też klasycznej elegancji. Teraz łączymy ze sobą różne style, które zawierają mniej lub bardziej formalne dodatki. Podpowiadamy, jak stworzyć miejski look z wykorzystaniem elementów glamour. Sportowe obuwie i torebka z cekinami? A może spodnie w kant z połyskującej tkaniny ze sneakersami? Stworzenie oryginalnych i niepowtarzalnych stylizacji z udziałem elementów glamour to nic trudnego. Wystarczy dostosować się do kilku rad, a z pewnością uda nam się uzyskać zamierzony efekt. Poniżej przedstawiamy 8 propozycji, które w tym pomogą. 1. Kurtka bomberka Z wykorzystaniem tego elementu garderoby możemy stworzyć niezwykłe zestawy – nawet jeśli w grę wchodzi szyk i detale glamour. Kurtka bomberka ma to do siebie, że jest bardzo uniwersalna i pasuje niemal do każdego stylu. Z powodzeniem można jej użyć przy tworzeniu sportowych zestawów, jak również romantycznych stylizacji. Możliwości jest wiele, a wszystko zależy od doboru odpowiednich dodatków. Miejski look z bomberką na czele powinien opierać się na solidnej podstawie. Spodnie jeansowe, dopasowany T-shirt, torebka na wysoki połysk i sneakersy na koturnie. Absolutny must have, który pokocha każda kobieta. box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel 2. Klasyczka marynarka Kto powiedział, że klasyka gryzie się z rockowym stylem? Nic z tych rzeczy. Ciekawą alternatywą na stworzenie niebanalnego zestawu z elementami glamour w roli głównej będzie klasyczna marynarka połączona ze spodniami à la pumpy, skórzanymi botkami z wiązaniem i dużą liczbą dodatków. Jeśli zależy nam na tym, aby to marynarka wychodziła przed szereg, wtedy warto zdecydować się na jej mocne ozdobienie. Może być to efektowny naszyjnik, długie kolczyki ozdobione kryształkami czy też duży pierścień. Nie zapominajmy o bransoletkach – złote, srebrne, wykonane z różowego złota. Możemy łączyć ze sobą zarówno kolory, jak i modele. 3. Bluza z kapturem Miejski look kojarzy się z prostotą i funkcjonalnością. A kiedy mowa o komfortowym ubiorze, to zapewne większość kobiet myśli o wygodnej bluzie. I prawidłowo. Jeśli dobierzemy do niej efektowne dodatki, to każdy zestaw, nawet ten z bluzą z kapturem, może być strzałem w dziesiątkę. Do tej stylizacji doskonale pasują cekinowe buty typu loafersy i ozdobna torba na ramię. box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel 4. Błyszcząca kamizelka Charakterystyczną cechą stylu glamour jest blask. A zatem nic nie stoi na przeszkodzie, aby wziąć pod uwagę błyszczącą kamizelkę. W końcu błyszczeć mogą nie tylko dodatki pod postacią biżuterii, ale również cała kreacja. Jeśli nasz zestaw będzie się opierał na oryginalnym ciuchu, przyciągniemy nim całą uwagę. Pamiętajmy jednak, aby reszta stroju pozostała w stonowanych odcieniach, bez połyskujących elementów. 5. Ozdobny choker Choker to dodatek, który cieszy się szczególnie dużym zainteresowaniem wśród kobiet. To zdecydowanie najmodniejszy rodzaj naszyjnika w ostatnim czasie, zarówno dla trendsetterek, jak i każdej kobiety z osobna. Dodaje nie tylko pewności siebie, ale przede wszystkim dopełnia każdą stylizację. Jeśli zależy nam na tym, aby stanowił element glamour, wtedy koniecznie zainwestujmy w błyszczący model – z kryształkami lub pozłacaną nicią. box:offerCarousel 6. Botki na słupku Obecnie na topie są wysokie botki na słupku. Mogą być wykonane z aksamitu, obszyte dużą ilością koralików, cekinów lub wyhaftowane kolorowymi kwiatami. Jeśli zestawimy je z jeansami i białą koszulą, stworzymy niebanalny outfit. W zależności od długości cholewki możemy podwinąć spodnie w taki sposób, aby wyeksponować całość obuwia. 7. Spodnie z kryształkami Styl glamour to nie tylko spódnice i sukienki. Dobrą bazę stanowią spodnie, ale nie klasyczne, dopasowane rurki czy też boyfriendy. Wprost przeciwnie – niezwykle kobiece spodnie z kryształkami! Do tego elementu garderoby nie potrzeba wiele. Wystarczy jedynie gładki T-shirt, skórzana ramoneska, a uzyskamy niezwykle efektowny i modny zestaw. 8. Skórzana spódnica Wiosenny zestaw ze spódnicą skórzaną w roli głównej nie powinien obejść się bez ramoneski lub grubego swetra. Spódnica najlepiej niech będzie ozdobiona kolorowymi haftami, kryształkami i cekinami, które są wyjątkowo modne w tym sezonie. Ponadto do tego kompletu dobrze pasuje sweterek dzianinowy, który można zakładać za spódnicę. Miejski look bez konieczności zakładania klasycznego trencza czy sztywnej marynarki. Uwielbiasz miejskie, casualowe zestawy, ale brakuje ci w nich szczypty oryginalności? Jeśli tak, warto pokusić się o skomponowanie stylizacji z udziałem elementów glamour. Powyższe propozycje pomogą szybko i skutecznie uzyskać zamierzony efekt.
Miejski look z elementami glamour – 8 sprawdzonych stylizacji
Z czym zestawiać futra? Futrzane płaszcze czy akcesoria z futra? Podpowiadamy, w jakim wydaniu będą najmodniejsze w tym sezonie. Futrzane płaszcze – jakie wybrać? W sezonie jesień – zima 2015/2016 nie sposób przejść obojętnie obok futra. Dlatego dobrze będzie wzbogacić swoją szafę choć w mały futrzany akcent. Nie oznacza to jednak, że musimy decydować się na prawdziwe futro. Dziś czekają na nas materiały idealnie imitujące futra i skóry. W większości światowych kolekcji pojawiły się futrzane inspiracje. Balmain stawia na krótkie futerka z dłuższym włosem. Stella McCartney czarowała futrzanymi płaszczami z kapturem. Futrzane budrysówki zachwycały na pokazie u Tommy Hilfigera. Natomiast futra w wersji patchwork wystąpiły u Fendi. Dla kontrastu modne futra warto łączyć np. z długimi spódnicami z transparentnych tkanin. Bardzo kolorowe futra ożywią nasze codzienne stylizacje. Możemy nosić je na wzór pawich piór jak u Micheala Korsa. Szukajmy tych w odcieniu czerwieni, burgundu, beżu, szarości, różu. Zestawiajmy je z ubraniami o zbliżonych kolorach. Najmodniejsze futrzane kurtki Ten rok będzie należał także do futra w wydaniu sportowym. Lotnicze kurtki z futrem pojawiły się np. u Kenzo. Takie kroje to następcy ramonesek. Krótkie kożuchy z futrzanymi kołnierzami będą królowały na modnych światowych ulicach mody. Najważniejsze, aby nasze futrzane kurtki miały przerysowany, luźny krój. Mają wyglądać na o kilka rozmiarów za duże. Możemy je dodatkowo spinać paskiem w talii. Moda dla ciepłolubnych – modne futrzane kamizelki Z nadejściem pierwszych chłodów z chęcią sięgniemy po modne futrzane kamizelki. Dobrze dołączyć je do swojej garderoby, gdyż będą przebojem jesieni. Projektanci podeszli w nowatorski sposób do tematu kamizelki, np. u Chloe futrzane, długie kamizelki połączono z jeansem. Podpowiadamy, że kamizelki z futra zakładamy na wierzch, np. na płaszcz. Dobrze zestawiać je także z obszernymi golfami. Najważniejszą zasadą jest, aby nasze futra wpasowywały się kolorystycznie w cały stój. Do szarych spodni i takiego płaszcza dobieramy szarą, futrzaną kamizelkę i podkreślamy talię szarym paskiem. Inną tendencją jest stawianie na różnorodność w kolorach i rodzajach materiałów. Rudą kamizelkę z długiego włosia możemy zestawić z czerwoną zwiewną sukienką i brązowymi kozakami w stylu lat 70. Futro w wersji minimalnej Jeżeli zależy nam na modnym wyglądzie, obowiązkowo wplatamy w swój styl futro. Nie jesteśmy skazane tylko na ciężkie futrzane płaszcze. Futro w subtelnym wydaniu czaka na elegantki. U Celine pojawiły się np. płaszcze z futrzanymi mankietami i kołnierzem. U Gucci również wystąpiły futrzane mankiety. Także marka Burberry Prorsum postawiła na futrzane kołnierze zestawione z wełnianymi płaszczami i wzorzystymi kurtkami. Natomiast Tom Ford połączył futro jeansem. Futrzane dodatki – jakie wybrać? Nie musimy ubierać się od stóp do głów w futro, aby wyglądać modnie. W tym sezonie wystarczą delikatne dodatki w postaci futrzanych akcesoriów. Warto przyjrzeć się eleganckiej kolekcji duetu Dolce & Gabbana. Znajdziemy tu futro w wydaniu włoskim, w postaci modnych nauszników, etoli i rękawów. W trendy wpiszą się także futrzane szaliki, które wybieramy zamiast wełnianych. Nosimy je na wierzchu płaszcza czy kurtki i spinamy paskiem w talii. Ciekawie wyglądają też futrzane narzutki. Dobrym rozwiązaniem dla miłośniczek prostoty będą dopinane futrzane kołnierze. Warto zestawiać je z płaszczami i żakietami. Nie pomijamy również futrzanych czapek. Wybieramy czapki-pilotki lub nakrycia głowy w rosyjskim stylu.
Czas na futra – jak je nosić?
Jeśli ściany korytarza lub innego pomieszczenia w naszym domu lub mieszkaniu pokrywa drewniana boazeria, która już się opatrzyła lub jest zniszczona, gdyż upływający czas odcisnął na niej piętno, można ją odnowić. Co więcej, w tym celu nie trzeba zatrudniać ekipy fachowców. Z powodzeniem tę niedużą metamorfozę przeprowadzimy samodzielnie, dzięki czemu boazeria znów będzie cieszyć oko i prezentować się modnie. Co to jest boazeria? Boazerią nazywamy okładzinę ścienną lub sufitową wykonaną z drewna, która stanowi element dekoracyjny wnętrza. Tym samym terminem określa się listwy z innych materiałów, które są montowane na powierzchni ścian, np. z PCV i korka. Drewniana boazeria może być malowana, złocona albo pokryta lakierem. Co ciekawe, okładzina ta była stosowana już w starożytności. Współcześnie boazeria uchodzi za niemodny element wystroju wnętrz. Na szczęście jej surowiec – drewno – jest ponadczasowy i łatwo poddaje się modyfikacjom. Dlatego w sposób łatwy, szybki i niedrogi można odmienić charakter pomieszczenia bez demontażu boazerii. Drewno jest typowe dla stylu skandynawskiego, dlatego jeśli chcemy urządzić jedno z wnętrz w zgodzie z tą stylistyką, wystarczy pokryć znajdującą się w nim okładzinę farbą i wyposażyć je w typowe dla Skandynawii meble i dodatki. Biała boazeria będzie prezentować się naturalnie, tak jakby została zamontowana celowo na potrzeby aranżacji danego pomieszczenia. Jak w jeden dzień odnowić drewnianą boazerię? box:offerCarousel Boazeria zyska świeży wygląd i doda wnętrzu przytulności, jeśli ją pomalujemy (do tego celu najlepiej wykorzystać farby kredowe, które są dostępne na Allegro od 39 zł za opakowanie o pojemności 0,5 litra) lub na nowo pokryjemy lakierem. Nie ma potrzeby zatrudniać grupy fachowców i zrywać ją, co wiąże się z remontem zakrojonym na szerszą skalę. Malowanie boazerii na wybrany kolor przeprowadzimy w ciągu jednego dnia. Akcesoria i materiały, które będą w tym celu potrzebne, to: Papier ścierny (np. gąbka ścierna dostępna na Allegro od 1,50 zł). Ściereczka. Płaski pędzel (do nabycia już od złotówki) lub wałek malarski (od 1,50 zł). Lakier, bejca lub farba (w zależności od tego, jaki efekt chcemy uzyskać i jaki styl aranżacji wnętrz lubimy). Renowacja boazerii – malowanie desek Zanim przystąpimy do malowania boazerii, należy odpowiednio przygotować jej powierzchnię – zmatowić ją, aby farba dobrze się trzymała. Szlifujemy zatem boazerię (łącznie z rowkami), usuwając stare warstwy lakieru za pomocą drobnego papieru ściernego, a następnie oczyszczamy ją z pyłu, używając wilgotnej ściereczki. Tak naprawdę to najbardziej czaso- i pracochłonny etap odnawiania. Jeśli zdecydowaliśmy się na pokrycie boazerii farbą, musimy wybrać kolor. Najlepiej kupić białą, która będzie odpowiednia do każdego wnętrza. W tradycyjnie zaaranżowanym mieszkaniu sprawdzą się też odcienie beżu, a w nowoczesnych – szarość i rozbielony błękit. Pamiętajmy, że jasne barwy optycznie powiększają niewielką przestrzeń, zaś w większym pomieszczeniu można pomalować boazerię na ciemny odcień. Pędzlem nakładamy farbę na łączenia desek i listwy wykańczające, które łączą boazerię z sufitem i podłogą. Natomiast za pomocą wałka malujemy pozostałą część okleiny (tak jak zwykłą ścianę) i gotowe! Odnowiona boazeria może być matowa lub błyszcząca. Wykończenie zależy od tego, jaką farbę wybierzemy. Na efekt ma wpływ również liczba warstw, które nałożymy – uzyskamy krycie od laserunkowego po pełne.
Jak odnowić boazerię?
W uchu świszcze wicher, na twarzy czuć kropelki deszczu. To fajne, jeśli jedziemy rowerem lub motocyklem na przejażdżkę. Niestety zdarza się też w samochodzie, gdy zawiodą uszczelki. Ich wymiana na ogół nie jest trudna i poradzimy sobie z tym samodzielnie. Przede wszystkim – jak zdiagnozować, że uszczelka wymaga wymiany? Kiedy jest zużyta, zaczyna przepuszczać. Co przepuszcza? Najpierw hałas. Do tego akurat bardzo trudno dojść, bo hałas nie atakuje nas nagle, ale zwiększa się wraz z liczbą przejechanych kilometrów. Czasem zwróci na to uwagę pasażer, którego dawno nie wieźliśmy. „Ej, stary, co tu u ciebie tak głośno? Kiedyś było ciszej” – tego typu zdanie powinno nas skłonić do rzucenia okiem na uszczelki. Bo to może być ich wina. Jeśli straciły jędrność, elastyczność, to nie wypełniają już tak skutecznie przerwy między drzwiami a karoserią. Hałas to jedno, ale parciejące uszczelki mogą też przepuszczać powietrze i wodę. W pewnym momencie możemy poczuć na uchu lub szyi powiew wiatru lub kilka kropel deszczu. To dość oczywiste objawy nieszczelności. Wymiana uszczelek box:offerCarousel Sama wymiana jest na ogół prosta jak budowa cepa i wymaga minimalnych wręcz zdolności manualnych. Mimo wszystko warto poszukać odpowiednich instrukcji w Internecie. Każda marka, ba! model auta ma swoje forum, na którym użytkownicy dzielą się wiedzą i doświadczeniami. Wymiana uszczelek w zasadzie sprowadza się do wyciągnięcia starych i włożenia na ich miejsce nowych. Różnice między samochodami najczęściej sprowadzają się do sposobów maskowania uszczelek – czasem trzeba odkręcić jakąś śrubkę lub kawałek plastiku – a także miejsc, w których najlepiej tenże montaż zacząć. Wbrew pozorom ma to spore znaczenie, bo znacząco ułatwia wymianę uszczelki. Gumę często przytrzymują inne elementy drzwi, np. owiewki czy okładziny. Zdarza się, że aby ją wyjąć i włożyć nową, musimy zdemontować nawet lusterko. Dlatego tak ważne jest odpowiednie przygotowanie – chodzi m.in. o to, by po zdjęciu połowy osłon nie okazało się, że ostatnia przykręcona jest jakąś nietypową śrubą czy wymagającą podważenia plastikową płytką, której akurat nie mamy. Idealnie byłoby znaleźć instrukcję serwisową, można się też posiłkować książkami typu „Sam naprawiam” – są na ogół bardzo wartościowe i godne polecenia. Wydanie 30–40 zł na książkę zwróci się bardzo szybko. W zasadzie już przy obliczaniu kosztu robocizny podczas pierwszej prostej naprawy. W każdym razie najpierw musimy kupić odpowiednią uszczelkę. Jeśli nie jesteśmy pewni, czy będzie pasowała do naszego auta, zapytajmy sprzedawcę. Uszczelka to nie jest gorąca bułeczka w piekarni, raczej nikt nam jej sprzed nosa nie sprzątnie, a czas poświęcony na upewnienie się, czy to na pewno właściwa guma, nie będzie stracony. Oczywiście podczas robienia zakupów w sieci mamy prawo do zwrotu towaru, ale koszty przesyłek i tak ponosimy, na dodatek to wszystko trochę trwa. Jeśli mamy już nową uszczelkę, zaczynamy od demontażu starej. Uwaga, pośpiech nie jest wskazany. Być może da się ją wyciągnąć łatwo, ale miejscami mogą nam zostać kawałki gumy, przyklejone do drzwi lub karoserii. Usuwajmy je uważnie, żeby nie zniszczyć lakieru. Jeśli będziemy używać narzędzi, postarajmy się, by były zrobione z plastiku. W taki sposób trudniej będzie nam coś porysować. Bardzo ważne jest to, by w odpowiedniej kolejności zdejmować elementy, które przytrzymują uszczelkę. Mogą być to różnego rodzaju zaślepki, nakładki i inne plastikowe na ogół części. Wiele z nich jest montowanych za zatrzaski, warto więc wcześniej zaopatrzyć się w plastikowe narzędzia do demontażu. Kosztują od kilku–kilkunastu złotych w górę, ale przydadzą się podczas wielu czynności i napraw, nie tylko w samochodzie. box:offerCarousel Nową uszczelkę wkłada się po prostu w szczelinę i przytrzaskuje uprzednio zdemontowanymi zaślepkami i plastikowymi elementami. Uwaga – szczególną uwagę zwróćmy na informację, ile czasu wiąże klej uszczelki. Może się bowiem okazać, że przez kilka godzin nie będziemy mogli zamknąć drzwi auta. Smar do uszczelek box:offerCarousel Zanim zaczniemy wymianę uszczelki, sprawdźmy, czy nie wystarczy ich oczyszczenie lub nasmarowanie. Czasem przyczyną nieszczelności jest jakiś paproch, który się do niej przykleił, a którego nie zauważyliśmy. Częściej to drobne uszkodzenie – uszczelki lubią się czasem odklejać lub wyskakiwać z rynienek, szczególnie w miejscach, gdzie zahaczamy o nie podczas wsiadania. W bardzo wielu przypadkach uszczelek nie trzeba wymieniać i łatwo się o tym przekonać. Na pewno każdy z nas ma pod ręką (a jak nie ma, to powinien nabyć) smar do uszczelek. Kosztuje grosze, a może nas uchronić przed wydaniem większej sumy na nowe uszczelki. Jeśli uszczelka wygląda na zdrową, a mimo wszystko do wnętrza auta dostaje się woda, to sprawdźmy koniecznie, czy nie zatkały się odprowadzające ją kanaliki i otwory. Ale może się też zdarzyć, że uszczelki są już kompletnie sparciałe, odrywają się i kruszą. Nie ma w tym nic dziwnego, to tylko guma, która jest poddawana różnym ciężkim testom i wystawiona na działanie czynników atmosferycznych, mrozu, deszczu itd. Po kilku lub kilkunastu latach przestaje być elastyczna. Wtedy nie pozostaje nic innego, jak zabrać się za wymianę uszczelek.
Jak samodzielnie wymienić uszczelkę w drzwiach?
Jaką torebkę zabrać na wakacje, aby wyglądać modnie? Jakie kolory i modele będą hitem w tym sezonie? Przedstawiamy najmodniejsze wzory torebek na lato. Małe torebki na lato – jaką wybrać? W sezonie letnim 2016 będą królować małe torebki. Niewielkie modele okażą się niezastąpione podczas wycieczek. Docenimy je również podczas imprez i wypadów z przyjaciółmi. W tym roku warto do swojej kolekcji dodać torebki na łańcuszku. Najmodniejsze modele pojawią się w odcieniach: zielonym, turkusowym i różowym. Na czasie wciąż są listonoszki w kształcie podkowy. Stawiamy na beżowe i karmelowe tonacje. Torebki na długim pasku to letni niezbędnik. Nasz letni styl podkreślą także niewielkie torebki w fantazyjne wzory czy zabawne grafiki. Tego lata pokochamy również torebki mini. Ponadto zwracamy uwagę na torebki portfele. Wybieramy kolorowe shoppery na wakacje W krótką podróż obowiązkowo zabieramy ze sobą shoppery. Torebka maksi sprawdzi się nie tylko podczas zakupów. Spełni także funkcję małej walizki, do której spakujemy niezbędne rzeczy, np. na weekendowy wyjazd. Podpowiadamy, że modnym detalem na akcesoriach są obecnie: marynarskie akcenty, paski i elementy sznurka. Duże torby bez zamka to hit lata. Warto wybierać je w zdecydowanych kolorach, takich jak niebieski, czerwony, fioletowy. Na topie będą też shoppery z motywami tropikalnymi. Na modnych dużych torebkach pojawią się kwiaty. Możemy sięgnąć po pastelowe wersje w błękitnych i różowych tonacjach. Na plaży egzamin zdadzą gumowe torby i plastikowe shoppery. Koszyki na lato – czy są nadal modne? Modne lato 2016 nie obejdzie się bez wakacyjnych koszyków. Plecione torebki to hit gorącego sezonu. Warto dodać je do swojej kolekcji, gdyż od wielu lat nie wychodzą one z mody. Pleciony koszyk będzie niezastąpionym elementem stylizacji na plażę. Torebkę ze sznurka możemy również dodać do niezobowiązujących letnich strojów. Szukajmy klasycznych koszyków w odcieniu słomkowym. W trendy wpiszą się także plecione torby plażowe w tonacjach czerwieni i brązu. Do słomkowych torebek dodajmy fantazyjne breloczki lub modnie zawiążmy apaszkę. Wizytowe torebki na lato Lato to także okres przyjęć. Eleganckie zestawy podkreślimy modnymi kopertówkami z metalicznym połyskiem. Modnego wyglądu dodadzą naszym wieczorowym zestawom saszetki, np. czarne. Czekają na nas również pudełkowe torebki. W tym roku wybieramy je w morskich odcieniach. Przyglądamy się bliżej plastikowym akcentom, elementom kamieni i zabawnym grafikom. W trendy wpiszą się wieczorowe torebki z akcentami odznak. Fanki mody powinny postawić na torebki z elementami ręcznego wykończenia typu przeszycia czy frędzle. Eleganckie torebki na lato Na co dzień sprawdzą się torebki do ręki. Możemy sięgnąć po wzory retro z błyszczącej skóry. Na topie będą także niewielkie teczki. Do nowoczesnych stylizacji dodajmy torebki z miękkiej skóry. Okrągłe zakończenia, elementy zamków i sprzączek to detale, które powinny pojawić się na modnych miejskich torebkach. Tego lata wybieramy je obowiązkowo w szarych i kawowych odcieniach. Biznesowe zestawy podkreślą czarne i granatowe torby w wydłużonej, prostokątnej formie. Spakujemy do nich niezbędne do pracy rzeczy, laptop czy tablet. Torebki-worki na lato? Wiązane torebki okażą się praktycznym letnim dodatkiem. Dobierzemy je do sportowych i eleganckich kompozycji. Modne torebki-worki (np. z frędzlami) z pewnością przypadną do gustu miłośniczkom stylu hippie. Skórzane worki w bordowym kolorze ożywią zestawy do pracy, natomiast żółty czy biały worek okaże się uniwersalną torebką na lato.
Modne torby na lato 2016
Oleje mineralne, choć dawno straciły na popularności, wciąż znajdują uznanie wśród niektórych kierowców. Jakie produkty zatem warto wybrać, aby jak najlepiej ochronić silnik przed dalszym zużyciem? Olej mineralny a syntetyczny Oleje mineralne od syntetycznych różnią się bazą olejową, która w przypadku tych pierwszych jest efektem rafinacji ropy naftowej. W praktyce otrzymane cząstki oleju mają nierównomierną strukturę, dlatego nie są w stanie tak dobrze chronić elementów metalowych silnika, jak bardziej zaawansowane oleje syntetyczne. Właśnie z tego powodu, jeśli tylko jest to możliwe, lepiej postawić na popularne „syntetyki”. Mimo wszystko niektórzy kierowcy z premedytacją korzystają z produktów mineralnych, co także może mieć swoje uzasadnienie. Oleje tego typu posiadają z reguły dodatki konserwujące uszczelniacze, dzięki czemu są w stanie w pewnym stopniu ograniczyć zużycie cieczy smarującej. Ponadto produkty mineralne są na ogół tańsze, co stanowi poważny argument natury ekonomicznej, szczególnie jeśli posiadamy samochód o bardzo niskiej wartości. Motul 4000 Motion – dla entuzjastów box:offerCarousel Jednym z czołowych producentów olejów mineralnych jest francuska firma Motul, która znana jest z produkcji wysokiej jakości środków smarujących na potrzeby sportów motorowych. Produkt o oznaczeniu 4000 Motion jest dostępny w trzech różnych lepkościach: 10W30, 15W50 oraz najpopularniejszej, czyli 15W40. Motul przeznaczony jest zarówno do silników benzynowych, wysokoprężnych, jak i posiadających turbodoładowanie. Spełnia specyfikację ACEA A3/B3 oraz normy MB-Approval 229.1. Motul 4000 Motion jest produktem z najwyższej mineralnej półki, co znalazło odzwierciedlenie w cenie. Za opakowanie o pojemności 5 l zapłacimy nawet 100 zł, a więc kwotę porównywalną do oleju syntetycznego ze średniej półki. Olej ten wybierany jest jednak często przez entuzjastów youngtimerów i innych pojazdów zabytkowych. Liqui Moly MoS2 Leichtlauf – siła molibdenu box:offerCarousel Liqui Moly to niemiecka marka segmentu premium, która swoimi produktami smarnymi wielokrotnie zdobywała najwyższe wyróżnienia w testach przeprowadzanych przez redakcje z całego świata. Produkt MoS2 Leichtlauf nie jest zwykłym olejem mineralnym, gdyż w swoim składzie posiada dodatek olejowy w postaci dwusiarczku molibdenu. Jego obecność sprawia, że film olejowy ulega znaczącemu wzmocnieniu i zarazem zwiększa żywotność silnika. Zastosowanie oleju marki Liqui Moly pozytywnie wpływa także na kulturę pracy silnika. MoS2 Leichtlauf, podobnie jak Motul 4000 Motion, cechuje się wysoką ceną. Za opakowanie o pojemności 5 l (15W40) zapłacimy nawet 120 zł. Elf Sporti TXI – dla zmniejszenia zużycia oleju box:offerCarousel Interesującym produktem mineralnym z punktu widzenia właścicieli aut zużywających duże ilości oleju jest Elf Sporti TXI. Do jego wyróżników zaliczyć można bowiem bardzo niską lotność, dzięki której olej ten cechuje się iluzoryczną tendencją do odparowywania przy wyższych temperaturach. W praktyce mniejsza jego ilość spala się na ściankach cylindrów. Ponadto Elf Sporti TXI jest neutralny dla stosowanych w silniku uszczelek. Jego cenę, w porównaniu do produktów Motul i Liqui Moly, można uznać za umiarkowaną. Za opakowanie o pojemności 5 l zapłacimy ok. 70 zł.
Najlepsze dostępne oleje mineralne
Wiele czytelniczek lubi od czasu do czasu sięgnąć po ciepłą i optymistyczną opowieść o tym, jak książki zmieniają świat na lepsze. „Księgarnia spełnionych marzeń” Katariny Bivald to książka, która doskonale wpisuje się w tę tematykę. Katarina Bivald to szwedzka autorka, która napisała książkę o małym miasteczku w stanie Iowa. Brzmi nietypowo? Tak właśnie jest – choć autorka korzysta z dobrze znanych rozwiązań fabularnych, potrafi tchnąć świeżość w swoją opowieść. Jej historia o księgarni w Broken Wheel jest urocza, zabawna i bynajmniej nie nudna. Nietypowa znajomość Sara ma dwadzieścia osiem lat, nie ma pracy, kocha książki i nie wie, co zrobić ze swoim życiem. Jest raczej nieśmiała i lepiej się czuje w towarzystwie książek niż ludzi. Amy to sześćdziesięciopięcioletnia, chora, lecz energiczna Amerykanka, mieszkająca w otoczeniu książek i przyjaciół w malutkim miasteczku wśród pól kukurydzy. Zamawia książkę w szwedzkiej księgarni, w której pracuje Sara, i to przypadkowe zamówienie przeradza się w korespondencyjną znajomość, a wreszcie przyjaźń. Gdy Sara traci pracę, zadziwia samą siebie, przyjmując zaproszenie Amy na wakacje. Pakuje do plecaka kilka ulubionych książek, bez których czułaby się nieswojo, i leci przez ocean, by spotkać przyjaciółkę. To, co dzieje się później, przypomina nieco scenariusz czarnych komedii. Nic nie toczy się tak, jak powinno, jednak przyjemność samodzielnego odkrycia zabawnych perypetii Sary pozostawię czytelnikowi książki. Łatwo przewidzieć, że Sara nie spędzi cichych i spokojnych dni na rozmowach o książkach. Małe miasteczko i książki Opowieść, która miała być historią dwóch kochających książki kobiet, jest tak naprawdę opowieścią o całej rzeszy zwariowanych, uroczych i oryginalnych mieszkańców Broken Wheel. Przyjazd Sary, początkowo traktowany jako nietypowy powód do plotek, zachwieje ich poglądami na życie i uprzedzeniami. Spłoszona Szwedka, która sprawia wrażenie, jakby miała ochotę uciec, gdy tylko ktoś się do niej odezwie, zacznie wpływać na ich świat – nie swoją osobowością, ale za pośrednictwem książek, które kocha i którymi pragnie się dzielić. Okazuje się, że nawet nieczytającą społeczność książki mogą zmienić na lepsze. Niewielka księgarnia, którą otwiera Sara, staje się atrakcją turystyczną, zaś książki podstępem wciskane mieszkańcom miasteczka sprawiają, że samotne kobiety wchodzą w nowe związki, ludzie pełni uprzedzeń zaczynają akceptować homoseksualnych członków swojej społeczności, nieszczęśliwi ojcowie odnajdują swoje dzieci. A Sara? Oczywiście – jej życie także ulegnie zmianie, co nie stanowi dla czytelnika niespodzianki. Przyjemnie jest jednak obserwować, jak to się dzieje. Książka na poprawę humoru „Księgarnia spełnionych marzeń” jest doskonałym lekarstwem na zły humor, paskudną pogodę i chandrę. Opowieść Katariny Bivald jest tak delikatna, stonowana i wdzięczna, że nie sposób nie ulec jej urokowi, przy okazji nabierając wiary, że dzięki książkom wszystko może stać się prostsze i lepsze. Przy okazji zaś uważny czytelnik może wynotować sporo interesujących tytułów, które Sara poleca swoim znajomym. Książka „Księgarnia spełnionych marzeń” dostępna jest także w fomie e-booka w formatach EPUB i MOBI w cenie ok. 33 zł. Źródło okładki: www.wydawnictwoamber.pl
„Księgarnia spełnionych marzeń” Katarina Bivald – recenzja
Oczekując na narodziny dziecka, zaczynamy kompletować wyprawkę, a także urządzamy jego pokój. Jeśli jest to pierwsze dziecko w rodzinie i nie ma po kim odziedziczyć najpotrzebniejszych rzeczy, czeka nas nie lada wyzwanie. Oprócz łóżeczka, ubranek, pieluch oraz wózka powinniśmy pomyśleć o wanience do kąpieli. Obecnie na rynku możemy wybierać spośród różnych rodzajów wanienek. Na szczególną uwagę zasługują wanienki anatomiczne, dzięki którym kąpiel dziecka jest bezpieczniejsza i jeszcze przyjemniejsza. Wanienka anatomiczna jest bardzo wygodna i bezpieczna nie tylko dla dziecka, ale także dla kąpiącego je rodzica, ponieważ nie musi on już podtrzymywać maluszka obiema rękami. Wanienki zawierają specjalne antypoślizgowe wkładki lub zostały ukształtowane tak, aby dopasować się do ciała dziecka. Dzięki temu możemy w nich położyć lub usadzić dziecko w sposób, który zapewni mu bezpieczną i przyjemną kąpiel. Wanna anatomiczna Tega Wanienka z formą anatomiczną, która „rośnie” razem z dzieckiem. Jest odpowiednia zarówno dla maluszka (od 0 do 6 miesięcy), jak i dla starszego dziecka (od 6 do 12 miesięcy), ze względu na dwa siedziska. Początkowo dziecko może kąpać się w pozycji leżącej, a gdy podrośnie, może bawić się podczas kąpieli w pozycji siedzącej. Co więcej, wanienka posiada termometr, który pokaże nam, czy temperatura wody jest odpowiednia. Po kąpieli łatwo wypuścimy wodę przez korek, który znajduje się na spodzie. Istnieje również możliwość przyłączenia zestawu do odpływu wody. Cena: ok. 60 zł. Wanienka dziecięca anatomiczna, OKT kids Kolorowa wanienka, która zwróci uwagę niejednego malucha. Ozdobiona postaciami z serialu dla dzieci Wesoła farma, dzięki technologii IML (in-mould labeling – etykietowanie w formie) jest w pełni bezpieczna dla naszej pociechy. Technologia IML pozwala na umieszczenie wysokiej jakości obrazków już w trakcie procesu produkcyjnego. Dzięki temu mamy pewność, że ozdoby nie odkleją się podczas użytkowania, ponieważ grafika jest umieszczana w produkcie, a nie na jego powierzchni. Cena: ok. 40 zł. Wanienka anatomiczna Tippitoes Wyprofilowana wanienka przeznaczona dla najmłodszych dzieci. Dzięki anatomicznemu kształtowi możemy bez obaw położyć w niej dziecko. Została wyposażona w antypoślizgową powierzchnię, która zapobiega ślizganiu się dziecka. Na uwagę zasługuje piankowe wsparcie dla główki dziecka, dające nam pewność, że maluszek nie uderzy się podczas kąpieli. Wanienka posiada korek, dzięki któremu z łatwością opróżnimy ją z wody. Jeśli planujemy wyjazd na urlop z małym dzieckiem, ta wanienka będzie idealna. Jest niewielkich rozmiarów, a do tego bardzo lekka, zatem nie zajmie zbyt dużo miejsca i nie sprawi kłopotu w podróży. Posiada wygodne uchwyty, dzięki którym z łatwością ją przeniesiemy. Cena: ok. 100 zł. Wanienka anatomiczna CAM Wanienka włoskiej firmy CAM posiada anatomiczny kształt oraz dwa siedziska antypoślizgowe. Może służyć zarówno noworodkowi, jak i starszemu dziecku, które już siada i bawi się podczas kąpieli. Producent zapewnia, że wanienka jest stabilna i bezpieczna. Jej zaletą jest przede wszystkim to, że możemy jej używać zaraz po urodzeniu dziecka – aż do osiągnięcia przez nie 12 miesięcy. Wanienka posiada dwa schowki, w których możemy umieścić mydło, płyn do kąpieli lub gąbkę. Z pewnością przydadzą się również na schowanie dziecięcych zabawek. Wyposażona jest w korek, przez który łatwo możemy opróżnić wannę z wody. Wanienka została wykonana z wysokiej jakości materiału. Jak zapewnia producent, jest odporna na zarysowania i łatwa w utrzymaniu czystości. Cena: ok. 100 zł. Niektóre modele wanienek posiadają dodatkowo stelaż, który jest bardzo wygodny zwłaszcza dla rodziców, ponieważ, kąpiąc dziecko, nie musimy się schylać. Wybierając odpowiedni model, warto również zwrócić uwagę na możliwość zamontowania odpływu. Często mama dziecka zaraz po porodzie nie może dźwigać cięższych rzeczy, a wanienka wypełniona wodą trochę waży. Dzięki odpływowi będzie mogła ze spokojem wykąpać dziecko i nie martwić się o przenoszenie ciężkiej wanienki. Poza tym sprawdźmy, czy wanienka jest bezpieczna i nie ma ostrych krawędzi, o które dziecko mogłoby się skaleczyć.
Wanienki anatomiczne – czym się charakteryzują?
Kiedy myślisz o wielkanocnych specjałach, co przychodzi ci na myśl? Obok babek, serników i jaj w każdej niemal postaci na świątecznym stole niezmiennie pojawiają się pieczone kaczki, gęsi, szynki, kiełbasy, pasztety… Dość ciężkostrawny jadłospis, tym bardziej, że wiosną chętniej sięga się po lekkie, warzywne sałatki, niskotłuszczowe zupy, nowalijki. Może spróbujesz przygotować Wielkanoc bez mięsa? Jeśli twoi bliscy nie potrafią wyobrazić sobie dań wyłącznie wegetariańskich, przyrządź chociaż kilka potraw, które zainteresują gości znudzonych wysokokalorycznym menu. Co podasz zamiast mięsa? Zielona, warzywna i niezwykle pyszna Wielkanoc to propozycja nie tylko dla wegetarian. Jeśli twoi goście dbają o zdrowe odżywianie i linię, z entuzjazmem przyjmą bezmięsny jadłospis. Jeżeli nie chcesz całkowicie rezygnować z mięsnych przysmaków, przyrządź kilka lżejszych i bardziej kolorowych dań, które zaintrygują świątecznych smakoszy. Czym i jak zastąpić mięso na wielkanocnym stole? Kucharze od lat z powodzeniem zamieniają mięso na soję. W świątecznym menu powinno znaleźć się miejsce dla sojowych kotletów, gulaszu, pierogów czy tofu. Zastanów się również nad „odchudzeniem” tradycyjnego żuru – wrzuć do wielkanocnej zupy sojowe parówki lub kiełbasę. Przynajmniej jeden pasztet przygotuj z mielonych ziarenek soi zamiast z królika czy zająca. Nie przepadasz za nimi? Zrób pasztet z jajek. Ugotuj je, posiekaj, dodaj plasterki pora i podduś na patelni na maśle. Wzbogać potrawę ulubionymi ziołami i przyprawami – nie zapomnij o szczypcie soli ziołowej, curry i majeranku. Lubisz dania z charakterem? Przyda się pieprz cayenne i rosyjska musztarda. Bułka tarta i surowe jajko zwiążą masę w zwartą całość – przełóż ją do foremki, w której zwykle pieczesz pasztet. W nagrzanym piekarniku pachnący przysmak powinien spędzić trzy kwadranse, a później przez kilka godzin stygnąć i „odpoczywać” w spiżarni. Kiedy smaki przenikną się – możesz serwować bezmięsny specjał domownikom. Przyrządzając wegetariańską Wielkanoc, pamiętaj, że warto uzupełnić białko w menu. Białko zwierzęce zastąpią potrawy z brązowym ryżem, szpinakiem i warzywami strączkowymi. Warzywa i słodkości w roli głównej Wielkanoc z potrawami wegetariańskimi nie wiąże się z pasmem wyrzeczeń – to barwna, smakowita propozycja, która dostarcza organizmowi moc witamin – tak niezbędnych po długiej, mroźnej zimie. Nie obawiaj się łączyć smaków w oryginalny sposób – kuchnia wegetariańska słynie z nietuzinkowych potraw. Puść wodze fantazji – przygotuj nieszablonową sałatkę z buraków, ananasów i orzechów włoskich, bób wymieszaj z aromatycznym rozmarynem, a pory zapiecz w panierce. Gdy zdecydujesz się uszczuplić mięsne menu, rozbuduj kartę ciast, ciasteczek i innych słodkości. Lukrowane mazurki pięknie prezentują się obok babek drożdżowych, pasch i lekkich bezowych rolad, które samym widokiem wprawiają żołądek w przyjemne drżenie. Święta bezmięsne wbrew pozorom mogą być wyjątkowo smaczne i różnorodne, a „odchudzone” potrawy potrafią mile zaskoczyć niejednego łasucha. Jeśli wciąż brakuje ci czasu i święta zwykle przygotowujesz na ostatnią chwilę, postaw na nieskomplikowane przepisy. Dania, które nie zatrzymają cię w kuchni na długie godziny, zniewolą podniebienia gości bardziej niż wyszukane potrawy. Co powinno znaleźć się na wielkanocnym stole? Zapiecz w piekarniku bukiet ulubionych warzyw. Pokrojoną żółtą paprykę, plasterki pomidorów i obraną cukinię przypraw piórkami czerwonej cebuli, zielonym rozmarynem i ząbkami czosnku. Smak wzbogać koniecznie szczyptą soli, pieprzu i odrobiną oliwy z oliwek. Wstaw jarzynowy „wachlarz” do piekarnika i poczekaj, aż rozkosznie zmięknie. Zanim podasz specjał gościom, skrop go kilkoma kroplami octu balsamicznego. Brokuły w nowej odsłonie Choć brokuły w polskiej kuchni często (i niesłusznie) kojarzą się z nudą, bez trudu wyczarujesz z nich wielkanocne rarytasy. Przygotuj klasyczne kruche ciasto z mąki, masła, żółtka, wody i schłodź je w lodówce. Pora na wegetariański dressing: posiekaj cebulę i wrzuć ją na rozgrzane masło. Sos wybornie zagęści niewielka ilość mąki, śmietany i startego żółtego sera. Zajmij się brokułami: podziel je na części, najlepiej w kształcie małych „różyczek” i potrzymaj chwilę we wrzącej wodzie. Co dalej? Podpiecz tartę – wystarczy kilka minut w gorącym piekarniku. Posyp ją przygotowanymi warzywami, dodaj świeżą paprykę i wstaw do pieca jeszcze na kwadrans. Kiedy kompozycja połączy się w idealną całość, a zniewalający zapach powędruje do wszystkich zakątków domu, najwyższy czas prosić do stołu. Niebanalny, wielkanocny, ciepły i bardzo chrupiący posiłek urzeknie wszystkie kubki smakowe – bez wyjątku. Wielkanoc (choćby w części) wegetariańską warto przygotować również wtedy, gdy wśród gości znajdą się osoby zupełnie niejedzące mięsa. Nie wolno o nich zapominać: piękne, radosne i pełne tolerancji święta powinny uwzględniać wegetarian w menu, tym bardziej, że przybywa ich każdego roku. A cóż to za ucztowanie, jeśli obok siedzi ciocia, siostra lub syn, którzy z zasady nie przełkną nic mięsnego i mogą tylko patrzeć na smakołyki znikające w ustach sąsiada? Przyrządź dla nich kilka potraw, które na pewno skuszą też pozostałych domowników, zmęczonych świątecznym łakomstwem. Dania, stworzone z myślą o różnorodnych zwyczajach kulinarnych i dietach najbliższych, to idealny sposób, by całym sercem życzyć wszystkim wesołych świąt.
Pomysły na Wielkanoc bezmięsną – (nie tylko) dla wegetarian
Parasol skutecznie ochroni nas zimą przed deszczem oraz śniegiem. Nie musi być przy tym niezbędnym, nudnym dodatkiem. Możemy wybrać taki, który skutecznie ożywi naszą stylizację i pozwoli bawić się stylem. Ciekawy albo śmieszny parasol pomoże nam zachować dobry humor, nawet gdy pogoda za oknem nie zachęca do zabawy. Parasol to dodatek uniwersalny, przydatny o każdej porze roku. Sprawdzi się latem, chroniąc nas przed słońcem i dostarczając cienia. Jest niezbędny jesienią i wiosną, gdy musimy mierzyć się z uciążliwym deszczem. Przydaje się także zimą, gdy chcemy ochronić się przed opadami deszczu, śniegu i deszczu ze śniegiem. Jak dobrać parasol, aby był stylowy i pasował do stylizacji? Parasol czy parasolka? Wybierając parasol, musimy przede wszystkim zdecydować o jego wielkości. Możemy wybierać zarówno spośród nieskładanych, długich parasoli, jak i króciutkich parasolek, które z łatwością zmieszczą się w damskiej torebce. Wybierajmy długość dodatku w zależności od potrzeb. Warto mieć co najmniej dwa parasole, pasujące na każdą okazję. Elegancki, długi parasol przyda nam się, gdy idziemy na oficjalną kolację. Z kolei krótka, poręczna parasolka idealnie sprawdzi się na co dzień. Klasyka w kolorze Najpraktyczniejszym rozwiązaniem będzie oczywiście wybór klasycznego, składanego parasola w jednolitym kolorze. Czarny lub granatowy parasol pasuje do wszystkiego i sprawia, że stylizacja od razu staje się bardziej elegancka. Czarny parasol będzie dobrze wyglądał z długim, zimowym płaszczem i kozakami oficerkami. Pamiętajmy jednak, aby nasza stylizacja nie była zbyt ponura. Dobrym rozwiązaniem będzie dodanie koloru w postaci wyrazistego szalika lub czapki. Wprowadzanie radosnych barw do zimowych stylizacji zawsze jest dobrym pomysłem. Możemy wybrać jednolity, ale wyrazisty kolor naszego parasola. Do szarości będzie pasować różowa parasolka, a żółte barwy parasola natychmiast sprawią, że noszona przez nas czerń będzie wyglądać pogodniej. Nie bójmy się eksperymentować z łączeniem kolorów. Nowoczesne przezroczystości Bardzo modne są przezroczyste parasole. Z pewnością spodobają się tym paniom, które na bieżąco śledzą trendy. Możemy wybierać spośród modeli zupełnie gładkich lub takich, które mają kolorowe lamówki. Hitem są także transparentne parasole ze wzrokami, np. w kwiaty lub panoramę miasta. Są efektowe i nowoczesne, ale jednocześnie nie przytłaczają stylizacji. Pasują do większości zimowych strojów i pokazują, że potrafimy z przymrużeniem oka bawić się modą i trendami. Przezroczysty parasol z zabawnym lub efektownym wzorkiem będzie pasował paniom w każdym wieku. Kropki, kreski i panterka Odważne panie, które nie boją się wyróżniać z tłumu, z pewnością zainteresują się bogato zdobionymi parasolami. Do wyboru mamy wiele wzorów i kolorów. Parasolka w panterkę wciąż jest modnym dodatkiem. Paniom o romantycznej duszy spodobają się delikatne parasolki w kropki– możemy znaleźć modele zarówno gładkie, jak i wykończone subtelną koronką. Kropki wyglądają dobrze w każdej wersji kolorystycznej, jednak pamiętajmy, aby dopasować je do reszty naszego stroju. Chociaż noszenie wielu wzorów nadal jest jednym z trendów, należy to robić umiejętnie. Klasycznym wzorem, który można zobaczyć na parasolkach, jest kratka. Jest jednocześnie wyrazista i elegancka. Najmodniejsze parasolki w kratkę, utrzymane w odcieniach beżu i bordo będą pasować zarówno paniom, jak i panom. Parasol jest niezbędnym dodatkiem o tej porze roku, gdy pogoda jest nieprzewidywalna. Oprócz klasycznych, długich modeli warto zawsze mieć pod ręką niewielką parasolkę na wypadek nagłego opadu. Ochroni nas ona nie tylko przez deszczem i śniegiem, ale także przed zimnym wiatrem. Za jej pomocą można także w łatwy sposób podkręcić stylizację, dodając jej pazura lub elegancji.
Wybieramy stylowy parasol
Windsurfing, kitesurfing, nurkowanie – bez względu na to, jaką wodną dyscyplinę uprawiamy, bez odpowiedniego stroju się nie obejdzie. Przed wychłodzeniem i promieniami słonecznymi najlepiej zabezpiecza pianka termiczna. Podpowiadamy, kiedy warto w nią zainwestować i jak wybrać najlepszą. Kiedy warto kupić piankę? Kombinezony, koszulki i spodnie z pianki neoprenowejprzeznaczone do pływania oraz ogólnie rozumianych sportów wodnych to propozycja zarówno dla amatorów, jak i profesjonalistów. Chronią przed wyziębieniem w wodzie i działaniem promieni słonecznych na lądzie. Zapewniają dodatkową wyporność, dzięki czemu doskonale nadają się do nauki pływania. Nadają się zarówno dla dorosłych, jak i dzieci, które lubią się bawić na plaży. Jeśli co najmniej raz w roku uprawiamy sporty wodne, przyda się nam pianka do pływania. To, jaki model oraz w jakiej cenie wybierzemy, zależy przede wszystkim od poziomu naszego zaawansowania, częstotliwości uprawiania sportu oraz możliwości finansowych. Najpopularniejsi producenci, tacy jak Roxy,Quiksilver czy Mystic, oferują pianki za 200–800 zł. Na co zwrócić uwagę? Wybór pianki zależy przede wszystkim od dwóch czynników: rodzaju sportu oraz miejsca, w którym będziemy go uprawiać. Amatorom wystarczy zazwyczaj pianka jednego rodzaju, jednak profesjonaliści pływający poza sezonem będą potrzebować kilku. Na rynku są pianki trzech rodzajów: mokra, półsucha i sucha, pozwalające na uprawianie sportów wodnych w różnych warunkach atmosferycznych oraz temperaturach. Kupując kombinezon lub koszulkę z pianki – czyli neoprenu – należy zwrócić uwagę na jej grubość, która powinna wynosić od 2 do 6 mm (w zależności od sezonu). Warto pamiętać, że grubsze modele mogą krępować ruchy. Strój powinien być dopasowany do sylwetki i dobrze przylegać do ciała, nie uciskając jednocześnie szyi. Zbyt luźny będzie nabierał wody, a za ciasny utrudni poruszanie się. Ważne są również: precyzja wykonania stroju z neoprenu, jakość szwów, wykończenie na łączeniach i ewentualne wzmocnienia. Rodzaje pianek Ubrania z pianki suchej przeznaczone są przede wszystkim dla osób nurkujących w wodach zimnych, a takżewindsurferów i kitesurferów pływających poza sezonem. Ten model całkowicie izoluje ciało od wody, zapobiegając wyziębieniu organizmu w temperaturach bliskich 0°C. Koszulek i kombinezonów z pianki suchej nie zakłada się na gołe ciało, tylko na specjalny ocieplacz, czyli swojego rodzaju bieliznę termoaktywną (jej gramatura zależy od rodzaju wód, w których zamierzamy nurkować). Pianka półsucha (nazywana też półmokrą) nadaje się do uprawiania sportów w sezonie letnim i wczesnojesiennym. To doskonały wybór dla osób, które uprawiają windsurfing lub pływają na skuterze wodnym. Koszulki i kombinezony z pianki półsuchej nie izolują całkowicie od wody, dlatego nie sprawdzą się podczas nurkowania w niskich temperaturach. Najlepiej korzystać z nich w wodach o temperaturze 10–20°C. Charakterystyczny dla pianek półsuchych jest poprzeczny zamek. Ubrania z pianki mokrej idealnie sprawdzają się podczas upałów, chroniąc skórę przed słońcem, wiatrem i różnicami temperatur między wodą a powietrzem. Pianki używane w sezonie letnim mają 2–3 mm grubości i dostępne są w trzech wersjach: z długimi, krótkimi lub doczepianymi rękawami. Stroje z pianki mokrej wykonane są z reguły ze streczu i wyposażone w gumowe wzmocnienie na wysokości klatki piersiowej. )
Kiedy warto kupić piankę do pływania i jaką wybrać?
Można pomyśleć, że auta klasy średniej powinny mieć spore bagażniki i w rzeczywistości ten segment nie wypada najgorzej, ponieważ ponad 600-litrowe kufry pomieszczą potrzeby każdego wyjazdu (nawet tego dwutygodniowego), a przydadzą się podczas remontu lub małej przeprowadzki. Co ciekawe, niektóre samochody z TOP 5 aut kompaktowych zaskoczyły przestronnością i mogłyby się pojawić również w dzisiejszym rankingu. Mniejsze auta z zewnątrz mają czasem większe bagażniki niż przedstawiciele kolejnego segmentu. Tym razem również zacznę od szóstego miejsca, bo to kolejny raz, w którym Hyundai bije model KIA tylko o 1 lub 2 litry. Na miejscu tych producentów prosiłbym chyba o ponowne zmierzenie pojemności. Optima Kombi w tym przypadku ma około 552 litrów w bagażniku, a auto z najniższego stopnia TOP 5 tylko jeden litr więcej. Hyundai i40 Wagon – 553 litry Koreański model zaskakuje przestronnością nie tylko na tylnej kanapie, ale również po otwarciu klapy bagażnika. Mimo że różnica między sedanem a kombi to tylko niecałe 30 litrów, będąc głową rodziny, na pewno wybrałbym kombi. Auto na rynku istnieje w takiej konfiguracji od 2011 roku, a pojemność bagażnika w tym czasie w ogóle się nie zmieniła. W połączeniu z dobrymi silnikami benzynowymi oraz rozsądną ceną i długoletnią gwarancją – Hyundai może być dobry wyborem. Opel Insignia Sports Tourer – 560 litrów Niemiecki przedstawiciel segmentu D w nowym nadwoziu zaskakuje ciekawymi liniami i dynamicznym wyglądem. Wskazywać może na to sama nazwa modelu, aczkolwiek pod względami praktycznymi Opel zajął dopiero 4 miejsce. Mimo, że 560 litrów to dobry wynik, samo wnętrze Insignii mocno otacza kierowcę, zabierając sporo przestrzeni i pasażerskiego komfortu. Nie jest już tak klaustrofobicznie, jak we wcześniejszej generacji – od 2008 roku auto miało 540 litrów w bagażniku. Renault Talisman – 608 litrów To jeden z nielicznych przykładów, w których standardowa odmiana ma większy bagażnik niż wariant rodzinny. Tak się złożyło, że w Talismanie ta różnica to prawie 40 litrów, więc nie mała. Fakt, że nadwozie Grandtour jest bardzo atrakcyjnie i wygląda nieźle jak na ten typ auta, ale kwestia bagażnika jest lekko zaskakująca. Na szczęście problem ten znika, gdy złożymy tylną kanapę (wówczas kombi wygrywa – 1681 litrów vs 1022 litry). Dodam też, że następca Laguny jest na rynku dopiero od 2015. Starsze, lecz bardzo popularne, Renault miały mniejsze bagażniki (508 oraz 475 litrów). Volkswagen Passat Variant – 650 litrów Przedstawiciele grupy VAG znacznie dominują w omawianym segmencie pod tym względem. Uwielbiane auto w Polsce w wersji kombi może pochwalić się ogromną przestrzenią kufra. Szereg uchwytów, haczyków, szyn i innych udogodnień pozwala dowolnie wykorzystywać to miejsce. Równie dużo przestrzeni pojawia się, gdy drugi rząd siedzeń zostanie złożony – płaska podłoga może pomieścić aż 1780 litrów. Co ważne, starsze generacje Passata również miały duże kufry. Volkswagen Passat VI i VII 603 litry, generacja V (ta najbardziej lubiana w polskim Internecie) to tylko 495 litrów. Na przykładzie tego auta najlepiej widać, jak lata wpłynęły na wielkość samochodu. Skoda Superb Kombi – 660 litrów Wynik nie do pobicia i to od kilku generacji. Superb zawsze przodował w tej materii i nie bez powodu często nazywa się go królem przestrzeni. Bagażnik to tylko kontynuacja ogromnej kabiny, w której można siedzieć nawet po turecku bez żadnego problemu. I to nieważne, jakiej postury pasażerowie wchodzą tylnymi drzwiami. To poziom niektórych limuzyn wyższych klas. Wróćmy jednak do kufra, bo ten wraz z siatkami, rzepami i innymi rozwiązaniami Simply Clever pozwala bezpiecznie przewozić ładunki. I tak już od 2009 roku, bo wtedy Skoda przekroczyła poziom 600 litrów w bagażniku. Czy to już maksimum pojemności bagażników aut osobowych? Oczywiście, że nie, ponieważ kolejne artykuły zahaczą o modne SUVy oraz minivany. To te segmenty walczą teraz o duże rodziny. Oczywiście miejsca podgryzają im takie auta, jak te wymienione wyżej. Europejski rynek zawsze będzie kochał kombi, a nasz ojczysty tym bardziej. W końcu to najbardziej uniwersalne samochody świata, zwłaszcza te służbowe.
Top 5 – auta klasy średniej z największym bagażnikiem
Garnitur kojarzy się najczęściej z sytuacją bardzo formalną, poważną. To jeden z powodów, dla których mężczyźni niezbyt chętnie wybierają ten strój na co dzień. Wystarczy jednak odrobina fantazji i odwagi, by dodać mu lekkości i go odczarować. Moc tę posiadają dodatki. Nietuzinkowe spinki do mankietów czy zabawne krawaty to prosty sposób na to, by na garnitur spojrzeć z przymrużeniem oka. Odpowiednio dobrane, pozwolą poczuć się pewnie każdemu, kto nie przepada za marynarkami i spodniami w kant. Zanim jednak zdecydujemy się na wybór zabawnych, oryginalnych dodatków musimy zastanowić się, gdzie możemy sobie na to pozwolić. Na jaką okazję? Garnitur najczęściej zakładany jest na wyjątkowe okazje. I dobrze, jeżeli będziemy o tym pamiętali. Odróżnienie niektórych sytuacji, w których zakładamy garnitur, od codziennej stylizacji na pewno dobrze wpłynie na noszącego. Dlaczego to takie ważne? Głównie dlatego, że w pewnych sytuacjach garnitur wraz z krawatem i spinkami do mankietów noszone są po to, by podkreślić ich charakter. Dobrymi przykładami będą ślub, obrona pracy magisterskiej, rozmowa kwalifikacyjna czy ważne spotkanie biznesowe. W takich sytuacjach lepiej jest zachować powściągliwość w wyborze dodatków. Co innego, kiedy wybieramy się np. na wieczór kawalerski lub kiedy charakter spotkania czy pracy nie podlega w tak dużej mierze wymogom stroju formalnego. Wówczas tego rodzaju dowcipny element będzie ciekawym urozmaiceniem garnituru. Poza tym dobrze też znać dress code danego wydarzenia czy imprezy. Wspomniany już wieczór kawalerski może zakładać, że uczestnicy tego rodzaju imprezy zakładają krawaty, które obrazują ich zainteresowania (np. wzory aut, postaci z ulubionych kreskówek) albo przedstawiają wizerunki czy logotypy ulubionych zespołów muzycznych, na co nie można sobie pozwolić, kiedy wybieramy się np. na randkę. Spinki, z racji swojego niewielkiego rozmiaru, pozwalają bardziej popuścić wodze fantazji. Dzięki czemu, nawet nie znając dress code’u, jesteśmy w stanie przemycić za pomocą tego drobiazgu element humorystyczny. Zasady Przy wyborze dodatków zawsze należy się też kierować tymi samymi zasadami modowej etykiety dotyczącymi połączenia barw, deseni i faktur. Pamiętajmy bowiem, że zabawny krawat czy niecodzienna spinka do mankietu w kształcie np. samochodu czy kolorowego parasola zawsze są dodatkami. Nie powinny one nadać tonu całej stylizacji, a jedynie podkreślać pozostałe jej elementy, takie jak buty czy marynarka. Innymi słowy, nawet te najbardziej szalone dodatki podlegają takim samym zasadom wyboru jak ich klasyczne, stonowane odpowiedniki. Na przykład ciemny kolor garnituru dobrze podkreślą kontrastujące z nim spinki do mankietów. Do jasnych koszul dobrze jest wybrać krawat, który uzupełnia barwę marynarki i spodni. Wówczas wzór, jaki się na nim znajduje, ma drugorzędne znaczenie, co pozwala na większą dowolność w jego wyborze. Krawaty, które informują o tym, że ich właściciele to supertatusiowie, na pewno są miłym prezentem, ale tego rodzaju deklaracje trzeba wygłaszać w odpowiednich momentach. Taki krawat świetnie sprawdzi się na imprezie rodzinnej czy przyjęciu urodzinowym pociechy. Podobne dodatki znajdą swoje miejsce w sytuacjach, w których dress code jest bardzo umowny, a wszyscy uczestnicy dobrze się znają i nie odczytają takiego napisu jako krzykliwej informacji. Umiar to podstawa To jedna z podstawowych zasad, która pozwala łączyć elementy klasyczne z fantazyjnymi. Jeśli wybieramy np. krawat w popularne „smiley face”, to reszta stylizacji powinna być bardziej klasyczna. Zrezygnujmy wówczas z odjazdowych spinek czy dowcipnej koszuli. Ta sama zasada obowiązuje, gdy wybieramy szalone uzupełnienie mankietu – wówczas zwariowany krawat bywa niepotrzebny. Mniej znaczy więcej – to dobra dewiza, którą powinniśmy się kierować. Wówczas dużo łatwiej przyjdzie nam zachować styl. Zbyt dużo różnorodnych elementów powoduje bowiem bałagan i zamazuje obraz, jaki chcemy uzyskać za pomocą dodatków. Coś o sobie Spinki do mankietów są dobrym nośnikiem dodatkowych informacji o osobie, która je wybrała i założyła. Mnogość wariantów, w jakich są dostępne, sprawia, że praktycznie każdy może wybrać coś dla siebie. Miłośnik motoryzacji może wybrać spinki przedstawiające samochód lub ulubionego producenta samochodów. Fan gier planszowych lub karcianych na pewno doceni spinki w kształcie kostek do gry czy kolorów karcianych. Muzyka ucieszą spinki w kształcie gitary czy innego instrumentu. Dzięki temu można być bliżej swojej pasji, nawet w sytuacjach, w których, zdawałoby się, nie ma na nie miejsca. Z pewnych rzeczy nie trzeba bowiem rezygnować, trzeba tylko znaleźć sposób, jak je komunikować. A dobrze dopasowane do naszych zainteresowań spinki czy krawaty są tego świetnym przykładem. Coś optymistycznego Dzięki niecodziennym dodatkom łatwo możemy zarówno odczarować formalny charakter garnituru, jak i nadać mu indywidualny, wyjątkowy charakter. Mądrze dobrane nie tylko sprawią, że poczujemy się lepiej i pewniej w takim stroju, ale też pozwolą zaskoczyć innych. Poczucie pewności siebie, tak ważne w dzisiejszych czasach, często można podnieść właśnie strojem. To z kolei rzutuje na całość naszego samopoczucia, o które zawsze trzeba dbać. Tak naprawdę bowiem wszystkie dodatki do naszego stroju są dodatkami do naszego charakteru.
Zabawne spinki do mankietów i krawaty. Jak i gdzie nosić?
Aby szybko i łatwo sprawdzić dokładną wysokość prowizji w wybranej kategorii, skorzystaj z Wysokość prowizji od sprzedaży nie jest jednakowa dla wszystkich ofert. Zależy od ceny końcowej, za którą sprzedasz przedmiot - czyli najwyższej oferty w licytacji lub ceny kup teraz, kategorii, w której wystawisz przedmiot, liczby sprzedanych przedmiotów w danej ofercie - w ofertach wieloprzedmiotowych naliczoną prowizję za 1 sztukę pomnóż przez liczbę sprzedanych sztuk. Prowizję od sprzedaży naliczamy w chwili, gdy Klient kupi w Twojej ofercie - czyli w chwili, gdy wygra licytację lub skorzysta z opcji kup teraz. Prowizję zaokrąglamy w górę do pełnych groszy. Na wysokość prowizji nie wpływają ewentualne koszty wysyłki. Jeśli do sprzedaży dojdzie w wyróżnionej ofercie, pobierzemy dodatkową prowizję w wysokości 0,5% ceny końcowej. Dotyczy to kategorii Delikatesy, Dom i ogród, Zdrowie (bez kategorii usługowych). Prowizji od sprzedaży nie naliczamy w kategoriach ogłoszeniowych (Samochody, Motocykle i quady; Używane, Inne pojazdy i łodzie, Przyczepy, naczepy, Maszyny rolnicze, Maszyny budowlane, Nieruchomości, Usługi, Wakacje i Żywe zwierzęta). Oznacza to, że zapłacisz w nich tylko za wystawienie oferty. Masz pytanie? Napisz do nas. bbox:hint Aby szybko i łatwo sprawdzić dokładną wysokość prowizji w wybranej kategorii, skorzystaj z kalkulatora opłat. [/bbox]
Jak jest obliczana prowizja od sprzedaży?
Gry przygodowe typu point and click przez długi czas były nieco zapomniane. Deweloperzy rzadko decydowali się na ten gatunek. Jednak w ostatnich czasach tzw. przygodówki przeżywają prawdziwy renesans. Pojawia się wiele tytułów, po które fani point and click (i nie tylko) powinni obowiązkowo sięgnąć. Gry typu point and click (po polsku „wskaż i kliknij”) to takie, w których przy pomocy wskaźnika pokazujemy sterowanej postaci, co ma zrobić, np. gdzie pójść lub po jaki przedmiot sięgnąć. Otaczający nas świat oglądamy albo z perspektywy bohatera, albo – dużo częściej – z perspektywy trzeciej osoby. Tego typu gry mają bardzo długą historię i chociaż przez pewien czas były nieco zapomniane, to teraz wracają do łask. „Agatha Christie: The ABC Murders” W grze wcielamy się w legendarnego już Herkulesa Poirota – bohatera stworzonego przez Agathę Christie. Po raz kolejny musimy rozwikłać zagadkę i stawić czoła największemu wrogowi detektywa, czyli niejakiemu ABC. Gra jest adaptacją jednej z powieści Agathy Christie, więc o ciekawą fabułę nie ma co się martwić. W „The ABC Murders” zdecydowano się na dość popularną w tym gatunku grafikę w stylu komiksowym. Co ciekawe, gra jest dostępna zarówno w wersji na komputery, jak i konsole nowej generacji. Ceny zaczynają się od 65 zł. Pełną recenzję gry przeczytasz tutaj. „The Walking Dead” To gra, którą zasłynęło studio Telltale Games. Taki sam tytuł jak znanego serialu i serii komiksów nie jest przypadkowy, bowiem historia dzieje się dokładnie w tym samym uniwersum. Jednak w grze „The Walking Dead” wcielamy się w innych bohaterów, którzy muszą poradzić sobie w świecie pełnym zombie. Mocne strony tytułu to przede wszystkim rewelacyjna fabuła i trudne decyzje do podjęcia, które wpływają na dalsze losy bohaterów. „The Walking Dead” można kupić w wersji na komputery oraz konsole. Pełną recenzję gry przeczytasz tutaj. „Armikrog” „Armikrog” to duchowy spadkobierca bardzo udanej gry „The Neverhood” z 1996 roku. Gra wyróżnia się bardzo ciekawą grafiką, bowiem oglądamy w niej postacie stylizowane na plastelinowe figurki. W „Armikrog” wcielamy się w Tommynautę, który rozbija się na nieznanej planecie. Niestety, zostaje uwięziony w twierdzy o nazwie Armikrog. Naszym zdaniem jest wydostanie się i ucieczka z planety. Gra „Armikrog” jest dostępna w wersji na komputery osobiste. Pełną recenzję gry przeczytasz tutaj. „Game of Thrones” Kolejna gra studia Telltale Games, które specjalizuje się w przygodówkach typu point and click. Po raz kolejny tytuł nie jest przypadkowy. „Game of Thrones”, czyli „Gra o Tron”, to tytuł nawiązujący do książek George’a R.R. Martina i serialu o takiej samej nazwie. Co ważne, wszystkie postacie znane z małego ekranu są dubbingowane przez aktorów grających w tej produkcji. Jednak w grze poznamy zupełnie nową intrygę, której rozwiązanie zależy od naszych wyborów. „Game of Thrones” dostępne jest zarówno na komputery, jak i konsole nowej oraz poprzedniej generacji. Pełną recenzję gry przeczytasz tutaj. „Syberia” Absolutna klasyka gatunku i jedna z najbardziej znanych serii typu point and click. „Syberia” doczekała się dwóch części w wersji na komputery osobiste. Poza tym w 2015 roku została wydana także na konsolę PlayStation 3 jako „Syberia Collection”. To pozycja obowiązkowa dla każdego fana gatunku i wciąż jedna z najciekawszych przygodówek. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość, bo niektóre zagadki są naprawdę wymagające. W tym roku ma zadebiutować trzecia odsłona serii, więc dobrze zapoznać się z wcześniejszą historią w cyklu „Syberia”.Gry przygodowe typu point and click cieszą się ogromną popularnością, czego dowodem jest coraz częstsze pojawianie się takich tytułów także na konsolach. Wcześniej to komputery były częstszym wyborem deweloperów.
Gry typu point and click, na które warto zwrócić uwagę
Jeśli literatura iberoamerykańska kojarzy ci się tylko z Gabrielem Garcią Marquezem i Mario Vargasem Llosem to pora nadrobić zaległości! Sprawdź, za co czytelnicy pokochali prozę kolejnej gwiazdy literatury zza oceanu – Tomása Gonzáleza. Tomás González to pisarz kolumbijski, siostrzeniec znanego autora Fernando Gonzáleza. Autor „Trudnego światła” zaliczany jest do grona najważniejszych pisarzy iberoamerykańskich. Unika rozgłosu, twierdzi, że liczy się literatura, a nie stojący za nią ludzie, ale na terytoria, na które się zapuszcza, mogą wchodzić tylko mistrzowie pióra. Trudna książka Powieść Tomása Gonzáleza to przejmująca rozprawa o tym, co w życiu najbardziej odczuwalne – ogromie spełnionej miłości, niemożliwości znoszenia bolesnej śmierci, oswajaniu z samotnością. To książka do przeczytania, przeżycia i być może przepłakania niejednego wieczoru. Kolumbijski pisarz ujmuje delikatnością, gdy opowiada o rzeczach ostatecznych i okrutnych, a także niezwykłą wrażliwością, budując figurę bohatera malującego obrazy, a w nich świat we właściwym kształcie, kiedy jeszcze ten kształt posiadał. „Trudne światło” czyta się z przekonaniem, że oto wkraczamy w intymne życie kogoś, kto nam o nim pięknie opowiada. David, z zawodu malarz w jesieni życia, powrócił do rodzinnej Kolumbii. Żona, z którą spędził połowę wieku, odeszła niedawno i wciąż przypomina o sobie bezgraniczną pustką, w jakiej trzeba się odnaleźć. Dwaj synowie dorośli. Jednemu nie było dane mierzyć się z wyzwaniami codzienności, albowiem to codzienność postawiła przed nim wyzwanie przypadku. A wraz z nim ból. Ból, którego nie sposób było znieść. David ma przed oczami kalekiego syna, marzącego jedynie o tym, by niczego nie czuć. Te silne emocje przeradzają się w relację próby. David i jego żona muszą pogodzić się z decyzjami Jacobo. Zaakceptować jego wybór. Pożegnać go godnie. Drugie odejście w życiu bohatera odbiera mu nie tyle tożsamość, ile przede wszystkim oddech i poczucie bycia komuś potrzebnym. Sara porządkowała dom i codzienne życie. Była zawsze. Pewna, skupiona na Davidzie, doskonale go rozumiejąca, wzmacniająca wzajemny szacunek w związku. Była może lepszym odbiciem tego, który w lustrze widzi dziś tylko siebie, samotnego blisko osiemdziesięciolatka. Sara odeszła inaczej niż Jacobo, ale to nie znaczy, że David był gotowy na pożegnanie. To właściwe pożagnanie – z synem i z żoną – przeprowadza na kartach tej przejmującej książki. Ta skromna i pełna melancholii książka tworzy jednocześnie uniwersalny wizerunek człowieka oddanego miłości i porządkującego resztę życia, w której może już tylko tkwić wraz z jej odbitym blaskiem. Zawsze przychodzi ten czas, kiedy musimy się skonfrontować sami ze swoimi emocjami. Dla bohatera książki nadchodzi może zbyt wcześnie, ale na niektóre konfrontacje nigdy nie jesteśmy gotowi. Ta opowieść pięknie obrazuje, w jaki sposób funkcjonowała dobra rodzina, i potem w równie ujmujący sposób prezentuje, co się z tą dobrocią działo, kiedy do relacji wdarły się niespodziewane okrucieństwa i przeciwności losu. Ta osobista historia z pozoru opowiada o cierpieniu i stracie, ale tak naprawdę o bliskości i życiu. I nie jest to literatura łatwych wzruszeń, ale napawa refleksją, melancholią, przypomina o nieuchronnym przemijaniu i pogodzeniu się z niemożliwym. „Trudne światło” to opowieść o rodzinie, miłości, szacunku, nieszczęściach i o pamiętaniu. O związku życia z różnego rodzaju bólami – w każdym ich znaczeniu. David przyjmie tezę, że świat bez smutku jest niepełny. Dopełnią się jego przeżycia i doznania, jeśli zacznie porządkować czas miniony, a w nim cudowne życie sfinalizowane wyobcowaniem. Zbliżająca się jesień życia, bilans zysków i strat, przeżytych lat dotyczy każdego z nas. Lektura pobudza do refleksji, melancholii, daje przykład radzenia sobie ze stratą najbliższych. Źródło okładki: www.wydawnictwoznak.pl
„Trudne światło” Tomás González – recenzja
Aby gotowanie stało się pasją, nie wystarczą naczynia i książka kucharska. Ważny jest także porządek w kuchni, który uprzyjemni pracę i ułatwi sprzątanie. Często w szufladach i szafkach z przyprawami tworzy się bałagan. Zwykle z powodu braku miejsca, niechlujnie rozdartych opakowań, rozsypanych ziół, które dawno już zwietrzały. Aby tego uniknąć, wystarczy przesypać je do modnych i praktycznych słoiczków. Kosztują niewiele i pozwalają na utrzymanie porządku oraz szybki dostęp do ulubionych przypraw, a nawet motywują do kulinarnych eksperymentów. Czym się kierować przy wyborze słoików? Przede wszystkim ustal, czy słoiki na przyprawy będą stały na blacie, czy będą schowane w szafce i czy szukasz ozdobnych słoików, czy gładkich prostych modeli. Określ także miejsce, które chcesz przeznaczyć na słoiki. Do wyboru masz słoiki o pojemności litrowej, jak również mniejsze, nawet 0,3 l. Ważny jest ich kształt. Do wyboru mamy słoiki okrągłe, kwadratowe, a nawet pochylone sześciokąty. Za słoik półlitrowy zapłacimy od 9 do 39 zł. Cena zależy nie tylko od wyglądu, ale i od ozdób (np. nadruku na szkle, ozdobnej kokardki) czy jakości szkła i sposobu zamykania. Najpopularniejsze są tradycyjne szklane słoiki, zakręcane. Oprócz nich znajdziemy także słoiki hermetycznie otwierane i zamykane przy pomocy zaciskanego uchwytu, który ściska ogumienie. Te słoiki są bardzo szczelne, zachowują świeżość przypraw na długo. Popularne są też słoiki ceramiczne i plastikowe. Te ostatnie, z uwagi na lekkość, najczęściej przeznaczone są do takich produktów, jak cukier, mąka czy kasze. Słoiki szklane Szklane słoiki są najchętniej wybierane do szuflad i półek. Często znajdziemy je na blatach, a nawet podwieszane pod szafkami. Wybór jest duży, zarówno pod względem rozmiarów, jak i kształtów. Najprostsze słoiki to te z ozdobną zakrętką. Sprawdzą się praktycznie do każdej przyprawy. Dostępne są także słoiki z zakrętką, która umożliwia uchylenie jej tak, aby przez dziurki większe lub mniejsze wsypać do potrawy odpowiednią ilość przyprawy. Tego rodzaju słoiczki przeznaczone są w szczególności do przypraw drobnych, których zwykle obawiamy się dodać za dużo, np. ostrej papryki. Warte uwagi są szklane słoiki ze szklaną lub drewnianą pokrywką z rączką. To doskonałe rozwiązanie do przypraw i produktów, których używamy codziennie i które odmierzamy miarką. Szklane słoiki dostaniemy gładkie, z delikatnymi wzorami lub napisami (np. cukier, sól itp.). Jeśli chcemy ozdobić je według własnego pomysłu, możemy zawiązać pod zakrętką wstążkę na kokardkę lub okleić ozdobną koronką. Słoiki ceramiczne Ten rodzaj słoików i pojemników najczęściej jest wybierany do nowoczesnych kuchni, w których stoją one na widoku i stanowią nie tylko użyteczne przybory kuchenne, ale także ozdobę. Ceramiczne słoiki nie są przezroczyste. Przeważnie dostaniemy je w bieli, szarości, beżu i czerni. Najmodniejsze są te z napisami i uroczymi wzorami. Ciekawie prezentują się też ceramiczne słoiki z ozdobą stworzoną metodą decoupage. Najlepiej prezentują się w kuchniach w stylu vintage. Możemy przechowywać w nich sól, cukier oraz suszone zioła i liście. Słoiki plastikowe Plastikowe pojemniki imitujące słoiki przeważnie są wybierane na przyprawy i produkty, które zwykle kupujemy w dużych ilościach, np. na kilogramy. Najczęściej przesypujemy w nie cukier, sól i płatki. To jednak nie jedyne ich zastosowanie. Plastikowe słoiki sprawdzą się do mrożenia (np. świeżych liści magi czy mięty). Warto je mieć w domu również latem, ponieważ doskonale nadają się do mrożenia sezonowych owoców (np. jagód czy truskawek).
Przegląd słoików na kuchenne przyprawy
Od 19 października dodacie bezpłatnie oferty wraz ze zdjęciami w kategorii RTV i AGD. Od 19 października dodacie bezpłatnie oferty wraz ze zdjęciami w kategorii RTV i AGD. Zmianie ulegnie również prowizja od sprzedaży (szczegóły w tabeli). Nowy cennik dotyczy ofert zwykłych oraz sklepowych. W związku z tą zmianą zaktualizujemy Załącznik nr 4 do Regulaminu Allegro i Regulamin Sklepów Allegro. Wprowadzimy również zmiany na liście towarów zakazanych - Załącznik nr 1do Regulaminu Allegro. Nowe brzmienie tych dokumentów przedstawiamy w pliku PDF. Fragmenty, które dodamy zaznaczyliśmy na zielono, a te które usuniemy - na czerwono.
19 października: zmiany w Regulaminie Allegro i Regulaminie Sklepów Allegro
Science fiction pobudza wyobraźnię swoimi futurystycznymi opisami przyszłości. W polskiej literaturze pojawiło się wielu światowej klasy pisarzy tego gatunku – poniżej lista pięciu najciekawszych polskich książek fantastyki naukowej. 1. „Solaris” Stanisław Lem Należące do światowej klasyki science fiction „Solaris”, jest opowieścią o odległej planecie, będącej jednym z najbardziej fascynujących obrazów Obcości w literaturze. Nie wiadomo, czy tytułowy byt jest samoświadomy, jest jednak jasne, że wpływa na ludzi w sposób dotąd nieznany i niepokojący. Próby odkrycia jego natury są równocześnie próbami zmierzenia się z istotą ludzkiej psychiki. Psycholog Kris Kelvin musi zmierzyć się ze wspomnieniami, przywołanymi obecnością projekcji zmarłej żony, która z jakiegoś powodu została zmaterializowana na stacji badawczej. box:offerCarousel 2. „Perfekcyjna niedoskonałość” Jacek Dukaj Przyszłość ludzkości, zaprezentowana w książce, to porzucenie przez ludzi biologicznych ciał i przeniesienie swojego intelektu do Plateau – czasoprzestrzennej platformy, służącej do przechowywania danych. W tym świecie budzi się Adam Zamoyski, przeniesiony z XXI do XXIX wieku. Próbuje odnaleźć się wśród wytworów futurystycznej cywilizacji i odkryć, w jaki sposób się tam znalazł. Styl Dukaja to wręcz ociekająca filozoficznymi przemyśleniami wariacja na temat języka polskiego – autor potrafi wykorzystywać polszczyznę w niesamowity sposób, tworząc własne, wrośnięte w świat powieści, elementy gramatyczne. Tak jest również w „Perfekcyjnej niedoskonałości”, dziele niekonwencjonalnym i absorbującym pomysłowymi zabiegami fabularnymi. box:offerCarousel 3. „Vertical” Rafał Kosik W „Verticalu” ludzie żyją w miniaturkach społeczeństw – podniebnych miastach, przymocowanych do tajemniczego systemu lin. Każde z nich to odrębna społeczność z własnymi tradycjami i zwyczajami, jednak wszystkie pną się powoli ku nieznanemu Celowi. Tylko Murk, młody chłopak z miasta specjalizującego się w hodowli królików, zadaje sobie pytania o naturę tego świata. Kosik demaskuje wady różnych systemów politycznych, stawiając przed Murkiem, a co za tym idzie – czytelnikiem, kolejne, coraz trudniejsze pytania i w końcu zaskakuje niespodziewanym, ale satysfakcjonującym zakończeniem. box:offerCarousel 4. „Biała reduta” – Tomasz Kołodziejczak Najlżejsza i najbardziej przepełniona wartką akcją powieść z naszej listy. Świat „Białej reduty” to wynik wymieszania science fiction i fantasy – Ziemia stała się areną walk między rasą Balrogów a Elfów, przybyłych z innego wszechświata poprzez otworzone na Ziemi szczeliny międzywymiarowe. Elfy wspierają ludzi w walce z piekielnymi Balrogami, którzy chcą przejąć władzę nad planetą. Fabułę śledzimy z czterech punktów widzenia, co pozwala dowiedzieć się czegoś o tym przepełnionym chaosem świecie z różnych stron – od wątku politycznego i buntu marsjańskiej kolonii, przez detektywistyczne śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa, po grozę życia w obozie dla ludzi, założonym przez Balrogów. Wszystkie wątki mają być w dodatku połączone w zapowiedzianym drugim tomie powieści. box:offerCarousel 5. „Limes inferior” Janusz A. Zajdel Książki Janusza A. Zajdla poruszają kwestie społeczne, obnażając absurdy naszej cywilizacji i relacji międzyludzkich – tak jest też w przypadku „Limes inferior”, powieści o zamkniętym społeczeństwie podzielonym na klasy. Każdy człowiek jest poddawany testowi na inteligencję i od uzyskanego wyniku uzależniona jest jego przynależność do danej klasy – najinteligentniejsi mogą liczyć na wiele przywilejów i dochodów, a osoby o niskim intelekcie zmuszone są do życia na minimalnym poziomie. Główny bohater jest tzw. lifterem, czyli specjalistą od pomagania innym w uzyskaniu wysokiego wyniku w teście. Dzięki swoim umiejętnościom wgłębia się w istotę funkcjonowania swojego społeczeństwa i ma szansę na zaburzenie dotychczasowego ustroju. To doskonała satyra na czasy PRL-u i ówczesne realia polityczno-społeczne.
5 najciekawszych książek polskiego science fiction
Od czasu, kiedy wymyślono nartorolki, jazda na biegówkach stała się przyjemnością całoroczną. Podpowiadamy, jak wykorzystać ten genialny wynalazek nie tylko zimą: do treningów i do rodzinnego spędzania czasu. Nartorolki zostały stworzone z myślą między innymi o biathlonistach, którzy chcieli trenować na biegówkach także w miejscach, w których śniegu nie było. Dziś używają ich wszyscy: od biegaczy i triathlonistów po amatorów. Każdy, niezależnie od wydolności i kondycji, z jazdy na nartorolkach wyniesie jakieś korzyści. Zaawansowani sportowcy podtrzymają, a w niektórych przypadkach nawet rozbudują formę w miesiącach zimowych, a osoby początkujące poprawią stan zdrowia, poruszając się na świeżym powietrzu. Dlaczego warto jeździć na nartorolkach? Bo to dobry pretekst, żeby wyjść zimą na dwór także wtedy, kiedy nie ma śniegu. Bo to idealna alternatywa dla wielbicieli biegówek. Różnice w doznaniach są niewielkie. Nawet styl jazdy jest taki sam jak w przypadku nart. Możesz jeździć stylem klasycznym (narty ustawione równolegle do siebie) oraz łyżwowym (narty ustawione są w kształt litery V). Bo to może być bardzo intensywny wysiłek. Nawet niektórzy zawodowi kolarze używają nartorolek jako silnego bodźca treningowego Bo wzmacniają się mięśnie. W czasie jazdy intensywnie pracują nogi (także ich tylne partie), pośladki, wzmacnia się pas barkowy, ręce i ramiona. Nartorolki poprawiają także stan pleców i brzucha. To istotne, bo słabe mięśnie w tych rejonach utrudniają wykonywanie codziennych czynności. Bo bardzo poprawia się kondycja, koordynacja i równowaga. Co to są nartorolki? Jazda na nich dosyć wiernie odwzorowuje szusowanie na biegówkach. Jedna narta składa się z szyny (o długości od 53 do 70 cm) oraz kółek. Do nartorolek używa się tych samych wiązań co do nart biegowych. Jeżeli masz więc już buty, wiązanie dobierasz do nich. Jeżeli jednak chcesz cały sprzęt skompletować od zera, najpierw wybierz obuwie, a dopiero potem wiązanie. Wygoda i bezpieczeństwo stopy są najważniejsze. Możesz także wykorzystać te same kijki co do biegówek, tyle że na grot nakłada się końcówkę umożliwiającą odpychanie się od twardej nawierzchni. Dobre koła Ważny jest dobry dobór kółek. Ich parametry zależą od doświadczenia, stylu jazdy i potrzeb. Twarde nie zapewniają amortyzacji, za to są szybkie i pozwalają na bardziej brawurową jazdę. Miękkie i szerokie dobrze tłumią drgania, zapewniają przyczepność na nierównym terenie, ale dzieje się tak kosztem szybkości. Za to miękkie koła są dobre nie tylko do nauki, ale i do treningu siły nóg. Gdzie jeździć? Do jazdy na nartorolkach potrzebujesz równej, suchej i w miarę nieśliskiej powierzchni. W wielu miastach pojawiają się ścieżki do uprawnia tego sportu. Dobrze nadadzą się także ścieżki rowerowe wylane równym asfaltem oraz mniej uczęszczane drogi. Nie zapomnij o bezpieczeństwie Na rolkach możesz się naprawdę rozpędzić, dlatego zabezpieczenie przed skutkami upadku jest ważne. Zainwestuj w zabezpieczenia. 1. Kask. 2. Ochraniacze na łokcie i kolana. 3. Okulary ochronne: nie tylko przeciwsłoneczne. Także na zachmurzone dni warto mieć parę okularów o przezroczystych szkłach – dzięki nim nic nie wpadnie ci do oka. 4. Rękawiczki. W razie upadku ochronią skórę dłoni. Inwestycja w nartorolki to bardzo dobry pomysł. Nie tylko zimą, ale przez cały rok można robić na nich treningi sportowe i wycieczki. A korzyści z tego rodzaju aktywności są ogromne, bo zyskuje na tym twoje zdrowie, układ krążenia i mięśnie. Warto spróbować!
Nie ma śniegu? Idziemy na nartorolki
Aromatyczny, orientalny bulion z kurczakiem i groszkiem zachwyci z pewnością każdego domownika! Składniki: 1 korpus kurczaka 2 cebule 50 ml sosu sojowego jasnego 100 g groszku 100 g makaronu soba 200 g boczniaków 1 główka bok choi (kapusta chińska) 1,5 l wody olej Krok po kroku: Korpus z cebulą zalewamy wodą i gotujemy wywar około 4 godziny. Doprawiamy sosem sojowym, solą i pieprzem. Groszek rozmrażamy. Makaron gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Boczniaki i kapustę bok choy smażymy na patelni na oleju. Do miseczek wkładamy makaron, groszek, boczniaki i bok choy, a następnie zalewamy bulionem. Sprawdź inne przepisy na naszym kanale YouTube oraz na allegro.pl/kuchnia Zobacz również przepis na: box:video
Bulion z kurczakiem, groszkiem, makaronem soba, bok choy i boczniakami
Poczytaj mi bajkę, nie mogę zasnąć, boję się ciemności – każdy rodzić często słyszy te słowa. Odpowiednia lampka nocna pomoże dziecku spokojnie zasnąć. Wiele dzieci ma trudności z zasypianiem. Stworzenie odpowiedniej atmosfery w pokoju jest niezbędne, aby ułatwić maluchowi codzienne kładzenie się do łóżeczka i nocny wypoczynek. Oświetlenie odgrywa wielką rolę w tym procesie. Właściwie dobrana lampka nocna wprowadzi odpowiedni nastrój i pomoże dziecku się wyciszyć. Będzie też pomocna w wieczornym rytuale czytania bajeczki na dobranoc. Wybraliśmy najciekawsze propozycje lampek nocnych do dziecięcego pokoju w atrakcyjnych cenach. Oto przegląd niedrogich modeli. Do kontaktu Pomysłowe lampki do kontaktu bardzo się przydają, gdy dziecko ma trudności w zasypianiu i boi się ciemności. Niewielkie urządzenie umieszczone w kontakcie można zostawić włączone na całą noc. Lampka świeci dyskretnym, rozproszonym światłem, które nie przeszkadza, a daje dziecku poczucie bezpieczeństwa i pozbawia lęku przed obudzeniem się w środku nocy, w całkowitych ciemnościach. Rodzicom natomiast ułatwi poruszanie się po pokoju bez konieczności zapalania górnego światła. Na Allegro można kupić kolorowe lampki LED do kontaktu w zabawnych kształtach, np. uśmiechniętej buźki albo biedronki. Lampki mają praktyczny włącznik. Ich ceny zaczynają się już od 3 złotych. box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel box:offerCarousel Z projektorem Nie ma nic bardziej kojącego, niż patrzenie w rozgwieżdżone niebo. Nocni obserwatorzy mogą teraz cieszyć się niezwykłymi widokami również we własnym pokoju. Lampka nocna Star Master tworzy niepowtarzalne wzory na ścianach i oknach, doskonale imitujące nocne, gwieździste, bezchmurne niebo. Wyświetlane konstelacje gwiazd mają różne kombinacje i kolory. Światło może być białe, gdy potrzebujemy jasnego oświetlenia lub kolorowe, zmieniające się. Maluch obserwujący przed snem wędrujące po suficie gwiazdy na pewno będzie spał długo i smacznie. Lampka zasilana bateriami (3 x AAA), cena od 8,50 zł. Zwierzątka LED Dzieci uwielbiają dekoracje, które przypominają im o ulubionych bohaterach bajek i postaciach z krainy zwierząt. Nie tylko obrazki, tapety i plakaty mogą przedstawiać ulubieńców maluchów. Niezwykłe lampki LED w kształcie słodkich zwierzątek będą się prezentowały na stoliku nocnym dziecka bardzo atrakcyjnie i umilą trudne czasem zasypianie. Duże, małe, kolorowe – wybór jest ogromy. Warto zwrócić uwagę na urządzenia od renomowanej firmy Polux. Lampki dekoracyjne LED w kształcie królika, pandy lub misia mają dodatkową funkcję – trójstopniową regulację jasności świecenia. Natężenie światła możemy z łatwością dopasować do naszych potrzeb. Lampka sprawdzi się zarówno podczas czytania bajek, jak i w nocy, dając kojące, blade światło. Cena od niespełna 74 zł. Dotykowa Większość lampek dotykowych również ma praktyczną funkcję stopniowania natężenia światła. Ale ich podstawowym atutem jest niezwykle łatwe włączanie i wyłączanie samym dotykiem. Urządzenie sprawdzi się w przypadku dzieci, które często budzą się w nocy. Maluch czy rodzic nie musi szukać w ciemnościach włącznika. Wystarczy lekko musnąć obudowę lampy, aby światło się włączyło. Najtańsze lampki dotykowe kupimy na Allegro już za 19 zł. Z głośnikiem Wiele maluchów lubi zasypiać, słuchając ulubionych melodii i kołysanek. Wybierając lampkę z głośnikiem, dostajemy dodatkowo możliwość odtwarzania wybranej przez siebie muzyki. Utwory możemy nagrać na karcie pamięci lub połączyć się przez Bluetooth z naszym telefonem lub innym urządzeniem, z którego można odtwarzać muzykę. Cena od 49,99 zł. box:offerCarousel Ścienna Lampka nocna nie musi być stojąca. W pokojach dziecięcych sprawdzi się także kinkiet ścienny. Zamontowany w pobliżu łóżeczka może pełnić również funkcję dekoracyjną. Ścienna gwiazda prezentuje się doskonale, wyznacza sferę nocną w pokoju, a jej subtelne światło stwarza atmosferę przytulności. Powierzchnia ma drobne dziurki, dzięki którym na ścianie, pojawiają się rozświetlone punkciki. Cena od 24,99 zł. Lampka nocna w pokoju dziecięcym jest niezbędna. Można przy jej świetle czytać dziecku wieczorem bajki. To także element, który pomoże stworzyć przyjazną atmosferę do zasypiania.
Niedrogie lampki nocne do pokoju dziecka – przegląd najciekawszych propozycji
Produkty domowej roboty zazwyczaj są o niebo lepsze od tych kupnych. Przedstawiamy przepis na ogórki małosolne. Zrób własne, zdrowe, smaczne ogórki małosolne i dodawaj je do przekąsek i posiłków. Składniki: 1 kg małych ogórków gruntowych 2 l przegotowanej wody 4 ząbki czosnku 2 liście chrzanu 1 łyżka startego chrzanu 1 pęczek koperku 2 łyżki soli kamiennej Krok po kroku: Wodę podgrzewamy i łączymy z solą. Studzimy. Ogórki wkładamy do dużego słoika. Dodajemy chrzan i jego liście oraz czosnek i koperek. Całość zalewamy marynatą. Odstawiamy na kilka dni. Trzeba wyczuć moment, gdyż jeśli przetrzymamy je dłużej, ogórki nam się ukiszą. Sprawdź inne przepisy na naszym kanale YouTube oraz na allegro.pl/kuchnia.
Domowe ogórki małosolne
Dobry tytuł i uznany autor na okładce to prawie na pewno gwarancja sukcesu dla danej książki, lecz także obietnica niezłej lektury. W tym wypadku nie można nic zarzucić tytułowi, ale jeśli chodzi o nazwisko, to należy pamiętać, że Martin nie jest tu wyłącznym autorem... Antologia Tak właściwie brzmi słowo-klucz do tej książki. Jednocześnie jest to także słowo, które pozwala domyślić się, czego można się po niej spodziewać – wybór ciekawych i różnorodnych tekstów z najróżniejszych literackich światów. Dodatkowym motywem przewodnim jest tutaj oczywiście miecz. Świat fantastyki pełen jest mieczy wyjątkowych, często posiadających swoje własne imiona i czasem wieloletnią historię. Niektóre były zniszczone i odkute na nowo. Za każdym razem powstawały legendy, sagi, a nawet pieśni. Tym razem też jest barwnie. „Księga mieczy” to zbiór opowiadań napisanych przez naprawdę ciekawych autorów, wśród nich są George R. R. Martin, Robin Hobb czy Tom Holt (w tej kompilacji występujący pod pseudonimem K. J. Parker), i każdy z nich zabiera nas w objęcia swoich najlepszych dzieł. Odrobinę wszystkiego, a wszystko inaczej Są to jednak opowiadania-wycieczki, które w pewien sposób różnią się od swoich korzeni. Czasem możemy poznać zupełnie nieznane przygody naszych ulubionych bohaterów, a innym razem autorzy zabierają nas w najdalsze zakątki krain, które do tej pory wydawały się całkiem znajome. Jeszcze inne historie przenoszą nas w czasie, przedstawiając wydarzenia dużo starsze od tego, o czym czytaliśmy dotychczas. Tak jest na przykład z opowiadaniem Martina. Bez wątpienia jest ono doskonałym deserem dla całej uczty i zasłużenie to właśnie jego nazwisko wylądowało na okładce. Wydarzenia, które opisał nam twórca „Pieśni Lodu i Ognia”, miały miejsce na kilkaset lat wcześniej przed zawieruchą znaną z „Gry o Tron”. Bardzo sympatyczna jest także historia otwierająca cały zbiór. Poznajemy w niej kowala, do którego przychodzi dość tajemniczy i najwyraźniej niespecjalnie doświadczony w walce (jak również dość młody) człowiek. Przyszedł z zamiarem kupienia miecza – najlepszego, jaki mogą kupić pieniądze, choć – jak się okazuje – nie zna się na szermierce. Czytelnik „słyszy” myśli rzemieślnika i tym samym poznaje prawdę ukrytą za „najlepszymi mieczami świata”. Dość często wiąże się ona ze śmiercią poprzedniego właściciela. Słowa kowala są szczególnie znaczące w kontekście całej literatury, gdzie często akcja jest tak prowadzona, że nad tą prostą sprawą nie ma nawet czasu się zastanowić. Jeśli lubicie różnorodność, a temat mieczy (przynajmniej czytelniczo) nie jest wam obcy, to z całą pewnością znajdziecie tu coś dla siebie. Być może przyciągnie was nowa przygoda Bastarda, autorstwa Robin Hobb, a może jednak wolicie Gartha Nixa – jest w czym wybierać. Do tego można jeszcze dołożyć bardzo przyjemną szatę graficzną i solidne wydanie w twardych okładkach i mamy pozycję w sam raz na półkę na dziś, na jutro i na długi czas potem. Na Allegro książkę znajdziecie ją już za ok. 35 złotych. Jeśli brakuje wam miejsca na półce, dostępna jest także wersja na czytniki. Źródło okładki: www.zysk.com.pl
„Księga mieczy” praca zbiorowa – recenzja
Z historią jest tak, że kiedy już się przydarzy, to wiele osób wspomina ją na swój własny sposób, ale kiedy dzieje się właśnie w danej chwili, to ciężko ją zauważyć i odpowiednio docenić, a co dopiero oszacować jej następstwa. Erik Larson podjął się dość trudnej misji napisania fabularyzowanej książki non-fiction z powstrzymaniem się od oceny. Dodatkowo – zajął się naprawdę znaczącym momentem w historii... Wydarzenia prowadzące do wojny Druga wojna światowa wybuchła we wrześniu 1939 roku, ale wydarzenia do niej prowadzące zaczęły na długo wcześniej i nie można powiedzieć, że nie zostały zauważone. A czy zostały odpowiednio zinterpretowane? To już zupełnie inna historia. „W ogrodzie bestii” opisuje wydarzenia bezpośrednio następujące po tym, jak w Berlinie do władzy doszedł Hitler, a w Niemczech znacząco zmieniły się nastroje. Począwszy od 1933, bardzo szybko rozpoczęły się nowe porządki, pojawiły się prześladowania, a system denuncjacji rozwinął się do tego stopnia, że władze musiały praktycznie apelować do swoich obywateli, by przestali donosić na siebie pod byle pretekstem. Pojawiły się również pierwsze obozy koncentracyjne, choć wtedy jeszcze gromadziły głównie tych, którzy nie zgadzali się z linią polityczną nowej władzy. Wygląda na to, że mimo ogólnej społecznej zgody na wyprowadzenie Niemiec na drogę do odrodzenia wciąż byli ludzie, którzy dostrzegali zmianę na gorsze. Ale co na to świat? Larson postanowił przedstawić punkt widzenia amerykańskiego ambasadora – i to niekoniecznie takiego z najwyższej półki. Czytelnik dość jasno zauważa ten niuans, gdy poznaje Williama E. Dodda. Zauważa również, że Ameryka nie bardzo ma inne wyjście i tak do Berlina popłynął człowiek, którego największą ambicją w tym czasie mogło być pisanie książki. Dodd wyjechał na placówkę razem ze swoją rodziną – z żoną i dwójką dorosłych dzieci. Dość długo obserwujemy więc wszelkie przemiany w taki sposób, w jaki obserwowali je Państwo Ambasadorowie. Tu zaś przychodzi jedno z większych zaskoczeń. Doddowie byli pod wielkim wrażeniem Niemiec, ale tych wyobrażonych przez samych siebie, tych pozornych i odrzucali wszelkie doniesienia, które mogłyby ten idealistyczny obraz zakłócić. Mogłoby to być zrozumiałe, gdyby chodziło o osoby prywatne, ale od Ambasadora USA oczekiwalibyśmy innego zachowania. W końcu jednak nawet William Dodd przekonał się o tym, jaka jest rzeczywistość, lecz kiedy zaczął swoje dyplomatyczne działania... czytelnik spotka się z kolejnymi niespodziankami. „W ogrodzie bestii” to bardzo ciekawa lektura i jednocześnie ćwiczenie z wyobraźni. Niby wiemy, w jakim kierunku zmierzają wydarzenia i wiemy, jak to wszystko się skończy. Niemal na tacy mamy podane możliwe rozwiązania... ale czy potrafilibyśmy opisać prawdę historyczną, powstrzymując się od jej jednoczesnego oceniania? Spróbujcie się przekonać. Książka dostępna jest również w formie e-booka w formatach EPUB i MOBI w cenie ok. 30 zł. Źródło okładki: www.soniadraga.pl
„W ogrodzie bestii” Erik Larson – recenzja